• Nie Znaleziono Wyników

Nie wiem, czy pierwszy raz usłyszałem o nich podczas sztormu na Północnym Atlantyku, czy gdzieś za Kręgiem Polarnym, którejś z białych nocy. Z doktorem Andrzejem Jaczewskim w czasie rejsu „Zawiszy Czarnego” dookoła Islandii, mieszkaliśmy w jednej kabinie. Mimo kołowrotka zmieniających się wacht, cią­ głych alarmów do żagli, czasem wykroiło się trochę czasu dla siebie - na roz­ mowy. W ięc leżeliśmy na kojach, zakryci po uszy kocami, i gadaliśmy. O czym? Nie dacie wiary, rzucani o twarde deski koi atlantycka falą, trzymający się kur­ czowo, by nie wylądować na podłodze, wściekli na sztorm, mający dosyć tego rejsu i m orza w ogóle, rozmawialiśmy wtedy najczęściej o ... żeglarstwie. I w ła­ śnie w trakcie jednej a takich pogawędek, Andrzej zaczął opowiadać o swoim szczepie. O tym, że sami budują łodzie żaglowe, że organizują obozy, spływy, że m ają wszyscy mundurki żeglarskie, bo to bardzo ważne. Do tych mundurów przekonywał nas długo, jako że trochę podśmiewaliśmy się z jego „admiralskiej” czapki. Mówił o tym, że kilka lat temu, gdy zakładali drużynę wodną, nikt nie miał pojęcia o żeglarstwie. Że pracują metodą „Trudne zadania na długie lata” i że dzięki tem u z drużyny stali się ju ż szczepem, bo nikt nie chce odchodzić, a przybywają ciągle nowi. Z żalem wspominał o planowanym przed trzem a laty rejsie po Dunaju, który choć całkowicie przygotowany nie doszedł do skutku, bo nagle zrobiło się nawet dla żeglarzy za dużo wody, czyli innymi słowy powódź uniemożliwiła im rejs.

Minęły od owych rozmów na „Zawiszy” dwa lata, gdy pewnego dnia przyszedł do redakcji list zza granicy. Wydrukowaliśmy go w 33 numerze z dnia 16 sierpnia b.r. pod tytułem: „I Dunaj może być blisko”. Autorem tego listu był dr Andrzej Jaczewski, komendant nie tylko rejsu ale i Szczepu im. gen. Mariusza Zaruskiego przy Liceum Ogólnokształcącym im. Joachima Lelewela w Warsza­ wie. A więc jednak spróbowali po raz d r u g i .

* * *

1 znów była rozmowa z Andrzejem, tym razem na „solidnym gruncie” - w redakcji, przy kawie. Zadowolony, pełen wrażeń, opowiadał o przygodach na

dunajskim szlaku, o forsowaniu postrachu żeglarzy „Żelaznych W rót”, o strasz­ liwych komarach i wiatrach przeciwnych. M ówił o zwiedzanych miastach pięciu państw, o ogromnej ludzkiej życzliwości napotykanej wszędzie. Nie wytrzymał, aby nie wspomnieć o mundurach żeglarskich: jakie wywołały zainteresowanie, jak wszędzie znano polskie harcerstwo. Z tymi mundurami, przypominając sobie pobyt z grupą instruktorów (umundurowanych) w Jugosławii, przyznałem mu rację. Istotnie mundur polskiego harcerza jest znany i budzi wszędzie za granicą serdeczne zainteresowanie dla ludzi go noszących. Już nie podśmiewałem się z „admiralskiej” czapki.

Kiedy słuchałem opowieści Andrzeja, zacząłem w pewnej chwili m y­ śleć o pozornie oderwanej od tem atu sprawie. Jak to się dzieje, że jedni m ogą żeglować po Dunaju, podczas gdy inni, m ający takie same warunki, kręcą się w kółko, narzekają, a przede wszystkim zazdroszczą tym pierwszym. Cieka­ we, że zazdroszczą zawsze nie ogromnej pracy, cierpliwości, często walki o re­ alizacje swych zamierzeń, ale ostatecznego efektu - choćby takiego rejsu na falach m odrego Dunaju. Kojarzy im się to z walcem, pluskiem fal, łopotem żagli w zwrocie, dumnym przekraczaniem granic, a nie chce słyszeć uderzeń m łotka, zgrzytu piły, nie czuja zapachu farby, którą m aluje się gotową, w yko­ nana własnymi rękami, łódź. Zazdroszcząc i „nicnierobiąc” gubią gdzieś czas, w którym tam ci kolejno pokonują etapy drogi prowadzącej do wyznaczonego celu. W łaśnie - celu. Postawili sobie „Trudne zadanie na długie lata” - mówił na „Zawiszy” Andrzej. Nie dość, że trudne, to jeszcze realizowane przez całe lata. Czy jest to w ogóle możliwe? Kolejne awanse do wyższych klas, szkół, zmiany zainteresowań, środowisk - wszystko to wydaje się przeczyć m ożliw o­ ści realizacji takiego zadania. Pozornie, jeśli grupa ludzi a często nawet jeden człowiek, potrafi wym yślić cel i zarazić nim innych, jeśli stworzony zostanie klim at ciągłego doskonalenia - jak choćby zdobywanie coraz wyższych stopni żeglarskich, budowanie coraz lepszych łodzi, organizowanie z roku na rok dal­ szych, ciekawszych rejsów - to zadanie trudne staje się łatwym, a długie lata byw ają i za krótkie.

* * *

Czy tylko żeglarstwo stwarza takie możliwości? Oczywiście że nie tyl­ ko i nie muszę tu wymieniać dziedzin ludzkiej działalności, w których można dojść do owego „Dunaju” warszawskich harcerzy. Mamy przecież wiele wspa­ niałych drużyn i szczepów podejmujących piękne inicjatywy i realizujących je. Ale znamy także, bo wystarczy rozejrzeć się wokół siebie lub krytycznie spoj­ rzeć na siebie samego, ludzi - całe zespoły zarówno harcerskie jak i w innych organizacjach, czy środowiskach, oglądających się nie wiedzieć gdzie, ale za to z pretensją do wszystkich. Ludzi oczekujących na „gwiazdkę z nieba”, na to, że ktoś za nich wymyśli, zrobi. Są aktywni w swym bezwładzie, bezwolnym

płynięciu z prądem. Ich umysły są jakby zaprogramowane na konsumpcję, na korzystanie, a jedyną pasją, jedynym mocniejszym uczuciem jakim dysponują, jest narzekanie. Biadolenie, że wszędzie się „coś” dzieje, że gdzieś „tam” życie jest ciekawsze, że na Hawajach są palmy, a u nas nie ma. Polecieliby na Księżyc, ale nikt nie przyjmuje zapisów (słaba trójka a matematyki), strzelaliby lepiej od „Kolumbów” z telewizji ale nie m ają możliwości (na strzelnicy same pudła), biegaliby szybciej od Badeńskiego czy Sukniewicz (na zajęciach W F tylko uda­ ją, że ćwiczą) itd. itd. Śmieszni ludzi? Biedni ludzie. Mało ich? Przeciwnie, jest

ich dużo, za dużo, nawet potrafili swój styl życia narzucić innym jako modę. Nie przejmuj się - powiadają - jakoś to będzie. A nie będzie jakoś, tylko tak, jak sami wymyślimy i zrobimy. Trzeba czegoś chcieć... Po prostu.

dr, p ed ag o g , p s y c h o te ra p e u ta

Komisja H istoryczna ZHP C horągw i Krakowskiej