• Nie Znaleziono Wyników

Umrao Dźan Ada Pamiętnik kurtyzany

W dokumencie Umrao Dźan Ada : pamiętnik kurtyzany (Stron 43-200)

Wstęp

Ileż wspominamy radosnych historii!

Teraz wnaszych sercach tylko ból i żałość

M

oi drodzy czytelnicy! Opowieść ta rozpoczyna się dzie­ sięć lat temu, gdy jeden z moich przyjaciół, Munśi Ah-mad Husajn, na co dzień mieszkający w Delhi, przybył

z krótką towarzyską wizytą do Lakhnau. W dzielnicy Ćauk, nieda­

leko Bramy Sajjida Husajnawynająłmieszkanie,w którym wieczo­ rami podejmował przyjaciół, radując serce i umysłelegancką kon­ wersacją. Munśi Sahib miał wyborny gust w kwestii poezji, potrafił też samrecytować, anawet układaćzupełnieniezłe wiersze. Zdecy­

dowanie większą przyjemność sprawiało mu jednak słuchanie jak recytują inni. Z tego względurozmaite zagadnienia poetyckie sta­ nowiły główny tematnaszychrozmów.

Sąsiednie mieszkaniezajmowałapewna kurtyzana. Zycie, jakie wiodła, znacznie odbiegało jednak od sposobu prowadzenia się innych kobiet „lekkich obyczajów”. Nikt nigdy nie widział, aby przesiadywała na balkonie, próbując przyciągnąć uwagę przecho­

dzących ulicąmężczyzn, nikt nie słyszał, aby ktokolwiek wchodził do jej mieszkania lubz niego wychodził. Kotary w drzwiach dzień i noc były zaciągnięte, zaś główne wejście od strony Ćauku pozo­ stawało zawsze szczelnie zamknięte. Drugie drzwi, używane przez służbę, wychodziły na boczną uliczkę. Czasami zdarzało się, że

zmieszkania słychać było śpiew, niemożnajednak było stwierdzić, czy oprócz kobiety byłtam ktoś jeszcze. Z pokoju, w którym od­ bywały się nasze spotkania,widać było niewielkieokno w przeciw­ ległej ścianie — pozostawałoono jednakzawsze zasłonięte.

Pewnego dnia spotkaliśmy się, jakzwykle, wgrupie przyjaciół.

Ktoś zadeklamował swój gazal, który został nagrodzony zwyczajo­ wymi pochwałami, po czym ja również zaprezentowałem jeden z moich utworów. Wtedy, nieoczekiwanie, z zewnątrzdobiegłnas pełenadmiracjiokrzyk: „Wah, wah!”. Przerwałem, a moi przyjacie­

lewyjrzeli przezokno. MunśiAhmad Husajn zawołał: „Anonimo­

wa pochwała nie jest wiele warta. Jeśli podoba ci się ten wiersz, dołącz donas!”. Odpowiedzi nie było, dokończyłem więc mąrecy­ tację i wkrótce cała historia poszła w niepamięć. Jednak po pew­ nym czasie zjawiła się służąca i przykładając rękę do czoła w skie­ rowanym do wszystkich geście pozdrowienia, spytała: „Który z panów to MirzaRuswa?”. Zgromadzeniwskazalina mnie.

- Moja pani zaprasza pana - rzekłasłużąca.

- Kimjest twoja pani? — spytałem.

— Mojapani nie chce,abym wyjawiła jej imię — odparła służą­ ca. - Proszę zrobićto, couznapanzastosowne.

Niechciałem iść z dziewczyną, jednak przyjaciele zaczęlisobie ze mnie pokpiwać: „No, kochany! Czemu zwlekasz? Czyżbyś oba­ wiał sięo własne bezpieczeństwo?”.

Gdy zastanawiałem się, kim może być kobieta, która zdecy­ dowałasię na wystosowanie takbardzo nieformalnego zaproszenia, służąca wyjaśniła: „Mojapani dobrzepana znai dlatego zaprasza do siebie”.

Nie miałeminnego wyjścia,jakprzyjąć zaproszenie, agdytyl­ ko wszedłem do sąsiedniego mieszkania, wszystko z miejsca stało się jasne. Siedziała przede mną we własnej osobie Umrao Dźan Ada. Popatrzyłana mnie i odezwałasiępierwsza:

- Na Allaha, Mirzo Sahibie! Całkiem pan o mnie zapomniał!

- Nikt z towarzystwa nie miał pojęcia, na jakiej to górze Kaf pani przebywa* — odparłem.

- No tak... Słyszałam często pański głos, nie potrafiłam jed­ nak zebrać w sobie dośćodwagi, abyzaprosić pana do siebie. Ale gazal, który recytował pan dzisiaj, poruszył mnie niezwykle. Nie mogłam się opanować, aby nie pochwalić go głośno. Słyszałam, że ktoś zaprasza mnie, abym przyłączyła się do grona słuchaczy, lecz skromność nie pozwoliła mi na to. Pomyślałam sobie, że najlepiej będzie nie odzywać się więcej, jednak ostatecznie nie mogłam się opanować. Błagam o wybaczenie, niepokoję bowiem pana ze względu na naszą dawną znajomość. Proszę, aby zgodził się pan zadeklamować gorazjeszcze.

- Ani pani nie wybaczę, ani nie wyrecytuję wiersza — odrze­

kłem. - Jeśli rzeczywiście pragnie go pani usłyszeć, będzie musiała pani przyłączyćsię do nas.

- Nie miałabym nic przeciwko temu, obawiam się jednak, że gospodarz mógłby poczuć sięnieco urażony— zauważyła kobieta.

- Ależskąd!Jak podobna myślmogła przyjść pani do głowy? -zapytałem. - Czyżzapraszałbym panią gdyby istniało takie ryzyko?

Nasze spotkanie ma całkiem prywatny charakter, a pani obecność sprawiłabywszystkimwielkąprzyjemność — dodałem.

- Może i mapanrację. Mam jednak nadzieję, żespotkanie nie będziemiało zbytnieformalnego charakteru.

- W żadnym razie — zapewniłem. - Jedyne oznaki zażyłości mogąspotkać panią wyłącznie z mojej strony.

-Dobrze więc - odparła Umrao. - Przyjdęjutro.

- Czemu nie teraz od razu?—spytałem.

- Och, nie!Czyżniewidzipanjakwyglądam?

- Ależ nie oczekujemyod pani występu - zaprotestowałem. - To niejest oficjalna uroczystość. Proszę pójść ze mną.

- Mirzo Sahibie, nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pańskie argumenty — poddała sięwreszciekobieta. — Niech panidzie pierw­

szy, ja przyjdę zachwilę.

Podniosłem się i wyszedłem. Po niedługimczasie dołączyła do nasświeżo uczesana i przebrana Umrao Dżan Ada.Opowiedziałem moim przyjaciołom w kilku słowacho jejwyszukanym guście po­

etyckim i talencie muzycznym. Teraz już każdy chciał poznać jej artystyczny kunszt. Umrao wysłuchała po kolei wszystkich naszych utworów, później zaś zadeklamowaławłasny wiersz. Mówiąc krót­ ko, byłotoniezwykle przyjemne spotkanie i od tamtej poryUmrao Dżan zwykle przyłączała się do nas wieczorami na kilka godzin.

Czasami to my recytowaliśmy poezje, czasem ona śpiewała dlanas.

Moi przyjaciele byli zachwyceni. Zwykle nie robiliśmy żadnych założeń dotyczących rytmu czy rymu wygłaszanych wierszy*, nie zapraszaliśmy też zbyt wielu osób. Były to po prostu prywatne, nieformalne spotkania, w czasie których każdy prezentował swoje własne utwory. Opis jednego z takich spotkań znajdzie czytelnik poniżej.

Muśaira

Ach,Ada!Komu opowiem osmutkach megoserca!

Życie wodziło nas, zbłąkanych, potym świecie

— Cóż można rzec, Umrao Sahiba? Skomponowane przez pa­ nią wersy idealniepasują do sytuacji — rzekłem. - Z pewnością jest ichwięcej?

- Dziękuję za łaskawość, Mirzo Sahibie— odparła Umrao. - Przysięgam jednak, że ten dwuwiersz to wszystko, co sobie przy­ pominam. Napisałam ten wiersz całe wieki temu. Któż by spamię­ tałjewszystkie? A mój notatnikzwierszami przepadł dawno temu.

- Jak brzmiał początek? - wtrącił sięMunśi Sahib. - Niesły­ szałem go.

— Oczywiście, nie mogłeś go słyszeć -zaśmiałem się. - Byłeś zbyt zajętyprzygotowaniami.

Bez wątpienia Munśi Sahib niezwykle starannie przyszykował wszystko przednaszym wieczornymspotkaniem. Była pora upałów, więc na około dwie godziny przed zachodem słońca werandę zaczę­ tospryskiwać wodą, tak aby dowieczora schłodzić podłogę. Potem rozłożono na niej dywan, który następnie został przykryty śnieżno­

białym płótnem. Wokół, na gzymsach i parapetach, poustawiano nowiutkie dzbany wypełnione perfumowaną wodą, a na nich gli­ niane puchary. Osobno przygotowano też lód. W papierowych miseczkach poukładano perfumowanypan, każdyzosobna owinię­

ty czerwoną gazą, zaś na niewielkich tacach - bryłki pachnącego tytoniu do żucia. Woda kołysała się delikatnie w kilkunastu roz­

stawionych dookoła hukkach. Jasność księżycowej nocysprawiała, że lampynie były potrzebne. Zapalono tylko pojedynczy świecznik z białym szklanym kloszem — ten, który miał krążyć pośród uczest­ ników muśairy*.

- Dobrze,w takim razie tyzajmij się przygotowaniami, ja zaś będę słuchał poezji — zaproponował Munśi Sahib.

- Co to, to nie - odparłem.- Wybacz, ale to zadanie nie dla mnie.

- Jak więc brzmiał otwierający dwuwiersz? - ponowiłpytanie MunśiSahib.

— Już powtarzam— odparła Umraoizadeklamowała:

WyruszającdoKaaby, zapomniałem do świątyni drogi Ocalonama wiara— Najwyższymnie pobłogosławił

—Zgrabnie ułożone — oceniłMunśi Sahib.

- Tak, to dobry początek - wtrącił się Chan Sahib. -Dlacze­

go jednak użyłapani rodzaju męskiego?

— Czyżby pan chciał, Chan Sahib, bym stosowałastylrechti? -obruszyłasię Umrao.

— W rechtitkwicałaprzyjemność — odparł Chan Sahib. -Po­ za tym ta fraza: „Najwyższy mnie pobłogosławił” brzmi dobrze tylkowtedy, kiedy paniją wypowiada.

- Dosyć! - zawołałem. - Już pan wszczyna ataki, Chanie Sa­ hibie? Proszę lepiej wpierw posłuchać wiersza. Gdyby wszyscy byli tak krytycznie nastawieni, jakpan, poezja nikomu już nie sprawia­

łaby przyjemności. „Każdy kwiat ma własnyzapach i kolor” - za­ kończyłem perskim przysłowiem.

- To prawda - skinął głową Chan Sahib, choć z nieco zmarsz­ czonymi brwiami.

— A więc, Umrao Dźan, proszę namzadeklamowaćjakiś inny gazal — zadysponowałem.

- Pozwólcie mi się, panowie, zastanowić - odpowiedziała ko­

bieta i po chwili namysłu rozpoczęła odpojedynczego wersu:

Nie ma końca ta noc rozłąki...

Werset natychmiast znalazł uznanie słuchaczy, którzy zaczęli go głośnochwalić.Umraokontynuowała:

Nie ma końca ta noc rozłąki Poranek nienadchodzi, nie nadchodzi

— To piękne — powiedziałem. Pozostali również nie szczędzili komplementów.

- Proszę posłuchać następnego bajtu - odparła Umrao, przy­

kładając jednocześnie palce dłonidoczoła w geście podziękowania.

Krzykskargi bolesnej sięgnął nieboskłonu Lecz mój kochanek gonie usłyszał

— Co za wiersz! — chwaliłem unisono zresztąsłuchaczy.

- Są panowie zbyt łaskawi - skłoniła się autorka.

Nędzarze z twojej ulicy Nie dbająo majątek ni ozłoto

—Wspaniałe!Prosimyowięcej! — znów rozległysięzachwyco­ negłosy.

Ktoś utracić rnusiał własną duszę Życie inaczej nie dobiegłoby końca

— Wah! Chanie Sahibie, co pan powie teraz? — zawołałem zentuzjazmem.

- Wielki Boże! - wykrzyknął w odpowiedzi Chan Sahib. -Jakżewyśmienite wersy pani ułożyła!

- Chwalący dla własnej chyba chwaląprzyjemności- dzięko­ wała kurtuazyjnieUmrao. - „Cóż bowiem wartajestemja sama?” -zacytowałafragment innego wiersza i kontynuowała:

To pewne, ukochanynie przybędzie; jednak Czyżchoć na moment wzrokodwracam od wejścia?

- Ten dwuwiersz również jest świetnie skomponowany — przytaknął Chan Sahib.

— Co za wspaniałystyl, pani! - dodał Pandit Sahib.

Umrao kłaniając się, recytowaładalej:

Jakąteraznadzieję żywią moje oczy?

Niechaj nie skarżą sięna swe przeznaczenie

— Kolejnydoskonały bajt - skomentował Chan Sahib - acz­

kolwiek trąci perszczyzną.

— Niech trąci czym chce - odparł Munśi Sahib.- Wątek jest wyborny.

— Dziękuję,dziękuję - Umrao deklamowała kolejne dwuwier­ sze, które również spotkały sięz wielkim uznaniem słuchaczy:

Ach, ptaszniku, miłościązniewoleni Nie dbamy o piórani o skrzydła Choć wzrok jego błądzi i celunietrafia Dlaczegonie dostrzeże stanumegoserca?

— Istotnie, dlaczego? — wykrzyknął Chan Sahib. - Doskonale to pani ujęła.

Umrao, kłaniając się, wyrecytowała zamykający kompozycję dwuwiersz:

Och,Ada! Jakże przyjaźń możliwa między nami Skorojedno serce niewie nico drugim

— Świetne zakończenie - Chan Sahib był pełen uznania.

— Widać, że oparte na pani osobistym doświadczeniu. Opinia więk­

szości ludzi jest odmienna.

- Jakiekolwiek bynie były moje osobiste doświadczenia - od­ parłaUmrao — to tylkomotyw, który wykorzystałam w wierszu.

— Niechpani będzietak dobra i wyrecytuje tendwuwiersz po­

nownie - poprosiłem.

Kobieta zadośćuczyniłamojemu życzeniu.

— Wydaje mi się, żemożna tu odnaleźćoba aspekty — zauwa­ żyłem.

— Rzeczywiście, Mirzo Sahibie — skinął głową Chan Sahib. — To wyjątkowoudana kompozycja.

Terazuczestnicy muśairy zaczęli jeden przez drugiego wyrażać swoje opinie:

— Od pierwszego do ostatniego bajtu, cały gazal utrzymany jestw jednymnastroju.

— Zwróćcie uwagę najakże wyrafinowane i celowe użycie po­

szczególnych słów - wtrącił Aga Sahib.

-To byłoprawdziwe arcydzieło - dodał Pandit Sahib.

Umrao raz po raz przykładała dłoń do czoła, kłaniając się i dziękując.

— ChanieSahibie- zwrócił się Munśi Sahib do przyjaciela- niechże terazpan uraczy nas czymś wyjątkowym.

- Proszę owybaczenie — odrzekł wywołany Chan Sahib. — Nie wiem, co mógłbym wyrecytować.

- Ależmój drogi, nie każ namczekać -teraz ja zacząłem nale­ gać.

Wreszcie ChanSahib zadeklamował:

Ach, córawinorośli nieprzystępna dla mnie Wszystkie nocemiesiąca bez niej spędzićmuszę*

- Wyborna sugestia - pochwaliłem. — Chodzi wszak o noc pełniksiężyca!

Khan Sahibpodziękował iwyrecytował kolejny dwuwiersz:

Chwaląme mistrzostwo poetyckiej puenty Niktnie pochwali pięknapoetyckich środków

Wcześniejkapryśna kochankaspełniała me życzenia Teraz wswej niestałości odmawia ich spełnienia

- Bezkonkurencyjne wersy - wykrzyknąłem do kłaniającego się Chana Sahiba.

W tym momencie pojawił sięjakiś mężczyznaw towarzystwie niosącego lampęsłużącego.

- Któż to przybywa? - zawołał Chan Sahib. -I po co ta lampa wksiężycowąnoc?

- Racja, to było niemądre - odparł nowo przybyły. - Proszę o wybaczenie.

— Ach, to pan, NawabieSahibie — zawołał Chan Sahib idodał po persku: - Nictakiego sięnie stało.

Nawab dołączył do zgromadzonych, którzy witali go z rewe-rencją.Natychmiast też został poproszony o wyrecytowaniegazalu.

— Panowie, przybyłem tu wiedziony chęcią posłuchania wa­

szych recytacji - bronił się Nawab Sahib. - Sam nie pamiętam niczego, co byłobyodpowiednie natęokazję.

— Jednakmusi pan również coś zaprezentować — nalegał Śajch Sahib.

- Dobrze więc — zgodziłsię Nawab - powiem tyle, ile pamię­

tam.

Zabójcze wdzięki rozedrą serce -te albo inne Groty przeznaczenia utrafiącelu - te albo inne

— Wah! Wah! —wykrzyknęli zebrani. — Jakiwspaniały począ­ tekgazalu!

- Oceńcie więc łaskawie dalsze wersy - dziękował Nawab, kłaniając się i przykładając dłoń do czoła.

Jeden wielbi hurysy, inny czcić pragnie posągi Każdemujego własnebogi—te albo inne

Wszyscy znowuzaczęli głośno wychwalać kompozycję. Nawab Sahib podziękował, po czym usiadłmilczący.

- Niech pan kontynuuje - powiedziałem, jednak Nawab za­ cząłsię zaklinaćna wszystkie świętości, że nie pamięta niczego wię­

cej.

- W takim razie -zwrócił się Munśi Sahib do Pandita Sahiba - teraz pańska kolej, aby uraczyć towarzystwoczymś specjalnym.

- Skoro sobie życzycie - odparł Pandit - zaprezentuję kilka wersów.

Gdyjesteśmy razem, wciąż słyszęimięmego rywala Dla mnie przetosłodycz spotkania tożsama jest z trucizną

Zebrani pochwalili bajt, Pandit podziękował irecytowałdalej:

Ach,pobożni, od dwóch dni mówimy tylko o Bogu prawdziwym Inaczej nawet Kaaba rozbrzmiewałaby bożków imionami

- Przyznajęto niechętnie- odezwał się NawabSahib - ale te wersy sąświetne.

- Niezależnie od pańskiego uznania czy też jego braku, fakt pozostaje faktem - odciąłsię Pandit Sahib. - A oto kolejne:

Mędrcze,dlaczego kłonić ma głowęprzed nimi ten Którygłowę ma pochylonąnad stóp jej śladem Księga zaksięgą, każda jej loki kręte wychwala

Włos zawłosemstanniepokoju w rejestrujęty

— Oto wyjątkowy styl mieszkańców Lakhnau - zauważyłem.

— Od kiedy to uważa się pan za delhijczyka? — zakpił Pandit Dźi*.

- Dobrze, dobrze, proszę nie przerywać - odpowiedziałem. - To byłatylko niewinnauwaga.

Serce, niegdyś świeżo rozkwitłaróżaw ogrodziepragnień Zmieniło się wciernie tęsknotyzażalem i rozpaczą

— Tylko posłuchajcie tej kompozycji! - wykrzyknął Nawab Sahib.

- O tak - zawtórował mu Chan Sahib — jaką moc mają te słowa!

- Proszę zatem posłuchać zakończenia - rzekł Pandit Dźi*, kłaniając sięzebranym.

O,Machmur*! Kiedyzdołałeś podziękować Mu jaknależy Wszak każdy oddech twój łaskawości Stwórcy jest przejawem

- Na Allaha! - zawołał ChanSahib i przytoczyłnawet perską maksymę: „Każdyoddech staje sięwyjątkową perłą Proroka, kiedy zaczerpnięty jest na boskąchwałę”.

— W pańskiej obecności, Chanie Sahibie — zauważyłem — na­

prawdę trudnojest cokolwiek recytować.

Zgromadzeni przyłączyli się do pochwał, wołając jeden przez drugiego: „Ach, co za gazal!”, zaś PanditDźi, jak nakazuje tradycja, dziękował wszystkim w wyszukanych, kurtuazyjnych słowach. — Śajchu Sahibie — zwrócił się do mężczyzny Munśi Sahib. -Niechże teraz pan uraczynas którymś ze swoich utworów.

- Ach, mój drogi - odparł uśmiechając się Śajch Sahib - nie przypominam sobie niczego stosownego.

— Nie przypomina pan sobie — wtrącił się Chan Sahib — ale z całą pewnością skrywa pan w kieszeni gazal o siedemdziesięciu wersach.

— Ależ nie, na Boga! — zaprzeczył Śajch Sahib. — ostatnio uło­ żyłem zaledwie cztery bajty!

- Czemuż więc nie da ichnam pan posłuchać? - zapytałem.

— Dobrze więc —odrzekł przegłosowanyŚajchSahib.- Proszę słuchać.

Tylko odnacisku wolna prośba, prośbą pozostaje Tylko twierdzenieniezaprzeczone, twierdzeniem pozostaje

Zgromadzeni pochwalili dwuwiersz. Śajch Sahib kontynu­ ował.

Niczym Józef błąkaszsiępo targowisku*

Gdy nie trafisię kupiec, jakaż hańba pozostaje!

- Cóżzawyśmienitygust! -wykrzyknąłem. Śajch Sahib po­

dziękował iwygłosiłkolejny bajt.

Serce masiędobrze, gdy spojrzenia urodziwych nań niepadną To tylko wartośćmaprawdziwą,co niekupione pozostaje - Świetne - orzekł Chan Sahib.

- Dziękuję — odparł Śajch Sahib i wyrecytował ostatni frag­

ment.

Próżna twa przysięga, kochanków morderco Nim miecz w dłoń pochwycisz, nieufność pozostaje

W międzyczasie wszedł jakiś człowiek, przynosząc liścik dla Munśego Ahmada Husajna.

—No tak— rzekł Munśi Sahib po przeczytaniu listu — Mirza Sahib piszę, że nie może do nas dołączyć, przesyła jednak swój najnowszy gazal.

- Co się stało? - spytałem posłańca, ten zaś, uśmiechając się porozumiewawczo, odparł:

- Mirzie Sahibowi dostarczono z Sikandar Bag szczepki an­

gielskich drzew. Sadzi je teraz na brzegu jeziora Gol Hauz, a towa­

rzyszący muogrodnik podlewa sadzonki.

— Istotnie, jak mógłby porzucić tak ważne zajęcie* i wziąć udział w naszejmuśairze —zakpiłem.

— Trudno — orzekł Munśi Sahib. —Proszę w takimrazie odczy­

tać jego poemat. Zepsuł nam całe spotkanie, dobrze, żeprzynajm­

niej przysłałtenwiersz.

- Nie poprosi pan,abymijacośzaprezentował? - spytałem.

- Ależoczywiście,że poproszę - zreflektowałsię MunśiSahib.

- Najpierwposłuchamy pańskiego utworu.

Zacząłem więc od własnej kompozycji:

Nie pytaj, jak przemijają dni życiamojego Z dalaod niej, bezlitosnej, ni żyję, niumarłem

Niechktośją spyta, skądta przewrotność, chociażme serceposiadła Czemuż rzuca obelgi wobecmych rywali, po co teoszustwa?

Zalotnik wciąż się śmieje spragniony świeżychran Nie pytaj o uciechęgdyte ranyposypią mu solą!

Jakżeby było zabawnie oszukaćją i pocałować Hochsztaplerkę,cowłada sercamiwieluadoratorów Umiera ktoś porzucony, wciąż jejwzywając imienia Ona łaskawie dosłyszywobawie przedwłasną niesławą Przez los zrujnowani, nie dajemy ponownie siępodnieść

Jak da sięznowu ułożyćJryzurę raz zrujnowaną Raz ją złości grzebień, razpotłucze lustro Raz się w gniewie stroi,raz —w strojeniugniewa.

Nie pozostawiąnas wśród żywych jejmłodości wdzięki W któreniczym w dupattę spowita staje lub kroczy powoli

O Ruswo, jej zalotność mienisię być bezgrzeszną Niech ktoś odpowie: dla kogoumiera ten, co śmierci pragnie?

Zebrani chwalili każdy kolejny dwuwiersz, ja kłaniałem się z wdzięcznością. Następnie zabrałem się za odczytywanie gazalu przesłanego przez Mirzę Sahiba.

Gdy ostatniej nocy przybyła spóźniona Świat w moich oczach cały blask utracił

Dzień śmierci zapewne bliski, o Życie!

Czerpałem z ciebie pełnymi garściami Niemądre tęsknoty żyćnamnie pozwolą

Jeśli rozumstłumią, gnębicielki niecne O, Śmierci!Cóż się stało? Nie bądź opieszała

Nim ona nadejdzie minącałe wieki O mojej zagładzie wieści otrzymałaś Cóż rzeknę -tak przebiegły latażyciamego

Dziś mi obiecała swe rychłe nadejście Dechzamiera w piersiach - znów przyszła spóźniona

O niemocy! Odejdź, zostawmniew spokoju!

Nieszczęsna, tu dotarłszy, tutaj w siłęwzrastasz Grzeszne żądze, przyczajone niczymkot do skoku

Nieszczęsna, tu dotarłszy, tutaj w siłęwzrastasz Grzeszne żądze, przyczajone niczymkot do skoku

W dokumencie Umrao Dźan Ada : pamiętnik kurtyzany (Stron 43-200)

Powiązane dokumenty