• Nie Znaleziono Wyników

Stałość, pewność i przezorność z jaką Samozwaniec do swojego celu zmierzał, wszystkich zadziwiała. Takie przymioty w człowieku młodym, sobie samemu zostawio­ nym, bez najmniejszej pomocy i przytułku, połączone z pełną ognia wymową, z niepospolitą śmiałością, pocią­ gały ku niemu naprzód w Polscze a później w Rosyi ser­ ca i umysły, usprawiedliwiały błąd, wierzących jego wy­ sokiemu urodzeniu. Wszyscy znający Samozwańca sądzili, że on, osiągnąwszy cel swoich życzeń, rozwinie bardziej jeszcze te zdolność, które mu służyły za podstawę jego wielkości; lecz się wszyscy mylili.

Od czasu przejścia wojska pod Kromami na stronę Samozwańca, życie jego było pasmem szczęścia. Wszyst­ kie miasta rosyjskie jedno po drugiem poddawały sie mu z ochotą, a najodleglejsze nawet, wysyłały deputacye dla okazania mu swojej podległości i wykonania przysięgi na wierność. W uroczystym pochodzie od Kromów do Tu- ły, widział tylko prawdziwą uległość i przychylność do­ brego ludu, który w osobie jego czcił świętą krew pra­ wych monarchów. Lecz wkrótce pochlebcy przekonali go że to przywiązanie narodu jest własnem jego dzie­ łem. W ielkość go zaślepiła; wszystkie panujące w nim namiętności zlały się w jedne i utworzyły wyłączny i nad­

to

wydatny charakter próżności.

Nowy car mieszkając w Tule w carskim pałacu, co­ dziennie dawał uczty bojarom i wojewodom, którzy na wyścigi spieszyli do niego z zapewnieniami swego po­ święcenia się. Tym czasem przybyło do niego znakomi­ te poselstwo z Moskwy, od Bielskiego wzywające go na tron i donoszące o detronizacyi Teodora. Przeszło sto tysięcy dworzan wojskowych i obywateli z różnych miast z własnej woli przybyło do Tuly dla widzenia nowego cara i wykonania mu przysięgi wierności. Samozwaniec jeszcze nie ozdobił skroni koroną, a już rządził jak samo- władca. Rozkazy jego w całej Rosyi z pośpiechem wy­ konywano, a każdy radby wszystkich uprzedził, aby gor­ liwość swoje nowemu okazał panu. Podległa Moskwa wrzywała go do swoich murów, lecz on wjazd swój od­ wlekał. Książąt Wasila Golicyna, Rubca Mosalskiego i dziaka Sutupowa z tajemnemi zleceniami wysłał do Mo­ skwy, wojewodzie Piotrowi Basmanowi z wybranem woj­ skiem kazał wyruszyć do stolicy, a pozostałemu wojsku i bojarom zalecił aby gotowi byli do drogi, jednak nieo- puszczał Tuły, i ja k się zdawało z niecierpliwością ocze­ kiwał wiadomości z Moskwy. W szyscy otaczający go, lud i wojsko byli tego zdania, że zmiana doszła do skutku i że pozostaje tylko wygrane i wstąpienie na tron uroczy­ ście obchodzić. W ieści biegały że zrzucony z tronu Te­ odor będzie postrzyżony na mnicha, a domyślni wniosko­ wali że nowy car dla tego zwleka wyjazd z Tuly aby nie był świadkiem tego obrzędu. Przychylni carowi chwa­ lili tę jego tkliwość uczuć: chcieli bowiem widzieć w nirn takiego bohatyra jakim się okazywał w tenczas, kiedy się

0 stronników starał,

W nocy, Miechowiecki zapukał we drzwi sypialnego pokoju Samozwańca „co tam?“ zapytał ze snu ookniony.

„ Goniec z Moskwy — odpowiedział Miechowie- cki — rozkazałeś, monarcho, donieść ci natychmiast sko­ ro kto z tamtad przybędzie. Mówią że ma ważne wia­ domości.“

„Wprowadź go! zaraz wstanę.“ Mieehowiecki wrócił i zawołał gońca.

„Zaczekaj w twoim pokoju, kochany Mieehowiecki“ rzekł Samozwaniec i wpuściwszy gońca do swej sypialni, drzwi zamknął.

„No, co tam nowego, Mołczanów? — mów prędzej.“ Wszystko się spełniło, niema Godunowów.“

„A Ksienia?“

' j es* zdrową. Do przybycia twojego do Mo­ skwy zostawać będzie w domu księcia Eubca — Mosal- skiego. “

„Dobrze, Bóg zapłać! — ale jak rozprawiliście się ze starą i płaksą Teodorem Godunowem? czy to niezro- biło w Moskwie wielkiego hałasu? czy nie ma jakich po­ rozumień? czy mnie w podejrzeniu nie mają?“

„Niema co kłamać, dużo było kłopotu, ze starą pręd- kośmy skończyli; ale z młodzikiem zaledwie potrafiliśmy dojść do ładu. W ostatniej chwili swojego życia bronił się jak lew czterem silnym śmiałkom. Dla uspokojenia ludu puściliśmy pogłoskę, że matka i syn gdy odkryty ich zamiar otrucia ciebie, monarcho, z rozpaczy i obawy zażyli truciznę.“

„Dobrze, dobrze! cóż się stało ze stronnikami Godu­ nowów ?“

„W Moskwie każdy cię oczekuje z niecierpliwością, monarcho, a cały orszak Godunowów jest w więzieniu do twego rozkazu.“

„Czy zdrowa Ksienia? co robi?.... czy nie dostała pomieszania zmysłów ze smutku?“

„Zdrowa jest lecz płacze i martwi się. Przed mo­ im odjazdem widziałem ją. Zdaje się że teraz tak pię­ kną i pełna lubo nie tak rumiana jak dawniej. Książe Mosalski mówi, że daleko jest piękniejszą kiedy płacze, niż kiedy się śmieje“ ....

To bardzo dobrze — niemam nadziei abym jej łzy osuszył i smutek w krótkim czasie rozprószył No, Bóg ci zapłać, Mołczanów/ jutro pomówimy więcej.“

„Monarcho! dla mojego szczęścia nie trzeba wiele czasu. D osyć abyś jedno wyrzekł słowo. W kłopotach zapewne zapomniałeś, monarcho, o twojej obietnicy danej mi w osadzie szlacheckiej na granicy polskiej. Kto uwia­ domił cię w Putywlu przez dworzanina Bachmetjowa o śmierci Borysa? Kto przyniósł wiadomość o wytępieniu jego rodu? Nie potrzeba ci powtarzać, kto i jak to wszyst­ ko sprawił, i na jakie niebezpieczeństwa ja się narażałem Wszystko co chciałeś, co do prędszego osiągnienia tronu, do ukończenia wojny domowej było potrzeb nem, już usku­ teczniono.... Jesteś teraz samowdadnym panem Bosyi.... a ja, nic jeszczce nie otrzymałem!“ ...

Samozwaniec zmarszczył czoło i rzekł z gniewem: „Mołczanów! nie lubię napominali, to do wyrzutów po­ dobne. Zrobię co mi się podoba“ przeszedłszy się po pokoju otarł pot z czoła i dalej mówił: Bądź pewny, że służba twoja bez nagrody nie zostanie: jak wejdę do Mo­ skwy, dam ci z mojego skarbu carskiego tyle pieniędzy, ile sam zechcesz. Bądź spokojny, Mołczanów, nagrodzę cię po carsku.“ ....

Mołczanów ukłonił się i rzekł: „Monarcho, w niczem ci wy/nówek nie robię, lecz z pokorą ośmielam się przy­ pomnieć o bojarskich godności i o majątkach Godunowów... któreś temu obiecał, c o “ ....

„D osy ć, — przerwał Samozwaniec — dosyć! czyś zmysły utracił; zadasz odemnie x-zeczy niepodobnych. Ma­ ją cię w podejrzeniu o zabicie Borysa, ostatni twój postę­ pek także nie ukryje się przed ludem Cóż o mnie po­ wiedzą, jeżeli teraz ozdobię cię bojarską dostojnością i Godunowów majątki oddam? Oto sam siebie uznam za sprawcę tych zabójstw! — Nie, Mołczanów, podobne usłu­ gi zaszczytem nagradzać nie można. Dam ci dużo, du­ żo pieniędzy, i rób sobie co chcesz! Gdybym cię zna­ komitą zaszczycił godnością, sam siebie poddałbym w po­ dejrzenia.... To niepodobna! Zastanów się Mołczanów! ty masz rozum, co powiedzą książęta, bojarowie, cała rada.“ ....

Kiedy Samozwaniec mówił, okropny wyraz twarzy Mołczanowa, okropniejszą jeszcze duszę jego malował, zmarszczona brew zasuwała prawie jego strzeliwe oko; usta drżały, a bladość śmiertelna rozlała się na ogorzałych jego policzkach. Zasłużone poniżenie obudziło miłość własną mordercy, która droczyła jego serce i zemstą za­ palała. Samozwaniec dla uspokojenia swojego stronnika, rzekł: „Nieodmawiam ci, Mołczanów; odkładam tylko speł­ nienie twoich życzeń. Com obiecał, dotrzymam. Za rok lub za dwa, kiedy czas rzecz całą niepamięcią pokryje, dam ci jakie uczciwe i jawne zlecenie; sam się o skutek jego postaram i wtenczas obdarzę cię zaszczytem. Wszyst­ ko się da zrobić, bądź tylko cierpliwy“ ....

Mołczanów ukłonił się i chciał wyjść, lecz Samozwa­ niec zatrzymał go i zapytał: „W roztargnieniu zapomnia­ łem zapytać się ciebie, co się stało z patryarchą?“

„Odebrali mu tę godność.“

„A życie zostawili? To niedobx-ze. Może mi za­ szkodzić niedox-zecznexni swojemi opowiadaniami“ ....

„Łatwo sio go teraz pozbyć. Lecz zdaje mi się, że niema do tego potrzeby. Kto go słuchać będzie!“

„No bądź zdrów, jutro się zobaczemy.“

Kiedy Mołczanów wyszedł, Samozwaniec niespokojny wezwał Miechowieekigo, i przeszedłszy się kilka razy po po­ koju zatrzymał się przed nim i rzekł: „Okropne wieści: obywatele Moskwy przez przychylność dla mnie, dopuścili sio zbrodni która mi wielką przykrość sprawia. Zabili wdowę Borysa i byłego cara Teodora!“

„Okropna rzecz! — zawołał Miechowiecki — monar­ cho, to może zaszkodzić twojemu honorowi i sławie. Bę­ dą podejrzenia“....

„Puszczono wieść między ludem źe się sami otruli.“ „Prawdy utaić niemożna: prędzej lub później naród ją pozna.“

„ Kto o spólnictwo zbrodni przekonać mnie zdo­ ła. Nikomu nie dawałem rozkazu, nie ma ani jednego wiersza“ ...

„Z bójcy niedochowują sekretu. Dla własnego uspra­ wiedliwienia się, ciebie obwiniać będą. Monarcho! zo- stawienie ich bez kary, będzie przeciw tobie świad­ czyło. “

„Za gorliwość karać nie mogę, ale zamknąć usta po­ trafię. Kto z Mołczanowem przybył z Moskwy?“

„Aleksander Golicyn, krewny księcia Wasila Golicy- na; młodzieniec piękny i skromny. Książe Wasil prosi abym go carskiej twojej łasce polecił.“

„Dowiedz się od niego o wszystkich szczegółach osta­ tniego rozruchu, i jutro rni o tem donieś. Nie mogę długo mówić z Mołczanowem. W idok tego łotra jest dla mnie nieznośnym. D obranoc!“

Miechowiecki pałający niecierpliwością dowiedzenia się o okropnem w Moskwie zdarzeniu, prosił młodego księcia Golicyna, aby noc w jego pokoju przepędził, i skoro piewsze promienie słońca zabłysły, obudził swo­ jeg o gościa, aby mu opowiedział wszystko co wie o za­ biciu Teodora i wdowej Borysa. Książe Golicyn tak zaczął:

„Łotry rozgłaszają, źe dopuścili się tej obrzydłej zbrodni dla dogodzenia carowi Dymitrowi; nie mogę i nie chcę wierzyć, aby car, znany z męztwa i rozsądku, miał pozwolić na tajemne zabójstwo. Serce moje od­ rzuca tę myśl, i dla tego z tobą, jako najbliższym przy­ jacielem Dymitra, będę mówił śmiało, nie oszczędzając nawet rodzonego stryja mojego, księcia Wasila. Z woli matki mojej jestem mu posłuszny, ale od czasu jak się z księciem Mosalskim pobratał, w duszy nie uznaję go za mojego stryja.

„Po detronizacyi Teodora, Moskwa była spokojna, lud cieszył się z tryumfu prawego cara i swego własne­ go, jeszcze krwią nienasyconego. Często buntownicze zgraje przechodziły z krasnego placu do Kremla, aby wi­ dzieć dom Godunowów, gdzie jak się zdawało, z familią Borysa były ukryte wszystkie nieszczęścia Bosyi. Dnia 10 czerwca, z rana kiedy wszyscy prawie jeszcze spoczy­ wali, przechodząc przez Kreml, spostrzegani mojego stry­ ja, książęcia Ii u b ca Mosalskiego, Mołczanowa, dworzani­ na Szeferedynowajego przyjaciela i trzech strzelców okro­ pnej postaci, wchodzących do domu Godunowów. Od­ wiedziny te nic dobrego mi nieobiecywały. Ciekawością zdjęty zbliżam się do parkanu z drugiej strony domu, gdzie znajduję kilku ciekawych. Smętna cichość w miesz­ kaniu cara smutniejsze wypadki wróżyła; nagle powstał szelest, potem krzyk, a w krotce głosy niewieście słyszeć

się dały. Krzyk coraz bardziej się wzmagał i wyraźnie słyszeliśmy Teodora, wołającego: „Zabójstwo! Zdrada!a po czem nastąpiło stukanie jakby pasujących się osób, lub bitwy jakiej, wkrótce jęk i i westchnienia konających, nakoniec wszystko ucichło. Przestraszony: chciałem uciec lecz nagłe krzyki niewiast na dziedzińcu wstrzymały mnie. Niektórzy z ciekawości wleźli na parkan, a ja przez szcze­ linę patrzałem co się działo na dziedzińcu. Łotr Mołcza- nów wyniósł na ręku nieszczęśliwą Ksienię bolesne wy­ dającą jęki. Piastunka carówny z rozpuszczonemi włosa­ mi, w porozrywanej odzieży, wyrwawszy się z rąk dwóch okropnych strzelców, głosem rozpaczy wołała: „Niech umrę przy niej! Nie rozłączajcie nas! Zabiliście jej ma­ tkę i brata i mnie nie oszczędzajcie! Zabijcie, niech nie widzę zniewagi mojej wychowanki i waszego bez­ prawia !“

„Mołczanów wsiadł w powóz z nieszczęśliwą carów- ną i kazał jechać do domu księcia Mosalskiego. A pia­ stunkę wtrącono do piwnicy. Wyznam ci, żę gdybym w owej- chwili był uzbrojony, i gdybym miał przy sobie odważnych żołnierzy, nio bojaźliwych obywateli, na pierw­ szy odgłos w domu cara, wpadłbym na pomoc nieszczęśli­ wym — wiem, żeby sam Dymitr czyn taki pochwalił. — Lecz cóż miałem począć, łzy tylko mogłem wylewać i żałować ofiar nieszczęsnych: oni są warci lepszego losu! . , . . .

„Nie będę ci opowiadał o detronizacyi patryarchy Joba. Tę w imieniu cara wykonali żołnierze Piotra Ba- smanowa i orszak mieszkańców, lubo zapewne nie tak jak car sobie życzył. Bezbożni, na gniew nieba niepo­ mni, wdarli się do cerkwi Wniebowzięcia w tej chwili gdy patryarcha liturgią odprawiał i groźnemi okrzykami zagłuszywszy bogobojne jego pienia rzucili się na starca.

$iie dozwolił on aby świętokradzka ręka dotknęła jogo odzieży biskupiej; sam zdjął z siebie kapę i położywszy przed obrazem N. Panny smutnym głosem zawołał: „Oszu­ kanie i herezya tryumfują, ginie prawa wiara! Matko Boża ocal ją! Ludzie cnotliwi płakali, widząc poniżenie pasterskiej godności; i z sercem skruszonem spoglądali na słabego starca, którego okrutni żołnierze znieważywszy, na prostym wozie do więzienia powieźli. O sprawach i rozkazach carskich sądzić nie che, myślę jednak że z więk­ szą byłoby korzyścią dla syna Jana, gdyby droga wiodą­ ca go do Moskwy nie była krwią zbroczona, i żeby łzy i jęk i ofiar nieszczęśliwych niezagłuszyły ludu radości.“

Miechowieeki, przycisnąwszy do serca szlachetne­ go młodzieńca, rzekł: „Takich sług car ruski potrze­ buje. w

Poczem udał się do Samozwańca dla opowiedzenia wszystkiego co ocl księcia Golicyna słyszał, ale ten słu­ chać go nie chciał. — Przestań — mówił mu. — Rzecz już skończona. Każ się zebrać wojsku, natychmiast pój­

dziemy do Moskwy, na tron, na łono mojej Ksieni! Mie- chowiecki ciesz się, wesel, ze mną razem! Idźmy, będzie­ my szczęśliwi.

Na obszernej łące na brzegu rzeki Moskwy, około palących się stosów drzewa, biesiadowały pułki carskie. Północ już się zbliżała, oni jeszcze czuwali. Wesołe woj­ skowe pieśni, radosne okrzyki i pełne wrzawy rozmowy, napełniały powietze. Mnóstwo mieszkańców stolicy, cie­ kawością zwabionych, zaznajomiwszy się z wojskowemi, pozostało w obozie, podobnym do wrzaskliwego tar­ gowiska.

Sam car ze znakomitszemi urzędnikami, znajdował się w Kołomneńskim pałacu. Ognie honorowej straży,

jaśniały na wysokim brzegu, ja k gwiazdy na niebie. K o­ ło samej cerkwi Wniebowstąpienia Pańskiego, stała arma­ ta sygnałowra i wielka chorągiew cesarza.

Przy łunie palących się ogniów, dwóch ludzi prze­ szedłszy obszerną równinę, między wsią Kołomneńską a obozem, manowcami i w milczeniu przebrali się do o b o­ zu: jeden z nich wysokiego wzrostu i mocnej budowy ciała, miał na sobie obszerną granatową opończę, a na głowie wysoką sobolową czapkę. Rozłożysta rudawa bro­ da dodawała powagi jego pełnej twarzy. Towarzysz j e ­ go był wzrostu średniego, szczupły, twarzy ciemnej z nie­ wielką czarną wklęsłą bródką; w okrągłej barankowej czapce i w krótkim burym żupanie; miał u pasa ko- nowalskie narzędzia, a pod pachą skrzypce w skórza­ nym worku.

„Gdzie się każesz prowadzić bojarze? — zapytał to­ warzysza — oto na prawo wojsko polskie, za nim od­ dział niemiecki, w środku piechota i jazda ruska, a na lewem skrzydle kozacy Zaporożcy.“

„Pójdźmy najprzód do Polaków — odpowiedział bo­ jar. — Ale pamiętaj Ilanko, żebyś nie zdradził twojej cy­ gańskiej przysięgi i nazywał mnie po prostu kupcem Ja­ nem. Jeżeli mi się zająkniesz, to jutro na pierwszem drze­ wie będziesz wisiał.“

„W isiał? a za c o ? “ „Za szyję“ rzekł bojar.

Przewietrzej lepiej swoich diaków i poddziaczyeh — odparł cygan, a mnie lepiej włóż do kieszeni kilka etym- ków, żebym w7przód chodził po dole.“

„Oto się nie troszcz — powiedział b o ja r — bądź ostro­ żnym i wiernym.“

„Będę wiernym ja k pies, zwrotnym jak lis — rzekł cygan —• tylko bojarze dotrzymaj słowa.“

„Kto idzie?“ — zawołano w obozie — Bezbronni go­ ście z Moskwy“ — odpowiedział cygan i poszedł za gło­ sem. Koło powózek we dwa rzędy za namiotami posta­ wionych, była straż polska, która idących do obozu wpu­ ściła. Przed namiotami pałał ogromny stos drzewa w oko­ ło którego tłumem zbierało się źołnierstwo. Na ogniu wrzały kotły i piekło się mięsiwo na rożnach. Oficero­ wie, towarzysze, szeregowi, ciury i kobiety składali liczny i hałasujący orszak. Hanko zatrzymał się o kilka kro­ ków od ognia, dobył z worka skrzypce i zagrał polską pieśń wojskową. W szyscy umilkli i zwrócili oczy na skrzypaka.

Chorąży. Brawo! to nasz dawny przyjaciel Hanko. W sam czas przychodzi. H ej, dziatwa, dajcie miodu, w ódki! T u , Hanko, tu bliżej. Zagrajno nam marsz Stefana Batorego, ten sam który grając świeszczesz i śpiewasz.“

Hanko przybliżył się do tłumu, ukłonił się, nastroił skrzypce, przegrał ulubiony marsz polski; a potem pod­ niósłszy z niemi miedziany dzban z miodem pociągnął ochoczo, i obróciwszy się do chorążego, rzekł: „Pozwól, Wielmożny Panie, poczęstować przyjaciela mojego Mo- skwianina, poczciwego kupca“ i nieczekając odpowiedzi podał dzban bojarowi, który przyjął go, ale ustami nie dotknął. Żołnierze polscy z początku nie zwracali żadnej uwagi na bojara, lecz gdy Hanko przypomniał o nim, wiele głosów zawołało z tłumu: „Witamy, witamy.“

Chorąży. Prosimy wypić za zdrowie cara Dymitra.

Teraz go Moskwa i Rosyja carem uznała, a jutro osię- dzie na tronie swoich przodków.“

Bojar k t ó r y był w pewnem oddaleniu przybliżył się i wypiwszy trochę miodu, oddał dzban Hankowi, a zgroma­

dzeniu ukłonił się i rzekł: — v Zdrowie i długoletnosć caro­ wi ruskiemu!“

Wachmistrz. A m en ! Służymy teraz jednemu carowi

z Moskalami. Daj rękę kupczyno!

Towarzysz P. Piekarski. Służymy póki nam będzie

regularnie płacił.

Wachmistrz. Dzielnie bracie, dzielnie. Wszak my nie jego poddani, tylko dobrzy przyjaciele, sprzymierzeń­ cy. Zgodzisz się z nami kupczyku, że sam djabeł nie- polizie w błoto za jedno podziękowanie; oddawna już zgrze­ szyliśmy łamiąc bezpłatnie karki nieprzyjaciołom.

M łody towarzysz. A sława!

Wachmistrz (pogłaskując wąsy.) Jaki djabeł sławić nas będzie za cudzą sprawę, w obcym narodzie. Bić się i umrzeć za ojczyznę, za swego króla, to co innego, wtedy i ksiądz z ambony przeczyta twoje imie i poczci­ wy człowiek wspomni je, kochanka zanuci w swojej pieśni, a wdowa lub sierota mieć będą prawo żądać kawałka chleba od narodu. A teraz kogo obejdzie jeżeli wach­ mistrz Kaliński, lub młody towarzysz Rudnicki, zresztą bene natus et possesionatus, kark sobie złamie pod Mo­ skwą lub pod Kaługą? Dobrze mu tak, rzekną dobrzy ludzie. O naszej waleczności nikt jeszcze nie wątpił, a więc dla samej tylko sławy nie byłoby potrzeby stukać łbem w moskiewskie mury. Niech mnie piorun trzaśnie, niech mnie czarci porwą jeżeli choć szeląg podaruje ca- rowu Dymitrowi! N ie! musimy się z nim porządnie obra- chować i wrócić do ojczyzny nie z golą ręką i nie z li­ stem pochwalnym ja k studenci do rodziców.

Liczne głosy. Sprawiedliwie, sprawiedliwie!

Bojar. Ależ was wielu u cara Dymitra, szano­ wni panowie lękam się aby mu skarbów carskich

nie-zabrakło, jeżeli każdego z was zechce podług zusług nagrodzić.

Piekarski. Dobierzemy się w ten czas do skarbców

jego poddanych. Dobierzemy, do milion pięćkroó sto ty­ sięcy kartaczów! — co nam do jego rachunków. Dopeł­ niliśmy cośmy obiecali: przynieśliśmy cara do Moskwy na naszych ramionach, drogę krwią naszą broczyliśmy, i jeżeli car nie będzie w stanie dać nam zasłużonej nagrody, niech mnie djabli porwą, jeżeli jej sam nie- wezmę.

Liczne głosy. Weźmiemy sami, weźmiemy, zapewne

weźmiemy!

Wachmistrz. Tyś bywał w Moskwie; powiedz czy prawda że ona bogatsza jak Warszawa i Kraków? i że w niej wiecej złota i srebra, niż w całej Polscze?

Hanko {spojrzawszy zpodełba na bojara). Tak mó­ wią. Powiadają nadto że Moskwa bogata i hojna, ale tyl­ ko dla przyjaciół.

Dobosz. Alboż my jej nieprzyjaciele? alboż głuchy

byłeś wczoraj, kiedy podczas obiadu wybijałem wiwaty pod oknami carskiemi tak, że o mało skóra na bębnie niepękła. Czyż nie słyszałeś jak nasi panowie pili za zdro­ wie cara ruskiego i jego magnatów, a bojarowie ruscy pili za zdrowie króla polskiego i narodu? Gdybym wczo­ raj był wiedział, że o tem zapomnisz palnąłbym cię pał­ ką po łbie na pamiątkę, żebyś się nie kręcił więcej mię­ dzy muzykantami jak djabeł między grzesznemi.

Hanko. T y, jak mi się widzi, chcesz się gniewać

Powiązane dokumenty