• Nie Znaleziono Wyników

PIERWSZE ARESZTOWANIE

W dokumencie Zawadzki Leonard Teodor (Stron 72-75)

ŚWIADEK CZASU NIELUDZKIEGO

III. PIERWSZE ARESZTOWANIE

Przed wojną Grudziądz był miastem liczącym około 60.000 mieszkańców, oprócz dużego garnizonu wojskowego. Mieszkała tutaj spora mniejszość niemiecka marząca o zjednoczeniu z Rzeszą Niemiecką. Mimo to żyliśmy dotąd z nimi w zgodzie, gdyż wprawdzie stanowili na ogół społeczność aktywną w dążeniu do spełnienia swych politycznych celów, ale w większości nastawioną pokojowo. Jednakże teraz, pod niemiecką okupacją, wszystko się zmieniło i Grudziądz stał się dla Polaków bardzo niebezpiecznym i trudnym do życia miejscem. Mniejszość niemiecka ujawniła się bowiem natychmiast jako “ piąta kolumna” , a ludność polska została przez nią, jak i przez okupacyjne władze niemieckie - sterroryzowana. Miejscowi Niemcy - natychmiast po wkroczeniu wojsk okupacyjnych - sformowali paramilitarną organizację, która nazywała się

“ Selbstschutz” ("Samoobrona") i która sama dla siebie stanowiła prawo, to jest - bezprawie, jakiemu Polacy zostali bezwzględnie podporządkowani. Nosili czarne uniformy z zielonymi naszywkami, na których czarnymi literami wypisane było słowo “Selbstschutz” . Większość z nich zasiliła niebawem niemieckie, hitlerowskie formacje specjalne: SS (tj. “ Schutzstaffeen” , tj. “ Siły bezpieczeństwa”) oraz Gestapo (tj. “ Geheime Staats Polizei”, tj. “ Tajna policja państwowa”).

Na podstawie wcześniej przygotowanych list Niemcy wyłapywali spośród Polaków ludzi, którzy im byli z jakichkolwiek względów niewygodni i mordowali ich - bez żadnych zbędnych formalności - w pobliskich lasach. Wśród zamordowanych w pierwszym okresie okupacji było wielu moich krewnych i znajomych. Moja siostra, której mąż, sędzia grodzki, prowadził był przed wojną jakieś postępowania sądowe przeciw przedstawicielom niemieckiej mniejszości, także znalazła się na tej liście. Młody volksdeutsch Nawrocki, który przyszedł jąaresztować, okazał )/

się znajomym - byłsynem miejscowego jubilera. Nawiązała się rozmowa, w trakcie której młody człowiek uznał tę dotychczasową znajomość za wystarczający powód skreślenia nazwiska siostry z listy proskrypcyjnej i obiecał, że nie będzie więcej niepokojona. W ten sposób ocalała. Jej mąż, oficer, zostałzmobilizowany na początku wojny, dostał się do niewoli i przeżyłwojnę w oficerskim obozie jenieckim. Uniwersytety i szkoły średnie stały się dla Polaków niedostępne. Nie było też pracy dla polskiej inteligencji. Ja i moi koledzy nic bardzo wiedzieliśmy czym się zająć i w ogóle co robić.

Pewnego dnia, pod koniec października 1939 r., kilku z nas spotkało się w domu jednego z moich przyjaciół, by podyskutować o naszej sytuacji. Kiedy skończyliśmy spotkanie i wychodzi­

liśmy z mieszkania, natrafiliśmy na korytarzu domu na dwóch członków Selbstschutzu. Ci natychmiast zaaresztowali nas i zaprowadzili do budynku, który w Grudziądzu był nazwany Internatem Kresowym, ponieważ przed wojną służył jako bursa dla uczniów ze wschodnich kresów Polski, zresztą w większości sierot. Teraz pomieszczenie to zamieniono na więzienie, czy też na obóz internowania. Nie było żadnego powodu naszego aresztowania - byliśmy po prostu

72

zakładnikami. Komendantem obozu był człowiek nazwiskiem Goetz, który skończył to samo polskie gimnazjum co i ja, tyle że kilka lat wcześniej. Podczas służby w Wojsku Polskim był w Szkole Artylerii dla Oficerów Rezerwy, która znajdowała się na wschodzie Polski, we Włodzimierzu Wołyńskim (dziś Republika Ukraińska). Podczas urlopów czy przepustek można go było widywać w Grudziądzu paradującego w szykownym, polskim mundurze pdchorążego.

Jego obecne zachowanie zasługiwało więc na pogardę. W obozie internowania umieszczono nas w obszernym pomieszczeniu, w którym znajdowało się ponad sto osób. Nie było tu żadnych łóżek, lecz tylko słoma rozrzucona wzdłuż brzegów podłogi. Nie mieliśmy też ze sobą niczego - nawet szczoteczki do zębów. Później pozwolono nam jednak nawiązać kontakt z rodzicami i mogliśmy poprosić o najpotrzebniejsze rzeczy. Otrzymywaliśmy także z domów codzienne pożywienie. Prawie każdej nocy Niemcy prowadzili przesłuchania. Krzyki bitych i torturowanych więźniów nie pozwalały nam zasnąć, czasem aż do świtu. 29 października 1939 r. wywołano grupę więźniów (wszyscy oni byli mi znani), którzy po południu tego samego dnia zostali rozstrzelani przez egzekucyjny pluton złożony z volksdeutschów. Egzekucja była publiczna, a jedyną winą skazanych było to, że byli oni Polakami.

Moi rodzice próbowali mnie uwolnić, lecz ich wysiłki nie zakończyły się sukcesem. Pewnego dnia jednak rodzice oraz siostra nawiązali kontakt z naszym wspólnym znajomym Brunonem Szymańskim. On zaś z kolei miał dojście do swego znajomego, Niemca nazwiskiem Joseph Luckau, który właśnie w tym czasie odwiedzał swoich rodziców. Luckau urodził się w Grudziądzu i uczęszczał do polskiego gimnazjum, potem jednak przeniósł się do gimnazjum niemieckiego a następnie do Berlina, gdzie studiował dziennikarstwo. O ile wiem - na początku wojny pracował w ministerstwie propagandy kierowanym przez Gebbelsa. Znałem go tylko z widzenia, ponieważ był starszy ode mnie. Ten kontakt okazał się pożyteczny. W drugiej połowie listopada 1939 r.

obudzono mnie w środku nocy, kazano się ubrać i zaprowadzono do góry na przesłuchanie.

Wprowadzono mnie do małego pokoju, w którym dwóch ludzi siedziało przy biurku, natomiast trzeciego osobnika, stojącego obok biurka, rozpoznałem jako Luckaua. Jednego z siedzących znałem także - tak z widzenia jak i ze złej sławy. To był doktor weterynarii Gramse, srogi i zawzięty Niemiec. Drugi z siedzących nie był mi znany. Po ostrym wypytywaniu dr Gramse oświadczył, że mogę zostać zwolniony, ale pod warunkiem, że opuszczę Grudziądz i w ogóle tereny włączone do Rzeszy, a udam się do Generalnej Guberni. Była to - jak wiadomo - ta część okupowanych ziem polskich, która nie została przyłączona bezpośrednio do Niemiec, lecz była rządzona przez niemieckiego wielkorządcę Hansa Francka, który po wojnie został skazany na śmierć w słynnym Procesie Norymberskim za zbrodnie przeciw narodowi polskiemu - i powieszony. Dr Gramse zapytał mnie, ile czasu potrzebuję na załatwienie wszystkich moich spraw w Grudziądzu i przygotowanie się do wyjazdu. Odpowiedziałem, że trzy tygodnie, ale on mnie wyśmiał i powiedział, że jeden tydzień musi mi wystarczyć. Zgodziłem się grzecznie, podziękowałem i

73

15

opuściłem pokój. Za mną wyszedł Luckau i zaczął mówić po polsku, że polecenie udania się do Generalnej Guberni to tylko formalność i że mogę bezpiecznie pozostać w Grudziądzu.

Podziękowałem mu i powiedziałem, że rozważę sprawę. Oczywiście już wtedy postanowiłem, że opuszczę tę ziemię dotkniętą terrorem tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

74

W dokumencie Zawadzki Leonard Teodor (Stron 72-75)

Powiązane dokumenty