KSIĄŻKA
T OW. S Z K O Ł Y L U D O W E J
v31BLJOTEKA KOŁA T.S.L.
W RZESZOWIE.
TURYSTA K I I
0 ^
. G O R D O N A . l C 7-YT £ U v ^ xm n a a
.
p e l a r a
)
S ^ ^ £ S Z O W £ j^ w ó w 1873.NAKŁADEM KSIĘGARNI BODEKA. Z drukarni Zakładu narodowego im. Osso.ińskich
Soli Deo honor et glona
Z stępując z w ielkich Alp szw ajcarskich k it płaszczyznom w łoskiej k ra in y , przebyw a się w p rzeciągu k ilku godzin trzy pory ro k u : zimę,, je sie ń i w iosnę. Zdaje się w ędrow cow i, że w y dobyw szy się z pod cału n a śniegow ego, w m iarę ja k schodzi n ad ó ł, przyroda się doń uśm iech a,, zm ienia sw e szaty z dźw iękiem w zrastający m sto p n io w o , i w eseli się ród ludzki.
I ta k z pośród śnieżnie i krystalizacyi lo dow ych góry św . B ernarda, ze starego klasztorni 0 0 . A ugustyanów , zaczepionego do urw iska sk a ły m iędzy ziem ią i niebiosam i, posyłają pobożni za konnicy sw e hym ny do B o g a ; gdy tym czasem u stóp tejże góry pląsają pasterze w w ieńcach z św ieżego kw iecia, i pasą się baranki. Słyszysz: tam fujarki ożyw iające cudow ny krajobraz.
Na szczycie tej alpejskiej okolicy, w y n ie sionej przeszło o siedm ty sięcy stóp nad p o zio m em , tylko sępy niekiedy nocują w czarnych ja k o tch łań piekielna przepaściach, a ucieka ztam - tąd lub ginie w szelka w iatrem zapędzona p ta szyna. T am panuje przerażająca cisza dokoła, pod posępnem , ołow ianem , w zrok u trudzającem p o d n ie b ie m ; a pod górą roztaczają sw e w dzięki z a lo tn ie szm aragdow e w iosny i cyprysów k ra je .
A jakaż to m alow niczośó w tych sprzecz no ściach !
Tam w yglądają z ponad siebie pasm a gór, jed n e najeżone lesistą ciem ną czupryną, inne o d arte i nagie jak szkielety, a te, co najw ięcej się p ię trzą, w lodow ate k o ro n y ubrane.
Na dole zaś rozległe rów niny i łąki i b a l sam iczne gaje, zalatujące głosy oraczy, k rający ch ziem ię w skiby, i cały w arsztat do szczęśliw ej pracy!
Obejrzyj się jeszcze raz za siebie i podzi wiaj ow e najdziw aczniejsze kształty pow ykrzy w ianych i zębatych pokładów k am iennych. Są to księgi rew olucyi w zburzonych żyw iołów , karty tw o rzen ia się św iata.
A w szystkie razem składają o lb rzy m ią. r o dzinę pierw orodnych dzieci potopu, co pod niebo w ystrzeliły, ukazując nam , strudzonym ziem ską pielgrzym ką, ostatni cel doczesnej w ędrów ki.
A na nizinach m row isko człow iecze, św iat roślinności i życia, spraw iający na przybyszu w ra żenie, podobne do tego, k tórego doznaje zn u żony podróżnik, dostaw szy się z pustyni do d o m ow ego ogniska.
Pom im o to pow iadają górale, n aw ykli pa trzeć w sw ój św iat tajem niczy, p ełen cu d o w n y ch uroków , że nie zastąpi go inny, choćby n a jro - skoszniejszy kąt ziemi, i że tęsknią oni za o p u szczonym i przez się w odospadam i, za ro zp ad li nam i, za w ichram i, za w szystkiem , w śród czego w zrośli, bo nic nie sprosta — m ów ią — g ó ra l skiej krainie.
Być to w szystko m oże. Atoli niech co chcą praw ią g órale w o g ó le ; niech w prostocie sw o jej w yrozum ują, iż m ieszkańcy gór, są podobnie ja k księża, bliższymi S tw ó rc y ; niechaj autorow ie, ich obrońcy dow odzą, ż e : „ci, co nie należą do p o stępow ych zgniłków i m azgai, potrafią i dziś d o sta ć się w T atry na góralskim w ózku“ — z a w sze ja tw ierdzić b ę d ę , że błądząc w A lpach, pom im o oryginalnych tam obrazów natu ry , z a tęsk n iłem za innym św iatem , odpow iadającym le piej m oim uczuciom i w yobrażeniom .
W ychow ańcow i niw i ła n ó w , duszno mi w śró d w ąw ozów być poczęło, chociaż w ątpię, aby życie sztuczne zagłuszyło w e m nie kiedy poczucie piękna w sw ej pierw otnej w ielkości i grozie.
O ! nic nie sp ro sta -— rzekłem z kolei rze czy — sandom ierskiej i m azow ieckiej krainie, cho ciaż tam w tej chw ili tak sm utno tak łzaw o.... I zdało mi się, że je ste m na k o ń c u św iata, i że dźw ięki przeszłości przestały m ię zalatyw ać.
Na jakiś czas m yśl m oja o derw ała się w p raw dzie od in teresó w bieżących ; żyłem jen o z przy ro d ą ; m ało m ię obchodziło, kto tam w św iecie n a św ieczniku stoi, lub który z w arszaw skich li te ra tó w w ydał g a z e tę , k alendarz albo słow nik n o w y ; m niejsza z te m , że zgiełk polityki n ie p rzed zierał się do m nie przez zakręty sk a ln e ; — w estch n ąłem atoli w k ońcu do w rzaw y m iejskiej, do ulic ośw ieconych gazem , do f r u - f r u su k ie n przesu w ający ch się pod portykiem te a tru , do w ark u lokom otyw y, i tylu a tylu innych płodów now o czesn ej cyw ilizacyi, do których nie naw ykli górale.
D alej w ięc w inne k r a je ! dziedziny m irtów , gdzie słońce w rozkosznej codzień w staje szacie, i gdzie na kształtnych bu d o w ach m ęże w ieków daw nych stoją w b ie li!...
Ju ż podróżow ać będziem y nie przez p o n u re bory, duszące w ąw ozy, *) lecz pośród rzędów
*) Obacz: *Gdy się było młodym, wspomnienia zpodróiy
po szerokim świecie,* tom 63ci «Biblioteki pisarzy polskich,»
kw itnących pom arańcz, cytryn i akacyi, n ap aw a jący ch m ilą wonią- pow ietrze.
H ucznie szum iący p o to k , spadający z gór, grzm i jeszcze za mn ą , niby potężny o rgan na cm en tarzu stra t lu d zk ich , i m nóstw o przedm io tó w w olnej H elw ecyi w ychyla się jeszcze z ru chom ych ch m u r w yraźnie, w ostrych zarysach, zanim zblakną i roztopią się w przestw orze.
S zczęsna k r a in o ! której przyśw ieca dola złota, żegnam ciebie. Szczęśliw i obyw atele, na k tó ry ch nie ośm ieliły się targ n ąć despotyczne rządy za ofiarow anie gościny i pom ocy sw ym braciom w C hrystusie, cześć w am , sto k ro ć razy cześć!... Nie tylko upadla na chw ilę F rancya, ale i m ieszkańcy w szystkich prow incyi daw nej R ze czypospolitej polskiej m ają w am do zaw dzięcze n ia rozciągniętą opiekę nad ich w spółziom kam i. I kiedyż sąsiedzi wasi, W łosi, których przy ro d a tak hojnie uposażyła sw oim i daram i, którzy m ogą m yśleć sw obodnie, pójdą za w aszym przy k ła d e m ? ... Zdaje się, że żyją w raju ziem skim , w tak zw anym „ogrodzie E u ro p y “ , ludzie stw o rzeni do w olności, co stali się sam olubam i, k tó rym i brzydzili się szatani D antego i nie chcieli ich puścić do piekła !...
A z a p ra w d ę , cóż to za boska ziem ia ta k rain a w łoska! Zajrzyjm y jeno ch o ć tro ch ę w jej tajniki.
Oto w łaśnie księżyc, podobny do kuli sre b r nej, podnosi s'ęzw olna w śród cichej nocy i ro z tacza coraz dalej sw e blade prom ienie, szerząc dokoła w idnokrąg. T am zaś niknie już św iatło w śród przedm iotów , nie dających się określić ani nazw ać. Nie w iadom o, czy to są obłoki, sioła,
czy gaje.
Za zbliżeniem się dopiero szczególny obraz, je d e n z tych obrazów , w k tóre tak W łochy o b fitują, uderza sw ym w dziękiem zdum ionego w ę drow ca. W idzi on przed sobą stalow e zw ierciadło słynnego jeziora L a g o - M a g g i o r e , u jęte w ram y gór, iskrzących się u szczytu lodow niam i. Góry te w kraczają w różnych k ierunkach do głębi wód, tw orząc m alow nicze zatoki c ie m n o b ru n atn ej barw y. Je st to cud — dziwo — m arzenie. S rebrzyste sm ugi księżycow e jaśnieją na je ziorze, dalej przesuw a się cichaczem tajem nicza barka, a w pośrodku jeziora w znoszą się w p e w nych od siebie odległościach trzy w yspy B o - rom eusza, jak trzy zadum ane strażnice nad lo sam i narodu, przeglądające się rów n o cześn ie w niebiosach i w topieli, niby trzy cienie spoczy w ające na tle lazurow em , obsypanem gw iazdam i. M im owolnie zatopiłem się w m rzonkach, w ow em m elancholiczno religijnem rozm yślaniu,“ b ędącem potrzebą duszy obcującej z sobą.
N ajw yższego, obejm ujące w szechśw iat i ludzkość całą, a których lękają się tyrani, w ołając: „p recz z m a rz e n ia m i!“
A ile takich d u m, tyle krynicznych s tru m ieni dla odśw ieżenia ducha, tyle praw d zdo bytych w nam iocie życia, tyle odbłysków ch rze- ściań sk iej m iło śc i!
W iedzieli znać o tern zdaw ien daw na pol scy poeci, kiedy w śród rozryw ających duszę u- cisków , nie jędzę zem sty, ale ideał m iłości prze kazali w spuściznie n a ro d o w i; kiedy n aw et ich trąb a w ojenna, zachęcająca do boju i zw ycięztw , tc h n ę ła sam ą m iłością ojczyzny.
Ton zem sty był w ich se rcu dźw iękiem przem ijającym . Ból nie zam ienił się na siłę n i szczącą, w yw racającą m oralność, na w ydającą złe n asio n a nam iętność n ie n a w iśc i!
Zajrzyjcie w naszą historyą wy, dzicy przy- w odźcy cyw ilizow anych niby ludów , które trzy m ają św iatło w ręku, a zaćm ione niem dnia j a sn e g o nie widzą, gdzie jost praw da, nie wiedzą, b o zboczyli z drogi m iło śc i!...
Zajrzyjcie do niej w y , fałszywi m ędrcy, p seudo-filozofow ie, co to przyw ykliście rozczy- n iać w szystko w tygielkach, co zyskaliście w ogóle na jed n o stro n n ej wiedzy a stracili na szczęściu — i przekonajcie się — że w asze um iejętności, w asze pew niki m atem atyczne zabiły w was pew n e
praw dy duchow ne, daleko w ażniejsze dla m o ral neg o bytu człow ieka , niż w am się to zdaw ać m ogło !...
Starożytni p o d ró żn icy , a zarazem praw o daw cy, poeci i b o h atero w ie: L ikurg, P itag o res, H om er, H erkules, aż nadto dobrze te zbaw ienne p raw dy rozum ieli.
R ozum ieli je n aw et dzicy G otowie, kiedy dobrow olnie od zniszczenia Rzym u odstąpili.
A upłynęło już od tej epoki 1 2 2 5 lat. W szak od teg o czasu nauki, sztuki i prze m y sł zrobiły niew ątpliw ie postęp ogrom ny.
A czyż ów postęp przyczynił się w yłącznie do rzeczyw istego dobra lu d zk o ści?
N iestety nie ?
Paryż je st oczyw istym dow odem , że postęp w w ynalazkach jen o sam ych, obrócił się przeciw praw dziw ej cyw ilizacyi; a now oeześni barbarzyńcy naznaczyli drogę sw ego pochodu śladam i zni szczenia, ok ru cień stw i m ordów n iesłychanych w dziejach n aro d ó w — i dow iedli przerażonem u św iatu, że cywilizacya nie leży w sam ej u m ie ję tn o śc i i w iedzy, ani doskonałej organizacyi, a
tern m niej w w ojskow ości um iejącej z rzem iosła n abić i zabić, lecz głów nie w spraw ach d u c h a !
Lecz w róćm y do naszej podróży.
T u rk o t pow ozu ocucił m ię z rozm arzenia i przypom niał, że krzątają się około L ago-M aggiore
ludzkie istoty, bez których w idoku tak łatw o m o g łem się był o b e jś ć !
D w ie zapalone latarnie i pocztylion na koźle coraz bardziej zbliżali się do b alkonu hotelow ego, n a którym stałem (w m ieście A ronie), a zkąd spadały z w azonów długie na kilka sążni w a r k o cze rozkw itłych gw oździków . N areszcie d ał się słyszeć trzask bicza, i obszerny w olant zatrzym ał się przede drzwiam i.
Było ich dwoje, on i ona, jak aś czuła p ara. O na ow inięta w długi czarny burn u s, z jasn ą głów ką, w tył w yw róconą, i oczym a u tkw ionem i w brylantow e głoski rozsiane na n iebiosach; on trzym ający jej w ysm ukłą kibić w objęciu.
Ale zm ieniono w k ró tce konie, powóz po toczył się szosą po nad brzegiem i znikł w c ie niach nocy, niby sen n e widziadło.
I znow u cisza dokoła, p rzeryw ana od chw ili do chw iii żab skrzeczeniem . Jakżeż to w szystko było w harm onii z kolorytem krajobrazu, ze św ia tłem księżyca, z góram i, rom antycznem jeziorem , a n aw et z tajem niczą nocną rozm ow ą m ałych żabek.
N azajutrz dopiero zm ieniło się panoram a. Gdy w yszedłem na balkon, prom ienie słoneczne oblew ały ów m iły krajobraz, który uw ydatniał się w e w szystkich najdrobniejszych szczegółach. W id ać było wyraźnie w yspy B orom eusza, a n a n ich m ia ste c z k a , czyli raczej osady w rodzaju
m iasteczek, zam ieszkałe przew ażnie przez ry b a ków , w ychylające zalotnie sw e uśm iechające się 0 płaskich dachach wille z pom iędzy cy p ry só w . Na dachach stali bożkow ie i boginie, stro jn e w leciuchne d ra p e ry e ; a na przeciw nym b rzeg u jeziora kończyły się Alpy i zaczynały płaszczyzny -eustryackiej podów czas L om bardyi. Strw ożony, zaniechałem zam iaru zw iedzania tych wysp, aby się nie zbliżyć do aresztującej w olnych ludzi Austryi.
Chciałem tro szk ę pisać na balkonie. Ani podobieństw a ! Żeby praca um ysłow a była s k u
teczną, pow inna się odbyw ać m iędzy czterem a ścianam i szczelnie n ak ry tem i su fite m , inaczej niknie człow iek w raz ze sw oją pracą w śród w iel kości w szechśw iata. W iedźcież o tem m łodzi
panow ie literaci!
Pow róciłem tedy do salonu i oglądałem arabeski, przedstaw iające na żółtych ścianach ptaki 1 ow ady. Bo i to należy do ciekaw ości, że n ie m al w szystkie sale jadalne w P iem oncie są m a low ane ochrą i m ają sw oje freski.
Ale otóż przysuw a się z nienacka jakiś b e r b e ć , którego nie w idziałem , gdy w chodził i który oznajm ia mi, że choć on m ały jako czło w ieczek, je st stary jako c i c e r o n e , i tym ty tu łem zaprasza z sobą na przechadzkę.
S łu ż ę ! służę jeg o m o ści! — rzekłem — i wyszliśm y obydw a z hotelu.
Mały przew odnik m iał w yraz zm yślności i dow cipu, a przytem zad arty nosek. Tylko p o ciesznie w yglądał w kusej w yszarzanej k urcie, przykrojonej w idocznie na sta rśg o , a z obciętym i ręk aw am i. Z tern w szystkiem p rędkośm y się za przyjaźnili.
— Cóż to , mój b ra c isz k u , za czarny kolos, co chce głow ą nieba dostać, stoi tam za m ia stem pod g ó rą?
— To pan jeszcze nic nie w i e ? — odpow ie człow ieczek — a przecież to nasz św ięty, jed y n a osobliw ość na św iecie.
— Aaa! to wasz św ię ty ?
— T ak, tak... to dobrodziej K a r o l B o r o - m e u s z , urodzony tutaj w Aronie, zanim został k ard y n ałem .
— W ię c to go jeszcze przed urodzeniem nie zrobiono k ard y n ałem ?
Malec spojrzał na m nie z ukosa, ale to tak, ja k się patrzy na tego, który m iew a zajączki.
Im w ięcej atoli słyszałem o nieboszczyku K arolu B orom euszu, tern w ięcej pow ziąłem sza c u n k u dla niego. Zostaw iw szy na stronie czer w ony kapelusz i czerw one pończochy m o n s e n i o r a, żyw ot jego odznaczył się dobrem uży ciem odziedziczonych bogactw na zakłady d o
-b ro czy n n e.':^ Rzadki to w ięc w sw oim rodzaju św ięty, bod przecie boski P raw odaw ca nauczył nas, ż e : „prędzej w ielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niżeli bogaty dostanie się do królestw a n ieb iesk ie g o “ .
Karol B orom eusz n arażał także sw e życie w czasie epidem ii grasującej w M edyolanie wr 4 5 7 6 r., niosąc p o m oc dotkniętym z a ra z ą ; a kanonizacya jego tern się odróżnia od innych, że nie św ietnieje au reo lą żadnej legendy cu d o w nej, lecz jed y n ie zasługam i nieboszczyka.
W stąpiliśm y po drodze do kościoła, gdzie się znajduje w kaplicy podziem nej grobow iec z czarnego m a rm u ru ze srebrnem i ozdobam i. W nim spoczyw ają zw łoki św iętego, przyodziane w pontyfikalne szaty arcybiskupie i fioletow e r ę k aw iczk i; tw arz zaś szkieleta pokryw a m aska pozłacana.
K ościół zaś sa m , podobnie jak w iele k o ściołów we W ło szech , z pow odu sw ej ja sk ra w ości, zbytku bronzów , kraśnych ak sam itó w p o kryw ających filary itd., nie zrobił uroczystego w rażenia na w ychow ańcu P ółnocy.
M inąwszy m iasto, podobne ulicam i i m u- ram i do w szystkich m iast na św iecie, zatrzym a liśm y się n ak o n iec przed kolosem , k tó ry rósł ja k na drożdżach w m iarę, jakeśm y się doń
przy-bliżali. Posąg trzym a brew iarz pod pachą, a drugą ręk ą błogosław i okolicę.
— N o ! leź naprzód po drabinie.., do środka. — Czy m am waszą ekscellencyę prow adzić aż do głow y św iętego, czy tylko do jego brew iarza? zagadnie człowieczek,
— Prow adź, dokąd m o ż e sz !
1 tak robiąc w niebow stąpienie po szcze blach drabiny, dostaliśm y się szczęśliw ie na pie destał, gdzie m usieliśm y w yglądać jak dwie w ró- ny. Mój mały opiekun nie kazał mi się na św iat oglądać, abym nie dostał zaw rotu. Na stępnie w sunęliśm y się przez dziurę w fałd ach su tan n y św iętego do jego w nętrza.
Ale gdy w ypadło z kolei rzeczy czepiać się żelaznych szyn, z których się składało w ią zanie kolosu, i ta k piąć się, jak ptak po g rzę dach, mój niecnota chichotał do rozpuku, a ja w yklinałem go od czci i wiary.
Lecz m usiałem się w końcu u d o b ru ch ać i prosić g o , obiecując osobno dać na cu k ierk i, żeby nie skakał jak w iew iórka i nie raczył o p u szczać w niedoli sw ego biednego tow arzysza podróży.
— Gdzie m y u licha je ste śm y ? — krzy knąłem w reszcie zrozpaczony, — Uff!...
— Teraz m ożem y spocząć — odrzekł w e soło berb eć.
— B a!... jeste śm y w dobrem m iejscu... j e steśm y w brew iarzu.
— 0 ! o ! o! ty kpisz palko.
— Jak Sw . Karola kocham , tak nie kpię. W leźliśm y do jego brew iarza, a ztąd pójdziem y d o głow y.
Atoli zanim tam dopełznęliśm y, w ypadało przejść w przód przez plecy B orom eusza, gdzie było okno, k tó re nas nagrodziło za tru d y n ie p o ró w n an y m , ujętym w ram y w id o k iem ; a n a stę p n ie przeciskając się jak przez kom in, d o sta liśm y się przez szyję do jego czaszki i patrzyli przez jeg o uszy na ziem skie żaki.
B erb eć zaczął pogw izdyw ać z radości. Z grom iłem go w ielce za to bluźnierstw o, napom inając, że nie w olno po kościele gw izdać, a cóż dopiero w uszach św iętem u.
I nasyciw szy się do woli czaram i L ag o - M ag g io re, zstąpiłem nadół, w praw dzie zapylony i z porozryw anem i nogaw icam i, zaw sze jed n ak z tą błogą uciechą, żem przesiadyw ał, co się nie każdem u trafi, w m ózgu Sw . Karola B orom eusza, n ie przym ierzając, jak L iliput w Guliw erze.
H.
JRossyanie w obery włoskiej. — Suchotnice
w Nicei i coś więcej jeszcze.
Wsio na świetie wzdor, pustoje, Dostoinstwa i czyny;
Lisz byioby wince prostoje I kusoczek wytczyny !
A. Puszkin.
S nąć pierw szorzędny poeta rosyjski z n a ł dosk o n ale przew ażną skłonność sw ego n a ro d u , kiedy tak ją trafnie określił w czterow ierszow ej stro fc e : „W szystko na św iecie fałsz i g łu p stw o , gdy się m a w ódeczkę i kaw ałek w ędliny“ .
W praw dzie M ontesquieu orzekł, że im d a lej postępuje się z południa na północ, tem w ię cej się napotyka pijanych ; — ale ów filozof n ie w iedział z a p e w n e , że w M oskwie, choć to n ie jest kraj podbiegunow y, te rm o m e tr opilstw a do szedł do najw yższego stopnia.
W edle najnow szych obrachow ań statystycz nych, podatek od w ódki stanow i tam niem al połowę dochodów całego państw a.
W szystko pochodzi z góry. Jądra złego na leży głównie szukać w rządzie. To sm utno, ale
ta k je s t! Car z przyjem nością zerka na w inną latorośl, i postrzegł to n aw et N apoleonida, gdy go przyjm ow ał w Paryżu. P opów zam ykają czę sto w łościanie w sobotę, żeby im dać czas do pozbycia się chrypki i zaśpiew ania nazajutrz pod czas liturgii „H ospodi p o m y łu j! ‘ nie zbyt o d ra
żającym basem .
. ,,W św iętej m atuszce“ M oskw ie, policyant n aw et spogląda z uśm iechem zadow olenia na odurzonych spirytusem ziom ków , zataczających się się na ulicach, i dosyć je st tam być pija nym , aby m ieć przywilej w ytłum aczenia się ze zrobionej b u rd y , przypisując ją nie so b ie , lecz ro zg rzew ającem u truneczkow i.
M onopol w ódki psując i bydlęcąc lu d , je st zarazem jakby zw ierciadłem system atycznie urzą dzonego a podstępnego zdzierstw a, nieznanego w k ronikach narodów .
L ecz starzy ludzie pow iadają: Co kraj, to o b y czaj!... Jed n e rządy protegują w E u ro p ie to w arzystw a w strzem ięźliw ości, a inne opilstw o.
1 potrzebaż było zdarzenia, abym na w y żynach w łoskiej ziem i, pośród roskosznych Ape ninów , abym i tam naw et n apotkał w oberży raczących się M oskali. W idać, że stęsknili się nieboracy bez tej baehanalii, do której tak przy w ykli u siebie, i nuż się fe to w a ć !
U siadłem w kąciku i z zajęciem przypa tryw ałem się rubasznej grupie sąsiadów naszych, iału jąc, ii nie posiadam talentu H ogarta, aby ją odszkicow ać.
Spoglądały te ł na nią z uśm iechem i czę sto spuszczając oczy, zza drzw i przyległej k o m naty, czarnobrew e w ieśniaczki, k tó re chw ilam i szeptały do siebio.
T ym czasem przy ogrom nym stole, stojącym na środku izby, odbyw ała się uczta. Syczał sa m o w a r, brzękały kieliszki, ścierały się talerze, p ełn e okraw ków szynki i niedojedzonych k o r n iszo n ó w .
Jed en tylko z biesiadników grona, z m iną papinkow atą otyły jeg o m o ść o czerw onych p o liczkach, szczególnie grubym łań cu ch em u ze garka, i oczach zaszłych blachm anem , nic nie jad ł ani p ił; palił tylko sygaro, połykał dym i n ie w ypuszczał go z ogrom nego brzucha. D rugi zaś trą c a ł go ustaw icznie łokciem , w o ła ja c : ,,Pij b ra tie c ! a budiesz zdorow .“
Przysłow ie to jest dogm atem m edycyny m o sk iew sk iej.
L ecz niechaj nikt nie sądzi, ł e sąsiedzi nasi nie są narodem p o ety c z n y m , zwłaszcza b ęd ąc w brylantow ym hum orze. P iękne niebo w łoskie zapew ne dodało im natchnienia, bo o tó ł k tó ry ś z nich zanucił rodzinną piosenkę o
czyłyku-T rzeb a w iedzieć, że żadna hulatyka m iędzy Mo skalam i bez czyżyka, przebieranego w różne m u n dury, obyć się nie m oże.
B iedny czyżyk ! W ed le m itologii rosyjskiej m u sia ł on być w bliskiem pokrew ieństw ie z B a ch u sem . P osłu ch ajm y je n o :
P i e r w s z y g ł o s : Jechał czyżyk w łodoczkie
W admiralskim czynie: Nie wypit’ li nam wodoczki Po etoj pryczynie ?
I trącono się serd eczn ie kieliszkam i. P otem nastąp ił p rzestanek i chw ila uroczystego m il czenia.
D r u g i g ł o s : Jechał czyżyk pod duhoj: *) Nie wypit' li po druhoj ?
I pow tórzono łykantego, i zakąszono o gór kiem , i w iele g adano o jakiejś' dziedziczce Saszy M ikołajew nie, k tóra choć w porę sprzedała sw oje d u s z e (sw ych p o d d an y ch ), w szelakoż za tan ie pieniądze.
T r z e c i g ł o s : Bili czyżyka pletiu: **) Ne wypit’ li tretiu? *) w hołobli. **) harapnikiem.
Obaw iając się, żeby nie przyszło do jak iej aw an tu ry , w yszedłem z oberży. W łaśnie też m ój najęty v e t t u r i n o zajechał ze sw ą je d n o k o n k ą ; w skoczyłem do niej, a krzyknąw szy do M oskali przez o tw arte o k n o : P i j a n s t w u j c z y ż y k u , a b u d i e s z z d o r o w ! — puściłem się w drogę.
Aż tu za chw ilę ktoś pędzi za nam i. O glą dam się i w idzę jed n eg o z biesiadników , g alo pującego na nieosiodłanej szkapie.
— Poczekaj g o łą b k u !... braciszku ty ro d zo n y !... poczekaj, a upijem y się r a z e m ! — w o ła ł za m ną, chw iejąc się na koniu.
I zdążał dopóki m ó g ł, aleśm y go daleko zostaw ili w tyle.
Przygoda podróży!
V etturino pow iózł m ię do N i c e i . M iałem się tam połączyć z przyjacielem m oim S***, czuw ającym nad siostrą sw oją, k tóra spędzała o sta tn ie chw ile żyw ota w tern m iłem n a d m o r- skiem u s t r o n i u , otoczonem skałam i, gdzie nie m a praw ie z im y , ani w iatrów szkodliw ych na płuca. T am to zjeżdża corocznie m nóstw o n a szych ro d a k ó w , tudzież cudzoziem ców różnych n a ro d o w o śc i, którzy zam iast cuchnących w ód m ineralnych w olą napaw ać się balsam icznem p o w ietrzem , zapraw nem prom ieniam i słońca...
N iceę najbardziej zaludniają obcy podczas jesieni i zimy. W ted y je st przepełniony gośćm i
cały szereg w ytw ornych hotelów', składających najpiękniejszą część m iasta, które było w sw oim czasie ulubionem m iejscem pobytu naszego poety Z ygm unta K rasiń sk ieg o ; gdzie także kilku ro daków stale dotąd zam ieszkuje, i gdzie zn ak o m ity pow ieściopisarz francuzki, Alfons K arr, m a willę i prześliczny ogródek, w którym pielęgnuje krzew y i kw iaty, tak n am iętnie u k o ch an e przez' n ie g o .
Pokazano mi w hotelu godło N icei. Je stto kobieta w hełm ie, przyodziana w zbroję, z o d krytą atoli piersią i srebrnym krzyżem na sercu. W praw ej ręce trzym a miecz, a w lew ej tarczę z orłem . Sam a zaś stoi rom ansow o na skale w zielonem polu, kąpiącem się w falach m o r skich. U jej stóp leży pies, znak w ierności, z n a pisem : „Nicaea fidelis“.
Można się na ten napis śm iało rozśm iać, hom erycznym śm iechem . Gdyby to był naois c a n i s f i d e l i s , jeszczebym uw ierzył, ale N i c a e a f i d e l i s w ielką budzi w ątpliw ość... zw ła szcza dla o becnego rządu francuzkiego.
W każdym razie pochlebny to dla m iasta h e r b ! W szelako w łaściw szym by jego sym bolem była zalotnica, m iękko spoczyw ająca na m u raw ie w lazurow em podniebiu i przeglądająca się w sw o- je m niebieskiem w ód zw ierciadle, w cieniu k w
it-nących pom arańcz, z rozplotam i w łosów , z k tó - rem ib y lubieżnie igrał zefir zalatujący z m orza.
Cokolw iek bądź, owej W en erze nicejskiej, c h o ć nosi kruszcow y krzyż na łonie, m niejbym dow ierzał, niż naszej słow iańskiej Ł adzie, z se r cem przezroczystem !
Nic tak nie je st zalotnie roskosznego, ja k N icea w pogodny w ieczór jesienny, gdy p ła szczyzna zatoki genueńskiej zaledw ie zm arszczona lekkim pow iew em w iatru, co do niej w zale canki przyleciał z Sewilli, m ruczy łagodnie i w m uszelki nadbrzeżne dzwoni, i gdy gw iazdy sp a d ające jej przyśw iecają, niby deszcz ognisty.
W ted y , choćbyś był najbardziej zm ęczony, wyjdź na przechadzkę, zw aną tarasem . W yjdź tam k o niecznie, pam iętaj! gdyż drugiej takiej przechadzki napróżnobyś szukał na św iecie.
Obaczysz tam m nóstw o niew iast d elik at nych, w ątłych i bladych z błyszczącem i oczym a ; m nóstw o biedaczek, co nie m ogłyby żyć g d zie indziej, a k tó re każdej zimy przybyw ają, jak b y h aracz jaki, um ierać do Nicei.
A rystokratki rodu i bogactw z W estm in - ste ru , z przedm ieścia St. G erm ain i w arszaw skiej ulicy S enatorskiej, razem tam n a p o tk a sz ; ale w szystko to jed n o , bo śm ierć je w szystkie zm iecie, chociaż A ngielkę chw ilką pierw ej od Polki i Francuzki, lub przeciw nie.
Za to ujrzysz m ężczyzn w dobrem zdrow iu* i zdaw ać ci się będzie, iż przybyli oni z p o św ięcenia, żeby przelać cząstkę sił sw oich ow ym uroczym u m ie ra ją c y m , które widzisz przesu w a jące się wdzięcznie, niby nocne rusałki, z lo r netkam i w ręku, przy św ietle księżyca. Nie za pom inaj, że są to suchotnice... istoty już nie tego św iata, chociaż na tym św iecie, i bądź dla nich w y ro zu m iały m !
Ujrzysz tam także spacerujących księży, ale n ie takich dobrodziejów bez pretensyi, jak są u nas, co to chodzą, w rew eren d ach praw ie w oleju w ysm ażonych, i juchtow ych butach ; lecz tam obaczysz zgrabnych księżyków , podobnych do tych, którzy zam ieszkują m arm urow e pałace R zym u, księżyków w ypasionych cukierkam i i konfituram i, o pachnącej fryzurze, w czarnych jedw abnych pończoszkach i lakierow anych trzew iczkach ze złotem i sprzączkam i, księżyków , którzy uczyli się spow iadać i przysposabiać na śm ierć białogłow y w stolicy apostolskiej.
I dla tych ostatnich bądź w yrozum iały, boć to naśladow cy C hrystusa'...
Co jednak nie przeszkadza, iż m im ow olnie zadasz sobie pytanie, czy to w szystko nad aje N icei postać uzbrojonej M inerw y, i czy god ło ,fidelis“, k tóre w ycżytałeś na herbie, m ożna b rać dosłow nie ?...
G u bernator Nicei (a teraźniejszy prefekt) w ydaje b a le , gdzie łatw o ta k ie sp o tk a ć się, a n aw et i poznajom ić z pięknem i, chociaż nieco podeschłem i, przybyłem i do tego m iasta na k u - racy ą cudzoziem kam i. W iadom ość dla panów kaw alerów !...
Lecz dziw ne N icejanie m ają pojęcie o P o lakach i w ogóle o ludziach P ółnocy. Im się zdaje na p rzy k ład , źe m y tylko znam y słońce z tradycyi, a ananasy jen o z nazw iska, i źe nie jadam y innych dojrzałych ow oców prócz pieczo nych kartofli.
Nies'w iadom ość taka je s t w strętn ą dla przy bysza, ja k niem niej w strętn y m dla niego jest rodzaj stagnaeyi, spoczynku, będącego pierw szą potrzebą W łochów . S k u tk iem lenistw a, czyli ra czej łatwos'ci życia, jak ie w sw ym błogosław io nym kraju p ro w a d z ą , nie posiada N icea ru ch u przem ysłow ego. Nie m a tam żadnej fabryki z w yjątkiem kapeluszy słom kow ych, przez m łode dziew częta splatanych.
W obec nałogow ego spoczynku, rozryw ki n aw et są dla N icejan podrzędnym przedm iotem .
Ale za to dzw onnice kościelne m ają u nich dużo do czynienia, zarów no w e dnie, jako i w nocy, w ięcej niż Q uasim odo W iktora H ugo.
N asyciw szy się ciekaw ościam i Nicei, posta now iliśm y z panem S*** zrobić w ycieczkę do Genui. Mieliśmy w ięc razem przebyć tę słynną z m alow niczości drogę, zgiętą w łu k nadm orski, zw any c o r n i c h e , rozw iniętą jakoby płow a w stęga u podnóża zielonych A peninów .
Pasm o tych gór je st w w ielu m iejscach poprzerzynane dolinam i zagajonem i borem drzew palm ow ych, oliw nych, tudzież cytryn i granatów , z pośród którego wyglądają tam i ow dzie m u row ane w ioski, zwaliska starych zam ków i m ia steczka z kooułam i na kościołach i dzw onnicach. Szło tylko o znalezienie dobrego v e t t u - r i n o , coby nas do Genui zaw iózł; podróż b o w iem m iała trw ać trzy dni, a nie radziłbym nikom u tłuc się ciężkim dyliżansem pocztow ym po drogach w łoskich, tern zaś m niej być zam kniętym w pudle na żelaznych szynach w tych w łaśnie m iejscach, gdzie cały am fiteatr niebieski w raża się do duszy.
S to k ro ć już lepiej iść piechotą, lub w o - stateczności zdać się na dorożkarza (yetturino).
M ów ię „w ostateczności“ , gdyż nieszczęsny w ędrow iec nie ma w yobrażenia, co się to z nim dziać będzie, gdy się w da z d o ro ż k a rz a m i; chyba że był za m oich czasów w W arszaw ie na F ra n ciszkańskiej u lic y , i szarpali go żydkow ie n a w szystkie strony, zanim kupił od nich tow ar.
Otóż vetturini, przeciw nie, uw ażają ciebie sam ego dopóty za ich w spólny to w ar i szarpią dokoła, gdy wleziesz m iędzy nich, dopóki za sw oje pieniądze nie staniesz się w łasnością jednego.
N auczony sm u tn em dośw iadczeniem podam ci czytelniku, jedynie przez m iłość dla ciebie, re c e p tę , jak się m asz rato w ać od vetturinów na w ypadek am atorskiej podróży we W łoszech.
Przedew szystkiem , chcąc nająć konie, nie szukaj sam vetturina, lecz każ go sobie przy w ołać do hotelu, w którym m ieszkasz. Na sk i nienie przyleci ich od razu kilku i to w o k a m gnieniu.
S koro zażądają od ciebie czterdziestu pia- stró w za przew ózkę, ofiaruj im, przez wzgląd na tw oją kieszeń, krakow skim targiem , piętnaście.
.P o w stan ie hałas, i je d e n z nich chw yci się za głow ę, drugi w rzaśnie z oburzenia, spojrzy na cię jak na zbója, a trzeci będzie ci patrzał z m iną ¿drwiącą w oczy i podrzeżniać zacznie.
. W edy w yrzuć ich za drzwi.
Nie upłynie pół godziny, a zjawi się do ciebie po cichu jakiś' inny v ettu rin o , i powie pod sek retem , że tam ci są szachraje, sankiuloci, pod palacze, lecz że on jed en , su m ienny człow iek, zaw iezie cię za trzydzieści piastrów — i basta,
I tego poczciw ca w ypędź i zam knij drzwi na klucz.
B§dź pew ien że za kw andrans wlezie on do ciebie oknem , jeźli nie kom inem , i że sta r- gow aw szy podw odę za połow ę ceny, dobrze m u zapłacisz.
Ale to nie w szystko.
P ołóż m u jeszcze za w aru n ek , ie konie co trzy m ile zm ieniane być m ają, a bryczka ani razu. Inaczej nie staniesz nigdy w term inie u k resu podróży, i na każdej stacyi odbyw ać m u sisz przenosiny ze sw em i tłom oczkam i.
P ozostaje nakoniec w ażna kw estya do z a łatw ienia, której lekcew ażyć nikom u nie radzę. Je stto b u o n a m a n o należący się W łochom za każdą posługę, czyli datek na w ódkę, m ów iąc czysto po polsku. Bądźże w ięc ostrożnym i nie w ręcz go przypadkiem najm ującem u konie, lecz sam em u w oźnicy, jeżeli nie c h c e sz , żeby się z tobą w lókł na pośm iew isko, jakby z furą siana, m rugając na innych stangretów . A żadna prośba ani groźba w tedyby nie pom ogła, pieniądz tylko chyba nanow o w yrzucony m ógłby zaradzić złem u, a n aw et spraw ić, iż zuchw ały przed chw ilą v e t- tu rin o nazw ałby cię ek sc e le n c y ą .
Przyjąw szy te nieodzow ne m iary p rzezor ności, puściłem się z m ym kolegą nadm orskim szlakiem ku Genui, i w stąpiliśm y po drodze do M onaco.
Gdy kto kichnie na jednym końcu tego księztw a, to na drugim zdrow ia m u życzą.
Szukając na m apie M onaco, nie m ogłem go znaleźć, aż dopiero postrzegłem że przykryła je
kropelka atram entu, co mi padła z pióra. Bo w rzeczy sam ej, czy wiecie, co to je st M onaco ?
Jestto oran żery a! O ranżerya ta atoli s tr a szliw ie nam się przedstaw iła z pow odu n ie z n o śnej dla pasażerów kom ory celnej, i jeszcze n ie znośniejszej opłaty od przym usow ego w izow ania paszportów .
Jakkolw iek n ad er w ygodny to sposób p o lepszenia finansów dla księcia panującego, z a rzucić on go już zapew ne m usiał od chwili z a prow adzenia u siebie r u l e t y , tudzież t r e n t e e t q u a r e n t e , na k tóre niesłychany nałożył podatek.
Pom im o to, pan Blanc, d y rek to r tego za k ła d u gry, w łaściciel takiegoż sam ego i w H om -
b u r g u , choć opłaca się g ru b o na w szystkie strony, m usi dobre robić interesa, skoro niezbyt daw no w yłożył m iliony na upiększenie za m ia stem okolicy, gdzie zakład istnieje. Z przepysz nych ogrodów w iszących na piętrzących się u brzegu m orskiego skałach — co jest dziełem Blanca — rozpościera się teraz cu dow ny krajobraz.
G dyby d y rektor zakładu gry, trzym ający b erło oszustw a , nie uiścił się ze sw ych zobo- w iązań w zględem panującego księcia w M onaco, to tenże je st w stanie je w yegzekw ow ać, ma bow iem na sw oje rozkazy arm ię złożoną aż z 3 0 0 żołnierzy, w yraźnie trzystu — to nie ż a r ty !
I w ystaw ić sobie, że ów kraik m alu tk i tyle rozm aitych przetrw ał rew olucyi ! Był n aw et w sw oim czasie Rzecząpospo litą. Ciekaw a to hi- storya — posłuchać w ięc p ro szę:
Gdy z bożej łask' H onoryusz IV. panow ał sobie tam spokojnie, o niczem złem nie m yśląc, tylko o ściąganiu podatków z w iernych p o d d a nych, o sm acznym obiedzie i o błogim żyw ocie w pałacu, ocienionym rozłożystym i kasztanam i, jakich nie ma gdzieindziej na św iecie, w ybuchła na jego nieszczęście rew olucya francuzka (1 7 8 9 ).
Na tę w ieść m ieszkańcy chciw ie n a d sta wili uszów , skoro zaś respublika w e F rancyi zestała ogłoszoną, upatrzyli chw ilę, gdy książę pan w yjechał z dom u, uzbroili się w stare sza ble, rusznice, siekacze i rożny, napadli na pałac i zdobyli go szturm em .
Dzieje o p iew ają, że w piw nicach rezy - dencyi jego książęcej m ości znajdow ał się pod tę porę niepospolity zapas w ybornego wina. S k u tek zaś tego był taki, że w p arę godzin po
szturm ie ośm tysięcy poddanych książęcych u - piło się z rados'ci należycie i — ululało.
Z tej pierw szej próbki postrzegli oni, jako wolnos'ć jest w yśm ienita rzeczą — postanow ili w ięc i u siebie ogłosić Rzeczpospolitą.
Ale że posiadłości M onaco zdały im się pew nie być za zbyt w ielkiem państw em , a b y m ogły rządzić się sam oistnie i nierozdzielnie, przeto m ądre głowy, k tó re się zaw iązały były w ko m itet tak zw any narodow y, uchw aliły, iżby na w zór S tan ó w Z jednoczonych A m eryki p ó ł nocnej zlać się w federacyą.
N astąpiła zatem w alna rad a nad now ą kartą konstytucyjną , i stanęło n a tem , że M onaco i M antua zespoliły się razem — na śm ierć i życie.
Lecz nie dogodziło to jeszcze am bicyi ta m ecznych obyw ateli. W ysłali oni posłów do K onw encyi irancuzkiej z życzeniem dobrego zd ro wia i w celu porozum ienia się i zaw arcia z nią przym ierza, zaczepnego i odpornego.
Członkow ie K onw encyi b ędąc pod chw ilę w w esołym hum orze, przyjęli posłów z oznaka mi najwyższej grzeczności, i w ręczyli im żądany pargam in sław nego sojuszu, gdzie w yrażone było, iż R zeczpospolita francuzka z zachw yceniem przy jęła do w iadom ości , że istnieje Rzeczpospolita M onaco.
L ecz nie ma nic trw ałego na tym dziw nym płanecie. Nie przewidzieli szanow ni po sło w ie, że ich rząd republikański m usi niezadługo ustąpić m iejsca dynastycznym rządom H ono- ryusza V.
Tak głoszą dzieje o M onaco losach, n ie chaj je czuły słuchacz w duszy sw ej d o śp ie w a !
i (U 115
W mieście Dożów. K rzysztof Kolumb.
A na kształtnych budowlach raęłe wieków dawnych Stoją w bieli — i pyszni z swoich imion sławnych Zapraszają z daleka w czarowne zwaliska
Bogów i bohaterów — pająków siedliska.
Im w ięcej zbliżasz się do Genui, tern b a r dziej odzyw ają się w tw em fonie tajem n icze, nie dające się w yrazić dźwięki duszy obcującej z sobą. Hymn to w ielk i, poem at nieskończo ności i piękna, jakkolw iek bardziej przepełniony n am iętn o śc ią niż m yślą, gdzie w zruszenia serca i zm ysłów najw ażniejszą odgryw ają rolę.
Je stto uroczysta pieśń w szechstw orzenia, k tó rą d uch twój ze w schodem jutrzenki n uci w czystem pedniebiu w łoskiem .
Lecz cóż to tam jaśnieje w oddaleniu o m il k ilk a , jakoby ginący w słonecznem prze stw orzu obrus, haftow any sreb rem na tle b łę - kitnem ?
To zatoka g e n u e ń sk a , co się zarysow ała w kształcie am fiteatru.
A tam na w yżynie przy zatoce widzisz ro zrzucone w śród ciem nych gajów oliw nych i
jask raw ej zieloności drzew cytrynow ych, w białej odzieży m arm u ro w e pałace, w sparte dum nie n a A peninach. To w łaśnie owa p y s z n a , jak się sam a nazw ała, Genua, niegdyś królow a m orska, niedbale rozciągnięta nad sw ym b rz e g ie m , ów sław ny gród dożów , którego T u ry n z całą sw oją kolum nadą i w spaniałym i portyki je st zaledw ie p rzed p o k o jem , a z niego jeszcze o kraju w ło skim sądzićby nie m ożna.
Bez w ątpienia ze w szyskich m iast n ad m orskich w e W łoszech G enua je st najpiękniej- szem , pom im o że serce jej już daw no bić p rze stało. D ow odzą turyści, że p o rt genueński w ięcej m ieści w sobie w dzięku niż B osfor k o n sta n ty nopolitański.
Tylko niestety, że w Genui życie i śm ierć tak blizko sąsiadują z s o b ą ! Na dole m iasta u przystani panuje r u c h , z g ie łk , h a ła s ; lecz im w yżej stąpasz pom iędzy w yniosłe jak topole cy prysy i m arm ury, tem w iększa cię ogarnia cisza, a tem głośniejszem i stają się tw e kroki. W e w spaniałych pałacach zam ieszkało g łu ch e m ilczenie, i tylko zefir m uska południow e krzew y, pnące się na puste krużganki.
Przy w jaździe do m iasta przez jedyną b ram ę, P o rta di V a c c a , pierw szy raz w idziałem tak zw ane m e z z a r o g en u eń sk ie. Je stto biała, długa, zarzucona na głow ę, na pół przezroczysta
zasiona, używ ana przez kobiety. Bardzo im to do tw arzy ; ma to jakąś cech e zalotności w sch o dniej.
Ale gdy m iniesz P orta di Vacca, gdy zni knie ci z oczu w ysm ukła latarnia m o rs k a , a rzucisz okiem na w ew nątrz m ia sta , łatw o tam dojrzysz , że podobnie jak w szystkie potęgi u - p ad łe i zm uszone w yrzec się przyszłości, G enua pyszni się jeno sw oją św ietną przeszłością.
S tary pałac dożów panuje nad zatoką i tak ą m a m in ę , jak gdyby całe m iasto było niegdyś zbudow ane jed y n ie dla przyjem nego w i d o k u doży.
Idąc po obszernych schodach tego pałacu, m im ow olnie nasuw a się w yobraźni pow ażna p o sta ć z białą brodą staruszka, ow ego króla R ze czypospolitej, w yszłego z klasy m ieszczańskiej
$ zb o g aco n ej kupiectw em , którego długie szaty
ścierały kurzaw ę z tego sam ego k a m ie n ia , po którym stąpasz.
Ale cześć w spom nieniu o n im ! gdyż G enua pod rządam i dożów kw itnęła w pom yślność, m iłow ała sztuki i rękodzieła, a co najw ażniejsza była zawsze wolniejszą od sw ej ryw alki W enecyi.
W W enecyi myśl ludzka na w spom nienie p ałacu dożów zw raca się najpierw ej w ponurą stro n ę starego m iasta z siedzibą strasznych In kw izytorów , jeszcze straszniejszem w ięzieniem
i g m a c h e m , zw anym : ponte di sospiri (m ost w estch n ień ).
M ost w e stc h n ie ń ! Z pom iędzy tych przera żających m urów , ciem nych okien żelaznem i obi tych k ra ta m i, z pom iędzy tych rygli i ciężkich zam ków nie jed n a niew inna ofiara szła na śm ierć z pod tajem nego sądu Ś w iętej Inkw izycyi.
P ow ierzchow ne zask arż en ie, nie poparte dow odam i, a rzucone naw et bez podpisu d e n u n - cyanta w gardziel lw a W enecyi (istniejącego jako ruina do tej pory), było d o sta te czn e, aby oskarżony d ostał się w katow skie rę c e opraw ców try b u n a łu , nie zdającego przed nikim rach u n k u z czynów sw oich i nie znoszącego żadnej nad sobą kontroli.
W głów nej sali tego tajem nego try b u n ału , wybitej czarnem s u k n e m , zasiadali sędziow ie. Ich zim ne, podobne do upiorów , n ieugięte jak fatalizm postacie, okryte były od stóp do głow y ciem ną opończą, i rzucały przez otw ory w kap tu rach osłaniających im oblicza, spojrzenia krw io żercze na ofiarę ich fan aty zm u , jak zgłodniałe pantery czyhające na zdobycz. Sala nie m iała żadnego okna, prom ienie słońca nie dochodziły do niej nigdy, żaden znak życia, bo nieu b łag an a śm ierć założyła tam sw oje legow isko. Dwie tylko zapalone św iecy stały na s to le , rzu cając m g łę św iatło; a w pośrodku nich leżała, w sparta
na dw óch piszczelach, trupia głów ka. Przez jam y , gdzie były oczy, fosforem *błyszczało pruchno.
Cały te n obraz w ogóle jak i w szczegó łach m iał coś niew ym ow nie diabelskiego.
Dla uzupełnienia go staw iano przed obw i nionym krucyfiks, jakby na urągow isko. Krzyż ro zpościerał ram iona, a na nim Zbawiciel, który w tej jaskini Św iętej In k w izy cji w yglądał ra czej na Boga zem sty niż m iłości, na godło po tępienia.
Podania o G e n u i, przeciw nie, nie przypo m inają szpiegów, lochów i kató w , tej hańby ludzkości. Nieszczęsny kraj i nieszczęsny gród, co się nie m o le obyć bez rusztow ań, szubienic i k a tu s z y !
Na w spom nienie now oczesnej W enecyi ze zw iędłem kw ieciem przez długi czas na sk ro niach , w yciągającej sw e śnieżne rączęta zakute w niem ieckie k a jd a n y , ow ej czarow nej W enecyi o żałobnych gondolach, o tu rm ach z ołow ianym d a c h e m , gdzie za życia sm ażył się P e llic o , której lew ryczeć przestał na placu św . M a rk a; W en ecy i najeżonej cuchnącem i koszaram i i b a gnetów w iankiem — jak aś ręk a lodow ata ściska
se rc e .
1 jakże tu dziś uw ierzyć w szczerość lib e ralizm u austryackiego ? !
W róćm y raczej do pałacu dożów g en u eń skich ! 'tń n o la o l ,ysoo vV/d ejsbp
P rzebóg! cóż to za przepych niesłychany, jakiego żaden m ocarz nie posiadał. Bogactw a Chin i Japonii, zw ierciadła w e n e c k ie , pachnidła w schodnie, porfirow ych rzędy słupów , m alow idła C orregia, Tycyana, Van-L)ycka i R ubensa, w szyst kiego tam znajdziesz ślady.
A ow e schody olbrzym ie; sklepienia w y sokie ; łuki ś m ia łe ; przedsionki z posągam i i biustam i najznakom itszych m ężów staro ży tn o ści; kunsztow ne sn y cersk ie sztukalerye drzwi i okien; poręcze balkonów , niby z koronki uw ite — dziś stoją ru d erą i pustkow iem .
S m ętn y pow ój przeplata w szy stk o , a po m im o t o , w szystko tam jeszcze niem ym języ kiem przem aw ia do w ędrow ca.
Gdy wnijdziesz do p rz e d sio n k a , zdaje ci s ię , że lada chw ila w yskoczą z przyległej k o m naty gierm kow ie Fiesqua. Nie wiesz dlaczego w tym przybytku stąpasz na palcach. W sa lo -' n ach napotkasz tam jeszcze heb an o w e m eble z aksam item i słoniow ą kością.
Brak tylko daw nych gospodarzy i c z a rn o okich W łoszek z alabastrow em obliczem .
Gdy ze schodów potoczysz w zrokiem po m u rach pałacu Doria, obaczysz je dotąd okryte w ytw orną freską rom ansow ego pędzla P erin a
dcl V aga, tegoż sam ego ucznia R a faela, co to go w ypędzono z R z y m u , już nie pom nę dla jakiej przygody.
W ow ych ozasach pałace dożów były za w sze otw arte dla poetów i artystów , którzy uciekali przed p rześlad o w c am i, z pędzlem albo z piórem w ręku. Otóż Perino del Yaga sc h ro niw szy się do G e n u i, i będąc przyjęty praw dziw ie po książęcem u przez starego dożę, ozdo bił przez w dzięczność te m ury, pom iędzy k tó - rem i znalazł dla się tak uprzejm ą gościnę.
P ałac Doria leży m iędzy ogrodam i przypo- m inającem i ogrody Sem iram idy, a ciągnącem i się pod g ó rę, zkąd w ychodzi się na taras m a r m urow y z pięknym w idokiem na okolicę. Oko gubi się w przestw orzu Morza Śródziem nego.
Obok pałacu stoi jeszcze pom nik Jow isza, a przy nim nag ro b ek dla psa darow anego przez K arola V. Andrzejowi Doria. Pies ten zdechł był podczas nieobecności sw ego now ego w ła śc iciela, i pochow ano go przy Jo w isz u , ażeby n aw et i po śm ierci — jak św iadczy napis — nie przestał strzedz Boga.
W Genui są tylko w łaściw ie trzy głów ne u lic e , reszta w ąziutkie i b ru d n e uliczki; brud bow iem należy także do charakterystycznej m a- low niczości W łoch. Ale za to trzy w spom niona ulice m ożnaby nazw ać składem pałaców , k tó re
ząb czasu nadw eręż}/, gdzie zm k/a daw na w iel kość , pozostaw iw szy pokryte pv/em ubieg/ych czasów m ury, przed którem i w a/ęsają się odarci l a z z a r o n i , zalegając place.
Lecz dziw na rzecz, że z w yjątkiem doiv> obyw atele gen u eń scy nie cieszyli się ro ślin n o ścią , gdyż zaledw ie m ożna postrzegać u nich m a/e ogródki tam i ow dzie wiszące na tarasach , jak niegdyś w B ab ilo n ie, tudzież w oknach i na balkonach.
G enua też nie je st m iastem ogrodów , ale s/usznie nazw aćby ją m ożna m uzeum pa/aców , will, kościo/ów , portyków , fryz, posągów i k o lum nad, k tóre kosztow a/y miliony.
A przepych ten w budow lach by/ w yni kiem surow ych republikańskich praw śre d n io w iecznych, zabraniających gier, hucznych zabaw , noszenia z/ocistych tk a n in , dyam entów i tym podobnych zbytków . W szyscy zatem kupcy, owi przedsiębiorczy potom kow ie Krzysztofa K olum ba, których statki uw ijające się po O ceanach zw o- zi/y im bogactw a z obydw óch pó/kuli św iata, nie m ając co robić z nagrom adzonem i skarbam i, pośw ięcali znaczną ich część arch itek tu rze.
K r z y s z t o f K o l u m b ! . . . którego d o k torzy XV. w ieku poczytywali za m arzyciela i w a ry a ta , którego za panow ania F erd y n an d a i Izabelli hiszpańskiej przyw ieziono z A m eryki na
ry n ek M adrytu, zakutego w łań cu ch y , przez in trygi Jezuitów — ten sam nieszczęsny żeglarz, syn niegdyś ubogiej R zeczypospolitej, człow iek bez im ienia i w zięcia, siłą w łasnego geniuszu i odw agi złożył ludzkości w darze św iat now y. S m utna to plam a w historyi H iszpanii, a św ietna k arta w dziejach Genui, że takiego w y dała m ęża.
Gdyby Die Kolumb, dziś m oże E uropa nie znałaby się z A m eryką, i nie szeptałyby z sobą za pom ocą podw odnego druta ow iniętego w g u taperkę, teg o cudu naszego stulecia.
Gdyby nie on, nie K olum b, nie m ielibyśm y w yobrażenia o kształcie i rozm iarach całego o b szaru m ieszkania przeznaczonego nam przez S tw ó rc ę ; nie korzystalibyśm y z płodów tylu i ziem i k lim a tó w ; p rzestw ór wody i lądów , k tó re pośród niej pływ ać się zdają, ze w szyst- kiem i odnogam i, zakrętam i, ujściam i rzek i po toków , nie byłby nam dostępny.
Kolum b to, G enueńczyk, ten sam , którego k rępow ano z zazdrości kajdanam i i o m ało nie w ołano n a ń : na krzyż z n i m . . . na k rzy ż! a w ypuścić B a ra b a sz a ! — k tó ry na szykany o d pow iadał faryzeuszom znaną anegdotą o posta w ieniu sztorcem ja jk a ; on to dał popęd do rozw inięcia na olbrzym ią stopę przem ysłu, handlu, m a ry n a rk i, astro n o m ii, fizyki, nau k
przyrodzo-nych i ścis/ych ; on ofiarow ał ludzkości św ieży żyw ioł nie tylko św iata zm y sło w eg o , ale i d u chow ego.
Mówię i duchow ego, gdyż nie znane p rzed tem m orza i wyspy ukazując człow iekow i n ie zm ierne kraje ro ślin n o śc i, tudzież m iryady ob cych m u tw orów o rg an iczn y ch , zm usiły go do rozm yślania. Nigdy obfitsze żniwo nie n a strę czyło się dla um ysłu, chciw ego zaw sze p okarm u dla wiedzy.
A oprócz te g o , jakąż w dzięczność wonni m iłującem u ludzkość Kolum bow i ci w szyscy, którzy potrzebow ali się chronić od despotyzm u św ieckiego i duchow ieństw a, a którzy w m iejsce, uciążliw ego poddaństw a w e w łasnej ojczyźnie w św iecie odkrytym przez Krzysztofa Kolum ba znaleźli w olność dla się zupełną , tudzież w ol ność obyw atelską i pożytek z w łasnej pracy, nie zhańbionej żadnym kastow ym przyw ilejem .
T ak wT r. 1 6 3 0 z portu Delft w H olandyi w ypłynął ubogi statek « Ma y - F l a we r * (kw iat m ajow y),' który uw iózł dw u n astu purytanów a n gielskich.
Byli to prześladow ani za sw»e przekonanie i w iarę w ychodźcy, znużeni i sm utni w czar n ych w ytartych sukniach. Mieli Biblią dla po karm u duszy i stos su ch aró w na pokarm ciała. Otóż ci pielgrzym i, owi apostołow ie w
licz-bie dw unastu, przebyli A tlantyk śladem w ieko pom nego K rzysztofa, um ieli w ytrw ać w śród przeciw ności, a na ich p rochach pow stała spo łeczność złożona z w olnych osadników — p o w stał Nowy Y o rk , W y sz y n g to n , Filadelfia i B oston !
O ! G e n u o ! R ozpadają się powoli w ru m ow iska tw oje m arm ury ; w śm iertelnych skacze już podrygach m onarchizm Hiszpanii z w spie ranym i przez księży K arlistam i; a im ię tw eg o dziecięcia K o lu m b a, m iłującego bliźnich, nie tylko nie śn ie d zieje, lecz coraz w iększego n a byw a blasku.
Bo jak wiatr liście z waszych palm odziera, Tak dziejów karty zdziera czas morderca ; W ludzkości tylko prawda nie umiera, Tylko nie giną kochających serca.
Odw iedziw szy z Schillerem w rę k u g ro bow iec dum nego F iesq u ’a , k tó reg o przyjaciel W erin a zm uszony był strącić do odchłani p r o p u b l i c o b o n o , postrzegłem po drodze otw arte drzwi do k o ś c io ła , jak mi p o w ied zian o , św . W aw rzyńca.
Kościół ten odznacza się sw oją oryginalnością pod w zględem architektury. K ościołom jest w olno m ieć o drębne cechy. M uzułm anie w znoszą o- krągłą kopułę na m eczecie z w yniosłym m i n aretem podobnym do palca ukazującego k u ni ebu;
Indyanie i E gipcyanie mają arch itek tu rę ciężką, bom biasto pła ką ; —■ geniusz grecki uśm iecha się w śród w ylw orności i białości m arm u ró w sw ych św iątyń; cerkiew rosyjska je st po w ię k szej części zbudow aną w bizantyjskim stylu o pięciu k o p u ła c h ; — geniusz rzym ski nadał k o ściołow i św. W aw rzyńca piętno w ojenne i k a płańskie razem .
W nijdźm y tam , aby oddać cześć św iętem u, posiadającem u dużo zaufania publicznego w Genui.
Z now u tafle białe z czarnem i na posadzce, znow u bronzy i ow o r o c o c o , tak zn am io n u jące św iątynie w łoskie.
Ale kościół o którym m o w a , posiada to, czego inne nie mają. Ś w ięty W aw rzyniec strzeże tam szm aragdow ego naczynia, talerzyka inaczej pow iedziaw szy, znanego pod nazw ą S a c r o C a t t i n o , z którego podobno C hrystus spożyw ał potraw y podczas w ieczerzy P ań sk ie j, a który był darow any Salom onow i przez królow ę S abbę i m iał się n aw et przechow yw ać w sk arb cu św ią tyni jerozolim skiej.
Z apraw dę, ciekaw a o tern tradycya, i zbyt w iele rzucająca św iatła na fakta historyczne i stosunki w XI. w ieku, aby rozstać się z G enuą, a o niej przem ilczeć. Byłoby to * być w Rzymie, a papieża nie widzieć.«
z krzyżow cam i z Pizy zrobili k ru cy atę na zdo bycie C ezarei, a stanąw szy przed m iastem zło żyli w alną radę co do sposobów szturm u, w iele zdań się ścierało, gdy w tern jed en z żołnierzy, uchodzący za p ro ro k a, zaw o łał: Nie potrzebu jem y ani w ieżyc, ani ro b ó t przygotow aw czych, ani m aszyn w ojennych. W ierzm y tylko, k o m u nikujm y, i idźmy śm iało pod m u ry l
To nie tak jak dzisiaj, gdy w yualeziono kartaczow nice.
K onsul genueński przyklasnął m ow ie żoł nierza - p ro ro k a , i całe w ojsko potw ierdziło ją okrzykiem zapału.
Spędzają tedy noc na m odlitw ie, nazajutrz o św icie przyjm ują kom unią ś w ., i uzbrojeni tylko w m iecze i drabiny idą z konsulem na czele pod C ezareję i biorą ją szturm em .
Przypom ina to coś Sobieskiego pod W ie dniem .
P o tem G enueńczycy u stęp u ją'P izan ó m w szy stkich złupionych bogactw , zatrzym ując tylko dla się S acro Cattino.
S a c r o C a t t i n o , rozum ie s ię , zostało uroczyście przeniesione do G e n u i, gdzie było w niezm iernem poszanow aniu.
U stanow iono honorow ych rycerzy, z k tó rych każdy z kolei był obow iązany strzedz klucza od cym borrum , gdzie zam knięto relikw ię, i zkąd
ją w ydobyw ano tylko raz na rok dla ukazania ciek aw em u ludow i Rzeczypospolitej.
Z nalazł się w szakże zu ch w alec , dopatrzył w ew nątrz olbrzym iego szm aragdu drobne, puste bańki, podobne do tych, jakie się niekiedy znaj d ują w szkle topionem . W tedy uczony n ied o w iarek usiłow ał dyam entow ym sw oim pierście niem pociągnąć po naczyniu, aby dośw iadczyć jego tw a rd o ś c i; ale dostrzegł tej niesfornej za
chcianki m nich i w niósł do góry talerz C hry stusow y w c h w ili, gdy niegrzeczny gość wy suw ał już palec ku niem u.
L ecz za to żydkow ie g en ueńscy byli m niej szym i niedow iarkam i od uczonego katolika, gdyż pożyczyli oni na potrzeby kościelne i krajow e cztery m iliony piastrów na ów cudow ny szm aragd.
I wielki był lam ent w pokoleniu Izraela, gdy S acro C attino zostało pozbaw ione z p o stę pem czasu czci sobie należnej, sw ojej straży honorow ej i tajem niczego u ro k u , a co najw a żniejsza , gdy m ieszkańcy Genui przestali w ie rzyć w praw dziw ość szm aragdu i gdy gorzej je s z c z e ! nie w ie rz ą , aby go Sabba ofiarow ała Salom onow i, i że na nim jadł baranka w ielkano
cnego nasz Boski P ra w o d a w c a , sło w e m , gdy grzeszna G enua katolicka straciła całkiem w ia rę ! Atoli sm u tn e to w sp o m n ien ia! P orzućm y je zatem na c h w ilę , porzućm y także kam ienie,
m arm ury i cudow ne n a c z y n ia , dla w glądnięcia tro ch ę w obyczaje narodow e.
Co uderza najbardziej w G enui — jako i w całych W łoszech — to nieobecność m ężów . Nie m ów ię tu o m ężach z a s łu g i, b roń Boże ! nie chcę ubliżać W ło c h o m , ale po p ro stu o tych, co m:iją żony. Nie szukaj ich tam w p o wozie , ani też w loży obok sw oich godnych p o ło w ic, bo napróżne tw oje trudy, nie znaj dziesz ich w cale.
Jakiem iż w ięc tam pan mąż ścieżkam i chodzi ?... gdzie się u licha przechow uje ?
Nie w iadom o.
Z apew ne w innym te a trz e , albo w innym pow ozie, jeźli nie w b u d o a rz e , byle nie u żony.
Poznaw szy się z jaką dam ą , myślisz czę sto k ro ć , że jest w d ó w k ą, aż tu ni z tego ni z ow ego dow iadujesz s ię , iż m a m ęża, p raw dziw ego m ęża, z którym przechodziła k o śció ł, żyw ego m ęża, i co głów niejsza, że ten m ąż niew idzialny zam ieszkuje pod jednym z nią da chem . Szukasz go zatem , dopytujesz się o niego, pragniesz m u się p rzed staw ić, chcesz go p o z n a ć . . . . To w szystko n a d a re m n ie , bo go nie obaczysz.
On niecnota ma gdzieś sw oje skryte k ą ciki , w których p rz e sia d u je , a zkąd rzadko wyłazi.
Turysta z musu.
%
Ale przypuściw szy, że go w ytropiłeś... p rzy puściw szy także, że pragniesz się stać jego osoby, a zwłaszcza jego poczciwej m ałżonki przyja c ie le m , kapłanem se rc a , pow iernikiem uczuć, pocieszycielem , lub jak chcesz się n a z w i j ... m ożesz tego zaszczytu z łatw ością dostąpić.
O kreślm y bliżej tę delikatną k w e sty ę , aby n as przypadkiem nie posądzono, że przem ilcze niem jej zostaw iam y zbyt rozległe pole najdzi w aczniejszym dom ysłom !
I t a k : w dzisiejszym w ieku m ateryalizm u, g d z ie rodzice nie p ow iadają, jak A m erykanie, i e „kto ją kocha to i bez posagu w e ź m ie ,“ lecz g d zie związki kojarzą się u n a s , w zastarzałej E u ro p ie , nie z m iłości niestety ale z interesu, dla pieniędzy, protekcyi, am bicyi, i t. d., zdarza się najczęściej, że po pew nym czasie tak zw a
nych m iodow ych m iesięcy nadchodzi straszna godzina ro z c z a ro w a n ia , w której m łode stadło zaczyna poziew ać, nudzić się z przesytu, i u czu - w ać p otrzebę kogoś trzeciego do , ich zw ykłego tow arzystw a.
Bo i jakże m oże być inaczej ?
Mąż jest zniechęcony i niedość uprzejm y, jejm o ść ro zd raż n io n a , kapryśna i opryskliw a, a obojga rozm ow a poufna w yradza się zw olna w e w zajem ne oskarżenia. S ło w e m , m ateryały
palne są p rzy g o to w an e, / i brakuje tylko isk ry , aby nastąpił w ybuch.
W tedy zjawia się pan W s'ciu b sk i, przy jaciel.
U radow ana jejm ość w yw nętrza m u się ze sw em i dolegliw ościam i. Rzecz to naturalna, k o - m uż ma się w yw nętrzyć ?...
A je g o m o ść ?
Biedak, z troską na c z o le , w spom ina też przyjacielow i naw iasow o o sw ych śm ierteln y ch nudach.
O boje tedy zrzucają na niego sw oje cię żary i czują się być w trzeciej części ulżonym i.
W szystko to dobrze.
Atoli po niedługim czasie pan mąż sp o strzega, że najw iększym ciężarem dla niego był obow iązek w prow adzania w św iat sw ojej sa k ra m entalnej połow icy, której w żaden sposób rzec nie m o ż n a : siedź babo w dom u ! Pani zaś żona ze sw ej strony p rz e n ik a , . że tow arzystw o, do któ reg o u częszcza, je st jej nieznośne w łaśnie dlatego, że tam idzie z tym , co w ym ógł na n iej dozgonną przysięgę.
W ted y rola przyjaciela dom ow ego staje się w yraźn iejszą; pośw ięca on się nieborak dla o - bojga, w ytrw ałość jego zam ienia się w c n o tę ! Dzięki tem u pośw ięceniu i tej w ytrw ałości m ąż chodzić m oże odtąd sam otnie, gdzie m u się
podoba — a o n a?... ona zaczyna m niej się nu» dzić u siebie.
P an m ąż pow raca z m iasta radosny, zado w olony, uśm iechnięty, i znajduje także uśm iech na licu w iernej tow arzyszki żyw ota. A kom uż w in n i tę szczęśliw ą przem ianę, jeźli nie przyja
cielow i ? N ieoszacow any p rzy jaciel! ..
T y lk o , że m ógłby on zbyt się utru d zić m ocą sw ej ofiary, a w takim razie m ałżeństw o popadłoby m im ow olnie do daw nego rozpaczli w ego stan u . Jakże tem u zaradzić ? Za m ężem przem aw iają w praw dzie p ra w a ,’ o k tóre się ju ż nie troszczy i nie wie, co z niem i zro b ić; lecz o d dać ich sam w cudze rę c e nie chce. Za to pozw ala je sobie w ydrzeć. W m iarę bow iem jak zacny przyjaciel go zastępuje, je st m u w ygodniej n a tym padole. Otóż i sform ow ał się tró jk ąt rów noboczny na p o ciechę stro n in tereso w an y ch t
T aka to historya n iedobranych m ałżeństw niem al na całym św ie cie; ale w ięcej się ona objaw ia w krajach g o rących niż u n a s. U n as tają się z nią z różnych przyczyn. W e W łoszech nie ukryw ają jej już ze zwyczaju, już z pow odu krajow ego lenistw a.
Tylko że we W łoszech n iew ierna przyja ciółka dla sakram entalnego sw ego przyjaciela, staje się najw ierniejszą dla n iesak ram en taln eg o w ed le w łasnego w yboru.
N asuw a się teraz niew inne p y tan ie: gdzie je s t lepiej, u nich na południu, czy u nas na p ó łn o cy ? czy , jaśniej m ów iąc, lepiej przybrać sobie kapłana uczuć jed n eg o na całe życie, albo też zm ieniać go potajem nie co kilka m ie sięcy ? . . .
Przepraszam cię Czytelniku, iż zanim o d pow iem w tej w ażnej kw estyi społecznej, pójdę się naradzić z paniam i.
B ą d ź z d r o w a G e n u o . — L o r d B y r o n i d z i e w c z y n a z F l o r e n c y i .
Szatareczko, szynkareczko, Bój się Boga, stó j!
Tam się śmiejesz, wino lejesz Wprost na kaftan mój.
Nie daruję, Wycałuję
S tatek na kotw icy kołysał się m iękko, lu bieżnie, w b łękitnem w ód przezroczu, a c a ły am fiteatr niebieski fo to g rafo w ał się na duszy.
W n atu rze panow afy spokój i cisza.
W takiej chwili, na w idok otaczających cię za granicam i ojczyzny cu d ó w przyrody, m yśl tw oja w ydziera się i p ęd em bieży w błogą, a tak znaną sercu tw em u niegdyś krainę, gdzie w szystko było dla cię m iłością, poezyą, zachw y te m : zarów no ow ady brzęczące w krzew ie, jak liście drżące pod tchnieniem w ia tr u , zarów no zielona m uraw a, jak tęczy prom ienie.