Ze w sp om nień w o jen n y ch zak o n n ik a-żo łn ierza
Pamiętny rok 1914, w którym rozpoczęła się krwawa wojna światowa, pozostanie długo, w pa
mięci ludzkości całej, a w pamięci mojej w spo
sób szczególniejszy wyrył się on zgłoskami nieza- tartemi — tem,i słowy rozpoczął znany mi od dawna zakonnik-żołnierz, swoje opowiadanie ze swych przeżyć wojennych.
Znajdowałem się w tym roku — mówił •— w domu zakonnym Księży Salwatorjanów w Kar
niewie, na Śląsku, gdy ciężkie, ołowiane chmury, grożące burzą wojny, zawisły nad Europą. Jak błyskawice przebiegały groźne depesze monar
chów i rządów po nad strwożoną duszą społeczeń
stwa, aż wreszcie jak piorun, mord następcy tro
nu austrjackiego w Sarajewie, zapalił światową pożogę. Wojna została wydaną... W Karniewie świst syren fabrycznych, tak licznych w tem mie
ście zakładów przemysłowych, oznajmiał ludno
ści tę straszną nowinę. Natychmiast robotnicy z o- krzykiem „hurra" na ustach, opuścili swe warszta
ty pracy, aby czemprędzej stawić się do, swych pułków i ruszać do boju.
J a także, acz Bogu oddany w zakonie, nale
żałem jeszcze do tak zwanego „landszturmu" i by
łem obowiązany, na pierwszy apel stawić się do szeregów. To też spełniłem swój obowiązek. Po
żegnałem Przełożonych. Wyruszyłem na kolej, a pouczony, że mogę się zgłosić do najbliższego pułku, zamiast jechać aż do Przemyśla, podąży
łem do pobliskiej Opawy.
W Opawie tymczasem ruch jak w kotle. Zjeż
dżają się żołnierze ze wszech stron. Zą nimi cią
gną, jak żurawie w odlocie, tłumy żon, dzieci, krewnych, przyjaciół, znajomych i gapiów, aby opuszczających kraj swój wojowników raz jeszcze pożegnać. Przydzielono mnie tu do pułku złożo
nego z Morawian, Ślązaków i Niemców. Zawarcie znajomości z kolegami, dla mnie, jako Polaka, znającego słabo obce języki, było, dość utrudnio
ne. Ale pomału trudności te zwyciężyłem i to z tym, to z owym zamieniłem słów parę. Powo
dzenie żołnierzy było wyśmienite. Nie brakowało pieniędzy, ni chleba. Wszystkiego było w bród.
Jeden z obywateli opawskich spraw® gościnę dla wszystkich, którzy mszyć mieli na front bojowy.
Raczył ich rosołem, wędliną, jarzynami i Chle
bem, lecz wielu uważało sobie te -pokarmy za po
dłe i nie brali ich wcale. Z prawdziwym bólem ser
ca widziałem wszędzie potem poniewierający się dar Boży, który sobie widocznie mało ceniono.
Wreszcie ustawiono, nas w szeregi; trąbka za
grała hasło: „do modlitwy". Wyruszamy na woj
nę. Jedni pożegnali swych najbliższych z łzą w oku, drudzy z żartem, inni wreszcie bluźniercze wyrzucili z ust słowo. Po! dwóch dniach drogi sta
nęliśmy w Ostrawie. Tu znów powtarzały się sce
ny opawskie. Żołnierze ucztowali, zajadając sma
czniejsze kąski za własne kupione pieniądze, pod
czas gdy żywność skarbowa marniała i przygo
towaną strawę wlewano do; kanałów, dla braku konsumentów. Nawet nie było nikogo, ktoby po
niewierający się chleb pozbierał dla trzody lub drobiu. Po ośmiu dniach pobytu w gmachu szko
ły ostrawskiej ruszamy dalej; zostawiając całe stosy nieużytej, żywności, nie mogąc nawet sprze
dać ludności pozostałego clileba, gdyż kupować nie chciano,. Mój chleb z trudem odstąpiłem pew
nej kobiecie, by go użyła dla drobiu.
Czas nam już stanąć do frontowych kolumn bojowych. Wojsku powodzi się dobrze. Pieniędzy mamy dosyć. Dowóz żywności sprawny. Żołnie
rze otrzymują podwójne porejle jadła. Chleb i ży
wność poniewiera się znowu. Z obawy o ponie
wierkę daru Bożego, nosiłem do trzech bochen-\
ków- chleba w żołnierskiej torbie, idąc z tym cię
żarem przez, trzy tygodnie i przebywając do czterdziestu kilometrów dziennie.
Z kimże też w tym pochodzie zawarłem bliż
szą znajomość, spytacie może, łaskawi słuchacze i czytelnicy? Odpowiem wam chętnie, tembar- dziej, że tu właśnie zaczyna się główny ośrodek mojej opowieści. W zbiorowisku ludzi o, najróżno
rodniejszych charakterach i poglądach, siłą rze
czy, bardzo dziwne nieraz potworzyły się związki koleżańskie. I jak to bywa w ubogich gospodar
stwach rolnych, że różnorakie bydełko, wprzęga się do pracy, tak w żołnierskim trybie życia zna
lazłbyś obok siebie dwie całkiem odmienne du
sze, postępujące w bojowym ordynku, na ogół bio
rąc, w pełnej: liarmonji i zgodzie. Tak było ze mną. J a zakonnik, a druh mój i towarzysz, czło
wiek mało lub wcale nie wierzący w Boga, sta
nęliśmy obok siebie w jednym szeregu..
Początek naszego koleżańskiego pożycia był przykry. Kolega odnoś® się do mnie nieprzychyl
nie, a nawet pogardliwie. Stosunek ten zaczął się
zmieniać na lepsze z chwilą, gdy w drugim tygo
dniu marszu, po nocy przespanej marnie, zaczęły w okolicy Józefowa padać pierwsze strzały. Na połach obsadzonych wierzbiną zaczęły opadać że
lazne z drzew gruszki.. Zrobił się tumult, krzyk i zamieszanie. Padali zabici i ranni. Nie jeden żoł
nierz, przed chwilą bluźnierca, zaczyna przyzy
wać pomocy Bożej, żegna się, a czasem płacze, kul .nieprzyjacielskich, stał się bardzo utrudniony.
Wreszcie ogień wroga wykurzył nas z, jam i roz
prószył w okolicy" Winiar. Umykaliśmy wtedy, chroniąc życie, dokąd kto mógł. Napotkawszy swego druha i koleg’ę, wśród tłumu żołnierzy, pę
dziliśmy obaj o>d wczesnego rana, do godziny 4-tej po południu, póki niebezpieczeństwo wisiało nad głową jak zmora. Gdy ono minęło, postanowili
Jedz, bracie! podzielimy się. sprawiedliwie.
— Sam nie masz dosyć dla siebie, a mnie da położeniu postawieni. Wraz mieszkamy, wraz od
poczywamy, toż i jedzmy razem,, co, Bóg dał. lecz dobrzy Węgrzy nakarmili nas szczodrze. Wte
dy Piotr wspomniał sobie na moje słowa: „Bóg miłosierny11 opatrzy i powtórzył te słowa ze wzru
szeniem. Teraz postanowiliśmy odnaleźć swój pułk zagubiony. Zakupiwszy po bochenku chleba na zapas, puściliśmy się na zwiady. Pułk odna
leźliśmy wkrótce, a poczciwy Piotr z radości ca
ły swój chleb rozdał między wygłodzonych żoł
nierzy.
Na samym wstępie po przybyciu do pułku spot
kała nas miła niespodzianka. Oto porucznik au
striacki, żyd, powstał wśród żołnierzy i głosił pu
blicznie, że będąc zasypany ziemią przez nieprzy
jacielskie posiłki, Najświętszej1 Pannie Marji za
wdzięcza swe ocalenie i że wypadek ten, po po
Po chwili wahania, odpowiedziałem szczerze, że się modlę. Piotr się zadumał i westchnął kilka- razy głęboko. Nie wiedziałem, 'jaka była przyczy
na wzruszenia. Niepokoił się otrzymawszy paku
nek od żony, że nie znalazł w nim medalika ani
minku, na niebezpieczną drogę.
Uspokoiłem i pocieszyłem smutną duszę Pio pragniony medalik. Medalik ten był Najświętsze
go Sercu Pana. Jezusa. Wręczyłem go ucieszone
mu Piotrowi. A on zapytuje zaraz:
— Jakże się mam modlić do niego?
— Módl się, jak umiesz, odpowiedziałem. Mo
żesz mówić: „Serce Jezusa bądź moją mdłością11, albo powtarzać: „Jezu, miłosierdzia!11
— 58 — A Piotr się zdziwił, że modlitwa tak miała, tak krótka, wystarcza.
Krótki bardzo był wypoczynek nasz w K ra
kowie. Odwołano nas na front czemprędzej. A nam Słowianom, w mieszanym narodowościowo pułku, zaczęto powierziać najniebezpieczniejsze przedsięwzięcia, oszczędzając Niemców. Chodziliś
my na t. zw. „patrole", niemal w paszczy wroga i pełniliśmy służbę w pierwszych najgroźniejszych okopach. Gdy trwoga ogarniała serce Piotra, przy
pomniałem, mu medalik, który nosił już na swych
Posmutniał bardzo. Chciałem go pocieszyć;
zachęcam, by palił fajkę, którą odemnie dostał w upominku. Nie chciał palić, ani' jeść, tylko smu
tny odszedł na bok i oglądał swój medalik. Gdy zaczęły padać gęsto nieprzyjacielskie pociski, u- pominałem go, by się zniżył za nasyp. Lecz o,n rozpoczął strzelać, odpowiadając ogniem za ogień.
Wtem patrzę: karabin jego został na nasypie, a on sam obsunął się do dołu. Przysunąłem się do niego. Leżał na wznak, krew płynęła z jego czo
ła, rękami szukał coś .koło siebie. Zabandażowa
łem mu ranę, a 011 wzywał mnie po imieniu, wy
mawiając badzo niezrozumiałe słowa. Widząc,
że śmierci kolej się zbliża, uściskałem się z nim po raz, ostatni i poleciłem mu powtarzać te sło
wa: „Jezus, Marjo, Józefie św. Wami oddaję się w opiekę!"
Umierający Piotr zaczął te słowa powtarzać kilkakrotnie i uspokoił się widocznie. Tymczasem pobiegłem1 po pomoc lekarską. Po dwóch godzi
nach wróciłem z. żołnierzami oddziału sanitftrju- szów. Piotr jednak leżał już martwy. Ból przejął
jego-Oto treść opowiadania zakonnika-żołnierza o- skórce chleba. Nauka z niej płynąca jest prosta i jasna, a -streścić się dal w tych kilku słowach:
Miłością dla bliźniego- oddasz Bogu chwałę, pozy
skasz duszę dla Boga, a sam oczekiwać możesz nagrody, którą ci -odda Bóg, sprawiedliwy Sędzia.
Miłość bliźniego jest bowiem wielkim rozkazem płynącym z ust Pana nad pany. Miłość też wza
jemna wszystko bu-duje i wzmacnia — nienawiść zaś niszczy i rozwala.
Za zgodność z prawdą opowiadania o skórce ehleba, ręczy świadek naoczny o-pisanych wypad
ków, brat Kazimierz P., przebywający w klaszto
rze, Ks-ięży Salwatorjanów w Trzebini.
Opracował: Ks. T. M. błędnow ierstw a. Zanikło poczucie zależności od B o g a i w szelkiej władzy, zapanowała zu
i przyprowadził go do dawnej świetności. Jakież narzędzie teraz B óg obrał dla uzdrowienia ludz
kości? Nie dwuznacznie wskazuje na to Ojciec św. Pius X I. obecnie nam panujący, podnosząc znaczenie zakonów w życiu K ościoła. W XV I w. -najwięcej nowo-powstałe zakony stanęły do walki ze zgubnemi skutkami reformacji i dziś Ojciec św ięty głównie od zakonów