• Nie Znaleziono Wyników

Parasolki z Cherbourga – opowieść o zwyczajnej miłości

W dokumencie Musical. Poszerzanie pola gatunku (Stron 73-79)

Coś w moim sercu płacze, Jak płacze deszcz nad miastem.

Czymże to wytłumaczę, Że moje serce płacze?1

Ten fragment Zapomnianych piosenek Paula Verlaine’a przyszedł mi do głowy, gdy oglądałam Parasolki z Cherbourga Jacques’a Demy’ego, francuski musical z 1964 r.

Cherbourg to raczej brzydkie, średniej wielkości miasto portowe w Nor-mandii. Tu często chodniki są mokre, a mieszkańcy chodzą z parasolkami. Nie wszystkie z tych parasoli są czarne – niebieskie, żółte i różowe sprzedaje w skle-pie matki młodziutka Genviève. Spotyka się z chłopcem o imieniu Guy, 22-letnim mechanikiem samochodowym. Zwykli ludzie, zwykłe miasto, zwykła miłość. To, co opowiada nam w swoim filmie Jacques Demy, jest ostentacyjnie banalne – bohaterowie pochodzą z niskiej klasy średniej, jakoś sobie radzą, w ich życiu nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Demy opowiada „historię środka” – paralelną do muzyki środka i mainstreamowego nurtu kultury popularnej. Obrazowanie filmowe też pozbawione jest bardziej sugestywnych elementów i nie wynika to tylko z odległości (prawie pół wieku!) dzielącej nas od czasu, w którym film powstał. Kolory ulic, rzeczy i ludzi – najczęściej pastelowe, blade, „nieostre”

1 P. Verlaine, Zapomniane piosenki III, tłum. J. Kramsztyk, w: Antologia poezji francuskiej, t. III, oprac. J. Lisowski, Warszawa 2000.

właśnie – sugerują świat uczuć letnich, wyważonych, spokojnych. Dlaczego więc ta „opowieść o zwyczajnej miłości” przenika do głębi, wzrusza, nie pozwala o sobie zapomnieć? W sposób opisany przez Oliviera Sacksa – zostaje z wraż-liwym odbiorcą i ciągle „chodzi mu po głowie”? 2 Najpewniej dzięki muzyce, której autorem jest Michel Legrand – kompozytor i śpiewak, który w 1965 r. za Parasolki otrzymał Oskara. Libretto zaś napisał Jacques Demy.

Cichy śpiewie ulewny Na dachach i na ziemi...

Gdy w sercu smutek rzewny O szeleście ulewny!

To z kolei Verlaine. Ciekawe, czy XIX-wieczny poeta był kiedyś w Cher- bourgu. Filmowy musical Jacques’a Demy ma budowę trójdzielną: kolejne części zatytułowane są: Le départ, L’absence, Le retour. Pierwsza, Wyjazd, zaczyna się w listopadzie 1957 r. – w deszczowym Cherbourgu Guy i Geneviève spotykają się wieczorami, w operze lub na tańcach, spacerują w porcie i snują wspólne plany na przyszłość („Będziemy mieli córkę – w mojej rodzinie zawsze rodzą się dziewczynki! – nazwiemy ją Françoise” – mówi Geneviève). Aż przychodzi wojna w Algierii – ta, której klęska uczyni z Francji kolonialnej Francję postkolonialną – a służba w armii trwa całe dwa lata. Zrozpaczona Geneviève („Dwa lata naszego życia!”) obiecuje narzeczonemu czekać, choćby i całą wieczność, do śmierci.

Od paru dni żyję w ciszy

W czterech ścianach mojej miłości

Od czasu kiedy odszedłeś cień twej obecności

podąża za mną każdej nocy i wymyka mi się każdego dnia Z nikim się już nie widuję, otoczyłam się pustką

Już niczego więcej nie rozumiem bo jestem niczym bez Ciebie Porzuciłam wszystko bo nie mam już złudzeń

Co do naszej miłości; posłuchaj tej piosenki.

Nie, nie przeżyję bez ciebie Nie dam rady, nie odejdę, umrę Chwila bez ciebie i przestaję istnieć Ale moja miłość mnie nie opuści.

Kochany, będę na ciebie czekać całe moje życie Zostań blisko mnie, wróć, błagam cię

Potrzebuję cię, chcę żyć dla ciebie Kochany nie odchodź.

Rozstali się na peronie dworca Pożegnali się ostatnim spojrzeniem Kocham cię nie zostawiaj mnie3.

2 O. Sacks, Muzykofilia. Opowieści o muzyce i mózgu, tłum. J. Łoziński, Poznań 2009.

3 Tłum. własne.

Parasolki z Cherbourga – opowieść o zwyczajnej miłości 75

* * *

Kolejny akt: Nieobecność (styczeń – kwiecień 1958) to czas, kiedy sprawy zaczy-nają się komplikować. Geneviève czeka na listy, Guy rzadko pisze, a ona czeka tym bardziej, że jest w ciąży. Bezradna, osamotniona, ulega namowom matki – aby uniknąć wstydu, a także wspomóc finansowo sklep, będący podstawą egzystencji ich obu, przyjmuje oświadczyny bogatego jubilera i wyjeżdża do Paryża. Ale – uwaga! – ani matka nie jest bezdusznym potworem i straszliwą zrzędą, ani Roland Cassard nie jest obleśnym staruchem, który „kupuje” sobie piękną dziewczynę. Wszystkie osoby dramatu mają łagodne rysy i dobre oczy, którymi patrzą na świat realistycznie i może bez większego polotu, za to życz-liwie. I – a jakże – banalnie.

* * * Coś płacze bez przyczyny

W tym sercu, co omdlewa...

Jak to, z niczyjej winy?

Ten płacz jest bez przyczyny.

Nie, Verlaine. Ten płacz ma przyczynę. W części pt. Powrót (marzec 1959) Guy w deszczu wraca do miasta, utyka, był ranny, wiele czasu spędził w szpitalu, może dlatego tak rzadko pisał? Ciotka Élise, u której mieszkał, jest ciężko chora – opiekuje się nią Madeleine, skrycie zakochana w młodym weteranie. Kiedy Guy dowiaduje się o zamążpójściu Geneviève („Mogła być na mnie zła, ale dla-czego wyszła za mąż?”), traci grunt pod nogami, a może i poczucie sensu. Ale i tu, gdzie spodziewaliśmy się katastrofy totalnej, obrazu destrukcji i upadku, jest przede wszystkim smutek. W sklepie pani Emery, tym, który nosił dumną nazwę „Parasolki z Cherbourga”, jacyś warkliwi robotnicy ustawiają pralki i lo-dówki; szef warsztatu niezadowolony z pracy przygnębionego żołnierza wyrzuca go, a właściwie Guy sam rezygnuje. W barze, w którym pije wino, zaczepia go

„sympatyczna” dziewczyna, spędzają razem noc (za którą Guy oczywiście za-płaci). Tej samej nocy umiera ciotka Élise, na szczęście otoczona opieką przez Madeleine. Ot, życie: przeplata się ze śmiercią, comme toujours.

Ten jedyny list z Algierii, który Geneviève otrzymała od ukochanego, brzmiał:

„Kocham Cię, mam nadzieję, że czekasz. François to dobre imię dla syna, wczoraj zginęło trzech żołnierzy, tu słońce i śmierć są obok siebie”. Być może to najmoc-niejsze słowa w całej opowieści.

Parasolki z Cherbourga to nietypowy musical – nie jest bowiem komedią, a zostaje zaśpiewany w całości. W istocie jest więc operą. I to nie rock-operą, bo ta dopiero pojawi się wraz z kontestacją wojny w Wietnamie, ruchem Flower

Power i latem miłości, które trwało od 1966 do 1969 r. Jest operą ze względu na: konsekwentny sposób łączenia słowa z muzyką, aktowość i całą budowę sceniczną, oraz przez przez powagę, z jaką śpiewane są nawet najbardziej po-toczne treści. A jednocześnie nie przypomina opery, gdyż nie jest ani wyrazistą komedią, ani tragedią, lecz prostą historią obyczajową, opowiadającą o zwykłych ludziach i zwykłych uczuciach w łagodny sposób. Nie osiągają one najwyższego, rozpaczliwego natężenia w śpiewie dialogowym bohaterów (jak w operze we-rystycznej). To muzyka musi sobie poradzić z odmalowaniem uczuć. Bo życie to nie sztuka, wiedzą o tym wszyscy. Kiedy Geneviève, tęskniąc za narzeczonym, szlocha: „Umrę bez niego”, matka uśmiecha się pobłażliwie i konstatuje: „Tak mówi się tylko w kinie”. Niebohaterscy bohaterowie i ich nadzwyczajne, a po-tem nieuchronnie zetlałe uczucie, tworzą jedyny w swoim rodzaju spektakl.

Sprzedawczyni i mechanik samochodowy grani są przez Catherine Deneuve i Nino Castelnuovo, przy czym Deneuve, nawet gdyby grała służącą, kucharkę czy pomywaczkę, i tak byłaby królową. Ale to uwaga historyczna, postparasol-kowa – w filmie Demy oglądamy niespełna 20-letnią aktorkę.

Pragmatyzm mówi – nic bardziej sztucznego, niż kazać bohaterom śpiewać zamiast rozmawiać, cokolwiek byłoby przedmiotem sporu – uczucia czy benzyna.

Sztuka, łącząca słowo z muzyką, odpowiada: zobaczcie Parasolki z Cherbourga, przekonacie się, że wydobycie prawdy i wzruszenia dzięki sztucznej konwencji musicalowo-operowej jest możliwe.

Autor scenariusza, dialogów i reżyserii trzy lata później nakręcił ultratrady-cyjny musical filmowy (również z muzyką Michela Legranda) pod myląco podob-nym tytułem Panienki z Rocheford i z mylącym udziałem Catherine Deneuve, który w niczym nie przypomina Parasolek. Notabene zagrał w nim amerykański gwiazdor Gene Kelly, a raczej zatańczył i zaśpiewał – jak w gatunkowo konser-watywnym, amerykańskim musicalu z lat 20.

W deszczowym Cherbourgu pada też czasem śnieg. Jest grudzień 1963 r.

i nasza sztucznie i operowo opowiedziana, banalna historia dobiega końca.

Oto jej finał: starsi o parę lat, kiedyś zakochani, dziś każde w swoim związku i swoim świecie: Guy jako właściciel stacji benzynowej, mąż Madeleine i ojciec François; Geneviève jako paryżanka, już nie dziewczyna z końskim ogonem, ale stateczna mężatka, w eleganckim futrze, matka 5-letniej Françoise. Ich przypadkowe spotkanie na stacji Esso nie zaowocuje gwałtownym wybuchem uczuć (miłości?, żalu?, nienawiści?, zawodu?), a niezręczności całej sytuacji nie pokryją zdawkowe uwagi: „jest zimno, chodźmy do biura”.

Guy zapali papierosa, spyta o imię czekającej w aucie dziewczynki, ale zaraz doda: „Musisz już iść”. Geneviève na pożegnanie zapyta: „Co u ciebie?”

i rozstaną się, pewnie na zawsze. Dwoje najbliższych sobie ludzi, rodzice córki, nieprzytomnie w sobie zakochani jeszcze przed chwilą; ci, których uczuciu sekundowaliśmy – rozejdą się, rozjadą, zapomną.

Parasolki z Cherbourga – opowieść o zwyczajnej miłości 77

Tym razem Verlaine się nie pomyli. Ale opisze raczej odczucia widza, a nie bohaterów, gdy swą „zapomnianą piosenkę” zakończy tak:

W tym najwięcej żałości, że ja sam nie wiem czemu, Bez gniewu, bez miłości Tyle w sercu żałości4.

4 P. Verlaine, Zapomniane piosenki III, s. 661.

Joanna Roszak

Polska Akademia Nauk Instytut Slawistyki

W dokumencie Musical. Poszerzanie pola gatunku (Stron 73-79)