ТО 2РCDIŁSdnSо OBRAZ
HISTORYCZNY-Tom i r . 15
m
jjo ru rJí '
axiiT аят
ш ш п т н ш и■
Y^toYaoTam ядяао
i
Sí
oiniędzy osobami jakie wyprowadzano na scenę u nas w starożytnym teatrze , najpier- wsze i najznakomitsze, dzierży miejsce wiej
ski Klecha. Jeżeli gdzie indziej zachwycał widzów zwinny arlekin, zwabia! patrzących:
u nas miejsce jego zastępował rubaszny Kle
cha. On to, nie tylko że w wielu dyjalogach, główną odgrywa rolę, ale nawet dla jego wyłącznie osoby, pisano komedyje.
W jednym z najdawniejszych dyjalogów, drnkowanych r. 1553, widziemy Klechę
wy-168
stępującego na scenę (*), on rozpoczynał sztu
kę. Aby usłyszeć lali ważną fig u r ę , upra
szano w prologu, o uciszenie się widzów, w następny ch słowach:
Gdyż trudno jest tego dowieść, Uby lito wyprawił powieść:
Gdzie jest ssemranie y tez giełk, Bo się tern przerwie pamięć hnet.
Przeto pokornie prosimy, Byście pomilczec raczyli:
A posłuchać tej nassej gry, ylcz prostej, ale prawdziwej.
'Fali tedy uprosiwszy sobie ciszę, zaczy
nają nasi aktorzy sztukę. TBy trykasz pozdra
wia smutnego Klechę, zapytując kędy by
wał.
--- --- _ _ _ _ _ _ --- •
(*) Jest to dyjalog Wita Korczcwskiego , pod napisem :
«■Rozmowy polskie, łacińskim językiem przeplatane, rytbmy ośmio-rzecziiemi zło
żone. Wybijano w Krakowie lala Bożego S1DLIIJ, i ii 12mo. (kart 47 liicliczbowanycli,
Signat. Aij, Miij).
169
KLECHA.
Byłem na końcu wsi w karczmie.
WYTUYKUSZ.
Znać ii w karczmie nie w kościele, Boś się zlał piwem na czele (na czole), Nie woda tho z kropidlnice,
A le piwo ze śklenice.
I włosy się najeżyły, Podobno w robocie były?
Zagadniony Kiecka, brudny, obszarpany, z rozczochraną głową, samą osobą swoją, po
budzający radosnych widzów do szczerego śmiechu, (bo jakżeż im won czas mało by
ło potrzeba, by śmiech obudzić i wesołe okla
ski), opowiada swoje nieszczęścia, dziękując Bogu, że z choć trocką czupryny powrócił.
W karczmie spotkał pijanych chłopów, aże mu dłużni byli, począł ich kościelnym spo
sobem wyklinać: wieśniacy nie wiele myśląc, nuż młócić biednego Klechę, a tak nasz bo
hater, zlany zimną wodą, zbity i obszarpa
ny, z rozrzuconym w nieładzie włosem, zsiń-15*
170
rami pod oczyma, z bolesnem obliczem, sta
wał przed publicznością i odbierał oklaski.
Jakaż była cisza, żeby usłyszeć każde słowo ulubionej figury teatralnej (*), gdy ta za
częła opisywać swoje troski i obowiązki urzę
du własnego. Klecha w końcu do żywego obrażony, powitaniem jakiego w gospodzie doznał, woła w zapale zemsty:
y t nie łrzebac mówię wiele, Mamci jesseze przyyaciele:
Które gdy będę chciał zbierzę (zbiorę), y l swoję krzywdę odmierzę.
Ale rozsądniejszy R K ylryk u sz, ostudza w nim zbyt wojowniczy zapał, i tyle
zdro-(*) Klcclia występował w długiej opończy, w trzewikach w kokardy z wicią wstążek ozdo- hiicmi, w czapce lub częściej kapeluszu, z sze- l-okieini skrzydłami. Taki ubiór był zwyczajny, aby widzowie zaraz po stroju poznać mogli Kle
chę. Zwykłą nazwę nosił A l b e r l u s a (Alberta), co później w pogardę poszła. Ubiór len, opisała nam
ukoincdyja S z o t ły s a z K le c h ą» r. l(54(j.
171
W ą radą działa, że spokojniejszy Kleclia, przyrzeka cierpliwie oczekiwać na przybycie tej wsi dziedzica i pana.
W dyjalogu z 1633 roku pod napisem:
»Szkolna mizeryja w dyjalog zebrana, w której się zamykają wszystkie uciechy y rozkosze (których nie ma) szkolne: także pokazuje jakie wzgardy tych nauk, które nąjpierwej do Boga y znajomości Jego pro
wadzą.« (in 4 to hm).
Klecha główną odgrywa rolę: on wspól
nie z Kantorem rozpoczyna dyjalog.
KLECHA.
Pomaga-Bóg Mathya (* ), masz jakie gomółki? KANTOR.
Podobnićby tobie mieć, cow}ńlnujesz szkółki.
C) Poinajya-lió^, ii wieśniaków w XVI wieku
« P o m ig a - B ó g , alko P o m a g a b ó g,» było zwykle pozdrowienie u nas. Dopiero Jezuici dzisiejsze:
«N iech b ę d z ie p o c h iu a ło n g J e z u s C h r y s tu s» w pro
wadzili.
T
M a s z d z ie c i coc p r z y n o s z ą , w k a ż d y d z ie ń ś n ia d a n ie , C z a s e m te ż i o b i a d y, j a k je s t t w o j e z d a n ie . C ie b ie tu Dominuseni czę sto n a z y w a j ą ,
Z e ś z j a d ł w s z y s tk ie r o z u m y : ta k lu d z ie m n ie m a ją . N a w e t ja k o m z r o z u m ia ł, l e c z y s z i n i e w i a s t y,
K t ó r y m p o d c z a s p r z y y o d y . d a je s z le d a c h w a s ty . I r o z u m ie ją iv s z y s c y , z e n ie m a d o k to r a
N a d c ie b ie u c z e ń s z e y o : ja k o m s ł y s z a ł w c z o r a .
Klecha poznawszy, że chce Kantor żarto
wać z niego, popiera jak inoże swoję sławę, prosząc, aby złożywszy się wspólnie, mogli czem posilić zgłodniały żołądek. Wśród tak przyjacielskiego rozhoworu, Kantor dumny, przytoczeniem starego przysłowia: »Czcij Klecho Kantora,o obrusza do żywego Kle
chę, który mu grozi zawieszoną na ścianie strzelbą. Kantor przecież więcej ufa swemu koszturowi. W tem wypada Pleban, a ich pan z kijem, i obu do roboty zapędza. Tak zgromieni układają wspólną ucieczkę, ozna
czywszy miejsce zejścia. Zasmucony Klecha, przychodzi do swojej żony w mocnym żalu:
— 172 —
*J
T
A c h ! n i e s t e t y i , n ie s te ty i ! c ze g o m j a d o c z e k a ł, M o j a Z o s in k o c h a n a ! to c z e y o m n ie m y ś l a ł:
M a s z ę te r a z u c z y n ić , a c ie b ie o d b i e i e ć ,
Z e s ię c n o tliw ie c h o w a ć b ę d z ie s z , m a m ie w i e r z y ć? Kleszyna zdziwiona i przestraszona , pyta czy się małżonek opił, lak nagłą przynosząc wiadomość:
T e r a z m i o w ę d r ó io c e coś n o w e g o p r a w i s z , JWie w ie m , k o m u tu d z ie c i, i z e m n ą z o s ta w is z ?
Klecha w tak ciężkiein utrapieniu, zaklina swoję Zosię, żeby mu serca nie rozżalała, ale raczej co dała na drogę. Lecz ona poczy
na gorzko narzekać:
B ó g - d a j ż a d n a s ię z ta k im n ig d y n ie ł ą c z y ł a , L e p i e j ż e b y s ię z m io d u s a m a u to p iła .
R o z u m i a ł a m , ż e z to b ą z a ż y j ę s w o b o d y,
A te r a z w i d z ę , o p a k id ą m o je g o d y ! ł V o l a ł a b y o i iść b y ła z a k m ie c ia d o b r e g o , P i l n o w a ć g o s p o d a r s t w a , t a k i e d o b r a j e g o . C ó i j a tu z d z ie ć m i p o c z n ę , c z e m s ię ż y w i ć b ę d ę ? G d y p ie n ię d z y i c ie b ie , p o s p o łu p o z b ę d ę !
Utulona nieco przez męża, żegna odcho
dzącego. A zaraz za nim, przybywa
kuchar-— 1 7 3 —
174
ka z plebanii, której, gdy swoje troski opo
wiada Kleszyna, ta uradowana odrzeka :
P a n B ó g c i to g o s k a r a ł, bo m ię n ie s z a n o w a ł,
T V s z ę d y m ię k ę d y p r z y s z e d ł , p r z e d łu d ź m is z k a ło -w a ł . P o w i e d z i a ł , ż e j a z p a n e m m a m p o r o z u m ie n ie ,
O w o z g o ła , u n ie g o m b y ł a w le k k ie j c e n ie .
Ale Klecha, który na stronie zabawił nie
co, dosłyszawszy tego, wypada z kąta, a porwawszy kucharkę za szyję, chce b ic , wiedząc, ze ona była głównym powodem, iż teraz żony odbieże'ć musi. Przecież uha- mowany przez swoję Zosię, uścisnąwszy ją szczerze, z płaczem dom opuszcza. Na umó- wionem miejscu, spotyka Kantora, i z zaso
bną sakwą, idą szukać społem lepszego szczę
ścia. Nie wielec go sobie poprawił: patrzał na dobre mienie drugich, a sam go schwy
cić nie mógł. Muzyk każdy miał się dobrze chociażby
N a j a k i m ta k o w y m z a m e c z k u ,
Z w ł a s z c z a k ę d y p r z y d w o r z e m u z y k ę c h o w a ją , J e ś ć i p ić p r z y b a n k ie ta c h d o s ta te k d a w a ją .
175
I L ite r a to m (pisarze listów) bywało nic źle ;
I i o ju k o m i sa m w i d z i a ł , d o b r z e s ię m ie w a li, L ite r a c r j, c h o ć ty lk o lis ty p is o to a li.
L e d w i e s o b ie ł a c i n ą , y ę b ę p o s m a r o w a ł , J s a m s ię ■ dobrze m a j ą c , i in n y c h często x va ł.
Lecz Klechana Literata się nie zdał, a choć śpiewać umie, ale grać nie unrie, za muzyka do żadnego pana nie przyjmą. Tak więc wę
druje dalej z Kantorem, który.po noclegu dobrym, obraża Klechę pobożnego, nastę
pną piosnką:
Rano wstawszy z pościołeczki, Napijmy się yarZftłcczki:
Napiwszy się więc do chlcba, I pacierza nie potrzeba ; Rośmy się yo namówili,
Gdyśmy przy kościele byli.
K L E C H A (a g n i e w e m).
A m ó j m iły D o m in ę , c o i to w i d y ś p ie w a c ie ? G h o c ia j w a s n ę d z a tr a p i, p r z e c ię n ic n ie d b a c ie . P i e r w e j ć to P a n u J ło y u b y ło p o d z ię k o w a ć ,
Ze ivasprzez noc od złeyo, raczył porntoioać.
'
Ale hulaka Kantor odpowiada na to :
« N ie k w ic z y n ic , n ie r y c z y : n ie c h s ię co c h ce d z ie je ! Ż e m ię B ó g n ie o p u śc i, je s te m te j n a d z ie je .
(D o g o s p o d a r z a ) .
N a te n c za s w a m z a n o c le g tu ie lc e d z ię k u je m y , K u K r a k o w u co r y c h l e j z o c h o tą p ó jd z ie m y .«
W dalszej wędrówce Klecha przypomina sobie żonę.
« M iły Domine Gantor ! s e r c e m i tr u c h le je , N i e w ie m z g o ła , co m i s ię c z a s u teg o d zie je : N a s e r c u m i m a Z o ś k a u s ta w ic z n ie l e ż y ,
Z g o ła s ię ta r a p a ta , z e w s z e c h s tr o n m n ie d z i e r z y.»
K A N TO R .
J u ż z a p o m n ie ć m u s ic ie ż o n y , ta k i e d z ie c i, T V sZ (lk w a m z d o m u n i k ę d y ż o n a n ie u l e c i : I V s ło w ie b ą d ź c ie s ta te c z n i, a j e ż e l i c h c e c ie , T e d y n a z a d , j a k s ię z d a iv a m , p o w ę d r u je c ie .
Tak zgromiony poczciwy Klecha, wędru
je dalej, ale więcej złego jak dobrego za
żywszy, kiedy się nawet i żony wyprzeć mu
siał, wraca na powrót do swojej Zosi i mi
łej zagrody.
— 1 7 6 —
*
177
W trzynaście lat, Jiyura Klechy w najgłó
wniejszej wystąpiła roli, wkoinedyi pod na
pisem :
«Komedyja Sołtysa z Klechą, do którego je s t przydane intermidium temuż podobne.
W Krakowie w drukarni Waleryjana Piąt
kowskiego, roku P. 1646» (in4to).
Jakoż i sołtys gra tu niepoślednią rolę.
Klecha rozgniewany na sołtysa, gdy ten w przechwałce, źrebię swoje robi rozumniej
szym od niego, i mówi nadto:
«M am z a iu s z e , g d y c h c ę, B o g a p o s w e j w o l i,
T a k , i ż m ię b e z m e j i v o li, g ł o w a n ie z a b o l i : M a m te ż i r a j p r z y to m n y ku p o c ie s z e siu o je j.
Coż miwięcej potrzeba, i chałupie mojej?«
Oskarża sołtysa przed panem o bluźnier- stwo. Już pan w' zapale woła :
•iZ a r a z tego b lu z n ie r c ę k a ż ę n a p r o c h s p a lić , I j e g o p r a w i e z g r u n tu c h a łu p ę w y w a lić .»
Gdy sołtys wystraszony takie zdaje tłu
maczenie.
SOŁTYS.
B r o s z ę s łu c h a j m a ło
Brawdę, by Klesze temu zrozumieć przystało.
Tom 16
T
J fló w ię : «Mam po swej woli Boga gotowego.»
B o w i e m, to c h c ę co i O n , n ic n a d w o l ę J e g o . T a k s ię m o d łę w p a c i e r z u: «Bądź twa wola Panie!
Też jak w niebie Twem, i w nas niccli nic ustanie.»
T a k m y ś l s ią o ję s to s u ją c , to c h c ę co i B ó g m ó j, A on m n ie je s t p r z y c liy ln y , i o d d a w a d a r s w ó j.
JSiebo z a ś m a m w s w y m d o m u , ta k c i j e s t z a is te , O jc a z m a tk ą c h o w a ją c , m a m m ie s z k a n ie c z y s te J S ie b e m je m o g ę n a z w a ć , ł o j e B ó y o b ie c a ł T e m u , k tó r y b y k u n im w m iło ś c i n ie u s ta ł.
Takiem tłumaczeniem uwalnia siebie, bo i miał prawdę za sobą, cli waląc w mądrości i przenosząc nad Klechę swoje źrebiątko: bo to pije tylko wtedy, kiedy ma pragnienie:
« A le n a s z m iły K le c h a , ta k s i ę iv ię c o le je , Z e s ię n a n o y a c h s w o ic h , j a k o tr z c in a c h w ie je .»
Pan uradowany, śmieje się serdecznie, a gdy Klecha zawstydzony ucieka, sołtysowi odda
je szkółkę wiejską pod dozór, i mianuje go nauczycielem. Na lem się kończy część pier
wsza.
W drugiej części (akcie)zaturbowany szkół
ką i łaciną, ubolewa Sołtys, gdy napotyka
— 178 —
179
Klechę nieumiejętnego z cepami, którego uczy jak ma używać rolniczego narzędzia. Nad
chodzi doktor: tego nowy nauczyciel prosi, aby mu wytłumaczył zadania łacińskie, a przy tein żąda recepty, prędkiego nauczenia się tego języka. Doktor przepisuje szmalec dębowy, którym gdy chłopak zaczął smaro
wać boki, zbity sołtys ucieka. Wkrótce spot- kawszy w krześle doktora drżymiąccgo, bu
dząc go, wyrywa mu brodę. Chłopak mu grozi, przestraszony ucieka, i bez czapki w ko
szuli stając przed widzami, zakończa kome- dyją taką moralną nauką, rzucając księgi o ziemię :
SOŁTYS.
O t o l m a sz, c o ć s ię c h c ia ło , s o łty s ie m iz e r n y ] S z k o łę n ie u k ie m r z ą d z i ć , j e s t k ło p o t b e z m ie r n y . J a r a d z ę k a ż d e m u ch o ć s ię n ie k 'm y ś li d z ie je , L u b s z c z ę ś c ie k r z y w o p a t r z y , lu b się te ż i śm ie je $
P r z e d s ię tr z y m a j s ię s w e y o !
Z m ło d y c h ła t s z u k a j s z c z ę ś c ia , iv ten c za s la p a j c lile b a:
B o gdzie w ł o s s i w y p a d n ie , ta m j u z z e b r a ć tr z e b a .
180 —
D ą b te ż r a d m c h e m o b r a s ta , g d y n a m ie jsc u l e i y,
s i l e ta m j u ż o s ta tn ie , kto s w e g o o d b ie iy . I j a to ż u c z y n i ę, s w e j s ię k o z ic ę c h w y c ę , Л do s z k o ły p ó k im ż y w , w i ę c e j s ię n ie z w r ó c ę .
'V dodane'm do tej fcomedyi inlermedy- J um? ЫесЬа występuje i kończy je nawet,
•lako ulubiona .Душ-« ówczesnego teatru, dla wzbudzenia w widzach śmiechu, na zakoń
czenie staje i jjrzemawia:
«J a n ie p ó jd ę z t o b ą , Z o s ta n ę tu n a p la c u z s w ą p ię k n ą o so b ą .
L e c z on o k to ś z palcatem (*) k u m n ie w i d z ę g o d z i , O r s z a k z a n im n ie m a łe j d r u ż y n y w y c h o d z i.
O d e jd ę j a , n ie tr z e b a w i e r z y ć t e j d r u ż y n ie , W o l ę le ż y ć u mojej (**) w p u c h o w e j p ie r z y n ie .
Tak więc ucieka z teatru w pośród śmie
chu i oklasków.
[Vie tykając fig u r z dyjalogów pobożnych, jakich mieliśmy obfitość, pełne świętych osób,
(*) P a l c a t , rodzaj lńja używanego przez stu
dentów.
(**) M o j a , znaczy żonę.
i aniołów: obok Klechy, Kantora, i Sołtysa, trzeba nam stawie więcej, które wydatniej w dyjalogach światowych spostrzegać się dają.
Owoż czarownice niepoślednią grają rolę.
W dyjalogu W ita K a r c z e w s k i e g o 1553 r.
przyzwana baba przed pana, przyznaje się do czarów miłosnych, i że oślepiła kmiecia.
Do XVII wieku występowały czarownice na scenę: pisarze dyjalogów wszystkie ich oszustwa, zaklęcia, i zabobony, wystawiali z całą prawdą , i dosadnie. Wszakze ich usi
łowaniom , przesądy wieków silne stawiały zapory, i pomimo wyszydzania i ukazywania śmieszności, palono przecież długo baby wiej
skie, bo wierzono w czary, chociaż się z nich śmiała szlachta na teatrze.
Za czarownicami idą djabły. Niepospoli
te też odgrywali role, całe komedyje dla nich samych poświęcano.
Jan Borowski pastor z Brodnicy, dla po
prawy obyczajów, jak sam wyraża, napisał:
« Teatrum Diabolorum.» (Gedani a. 1621) w trzech długich aktach. Tu widzi my
szczę-16*
182
scie djabłów , i wkrótce upadek, zasadzki na dusze; wreszcie w dokładnym obrazie ca
łe piekło, wszelkie potępieńców męki, z or
szakiem straszydeł piekielnych.
Blizko na sto lat przed Borowskim, ff^ie- niawski mieszczanin Krakowski: napisał ko- medyją w 8 scenach pod napisem:
« Cudowne wesele czyliffymeneusz czarodzie j- skin gdzie djabły i czarownica występuje razem. Baba czarami uwodzi młodzieńca, że się w niej zakochał. W scenie IV jeden dja- beł leży, dwóch go trzyma, a czarownica bi
je. W te'm Alfeusz spuszcza się z góry, czaro
wnica urywa mu nogi, i przyprawia do ra
mion, a ręce do kolan (*). Biedny Alieuszjc- szcze spie'wa:
“O Alfeuszu ubogi, Odzie ty teraz masz nogi:
Tam ręce gdzie kolana ? A coz, to za odmiana ?v
(*) Mamy w tern ślad maszyneryi teatralnej.
183
A chóry djabłów, wtórują pieśniom.
W końcu zapust, w trzy dni ostatnie, w dni szalone nazwane, wystawiono wesołe dyjalo- gi, gdzie Bachus występował. Za Zygmun
ta III taki odegrano w Krakowie i w W ar
szawie dyjalog, pod napisem:
»Mięsopust albo 'Pragi-Comoedia na dni mięsopusttle, nowo dla stanów rozmaitych zabawy, podana.» R. 1622 (in 4to).
W drugim akcie czyli sprawie, występuje Bachus z całą swoją drużyną, i tak przema
wia do widzów:
v M ą d r z e c z y n i (mem zdaniem) kto s ię z c za se m z g a d z a , P P ie lk a c za su p o tę g a , w ie lk a j e g o w ł a d z a . C z a s n a m w s z y s tk o p r z y n o s i, i z c za se m o d c h o d z i W s z y s t k oj p r z e t o i z g a d z a ć s ię z c za se m tu s z y
-s tk im g o d z i . N ie c h c z y n i, co m a c z y n ić, p o k i j e s t c za s tem u l l a i d y : j a r a d z ę z w ła s z c z a g d y m a c za s p o te m u . P r z e to ch oć m a m p r z e d s o b ą , b a r d z o p iln ą d r o g ę , P r o ś b y w a s z e j ta k s łu s z n e j o d r z u c ić n ie m o g ę.
Nawidzę tedy wasz zbór (*) i wstąpię na chwilę, A użyczę wam zwykłej nieco krotofilę.»
Tu ogłasza rozkaz, żeby każdy swoje unie i nazwisko wymienił: a ile liter, tyle pełnych puharów ma wychylić. Ocze'wiście, że każdy wysadzał się na to, własną nazwę z jak naj
większej liczby liter podawał, bo popijał za każdą
Dołączmy do tych osób Pątników i piel
grzymki, których roje przewijały się u nas, zo- stawując ślady swoje w żebrakach i dziadach wędrownych: żydów, psotnych pacholików, rozwiozłe żołdactwo, rozbójniczych hajdu
ków, poważnych towarzyszów chorągwi, wą
satych rotmistrzów, doktorów Włochów i INiemców, naszych wieśniaków z rozmaitych okolic, a z własnym językiem i wymową, olejkarzy oszustów z Węgier; a będziem mieli wyobrażenie, jak liczne i rozmaite charakte
ry \ fig u ry wchodziły na scenę, w staroży
tnym teatrze.
(*) Zgromadzenie.
— 184 —
Co zasłużony i w literaturze i w drainaty- ce Jan Nepomucen Kamiński wyrzekł o tea
trze, to muszę powtórzyć, gdy się rozpatru
ję w pomnikach starodawnej sceny naszej.
s w ó j p o k r z y w d z ą z d a n ie m z a r d z e w ia łe m , l i t o c z c z e j z a b a w y s z u k a w n i e j p o w o d u :
S i l n i e j n i i d u s z a r o z m a w ia s ię z c ia łe m,
J to z m a ic ia s c e n a , z e s e r c e m n a r o d u . J e d e n ta m w ę z e ł d w ie s tr u n y k o ja r z y ,
Co j e d n a c z u je , d r u g a m a n a t w a r z y.»
— 185 —
i
Os»-U1<- i, H H»L 4 >
--»■’ Л»Ъ.г->'» :=«. гшЬCl«
. ... ц . .м\»оч»« м м > у т i i ,ли эз?.ni'íin m so A "
'
■ ■? ?л> г *
.
! ...•••• i •• •
-v y w ^ a a u a c D ,
« A W ĘD А РАЖА «AW ŁA
% Флиеш' llbow-lioimejeuv Z ROKU 1782
TOD JESIENNĄ TORÇ.
. 28TI ОЛ О Я S ' ' .ЛЯ01 Г' ■ ■ ' воч '
&
)6i tam na dworze, panie Bartłomieju?pytał stary Gaweł Zaręba, swego przyjacie
la , w tejże samej wsi szlacheckiej zamiesz- kałego, co przyszedł go odwiedzie.
—Deszcz, Haga, a wiatr zimny, do kości przenika.
— Grzegorzu! (zawołał gospodarz), roz
pal ogień na kominie, jakoś chłodno w izbie.
Prawdac, że nie szukać teraz ciepła, gdy krwi gorącej nie ma i lata nadgarbiły karku, i już to siedem krzyżaków na nim siedzi.
—Panie Gawle! (odrzekł Bartłomiej), i mnieć nie czas na wąsy chorować, wszakże
T om i r . 1 7
190
jako pomnę, o dwa dni różnicy; jesfeśma jak bliźnięta sobie, bo pod jednym urodze
ni dachem.
Grzegorz napalił na kominie ognia suchym dębem, dorzuciwszy dla woni kilka gałęzi jałow c u : miłe ciepło ogarnęło izbę i rozwe
seliło starców.
__Prawda, panie Bartłomieju, ale w 15ście lat rozdzielić się musielim; jam dwadzieścia lat, tam na Litwie cudze wycierał kąty, W a- szeć przynajmniej przy swoim płocie, wła
sne ociesywał kołki.
Właśnie weszła małżonka pana Gawła:
Bartłomiej pozdrowił gospodynią domu.
_Owoż widzita, co mi zostało z mojej włóczęgi, dzięki niebu! przynajmniej mi osła
dzała i osładzażycie: to wywiozłem z Litwy, prawa od Lidy Litwinka. A co dziwnego, że dobrze na lat kilka, wy wróżyła mi to, je
dna stara cyganka. Prawią, ze do korony po rozum, do Litwy po pieniądze. Jam na ILitwie, nie wiele mienia w przyborze
wy-— 191
«¡osi, a z milą radością wróciwszy na swo- ję grzędę, owo tu głowę ześnieżoną położę.
—U nas, panie Gawle, to rzadko gdzie już zajrzeć Cyganów: a pomnę w młodych leciech, byle las, wieś, już ci cygani, a kę- dy gospodarz, tam i niedźwiednik. Kiedy Waszec, panie Gawle, opuścili nasze strony, w lat parę poszedłem do mego pana stryja, co mieszkał w Boięeinie. Trzeba było bór przechodzić: pod wieczór idę, idę, aż doj
rzałem ognisko. Strach mię wziął za boki nie mały, widząc bandę cyganów, a nasłu
chałem się dosy ć, jako dzieci kradną. Drżą
cy niemali gdy nie było czasu uciekać, przy
chodzę : cóż ujrzałem ? Węże piekli na wę
glach, ale jako je przyprawiali? Oto, za gło
wy uwiązawszy u gałęzi drzewa, smagali róz
gami długo, dopóki jak włoski orzech, na końcu ogona jad się nic zebrał; to nożyca
mi ucinali, a łeb obciąwszy, kładli na wę
gle i piekli ze solą. Częstowali i mnie tym specyjułem, alem podziękował, i jakoś nie- zalrzymany, zmykałem dobrze do Bozęeina.
192
Co tlo mnie, i do mojej Małgosi, na
patrzyliśmy się cyganów do woli na Litwie, la m , gdziem dworsko sługiwał, był cygan, co gdy pan z gośćmi usiadł do uczty, na rzecz podaną, z głowy tworzył zaraz wier
sze litewskie i ruskie na zawołanie: miał się on dobrze, bo umiał zręcznie panom pochle
biać, a ci mu złotem sypali. Znałem cyga
na, co z synem jeździł po dworach, i weso- łe dyjalogi wyprawiał. Kiedyśmy się pobrali z moją Małgosią, w pierwszym roku, przy
był do nas, a życząc szczęcia, zamknął się w sieni.
l am to udawał niedźwiednika, który śpić- wa, niedźwiedzia zmusza do lanca, i każe inu różne sztuki wyprawiać. Niedźwiedzisko ryczy, coraz się bardziej opiera, dostaje ra
zy kijem: tym czasem, mały piesek ujada za
wzięcie, szczeka, drapie się do drzwi, chce niby ujść przed niedźwiedziem, a razem z nim słychać wrzeszczącego przeraźliwie z prze
strachu żyda. Taką sztukę to wyprawiać umiał, iż Wasze byś przysiągł, że lam są
193
niedźwiedź, cygan, żyd I piesek; a tam nad dwóch onych cyganów, nie było źywie Bóg
prawda, nikogo więcej (a).
Chodziło ich przecież wielu, i z żywemi niedźwiedziami, które czasem puszczali na psy, kiedy jaki szlachcic dobrze za niedź
wiedzia zapłacił, a psy chciał wprawie.
—Co mi Waszeć prawisz, to mi przypo
mina sztuczkę pana Starosty Kaniowskiego, a czego mój brat cioteczny, był świadkiem.
Jakiś szlachcic, wyćwiczony w palestrzć, co wytarł nie inało progów w Trybunałach Lu
belskim i w Piotrkowie, skąd to ona przy
powieść: »Piotrkowski świadek, za łyżkę barszczu,« nazbierawszy cyrografów od dłu
żników pana Starosty, przyjechał z niemi po odebranie pieniędzy. Pan Starosta, kazał mu dać wygodę, a dając rozkaz marszałkowi, podniósł średni palec u praw ej ręki, już wie
dział co się święci. Wziął więc szlachcica, i zaraz wsadził do wieży zamkow ej. Nazajutrz pan przed gośćini ją ł wychwalać, jak ma pię
knego niedźwiedzia, i że dla ich zabawy,
17*
każe go szczwać brytanami duńskiemu W y
szli wszyscy przed ganek. Już psy zażarte trzymali tylko za obroże, nie długo z bra
my zamkowej, pokazuje się niedźwiedź: naj
przód na czterech łapach, a później i na dwóch stanął. Nie był rosły, puszczono na niego psy ogromne. Pierwszy brytan jak uderzył piersiami, obalił do razu, aż tu on niedź
wiedź, głosem ludzkim wrzeszczeć począł:
»Jezus, Maryja, Józef! kto w Boga wierzy, ratujcie.« Goście strętwieli, parę białychgłów omglało, inne na kolana padły, nuż prosić za chudziną, który udawał niedźwiedzia: ledwie przebaczył. A wiesz Wasze, panie Gawle, kto był niedźwiedziem? to on paleslrant, co cy
rografy na pana Kaniowskiego pozbierał. By
łyby go brytany zagryzły na śmierć, gdy.
by nie litościwy marszałek, który skoro ode
b rał rozkaz zaszycia szlachcica w skórę, obłożył go poduszkami, to rozmaitą zbroją ciało pookrywał, a lak oprócz stłuczenia, ran nie wiele. Wszakoż swoje stracił
papie'-195
ry 1 parę koni z bryczką, bo go pieszo wy
pędzono, za granicę dóbr Starosty (b).
—Znałem, panie Bartłomieju, tak krzepkie
go szlachcica, co mógł zdusić niedźwiedzia, nie dałby się i brytanom pana Kaniowskie
go. Był wójt, albo jak go zwano powszech
nie, królik cygański, a zwał się Jakub Zna
mierowski. Moja Małgosia widziała go nie raz, bo bywał w domu naszym. Ale moja dzie
weczko, jakoś na sucho, nie miło językowi, jest tam w' piwnicy mały gąsiorck jeszcze z we
sela, naszego TJungaricum. Kiedyż go wypić?
jeśli nie z miłym przyjacielem, przy wieczor
nej gawędzie.
Grzegorz poprawił ognia na kominie, do
łożył olszy, dębu, jałowcu, usiedli obaj star
cy przy małym stoliku, a gdy wniosła pa
ni Małgorzata gąsior zapleśniały; po wychy
leniu sporych kielichów, których musiała po odrobinie gospodyni zakosztować, pan Ga
weł zaczął.
—Był to dobry szlachcic, ogromnej sła- tury, cerę miał tak śniadą, jak Cygan, a wą*
czarny, długi, spadał mu na piersi: ubierał się z cygańska, po staropolski!. Od młodu han
czarny, długi, spadał mu na piersi: ubierał się z cygańska, po staropolski!. Od młodu han