• Nie Znaleziono Wyników

59 pracować dla naszego dobra i poprawy doli chłop

skiej... A może jest i trzeci kandydat chłopski, nasz ludowiec, bo o kiełbaśniczym kandydacie mowy nie­ ma— uśmiechnął się i czekał odpowiedzi.

— Tylko dwóch!

— Ci nasi!— zawołali ci i owir — Trzeciego niema!

—- Otóż powiedział Maćko Brosz, że tej wdowie z powiatu trzeba dać męża, a my mamy go wybrać, będzieli to Maćko, czy Stach? Mojem zdaniem, taka pani wielkomocna i wpływowa, nie może mieć męża gwałtownego, porywczego, któryby ją sromocił i jej wydziwiał, ale trzeba jej dać męża rozumnego, cier­ pliwego, pracującego od świtu do zmroku, to na roli, znów w ogrodzie i wedle bydła, albo co się zdarzy, a takim jest tylko Stach Drewniak.

— Oho, poplecznik!

— Adwokat! — zadrwiono w stronie przeci­ wnej.

— Nie płatny mam język, jak każdy adwokat, ale chcę dobra całego narodu i dlatego mówię za Stachem. Ani mi w głowie postało bezcześcić Mać ka; znam go, kocha on naród i ujmuje się za nim, gdzie może; ale jest zapalczywy i w swem zacietrze­ wieniu widzi tyłko jeden bat nad chłopem, co go trzy ma obszarnik. Kto chce dokonać czegoś na świecie, musi być bacznym na wszystko, wyrozumieć błędy drugich, skorzystać z każdej ulgi, i jako pilny gospo­ darz, każde ziarno chować starannie w spichrzu, bo przyjdzie czas pożytku. Teraz już nie te czasy, aby zebrać gromadę śmiałków, ukryć się, a potem zastra szyć bogatego, aby oddał kieskę. Mamy konstytucyę, mamy prawa, wolno nam ustanawiać nowe przepisy, a obalać stare; zróbmyż to porządnie, po obywatelsku. Naszych posłów ludowych może być w sejmie więk­

szość, a jest ich zaledwie kilku, bo my sami chłop wybieramy na naszych obrońców obszarników. Wszyst­ ko da się zrobić u nas bez nienawiści, gróźb, stra­ chów, trzeba nam jedności i ludzi rozumnych, znają­ cych kraj i prawa jego, a takim jest Stach.

— Prawda! Prawda! — mruczano w zgroma­ dzeniu.

— Otóż nie tracąc czasu, zanim wybierzemy ko­ mitet powiatowy, zróbmy próbne głosowanie na Maćka i Stacha; po czyjej stronie padnie większość głosów, ten jest naszym kandydatem, a drugi musi się zrzec...

— Zgadzam się!— zawołał Stach czystym, dono­ śnym głosem.

— Ani myślę — mruknął chmurny Brosz. — Ze­ braliście swoich i narzucacie waszą wolę.

Przewodniczący zadzwonił i rzekł:

— Takie próbne głosowanie niema żadnego wpływu na wybory prawdziwe, ani u prawyborców, zawsze jednak daje poznać wolę ludu. Sądzę, że Ma­ ciek Brosz zgodzi się, bo i po co zaczynać robotę od rozdwojenia.

— Zgódź się! Zgódź się! — wołano z różnych stron.

Spojrzał zły i chmurny na Sobka i Stacha, aż mu zaświeciły białka, widząc jednak, że i jego stron­ nicy nalegają na odbycie głosowania, odezwał się szorstko:

— Kiedy chcecie, zgadzam się, ale to dodaję, że chociażby jeden tylko stanął przy mnie, nie zrze­ knę się kandydatury.

— Twoja wolał Zgoda!

Przewodniczący zarządził, że zwolennicy Brosza staną po lewej, zaś Stacha, po prawej stronie.

Wszczął się hałas i rumor w zgromadzeniu; ci tych, tamci owych ciągnęli na swą stronę nawołując się, prosząc, gniewająo i odgrażając. Sekretarz roz­ dzielił na szerokość ławy obie strony, a przewodni­ czący i sekretarz stanęli na krzesła i policzyli, wresz­ cie ogłosił wójt:

Większość za Stachem Drewniakiem!

Kłamstwo! Nieprawda! — zawołała strona przeciwna.

— Chodźcie sami, Maćku, i przekonajcie się naocznie.

Brosz chmurny odpowiedział:

Wierzę wam, wójcie, na słowo... Ale to ni­ jakiego znaczenia niema na wybory, bo koło mnie tez

kupa zacna.

Toć wam to mówiłem i powtarzam.

W tej chwili stronnicy Stacha porwali go w ra­ miona i podnieśli w górę, wołając radośnie:

_ Wiwat Stach! Wiwat nasz poseł!

Zrobił się wielki rumor i gwałt w całem zgro­ madzeniu; jedni cieszyli się odniesionem zwycięztwem, inni krzywili się, mówiąc z drwinami.

— Obaczym, kto zwycięży na wyborach! To wybory na żart, i poseł ich na żart! Jednak starsi i poważniejsi gospodarze szli do Maćka Brosza i mówili:

— Ustąpcie, Maćku, nie rozrywajcie jedności. toć przy tamtym większość.

— Zauszników je g o -o d p a r ł surow o.-O baczym , ilu wyjdzie ich z prawyborów.

Mówi gniew i zawiść przez was: gdzież go stać na kupno tylu gospodarzy? — tłómaczył mu

drugi. ,

Nic mi po waszem gadaniu; ustąpię wo ec

http://dlibra.ujk.edu.pl

wyborów rzetelnych, a teraz nie; takim ja dobry, jak i on.

— To się wie, ale co wola narodu, to musicie uszanować.

— Szanuję naród, ale nie popleczników paniczy- ka, co chłopa udaje.

Widząc, że nic nie wskórają, bo zaciął się chłop srodze, zaczęli go opuszczać, wtem krzyknął ktoś od chaty:

— Żandarmi idą!

Zaszumiało w zgromadzeniu, jak w ulu, nagle się uciszyło, i w otwartych wrotach stodoły stanęli trzej żandarmi, a wachmistrz zawołał głośno:

— Gdzie gospodarz?

•— Tu jestem — odezwał stę Bartuś w pobliżu przewodniczącego.

— Rozstąpcie się! — brzmiał rozkaz żandarma. Przez utworzony z uczestników szpaler szli trzej żandarmi do stołu przewodniczącego.

Stanęli. — Gospodarz?

— Ja, Bartuś Wiącek. — Co to za zebranie?

— Zgromadzenie poufne za zaproszeniami. — Kto spraszał?

— Ja i Sobek Mączka, gospodarz z Klim­ kówki.

Odpowiedzi spisywał wachmistrz w notatniku, i spytał:

— Pozwolenie ze starostwa macie? — Nie mamy.

— Jakiem więc prawem ośmielacie się groma­ dzić ludzi, knuć jakieś spiski?... Rozchodzić się

w tej chwili, a was dwóch zapraszających podam do kary...

W tej chwili stanął u stołu Stach Drewniak, przecisnąwszy się przez milczącą gromadę ludzi, i zwrócił się do wachmistrza.

Według ustawy wyborczej, zatwierdzonej przez rząd, zgromadzenie poufne zbiera się bez zawiadomienia i pozwolenia starostwa, jak panu wia­ domo.

— Kto pan?

— Stanisław Drewniak z Bruśnika.

— Co pan tu adwokatujesz? — zadrwił wach- mistrz.— Wiemy już o panu-, to zgromadzenie jest pań­ ską robotą.

Myli się pan: jestem zaproszony — tu wyjął

k a r t k ę —podobnie, jak ci wszyscy.

Gdzie spis zaproszonych?

Oto jest— podał arkusz sekretarz.— A tu po­ rządek wydanych zaproszeń.

Wachmistrz przejrzał spis, schował do kieszeni, następnie zajrzał do książki zaproszeń.

— Hej, Bartuś Wiącek i Sobek Mączka, wy, co­ ście zapraszali!

Obadwaj stanęli przed wachmistrzem.

Czy znacie osobiście wszystkich zaproszo­ nych?...

— Znamy.

Wachmistrz spojrzał na zebranych i wskazując na jednego, spytał Sobka:

— Ten, jak się nazywa? — Walenty Smoleń z Rożniat.

Karta zaproszenia, którą podał nazwany, brzmia­ ła tak samo.

m istrz^ kllkU p0myślQych Prób«ch, rzekł wach-w r, i a ° ZęŚÓ Prj5ePisów jest, co prawda, w porządku, jednak zgromadzenie takie może się od­

bywać w sali... ę

— Początkowo zagailiśmy je w izbie, i tam ° odbyó » « '» “ »dranie, jednak wobec ilości uczestników i dusznej izby przenieśliśmy się tu. mistrz

T° l e8A

.prae.cl^ ne «stawie — zawołał wach- stwa 8todoła nie daJe wymaganego

bezpieczeń-— Ależ, panie wachmistrzu — odezwał się w ójt-sp ojrzy j pan na zebranych: każdy jest gospo

1 t0 w l8tachi tu chłopców, ani X — Przepisy nie wspominają o wieku zgroma­ dzonych; posiedzenia w takich budynkach są wzbro-nione

Pan wachmistrz ma zupełną słuszność — wmieszał się Stach do rozmowy — przepis jest wyra­ źny... Więc pozwoli pan wachmistrz, że natychmiast przeniesiemy się do izby w chacie; tym sposobem wy­ pełnimy wszystkie warunki wymagane.

Wachmistrz spojrzał niezdecydowany po zgroma­ dzonych, z których wielu zawołało:

— Prosimy! Prosimy!

— Przenieście się do chaty — uśmiechnął się wachmistrz— chociaż, powiem wam prawdę, że na nic się nie zdadzą wasze zgromadzenia i nie wybierzecie posła waszego.

, . ~ Jak Bó® da — odpowiedział wójt, gdy inni uśmiechnęli się lekceważąco, słysząc te słowa wach­ mistrza.

65