— Dziękuję.... dziękuję. Jania klasnęła w dłonie.
— Ach! jak to dobrze! jak to dobrze!
__Coś się strasznie cieszycie; musi być koło Was krucho.
_ Broń Boże! — Ale gdzie tam!
Franciszek nie prowadził dalej indagacyi, ujrzał bowiem żonę, wchodzącą z Jerzym do pracowni.
— Otóż i moja pani. — Ucałował jej rękę. Dlaczego w amazonce?
— Pojadę ztąd do maneżu — odparła Ludwika
chłodno, rzucając szpicrutę na stół.
Tylko ostrożnie! — Zwrócił się do hrabiego
uprzejmie. — Pan jej zapewne towarzyszyć będzie?
— Jeśli pani pozwoli.
— Uważaj na nią; ona taka roztrzepana, tak
mało dba o siebie.... to dziecko. Powierzam ją pańskiej opiece.
— Żona pana mecenasa prowadzi konia jak wy
trawny jeździec.
— Jak Franio ciebie kocha — szepnęła Jania na
stronie do bratowej. _
— Zkądże musię to wzięło ? — odpowiedziałaLu
dwika pół głosem, tonem ironicznym i niezadowolonym. — Czy nie widzisz jego miłości, jego przywią
zania ?
— Do czego ?
— Do ciebie.
— żartujesz. On kocha tylko swoje interesa. — Liczę na pana — mówił Franciszek,ściskając
Jerzego za rękę — i na twoją roztropność Ludwiniu.
— 430 —
na operę.... Teraz do widzenia.... Muszę spieszyć do ind
teresów.
Ludwika nachyliła się do ucha Janiny. — A widzisz?.... tak zawsze.
— Bądźcie zdrowe lekkoduchy — powiedział
adwokat do siostry i Stanisława, którzy się zbliżyli aby go do drzwi odprowadzić.
— Pozostań — prosił Staś.
— Choć na godzinę.... Zrób to dla żony — bła gała Jania.
Nie, nie i nie Przedewszystkiem interesa. Nie proście, bo nie pozostanę. Traktujecie wszystko jak zabawę, rozrywkę, przyjemność.... Pierwszą przyjemno ścią uczciwego człowieka jest spełnić swój obowiązek.
Wzruszył ramionami, włożył kapelusz na głowę
i, nie słuchając dłużej wyszedł, odprowadzonydo przed
pokoju przez szwagra i siostręnalegających nań ciągle, aby pozostał.
Jerzy skorzystał z chwilowego sam na sam Zbli
żył się do Ludwiki i zapytał:
— Pozwoli mi pani towarzyszyć sobie do uje żdżalni?
— Zabraniam.
— Mąż mnie o to prosił. — A ja zabraniam.
— No! weźmy się do portretu - rzekł powraca jący Stanisław. — Janiu upozuj panią Ludwikę.
— Chętnie.
Wprowadziła Ludwikę na estradę i usadowiła ją
na fotelu
— Odsłoń sweje śliczneczołko.... Zdejmę ci kape
lusik ... Rączka tu.... oprzej się swobodnie.... oczki na lewo.... Tak, tak. — Spytała Stasia — Zarzucić gazę wokoło szyi ?
— 431 —
_ Proszę ... choćby dla zasłonienia amazonki. — przygotowując farby na palecieobrócił sięku Jerzemu.—
ty siądź tutaj, na sofie... Nie ruszaj się, bo byś nam
przeszlkadzał. .
— Już Ludwinia upozowana! — Objęła ją dłu giem spojrzeniem, pełnem zadowolenia. — Prawda, jaka ona urocza, zachwycająca?
__ Prawda! — szepnął Jerzy z westchnieniem, które mimowolnie wyrwało mu się z piersi
— Pana o zdanie nie pytam.
— Głowatrochę wyżej.... tak.Terazproszęo chwilę spokoju — komenderował artysta.
— Mnie wolno usiąść na stopniach... To ci Sta
sieczku nie przeszkadza, nie prawdaż? — Bynajmniej.
Chwilowa cisza zaległa w atelier.
Każda z tu znajdujących się czterech osób, zadu mała się o czem innem, a jednak wszystkich jeden
i ten sam przymus krępował i ziębił. Obraz, wytwo
rzony z ich postaci, był ładny i harmonijny, ale gdyby kto nagle myśli ich zamienił w akord dźwięków, zdzi
wiłby się pewnie dysonansom, któreby zazgrzytały w tym akordzie.
Ludwika pierwsza przerwała milczenie.
— Przyznajcie państwo, że nie nudniejszego, od
pozowania do portretu.
— Zdaje się przecie — rzekł Jerzy - że mogli
byśmy rozmawiać. Staś jest nieznośny despota. O ile wiem , najwięksi mistrze w Paryżu, pozwalają rozma
wiać modelom, należącym do świata.
— Szczebiocz Janiu — powiedział Stanisław,
nie-przestając malować.
— Dobrze, będę szczebiotać — mówiła trochę
— 432 —
zajmującego, coś ciekawego lub zabawnego, ale dość
dawno nie wychodziłam na miasto.... Nie wiem, co się
w Warszawie dzieje... Zajęta w domu sobą, mojemgo spodarstwem....
— Może czytałaś co nowego? — przerwał maż.
Jania klasnęła w dłonie radośnie.
— A tak! — iw sekundę potem smutnie pochy liła główkę — ó! nie.... Teraz czytuję Katarzynie
„Trzysta sześćdziesiąt pięć obiadów" i nic więcej.
Urocza była w swem naiwnem zakłopotaniu.
— Dziś właśnie skończyłem najnowszą powieść
utalentowanego francuskiego romansopisarza — mówił
Jerzy, uszczęśliwiony z obrotu konwersacyi. — Jeśli
panie pozwolą, to treść j’ej opowiem.
— Prosimy — szepnęła Ludwika.
— Rzecz , ma się rozumieć — ciągnął hrabia da
lej — dzieje się we Francyi, ale i u nas przytrafiają się podobne wypadki.
— Więc są w tem i wypadki? — spytała Jania, roztargniona ciągle i dotąd jeszcze zmięszana swojem
niepowodzeniem.
— Zaraz to pani zobaczy.
— Słuchamy — rzekła Ludwika, znużona pozo
waniem.
— Bohaterami powieści są jak zwykle w życiu i w książkach: mąż, żona i....
— I wąż — przerwał malarz.
I kochanek — powiedział Jerzy z naciskiem. — Wąż czyli kochanek, bo to wszystko jedno —
odparł spokojnie Stanisław; widać jednak było, że do
spokoju się przymusza.
— Nie wiem dlaczego, twierdzisz tak stanowczo. W piśmie świętem nie ma i słowa, aby wąż był kochan
- 433 —
— Nie mięszajcie panowie rzeczy świętych z ro mansem — poszepnęła adwokatowa — a pan Jerzy niech sam opowiada dalej.
— Mąż żony nie kocha.
— Jak zwykle mężowie — przerwała sama tym
razem Ludwika.
— O! przepraszam, mój Stasieczek mnie kocha— zaprotestowała Jania.
— Twój Stasieczek jest wyjątkiem.
— Franio także, kocha ciebie bardzo.
Nastała znowu chwila przykrego dla wszystkich
milczenia. Po niejakim czasie spytał Jerzy:
— Mogę mówić ?
— Proszę — odparła Ludwika.
— Powiedziałem: mąż żony nie kocha, zato ko chanek wielbi ją, czci, jak bóstwo; życie-by gotów oddać za jedno jej spojrzenie łaskawe, a ona mu tego
spojrzenia skąpi.
Głos hrabiego drżał ze wzruszenia. Stanisławowi krew nabiegła do skroni. Chciał powstać, przemówić,
ale zapanował nad sobą, nie ruszył się z miejsca,
tylko złamał pędzel obu rękami i cisnął go na ziemię.
Jania, przerażona zbyt widoczną oznaką niecierpliwości męża, przybiegła do niego. Udając, że się schyla po
pędzel, szepnęła mu na ucho : — Nie zdradź się, mój drogi.
Potem powróciła na stopnie estrady i usiadła przy nogach bratowej.
— Co się panu stało, panie Stanisławie?— spy tała Ludwika.
— Nic pani.... Pędzel był niedobry.
Adwokatowa zwróciła się do Jerzego.
— Pańskie opowiadaniemnie zajmuje.... A żona ?... — Nie kocha ani męża, ani kochanka.
— 434