• Nie Znaleziono Wyników

Próbuje się kompromitować niezależne śledztwo, a nawet inwigiluje się dziennikarzy zajmujących się śledztwem smoleńskim 45

W dokumencie Czerwona strona Księżyca (Stron 38-49)

Krótka historia pewnego zabezpieczenia – opowieść o ciemnej latarni

20. Próbuje się kompromitować niezależne śledztwo, a nawet inwigiluje się dziennikarzy zajmujących się śledztwem smoleńskim 45

dopuszcza ujawnienia danych wstępnego śledztwa do zakończenia dochodzenia”. „Ostateczne wnioski, które, mam nadzieję, tak samo, jak u naszych kolegów w Polsce, zostaną wyciągnięte wyłącznie na podstawie skrupulatnej analizy całości przyczyn i czynników, które doprowadziły do katastrofy”, powiedział Markin. „Dlatego do zakończenia śledztwa podobne rozważania trudno ocenić inaczej niż jako nieodpowiedzialne spekulacje oraz próby wywierania nacisków na śledztwo, co jest niedopuszczalne”, podkreślił przedstawiciel Komitetu Śledczego FR. Dodał on, że w trakcie śledztwa, prowadzonego od pierwszego dnia katastrofy, wykonano duży zakres prac, w tym także przeprowadzono szereg skomplikowanych pod względem technicznym ekspertyz, przesłuchano setki świadków, a także zbadano materiały uzyskane od komisji technicznej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. „Warto dodać, że nie stwierdzono żadnych niezgodności między wnioskami komisji i już uzyskanymi w tej chwili wynikami postępowania karnego. W związku z tym niektóre publikacje w polskich mediach, zawierające aluzje na rzekoma stronniczość śledztwa oraz bezpośrednie zarzuty o to, że śledztwo ucieka się do różnych wymówek, aby uniknąć bezpośrednich odpowiedzi, wywołują co najmniej zdumienie”, zaznaczył Markin”

(http://polish.ruvr.ru/2011/03/16/47492200.html).

43 Na tę sprawę jako pierwsi, sądzę, zwrócili uwagę K. Galimski i P. Nisztor (s. 122-126). Chodziło o słynną notatkę dot. rozmowy jakiegoś oficera Agencji Wywiadu z „Andriejem Mendierejem”, który to (wg tej „notatki”): „potwierdził, że w dniu 10.04.2010 w godzinach rannych przebywał w pobliżu lotniska Smoleńsk-Siewiernyj i widział moment upadku samolotu, jak również potwierdził, że wykonywał nagranie telefonem komórkowym, które potem umieścił na portalu internetowym You Tube. (...) stwierdził, że jest przekonany, że po upadku Tu 154 M, a przed włączeniem syren alarmowych widział funkcjonariuszy OMON, którzy biegali wokół wraku samolotu i strzelali. Jego zdaniem wyglądało to na dobijanie rannych (...) potwierdził gotowość złożenia w tej sprawie szczegółowych zeznań przed polskim prokuratorem. Poprosił również o azyl polityczny w Polsce, twierdząc, że po złożeniu zeznań jego życiu będzie grozić niebezpieczeństwo (...)” (s. 124). Aż dziw, że ów „oficer AW”, uzyskawszy dostęp do tak ważnego świadka, nie nagrał po prostu rozmowy z Mendierejem. Może akurat pracował bez dyktafonu i bez telefonu umożliwiającego rejestrowanie dźwięku. Por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/sledztwo.html, http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/rozmowa-z-milicjantkami.html oraz http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/montaz-i-zoom-u-safonienki.html

Przeróżne fałszywki podsunięte zostały także L. Szymowskiemu do wykorzystania w jego książce. Jedna z przykładowych, dotycząca satelitarnych zdjęć tupolewa (w posiadaniu NSA), który miał awaryjnie wylądować na Siewiernym i wyjazdowego spotkania polskich oficerów z amerykańskimi w tej właśnie sprawie. Jak miał relacjonować Szymowskiemu „oficer ABW”: „Amerykańskie służby same, z własnej inicjatywy zorganizowały robocze spotkanie z kilkoma przedstawicielami naszych służb. Naszych było na tym spotkaniu pięciu: dwóch z Agencji Wywiadu, dwóch z ABW i jeszcze jeden człowiek, o którym nie mogę mówić. Do spotkania doszło poza Polską, ale bardzo blisko polskiej granicy, w miejscu, w którym Amerykanie mają swój lokal kontaktowy.

Amerykanie powiedzieli, że satelity NSA nagrały cały lot tupolewa i zarejestrowały też moment tzw. „katastrofy”. (...) Amerykanie używają dwóch rodzajów satelit szpiegowskich. Pierwszy typ nagrywa wszystko z góry, z bardzo dużej odległości.

Drugi typ nagrywa z boku, z niższej wysokości, pod kątem. Dzięki temu każdy obiekt można nagrać i z góry, i z boku. (...) [Satelity – przyp. F.Y.M.] nagrały lot tupolewa i moment jego lądowania. Z tych nagrań wynika, że samolot wylądował w błocie w tym lesie w pobliżu lotniska, trochę poobijany i pokiereszowany, ale wylądował. Zdjęcie zrobione chwilę później przedstawia już wrak tupolewa, którego fragmenty są porozrzucane. To już efekt wybuchu. Natomiast satelita wyższy, rejestrujący wszystko z „lotu ptaka” nagrał miejsce, gdzie tutka wylądowała. Technicy NSA powiększyli fragmenty tych zdjęć. Widać tam wyryte w błocie ślady kół samolotu układające się w trójkąt. Dalsze powiększenie i wyskalowanie zdjęcia, pozwoliły wyliczyć, że ślady kół oddalone są od siebie o mniej niż 12 metrów. Tymczasem Tu-154M rozstaw podwozia wynosi 11,5 metra” (s. 67-68).

Szymowski zamieszcza jedno z tychże zdjęć „od NSA”, które „oficer ABW” przekazał mu w maju 2010 na s. 263 (jest to słynne zdjęcie z „Bilda” zrobione od strony ul. Kutuzowa). Co do powyższej „relacji”, to „oficer” nie wyjaśnił tylko jednej rzeczy: po jakiego gwinta

„technicy NSA” mieliby się biedzić z wyliczeniami odległości między „układającymi się w trójkąt” śladami kół, skoro mieliby nagranie całego przelotu tupolewa z lądowaniem i „momentem katastrofy” włącznie.

44 Por. np. relację A. Melaka dot. 50 „omyłkowych pozycji” w „ekspertyzach ABW” (http://freeyourmind.salon24.pl/368296,w-poszukiwaniu-zrodla-jednej-informacji#comment_5359392) Por. też relację M. Wassermann przed Zespołem (posiedzienie w grudniu 2011): „opinia ABW odnośnie telefonów jest kolejny raz odesłana jako nie do przyjęcia – i dalej nie istnieje opinia odnośnie telefonów osób, które tam zmarły; co za tym idzie, dalej nie wiemy, o której się zalogowali lub nie. Sprawność polskich służb poraża” (od 11'15'') http://www.youtube.com/watch?v=5XCA2xZyTq4

Nie zapominajmy też, że przez ręce ABW przeszedł także materiał S. Wiśniewskiego (por. posiedzenie sejmowe 2h22').

45 http://www.rp.pl/artykul/10,782703-Wojskowi-prokuratorzy-inwigilowali-dziennikarzy.html . Por. też http://ander.salon24.pl/377235,dziennikarz-marynarz-ksiadz-lub-policjant oraz http://wyborcza.pl/1,86116,10898325,Zagladaja_nam_w_SMS_y_.html. Jak wiemy, cała sprawa zakończyła się tzw. strzałem prokuratora Przybyła po konferencji prasowej, w której ów prokurator zaprotestował przeciwko oskarżaniu poznańskiej PW o

Mamy więc do czynienia z całym szeregiem zjawisk, których raczej nie dałoby się wyjaśnić w taki sposób, że w instytucjach zajmujących się zabezpieczaniem losów delegacji lecących rządowymi statkami powietrznymi, pracują same barany. W tak newralgicznych bowiem obszarach – zwłaszcza związanych z wojskowością (nie tylko ze służbami cywilnymi), określone procedury działają „z automatu” – trzeba więc, analogicznie jak w sytuacji ze wstrzymywaniem odpowiednich działań „po katastrofie” (wymienionych w poprzednim rozdziale), wiedzieć, w jaki sposób uzyskać taki

„totalny blackout”, czyli – mówiąc obrazowo – jak wyłączyć latarnię. Na cud (tym razem nie smoleński, a warszawski) zakrawa to, iż nie zachował się żaden wideodokument tego, co się działo na Okęciu przed wylotem prezydenckiej delegacji, skoro rzecz działa się na wojskowym, stołecznym i wydawać by się mogło, pilnie strzeżonym lotnisku.

Z jednej strony ciemna latarnia (lub też cała wygaszona zona, gdyż całkiem sporo instytucji „nie wie”, co się dzieje z polską delegacją 10-go Kwietnia), z drugiej zaś, ledwie tamtego feralnego poranka dojdą do kraju wieści o tragedii, rozpoczynają się w pośpiechu takie czynności jak przeszukiwanie niektórych mieszkań poselskich, przejmowanie dokumentacji, obsadzanie instytucji (ze względu na wakaty „po katastrofie”, a „państwo jakoś musi działać przecież”), a przede wszystkim – współpraca z ruskimi specsłużbami46. Ta współpraca była widoczna już w fazie „przygotowań” uroczystości (cudzysłów jest tu zupełnie na miejscu) – trudno bowiem na serio traktować taki scenariusz przygotowań, w którym to Ruscy mają po przylocie stanowić ochronę polskiego Prezydenta oraz delegacji, a ze spokojem o takim właśnie scenariuszu opowiada szef BOR. Ta współpraca będzie też widoczna „po katastrofie”.

M. J. Chodakiewicz w wywiadzie pt. „Służby rosyjskie już wiedzą, co się stało” („Nowe Państwo”

8/2010, s. 23) mówi, że gdyby do analogicznej tragedii doszło z udziałem amerykańskiej delegacji

podsłuchiwanie czy inwigilowanie ludzi mediów. Sprawa tego strzału była szeroko komentowana w blogosferze przez wzgląd nie tylko na to, iż jakiś reporter niezwykle przytomnie jak na okoliczności zdarzenia, pozostawił włączoną na statywie kamerę w pomieszczeni, w którym miała się dokonywać próba samobójcza, ale także na to, iż obrażenia prokuratora okazały się niezbyt poważne, a on sam wieczorem tamtego dnia udzielał pierwszych wywiadów w swojej sprawie, następnego zaś dnia skierowano go na obserwację psychiatryczną. Tego wątku jednak nie rozwijam w ogóle w „Czerwonej stronie Księżyca”.

46 „Około godz. 9 informacja o katastrofie (która przecież miała się wydarzyć o 8.41 – przyp. F.Y.M.) wywołała alarm w służbach specjalnych. Natychmiast nawiązano kontakt z oficerem łącznikowym rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa, znajdującym się w Warszawie. Około 10.30, niespełna dwie godziny po katastrofie, do Centrum Antyterrorystycznego ABW na nadzwyczajne posiedzenie zaczęli się zjeżdżać szefowie MSWiA, Kancelarii Premiera, MSZ oraz wszystkich służb specjalnych w Polsce”, pisali P. Nisztor i G. Zawadka (rok po tragedii) w „Rz”, w artykule „Sobota, która zmieniła historię Polski” (http://www.rp.pl/artykul/639812.html?print=tak&p=0) (por. też http://freeyourmind.salon24.pl/296656,konsultacje-z-fsb). Por. też http://polish.ruvr.ru/2010/07/01/11199536.html (na temat nagrodzenia przez ciemniaków trzech oficerów ruskiego MSW).

Tenże P. Nisztor w książce napisanej z K. Galimskim pisze (s. 117): „Katastrofa Tu 154M zaskoczyła (…) tajne służby. W siedzibach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (…), Służby Kontrwywiadu Wojskowego (…) i Agencji Wywiadu (…) błyskawicznie zjawiło się kierownictwo służb. Wszyscy byli zszokowani doniesieniami spod Smoleńska. Zaraz po pierwszych informacjach o katastrofie zostało też zwołane posiedzenie Centrum Antyterrorystycznego ABW (CAT). „To była sytuacja, w której trzeba było wziąć pod uwagę możliwość zamachu terrorystycznego. Napięcie opadło po kilkunastu godzinach, kiedy mogliśmy już wykluczyć, że do czegoś takiego doszło” - mówił funkcjonariusz CAT.” Jak się możemy domyśleć, zapewnienie, że do zamachu nie doszło, przyszło z ruskich służb (http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/zamachowcy-informuja-nas-ze-to-wypadek.html). Por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/jesli-wsi-jest-ok-to-i-gru-jest-ok.html http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/07/natowscy-oficerowie-konferuja.html,

http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,9847748,Smolensk__BOR_i_dwie_wizyty.html, http://mmariola.salon24.pl/376515,10-04-2010-funkcjonariusze-boru, http://www.tvn24.pl/11879,1,kropka_nad_i.html (rozmowa z Janickim) http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-bor-nie-planowal-obecnosci-na-lotnisku-siewiernyj,nId,302598

takiej rangi, to w USA „podaliby się do dymisji wszyscy, którzy mieliby cokolwiek wspólnego z tym lotem lub odpowiadaliby za jeg zabezpieczenie. Najważniejsi ministrowie zginęli, więc sami, powtarzam, sami do dymisji podaliby się wszyscy ich zastępcy. Szefowie służb: CIA, FBI, NSA, a w nich dyrektorzy odpowiedzialni za poszczególne wydziały. Wszyscy odpowiedzialni za sprawy techniczne i polityczne. Nie byłoby: to nie moja wina. Twoją pracą była ochrona prezydenta USA. Jesteś zwolniony. I tyle.”

W naszym kraju mieliśmy sytuację zgoła odmienną. Nikt absolutnie nie poczuwał i nadal nie poczuwa się do winy za to, co się stało. To jednak nie wszystko – ludzie służb specjalnych coraz uważniej przyglądają się „książkom smoleńskim”, zwłaszcza tym starającym się zakwestionować lub przynajmniej krytykować moskiewską narrację, a gdyby tego było mało – włączają się w... niezależne śledztwa. Śmiem podejrzewać nawet, że kręcą się wokół Zespołu

smoleńskiego, podsuwając, tak jak np. L. Szymowskiemu

(http://freeyourmind.salon24.pl/304267,zamach-tak-ale-czy-na-siewiernym) czy autorom

„Zbrodni smoleńskiej” (por. Aneks 1), jakieś poufne, a zarazem bezcenne „notatki” i materiały quasi-dowodowe.

Można by w związku z tym postawić zasadnicze pytanie: czemu aż tylu funkcjonariuszy tychże służb tak bardzo się krząta – skoro tak bardzo zawalili sprawę? Już pomijając to, jak wygląda historia „transformowanych w III RP” służb specjalnych (to temat na osobne studium47)

47 Por. zresztą okolicznościowy materiał wydany z okazji 20-lecia służb, które obchodzono... 6 kwietnia 2010 (http://fymreport.polis2008.pl/?p=3188).

– szczególnie tych wojskowych; a więc abstrahując od tego, czy można mówić o „złych WSI”48 i...

„dobrych WSI”49 (te kwestie, sądzę, negatywnie rozstrzyga praca S. Cenckiewicza „Długie ramię Moskwy. Wywiad wojskowy Polski Ludowej 1943-1991 (wprowadzenie do syntezy)”, Poznań 2011) - to przecież owo niemal chorobliwe zainteresowanie służb publikacjami dotyczącymi tragedii z 10 Kwietnia oraz chęć „pomożenia autorom” świadczą przede wszystkim o jednym. O tym, że ludzie specsłużb chcą w ten sposób odwrócić uwagę od całego swojego środowiska.

Chcą utworzyć trzeci kordon wokół pobojowiska na Siewiernym. Pierwszy kordon utworzyły ruskie specsłużby, drugi promoskiewskie media, trzeci zaś zaczynają tworzyć właśnie nadwiślańskie

„jednostki specjalne”, że się tak eufemistycznie wyrażę.

Rzecz ta, jak na moje oko, wydaje się wprost oczywista, służby naszego kraju przecież zupełnie się nie sprawdziły w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa prezydenckiej delegacji, w związku z tym teraz starają się 1) skonstruować legendę wokół swojego zajmowania się uroczystościami katyńskimi oraz „miejscem katastrofy”50, 2) odbudować zaufanie oraz image, 3) wpłynąć na

48 K. Galimski i P. Nisztor piszą na marginesie o możliwej relacji między ludźmi WSI a zamachem (s. 80-81): „Pojawiły się także sugestie, że za rzekomym zamachem mogły stać Wojskowe Służby Informacyjne. W okresie rządów PiS zostały one zlikdwidowane, a ich pracownicy byli napiętnowani i najczęściej trafiali na bruk. „Jeżeli kogoś podejrzewać, to ewentualnie ludzi związanych z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Kaczyński nie ujawnił aneksu do raportu [z liwidacji WSI] i mógł ich szantażować wiadomościami z tego dokumentu” - uważa Janusz Korwin-Mikke. Według niepotwierdzonych - ale przyjmowanych w światku dziennikarskim niemal za pewnik - informacji, w aneksie mają się znajdować m.in. opis spółek kontrolowanych przez oficerów byłych WSI, dowody na ich związek ze strukturami mafijnymi, działalność korupcyjna w procesie prywatyzacji (no i kwestie związków między środowiskiem dziennikarskim a wojskówką, dodajmy – przyp. F.Y.M.). Dokument sporządzony przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza został dostarczony prezydentowi Kaczyńskiemu w listopadzie 2007 r.

Ludzie WSI mogli się obawiać, że Kaczyński ujawni treść aneksu przed kampanią wyborczą, aby zwiększyć swoje szanse na reeelekcję w nadchodzącej kampanii”.

Jak jednak wiemy ci autorzy, gdy biorą pod uwagę hipotetyczny scenariusz zamachu przeprowadzonego przez Rusków, asekuracyjnie stwierdzają, że „mimo możliwości i pewnych motywów, nie ma żadnej twardej przesłanki, która pozwoliłaby stwierdzić „był zamach i planował go Putin”. Przeciwnie, można znlaeźć tyle samo argumentów „za” jak „przeciw”. Nawet sam fakt, że katastrofa miała miejsce na terenie Rosji jest tam samo przemawiającym za udziałem rosyjskiej administracji jak i przeciw. Olbrzymim ryzykiem jest naturalna fala sympatii jaką ludzie odczuwają do zabitego w katastrofie prezydenta, a tym samym akceptacja jego działalności i jego polityki. Dokonanie zabójstwa tuż przed wyborami mogło przecież spowodować, że kolejnym prezydentem nie zostanie kandydat przychylny Moskwie, lecz przeciwnie – kontynuator polityki Kaczyńskiego.

Wreszcie dochodzi do oszacowania elementu ryzyka, któremu musiałaby towarzyszyć taka operacja” (s. 79).

Pomijając to stwierdzenie z ostatniego zdania (wydaje się, że jeśli już to ryzyko mogłoby towarzyszyć operacji aniżeli ona jemu), to po pierwsze zamach swym zasięgiem nie objął wyłącznie Prezydenta, lecz wiele innych ważnych i (jak dziś to widzimy wyraźnie) niezastąpionych dla kluczowych polskich instytucji (zwłaszcza wojskowych i okołowojskowych – sztab generalny, BBN), osób, a więc był klasycznym sowieckim uderzeniem w „mózg” państwa (por. W. Suworow, „Specnaz” , Poznań 2011: „Za mózg uważamy najwyższe organy władzy państwowej oraz osoby stojące na ich czele”, s. 15; w filmie „Syndrom katyński” Ruscy powiedzą (ustami polskiego lektora, niestety), że to był „cios w samo serce Polski”, por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/doktryna-putina.html). Po drugie, wcale nie musiał zostać przeprowadzony za pomocą kontrolowanej w ten czy inny sposób katastrofy. Po trzecie, jeśliby go ktoś zaplanował, to także z uwzględnieniem możliwych skutków „po”, a więc musiałby się także w tej materii zabezpieczyć (w przypadku naszego kraju zabezpieczenie było znakomite – na poziomie instytucjonalno-politycznym i militarno-bezpieczniackim). Po czwarte, jeśli chodzi o „psychologię społeczną”, to na pewno zamachowcy brali wzgląd na atmosferę nienawiści do śp. L. Kaczyńskiego (i jego otoczenia) roztaczaną przez gabinet ciemniaków i Ministerstwo Prawdy – i wcale nie jest wykluczone, że do tego stopnia tą atmosferą sami byli przesiąknięci i traktowali ją jako coś „oczywistego dla większości Polaków”, że nie przewidywali jakiegoś renesansu popularności Prezydenta. Gdy zaś nad Wisłą rozlała się fala patriotycznego przebudzenia, nastroje społeczne zostały dość szybko i spektakularnie spacyfikowane przez promoskiewskie media (w których „katastrofę” najpierw przedstawiano jako

„nieszczęśliwy wypadek”, a potem jako „głupi wypadek”, spowodowany przez politowania godną załogę naciskaną przez tępych, a nawet pijanych, przełożonych) i policyjne bojówki, co aż za dobrze pamiętamy m.in. z Krakowskiego Przedmieścia.

49 Tak jak do UOP-u miano wziąć, jak wieść gminna niosła, „dobrych esbeków” w przeciwieństwie do tych złych, co otrzymali do zagospodarowania branżę ochroniarsko-biznesową i ewentualnie, zgodnie z proroctwami z filmu „Psy” - showbiznes (niezorientowanym przypomnę, że chodzi o scenę, w której jeden z esbeków zastanawia się, co będzie dalej robił – po negatywnej weryfikacji – skoro umie tylko przesłuchiwać; na to drugi esbek mówi mu, że może pójdzie do Polskich Nagrań, czyli firmy fonograficznej).

50 Ta legenda ma kilka poziomów – tak jak prosta, pradawna gra komputerowa. Po pierwsze: poziom rzekomego zabezpieczenia przelotu. Już niedługo po tragedii legenda ta zaczęła być konstruowana i jako pierwsza przekazała ją „Rz” (18 kwietnia 2010) w dość lakonicznym (i napisanym w trybie raczej przypuszczającym niż odnoszącym się do faktów) tekście o aktywności SKW 10-go Kwietnia. SKW miało na bieżąco monitorować przelot tupolewa i wiedzieć najszybciej z wszystkich o tym, co się stało (niestety linka do tekstu „Rz” nie znalazłem, ale na pewno jest do znalezienia w druku). Jak więc o sprawie pisał „ Fakt”, powołując się na wspomnianą gazetę, „z ustaleń „Rz” wynika, że SKW najprawdopodobniej już w momencie katastrofy posiadała też nagrania m.in. rozmów pilotów samolotu z wieżą kontroli lotów. Wojskowe służby mają bowiem tajną stację nasłuchową.

SKW nie chce jednak oficjalnie komentować sprawy” (por.: http://www.fakt.pl/Wywiad-sledzil-lot-tupolewa,artykuly,69653,1.html

niezależne śledztwa tak, by wiodły w ślepe uliczki. Wydaje mi się, że dostrzegłby te trzy zagrożenia nawet człowiek nie do końca zorientowany w realiach neokomunizmu. Tymczasem, jak można sądzić po postawach osób korzystających z materiałów podsuwanych przez te „jednostki specjalne”

(rozumiem pod tym określeniem wszystkie instytucje „zabezpieczające”: BOR, ABW, AW, SKW, SWW, ŻW51 etc.) – osób piszących czy usiłujących dochodzić prawdy o tragedii z 10 Kwietnia - nie widzą one w tej krzątaninie funkcjonariuszy niczego niepokojącego. Tym samym, nie poddają one w wątpliwość dostarczanych im, w trakcie prac nad książkami czy śledztwem, „poufnych”

materiałów. Osoby korzystające z materiałów przekazywanych przez „zaufanych” ze środowisk

http://www.bibula.com/?p=20573,

http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/wojskowy_kontrwywiad_monitorowal_lot_prezydenckiego_samolotu, por. też dyskusję na http://www.specops.pl/forum/topics88/kontrwywiad-wojskowy-monitorowal-lot-tu-154-vt7703.htm, gdzie już po samej tonacji wypowiedzi można się zorientować, jacy ludzie z tym środowiskiem są skoligaceni). SKW zatem miało być świetnie zorientowane i zarazem najszybsze, tylko, że COP jako instytucja także monitorująca przelot, jeszcze koło 9-tej rano szukał lotnisk zapasowych dla delegacji, a nawet deliberował nad jakiem-40 z Dowódcami, pilotowanym przez gen. A. Błasika (http://freeyourmind.salon24.pl/294090,czas-na-nowa-narracje). Z kolei szef MSZ informację o „wypadku” miał dostać od swego podwładnego J. Bratkiewicza (ten zaś od swego podwładnego D. Górczyńskiego będącego na Siewiernym), zaś do 36 splt wiadomość o „wypadku” miała przybyć telefonicznie od A. Wosztyla. SKW miało mieć, jak czytaliśmy wyżej, nawet komunikację załogi z wieżą szympansów, tylko niestety tak się jakoś złożyło, iż materiały z tą komunikacją związane upubliczniała jedynie „strona rosyjska”

(choć rozmaici spece „dosłuchiwali się” i „doczytywali” jeszcze wielu ciekawych rzeczy z „debeściakami” etc.), nie zaś polska.

Co do SKW, to ciekawostkę podawał w swojej książce L. Szymowski, co sygnalizowałem w recenzji: „jakiś oficer, tym razem SKW, twierdzi np., że polskie „radary są bardzo czułe. Mogą zarejestrować każde pierdnięcie od Bugu aż po Ural” (s. 63-64). Ta zapowiedź stanowi obrazowe tło do innego odkrycia: „W sobotę 10 kwietnia 2010 roku między godziną 8.39.30 a 8.39.40 nasze radary zarejestrowały dwa, następujące po sobie w krótkim odstępie czasu wybuchy w okolicach lotniska Smoleńsk-Siewiernyj” ” http://freeyourmind.salon24.pl/304267,zamach-tak-ale-czy-na-siewiernym. Natomiast „badacze” z „komisji Millera” mieli ustalić, że o 9.12 szef inspektoratu MON otrzymał „informację o zdarzeniu lotniczym pod Smoleńskiem”

(http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/08/badzac-w-tunelu-millera.html) – nie jest to ciut późno, jeśli do wypadku miałoby dojść o 8.41?

Po drugie: niesamowity pęd borowców na Siewiernyj po otrzymaniu „alarmującej wiadomości”. Do dziś zastanawiam się, czy C. Kąkolewski, który (jak twierdzą K. Nisztor z P. Galimskim w swej książce na s. 98) po raz pierwszy był za granicą, by ochraniać Prezydenta (dodajmy za taką granicą) sam wpadł na genialny pomysł, by z innymi borowcami czekać w Katyniu na delegację (a nie na smoleńskim lotnisku lub w jego pobliżu), czy też taki dostał prikaz od jeszcze bardziej genialnego gen. M. Janickiego. Niewykluczone, że genialny Janicki dostał prikaz jeszcze od kogoś ponad sobą – ktoś wszak pełni funkcję koordynatora służb, prawda? Borowcy więc gnają na łeb na szyję z Katynia, eskortowani przez ruską milicję, a legenda powiada, że pierwsze zdjęcie zrobione przez tychże borowców na pobojowisku pochodzi z godz. 9.26 polskiego czasu, co daje jakieś 45 minut od Zdarzenia (por. M. Krzymowski i M. Dzierżanowski: „Oficerowie BOR zaczęli robić zdjęcia wrakowisku. Tym, czym mieli, komórkami i prywatnymi aparatami fotograficznymi. Pierwsze zrobiono o godzinie 9.26”, s. 22. Pech tylko chce, że w książce akurat tego zdjęcia nie ma, więc znowu borowcom musimy wierzyć na słowo). Podobną informację, tj., że BOR był na Siewiernym k. 9.30 pol. czasu podają za borowcami P. Nisztor i K. Galimski, s. 105. Wg tych ostatnich autorów C. Kąkolewski miał widzieć „dogaszanie wraku, wokół którego były już rozciągnięte taśmy”, jeśli jednak spojrzeć na migawki R. Sępa, zrobione koło 9.30/9.35 (piszę o nich w następnych rozdziale), to nie widać tam żadnego „dogaszania wraku” (zwracałem na to uwagę w poście http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/woko-zeznan-bahra.html), por. też zdjęcie z godz. 11.18 rus. czasu (o ile dane te są prawdziwe) zamieszczone na blogu doc. S. Amielina (http://smolensk.ws/blog/169.html) do obejrzenia tu

Po drugie: niesamowity pęd borowców na Siewiernyj po otrzymaniu „alarmującej wiadomości”. Do dziś zastanawiam się, czy C. Kąkolewski, który (jak twierdzą K. Nisztor z P. Galimskim w swej książce na s. 98) po raz pierwszy był za granicą, by ochraniać Prezydenta (dodajmy za taką granicą) sam wpadł na genialny pomysł, by z innymi borowcami czekać w Katyniu na delegację (a nie na smoleńskim lotnisku lub w jego pobliżu), czy też taki dostał prikaz od jeszcze bardziej genialnego gen. M. Janickiego. Niewykluczone, że genialny Janicki dostał prikaz jeszcze od kogoś ponad sobą – ktoś wszak pełni funkcję koordynatora służb, prawda? Borowcy więc gnają na łeb na szyję z Katynia, eskortowani przez ruską milicję, a legenda powiada, że pierwsze zdjęcie zrobione przez tychże borowców na pobojowisku pochodzi z godz. 9.26 polskiego czasu, co daje jakieś 45 minut od Zdarzenia (por. M. Krzymowski i M. Dzierżanowski: „Oficerowie BOR zaczęli robić zdjęcia wrakowisku. Tym, czym mieli, komórkami i prywatnymi aparatami fotograficznymi. Pierwsze zrobiono o godzinie 9.26”, s. 22. Pech tylko chce, że w książce akurat tego zdjęcia nie ma, więc znowu borowcom musimy wierzyć na słowo). Podobną informację, tj., że BOR był na Siewiernym k. 9.30 pol. czasu podają za borowcami P. Nisztor i K. Galimski, s. 105. Wg tych ostatnich autorów C. Kąkolewski miał widzieć „dogaszanie wraku, wokół którego były już rozciągnięte taśmy”, jeśli jednak spojrzeć na migawki R. Sępa, zrobione koło 9.30/9.35 (piszę o nich w następnych rozdziale), to nie widać tam żadnego „dogaszania wraku” (zwracałem na to uwagę w poście http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/woko-zeznan-bahra.html), por. też zdjęcie z godz. 11.18 rus. czasu (o ile dane te są prawdziwe) zamieszczone na blogu doc. S. Amielina (http://smolensk.ws/blog/169.html) do obejrzenia tu

W dokumencie Czerwona strona Księżyca (Stron 38-49)