(prawdziwie „włoskiego”)
ponad 170 kanałami,
architekturą starych budowli.
Urzeka samym swym położeniem
– na ponad setce wysepek
rozrzuconych na wodach
pięknej laguny.
W
szyscy jednoznacznie kojarzą Wenecję z trzema wyróżnikami: z kanałami i największym z nich – Canale Grande, starym kamiennym mostem z XVI w. Ponte di Rialto, „niepodrabialnymi” gondola-mi i oczywiście z karnawałem, a ten z kolei z maskagondola-mi. Zresztą słowo „karnawał” pochodzi właśnie z Wenecji, od: carne vale (dosłownie „żegnaj mięso” – tzn. nadcho-dzi Wielki Post).Mało kto jednak zdaje sobie sprawę z czwartego wy-różnika – z ogromnej determinacji i poświęcenia miesz-kańców Wenecji, którzy budowali swoje miasto w skraj-nie skraj-niesprzyjającym otoczeniu; dosłowskraj-nie – na wodzie i bagnach. Przykładem może być budowa bazyliki, która wspiera się na blisko milionie (!) dębowych i jodłowych pali, wbitych w dno laguny.
Wenecja ma za sobą niezwykle ciekawą i bogatą histo-rię. Jej początki sięgają połowy V wieku n.e., kiedy to lu-dzie uciekający przed najazdem Wizygotów założyli na bagnach małą osadę, szukając w niej schronienia.
W VII wieku mieszkańcy wysp, trudniący się wówczas głównie rybołówstwem i lokalnym handlem morskim, utworzyli republikę pod formalnym zwierzchnictwem cesarstwa bizantyjskiego. Republika Wenecka szybko wyrosła na morską potęgę, czerpiąc zyski z wojen, ale także i przede wszystkim z handlu, pośrednicząc w wy-mianie pomiędzy wschodem i zachodem Europy. Szczyt jej potęgi przypada na wiek XV; za przykład służyć może ówczesna stocznia (Arsenale), w której pracowało około
16 tysięcy (!) rzemieślników, zdolnych wyprodukować kompletną wojenną galerę w ciągu jednej doby.
Większość ze 177 weneckich kanałów (o łącznej długo-ści ok. 44 km) wykopano w celu osuszenia bagien, two-rząc w ten sposób 118 małych wysepek, które to są połą-czone ponad 400 mostami. Kombinacja wąskiego kanału, starych budynków odbijających się w wodzie i uroczych mostków tworzy uderzający, niezapomniany obraz. Oczywiście transport dosłownie wszystkiego odbywa się po wodzie, nawet w ostatnią drogę płynie się gondolą na cmentarz na wyspie San Michele. W tych okolicznościach zawodową stabilizację daje niewątpliwie profesja gondo-liera. Wenecja to także stosunkowo duże, naturalne wy-spy leżące wewnątrz laguny, jak na przykład Isola di San Giorgio Maggiore.
Czy Wenecja ma przyszłość? Czy przetrwa zalewany regularnie wodą plac św. Marka, z przepiękną bazyliką w stylu wenecko-bizantyjskim, zbudowaną w latach 828--1073 i Pałacem Dożów z XIV-XVI w. – arcydziełem we-neckiego gotyku? Czy przetrwa bodajże najpiękniejszy wenecki gotycki pałac Ca’ d’Oro (Złoty Dom) zbudowany przy Canale Grande w latach 1421-1440, z wejściem już zalanym wodą i uszkodzonymi murami? Wenecja, któ-ra swą niegdysiejszą potęgę zawdzięczała morzu, musi się dzisiaj przed nim rozpaczliwie bronić. Czy przetrwa? Obecne zaangażowanie Unii Europejskiej i społeczności międzynarodowej daje miastu tę nadzieję.
Tekst i zdjęcia: Janusz M. Pawlikowski
Ponte di Rialto Maski karnawałowe
to prawdziwe dzieła sztuki
Wąskie kanały, stare budynki odbijające się w wodzie i urocze mostki – niezapomniany widok
c z a s w o l n y
Canale Grande widziany z mostu Rialto
Dosłownie wszystko transportuje się w Wenecji po wodzie
W centrum zdjęcia, w oddali, Isola di San Giorgio Maggiore
Plac św. Marka
Zbudowany przy Canale Grande gotycki pałac Ca’ d’Oro (Złoty Dom)
c z a s w o l n y
P
omoc dzieciom dotkniętym chorobami nowotworowy-mi jest wyzwaniem, do podjęcia którego nikogo nie trzeba namawiać. Niestety, tym, którzy codziennie toczą bój o kolejny tydzień, miesiąc czy rok, zazwyczaj nie sposób pomóc. Można jednak sprawić, by dzieci choć przez chwilę nie myślały o tym, co przyniesie jutro, i mogły radośnie pobawić się z rówieśnikami. Nic bowiem nie działa na nie tak zbawien-nie jak dobra zabawa i zdrowa porcja śmiechu.W ten sposób zrodziły się Onkoigrzyska – impreza po raz drugi organizowana przez AWF we Wrocławiu, Katedrę i Kli-nikę Transplantacji Szpiku, Onkologii i Hematologii Dziecię-cej AMed we Wrocławiu oraz Fundację „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” – mające zaspokoić najprostsze trzeby młodych ludzi: zabawę z rówieśnikami na świeżym po-wietrzu. Placem zabaw były tereny Stadionu Olimpijskiego, na którym studenci i wolontariusze przeprowadzili najpraw-dziwsze zawody sportowe dla małych pacjentów oraz ich ko-legów, którzy szczęśliwie wrócili już do domów. Konkurencje wymyślono tak, by mogło wziąć w nich udział jak najwięcej dzieci, a nacisk położono na zabawę, rywalizację spychając na drugi plan.
Nie wszyscy jednak mogli uczestniczyć w zawodach na sta-dionie. Część dzieci ze względu na stan zdrowia nie mogła opuścić oddziału, ale pomyślano i o nich. Druga część Onko-igrzysk odbyła się w klinice przy ulicy Bujwida. Na kilka dni przed imprezą do Działu Promocji PWr zwrócił się jej orga-nizator. Do jednej z wymyślonej przez niego zabaw potrzeb-ne było pewpotrzeb-ne urządzenie i sądził, że znajdzie je na naszej uczelni. Niestety, sprzętu, którego poszukiwał, najprawdopo-dobniej na Politechnice nie ma, a przynajmniej w tak krótkim czasie nie było szansy, by do niego dotrzeć. Wydawało się, że mimo szczerych chęci nie będziemy w stanie pomóc. Postano-wiliśmy jednak spróbować.
PWr od lat zabawia rzesze najmłodszych, którzy w czasie np. Festiwalu Nauki czy Akademii Młodych Odkrywców spo-tykają się z nauką poprzez zabawę i efektywne pokazy. Mimo wielu obostrzeń związanych ze stanem zdrowia pacjentów oraz regulaminem oddziału kilka takich atrakcji uzyskało aprobatę organizatorów. Już wcześniej uzgodnili oni z kołem KoNaR, że pokaże ono swoje najciekawsze konstrukcje. Udało nam się to uzupełnić pokazami chemicznymi – eksperymen-tami z ciekłym azotem, barwnymi roztworami oraz podwod-nymi ogrodami. Początkowo bardzo nieśmiało, ale potem już dużo odważniej mali pacjenci próbowali swoich sił w nauko-wych eksperymentach i zawodach robotów. Zabawa ze świe-tlicy przeniosła się na kolejne piętra i chyba nie było tego dnia dziecka, które nie wzięłoby udziału w Onkoigrzyskach.
Czy udało się w ten sposób wnieść w ich smutne życie nieco radości? Śmiech roznoszący się po salach szpitalnych świad-czy chyba o tym najlepiej...
Tadeusz Kłodowski Zdjęcia: Krzysztof Mazur, www.sxc.hu