• Nie Znaleziono Wyników

W imieniu kapitału

W dokumencie Historia wynagradzania twórczości (Stron 81-87)

Kiedy w 1871 roku „New York Herald” wysyłał do Afryki Henry’ego Stanley’a z misją odnalezienia zaginionego szkockiego odkrywcy, misjonarza i lekarza Davida Livingstone’a, było to przedsięwzięcie bezwzględnie komercyjne, chociaż ukazywane jako humanitarny i bezinteresowny gest pomocy. Już podczas wyprawy Stanley – awanturnik, podróżnik i dziennikarz – świadomie kształtował opowieść o swoich czynach, dbając usilnie o to, aby zapewnić sobie monopol na ich opisywanie. Służyć miał temu odpowiedni wybór białych członków ekspedycji (zmuszonych do udziału w niej Afrykanów nikt i tak nie prosiłby o zdanie relacji), a ostatecznie zagwarantowała śmierć Livingstone’a w Zambii w 1873 roku. Po tej dacie nikt już nie mógł kwestionować prawdziwości relacji Stanley’a, publikowanych od początku wyprawy na łamach „New York Herald”

i opisanych w wydanej wkrótce bestsellerowej książce.

Już pierwsza scena How I Found Livingstone (1872) jest fikcyjna i została wymyślona tylko po to, aby przedstawić autora jako dalekowzrocznego inicjatora wielkiej i odważnej misji odszukania zaginionego w Afryce szkockiego odkrywcy, misjonarza i lekarza. Także słynne zdanie „Doktor Livingstone, jak przypusz-czam?”, podobnież wypowiedziane podczas spotkania dwóch podróżników nad jeziorem Tanganika, zostało wymyślone przez autora i tuż po wydaniu książki weszło do języka reklamy i tekstów popularnych piosenek. Sam Stanley stał się idealnym produktem nowego przemysłu informacyjnego i narzędziem monety-zowania społecznego zainteresowania Afryką jako kontynentem nadającym się do agresywnej eksploatacji. Jeszcze podróżując po Afryce, za pomocą kurierów wysyłał regularne relacje z wyprawy, przekazywane potem z wybrzeża za pomocą telegrafu lub drogą morską do Europy i Stanów Zjednoczonych, zapewniające

gazecie rzeszę wiernych subskrybentów i reklamodawców. Swoje materiały przygotowywał pod oczekiwania czytelników niemających pojęcia o geografii, historii oraz kulturze Afryki: zasypywał ich atrakcyjnymi szczegółami, których prawdziwości nie byli przecież w stanie sprawdzić, ale które wpisywały się w ich wyobrażenia o tym kontynencie.

Po 1872 roku Stanley był już użytecznym narzędziem kapitału, czerpiącym zyski nie tylko ze sprzedaży kolejnych bestsellerowych książek, ale także ze statusu celebryty. Jak pisze Hochschild, „kiedy nareszcie [Stanley] dostał się do wyższych sfer, stał się niemal własną karykaturą. Podróżował po świecie z wy-kładami i przemowami, odbierał oznaczenia, otwierał linie kolejowe, udzielał wywiadów. Pomstował przeciwko lenistwu, socjalizmowi, niemoralności,

»ogólnej przeciętności«, związkom zawodowym, nacjonalizmowi irlandzkiemu, ośmiogodzinnemu dniowi pracy, kobietom dziennikarkom i amerykańskiej służbie hotelowej (»niedouczonej, niezdyscyplinowanej, nieokrzesanej i źle urodzonej«)”104. Zwieńczeniem kariery był tytuł szlachecki i wybór do parla-mentu, a drogą do uzyskania takiej pozycji trwająca od 1878 roku współpraca z królem Belgów Leopoldem II, dążącym do bezwzględnej eksploatacji Kongo.

W czasie jego rządów, naznaczonych niepohamowaną żądzą kości słoniowej i kauczuku, ludność terytorium tej kolonii zmniejszyła się o 10 milionów105. Lojalność Stanley’a wobec Leopolda była dla tego ostatniego „najlepszą reklamą, z którą nic nie mogło się równać”106, przydatną zwłaszcza wówczas, kiedy do opinii publicznej dochodzić zaczęły informacje o traktowaniu Afrykanów przez belgijskich kolonizatorów. Stanley przebywając w latach 1879–1884 w Kongo na zlecenie i za pieniądze Leopolda de facto budował podstawy niewolniczego systemu, uwiarygodniając potem stosowanie przemocy i radykalną eksploatację w swoich książkach, publicystyce czy wykładach, organizowanych także dla przedstawicieli biznesu chcących inwestować w nową kolonię. Jego wyprawa

104.  A. Hochschild, Duch króla Leopolda: opowieść o chciwości, terrorze i bohaterstwie w kolonialnej Afryce, tłum. P. Tarczyński, Warszawa 2012, s. 195.

105.  Tamże, s. 294.

106.  Tamże, s. 298

Marcin Wilkowski, Historia wynagradzania twórczości 8 4

na ratunek belgijskiemu gubernatorowi w Kongo, Eminowi Paszy (Eduardowi Schnitzerowi), podjęta w 1886 roku, znów była przede wszystkim projektem medialnym i komercyjnym, świadomą grą opracowaną na potrzeby zysków prasowych i przyszłych bestsellerowych książek oraz ekspansji kolonii Leopolda.

Ekspedycja współfinansowana była przez dom handlowy Fortnum & Mason, Królewskie Towarzystwo Geograficzne, brytyjskich kupców zainteresowanych kością słoniową, wynalazcę i producenta karabinu maszynowego Hirama Maxima, a nawet nowojorski jachtklub, którego flagę chorąży Stanley’a niósł dumnie podczas przeprawy omijającej dolne katarakty rzeki Kongo. Aby maksymalnie wykorzystać komercyjny potencjał inicjatywy, Stanley znów zadbał o swój monopol, zmuszając rekrutowanych do ekspedycji oficerów do podpisywania kontraktu, na mocy którego mogli oni opublikować własne książki na jej temat dopiero pół roku po ukazaniu się jego oficjalnej relacji107.

W osobie Stanley’a rynek i polityczny mecenat zdobywają pełnię władzy nad postacią twórcy. Stanley zapowiada historię twórczości XX i XXI wieku:

błyskawiczną komunikację, reklamę i masową propagandę, celebrytów, media bezwzględnie eksploatujące przemoc i cierpienie, reality tv, okładki tabloidów i przemysł programów dokumentalnych niszczących środowisko naturalne i lokalne wspólnoty. Zapowiada Leni Riefenstahl kręcącą ujęcia w mundurze Wehrmachtu, Kevina Cartera fotografującego w Sudanie umierających z głodu ludzi, reporterów z Cicada Films naruszających spokój nieodkrytych dotąd plemion w dżunglach Peru.

107.  Tamże, s. 126–128.

„Dwadzieścia lat temu dziewczyna mogła być sekretarką, nauczycielką... może bibliotekarką, pracownicą społeczną lub pielęgniarką. Jeśli była naprawdę am-bitna, mogła zostać profesjonalistką i rywalizować z mężczyznami... zazwyczaj pracując ciężej i dłużej, by zarobić mniej niż oni za tę samą pracę. Dziś pojawiły się wielkie, olśniewające komputery – i cały nowy rodzaj pracy dla kobiet: pro-gramowanie” – pisała Lois Mandel na łamach ,,Cosmopolitana” (The Computer Girls). Był rok 1967 i dynamicznie rozwijająca się w USA branża komputerowa potrzebowała ludzi: nie miał kto obsługiwać i programować coraz większej liczby sprzętu. Zdesperowani właściciele pierwszych firm komputerowych szukali pracowników i pracownic gdzie tylko się dało: w zespołach pracowały osoby zajmujące się dotąd uprawą roli, absolwenci i absolwentki studiów artystycznych, szachiści, sekretarki. Jedna z firm desperacko składała obietnice pracy więźniom osadzonym w nowojorskim więzieniu Sing Sing108.

Dzieje branży komputerowej i opowieść o miejscu kobiet na tym nowym rynku pracy pokazują, jak trudno jest pisać historię wynagradzania twórczości.

Nie da się przedstawić jej jako prostej linii czasu i oprzeć na pojedynczych wydarzeniach związanych z wdrażaniem kolejnych innowacji technicznych.

Punkty na osi czasu – nowe rozwiązania techniczne – muszą być odpowiednio społecznie przepracowane i przyjęte, wokół nich muszą rozwinąć się niezbędne struktury i regulacje – dopiero wtedy pojawia się szansa na zarobek. Widzieliśmy to w przypadku rynku druku, który przez długi czas ignorował podmiotowość autorów i długo nie rozpoznawał ich prawa do wynagrodzenia z tytułu dystry-bucji ich utworów. W przypadku historii programowania mamy do czynienia

108.  N. Ensmenger, Making Programming Masculine, [w:] Gender Codes: Why Women Are Leaving Computing, red. T.J. Misa, Hoboken 2010, s. 118.

Marcin Wilkowski, Historia wynagradzania twórczości 88

z jeszcze jedną komplikacją: przez długi czas nie wiadomo tu w ogóle, czy ma ono charakter twórczy i czy opłacając programistę lub programistkę płacić należy za pracę o charakterze manualnym i fizycznym czy za pracę umysłową i kreatywną. To główne wyzwanie dla systemu wynagradzania twórczości na kolejne dziesięciolecia: jak za pomocą regulacji prawnych i socjalnych neutrali-zować ryzyko wyzysku w nowych zawodach, których nazwy jeszcze nie istnieją.

W dokumencie Historia wynagradzania twórczości (Stron 81-87)