• Nie Znaleziono Wyników

ZROZUMIEĆ DZIECKO

N a t u r a e i m p e r a t u r p a r e n d o : jeżeli chcesz rozkazywać naturze, wpierw musisz jej się podporządkować. Ta maksyma Bacona, pozornie pa­ radoksalna, nigdzie tak dobrze zastosować się nie da, jak w dziedzinie wychowania. Kto chce rozkazywać dziecku lub młodzieży, liczyć się musi z ich psychiką poszczególną, a chcąc się z nią liczyć, należy ją poznać.

Atoli poznać i zrozumieć dziecko nie jest rzeczą łatwą; sami wprawdzie byliśmy dziećmi, lecz minął nasz wiek młody, i z trudnością przychodzi nam usu­ nąć obecną rzeczywistość, aby cofnąć się pamięcią do lat i przeżyć młodzieńczych. Patrząc na dziecko przez pryzmat naszej dojrzałości, narażeni jesteśmy na przypisywanie mu, z wyjątkiem dojrzałości i wzro­ stu, wszystkich pojęć, zamierzeń i skłonności, jakie odkrywamy u człowieka dorosłego, pomijając całko­ wicie to, co stanowi oryginalność natury dziecka. Czy można się dziwić, że dziecko w ten sposób pojęte jest tylko karykaturą człowieka dorosłego i że różnić się będzie od prawdziwego dziecka, jak karzeł różni się od dziecka normalnego, z którem łączy go tylko wspólność wzrostu i często niedostateczny rozwój intelektualny i moralny? Przypomina to dwunasto­ letnich wychowańców szlacheckiego kolegjum rzym­

skiego, którzy przywdziewali strój wieczorowy, wy­ stępując we fraku i cylindrze1).

Kto chce zrozumieć dziecko, ten nie może go badać wyłącznie zzewnątrz, biorąc miarę z siebie, lecz powinien, idąc za głęboką myślą H. Bergsona, przenieść się odrazu do samego wnętrza rzeczywisto­ ści, powinien o ile można działać przez intuicję bez­ pośrednią, czyli przez sympatję, albo, inaczej mówiąc, spółczucie intelektualne.

J. H. Fabre zdumiał świat uczonych i miłośników przyrody, odkrywając zwyczaje owadów. Jakiej po­ trzebował cierpliwości, aby dzień i noc, pochylając się nad owadami, podpatrywać ich zwyczaje i in­ stynkty! Jakiej intuicji dał dowód, intuicji wspania­ łej, wywołanej spółczuciem, łączącem go z małemi istotkami, przedmiotem jego badań! Przyznamy więc, że dziecko warte jest chyba tego, by je badano z taką samą cierpliwością i sympatją.

* ***

Rozumieć dziecko, to najpierw uznać, że jest dzieckiem, czyli że jest w tym wieku równowagi nie­ stałej, w którym wszystko podlega szybkiemu roz­ wojowi. Człowiek „stateczny", szczególnie starzec, znajduje się w stanie statycznym, lubi spokój, życie zorganizowane, bez niespodzianek, słowem środowi­ sko, gdzie zaborczy automatyzm przyzwyczajeń zaj­ muje miejsce naczelne. Dziecko zaś, będące w stanie dynamicznym, jest dopiero człowiekiem, który się tworzy przez nieustanną ewolucję; pragnie, żeby

1) Do szkoły nauk wychowawczych (Institut J. J. Rous­ seau), założonej przez Claparede‘a w Genewie, włączono ,,La- boratorjum psychologii zwierzęcej", w którem każdy przyszły wychowawca musi rozwijać w sobie zdolności do zrozumienia innego rodzaju umysłów, niż jego własny, i zdolności do obli­ czania skutków swego postępowania względem stworzeń innego niż on pokroju. — Annee psychologigue. XIX.

jego otoczenie było do niego podobne, żeby było ru­ chliwe, pełne zmian i niespodzianek; prawidłowość, utarte zwyczaje drażnią je; nieoczekiwane wprawia je w zachwyt. Rozumiał dobrze dziecko ów wycho­ wawca, który w czasie wakacyj starał się zawsze coś zmienić w rozkładzie pomieszczeń i urządzeń szkol­ nych, aby zrobić dzieciom niespodziankę, gdy wrócą z wywczasów.

Rozumieć dziecko, to czuć, że młoda istota uśmie-« cha się do życia, że życie uśmiecha się do niej, żej jej nie dotknęły jeszcze niedole losu, że rozkwita; z ufnością rośliny, cieszącej się nadzieją południo-j wego słońca. Pewien autor mówił, iż dziecko powin- \ no być chowane in h y m n i s e t c a n t i c i s , to! znaczy, że nie powinno widzieć posępnej twarzy wy- ; chowawcy, która byłaby przeciwieństwem jego roz­ promienionego' wyglądu, sztywności przeciwstawiają­ cej się jego zapałowi, chłodnej rozwagi, spadającej jak strumień wody lodowatej na wrzenie jego uczuć. Rozumieć dziecko to wiedzieć, że w jego wieku potrzeba zużytkować nadmierny zasób energji, że wiek ten zapala się do wszelkich gwałtownych prze­ jawów ruchu, że byłoby niebezpiecznie wstrzymywać w surowy sposób tę bujność nieprzepartą, i że wsku­ tek ciągłego tłumienia wydajności energji nerwowej, można się narazić na wywołanie zaburzeń, które mo­ głyby oddziałać szkodliwie na jego stronę moralną. Rozumieć dziecko, a szczególnie młodzieńca, to spostrzec, że łatwo pobudzić go można do szlachet­ nych przedsięwzięć, że jest on zdolny do zapału, by­ leby umiano wskazać mu drogę do osiągnięcia celu nawet trudnego, którego urzeczywistnienie przyspo­ rzy mu zasługi i chwały. Zaproponujmy młodzieńco­ wi, który posiada miłość własną — a mieć ją powi­ nien każdy z nich — coś łatwego do spełnienia, po­ zostanie zimnym, odmówi lub działać będzie bez za­ pału i porywu; wskażmy mu rzecz trudną, śmiałą lub conajmniej pozornie taką, a otrzymamy cuda.

Rozumieć dziecko, a szczególnie młodzieńca, to spostrzec w pewnym okresie jego rozwoju przypływ iniewyraźnych pragnień, pewne niezadowolenie z przy- ziemności i pospolitości życia, dążenia nadludzkie, pragnienie niezmierne dokonania czegoś wielkiego lub pośredniczenia w czemś podniosłem, szlachetnem, a przedewszystkiem pragnienie czegoś, co nie było jeszcze dokonane. Wtedy to młodzież żywo odczuwa pewne niesprawiedliwości społeczne, wyobrażając so­ bie możliwość reform na wielką skalę; wtedy to po­ rywa ich każdy podniosły ideał, byleby ktoś umiał im go wskazać, a niektórzy z nich, najlepsi, piastują marzenia, które w przyszłości urzeczywistnione, zło­ żą się na życie w wielkim zakresie.

Rodzice i wychowawcy postępować muszą wtedy niezmiernie delikatnie, aby w tych duszach nie zmro­ zić uczuć szlachetnych, choć niewyraźnych i niesta­ łych; unikać powinni narzucania doświadczeń osobi­ stych i strzec się pobłażliwej litości, a nawet uśmie­ chu powątpiewania, którym gotowi byliby powitać zapał młodych. Niech w obcowaniu z młodymi czer­ pią raczej natchnienie ze wspaniałej płaskorzeźby Rude‘a, zdobiącej przednią część jednego z filarów Łuku Triumfalnego w Paryżu, a przedstawiającej oj­ ca i syna, porwanych wspólnym zapałem pod wpły­ wem jednego ideału, których jakoby odrywało od ziemi tchnienie genjusza, unoszącego się nad ich gło­ wami... Niech pamiętają, że zapał — to dźwignia życia, a według słów angielskiego autora Wordwor- tha najpiękniejszym z darów jest dusza żywa.

Szczególnie gdy mamy wydać sąd o usposobieniu dzieci względem zwierzchników, mylny punkt widze­ nia może stać się zgubnym. Uzależniając sądy nasze od czynów i słów dzieci, sądzimy, że jesteśmy objek- tywni, w rzeczywistości zaś mieszamy do tych sądów mnóstwo czynników subjektywnych: nieświadomie w dzieciach widzimy samych siebie. Wyrażając chwi­ lowe swe usposobienie czynem lub słowem, przypu­ szczamy, że one mają to samo znaczenie w dziecku,

a tak nie jest. Wymownym tego dowodem jest ustęp z dzieła Roussa ,,Emil“, gdzie autor podkreśla błędy sądu, na które narażają nas słowa i czyny dzieci: „Nie mają one tego samego znaczenia dla niego, co dla nas; nie łączy ono z niemi tych samych pojęć. Po­ jęcia, jeżeli wogóle je posiada, nie mają w jego gło­ wie ani wątku, ani łączności; niema nic stałego, nic ustalonego w jego myśli. W pewnej chwili możecie o niem powiedzieć: ,,Genjalne!“ A zaraz potem: „Głuptas!“ I będziecie się zawsze mylili, gdyż ono jest tylko dzieckiem."

Naogół dzieci nie są ani tak złe, ani tak złośliwe, jak się wydają. Właściwością ich wieku jest unosze­ nie się szybkie i łatwe poddawanie niedobremu wpły­ wowi towarzyszy, lecz jest to słabość raczej niż zło­ śliwość.

Właściwością ich wieku jest psocenie, płatanie napoczekaniu tysięcy figlów, gdy im do tego daje im­ puls słabość i niezręczność nauczyciela; sądzićby na­ wet wolno, że doświadczają okrutnej radości na widok jego niemocy i zakłopotania. „Wiek ten jest bez litości." To prawda, lecz dlaczego? Ponieważ jest niezdolny przez brak zastanowienia zrozumieć tę wielką przykrość, jaką psota może sprawić nauczy­ cielowi.

Zresztą dzieci podchwytują z zadziwiającą prze­ nikliwością słabe strony osób dorosłych; czego jedno nie dopatrzy, to drugie zauważy, a wkońcu następuje zobopólne porozumienie: stąd te dowcipne uwagi ucz­ niów o niewinnych manjach profesorów, stąd zwyczaj przezwisk mniej lub więcej uchybiających ich po­ wadze. Należy energicznie oddziaływać na ten brak uszanowania, lecz nie oburzać się, dopatrując w nim braku serca. Aby szanować i kochać tych, u których dostrzega się wady, szczególnie, aby nie ulec chwilo­ wej chęci roześmiania się i zażartowania z pewnej usterki, trzeba wpierw dojść do dojrzałości sądu, której dziecko osiągnąć jeszcze nie mogło.

Właściwością ich wieku jest upór i bezmyślność; rozdrażnione dochodzą do najwyższego1 uporu i naj­ wyższego1 zuchwalstwa, nie są bowiem zdolne do ob­ liczania skutków swoich czynów i do zdania sobie sprawy, że ich błędy mogą doprowadzić rodziców lub nauczycieli do ostateczności.

Właściwością ich wieku jest skłonność do szyb­ kiego unoszenia się i równie szybkiego powrotu do równowagi. Łatwo zapominają o wyrządzonej przy­ krości, gdyż bez wątpienia nie odczuły naprawdę przykrości, jaką wywołało ich postępowanie; więc mieć im za złe wybryki tego rodzaju należy tylko chwilowo, aby wiedziały, że zawiniły; kłaść jednak na to ciągły nacisk, byłoby to uważanie dziecka za człowieka, który dokładnie zdaje sobie sprawę z waż­ ności i skutków swego postępowania,

Możnaby nawet zaznaczyć, że egoizm dzieci jest pod pewnym względem zrozumiały, normalny i zdro­ wy, Dziecko musi wszystko zdobyć i instynktownie wszystko stosuje do siebie. Altruizm obudzi się w niem dopiero wtedy, gdy otrzyma tyle, że będzie mogło dać samo.

Właściwością ich wieku wreszcie jest poza i upieranie się przy swojem, zwłaszcza, gdy mogą lir czyć na poparcie towarzyszy. Wtedy to nauczyciel powinien stworzyć próżnię naokoło nich, co uśmierzy ich zuchwalstwo. Zuchwalec, miotający się przy każ­ dej sposobności, staje się powolnym i uległym, gdy nauczyciel posiada dość powagi, aby wymóc na jego kolegach, żeby nie liczyli się z nim, o ile trwa w upo­ rze, albo żeby okazywali mu pewnego rodzaju poli­ towanie.

Czy wynika stąd, że należy być pobłażliwym i słabym pod pozorem, że wszystko w dzieciach jest objawem dzieciństwa, usprawiedliwiać ich wybryki i mieć tylko uśmiech pobłażania dla ich psot, figlów i niegrzeczności? Niewiele więcej byłoby to warte niż gniew i uniesienie; lecz między pobłażliwością

nieudolną a uniesieniem gniewnem jest miejsce dla spokojnego i równego postępowania. Kierować się niem będzie wychowawca, umiejący zdać sobie spra­ wę z rzeczywistości. On, skoro idzie o dziecko, któ­ rego słowa i czyny mogą przypominać zamiary do­ rosłego człowieka, zdobędzie się na zmianę poglądu, zapanuje nad położeniem, ogarnie wszystko z pewną dobrodusznością jasnowidzącą, przymknie niekiedy oczy na niewłaściwość, słowem, zastosuje głębokie zdanie Spinozy: ,,H a u d i n d i g n a r i , s e d i n- t e l l i g e r e .

Zrozumienie dziecka chroni nas często od zbęd­ nych uniesień i oburzeń, które nie mając podstawy, narażone są na chybienie celu.

Najliczniejsze jednak starcia między dziećmi a zwierzchnością wynikają stąd, że dzieci i wycho­ wawcy wychodzą z odmiennych stanowisk. Każde z nich widzi rzeczywistość pod pewnym kątem, skąd wypływa, że widzą rzeczy odmiennie, i oto źródło starć.

Rodzice i nauczyciele wychodzą zwykle ze sta­ nowiska dobra ogólnego: dobra sława rodziny, szkoły, klasy, szkoda, wynikająca z winy dla ogółu, użytecz­ ność regulaminów, przewaga sprawy ogólnej nad pry­ watną, stanowią troskę osób, poczuwających się do odpowiedzialności, lecz jednocześnie najmniej obcho­ dzą dziecko i młodzieńca. Regulamin, bardzo uży­ teczny, a nawet konieczny dla pewnego środowiska, traci rację bytu, gdy chodzi o jednostkę, a to wystar­ cza, aby dziecko, odczuwające przymus regulaminu, skłonne było do uważania go za ,„idjotyczny"; dozór, konieczny dla ogółu, staje się zbyteczny, skoro cho­ dzi o liczbę ograniczoną dzieci; dziecko nie będzie przechodziło od przedmiotu poszczególnego do ogól­ nego pojęcia, odczuwając zaś nieświadomie, że dla

niego dozór nie ma racji bytu, uważać go będzie za dokuczliwy.

Nauczyciele i rodzice jako osoby, które już po­ znały życie i posiadają doświadczenie, wychodzą po­ za teraźniejszość i patrzą w przyszłość; dziecko, przeciwnie, żyje teraźniejszością, troszczy się o ko­ rzyść natychmiastową i lekceważy zbyt odległą przy­ szłość. Ze strony dorosłych ma się na widoku zdo­ bycie stanowiska, obranie zawodu; ze strony dzieci — nagrodę bezpośrednią, zadowolenie miłości włas­ nej. Gdy nauczyciel mówić będzie o kształcącym wpływie nauki na życie, uczeń odczuje bezpośrednią jej korzyść1).

Nauczyciel wychodzi również ze stanowiska swe­ go zawodu; przypisuje wagę pewnym szczegółom karnym, lekceważonym najczęściej przez dziecko. Dom i klasa dobrze urządzone, ruchy wykonane z do­ kładnością bez zarzutu, wyróżniające się zachowanie, pojęcia, odpowiadające chlubnie danemu wpływowi, są to szczegóły, na których bardzo' zależy wycho­ wawcy, jak i rodzicom dbałym, aby dziecko zacho­ waniem nie przyniosło im wstydu.

Staje się aż nadto widoczne, że korzyści, pobudki działania, cele do osiągnięcia, obustronne dążenie do ideału zmierzają w przeciwnych kierunkach i to tak dalece, że niektórzy wychowawcy mniemają, iż cała ta rozbieżność interesów stanowi zasadnicze nieporo­

1) E. C l a p a r e d e w Psychologie de 1‘Enfant zatytuło­ wał jeden z rozdziałów: „Do czego służy wiek dziecięcy?" W iek dziecięcy jest okresem użytecznym, a nawet koniecznym. Dziecko jest dzieckiem, nie zanim zostanie człowiekiem, co usprawiedliwiałoby niecierpliwość rodziców i wychowawców, lecz poto, aby stało się człowiekiem. Wiek dziecięcy ma swą wyznaczoną rolę w rozwoju człowieka, i dla braków dziecka należy być nietylko wyrozumiałym, lecz życzliwym. Ten sam autor zaznacza, że nie przyspieszonoby o wiele rozwoju żaby wykształconej, ucinając ogon kijance, ale bez wątpienia nie omieszkanoby tego uczynić, gdyby żaby miały szkoły.., lub tyl­ ko rodziny... Por, F. K l e i n : Mon filleul a l‘Ecole.

zumienie między rodzicami a dziećmi, między na­ uczycielem a uczniem.

Rozbieżność ta potęguje się jeszcze, jeżeli uwzględnimy nieprzezwyciężony pociąg dziecka do gry, zabawy, podczas gdy rodzice i nauczyciele po­ mimo najlepszych chęci, aby wychowaniu nadać cha­ rakter pociągający, zmuszeni są wymagać i żądać od dziecka wysiłku i panowania nad sobą. Z drugiej strony przyjemność walki pobudza dziecko do czy­ nienia naprzekór starszym, choć nie dlatego, żeby miało uchybiać ich powadze, lub też przez brak po­

czucia obowiązku, jeno poprostu dlatego że dziecko bawi się w przekorę i znajduje niewyczerpaną przy­

jemność w przekornem działaniu; opór dziecka nau­ czycielowi podobny jest do wykazania w jego walce z towarzyszem siły i szybkości. Wobec takiego za­ chowania stanowczość i takt są niezbędne, słowa zaś oburzenia brzmiałyby fałszywie. Kto nie rozumie dziecka, powie z oburzeniem: „Co uczyniłem, żeby zasłużyć na taką niewdzięczność!" Jakgdyby nie­ wdzięczność miała jakikolwiek udział w zachowaniu dzieci! Są one najczęściej lekkomyślne, psotne, ale nigdy złe.

Nie chodzi również o to, by nauczyciele i rodzice mieli się wyrzec swych zapatrywań, przyswajając sobie punkt widzenia dzieci, aby nie mieli się liczyć z dobrem ogółu, nie troszczyć się o przyszłość i t. d. Ktoby wyrzekł się tych najistotniejszych odpowie­

dzialności, aby nie zrazić pragnień dziecka, przestał­ by być wychowawcą, a stałby się dzieckiem wśród

dzieci. Jeżeli mamy rozumieć dziecko, to dlatego by nie podejrzywać go o nieprzychylność, o uprze­ dzenie, o pospolitość, o ciasne a niepoprawne zapa­ trywania, kiedy chodzi tylko o nieodłączne właści­ wości wieku dziecięcego. Nieprzychylność i uprze­ dzenie słusznie mogłyby wywołać gniew i oburzenie; zdanie zaś sobie sprawy, że są to przejawy normalne, nieuniknione, usposabia do troski wyrozumiałej i ży­

czliwego wysiłku, aby rozwinąć zalety, będące w za­ wiązku, usunąć to, co powinno zaniknąć, słowem uła­ twić przebieg normalny od wieku dziecięcego do prawdziwej młodości.

Wreszcie ostatniem źródłem nieodżałowanych pomyłek i fałszywych kroków w wychowaniu jest zapomnienie o niedającej się zmienić indywidualno­ ści dziecka. Rozumieć dziecko — to nie znaczy mieć 0 niem pojęcie schematyczne, pod które podciągnąć- by można wszystkie dzieci, powierzone opiece wy­ chowawcy, Każde dziecko jest sobą; ma ono we­ dług trafnego wyrażenia H. Bergsona „swoiste wy­ gięcie duszy". Rodzice, zmuszeni w miarę przy­ bywania potomstwa do oddawania im poszczególnych starań, łatwo zauważyć mogą ich indywidualność; nauczycielom przychodzi to z trudnością, ponieważ mają pod sobą większą liczbę uczniów mniej więcej w tym samym wieku, z którymi obcują niekiedy w przeciągu tylko roku. Ponieważ dziecko jest sobą, przeto z całą słusznością można zastosować do niego słowa, wypowiedziane o ludziach dorosłych: „Prawo wewnętrzne i wyłączne dla każdego z nas tworzy naszą osobowość: prawo to należy odkryć. Jeżeli je pominiemy, chcąc się wzorowa.ć na innych, to na­ razimy się na zniekształcenie i zepsucie. Aby być dobrym^ nie należy być banalnym lub pospolitym, lecz niezbędną jest rzeczą być sobą. Wrogą w nas 1 zakłócającą spokój jest pospolitość i wspólne cechy ze zwierzętami; istota nasza niepodzielna jest da­ rem przyrodzonym, zasadą ukrytą harmonji we­ wnętrznej. Niech więc każdy dołoży starań, aby mógł wyjść na spotkanie samego siebie, aby mógł odkryć własną swą istotę"1). To, co jest prawdą w stosunku do nas, jest również prawdą w stosunku do dzieci; niech więc każdy z was — powiemy

wy-F o n s e g r i v e : Ouinzaine da 16 Novembre, 1905,

chowawcom — dołoży starań, aby wyjść na spot­ kanie dziecka, aby odkryć jego wyłączną istotę1),

w przeciwnym bowiem razie dzieci pozostaną dla was obce; będziecie obchodzili się z niemi jak z ma- terjałem banalnym, który macie ująć w formę za­ krzepłą; stosować będziecie do nich miarę pospolitą, narzucając im swoje własne przyzwyczajenia, które nic wspólnego nie mają z ich życiem osobistem i znikną, kiedy okoliczności oswobodzą tłumione przez was zawiązki indywidualne, chyba że te narzucone dziecku przyzwyczajenia zakorzenią się w niem tak silnie, iż na zawsze zniweczą prawdziwą jego istotę. Zamiast wykształcić dziecko, zniekształ­ cicie je, zamiast wspierać rozwój jego indywidualności, stworzycie z niego istotę bezkształtną, której jedyną zasługą będzie powiększyć stado ludzkie o jednostkę.

Widzimy, jak ważne i zarazem trudne jest zro­ zumienie dziecka. Dziecko nie da się odgadnąć tak łatwo: aby je poznać, należy żyć jego życiem, łą­ czyć się z niem nieustającem spółczuciem i dzięki temu spółczuciu odczuwać to, co ono czuje; wypró­ bować jego skłonności, przeniknąć jego dążenia, ża­ dnego bowiem czynnika pominąć nie wolno w trudnej pracy wychowania dziecka, W środowisku rodzin- nem dziecko dla rodziców jest jak książka, która w dniu urodzenia otwiera się na pierwszej stronicy; książkę tę należy czytać bez przerwy codzień, co­ dziennie bowiem kartka się odwraca, a kto pominie jeden dzień w tem czytaniu, ten narazi się na nie­ zrozumienie dalszego ciągu,

*) Nie chodzi tu z pewnością o odkrywanie i popierartie w dziecku wszystkich znamion przyrodzonych jego osobowości, jego własnej istoty, gdyż w takim razie wychowawca mógłby się stać podobnym do ogrodnika, który na swoich grządkach chciałby pielęgnować z równem upodobaniem dobre rośliny i złe zielska. Chodzi poprostu o to, aby powiedzieć wychowaw­ cy: „Niema dziecka, są dzieci", i zachęcić go do odkrycia przy­ rodzonej osobowości dziecka z jej bogactwem i ułomnościami, aby mógł zastosować odpowiedni sposób postępowania.

III.

Powiązane dokumenty