• Nie Znaleziono Wyników

Warunki upowszechniania tradycji: przymus, potrzeba i skłonność

W dokumencie Zostały zachowane numery stron (Stron 26-38)

Chciałbym jeszcze raz wrócić do pracy Hobsbawma. Zauważa on mianowicie, że twórcy tradycji nie są w stanie ominąć całkowicie kwestii legitymizacji i społecznego uznania. Czysty przymus nie wystarcza, by projekt tradycji został wdrożony i

zinstytucjonalizowany. Zaprojektowane przez nich tradycje muszą więc jakoś korespondować z doświadczeniami zwykłych obywateli. Inaczej musielibyśmy przyjąć, że społeczeństwo jest tworzywem dowolnie kształtowanym przez instytucje władzy. Założenie to wydaje się mało przekonywające w odniesieniu do znakomitej większości sytuacji, w których dochodzi do upowszechnienia i utrwalenia tradycji.

Przeczy poza tym idei działania sprawczego. Tylko zakładając całkowity posłuch i powolność względem systemu władzy, możemy dojść do wniosku, że narzucanie tradycji ma charakter linearnego i kierunkowego procesu instytucjonalizacji.

Hobsbawm sugeruje dość wyraźnie, że projektanci i celebranci nowych tradycji są w stanie – przy ich użyciu – sprawnie kontrolować grupy społeczne, między innymi dlatego, że tworzywem owych tradycji stają się nawyki, emocje, fobie i oczekiwania wielu grup i warstw społecznych sytuujących się na niższych piętrach drabiny społecznej (Hobsbawm 1983b). Nasuwa się w tym momencie myśl, że tradycje wymyślone są czymś więcej niż narzuconymi i całkowicie arbitralnymi projektami elit politycznych państw narodowych czy liderów ruchów etnicznych. W pewien sposób korzystają one z wcześniejszych doświadczeń społecznych, pragnień, uprzedzeń i emocji tych, do których są faktycznie adresowane. Projektowana czy wymyślona tradycja pozostaje z konieczności w subtelnym, ale silnym związku z wcześniej nabytymi doświadczeniami społecznymi grup, od których oczekuje się jej uznania.

Hobsbawm nie podejmuje jednak głębszej analizy zagadnienia mechanizmów umożliwiających tradycjom wymyślonym uzyskanie miana uznanej i prawomocnej praktyki.

Str. 59

Wiemy już, że tradycje nie są po prostu efektem mechanicznej transmisji kulturowej z pokolenia na pokolenie, wiadomo, że są treścią i przedmiotem działań sprawczych.

Rodzi się natychmiast pytanie, co decyduje, że pewne praktyki, reprezentacje

symboliczne, obiekty i dyskursy zostają uznane przez ludzi za tradycje – czy decyduje tu jedynie wola polityczna elit i aparatów państwowych, interesy przedsiębiorczych liderów społeczności lokalnych?

Koncepcja tradycji wymyślonych i jej rozmaite uszczegółowienia w antropologii nie dają na to pytanie odpowiedzi. Koncentruje się ona tylko na projektowaniu tradycji oraz racjonalnych kalkulacjach, które do tego rodzaju praktyk ludzi skłaniają (dążenie do posiadania zasobów materialnych i/albo władzy). Zagadnienie tak zwanej propagacji tradycji pozostawiono tu wszakże na boku. Trudno bowiem potraktować za jego rozwiązanie stwierdzenie, iż wymyślanie i tworzenie tradycji jest procesem nieprzerwanym, powszednim i powszechnym zarazem. Krytycy teorii tradycji wymyślonych uznali, że należy zająć się mechanizmami propagacji tradycji.

Zarówno Sahlins, jak i Friedman dowodzili, że co prawda tradycje są konstruowane, ale nie są konstruowane dowolnie. Obaj teoretycy stawiają jednak znak równości między propagacją projektu tradycji a jego instytucjonalizacją.

W tym samym kierunku idzie sformułowana ostatnio koncepcja skandynawskich badaczy – Tona Otto i Poula Pedersena (Otto i Pedersen 2000, 2005), opierająca się na wcześniejszych koncepcjach Michaela Younga i klasycznej pracy Petera Bergera i Thomasa Luckmanna Społeczne tworzenie rzeczywistości. Za Youngiem autorzy ci przyjęli pogląd o podstawowym znaczeniu nawyków w sterowaniu ludzkimi czynnościami rutynowymi (Otto i Pedersen 2000, s. 6). Teoria instytucjonalizacji przedstawiona w klasycznej pracy Bergera i Luckmanna (1983) służy im natomiast za schemat analizy procesu tradycjonalizacji. Idąc tropem koncepcji wyłożonej w Społecznym tworzeniu rzeczywistości, Otto i Pedersen wyróżniają trzy fazy formowania się tradycji: wytwarzania jednostkowych nawyków, instytucjonalizacji wiodącej do formowania obyczajów oraz legitymizacji mającej na celu stworzenie wielu uzasadnień i racjonalizacji służących podtrzymywaniu obyczajów. O

krystalizacji tradycji możemy mówić w momencie, gdy obyczaj staje się przedmiotem dyskursywnego uprawomocnienia (Otto i Pedersen 2005, s. 32-33). Tradycje,

konkludują Otto i Pedersen, można traktować jako społeczne narzędzia służące do monitorowania obyczajów (Otto i Pedersen 2000, s. 7).

Str. 60

Zarówno Sahlins, jak i Friedman (ich tropem poszli również Otto i Pedersen)

skupiają uwagę głównie na tych konstrukcjach czy wariantach tradycji, które, by tak

rzec, weszły w stadium instytucjonalizacji, są mocno utrwalone i szeroko podzielane w danej społeczności. Przebadania wart jest sam proces propagacji tradycji,

niezależnie od tego, czy prowadzi ostatecznie do instytucjonalizacji czy nie.

Ograniczeniem koncepcji Friedmana i Sahlinsa jest stawianie znaku równości między propagacją tradycji a jej instytucjonalizacją. W tym modelu tradycjonalizacji przyjmuje się z góry istnienie wpojonego przez instytucje (państwo, szkołę, rodzinę) jawnego czy milczącego konsensusu społecznego w kwestii nadawania miana tradycji określonym obyczajom. Oczywiście konsensus taki może istnieć, ale wcale nie musi. Wiele etnograficznych analiz tradycji wynalezionych wskazuje raczej na to, że nawet w obrębie stosunkowo nielicznych grup elementy kultury

tradycjonalizowane przez jednych jej członków nie są tradycjonalizowane przez innych. Dobrej ilustracji dostarcza tu przeprowadzona przez antropologa Kirka Dombrowskiego analiza polityki tubylczości w społecznościach rdzennych mieszkańców południowo-wschodniej Alaski (Dombrowski 2002).

W ciągu ostatnich trzydziestu paru lat amerykański Kongres uchwalił wiele ustaw nadających rdzennym mieszkańcom Alaski udziały w stworzonych specjalnie miejscowych firmach leśnych. Akty te doprowadziły jednak do pojawienia się głębokich podziałów wśród miejscowych; część społeczności nie została bowiem objęta przywilejami, a także ostatecznie zyskami, jakie wiązały się z posiadaniem udziałów w firmach leśnych. Na dodatek okazało się, że tego rodzaju polityka

wspierania tubylczości sprzyja interesom wielkich firm leśnych. Firmy te podpisywały umowy z wioskami będącymi właścicielami lasów umożliwiające im prowadzenie wycinki na ich terenie. Obniżało to koszty eksploatacji, ponieważ lasy prywatne amerykańscy ustawodawcy wyjęli spod działania surowych przepisów ekologicznych obowiązujących na innych terenach leśnych (Dombrowski 2002, s. 1067).

Korporacje wioskowe, które dzięki nowemu ustawodawstwu wyraźnie się wzbogaciły, organizują od lat 80. 20 wieku doroczne święto zwane po prostu Uroczystością, gromadzące zespoły tańczące tradycyjne tańce plemion Tlingit i Haida.

Str. 61

Uroczystość, sponsorowana przez duże firmy leśne, w zamyśle organizatorów miała być sposobem manifestowania i afirmacji lokalnej tożsamości. W istocie stanowiła miejsce spotkań polityków i przedsiębiorców. Ubodzy mieszkańcy regionu ze

względów finansowych nie mogli sobie pozwolić na udział w Uroczystości. Co ciekawe, miast wspierać sponsorowane przez korporacje odrodzenie tubylczej tradycji, biedniejsi mieszkańcy byli raczej gorliwymi członkami nowych

ewangelikalnych Kościołów, w tym przede wszystkim Kościoła zielonoświątkowego.

Ludność jednej z wiosek podjęła na przykład akcję spalenia przedmiotów uznanych za źródło grzechu: oprócz butelek alkoholu, płyt z muzyką rockową i niewłaściwej prasy wśród przedmiotów do spalenia znalazły się regalia wykorzystywane przez lokalny zespół tradycyjnych tańców indiańskich oraz rzeczy noszące logo lokalnej tubylczej firmy leśnej. Liderzy Kościoła (sami będący zresztą autochtonami) zinterpretowali sponsorowany przez korporacje leśne projekt tradycjonalizacji jako wcielenie grzechu, od którego członkowie lokalnej kongregacji mieli się uwolnić (Dombrowski 2002, s. 1070).

Przytoczony przykład stanowi oczywiście jedną z wielu możliwych ilustracji. Widzimy zatem, że tradycjonalizacja nie musi prowadzić do instytucjonalizacji sposobów postępowania. Nie można też jej rozpatrywać w kategoriach prostej relacji dominacji i oporu. Analizowany przez Dombrowskiego wypadek pokazuje wyraźnie, że w społeczności możemy obserwować tradycjonalizacje paralelne lub spory czy walki wokół określonych form tradycjonalizacji (dobrym tego przykładem z Polski są coroczne starcia między prawicowymi i lewicowymi organizacjami w związku z obchodami 1 Maja). Inną kwestią, którą należy uwzględnić, tworząc model

tradycjonalizacji, jest wypieranie jednych tradycjonalizacji przez inne. Walka między różnymi konstrukcjami i praktykami tradycjonalizacji prowadzi bowiem, koniec końców, do eliminacji niektórych z nich i pojawiania się na ich miejsce nowych.

Potraktowanie przynajmniej niektórych spośród obecnie obserwowanych tradycji jako zakamuflowanych innowacji okazało się, jak widzieliśmy powyżej, niezwykle płodną ideą. W tym momencie warto jednak przypomnieć za pionierem

antropologicznych badań nad procesami zmiany kulturowej Homerem Barnettem, że chociaż transformacje kulturowe mają swe źródła w innowacji, to nie mogą się one dokonać, jeśli innowacja nie zostanie przyswojona i zaakceptowana w

społeczeństwie lub przynajmniej jednej z jego grup (por. Bee 1974, s. 182).

Str. 62

Krytycy koncepcji tradycji wynalezionych dowodzili zatem, że zrewitalizowane lub wymyślane tradycje są praktykowane, utrwalają się i upowszechniają, gdyż w

pewnym sensie wydają się zrozumiałe i akceptowalne moralnie tym, do których są adresowane. Obecnie możemy pójść dalej i skoncentrować na następującym

pytaniu: jakiego rodzaju uwarunkowania i czynniki decydują o tym, że w określonym miejscu i czasie jedne konstrukcje tradycji wydają się właśnie zrozumiałe, słuszne i godne dalszego przekazywania, inne natomiast odbiera się jako dziwaczne,

oburzające i odrzuca, skazując na społeczny niebyt.

Poniżej chciałbym przedstawić zarys podejścia badawczego, które pomoże precyzyjniej wyartykułować powyższe zagadnienie. Jego zaletą jest to, że

wykorzystuje i łączy wątki pojawiające się we wcześniej omówionych koncepcjach.

Ujęcie, o którym myślę, określane jest mianem „dystrybucyjnego”,

„redystrybucyjnego” bądź „populacyjnego”. Waham się nazwać je teorią, gdyż nie dostarcza jeszcze kompleksowego, ogólnego wyjaśnienia procesów zmiany kulturowej, w tym w szczególności – tradycjonalizacji. Koncepcje dystrybucyjne są raczej strategiami heurystycznymi, które, po pierwsze, stwarzają szansę łączenia zagadnień, które dotychczas rozpatrywano oddzielnie, po drugie, ukierunkowują dalsze poszukiwania badawcze.

Idee wykorzystane obecnie w ujęciach dystrybutywnych znajdujemy już w

klasycznych antropologicznych teoriach (u autorów takich, jak: Boas, Sapir, Kroeber, Bateson). Dystrybucyjny sposób analizy z powodzeniem rozwija wielu

współczesnych antropologów (Hannerz 1992, Rodseth 1998, Durham 2002). Na gruncie koncepcji dystrybutywnej przyjmuje się dwa podstawowe, banalnie

brzmiące, założenia na temat życia kulturowego. Pierwsze mówi tyle, że kultura to suma informacji wpływających na ludzkie zachowanie i nabywanych poprzez społeczne interakcje. Założenie to odnajdujemy oczywiście w wielu

antropologicznych definicjach kultury. Podejście dystrybucyjne różni się od

wcześniejszych teoretycznych ujęć tym, że przekaz kulturowy traktuje się tu nie jako zintegrowaną i niepodzielną całość, lecz sumę odrębnych partykuł czy jednostek informacji. Tego rodzaju partykuły czy odrębne jednostki informacji kulturowej różnią się oczywiście pod względem zawartości i objętości. Niektóre z nich mogą

funkcjonować w ludzkich umysłach jako niezależne od siebie moduły; inne można łączyć z sobą czy nadbudowywać nad innym, tworząc większe partykuły (por.

Durham 2002).

Str. 63

Istotne dla naszych celów jest to, że informacje kulturowe znajdują się w obiegu: są transmitowane albo z pokolenia na pokolenie, albo w obrębie jednej i tej samej generacji. Antropolodzy nie są zgodni, na czym dokładnie obieg ten polega, to znaczy czy jest kopiowaniem, czy wiernym odtworzeniem informacji już istniejących, czy jak twierdzą niektórzy, z konieczności modyfikacją (por. Sperber 1996). Na użytek niniejszych rozważań uznaję, że przekaz kulturowy, w zależności od

warunków, polega albo na relatywnie wiernym odtworzeniu, albo świadomym czy też bezwiednym modyfikowaniu przyswajanych informacji.

Drugim założeniem koncepcji dystrybucyjnej jest pogląd, że przyswajając lub przekazując innym informacje kulturowe, możemy jednocześnie w pewnych

okolicznościach wprowadzać do nich zmiany. Oprócz procesów wykorzystania już nabytych informacji kulturowych, podstawowe dla zrozumienia kultury jest działanie sprawcze stwarzające możliwość dokonywania większych lub mniejszych zmian pośród odziedziczonych zasobów informacji kulturowej. Oznacza to, że podejmując działania sprawcze, przyczyniamy się do wybiórczej transmisji odziedziczonych zasobów informacji kulturowej. Niektóre spośród tych informacji przekazywane są dalej w tej samej postaci, w której zostały uzyskane, inne eliminowane czy

ukrywane, jeszcze inne rozszerzane i uzupełniane o nowe treści.

Konsekwencją wprowadzania przez ludzi zmian do nabytych zasobów informacji jest zjawisko zwane wariancją kulturową, czyli historyczne, przykładowo

międzypokoleniowe, zróżnicowanie posiadanych informacji kulturowych. Jeżeli na najbardziej elementarnym poziomie weźmiemy jeszcze pod uwagę, że modyfikacje informacji mogą być dokonywane przez różne osoby niezależnie od siebie i w odmienny sposób, efektem jest także przestrzenna wariancja informacji kulturowych, czyli, innymi słowy, nierówna dystrybucja sumy odziedziczonych zasobów informacji.

Warto zwrócić uwagę, że pojęcie wariancji (dystrybucji) kulturowej obejmuje nie tylko klasyczny, znany nam bardzo dobrze rodzaj zróżnicowania kulturowego

pozwalającego wyodrębniać narody, grupy etniczne, grupy plemienne, ale zróżnicowania kulturowe występujące na różnych poziomach życia społeczno-kulturowego, począwszy od relacji łączących krewnych, a skończywszy na złożonych systemach społecznych.

Str. 64

Wariancja kulturowa jest, rzecz jasna, tematem wielu antropologicznych studiów.

Problem ten wnikliwie przedstawia w swych pracach Fredrik Barth (1981, 1987, 2004). Zauważa on, że w antropologii długo nie przywiązywano dostatecznej wagi do wariancji kulturowej pojawiającej się nawet w małych społecznościach.

Propozycja Bartha polega na tym, by analizować wszelkie postaci zróżnicowań kulturowych, czyli po prostu analizować dystrybucję informacji kulturowych w ramach sieci czy systemu relacji społecznych wybranych przez antropologa za przedmiot analizy. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Barth zmierza dokładnie tam, gdzie znaleźli się badacze konstrukcjoniści utrzymujący, że modyfikacje kulturowe

zachodzą nieprzerwanie, co prowadzi do coraz bardziej złożonych postaci wariancji kulturowej. Jest to wrażenie pozorne. W praktyce wariancja ma ograniczony

charakter. To znaczy, że przynajmniej część odziedziczonych informacji kulturowych jest przekazywana dalej (Barth 1994). Przyczyny ograniczające wariancję są też różne: niektóre z nich mogą mieć związek z długą ewolucyjną historią naszych organizmów, inne wynikają raczej z określonego, nabytego w określonym miejscu i czasie habitusu, jeszcze inne z bardziej specyficznych nacisków i interesów, które narzuca bieżąca sytuacja. Zmierzam tu do stwierdzenia, że nasze życie kulturowe nie jest tylko nieustanną zmianą i różnicowaniem, ale połączeniem odtwarzania i modyfikacji. To na pozór oczywiste stwierdzenie jest ważne, jeśli chcemy lepiej zrozumieć procesy propagowania tradycji.

Spróbujmy teraz spojrzeć na znany nam już proces tradycjonalizacji z perspektywy koncepcji dystrybutywnej. Ujęcie to, jak zaznaczyłem wyżej, przyjmuje istnienie działania sprawczego i wynikającej zeń nieuchronnie wariancji kulturowej. Badacze studiujący praktyki tradycjonalizacji najczęściej również zauważają istnienie

wariancji. Przede wszystkim stwierdzają, że reakcje, z jakimi spotykają się projekty i praktyki tradycjonalizacji, są zróżnicowane. Czasami może to po prostu znaczyć, że niektórzy ludzie akceptują idee odnowy tradycji, inni pozostają wobec nich obojętni, jeszcze inni okazują – mniej lub dalej posuniętą – niechęć. W innych wypadkach konkurują z sobą lub koegzystują różne programy tradycjonalizacji. Tak czy inaczej, stworzenie projektu tradycji, jak również zabiegi i działania związane z

tradycjonalizacją, składają się na cały łańcuch działań sprawczych modyfikujących zastane zasoby informacji kulturowej.

Str. 65

Pozostaje kluczowe pytanie: co decyduje o dalszych losach tradycjonalizacji. Czy

wystarczy, że stwierdzimy, iż ludzie nieustannie zaangażowani są w tworzenie tradycji? A może należy raczej skupić uwagę na procesie instytucjonalizacji danego projektu przy użyciu organów władzy, czyli koordynowanym przez aparaty

państwowe procesie wpajania idei oraz praktyk, które, wedle danego projektu tradycji, należy koniecznie utrwalać? Żadne z tych pytań wzięte z osobna nie daje zadowalających odpowiedzi. Należy je zatem w pewien sposób połączyć. Ustalenie przyczyn, dla których wysiłki na rzecz propagowania jednego wariantu tradycji nie zyskują szerszego odzewu, inne natomiast prowadzą do utrwalania się i

upowszechniania określonych innych wariantów tradycji, wymaga analizy ogromnego materiału empirycznego. W tym miejscu możemy jedynie wskazać i pokrótce omówić czynniki, które ogólnie rzecz biorąc, mogą mieć na to znaczący wpływ.

Koncepcja tradycji wymyślonych dobrze ilustruje pewien aspekt propagowania tradycji: ustanawianie tradycji jako zestawu prawomocnych praktyk i wyobrażeń symbolicznych przez państwo i jego agendy. Nie radzi sobie wszakże z

wyjaśnieniem kwestii tego, co sprawia, że określony wariant tradycji zostaje uznany za prawomocny i słuszny przez zbiorowości, do których jest adresowany. Nie można rozpatrywać tradycjonalizacji tylko jako zabiegu konstruowania określonych

wyobrażeń na temat ciągłości kulturowej i wpajania tychże przy użyciu instytucji państwowych. Przeciwnicy konstrukcjonizmu i instrumentalizmu słusznie zauważyli, że do upowszechnienia tradycji potrzeba czegoś więcej niż tylko instrumentów przymusu (chociaż te ostatnie są oczywiście ważne). Wskazywali oni, że procesy tradycjonalizacji pozostają w związku przyczynowym z praktykami i stosunkami społecznymi, które wydają się niezwykle istotne dla tak zwanych zwykłych ludzi (normy i relacje nie dlatego są godne ochrony, że należą do tradycji, ale na odwrót:

określony zestaw norm i reguł uznaje się za część tradycji, ponieważ są one cenione przez uczestników życia społecznego; nie oznacza to wcale, że te cenne normy i oparte na nich stosunki są zawsze w praktyce realizowane i wypełniane). Wariant tradycji jest akceptowany, o ile utrwala te normy i więzi społeczne, na których podtrzymaniu jednostkom niezwykle zależy, ponieważ zapewniają dostęp do zasobów materialnych, szacunku, poczucia bezpieczeństwa (por. na ten temat Nowicka i Wyszyński 1996).

Str. 66

Ostatnie stwierdzenie wydaje się jednak zgodne z podejściem

instrumentalistycznym, według którego tradycje służą zabezpieczaniu dostępu do cenionych społecznie zasobów, przede wszystkim władzy. Nie ulega wątpliwości, że wiele spośród formułowanych w różnych częściach świata projektów tradycji to dyskursy i praktyki podkreślające znaczenie więzi i zasad (norm prawnych) otwierających drogę do zasobów materialnych (dotacji, przywilejów, programów pomocowych itp.). Skuteczna propagacja wariantu tradycji zależy nie tylko od tego, czy otwiera on dostęp do zasobów i wzmacnia poczucie bezpieczeństwa. Równie istotne jest to, by projekt tradycji odwoływał się do norm, wartościowań, klasyfikacji stosowanych przez aktorów społecznych na co dzień, czyli treści i form kulturowych będących podłożem rutyny życia codziennego i uwewnętrznionych przez jednostki w postaci określonego habitusu (czyli nabytych poprzez socjalizację dyspozycji do określonego sposobu myślenia i działania). Trudno liczyć na to, że w wypadku rywalizacji alternatywnych tradycjonalizacji upowszechni się ceteris paribus ten wariant tradycji, który wymaga od swych potencjalnych wyznawców głębokiej zmiany habitusów.

Zatem kluczowe dla upowszechnienia wariantu tradycji jest, po pierwsze, to, czy znajduje on wsparcie organów władzy dysponujących środkami przymusu, po drugie, to, czy podtrzymuje więzi i relacje społeczne otwierające dostęp do dóbr materialnych, szacunku i uznania ze strony innych, po trzecie zaś, czy uwydatnia te normy, wartościowania i klasyfikacje, które ludzie uwewnętrznili w postaci habitusu oraz stosują podczas codziennych interakcji w otoczeniu społecznym. Tradycje, przynajmniej te, które osiągnęły pewien sukces, nie opierają się na czystych

zmyśleniach, nawet jeżeli projektowanie tradycji opiera się na zniekształcaniu historii (przedstawiając to, co historycznie zmienne, jako stałe, a to, co wielorakie, jako jednorodne). Chociaż w istocie tradycje nie są zwierciadłami rzeczywistości

społecznej, ich propagatorzy mogą osiągnąć względny sukces pod warunkiem, że projekt tradycji utrwala nie tylko te zasady i stosunki społeczne, które władza chce narzucić, ale również te, które aktorzy społeczni rozumieją, aprobują i które uznają za niezwykle ważne dla swej dalszej egzystencji.

Str. 67

Zilustruję ten teoretyczny wywód przykładem. Jak wiadomo, styl, jakim antropolodzy opowiadają obecnie o tradycjonalizacji, znacznie różni się od tego, którym posługują

się twórcy i orędownicy projektów tradycji. Dla antropologów tradycje są wytworami specyficznych ludzkich działań, zmieniają się, przenikają wzajemnie. Liderzy

wspierający odnowę tradycji najczęściej uważają, że jej formy i treści nie są bynajmniej historycznie przypadkowe. Antropolog Allan Hanson (na którego już wcześniej się powoływaliśmy) napytał sobie kiedyś biedy stwierdzeniem, że tradycja maoryska została wymyślona. Artykuł Hansona (1997) stał się tematem tekstu prasowego, który odbił się szerokim echem w nowozelandzkich mediach. Działacze maoryscy zareagowali na publikację bardzo ostro, oburzając się, jak można było nazwać ich kulturę „wymyśloną” czy „skonstruowaną”. Afera medialna, którą wywołał tekst Hansona, stała się pretekstem do rozważań na temat polityki

antropologicznych interpretacji tradycji. Większość dyskutantów, przynajmniej reprezentujących zachodnie środowisko naukowe, solidaryzowała się z

antropologiem. Niezadowolenie maoryskich działaczy było tak duże, że Hanson, mimo iż w głębi duszy pozostał przy swoim zdaniu, uznał za stosowne przeprosić Maorysów za użycie w artykule nieszczęsnego sformułowania invented, który bez czynienia krzywdy założeniom podejścia konstrukcjonistycznego można, jak twierdził, zastąpić terminem constructed (por. Hanson 1997).

Sporo pisano na temat tej kwestii i podobnych „wojen kulturowych”. Niewielu

komentatorów, łącznie z głównym bohaterem zamieszania, zastanawiało się, co by się stało, gdyby maoryscy politycy konstruujący określony wariant maoryskiej tradycji przyjęli punkt widzenia antropologów takich jak Hanson. Dlaczego właściwie ludzie ci z uporem odrzucają zazwyczaj pogląd, że tradycje są kulturowymi konstruktami, przygodnymi wytworami historii? Tu dotykamy zagadnienia uwarunkowań

decydujących o przyjęciu lub odrzuceniu projektu tradycji. Aktor społeczny chętniej

decydujących o przyjęciu lub odrzuceniu projektu tradycji. Aktor społeczny chętniej

W dokumencie Zostały zachowane numery stron (Stron 26-38)

Powiązane dokumenty