Po tej ceremonii wyszedł książę, a ojcowie
ob-slupuerunt
na to ośw iadczenie jego, że na ses-
syach kapituły bywać postanowił. Łamali sobie
głowy, zkąd jemu ta fantazja? wymawiali nawet
prowincjałowi, że go zapraszał; zresztą zaprze
czyć temu nie mogąc, pocieszali się nadzieją, że
po kilku sessyach przejdzie mu ochota, i uwolni
ich od subjekcyi ulegania jego
preponderancyi.I prawda.... uwolnił on nas pięknie od wszel
kiej subjekcyi, bo zakończył kapitułę we dni kil
ka, któraby się może bez niego i kilka tygodni
gdy przyszło do wybierania gwardyanów i kusto szów do rozmaitych klasztorów, książę, nie cze kając na wota i consilia definitorów i jubilatów, zaczął ad telle sal rozporządzać i wyznaczać.
— Waść, panie kochanku!— rzekł naprzód do mego księdza kustosza mińskiego— będziesz tu u mnie w Nieświżu gwardyanem: bo teraźniejszy ksiądz Humiljanjuż postarzał iociężał, na nic mi nieprzydatny. Kilka razy zapraszałem g o , panie kochanku, na obławę, ani razu nie poszedł: a waść kiedy tu przed kilką laty byłeś gwardyanem, to aż do Łachwy ze mną na polowanie jeździłeś i ogromnego niedźwiedzia zabiłeś.
— Ależ wasza księcia mość mylisz się zape wne : bo lubo byłem tu gwardyanem i słuchałem ochotnie w czem mogłem rozkazów księcia, ale na obławie żadnej nie byłem , a nawet na mo jem życiu nie wystrzeliłem bodaj ni razu. Ot co jest! — Co? panie kochanku! nie wierzysz, że zabi łeś niedźwiedzia? A to całe moje myślistwo przy świadczy! Otóż waść będziesz znowu gwardyanem w Nieświżu, waść w Buclawiu, waść w Wilnie ku
stoszem, waść do Citowian, a waść do Bienicy.... i
tak dalej, jak z rejestru.
Więc ojcowie zaczęli pomrukiwać i przymawiać księciu, że się tak liberalnie do woli swojej sto sować każe.
Książę Da (o powstał ze swojego krzesła, ukło nił się wszystkim niziutko. — Mca culpa, panie kochanku, mea culpa! — zawołał, i wyszedł po- korniuchno z refektarza, kropiąc się przy drzwiach święconą wodą. Ale jak tylko na kurytarz się dostał, pokazał co umiał. Zabrał wszystkie klu cze ode mnie i od kanaparza, pozamykał i postaw ił warty przy dyspensie, przy świrnach i sklepach, kazał wygasić ogień na kuchni, sagany i rądle powywracać, a sam powrócił do zamku, zabraw szy z sobą podsyndyczego.
Trudno opowiedzieć jaki to rozruch sprawiło w klasztorze. Pomieszały się sejmiki kapitulne; o obiedzie ani pomyśleć; słowem, nie było innej rady, jak co najrychlej przeprosić księcia, aby uniknąć głodnej śmierci. Prowincjał zatem z dwo ma palcami udali się na zamek z demonstracyą, ja za nimi niby dla assystencyi, a prawdę mó
wiąc z ciekawości. Ale gdzie tam? Książę rozdąsa- ny nie dał im mówić, a sam zawołał:
— A tak to waszeć, panie kochanku, czynicie zadosyć swojej regule i przysiędze na ubóstwo? Tam stoi, że syndyk, panie kochanku, karmić was powinien, klucze od wszystkich składów kla sztornych pod jego pasem mają zostawać, pienią dze w jego szkatule; a waszeć o tern wszystkiem ani dudu. Za nic macie ustanowionego przeze
mnie podsymlyczego, rządzicie sobie jak infuła ty, panie kochanku, a on, mój namiestnik, z czapką pod pachą stać przed waszeciami musi. Ksiądz gwardyan sam szafuje ze skarbnicy klasztornej, a przecież, panie kochanku, bernardyn ani grosza mieć nie powinien, ani znać nawet sztępla pie niężnego, a waszeć w oblężeniu tamquam trzyma cie mojego kassyera, gdy przyjdzie termin wypłaty
prowizyi. O dtąd, panie kochanku, rzeczy do da
wnych karbów zakonnych powrócić muszą! Ja sam , panie kochanku, wydawać będę codzień dla waszeciów ze spiżarni klasztornej obiad i wiecze rzę; do mnie waszeć wa porcye i konsolacye przy
chodzić macie, a skarbnica zakonna pod moją syn- dykowską zostanie kustodyą. Ojciec gwardyan niech pilnuje choru i dalszych zakonnych offi-
cyóic, a do rządów klasztornych ani nosa, panie
kochanku!
— Ależ, mości książę dobrodzieju! — przemó wił prowincjał — tymczasem dzień dzisiejszy cały głodni będziemy: ogień na kuchni zalany, jedze nie wyrzucone...
— Tak, tak, panie kochanku! słusznie i spra wiedliwie to się stało. Za pokutę, wszyscy wa szeć, od prałata do b rata, zjecie obiad u mnie na zamku, i jeszcze jedną penitencyę odbyć mu sicie. A potem, panie kochanku, zasiądziecie
będę.
Powróciliśmy zatem do klasztoru. Tam ex
consilio wypadło uledz woli księcia, aby mu co
gorszego do głowy nie przyszło. Co do drugiej obiecanej penitencyi, pewni wszyscy byliśmy, że on nas w kaplicy zamkowej przez miserere prze prowadzi: bo to u niego nie nowina, i sam w wiel kie piątki częstokroć się biczuje jak należy. Cały więc konwent stawić się musiał do zamku. Wszak że mieliśmy nadzieję, że po obiedzie, i dajmy to, już po drugiej penitencyi, pozwoli nam książę
powrócić do klasztoru.
W ogromnej, tak nazwanej hetmańskiej sali, rozciągnięto stół od końca do końca, ale bez obrusa. Zamiast półmisków, przystawki klasztor ne, na długiej desce rzędem ustawione, obnosili bracia seruilory. Na środku stołu wznosiły się dwa antały, wina i trójniaku. Książę sam zasiadł między ojcami i hojnie się częstował, a nas, mar szałek jego dworu pan Fryczyński, i przypominał nam , tocząc z antałów do dzbanów, a ze dzba nów nalewając do szklanek, że trzeba wspoma gać ojców starszych, bo ich książę zapoi. Jakoż odzywał się on często, gdy który z nich pić
100
wzbraniał się: — Znaj waszeć, że ja syndyk! mnie obedientia, panie kochanku! — Więc nie wsialiśmy od siołu, aż oba antały się wypróżniły.
— Otóż to druga pokuła, panie kochanku! — wstając od sto łu , przemówił książę syndyk beł kocącym już nieco językiem, i zataczając się, wy szedł z sali. A tymczasem wozy i konie nasze wszystkie przeprowadzono do slajen zamkowych, nam obszerne i wygodne na dole w zamku wy znaczono kwatery, a bramę zamknięto, żołnierze zaciągnęli wartę, i poty do klasztoru wrócić ni komu nie dozwolono, aż póki sejmiki kapitulne nie ukończyły się. Poszły więc prędko i natural nie po woli i dyspozycji księcia.
Obiady szły, jako i pierwszy, aż na ostatnim, znowu dwa antały stanęły na stole. Znowu pe-
nitenłia i obedientia. A nakoniec uraczywszy nas
i siebie, rzekł książę powstając:
— Kapituła skończona! Soleonję sessyę na lat trzy, i na drugą do Nieświża zapraszam, a tym czasem módlcie się waszeć za moję duszę, jakoś mi to przyrzekł, księże prowincjale, panie ko chanku !