• Nie Znaleziono Wyników

429 — Stanisław uścisnął mu rękę

— Dziękuję.... dziękuję. Jania klasnęła w dłonie.

— Ach! jak to dobrze! jak to dobrze!

__Coś się strasznie cieszycie; musi być koło Was krucho.

_ Broń Boże! — Ale gdzie tam!

Franciszek nie prowadził dalej indagacyi, ujrzał bowiem żonę, wchodzącą z Jerzym do pracowni.

— Otóż i moja pani. — Ucałował jej rękę. Dlaczego w amazonce?

— Pojadę ztąd do maneżu — odparła Ludwika

chłodno, rzucając szpicrutę na stół.

Tylko ostrożnie! — Zwrócił się do hrabiego

uprzejmie. — Pan jej zapewne towarzyszyć będzie?

— Jeśli pani pozwoli.

— Uważaj na nią; ona taka roztrzepana, tak

mało dba o siebie.... to dziecko. Powierzam ją pańskiej opiece.

— Żona pana mecenasa prowadzi konia jak wy­

trawny jeździec.

— Jak Franio ciebie kocha — szepnęła Jania na

stronie do bratowej. _

— Zkądże musię to wzięło ? — odpowiedziałaLu­

dwika pół głosem, tonem ironicznym i niezadowolonym. — Czy nie widzisz jego miłości, jego przywią­

zania ?

— Do czego ?

— Do ciebie.

— żartujesz. On kocha tylko swoje interesa. — Liczę na pana — mówił Franciszek,ściskając

Jerzego za rękę — i na twoją roztropność Ludwiniu.

430

na operę.... Teraz do widzenia.... Muszę spieszyć do ind

teresów.

Ludwika nachyliła się do ucha Janiny. — A widzisz?.... tak zawsze.

— Bądźcie zdrowe lekkoduchy — powiedział

adwokat do siostry i Stanisława, którzy się zbliżyli aby go do drzwi odprowadzić.

— Pozostań — prosił Staś.

— Choć na godzinę.... Zrób to dla żony — bła­ gała Jania.

Nie, nie i nie Przedewszystkiem interesa. Nie proście, bo nie pozostanę. Traktujecie wszystko jak zabawę, rozrywkę, przyjemność.... Pierwszą przyjemno­ ścią uczciwego człowieka jest spełnić swój obowiązek.

Wzruszył ramionami, włożył kapelusz na głowę

i, nie słuchając dłużej wyszedł, odprowadzonydo przed­

pokoju przez szwagra i siostręnalegających nań ciągle, aby pozostał.

Jerzy skorzystał z chwilowego sam na sam Zbli­

żył się do Ludwiki i zapytał:

— Pozwoli mi pani towarzyszyć sobie do uje­ żdżalni?

— Zabraniam.

— Mąż mnie o to prosił. — A ja zabraniam.

— No! weźmy się do portretu - rzekł powraca­ jący Stanisław. — Janiu upozuj panią Ludwikę.

— Chętnie.

Wprowadziła Ludwikę na estradę i usadowiła ją

na fotelu

— Odsłoń sweje śliczneczołko.... Zdejmę ci kape­

lusik ... Rączka tu.... oprzej się swobodnie.... oczki na lewo.... Tak, tak. — Spytała Stasia — Zarzucić gazę wokoło szyi ?

— 431 —

_ Proszę ... choćby dla zasłonienia amazonki. — przygotowując farby na palecieobrócił sięku Jerzemu.—

ty siądź tutaj, na sofie... Nie ruszaj się, bo byś nam

przeszlkadzał. .

— Już Ludwinia upozowana! — Objęła ją dłu­ giem spojrzeniem, pełnem zadowolenia. — Prawda, jaka ona urocza, zachwycająca?

__ Prawda! — szepnął Jerzy z westchnieniem, które mimowolnie wyrwało mu się z piersi

— Pana o zdanie nie pytam.

— Głowatrochę wyżej.... tak.Terazproszęo chwilę spokoju — komenderował artysta.

— Mnie wolno usiąść na stopniach... To ci Sta

sieczku nie przeszkadza, nie prawdaż? — Bynajmniej.

Chwilowa cisza zaległa w atelier.

Każda z tu znajdujących się czterech osób, zadu­ mała się o czem innem, a jednak wszystkich jeden

i ten sam przymus krępował i ziębił. Obraz, wytwo­

rzony z ich postaci, był ładny i harmonijny, ale gdyby kto nagle myśli ich zamienił w akord dźwięków, zdzi­

wiłby się pewnie dysonansom, któreby zazgrzytały w tym akordzie.

Ludwika pierwsza przerwała milczenie.

— Przyznajcie państwo, że nie nudniejszego, od

pozowania do portretu.

— Zdaje się przecie — rzekł Jerzy - że mogli­

byśmy rozmawiać. Staś jest nieznośny despota. O ile wiem , najwięksi mistrze w Paryżu, pozwalają rozma­

wiać modelom, należącym do świata.

— Szczebiocz Janiu — powiedział Stanisław,

nie-przestając malować.

— Dobrze, będę szczebiotać — mówiła trochę

432 —

zajmującego, coś ciekawego lub zabawnego, ale dość

dawno nie wychodziłam na miasto.... Nie wiem, co się

w Warszawie dzieje... Zajęta w domu sobą, mojemgo­ spodarstwem....

— Może czytałaś co nowego? — przerwał maż.

Jania klasnęła w dłonie radośnie.

— A tak! — iw sekundę potem smutnie pochy­ liła główkę — ó! nie.... Teraz czytuję Katarzynie

„Trzysta sześćdziesiąt pięć obiadów" i nic więcej.

Urocza była w swem naiwnem zakłopotaniu.

— Dziś właśnie skończyłem najnowszą powieść

utalentowanego francuskiego romansopisarza — mówił

Jerzy, uszczęśliwiony z obrotu konwersacyi. — Jeśli

panie pozwolą, to treść j’ej opowiem.

— Prosimy — szepnęła Ludwika.

— Rzecz , ma się rozumieć — ciągnął hrabia da­

lej — dzieje się we Francyi, ale i u nas przytrafiają się podobne wypadki.

— Więc są w tem i wypadki? — spytała Jania, roztargniona ciągle i dotąd jeszcze zmięszana swojem

niepowodzeniem.

— Zaraz to pani zobaczy.

— Słuchamy — rzekła Ludwika, znużona pozo­

waniem.

— Bohaterami powieści są jak zwykle w życiu i w książkach: mąż, żona i....

— I wąż — przerwał malarz.

I kochanek — powiedział Jerzy z naciskiem. — Wąż czyli kochanek, bo to wszystko jedno —

odparł spokojnie Stanisław; widać jednak było, że do

spokoju się przymusza.

— Nie wiem dlaczego, twierdzisz tak stanowczo. W piśmie świętem nie ma i słowa, aby wąż był kochan­

- 433

— Nie mięszajcie panowie rzeczy świętych z ro­ mansem — poszepnęła adwokatowa — a pan Jerzy niech sam opowiada dalej.

— Mąż żony nie kocha.

— Jak zwykle mężowie — przerwała sama tym

razem Ludwika.

— O! przepraszam, mój Stasieczek mnie kocha— zaprotestowała Jania.

— Twój Stasieczek jest wyjątkiem.

— Franio także, kocha ciebie bardzo.

Nastała znowu chwila przykrego dla wszystkich

milczenia. Po niejakim czasie spytał Jerzy:

— Mogę mówić ?

— Proszę — odparła Ludwika.

— Powiedziałem: mąż żony nie kocha, zato ko­ chanek wielbi ją, czci, jak bóstwo; życie-by gotów oddać za jedno jej spojrzenie łaskawe, a ona mu tego

spojrzenia skąpi.

Głos hrabiego drżał ze wzruszenia. Stanisławowi krew nabiegła do skroni. Chciał powstać, przemówić,

ale zapanował nad sobą, nie ruszył się z miejsca,

tylko złamał pędzel obu rękami i cisnął go na ziemię.

Jania, przerażona zbyt widoczną oznaką niecierpliwości męża, przybiegła do niego. Udając, że się schyla po

pędzel, szepnęła mu na ucho : — Nie zdradź się, mój drogi.

Potem powróciła na stopnie estrady i usiadła przy nogach bratowej.

— Co się panu stało, panie Stanisławie?— spy­ tała Ludwika.

— Nic pani.... Pędzel był niedobry.

Adwokatowa zwróciła się do Jerzego.

— Pańskie opowiadaniemnie zajmuje.... A żona ?... — Nie kocha ani męża, ani kochanka.

— 434

Powiązane dokumenty