• Nie Znaleziono Wyników

130

Haupt: być, czyli rozpamiętywać

Nieustanne powracanie Hauptowego narratora-bohatera do pewnych tematów i obrazów, do miejsc i zdarzeń, powracanie w jego monologach imion i noszących je osób, zdające się nie mieć końca uzupełnianie i korygowanie ich historii, dopracowywanie szczegółów do portretów niemal zawsze pozostających w fazie szkicu – wszystko to skłania do takiej lektury tej twórczości, która widziałaby w niej przede wszystkim długie pożegnanie.

Narracyjne mówienie, rozwijanie opowieści, mimo że nie zawsze przecież utrzymane w tonie elegijnym, byłoby tu właśnie żegnaniem się. Żegnaniem, które, z wielu powodów, nie może i nie ma prawa się dokonać. Myśl i słowo celowo i z rozmysłem zagarniają tu coraz to nowe obszary wspomnień, skojarzeń i refleksji; fraza staje się rozwlekła; bywa, że wielokrotnie złożone zdania zmierzają nie do uchwycenia sensu, lecz do jego wyswobodzenia i rozproszenia. I czasem to nie narrator posługuje się językiem, lecz język nim – i daje mu się prowadzić

poprzez froterowane firmamenty posadzek, fornirowane floresy mebli, fryturę faszerowań kuchennych, fioritury fryzur modnych, fatamorgany firanek sypialnianych… (O Stefci, o Chaimie Immerglücku i o scytyjskich bransoletkach, BD, 50)

Wszystko po to, by nie powiedzieć ostatniego słowa. Nie pożegnać się ostatecznie.

Z czym i z kim żegna się zatem bohater Haupta? Odpowiedzieć na to pytanie nie jest trudno. Są to odległe już miejsca, czasy oraz ludzie. To Podole (ze szczególnym uwzględnieniem powiatu latyczowskiego), czasy dzieciństwa i młodości (tej spędzonej w rodzinnych rejonach, ale też na przykład w Paryżu), rodzina (zwłaszcza siostra bohatera), przyjaciele oraz zwykli mieszkańcy tamtych ziem, ich codzienne życie, zachowania, zwyczaje; to pospolite zdarzenia i doświadczenia, których wartość wzrasta w oczach bohatera wraz ze wzrostem odległości (przestrzennej i czasowej), jaka go od nich dzieli. Żegna się z jakimś światem, postrzeganym w pewnym oddaleniu, zatracającym swą

131

obecność. Nie to pożegnanie jednak jest tu wyjątkowe.

Wydawca tomu Baskijski diabeł umieścił na czwartej stronie okładki notę, w której mowa, że „nie opis rzeczywistości minionej, lecz autoanaliza, rozważanie natury prawdy, istoty sztuki, miejsca człowieka w naturze i kulturze oraz namysł nad indywidualnymi warunkami poznania – to zagadnienia […]

najistotniejsze”. Zdanie to można poszerzyć i doprecyzować stwierdzając, że w narracjach tych dokonuje się nie tylko pożegnanie jakiegoś bytu (miejsc, rzeczy, ludzi), ale także pożegnanie bytu jako takiego oraz myślenia o nim jako tym, co jest, co obecne w niezmiennej postaci, co posiada substancję (w znaczeniu arystotelesowskim215), do której da się dotrzeć, skonstatować ją, ująć i przedstawić, zamknąć w znaku i przypisać określone i ostateczne znaczenie.

Niestałość bycia

Konsekwentnie fragmentaryczna oraz niekonkluzywna, unikająca ostatecznych rozstrzygnięć refleksja – ów namysł nad tym co jest oraz nad możliwościami i uwarunkowaniami poznania tego, co i jak jest – wykreśla trudny, kręty szlak, którym prowadzone są te opowieści. Co ważne i warte zaznaczenia już w tym momencie, dla Hauptowego narratora-bohatera istotniejsze lub też bardziej fundamentalne zdają się pytania nie o sam byt, lecz o bycie tego bytu oraz o własne miejsce, to, z którego on sam je stawia i w którym otrzymuje odpowiedź. Właśnie: otrzymuje odpowiedź a nie jej udziela.

Przyjmuje on bowiem specyficzną rolę: czytelnika, interpretatora czy powiernika, któremu byt (wielowymiarowa rzeczywistość w swej teraźniejszości oraz przeszłości) daje znaki. On zaś je czyta.

Będę próbował zrekonstruować tu i przedstawić pewien model bycia tej postaci, która w narracjach Haupta jest i narratorem, i (zazwyczaj) głównym bohaterem. Powiedziałem „zrekonstruować”, acz bardziej zasadne byłoby

215 Pisze Michał Heller: „Według Arystotelesa pojęcie substancji zawiera w sobie cztery następujące charakterystyki: a) substancja stanowi istotę rzeczy, b) substancja jest podłożem, czyli substratem, c) substancja jest czymś indywidualnym, d) substancja jest czymś oddzielonym (czyli istniejącym samodzielnie)”. M. Heller, Filozofia świata, Kraków 1992, s. 35.

132

powiedzieć „skonstruować”. I to z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ów model nigdzie nie został jasno wyłożony; ta konstrukcja wznoszona jest z powykrawanych z różnych i licznych utworów elementów – refleksji, opisów, historii. Po wtóre natomiast dlatego, że doskonale zdaję sobie sprawę, że elementy te równie dobrze mogą posłużyć do skonstruowania zupełnie innego modelu.

Za jeden z podstawowych budulców owej konstrukcji służyć mi będzie pewien powracający w kilku co najmniej opowiadaniach Haupta obraz.

Przedstawia on morze. Obraz ten rzadko pełni rolę symbolu o ustalonych, mocno zakorzenionych w kulturze i utartych znaczeniach. Wyobrażeniu temu nie tylko nie jest przypisywana żadna moc oczyszczająca czy przemieniająca, życiodajna czy ożywcza. Trudno znaleźć w nim znaczenia związane z matczynością czy rodzicielstwem; morze Haupta nie konotuje ponadto żadnych innych symboli, nie prowadzi żadnej korespondencji z innymi, licznymi jego reprezentacjami. Nie jest jednak tylko i wyłącznie miejscem, lokalizacją dla działań postaci. Pełni jednak rolę szczególną.

Twierdzę, że ze względu na swą esencjonalną bezkształtność, rozległość, nieograniczoność a także fizyczną nieuchwytność morze staje się znaczącą figurą ujmującą i wyrażającą wspomniany model bycia postaci a także pewnego rozumienia przez ową jednostkę bytu i bycia jako takiego. Na tym – niepewnym przecież – fundamencie chcę też oprzeć rzeczoną konstrukcję.

„Z nowym żywiołem to jest bardzo dziwnie spotkać się”, stwierdza narrator-bohater w pierwszym zdaniu opowiadania Kawaler z morskiej pianki (BD, 197). Tym żywiołem jest właśnie morze – nie ulokowane na mapach, nie nazwane morze, po prostu – „fale, bo fale, wiadomo: idą do brzegu i odchodzą, przychodzą nowe”. Zwrócony w tamtą stronę obserwuje ich piętrzenie się i opadanie, zbliżanie się – aż do samych stóp, u których „w największej pokorze, cnocie tej pokory” (Kawaler z morskiej pianki, BD, 198) umierają. Nie ma takiej rzeczy, której morze nie byłoby w stanie wyrzucić na brzeg. Patrzący nie dokonuje żadnej selekcji; każda rzecz zagrzebana w piasku czy roztrzaskana na skałach warta jest uwagi właśnie dlatego, że została wyrzucona. Będą to i

„jakieś korki, kawałki drzewa, rozdarta skrzynka po czymś tam i oczywiście mętna butelka, zmatowiałe brudne szkło, butelka jak posłanie i sygnał od

133

zagubionych pośród oceanu nieszczęśników, ze słowami zaklęć”, i „wypłukane i wyblichowane skorupy krabów, muszle morskich szczeżui i szkarłupni i świeżo wyrzucone, śliskie ciało mątwy, sflaczałe już i zwisłe, kiedy wyniosło je na suchy piasek” (Kawaler z morskiej pianki, BD, 197). Narrator notuje nie tylko ruch przewalającej się i rozbryzgującej o ląd wody oraz tego, co ona ze sobą niesie;

notuje także „wiele stowarzyszających się myśli o tym” (Kawaler z morskiej pianki, BD, 197). Jego uwaga kieruje się nie tylko ku temu, co morze, lecz także co ląd wyrzucił na brzeg – ku sobie samemu:

A że samemu jest się tu wyrzuconym, to przychodzi uparta analogia, pomocniczy mechanizm myślenia, rytm porównania: a co ze mną?

czy nie jestem takim samym zewłokiem, wyrzuconym na skraj? czy nie flaczeję i nie rozłażę się w suchej atmosferze księżycowej kraju innego ciśnienia? (Kawaler z morskiej pianki, BD, 198)

Te słowa narratora-bohatera można by przypisać samemu autorowi-emigrantowi. Nie będę jednak próbował w tym momencie (możliwej przecież) lektury autobiograficznej, nie będę lokował w tekście faktów z biografii autora.

Nie tylko dlatego, że nie miejsce tu na to, ale również dlatego, że lektura taka zaprzeczałaby temu, co zostało już powiedziane: fale, ku którym zwrócony jest bohater opowiadania, nie są falami żadnego konkretnego morza; ląd, choć obcy, nie zostaje nazwany. Nawet opisy wybrzeża wraz z „architekturą przywodną, nadbrzeżną” (Kawaler z morskiej pianki, BD, 200) nie zdradzają oznak żadnej przynależności geograficznej. Nie o faktach zatem się tu mówi („To nie jest sedno rzeczy”, jak powiada narrator – Kawaler z morskiej pianki, BD, 198), lecz o egzystencjalnej sytuacji, w jakiej on się odnajduje. Owszem, jest emigrantem na obcym lądzie, ale emigrantem tyleż z kraju, konkretnego miejsca, co z czasu, z przeszłości. Nie z topografią miejsca tu mamy do czynienia, lecz z filozofią czasu, a raczej czasoprzestrzeni. Morze jest tu przeszłością, która wgryza się w ląd, w teraźniejszość, by zabrać ją ze sobą i wchłonąć w jeden niezróżnicowany żywioł. Bohater wychyla się ze swojego miejsca w czasie, staje na brzegu by patrzeć, słuchać, rozróżniać, orientować się i nazywać to, co przeszłość przynosi z falą wspomnień:

134

Grzywy morskie już piętrzą się daleko, rozhojdane fale drążą się i podnoszą. I jednostajny, niesamowity głos nieżyjącej materii, chcącej w swym ponurym ryku, szumie wygadać swój ból i rozpacz bezwładu.

Dla czyjej przestrogi? Komu na alarm? Zagubiony u cienkiego wybrzeża, wytrzeszczam swoje nienawyknione oczy gościa z głębi kontynentu, ambasadora innych utrapień. Ta furia i rozpacz wodna, jaka rozpętała się przede mną, zawstydza mnie i upokarza.

Wydawało mi się, że te właśnie moje własne strapienia miały być bardzo wielkie i furiackie, i przychodzę na obcy brzeg, nastawiam twarz do wiatru i poprzez łzy, wysmagane tym wiatrem z oczu, patrzę na nowy, dotychczas nie znany kataklizm. Łatwo mi opancerzyć się obojętnością, powiedzieć sobie, że to mnie nie dotyczy, że nie należę do tego i nie ma się co zanadto wzruszać. Ale nie da rady. Przecież nie ucieknę z tego świata, należę do niego we wszystkich częściach.

(Kawaler z morskiej pianki, BD, 199)

Sytuacja egzystencjalna narratora-bohatera wyznaczona tu zostaje podwójnym, a nawet potrójnym ruchem. Jego zapatrzenie w morski żywioł to skutek wyrzucenia na brzeg. Odnajduje siebie jako tego, który przybywa tu z głębi obcego lądu, ale przybywa też od strony wody. Tym jest właśnie „kawaler z morskiej pianki” – dziełem fal rozbijających się o brzeg. Ten ruch „od” (ruch o dwóch przeciwstawnych wektorach) swe przedłużenie znajduje w ruchu „do” – narrator całą swą uwagę poświęca falom, temu co przeszłe, już nieobecne.

W tym obrazie można by upatrywać Hauptowych założeń pewnego modelu narratora, modelu charakterystycznego dla prozy emigracyjnej w ogóle.

Opowiadający byłby symultanicznym połączeniem „ja” pamiętającego i „ja”

teraźniejszego216, nieustannie przekraczającego granicę tego, co obecne (teraźniejszość) i nieobecne (przeszłość). Ale Haupt mówi tu coś ponadto.

Przede wszystkim, wskazuje na inny jeszcze rodzaj ruchu. Jego bohater bowiem zastanym widokiem morskiego żywiołu jest wyraźnie

216 Zob. Z. Wasilewska-Lipke, Pisarz-emigrant we własnym teatrze pamięci na podstawie tekstów drugiej emigracji, [w:] Pisarz na emigracji. Mitologie, style, strategie przetrwania, red. H.

Gosk, A. S. Kowalczyk, Warszawa 2005, s. 149.

135

poruszony. Nie tylko przyznaje się do zawstydzenia i upokorzenia, ale nieustannie powraca na brzeg i z różnych jego punktów i o różnych porach dnia i roku („To jest w spokojny dzień”, „A innym razem stoję u brzegu kamiennego omurowania”, „A trzeci raz pójdę wzdłuż stromizn wybrzeża” – Kawaler z morskiej pianki, BD, 198, 199, 201) wpatruje się w żywioł, jakby próbował odczytać zawarty w nim komunikat. Nawet jeśli to „tylko obca woda, niezrozumiała i obojętna”, nawet jeśli pamięć „ryczy i szumi w dole” (Kawaler z morskiej pianki, BD, 203) a przeszłość wydziera i pochłania kolejne połacie teraźniejszości, brzegu, po którym niepewnie się stąpa, to podejmowanie kolejnych prób zrozumienia staje się jego obowiązkiem, powinnością i potrzebą:

Mam tu stać i patrzeć, jak nieznany żywioł szoruje o ląd, jak łuszczy z niego żwir i pluje weń pianą słoną. […] tłucze się beznamiętnie i pożera ziemię – ostatnie to, co mi zostało pod nogami. (Kawaler z morskiej pianki, BD, 203)

Na brzegu, na skraju, samotnie w swej pojedynczości, w zapatrzeniu i zasłuchaniu – w taką egzystencjalną sytuację wpisuje swego bohatera Haupt.

Wskazuje ponadto, że jej istotnym momentem jest pewna sytuacja hermeneutyczna.

Czym bowiem, jeśli nie potrzebą wczytywania się w znaki, ich odczytywania i rozumienia, podyktowane są kolejne powroty postaci na brzeg?

Za każdym kolejnym razem, przy każdej próbie, z nowego miejsca na brzegu, narrator patrzy, obserwuje i mówi, by zrozumieć. Interpretuje. Wraca, albowiem zdaje sobie sprawę, że to, co ustalone zostało poprzednim razem, nie wyczerpuje znaczenia. Jego widzenia są po prostu ułomne; interpretacje – słabe, niepełne, ale też z tego powodu właśnie są interpretacjami jako takimi;

interpretacjami, których praca nigdy nie może ostatecznie się dokonać. Nie oznacza to bynajmniej, że bohater nie potrafi, nie chce, bądź nie może dojść do prawdy. Kwestię tę należy postawić inaczej. Mówi się tu raczej, że „nie ma innej

136

możliwości dojścia do prawdy niż poprzez akt interpretacji”217 i wskazuje się jednocześnie, że coraz to nowe odczytania są „tylko” interpretacjami, a sama

„interpretacyjna mediacja nie ma granic”218. Interpretacja – wysiłek czytania i rozumienia – zawsze jest bowiem sytuacyjna, historyczna, z czego odwiedzający wielokrotnie brzeg bohater zdaje sobie doskonale sprawę.

Wciela się on tedy w rolę tłumacza – w znaczeniu gadamerowskim – rolę tego, kto jeden znak przekłada na inny próbując, rzecz jasna, dochować mu wierności:

Wierność wymagana od tłumacza nie może usunąć zasadniczej odmienności języków. Nawet chcąc wypełnić ten wymóg wierności stajemy przed koniecznością trudnych decyzji. Gdy chcemy wydobyć w przekładzie jakiś ważny dla nas rys oryginału, możemy to uczynić tylko poprzez zaniedbanie innych rysów lub wręcz całkowite ich ukrycie. Takie właśnie postępowanie nazywamy interpretowaniem.219

Owo zaniedbanie czy ukrycie pewnych rysów przybierać może różne formy – także: dopisywania, uzupełniania czy fikcjonalizacji. W innym utworze narrator o takiej praktyce mówi wprost:

A potem, kiedy już się tyle zapomniało, to zacząłem odtwarzać ją sobie z fikcji. Pojawiała się, przychodziła w najbardziej realistycznie budujących się sytuacjach – nie we śnie czy marzeniu, ale tak jakby to było naprawdę. W sytuacjach nie z przeżycia, ale wymyślonych, uzurpujących sobie prawo do jakiejś rzeczywistości. (Balon, BD, 346)

Świadomość zaniedbania pewnych rysów kieruje „kawalera z morskiej

217 G. Vattimo, Poza interpretacją. Znaczenie hermeneutyki dla filozofii, tłum. K. Kasia, Kraków 2011, s. 14.

218 Ibid., s. 49.

219 H.-G. Gadamer, Prawda i metoda. Zarys hermeneutyki filozoficznej, tłum. B. Baran, Warszawa 2007, s. 552.

137

pianki” ku kolejnym odczytaniom – wizytom nad brzegiem. (O szczególnej formie interpretacji/przekładu ukrywającej pewien rys oryginału przyjdzie mi jeszcze pisać w dalszej części tekstu.) Morze jako przeszłość czy pamięć, powiada Haupt, to nie tylko żywioł podmywający brzeg teraźniejszości i pozostawiający na nim ślady obecności, to nie tylko znak czy głos domagający się odpowiedzi-interpretacji, ale – powtórzę raz jeszcze – taki rodzaj bytu, którego ze względu na jego płynność, zmienność, historyczność, nie sposób zobiektywizować, ująć w karby ostatecznego znaku i przedstawić. Morza-pamięci można tylko słuchać, nie można nad nim panować.

Spotkanie z morzem, wizyta nad brzegiem, staje się doświadczeniem;

spotkaniem z zawsze nowym żywiołem albo też zawsze nowym, pierwszym spotkaniem. Doświadczenie bowiem nie jest czymś jednorazowym i ostatecznym, czymś dokonanym. Obowiązuje ono tylko przez pewien czas:

„dopóki nie zakwestionuje go nowe doświadczenie (ubi non reperitur instantia contradictoria)”220. Oddaję na dłużej jeszcze głos Gadamerowi, który pisząc o strukturze doświadczenia, o wpisanej weń nieodzownie negatywności (zaznawać doświadczenia z czymś oznacza tu bowiem, że do tej pory nie widziało się tego czegoś poprawnie), kreśli pewien portret człowieka doświadczającego i doświadczonego. Jego rysy zdają się odpowiadać rysom bohatera opowiadania Haupta:

Prawda doświadczenia zawsze zawiera odniesienie do nowego doświadczenia. Dlatego ten, kogo nazywa się doświadczonym, nie tylko stał się takim dzięki doświadczeniu, lecz także jest otwarty na nowe doświadczenia. Spełnienie jego doświadczenia, spełniony byt kogoś, kogo nazywamy doświadczonym, polega nie na tym, że ktoś zna już wszystko i wszystko wie lepiej. Doświadczony jawi się raczej jako radykalnie niedogmatyczny, jako ktoś, kto z racji tak wielu doświadczeń i nauki, jaką z nich wyciągnął, jest właśnie szczególnie predestynowany do tego, by robić nowe doświadczenia i na nich się uczyć. Dialektyka doświadczenia spełnia się nie w zamykającej wiedzy, lecz w owej otwartości na doświadczenie, powodowanej

220 Ibid., s. 477.

138 przez samo doświadczenie.221

W bohaterze Haupta dostrzegam takiego właśnie człowieka doświadczonego, który przybywa wielokrotnie nad morze, albowiem jest otwarty na nowe doświadczenie. I jest to, powiedzmy od razu, doświadczenie hermeneutyczne. Pojmuję go jako pewne zjawisko rozumienia, które nie sprowadza się tylko do aktu poznawczego, teoretycznego, do abstrakcyjnego poznania poza miejscem i czasem, poznania dokonywanego przez wyabstrahowaną – „pustą i bezdomną”, jak pisze Gadamer – świadomość222. Doświadczenie hermeneutyczne będę rozumiał jako taki sposób poznania, który, po pierwsze, angażuje całą żyjącą jednostkę, po drugie, zależny jest od miejsca (w przestrzeni, w czasie, żywym ludzkim byciu, a posługując się słownikiem hermeneutycznym można by też powiedzieć: w pewnym horyzoncie kulturowym i egzystencjalnym), które owa jednostka zajmuje. Tym różni się doświadczenie hermeneutyczne od klasycznie rozumianego aktu poznawczego, że „nie ma charakteru transhistorycznego, lecz radykalnie historyczny”223. Interpretacji rozumianej jako doświadczenie dokonuje „ten, kto tkwi w historii i w niej działa”224, ten, kto jest usytuowany. Usytuowanie zaś jest już efektem doświadczenia.

Tak rozumiane interpretowanie uznaję za podstawowy sposób bycia bohatera Haupta. Istnieje on (i jest sobą) o tyle, o ile odczytuje i wczytuje się w znaki. Jest, gdy angażuje się w interpretowanie tego, co napotyka, oraz w odnoszenie tegoż do własnej egzystencji. „Mam tu stać i patrzeć” – mówi dobitnie.

Zarówno ta szczególna egzystencja, jak i jej rozumienie, musi obejmować i to co aktualne, teraźniejsze, obecne, i to – a może przede wszystkim – co przeszłe i nieobecne. Dlatego też właśnie interpretowanie będzie miało charakter doświadczenia: zarówno skutku jakiegoś wydarzenia,

221 Ibid., s. 484.

222 Por. ibid., s. 487.

223 M. Januszkiewicz, W-koło hermeneutyki literackiej, Warszawa 2007, s. 153.

224 H.-G. Gadamer, Prawda i metoda…, op. cit., s. 487.

139

spotkania, jak i otwarcia, oczekiwania na kolejne, tamte poprzednie znoszące bądź weryfikujące.

Interpretowanie jako doświadczenie – tak więc nazwałbym model sposobu bycia bohatera Haupta, bycia wyznaczanego owym podwójnym a nawet potrójnym ruchem: bycia-z, bycia-ku oraz bycia wewnętrznie poruszonym.

Niezależnie od tego, co jest przedmiotem hermeneutycznego doświadczenia, powiada Gadamer, już sama jego struktura kieruje człowieka ku zrozumieniu pewnej fundamentalnej prawdy. To prawda ludzkiej skończoności:

Doświadczony we właściwym sensie to ten, […] kto wie, że nie jest panem czasu i przyszłości. Doświadczony zna bowiem granice wszelkiego przewidywania i niepewność wszelkich planów. W nim realizuje się prawda doświadczenia. Jeśli już dla każdej fazy procesu doświadczenia charakterystyczne było to, że doświadczający nabywał nowej otwartości na nowe doświadczenia, to tym bardziej odnosi się to do idei dokonanego doświadczenia. […] Właściwe jest to doświadczenie, w którym człowiek uświadamia sobie swą skończoność.225

Podobna świadomość nieobca jest również bohaterowi Haupta – dramatycznie pytającemu:

Tużeśmy zaszli? Tu nam w postaci kruchej piany morskiej ukazane zostały nicość i kruchość wszystkiego?

Zawsze tak będzie? Czy zawsze taka zabawa będzie? Czy z tego się nie wyrasta naprawdę? (Kawaler z morskiej pianki, BD, 203)

Bohater pyta tu o celowość i sensowność własnych pielgrzymek nad morze, ale pyta też o samo morze. Pyta o to, co zawsze niestałe a czego zrozumienia próbuje się po raz wtóry podjąć. W tych dwóch następujących po sobie blokach pytań niestałość przedmiotu interpretacji skorelowana została z nietrwałością

225 Ibid., s. 486-487.

140

samej interpretacji. Dochodzi tu też do głosu prawda człowieka doświadczonego lub też świadomego własnego „poruszenia” – i tego egzystencjalnego, i hermeneutycznego. Tę prawdę, w filozoficznym uogólnieniu, dobrze ujmują słowa Jankélévitcha:

to, co żyje, jest żywe tylko pod warunkiem, że jest śmiertelne; i jakże prawdziwy jest fakt, że to, co nie żyje, nie umiera: lecz jest tak dlatego, że to, co nie umiera, nie żyje.226

Za postawionym przez bohatera dramatycznym pytaniem „Czy zawsze taka zabawa będzie?” stoi również świadomość tego, że znaczenie nigdy nie zostanie dane mu w całości; że ono samo, znaczenie, to przydarzające mu się doświadczenie egzystencjalne. W innym miejscu, w opowiadaniu Fragmenty, mówi:

wysil się, przypomnij sobie. I przypominam sobie, ale oderwane fragmenciki, jakbym przebierał w palcach paru ocalonymi kosteczkami mozaiki, znalezionymi na miejscu dawnego, rzymskiego, domu, i z tego nie uda mi się odbudować obrazu. (Fragmenty, BD, 235)

Zebranie i poskładanie porozrzucanych okruchów znaczeń Kawalera z morskiej pianki przyniosłoby portret człowieka odnajdującego siebie wyrzuconym na obcym brzegu, w teraźniejszości i zwracającego się nieustannie ku temu co przeszłe. To byłby właśnie jego sposób bycia.

Przymiotami, jakimi można by określić to bycie, są kruchość i niestałość.

Przeszłość i pamięć o niej – to co morze wyrzuca na brzeg – nie są tym, co kształtowałoby poczucie trwałej obecności bohatera. Jest dokładnie odwrotnie.

Przeszłość nie stanowi tu żadnego oparcia czy fundamentu. Morze nie tylko jest niestałe, zmienne; nie tylko domaga się z tej racji kolejnych wizyt i spojrzeń, ale

226 V. Jankélévitch, Quoddité jest niezniszczalna. Nieodwołalność nieodwracalności, tłum. M.

Jastrzębiec-Mosakowski, [w:] Wymiary śmierci, wyb. S. Rosiek, Gdańsk 2010, s. 343.

Powiązane dokumenty