skiej... A może jest i trzeci kandydat chłopski, nasz ludowiec, bo o kiełbaśniczym kandydacie mowy nie ma— uśmiechnął się i czekał odpowiedzi.
— Tylko dwóch!
— Ci nasi!— zawołali ci i owir — Trzeciego niema!
—- Otóż powiedział Maćko Brosz, że tej wdowie z powiatu trzeba dać męża, a my mamy go wybrać, będzieli to Maćko, czy Stach? Mojem zdaniem, taka pani wielkomocna i wpływowa, nie może mieć męża gwałtownego, porywczego, któryby ją sromocił i jej wydziwiał, ale trzeba jej dać męża rozumnego, cier pliwego, pracującego od świtu do zmroku, to na roli, znów w ogrodzie i wedle bydła, albo co się zdarzy, a takim jest tylko Stach Drewniak.
— Oho, poplecznik!
— Adwokat! — zadrwiono w stronie przeci wnej.
— Nie płatny mam język, jak każdy adwokat, ale chcę dobra całego narodu i dlatego mówię za Stachem. Ani mi w głowie postało bezcześcić Mać ka; znam go, kocha on naród i ujmuje się za nim, gdzie może; ale jest zapalczywy i w swem zacietrze wieniu widzi tyłko jeden bat nad chłopem, co go trzy ma obszarnik. Kto chce dokonać czegoś na świecie, musi być bacznym na wszystko, wyrozumieć błędy drugich, skorzystać z każdej ulgi, i jako pilny gospo darz, każde ziarno chować starannie w spichrzu, bo przyjdzie czas pożytku. Teraz już nie te czasy, aby zebrać gromadę śmiałków, ukryć się, a potem zastra szyć bogatego, aby oddał kieskę. Mamy konstytucyę, mamy prawa, wolno nam ustanawiać nowe przepisy, a obalać stare; zróbmyż to porządnie, po obywatelsku. Naszych posłów ludowych może być w sejmie więk
szość, a jest ich zaledwie kilku, bo my sami chłop wybieramy na naszych obrońców obszarników. Wszyst ko da się zrobić u nas bez nienawiści, gróźb, stra chów, trzeba nam jedności i ludzi rozumnych, znają cych kraj i prawa jego, a takim jest Stach.
— Prawda! Prawda! — mruczano w zgroma dzeniu.
— Otóż nie tracąc czasu, zanim wybierzemy ko mitet powiatowy, zróbmy próbne głosowanie na Maćka i Stacha; po czyjej stronie padnie większość głosów, ten jest naszym kandydatem, a drugi musi się zrzec...
— Zgadzam się!— zawołał Stach czystym, dono śnym głosem.
— Ani myślę — mruknął chmurny Brosz. — Ze braliście swoich i narzucacie waszą wolę.
Przewodniczący zadzwonił i rzekł:
— Takie próbne głosowanie niema żadnego wpływu na wybory prawdziwe, ani u prawyborców, zawsze jednak daje poznać wolę ludu. Sądzę, że Ma ciek Brosz zgodzi się, bo i po co zaczynać robotę od rozdwojenia.
— Zgódź się! Zgódź się! — wołano z różnych stron.
Spojrzał zły i chmurny na Sobka i Stacha, aż mu zaświeciły białka, widząc jednak, że i jego stron nicy nalegają na odbycie głosowania, odezwał się szorstko:
— Kiedy chcecie, zgadzam się, ale to dodaję, że chociażby jeden tylko stanął przy mnie, nie zrze knę się kandydatury.
— Twoja wolał Zgoda!
Przewodniczący zarządził, że zwolennicy Brosza staną po lewej, zaś Stacha, po prawej stronie.
Wszczął się hałas i rumor w zgromadzeniu; ci tych, tamci owych ciągnęli na swą stronę nawołując się, prosząc, gniewająo i odgrażając. Sekretarz roz dzielił na szerokość ławy obie strony, a przewodni czący i sekretarz stanęli na krzesła i policzyli, wresz cie ogłosił wójt:
Większość za Stachem Drewniakiem!
Kłamstwo! Nieprawda! — zawołała strona przeciwna.
— Chodźcie sami, Maćku, i przekonajcie się naocznie.
Brosz chmurny odpowiedział:
Wierzę wam, wójcie, na słowo... Ale to ni jakiego znaczenia niema na wybory, bo koło mnie tez
kupa zacna.
Toć wam to mówiłem i powtarzam.
W tej chwili stronnicy Stacha porwali go w ra miona i podnieśli w górę, wołając radośnie:
_ Wiwat Stach! Wiwat nasz poseł!
Zrobił się wielki rumor i gwałt w całem zgro madzeniu; jedni cieszyli się odniesionem zwycięztwem, inni krzywili się, mówiąc z drwinami.
— Obaczym, kto zwycięży na wyborach! To wybory na żart, i poseł ich na żart! Jednak starsi i poważniejsi gospodarze szli do Maćka Brosza i mówili:
— Ustąpcie, Maćku, nie rozrywajcie jedności. toć przy tamtym większość.
— Zauszników je g o -o d p a r ł surow o.-O baczym , ilu wyjdzie ich z prawyborów.
Mówi gniew i zawiść przez was: gdzież go stać na kupno tylu gospodarzy? — tłómaczył mu
drugi. ,
Nic mi po waszem gadaniu; ustąpię wo ec
http://dlibra.ujk.edu.pl
wyborów rzetelnych, a teraz nie; takim ja dobry, jak i on.
— To się wie, ale co wola narodu, to musicie uszanować.
— Szanuję naród, ale nie popleczników paniczy- ka, co chłopa udaje.
Widząc, że nic nie wskórają, bo zaciął się chłop srodze, zaczęli go opuszczać, wtem krzyknął ktoś od chaty:
— Żandarmi idą!
Zaszumiało w zgromadzeniu, jak w ulu, nagle się uciszyło, i w otwartych wrotach stodoły stanęli trzej żandarmi, a wachmistrz zawołał głośno:
— Gdzie gospodarz?
•— Tu jestem — odezwał stę Bartuś w pobliżu przewodniczącego.
— Rozstąpcie się! — brzmiał rozkaz żandarma. Przez utworzony z uczestników szpaler szli trzej żandarmi do stołu przewodniczącego.
Stanęli. — Gospodarz?
— Ja, Bartuś Wiącek. — Co to za zebranie?
— Zgromadzenie poufne za zaproszeniami. — Kto spraszał?
— Ja i Sobek Mączka, gospodarz z Klim kówki.
Odpowiedzi spisywał wachmistrz w notatniku, i spytał:
— Pozwolenie ze starostwa macie? — Nie mamy.
— Jakiem więc prawem ośmielacie się groma dzić ludzi, knuć jakieś spiski?... Rozchodzić się
w tej chwili, a was dwóch zapraszających podam do kary...
W tej chwili stanął u stołu Stach Drewniak, przecisnąwszy się przez milczącą gromadę ludzi, i zwrócił się do wachmistrza.
Według ustawy wyborczej, zatwierdzonej przez rząd, zgromadzenie poufne zbiera się bez zawiadomienia i pozwolenia starostwa, jak panu wia domo.
— Kto pan?
— Stanisław Drewniak z Bruśnika.
— Co pan tu adwokatujesz? — zadrwił wach- mistrz.— Wiemy już o panu-, to zgromadzenie jest pań ską robotą.
Myli się pan: jestem zaproszony — tu wyjął
k a r t k ę —podobnie, jak ci wszyscy.
Gdzie spis zaproszonych?
Oto jest— podał arkusz sekretarz.— A tu po rządek wydanych zaproszeń.
Wachmistrz przejrzał spis, schował do kieszeni, następnie zajrzał do książki zaproszeń.
— Hej, Bartuś Wiącek i Sobek Mączka, wy, co ście zapraszali!
Obadwaj stanęli przed wachmistrzem.
Czy znacie osobiście wszystkich zaproszo nych?...
— Znamy.
Wachmistrz spojrzał na zebranych i wskazując na jednego, spytał Sobka:
— Ten, jak się nazywa? — Walenty Smoleń z Rożniat.
Karta zaproszenia, którą podał nazwany, brzmia ła tak samo.
m istrz^ kllkU p0myślQych Prób«ch, rzekł wach-w r, i a ° ZęŚÓ Prj5ePisów jest, co prawda, w porządku, jednak zgromadzenie takie może się od
bywać w sali... ę
— Początkowo zagailiśmy je w izbie, i tam ° odbyó » « '» “ »dranie, jednak wobec ilości uczestników i dusznej izby przenieśliśmy się tu. mistrz
T° l e8A
.prae.cl^ ne «stawie — zawołał wach- stwa 8todoła nie daJe wymaganegobezpieczeń-— Ależ, panie wachmistrzu — odezwał się w ójt-sp ojrzy j pan na zebranych: każdy jest gospo
1 t0 w l8tachi tu chłopców, ani X — Przepisy nie wspominają o wieku zgroma dzonych; posiedzenia w takich budynkach są wzbro-nione
Pan wachmistrz ma zupełną słuszność — wmieszał się Stach do rozmowy — przepis jest wyra źny... Więc pozwoli pan wachmistrz, że natychmiast przeniesiemy się do izby w chacie; tym sposobem wy pełnimy wszystkie warunki wymagane.
Wachmistrz spojrzał niezdecydowany po zgroma dzonych, z których wielu zawołało:
— Prosimy! Prosimy!
— Przenieście się do chaty — uśmiechnął się wachmistrz— chociaż, powiem wam prawdę, że na nic się nie zdadzą wasze zgromadzenia i nie wybierzecie posła waszego.
, . ~ Jak Bó® da — odpowiedział wójt, gdy inni uśmiechnęli się lekceważąco, słysząc te słowa wach mistrza.
65