• Nie Znaleziono Wyników

Wianki zasuszonych wspomnień. Zbiory niedoj-rzałych marzeń. Kolekcje nieudanych miłości. Wysy-piska nadziei.

Przechodzą z karty na kartę, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Coraz bardziej spłowiałe, coraz mniej czułe, coraz mniej bolesne.

Przemijanie 91

Potem stają się bezimienne i przez to jakby nieist-niejące. A więc nietykalne. Stają się wówczas imieniem czasu. Albo — gdy mają mniej szczęścia — imieniem kamienia.

Pamiętanie jest wspominaniem, a wspominanie żywi się pamięcią. To bliźniacze rodzeństwo jest bar-dzo lojalne wobec siebie wzajemnie. Tylko czasem któ-reś z nich, jakby chcąc przypodobać się drugiemu, konfabuluje. Wtedy pojawiają się w pamięci zdarze-nia nieistniejące albo przynajmniej niespełnione. Po-jawiają się też ludzie, którzy kiedyś byli tak napraw-dę inni, niż chcemy ich teraz pamiętać. Im częściej wspominamy, tym bardziej oszukujemy przeszłość, tym bardziej rzeźbimy ją według dzisiejszych wyo-brażeń.

Pamiętanie i wspominanie to podróże w czasie.

Najwygodniejsze i najtańsze. Zazwyczaj też najbez-pieczniejsze i najprzyjemniejsze. I nie przeszkadza nam, że zazwyczaj trochę złudne.

Przemijanie

Przemijają gwiazdy i wszechświaty. Przemijają dzieje i pokolenia. Przemijają lata i sytuacje. Przemija-my Przemija-my sami, choć nie chcePrzemija-my się z tym pogodzić. Szu-kamy kotwic i fundamentów. SzuSzu-kamy stałości, która jest jedynie ulotnym słowem. Chcemy w nią wierzyć, chcemy ją wymodlić.

Gdyby powiedzieć, że jedyną stałością jest prze-mijanie, byłby to wątpliwej wartości aforyzm ze ścien-nych kalendarzy. No właśnie — kalendarzy. Metafora

przemijania przyczepia się i nie chce oderwać. Chce być na zawsze.

W szkołach życia brakuje akademii przemijania.

A to pewnie jedyna wiedza, którą warto posiąść. I któ-rej tak bardzo się boimy, któktó-rej nie chcemy przyswoić.

Dlatego szukamy stałości, punktów oparcia, które skądinąd zazwyczaj są też jedynie znakami drogowy-mi.

Najlepiej oglądać przemijanie z okien pociągu.

Wtedy wydaje się nam, że to nie my i nasz czas przemi-jamy, lecz tylko przydrożne drzewa i słupy, domy i mo-sty. Lepszego złudzenia nie znajdziemy.

Rozczarowanie

Rozczarowujemy się ludźmi, własnymi wyborami i sztuczkami losu.

Długo wpatrujemy się w twarz losu. Długo szuka-my tam pocieszenia, wierzyszuka-my, że jednak będzie lepiej.

Jak nie teraz, to później. Tylko kiedy, skoro już jeste-śmy bardzo zmęczeni, skoro już nie dajemy rady? Dłu-go karmimy się nadziejami, marzeniami i złudzeniami.

Jak to? Czyżbyśmy naprawdę byli gorsi od innych — od tych, którym dobrze się wiedzie, którym wszystko układa się pomyślnie? Nie chcemy uwierzyć, że może być inaczej, że los traktuje nas mniej przychylnie niż innych. No cóż, nie widzimy tych, których jeszcze go-rzej potraktował, bo jeszcze ciągle patrzymy w górę, a dołu nie chcemy wcale dostrzec.

A potem coś pęka. Zazwyczaj cicho i niezbyt wy-raźnie. Już przestajemy wierzyć losowi, już przestajemy

Przepadanie 93

mieć do niego zaufanie. Czujemy, że dobry los rozmi-nął się z nami, choć nie wiemy, kiedy ani gdzie to się stało. Pewnie nie teraz, tylko kiedyś tam, dawno temu, tylko wtedy tego nie zauważyliśmy. Wtedy jeszcze mu wierzyliśmy, jeszcze mieliśmy do niego zaufanie. Mo-że nawet dobrze, Mo-że długo mieliśmy nadzieję, bo chy-ba najchy-bardziej przykre są rozczarowania dzieci. Potem długo, pewnie przez całe życie muszą z nimi żyć.

Rozczarowanie nic dobrego w sobie nie zawie-ra. Nie ma w nim żadnego podtekstu ani też nie bę-dzie ono zabiegiem, dzięki któremu coś zdołamy wy-targować od losu. Rozczarowanie jest zazwyczaj pełne i ostateczne.

Ale i w nim jest coś pocieszającego: gdy jest już bardzo gorzkie, dobrze przygotuje do ostatniej podró-ży — najbardziej nieznanej i najbardziej egzotycznej.

Przepadanie

Gdy rozgoryczenie jest zupełnie czarne, gdy roz-pacz jest beznadziejna, gdy czujemy, że wszystko prze-padło, mamy poczucie pustki i poczucie dotykania ni-cości.

Gdy niby nic już nie ma, gdy nic się nie dzieje, jed-nak jest coś i coś się przejawia. To coś jest złudne, oszu-kuje nas lub my sami się nim oszuoszu-kujemy. Powinniśmy od dawna wiedzieć, że natura nie zna próżni. I znowu

— niby to wiemy, ale nie chcemy o tym pamiętać. Wy-daje się nam, że może być zupełna pustka, że może nic nie być. Ale wtedy też coś jest i niekoniecznie jest to tak niewielkie, że go nie widzimy i nie czujemy. Nawet

pustka nie jest nicością. Pustka to cierpienie, a gdy cier-pimy, istniejemy — nawet jeśli tego nie chcemy.

Gdy wydaje się nam, że nic nie ma i nic się nie dzieje, to raczej jest tak, że nasze wrażenia spłowia-ły albo odeszliśmy od samych siebie tak daleko, że nie widzimy tego, co wokół nas, przy nas, a przede wszyst-kim w nas się dzieje. Staliśmy się ślepi i głusi. Staliśmy się tacy, jakby nas wcale nie było. Tylko znowu: czy może nas nie być, skoro jednak jesteśmy? Byłoby trud-no zaprzeczać. Tyle tylko, że tak naprawdę jesteśmy, choć nie chcemy być. Ale i to nie jest pełna prawda.

Bo nie jest tak, że nie chcemy wtedy być. Chcemy — tylko że inaczej: lepiej, przyjemniej, milej.

Nasza pustka jest więc przewrotna. Jest i nie jest jednocześnie. Buduje własne pozory. A że nie może ich budować z niczego (bo niczego nie ma), anektuje cokolwiek i maskuje to w nic. Gdy jesteśmy daleko od siebie, gdy siebie już nie dostrzegamy, dajemy się na to rzekome „nic” nabrać.

Kolejny raz potwierdza się więc prawda, że naj-ważniejsze podróże prowadzą do nas samych.

Sytuacje

D

robne epizody, które udało mi się zatrzy-mać. Właściwie zatrzymała je moja pa-mięć bez udziału woli i bez staranności.

Zatrzymało je też zdziwienie i podejrzenie poezji, któ-re się do nich tuliło. Właściwie nie wiadomo, po co i dlaczego. Raz zatrzymane, zaczęły żyć samoistnie, zaczęły same chcieć istnieć, jakby poczuły jakąś własną moc i niezależność. Może nie zawsze łączą się z podró-żami, lecz mają w sobie zarówno ruch, jak i zatrzyma-nie. Pewnie tego drugiego jest więcej.

Audycja

To było dawno temu. Wróciłem do domu późno.

Byłem nieco pijany, zły i smutny. Włączyłem radio.

Był to stary odbiornik z kiepską, tymczasową drucia-ną antedrucia-ną. Spomiędzy szumów i trzasków słychać było dźwięk saksofonu Charliego Parkera, którego w tym czasie uwielbiałem. Chciałem nastawić radio wyraź-niej, obracałem pokrętłem w jedną i drugą stronę.

Niewiele to pomagało. Wziąłem w palce drut prowi-zorycznej anteny, aby ją lepiej ustawić. Moje ciało stało się anteną i lepiej przewodziło dźwięki. Trzymałem ją kurczowo i przeciąłem sobie dłoń. Dźwięk saksofonu Parkera stał się boleśnie klarowny. Straciłem poczucie, że jestem w domu, lecz nie bardzo wiedziałem, gdzie się przeniosłem.

Wyrzuty

Nie wiem, dlaczego naszły mnie akurat wtedy, kie-dy siedziałem na łące pod lasem, do którego już tyle razy przedtem jeździłem rowerem. Nie wiem, dlacze-go zerwałem koniczynę, która miała tylko trzy płatki, choć wiem, że właśnie wtedy pojawiły się te myśli. Nie poczułem się zbyt dobrze, gdy zrozumiałem, że czasem wydaje mi się, że bardziej kocham kamienie niż ludzi.

Czasem myślę, że mogę polubić chmurę, która prze-słania mi słońce, a czuję niechęć do człowieka, który przesłania mi chmurę. Mogę lubić zwiędłe kwiaty, mo-gę zaprzyjaźnić się z piaskiem — a nie lubię człowieka, który wyrzuca zwiędłe kwiaty i tego, który depcze pia-sek. I nie wiem, co mam zrobić z tym, że sam tak często zasłaniam sobie niebo, spaceruję po piasku i patrzę na więdnące kwiaty. To ostatnie pomyślałem później.

Rachunki

Na łące w rzymskich ruinach Term Karakalli chciałem policzyć stokrotki, lecz zbyt szybko

musia-Rozkład jazdy 97

łem odejść. W ogrodzie przy domu zacząłem liczyć wschody i zachody słońca. Wszystko ciągle mi się my-liło. Zapamiętałem jedno zaćmienie słońca i jedno za-ćmienie księżyca. Ono się jednak nie liczy, bo bar-dziej zapamiętałem psa, który wtedy chciał, bym go zabrał ze sobą. Czasem też niewyraźnie przypomi-nam sobie pewien słoneczny poranek i pewien księ-życowy wieczór. Nie wiem jednak, czy były one na pewno.

W dokumencie Podróże, zamyślenia, aluzje (Stron 92-99)

Powiązane dokumenty