• Nie Znaleziono Wyników

Dotychczas myślano tylko o przeprawie pomiędzy wyspami amerykańskiemi do Indyi wschodnich, a za­

pomniano, przynajmniej nie myślano o samym biegunie.

Dopiero w roku 1865 rozpoczęła się wymiana zdań niektórych geogratów. I tak O s b o r n , kapitan an­

gielski, zaproponował, aby zbadano i sam biegun; wpra­

wdzie od roku 1818 odbyto 42 podróży na okrętach, a 10Ö przeszło wycieczek na saniach celem zbadania okolic archipelagu amerykańskiego, ale nikt jednakże po za 82 stopień nie przeszedł. Ztąd według jego zdania trzebaby ze S m i t h s u n d u saniami po zacho dniej stronie Grenlandyi puścić się na północ, a za­

pewne po lodach będzie można dotrzeć aż do samego bieguna, co się powinno dokonać w 5 — 6 tygodni.

Eównocześnie odezwał się P e t e r m a n n , profesor gotajski, radząc, aby do bieguna udano się przez Szpic- berg. Dowody jego opierały się na działaniu prądu równikowego, który i tu w tych stronach koniecznie musi jeszcze łagodzić temperaturę. Kiedy na zacho­

dniej stronie przy Ameryce np. w Nowej Fundlandyi panują niesłychane zimna, u nas w Europie hodują winną m acicę; kiedy na wyspach Niedźwiedzich na Boże Narodzenie deszcz pada, na Melville zamarza rtęć nawet. Ponieważ okolice te leżą pod równym sto-pńiem szerokości, a zatćm słońce równo je ogrzewa i

spodu ze ziemi ogień nie grzeje, przeto oczy-dowód, że różnica klimatu polega na ogrzewaniu

i

!

I

Morse. 3

34

prądem równikowym. Pokazuje się to tśm więcój je­

szcze. że np. na zachodniej stronie Szpicberga wybrzeża się latem zielenią, podczas kiedy wschodnia strona wiecznym zakuta lodem. Zkąd to pochodzi? oczywiście od prądu, który płócze wybrzeże zachodnie, a do wy­

brzeży wschodnich dostać się nie może. W edług wszel­

kiego prawdopodobieństwa i jak już oddawna uważano, iż im dalej na północ, tern tem peratura łagodniejsza, powinno na samym biegunie być ogromne, otwarte mo­

rze, które w pewnem oddaleniu otoczone jest pasem nagromadzonych lodów. Gdyby zatem okręt parowy uzbroić stosownie, to jest dać mu piersi żelazne, zdol­

ne do rozbijania powłoki lodowej, koniecznieby powinno być można wypłynąć na owo otwarte morze, o któróm wreszcie już Parry w swej podróży wspominał.

Taka była teorya Petermanna. Oczywiście, że korzystano tak z jednej jak i z drugiej teoryi, ale do­

tychczas jeszcze do bieguna nikt nie dotarł. Nie mo­

żemy tutaj mówić o wszystkich podjętych wycieczkach, pomówimy tylko o nowszych, aby się dowiedzieć, jak to pod biegunami wygląda.

Już w latach 1866 wyszła wyprawa nad wybrze­

ża Grendlandyi, a w roku 1870 dotarł kapitan K a l- d o w e y do prześlicznego fiordu na wschodniej stronie Grendlandyi, który nazwano fio rd e m F r a n c i s z k a J ó z e fa .

Większa i znaczniejsza wyprawa odbyła się w roku 1872 i trw ała aż do 1874, która udała się k o ­ sztem Austryi dla zbadania bieguna północnego, a za­

razem i wyszukania przejazdu pomiędzy biegunem a Azyą. Podróże biegunowe bowiem podjęto ostatecznie jeszcze w tym celu, aby, doznawszy zawodu na zacho­

dzie, dowiedzióć się, ażali nie szłoby płynąć do bie­

guna i z niego znowu spuścić się na drugą stronę (do Azyi, to jest ‘do Japonii i Indyi Wschodnich. O ile teorya zgadza się z doświadczeniem, o tyle niech posłuży podana tutaj w streszczeniu podróż biegunowa pod pr;

— 35 —

wództwem dwóch zdatnych marynarzy W e y p r e c h ta i P a y e r a .

Dnia lo go Czsrwca 1872 opuścili oni port bre- meński na okręcie T e g e t t h o f i po 21dniowej podróży stanęli w T r o m s ö , mieście portowem Norwegii, gdzie zabrano ze sobą kapitana C a r l s e n ’a, sławnego żeglarza polarnego. Pełna otuchy załoga, złożona ze Słowian, Włochów i Niemców, śmiało puściła się w nieznane strony i pełne niebezpieczeństwa okolice. Mówimy, że pełni otuchy wypłynęli, gdyż z taką radością i z takim zapałem przedsięwzięli owę podróż, że przed od­

jazdem z Bremen podpisali wszyscy rewers, w którym się zrzekli wysłania ekspedycyi na ich odszukanie, w ra­

zie gdyby mieli zaginąć.

Podróż też do Nowej Ziemi i wzdłuż jej zacho- ńnich brzegów szła dość dobrze, wiatr wiał pomyślny, ale już 21go Sierpnia nie daleko przylądka N a s s a u musiał okręt stanąć, ponieważ wiatr ustał i nastąpiła cisza. Okręt stanął, a cała powierzchnia wody zamie­

niła się w jedno wielkie zwierciadło wody i okręt oto­

czyła nieprzebytym pierścieniem, a dla załogi zbudo­

wała smutne więzienie. Tern smutniej i niebezpieczniej przedstawiało się ich więzienie, ponieważ okręt wmarzł nie w porcie jakim, ale na otwartem morzu. I tu w okręcie przykutym lodami, oddzieleni od mokrego grobu tylko cienkiemi deskami, musieli odważni żeglarze prze­

pędzić całą zimę. Nie trzeba jednakże sądzić, aby okręt stał cicho; bynajmniej, zamarzł on w ogromnej flardzie, czyli krze, która ustawicznie płynęła na pół­

noc i niosła ze sobą okręt i ludzi na nim gdzieś w nieznane strony. Już 29go Września 1872 roku widziano ostatniego ptaka; odtąd tylko białe niedźwiedzie były jedynemi żywemi istotami, które się jeszcze pokazywały.

N astał czas ciśnienia lodów, które tak ze wszech stron okręt gniotły, że go nieraz na kilka stóp nawet doi góry wznosiły, a wszystkie fugi trzeszczały. Cała za Joga od kapitana aż do najniższego pomocnika nie mo­

~ 36 ~

gła się przez 130 dni rozebrać, z obawy, aby, gdyby m iała nastąpić katastrofa, nie zastała ich nieprzygoto­

wanymi. Byli oni przygotowani na to, że gdy okręt miał pęknąć, to natychmiast byliby się ratowali na przy­

sposobionych już saniach.

Tymczasem słońce zaczęło się spuszczać i nastawał czas zmroku, poprzedzającego długą noc biegunową. Z obawy, że okręt pęknie, pobudowano sobie na jednej bardzo grubej krze domek z węgli, aby można się w przypadku do mego schronić. Noc nastała 28go Gru­

dnia i nastała ciemność, która jednakże jeszcze dozwa­

lała to i owo widzieć. Jak światło to było jednakże zwodnicze, tego dowodzi przypadek, że raz długi czas polowano na lisa, który nie był czym innym, jak psem należącym do okrętu.

Dom węglany stał jeszcze i urządzony był sto­

sownie, aby w razie katastofy mógł dać jaką taką wy­

godę załodze. Tymczasem inaczej się stało. Było to właśnie 20go G rudnia; nadchodziło Boże Narodzenie, które postanowiono w domku owym obchodzić uroczy- czyście. Nagle lody się poruszyły, straszliwy łoskot dał się słyszeć, a kiedy wszyscy wybiegli na pokład, ujrzeli, że kra właśnie pod owym węglanym domem się rozpękła i ten rozprysł się na drobne kawałki.

Boże Narodzenie jednakże obchodzono z wigilią, jak w Europie, z tą tylko różnicą, że tam nie widziano drzewka, tylko drąg z kilkoma powbijanemi ramionami, nie widziano jabłek, tylko łajki, worki z tabaką, albo cygara; me widziano opłatka, tylko kawałek suchara okrętowego.

Tymczasem zimno coraz się zwiększało, aż w Sty­

czniu roku 1873 doszło do 44° stopni niżej zera. K a­

żda kropla wody spadająca na ubiór, zamieniała się w lód, nawet w bhzkcśei pieca opalonego. Ocet, sok cy­

trynowy i inne ekstrakty zamarzły, a wszelki prowiaut stał się żelazną skałą. Nawet noże tak zamarzły, że trzeba się było z niemi bardzo obchodzić ostrożnie,

gdyż natychmiast się łamały. Przy tern wszystkiem ciągle jeszcze trw ała noc, łagodzona tylko to gwiazdami, to zorzą północną.

Dopiero około lOgo Stycznia pokazał się na po­

łudniowym horyzoncie czerwony skrawek — to zorza, zapowiadająca zbliżanie się dnia. Dotąd bowiem nikt nie wiedział kiedy dzień, a kiedy noc; nic nie wska­

zywało zmiany dnia z nocą, z wyjątkiem zegarów.

Horyzont czerwienił się coraz więcej, aż wreszcie w połowie Lutego ujrzano czerwoną, promienistą twarz słońca.

Wszyscy spojrzeli teraz po sobie i ze zadziwie­

niem przypatrywali się sobie wzajemnie; cóż spostrzegli?

Oto zamiast swych znajomych, ujrzeli przed sobą wi­

dziadła ze zapadłemi oczyma, bez cery, bez najmniej­

szej oznaki zdrowia; był to skutek 100 dniowego po­

bytu w okolicy, gdzie słońce nigdy przez ten czas nie rozjaśniło widnokręgu; był to skutek ustawicznego za­

trudnienia przy lampach. Większa część zresztą załogi chorowała n^ szkorbut, owę nieodstępną chorobę ska­

zanych na długi pobyt na morzu i na solone poży­

wienie żeglarzy.

Skoro tylko słońce weszło, natenczas znowu na­

stał długi, długi dzień. Wszystko co żyło opuściło okręt, Zbudowano sobie dom z lodu i ze śniegu, i w aim zamieszkano. Dobroczynny skutek promieni sło­

necznych wnet się okazał, gdyż choroby ustały, a na­

wet rtęć zaczęła tajać. Powieszony w powietrzu ka­

wałek lodu, tracił na 24 godziny 0,01 część swej wagi, ale za to wpuszczony we wodę w kilka dni nabierał o 3/ 4 więcej ciężaru. Słońce pomimo tego wszystkiego świeciło teraz coraz mocniej, tak że trzeba było oczy uzbroić, w okulary,, chroniące je od rażącego odblasku śniegu. W tych bowiem stronach trzeba koniecznie uzbroić oczy w podobne okulary, gdyż śnieg zmarzły w drobne kryształki takim razi blaskiem, iż o ślepotę przyprawić może nieprzyzwyczajonego Europejczyka.

— o8 —

W końcu Kwietnia zabrano się do tak trudnej, jak próżnej roboty — chciano bowiem okręt uwolnić z lodu, czego jednak pomimo nadludzkich wysileń nie zdołano. Podczas tego Weyprecht i porucznik okrę­

towy O r e l zajęci byli spostrzeżeniami co do zjawisk magnetycznych. Mieli oni niedaleko okrętu zbudowany szałas. Raz podczas takich badań Orel miał u siebie dość niespodzianego i niemile widzianego gościa — białego niedźwiedzia. Ponieważ Orel był bezbronnym, dla tego sądzono, że już po nim, — i zapewne byłoby się też tak stało, gdyby Orel był stracił przytomność um ysłu; jednakże na szczęście opamiętał się jeszcze wcześnie, rzucił niedźwiedziowi swą skórzaną czapkę.

Niedźwiedź zaciekawiony, zaczął czapkę oglądać, wą­

chać i pazurami przewracać, a Orel tymczasem uciekł.

Nim niedźwiedź miał czas zbadać użytek czapki, kula położyła koniec jego badaniom i życiu. Niedługo po­

tem drugi niedźwiedź napadł jednego z majtków, ale również padł ofiarą swój śmiałości. Oba te niedźwie­

dzie były dla załogi wielce pożądaną zdobyczą.

Tymczasem okręt uwięziony w owej flardzie, czyli krze, płynął ustawicznie ku północnemu wschodowi.

Kra ta miała średnicy 5 — 7 mil, a gruba była na prze­

szło 40 stóp. Okręt wmarzł w nią zupełnie jakby jaki kaw ałek drewna, albo kamyk na krach rzecznych.

Nie dziw więc, że lubo zdała widziano bałwaniące się morze, jednakże kra zwolna tylko topniała. A jednak ku wielkiej radości załogi — topniała. Nawet wsku­

tek ciepła zaczęła się pękać, co wszystkich nową na­

pełniło nadzieją. Ciepło coraz się wzmacniało, lubo takie ciepło u nas równałoby się zimnu Styczniowemu.

Mimo tego ptactwo zaczęło przelatywać, nawet na krze siadać, z czego majtkowie doskonale umieli korzystać i mnóztwo ptactwa rozmaitego ubili.

W Czerwcu, w samej połowie, spadł po raz pier­

wszy deszcz 1 Jakże tu opisać uciechę, jaką się żeglarze napełnili! Dla nich podczas deszczu, powietrze było

i . ' . V

— 39 —

aż duszne, podczas gdy nieprzyzwyczajony do tamtejszej temperatury, skostniałby natychmiast. K ra nawet za­

częła topnieć i zdała widać było morze, które w kon­

traście do białej kry wyglądało czarne jak smoła. Za­

częto myśleć, ażali kra nie da się rozsadzić, albo roz­

bić, ale nic nie pomogło, gdyż była za gruba.

Rok minął od czasu, jak okręt wmar ł w krę, a nie było nadziei, aby mógł się z niej wydobyć, po­

nieważ nowa zima znowu następowała. L rzytóm kra niosła ustawicznie okręt na północny wschód; 25go Lutego 1 8 /3 wróciła się napowrót i niosła znowu okręt na północny zachód.

30go Sierpnia 1873 ujrzano po pierwszy raz na północnym zachodzie ląd. Szczęśliwy przypadek za­

wiódł krę aż do tego miejsca. Lubo to były same nagie skały, lodami wiecznemi okryte, jednakże serce każdemu na ich widok zadrżało radośnie. Kapitan na­

zwał te kraje, które widział i te które się z nimi łą ­ czą, Z i e m i ą F r a n c i s z k a J ó z e f a .

Radość jednakże z blizkości lądu na nic im się nie przydała, ponieważ kra do samego lądu n.e dotarła, a nikt nie mógł się odważyć puszczać się na ląd, po­

nieważ kra płynęła dalej, a ztąd odcięcie od kry i tern samem od okrętu byłoby oczywistem następstwem tak nierozważnego czynu. Pomimo oczywistego niebez­

pieczeństwa wybrało się jednakże sześciu żeglarzy i bądź co bądź, chcieli do lądu dotrzeć. Pożegnawszy się ze załogą, na przypadek, gdyby wrócić nie mieli, odeszli. Samo niebo jednakże nie pozwalało im kry opuścić, albowiem gdy się od okrętu na pewną od­

ległość oddalili, nagle mgła tak gęsta zaległa okolicę, że ci co wyszli nie widzieli ani przed sobą lądu, ani za sobą okrętu. Aby nie wpaść w rozpadliny lek ko

śniegiem nakryte, których na krze znajdowało się mnóztwo, postanowili wrócić do okrętu, ale w ciem­

ności zgubili ślad i fałszywy obrali kierunek. Bóg wiś, co by się z nimi stało, gdyby nie pies, którego

4 0

mieli ze sobą • — ten węchem swoim, wietrząc poprze­

dnie ślady, doprowadził ich do okrętu.

Wreszcie okręt dotarł aż pod same nieznane lądy i tam stanął z krą, która wkrótce wmarzła pomiędzy inne, aż niedługo naokoło nic więcej nie było widać, jak lodowe pole. Nastała zima, a z nią i noc kilko- miesięczna.

Na wiosnę roku 1874 widzieli wszyscy, że okrętu już nie uratują, dla tego trzeba było pomyśleć o po­

wrocie do Europy na łodziach. Poprzednio jednakże postanowiono, póki jeszcze lody trzymają, zbadać owe lądy na saniach. Skutkiem tego pod dowództwem.

Payer’a odbyto trzy podróże na saniach.

Podróż pierwsza odbyła się głównie ku lądowi zachodniemu. Odkryto, że ląd ten składa wiele po­

jedynczych wysp, które rozdziela na 35 mil mor kich długa, a tu 9 mil morskich szeroka cieśnina, dochodząca do obszernego sundu, nazwanego a u s t r y a c k i m . Poje­

dynczym lądom nadano rozmaite nazwy, poczęści od­

noszące się do Austryi i austryackich osobistości, i tak są tam kraje: Z ic h y , W ilc z e k , k s i ę c i a R u ­ d o lfa ; przylądek: T e g e th o f f , P e s z t, F l i g e l y , a naj­

więcej na północ wysunięty nazwano przylądkiem W ie ­ d eń , już pod 83° sz. półn.

Aczkolwiek z owych odkrytych lądów ani Austrya, ani świat cały żadnych praktycznych korzyści nie od­

niesie, korzyścią jednakże jest to niesłychaną dla nauki.

Wiadoma, że ku biegunowi rozciągają się lądy, że mianowicie o drodze do Indyi Wschodnich przez biegun mowy być nie może. Pokazało się, że i w tych stronach natura stawiła przeszkody, położyła tamę ludzkim zapędom. Pomimo jednakże mrozów, pomimo lodów nie braknie na nagich skałach wysp ar tycznych roślinności — lubo tylko składającej się z pewnego ro­

dzaju mchu i łiszai. Ze zwierząt mieszka tam nie­

dźwiedź biały, pies morski i, lubo rzadko, mors się czasem pokaże. Znaleziono także odchody lisów i za­

— 41 —

jęcy polarnych, lubo ich samych nie widziano. Z ryb znajduje się tam kilka gatunków z rodzaju L i p a r i s g e l a t i n o s u s P a ll a s , które chwytano w sieci; oraz i inne zwierzęta, jako to skorupiaki, pyknogomdy i tunikaty.

Po dwuletnim pobycie na morzu arktycznem udali się żeglarze na łodziach 20 Maja 1874 roku z po­

wrotem; poprzednio przybili flagi do masztów, a kapi­

tan złożył w kajucie okrętowej dokument, w którym opisał powody, dla czego załoga okręt opuścić musiała.

Po bardzo trudnej i niebezpiecznej podróży, gdy już prowiant prawie się kończył, a żeglarze na słabych łodziach bujali na bezdennym oceanie, naraz okrzyk ra ­ dosny wyrwał się wszystkim z piersi, albowiem ujrzano dwa okręty.

Były to statki rosyjskie, które z ludzkością przy­

jęły naszych żeglarzy na swój pokład. Stało im się podobnie, jakeśmy to zauważyli przy opowiadaniu ka­

pitana Ross’a, że musieli zostać na pokładzie, ponieważ nikt ani w kajucie ani w koji, ani nawet pod pokła­

dem wytrzymać nie mógł. bo im tam było za gorąco.

3go Września 1874 po 812 dniach pobytu na lodach, stanęli nasi podróżni we W a r dö, a 5go Września od­

płynęli ztamtąd na parowcu pocztowym do Hamburga.

Załoga cała dostała się zdrowo do ojczyzny, z wyją­

tkiem jednego, nazwiskiem K ry s z , który umarł krótko przed opuszczeniom Tegethofu, bo 16go Marca 1874 roku. Jest to pierwszy Europejczyk, który w kraju W U c z k a spoczywa. Grób jego jest bardzo poje- dyńczy. Trumnę wsunięto pomiędzy skały bazaltowe i na mę jeszcze wkulnięto inne skały. Na tern wszy- stkiem umieszczono zwyczajny krzyż drewniany z na­

pisem: „Tu spoczywa Oton Krysz, maszynista austryja- ckiej wyprawy kubiegunowej; umarł na statku Tegethof dnia 16go Marca 1874, w 2d rouu życia. Pokój jego popiołom!*

I my zapewne nie omieszkamy owemu bohaterowi,

42 ~

który bezinteresownie, dla nauki tylko, życie swe niósł w ofierze, bezwątpienia przesłać życzenia: spokój jego popiołom i spokój jego duszy!

Niedługo potem, bo już 1875 roku Anglia wy­

słała nową wyprawę kubiegunową, pod dowództwem kapitana N a r es. Wyprawa ta nie powiodła się i wcale takich nie miała rezultatów jak poprzednia. Dwa okręty D i s c o v e r y i A l e r t w marzły pierwszy u za­

chodnich wybrzeży k r a j u G r a n ta pod b l° 4 4 ’ szero­

kości, a drugi 9 mil dalej pod 82° 27’ szerokości póła.

Dopiero po roku oba statki uwolniły się z lodów i zdołały wypłynąć na otwarte morze.

W najnowszych czasach, roku 1879 odbył pro­

fesor N o r d e n s k iö ld wyprawę kubiegunową. Ostatnia wyprawa i zapowiedziana przez tegoż nowo ma mieć za rezultat otworzenia żeglugi dla północnej Azyi.

Czas pokaże, o ile się to uda.

Powiązane dokumenty