• Nie Znaleziono Wyników

Wyklęty ; Kamień w Olgienianach ; Żegota z Milanowa Milanowski

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wyklęty ; Kamień w Olgienianach ; Żegota z Milanowa Milanowski"

Copied!
268
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

P I S M A

IGNACEGO CHODŹKI.

(6)
(7)

PODANIA

L I T E W S K I E

prjej

I g n a c e g o C h o i t ź h ę ,

S E R I A la i 2 a.

Wyklęty— Kamień w Olgienianach— Żegota z Milanowa

« Milanowski.

TU p b a n te notne.

WI LNO.

Na k ł a d e m i d r u k ie m J ó z e f a Za w a d z k i e g o.

(8)

ВИ Л ЬН А. Въ ТипограФШ п . ф. О си п а З а в а д зк а г о . (Замковый переулокъ, N. 149).

Дозволено Цензурою.— 18-го Ноября 1876 года. Вильна.

(9)

W S T Ę P .

K a ż d a stopa ziemi przez ludzi zajęta, ma swoją przeszłość. Przeszłość ta z ludzką po­ dobna, i prawie zawsze zjednoczona, albo jest znamienitą i wiekopomną, oznaczoną wielkiemi wypadkami i wspaniałemi dziełami rąk ludz­ kich, trwającemi dotąd, lub rozsypującemi się dziś w gruzy; albo cicha, skromna, przemi­ jającą jedną chw ilą, jednem miłem uczuciem, lub częściej jeszcze jedną łzą i westchnie­ niem o z n a c z o n a .... Pierwsza dla dziejopisa na­ rodów i całej ludzkości, druga dla dziej opisa serca ludzkiego, a zatem dla powieścio-pisarza właściwą jest treścią.

(10)

W krajach, w których dawno już odkry­ to te źródła najpiękniejszych natchnień dla na­ rodowych pisarzy i najmilszych wrażeń dla czytelników , literatura nadobna zagarnęła je pod własne panowanie, owładnęła niemi zu­ p ełn ie, i z podań, czy wiadomości ze dna ich, ze tak pow iem , wyjm owanych, odtwarza po­ tomkom cnoty i obyczaje naddziadów. My w ie­ czne naśladowniki obcych, ten raz za dobrym ich poszliśmy przykładem: poznaliśmy że i nasza kilko - wiekowa przeszłość, zostawiła na ziem i naszej, i wspaniałe publiczne pomniki, i mnóstwo pamiątek powszedniego życia oj­ ców naszych, z dziejami nawet naszemi po­ łączonych; których równie interesujące, a bo­ daj poczciwsze, przykładniejsze i tkliwsze zbie­ rać możemy w zory, i zbieramy je w rze­ czy samej.

Literatura nasza nosi odtąd w ogólności pię­ tno w ła sn e , i wydziera z rąk ziomkom książki obcym językiem , obcą treścią i obcym duchem pisane, jako matka wydziera dziecięciu swemu owoc obcy i szkodliwy, a własnej piersi po- żywczym posila je pokarmem.

(11)

I ztąd wyszły u nas na jaw, utajone dotąd w zaniedbaniu, lub porzucane w poniewierce, m nogie, razem ziemi naszej, obyczajów i cha­ rakteru naszego, obrazy, ślady i przykłady, któ­ re dostarczając obfitych treSci talentom naszym, tem je silniej pobudzają do pracy, że się ta nagradza prawdziwem współczuciem i powszech- nem zadowoleniem ziomków. A lubo nader wie­ le i w rozmaitym względzie wyczerpano juz z tego źródła m aterjałów, jednak bez wąt­ pienia wiele jeszcze pozostało, dla szukają­ cych z gorącą ządzą i szczerem upragnieniem tego wszystkiego, co jest pięknóm, szlachetnem, a własnem.

Owoż takiem uczuciem i ja przejęty i na­ tchniony , pobudzam niem i pokrzepiam słabą mą zdolność, szczęśliwie dotąd, przychylne'm przyjęciem przez ziomków pism m oich, uwień­ czoną. Tytuł ich nowy, bliżćj do celu stosuję: celem zaś tym będzie zawsze godło moje od początku przyjęte, a objawiające się na ka­ żdej k arcie, miłością wdzięcznych i nadobnych obrazów kraju naszego, zamiłowaniem pięknych przykładów, wspomnień, pomników, cnót bogo^

(12)

hojnych i obyczajów naszych rodzimych: sło­ wem miłością z serca autora w serca czytelni­ ków przepływającą, i jednającą wzajemnie ich dla się takie miłość.

(13)

W Y K L Ę T Y .

I .

„ D o m p u s ty — żona w d o w a— a dzieci siero ty !“ Oto definicya z daw nych praw naszych w przysło­ wie zamieniona, na oznaczenie kary tak nazwanój

bannicyi, wywołania— padającej na tego, który po­ zwany do sądu nie staw ał na term inie:— Contum ax

n a b an nicyę! w ykrzyknął natenczas woźny, po trzy- krotnem zawołaniu niestaw ającego, i obecni z uśmie­ chem pow tarzali: „Dom pusty — żona wdowa — a dzieci s ie ro ty !“ z uśm iechem , bo w ostatnich cza­ sach praw nictw a naszego, straszne te w yrazy*stały się ju ż tylko form ą, kilkudziesięcią złotemi oku­ powaną.

Była jednakże plaga sroga jeszcze i w epoce tój mojój powieści, spraw dzająca na uderzonym nią fa­ talne to przysłowie: plagą tą była klątw a kościelna. Minęły ju ż wprawdzie natenczas wieki, gdy pio­ ru n z W aty k a n u strąc ał monarchów zachodniej E u­ ropy z tronów, lub z czoła ich korony, ale niższe duchowieństwo odważało się jeszcze u nas grozić, a niekiedy i użyć naw et tej śm iertelnćj broni: ju ż to naprzeciw nadużyciom i zapędom zuchwałego mo­

(14)

żnow ładztwa, już to naprzeciw rozhukanem u domowe- mi swaram i żołdactwu, naw ykłem u oddawna w c z a ­ sach rozruchów, bogate dobra duchpwne uważać za lup i straw ę swą zw yczajną, już to nakoniec prze­ ciw szczególnym i pokątnym, że tak powiem hajda­ makom, których żadnym innym sposobem uchodzić nie można było, a których właśnie namnożyło się w k ra ju naszym , zew nątrz sciśnionym , w ew nątrz rozprzęgłym.

O statnie roztargnienie węzłów, jednoczących do­ tąd naród w sforne i uległe prawom tow arzystw o, nastąpiło u nas po dwukrotnym a pięćdziesięcią tylko laty rozdzlelonem najściu Szwedów (1). Za każdem, naród rozdzielał się na liczne partye i kupy i zgra­ je , garnące się około potężniejszych możnowładzców,

którem i bojaźń, lub interes osobisty kierow ały, i którzy podług tak ich względów, od Kazimierza do G u staw a, od A ugusta do K arola ko leją, a bezkar­ n ie , przechodzili i nazad wracali. Były to jakby komety błędne, za którem i długie ogony z różno­ barw nej tłuszczy złożone, plądrowały zbrojne po k r a j u , pustosząc go częstokroć gorzej od cudzo­ ziem ca: z tą różnicą między naczelnikami i stro n ­ n ikam i, że gdy pierwsi jedne z dwóch tylko mieli hasło: „Za S a se m !“ — „Za Szw edem !“ tłuszcza za niemi idąca, tyle w ykrzykiw ała imion, ile ich w k ra ­ ju znakomitszych było— „Za Radziwiłłem!“ „Za Sa­ p ie h ą !“ „Za Ogińskim!“ „Za Pacem!“ „Za W isznio- w ieck im !“ etc. najczęściój bez względu n a ich po­ lityczne w idoki, a zawsze bez względu na interes w łasnej ziemi.

Nadto jeszcze, stłumione gorliwością katolicką pićrwszego W azy i Jezuitów, różnow ierstw o, zna­ lazłszy opiekę i wsparcie w Gustawie Adolfie, a po­ tem w Karolu, podniosło głowę, dając nowy powód

(15)

do wzajemnych a jątrzących zwykle głębiej nad w szystkie inne, religijnych nienaw iści i odwetów.

I ztąd to powstało w k ra ju naszym hajdamac- two i nazwa hajdamaków, tatarskiego brzmienia i zn aczenia, wprzód ukraińskim rozbojnikom nadana, a potem służąca przydomkiem i przyswojona w szyst­ kim zuchom, u których swoja wola była prawem, hum or swarliwy i nieuległy codziennym obyczajem, a zuchwałe najazdy, bójki, pojedynki i napaście na­ łogiem A lubo po upadku europejskiego arcy-hajdam aki K arola X II, (boć mu ze wszelkich wzglę­ dów ten tytuł przystoi) P olska nienapastowana od

nikogo, pod panowaniem Sasów długiój używ ała spokojności; wszakże rozpierzchnione na pojedyncze

individua obozowe m rów iska, zapieniły po w szyst­ kich k ątach kraju lu d zi, którzy w racając na do­ mową grzędę, junackićj nie porzucali fantazyi, i zo­ staw ali wojewódzkimi, powiatowym i, a naw et pa­ rafialnymi hajdam akam i.

Tych ostatnich było bodaj najw ięcćj, a gdy imio­ na i zuchwale czyny pićrw szych, weszły w dzieje narodowe, to opisów lub sk a rg n a drugich, pełne są tam toczasowe ak ta grodzkie (1) każdego pow iatu, i domowe pam iętniki, owe grube, rękopisowe, w skó­ rę oprawne in folia, które w domach równie pań­ skich, jako i szlacheckich, pokolenia pokoleniom po­ dawały, dla wpisywania w nie „Na chw ałę B oską, a na pamiątkę i naukę dobrym ludziom“ (2) w szystkie­ go co się w kraju działo, działało lub doświadczało. Junakierya tak a, wprawdzie coraz modyfikująca się, trw a ła aż do połowy prawie panowania S tanisław a A ugusta; lecz odtąd rozmiękczony naród, stracił sw ą twardość i hardość. Po starzejących się kuntuszowych

(1) Grod— Było to sądownictwo, szczególniój oa rodzaj spraw uczynkowych przeznaczone.

(16)

h ajd am a k ach , następow ali fraczkowe niewieściuchy, ni do tańca, ni do ró ż a ń c a ! a tem bardziej do kor- d a . . . . i Kościoł więc swojej zaniechał broni, do użycia której w gnuśniejącym narodzie nie zdarzały się już powody, i k tó r a , gdy karność i cześć dla re- ligji razem nikły, szyderstw o jużby mu tylko i po­ niew ierkę, zam iast ulgi i zwycięztwa przyniosła (1). Epizod zatem, na rzeczywistym podaniu oparty, z ży­ cia jednego z takich hajdamaków, opisać tu posta­ nowiłem. uno disce omnes! (2) wszyscy oni należą do składu ruchliwych obrazów tam toczasowe- go tow arzystw a, owszem są jakby wydatniejsze her- bowne płaskorzeźby na starych i rujnujących się zam czyskach; w szystkie zapędy i swawole mniej wię­ cej podobne i jednostajne, k rnąbrne i nieuległe p ra­ wu pospolitemu, korzyły się tylko przed ołtarzem , i hamowały się jedynem natenczas wędzidłem, to je s t uczuciem religijnćm , w głębi serc najburzliw szych jeszcze wtedy panującem.

O statnią główną k w aterą Karola X II w Litw ie było m iasteczko Radoszkowicze, każdemu przejeż­ dżającemu z M ińska do W ilna dobrze znajome. Ztąd w łaśnie pobrnął on w głąb R o ssy i, i doszedł fa ta l­ nego miejsca swej klęski Półtawy (3). Liczne zatem zagony Szwedów, szeroko od Radoszkowicz w kraj się zapuszczały, szukając żywności i furażów, tem trudniejszych w k ra ju domową w ojną zniszczonym. Dla tego też w okolicach, naw et o mil kilkana­ ście od tego m iasteczka odległych, szczególniej zaś około nurtów W ilji, lub rzek do niej wpadających, znajdziesz to w domowych papierach (4), to w po­ daniach, to w nazw iskach dróg i uroczysk, ślady szwedzkich odwiedzin, niezapomnianych dotąd między

(1) Patrz przypisy.

(2) Od jednego poznajcie wszystkich. (3) Patrz przypisy.

(17)

ludem, ja k wszelkie głęboko dojmujące klęski, z prze­ znaczenia Bożego utrapiające narody.

W rękopismie współczesnym , który mam przed sobą, czytam: „Anno 1708 krdl szwedzki tu w wo­ jew ó d ztw o Mińskie, za Xięciem Mężykowem przy­ sz e d łsz y , stan ął w R adoszkow iczach, i wrzekomo „obrońca n a sz , a jednak kościoły, dw ory, m iasta „i wsie rabował, i w szystko fu nd itu s zabierał przez „niem ały czas, i ledwo od nas 14 junji do M oskwy „wyszedł. Po nim Lów enhaupt 5 A ugusta do nas „przyszedł, stał niedziel pięć, i ten rabow ał słusznie

„nikomu nie folgując“ (1), widoczniejsze więc jeszcze, choć dziś zapomniane zostaw ił natenczas po sobie śla­ dy najezdnik — to je s t nędzę, ruiny, popieliska.

II.

1 w tym to czasie, gdy już wieści o Szwedach, jak echa dalekich gromów po przejściu b u rz y , słyszeć się tylko dawały: kilkudziesięciu jeźdźców, rozbija­ jąc g ęstą mgłę wilgotnego sierpniowego poranku, w ysunęło się nagle na brzeg W ilji, do którego ża­ dna tu z niskąd nie przychodziła droga, i śmiało za przewodniczącym na czele wodzem, znającym ja k widać było rzekę i przystępniejsze jej brody, rzuciło się w wodę; jakoż konie wszędzie dna dostając, le­ dwo się po tebenki zamaczały, i przebrnąwszy rzekę a rzeźwo się otrząsłszy, wesoło parsknęły n a dru­ giej stronie.

(1) Rękopism — „ Liber manuscriptus, incipiendo ab an­

no 1708 per me A lexan der Mackiewicz. Tribunus stabuli palatinati M in tcen tis.“

(18)

Jezdcy sami różnobarw ną nader 1 rozm aitą sk ła­ dali gromadę: uzbrojeni wszyscy, a jednak nie żoł­ nierze, bo każdy podług fantazyi widać, czy możno­ ści, miał na sobie ubiór i ry n sztunek. Ten w kon- tuszu w y ta rty m , ten w k apo cie, tam ten w płasz­ czu jakim ś osm olonym , a inny w łosim kaftanie; ten w m agierce , ten w k ap u z ie, ten w baranim koł­ p a k u , i tym podobnie.

Broń też była wcale nie do kalibru: u jednego długi m uszkiet po m yśliw sku na p le c a c h , a noż za pasem; u innego dzida kozacka lub szeroki berdysz w ręku , a pistolet na pokrow cu; u w szystkich je ­ dnak, jednostajniejszych form i wymiarów szable u boku. U każdego zresztą wąs zawiesisty, jednym aż za uszy się zakręcał, drugim strzępił się pod nosem ja k kolce u jeża, innym aż na pierś spły­ w ał n ie d b a le , srożąc raczej niż zdobiąc twarze, w szystkie tęgie, buńczuczne i zuchw ałe.

Między tą tłuszczą rozróżniał się wszakże jeden, nie tak porządniejszą powierzchownością, jak o tem, że niósł tuż za wodzem chorągiew tego hufcu, a ra ­ czej chorągiew wodza, to je s t szmat czerwonój ki- ta jk i na długim drzewcu uczepiony, i złotym herbem P ru ss naszyty, a ztąd wrzekomo nabierając powagi, w iertkiem i rucham i i szumną gadatliw ością, robił sobie rum między towarzyszami, w ym uszając gw ał­ tem dla się konsyderacyę, której oni uznaw ać nie chcąc, śmiechem zw ykle jego komendę zbywali. Bo też i w rzeczy samej w ustach jego żartem się ona być zdaw ała, stosowniejszym do jego postaci, niż przybrana surowość i pycha. Nie gniewał się wszak­ że za tę niby poniewierkę, owszem gdy się rozdo- bruchał i zapomniał o swej chorągiewnćj dostojno­ ści, wesołym i rubasznym humorem, a krotofilnemi

dykteryjkam i, i wodza i wojsko rozśmieszał.

N iski, krępy i nieco pękaty szlachcic, w grana- tow ćj bekieszce, niegdyś sinym karogańskim baran­ kiem, teraz irchą odeń pozostałą obszytćj; okrągłych

(19)

i rum ianych policzków, do dwóch połowin czerwo­ nych jab łek podobnych, z wąsem podsiwialym, i ja k dw a sute pędzle na usta zwisłym, z niską a rogatą m agierką na bakier na ogolonćj głowie przysiadłą, pan Jan Sebastyan Suroż, od swej nigdy niezmie- nianej szaty, szlachcic Bekieszko p rzezw any , sie­ dział na siwym stęp ak u , którego do innego kroku z trudnością mógł zmusić. Długi i szeroki miecz, niestosow ny na pozor do jego fig u ry , iale którym w potrzebie zręcznie i silnie władać u m iał, wisiał mu u boku i był mu całym orężem , a z olster u siodła, dwie butelki, ja k kukułki z cudzego gniazda, nieśm iałe wym ykały szyjki.

Wódz tylko tćj rzeszy przystojniejszą miał po­ wierzchowność; owszem jego ubiór i uzbrojenie, wyższego w nim i możniejszego stopnia i stan u do­ wodziły: bo chociaż kuntusz karmazynowy mógł być dowodem długotrwałości i mocy tamtoczasowej an­ gielskiej sajety, wszakże karbunkuł gorejący w szpin- ce u szyi, pałasz i pistolety bogate w srebro opraw­ n e , ostroga naw et sre b rn a, i dzielniejszy koń od innych, a drugi powodny u m asztalerza, w szystko to odróżniało go wyraziście od rzeszy brnącćj za nim, a uległej jego rotm istrzow skiej władzy, którój buzdygan stalowy w ręku jego, był razem dowodem i godłem.

„ Dżwęk ! “ k rzyk nął on z przyciskiem , gdy wszyscy stanęli na brzegu, a brzmienie tego przy­ słowia dżwęk jakby łamiącćj się nagle stalowej klingi wydało Dżwęk! Mości panow ie!—Ł aw -nego teraz! Ławnego! bo mam waściom cóś powie­ dzieć“ — a czekając szyku, stan ął na boku i sute­ go pokręcał wąsa.

Ktoby natenczas spojrzał z uw agą na jego obli­ cze, do dziś dnia w domowych rodu jego pam iątkach na portrecie zachow ane, poznałby od razu męża tw ardej woli i silnćj prawicy, a razem popędliwego i niecierpiącego najm niejszej przekory lub krzywdy

(20)

animuszu, lecz w dumnem uczuciu swój godności, ku w spaniałym , jeżeli nie łagodnym, skłaniać się mogącego czynom. Poznałby człow ieka dobrze wy­ branego na wodza krnąbrnych i swawolnych w do­ mowej wojnie tłumów, które to popularnością jednać i pociągać, to grozą i bojaznią karcić i powściągać należało.

Uroda słuszna i tusza ku temu stosow na, obli­ czu męzkie, oko czarne i b y stre, czoło szćrokie i glębokiemi bruzdami od częstego m arszczenia ozna­ czone, przy tem odezwanie się zawsze harde, rezo­ lutne i uparte; samo nakoniec przysłowie na ostro, że tak powiem, dobrane: wszystko to tw orzyło po­ stać w tam tych nawet, szerm ierskich czasach nie­ pospolitą, a w yw ierającą około siebie wpływ i w ra­ żenie, z zaufania razem i trwogi złożone.

I takim był Ja n Dadzibóg Goleń (1) Niewiadom­ ski, S taro sta Antowilski, którego czytelnikom przed­ staw iam , a który, ponieważ je s t bohaterem mego opowiadania, przeto obszerniejszej wymaga biografji.

III.

R o d z in a N iew iadom skich, herbu Pruss, któryśmy wyszyty na chorągwi rotm istrzow skiej w idzieli, w połowie X V I wieku z W ielko - Polski do Litw y się przeniosła. Pierw szy jej tu przodek Krzysztof, Podstoli ziemi W izskiej, nabył obszerne dobra w po­ wiecie niegdyś Oszmiańskim, a dziś Swięciańskim po­ łożone (2 ), i pojąwszy w zamężcie Kossakowskę,

(1) Goleń. — Przydomek.

(2) Zeładzie, Stracza, Polany, Wyhonięta, Budzilki. Ostatni ten folwark i dziś jest własnością potomków tego imienia.

(21)

kasztelankę W itebską, byf protoplastą późniejszych pokoleń tej fa m ilji, łączącej się tu z kolei przez m ałżeństw a ze znakomitemi domami Ostrouchów, Oborskich, xiążąt Giedrojciów i Tyzenhauzów. Po­ tomkiem zatem tego Krzysztofa, był Jan Dadzibóg, żyjący w czasie najścia K arola X II na tu tejsze ziemie.

Krótko przedtem , Jakób H enryk F le m in g , je ­ dnając sobie przyjaciół i stronników po kraju, któ­ rego obywatelem być postanowił, i przekonaw szy się jeszcze na elekcyi A ugusta o szćrokich zw iązkach w Litwie Niewiadomskiego, a poznawszy go osobi­ ście i oszacowawszy trafnie jego przymioty i wady, wyrobił dlań u k ró la, którego był najściślejszym powiernikiem, Starostwo A uto w ilskie, i wraz go potem rotm istrzem Oszmiańskim przypowiedział, czem go duszą i ciałem do siebie i króla przywiązał. A w krótce gdy najście Karola dało powód do roz­ dzielenia się narodu na dwie partje, S tarosta Anto- wilski gorliwie stan ął za Augustem (1) i podniosłszy swój rotm istrzow ski buzdygan, wezwał szlac h tę, przyw ykłą już na sejmikach iść za głosem i wolą jego, aby się doń na obronę k ra ju kupiła. Zebrało się jój kilkaset i z tym pocztem opuścił dom swój S tarosta, łącząc się z jednomyślącemi z sobą brać­ mi i ogłaszając wszędzie konfederacyę Sandomier­ ską , przy Auguście I I za w iąza n ą, a w szystkich coraz pomnażających się w Litwie stronników Ka­ rola i potem S tanisław a Leszczyńskiego, ja k o zdraj­ ców ojczyzny, napadał i g ro m ił; sam wzajemnie przez nich, w spartych-jeszcze potęgą szwedzką, nie­ raz rozgromiony i do tułactw a zmuszony.

W szakże nic go w stałej wierności zachwiać nie zdołało: tracił on i na nowo wnet gromadził hufce swoich Oszmiańczuków, którzy ja k pszczoły dymem poddmuchnięte, wprawdzie rozpierzchali się

(22)

w popłochu na w szystkie strony, lecz nie odlatując d alek o , skupiali się też rychło około wodza, ja k pszczoły około m atki. Towarzysz nieodstępny sta­ rosty we wszelakiej przygodzie, poczciwy Bekiesz- ka, dobywał natenczas z kieszeni schowaną tam w niebezpieczeństwie chorągiew, zaczepiał j ą na wy­ sokiej tyce, i podnosząc w górę w ykrzykiw ał: „W i- „w at sta ro sta A ntow ilski, rotm istrz Jego Królewskiej „M ości! i V iva t R e x A u g u stu s!— W iw a t!“ hu­ czno pow tarzała cała grom ada, i szła hurmem a z dobrą ochotą, na imprezę za wodzem, który ski­ nieniem swego buzdygana, jak Eol grożnćm berłem wichry i burze, parł szlachtę do boju lub hamował, skupiał lub rozpraszał.

Lecz te zdolności Niewiadomskiego, któregoby może wysoko wzniosły w szerszym wojennym za­ wodzie, 'w ytraw iały się nędznie i tyrały dian bez chw ały, a bez widocznego publicznego pożytku, na podrzędnem i mało znaczącem dowództwie ruchaw ki, z którą codziennie zjednoczony, uledz wzajemnie musiał wpływowi jej obyczajów i narowów, naw y­ knąć do nieustannych swarów, kłótni, grabieży, przeklęstw , bojek i popojek; słowem, do w szystkich hajdam ackich nałogów niezgodnych ani z urodze­ niem, ani z wychowaniem jego, ale łatw o się ucze­ piających w sposobnych okolicznościach, do ch a rak ­ te r ó w 'z przyrodzenia popędliwych, ku panowaniu nad sobą i hamowaniu się nie łatw ych. T rw ając ta k upornie przy swojem, naw et gdy zwycięztwa Szweda i abdykacya A ugusta wszelką jego stron­ nikom odbierać zdawały się nadzieję, S taro sta A n­ tow ilski doczekał nareszcie pomyślnej nowiny, któ ­ r a nagle się po k ra ju rozniosła, klęski Póltaw skiej i ucieczki Karola do Turcyi, a razem powrotu na tro n A ugu sta: postanowił więc nawiedzić dom swój po długiej nieobecności, odprowadzając razem i roz­ sadzając po zagrodowych grzędach, szlachtę napu­ szoną cudzym tryumfem. R esztę jej w łaśnie nad

(23)

brzegiem W ilji, od głównej swej rezydencyi Budzi- łe k , w miejscu w którem ją przebywał, o mil parę odległćj, pożegnać postanowiwszy, przebrnął rzekę i — Ł aivnego! zakomenderował.

.

IV.

Ł a w n e g o ! powtórzył Bekieszka, Ławnego! pobudza­ ją c obu piętami stępaka swego do wyskoku naprzód, a wysuwając chorągiew horyzontalnie dla wskazania dyrekcyi i wyrównania frontu.

Ale ten m anew r zupełnie przeciwny zamiarowi spraw ił s k u te k : bo chorągw ią spłoszone konie, to się wspinać, to cofać poczęły, i kilku jezdców, nie­ dbale oklepłych na siodłach szwankowało— Śmie­ chy i przeklęstw a razem się rozległy, a zam iast szyku, niesforna stała się mięszanina.

* — A won do djabła! z tą tw oją komendą, krzy­ knęło wielu.

— C icho! cicho ! Ławnego! b o .. . . dam guza,

dam ty n fę ! (1) krzyknął najeżywszy wąsy Be­ kieszka.

— Tynfa nie masz, a guza dostaniesz, gdy konie straszyć będziesz — odezwał się któryś — czy my g łu si? wszak słyszym rozkaz J W . B otm istrza, uszy- kujem się i bez ciebie. Czy to pierwszy raz?

— Pan S tarosta prowadzi regiment! i nam kre- densuje, a ja trzymam regulamin! Znaj służbę aż do końca! odpowiedział B ekieszka, nieprzestając uwijać się między drużyną.

N akoniec jak o tako wyformowała się linia, a wtenczas wyjechał on naprzód, podniósł chorągiew,

(24)

i uroczystym głosem za w o ła ł: — Jaśn ie wielmożny R otm istrzu dobrodzieju, czekamy ordynansu pań­ skiego!

S tarosta pokręcił wąsa, spójrzał po szeregu i za­ wołał: — No, mości panowie i bracia! Szweda dja- bli wzięli!

— P io tr zjadł go w k a s z y ! . . . . przerwał Re- k ie s z k a , nie mogąc zatrzym ać konceptu.

— Milcz waszeć! krzyknął S taro sta zniecierpli­ w iony— Djabli wzięli Karola z naszego k raju , mó­ wił dalej i ju ż nie wróci

się---— Quis scit co za g ó rą ? panie Rotm istrzu! w trącił znowu Rekieszka, kręcąc głową.

Zmarszczył się tylko wódz na te słowa, ale na nie nie zw ażał, bo do nich i do kilku innych przy- mówisk swego chorążego, które on do okoliczności miał zawsze w pogotowiu, przywykł. Gdy się na- przykład ostróżnie zbliżano ku niebezpieczeństwu, Rekieszka nie zaniedbał, jako strategiczną przestro­ gę, szepnąć na ucho wodzowi swemu: „Panie R ot­ m is tr z u , quis scit co za górą?“ a gdy przychodziło do okazyi, szepnął znowu ja k o Consilium bellicum:

„P anie R otm istrzu, nie staw nas przy lesie, bo to „rzecz łakom a,“ inne też w ciągu powieści naszćj nieraz z u st jego posłyszymy.

— Król pan nasz miłościwy A ugust Il-g i — mó­ wił dalej Starosta, — powraca do nas, i spero że w ierne i stałe nasze, a k rw ią pisane zasługi, hoj­ nie wynagrodzi, w czćm ja panom braciom moim, poręcznikiem jestem i będę.— Feliciora zatem dzię­ ki Bogu n astęp u ją tempora! a odpocząwszy po tru ­ dach m arso w y ch .. . .

— Oj prawda! przerwał znowu Rekieszka, tru ­ dy Marcowe dały się nam djabelnie we z n a k i! ! !

(25)

czas i włóczyli ja k cygany, a brnęli po wodach i błotach ja k czaple.

— A odpocząwszy po trudach w ojennych— kon­ tynuow ał S ta ro sta , uśmiechnąwszy się ty lk o , za­ mawiam affekta panów braci do usług publicznych na sejm ik ach , i dżivęk znowu mości panowie ! ! ! A. tym czasem kto łaskaw odprowadzić ro tm istrza swego w domowe p ro g i, hum illim e su p lik u ję; bo zawsze w rota i serce moje dla was otw arte.

— W sz y s c y ! w szy scy ! V iva t nasz rotm istrz!

V iv a t!

B ekieszka na ten tryum f, wykręcił k ilk a razy, jakby m istrz jakiego cechu chorągwią, i rzekł do S tarosty:— a czy nie wypadałoby panie dobrodzieju ogrzać się po tćj zimnćj wannie kordyałem, bo quis scit co za górą ?

— Dobrze; ale twoich pistoletów nie w ystarczy dla wszystkich.

J e s tje s z c z e hlak u Hreczyny, a w ju k ach pań­ skich, puzdro z sześcią flaszami pełnemi ja k rybie oko. W bił zatem w ziemię swą chorągiew, i dostaw­ szy w szystkie zapasy, podał Staroście flaszę i czarę srebrzystą z puzdra razem w yjętą.

— Za zdrowie waszmościów moich wielce mości- wych panów i braci V iv a t! zawołał S tarosta — w ręce twoje panie Sebastyanie! Podniósł czarę nad głowę, potem ją wychylił duszkiem.

Znowu zabrzmiało huczne V iv a t! i kilkanaście w ystrzałów rozbiło się szćrokiem echem po W ilji.

Gdy z rąk Starosty przyjął czarę pan Sebastyan, a ten mu ją nalew ał — d o .. . d o .. . d o .. . wykrzy­ k n ął on szybko. S taro sta uśm iechnął się znowu, bo znał zwyczaj Bekieszki, który przy każdćm na­ laniu sobie trunku zw ykł powtarzać te trzy sylla- by do... do... do... mając osobne do okoliczności za­ kończenie. Gdy naprzykład zwiedziony czy skąpy nalew ający, zatrzym ał się w połowie kielicha na tym jego w y k rz y k u , on do ostatniego do... przy­

(26)

daw ał — l e j ! A gdy przeciwnie hojny towarzysz przelew ał aż za brzegi, on przypinał syć...

Ileż to łudzi w codziennych okolicznościach ży­ c ia , mają podobnie ja k Bekieszka na pogotowiu słowo takiego przeciętego składa, dla dokończenia stosownie do potrzeby.

Gdy kolej uwesełona w ykrzykam i i w ystrzała­ mi z muszkietów o b eszła, B ekieszka wyrw ał swój sztandar z ziemi i podniosłszy go z a w o ła ł: »Te­ raz mości panowie marsz.«

Przebywszy kilk a pól i dyrwanów, stan ął hufiec na drodze prowadzącej już wprost do dóbr S taro­ sty. Na prawo ukazały się Zodziszki i obszerne tam jezuickie m ury.— Oj ł O j! na ich widok za­ wołał Suroż: In fim a ! Syntaxim a! Oj! Oj! wolał­ bym z zawziętym Szwedem mieć do czynienia, * aniżeli z xiędzem Hinczą professorem Śyntaxy- m y : — Disce! disce! a bił ja k po desce, może on jeszcze i żyje, bo przed naszą w ypraw ą żył i czerstw o się trzym ał. M ądra to p ałk a! bywało, kto oracyę najlepszą napisze? X. Hincza, kto pal­ nie kazanie na jak ie uroczyste święto? X. Hincza— kto djalog ułoży na Sw. Ignacy ? X. Hincza. — Baz przyjechał do nas insperate x. p i w i n c y a ł ; respektem jeg o , uwolniono nas od lekcyi i w ielki w klasztorze wyprawiono fe s ty n ; a nazyw ał się on P ater Baver.

Cóż robi X . Hincza? N akleja wielkie ramy pa­ pierem workowanym , zrobiło się to przezroczyste ja k szkło, zawiesza je na wysokich drągach, osta­ wia jed link ą i odarnuje to w szystko m isternie w o- grodzie klasztornym , jakby ołtarz jak i.... W ięc wyprow adzają tam wieczorem z wielką assysten-cyą i apparenassysten-cyą x. prow incyała a w tym X. Hincza zapala z kopę lamp, które za tym

(27)

swo-im ołtarzem p o n a ty k a ł Zaświeciło powiadam w aszm ościom , jak na r e z u r e k c j i . . . . i cud! cóż waszmoście na to powiecie ? czytamy wszyscy ja k na dłoni na woskowym papierze:

V ivat nasz Xiądz Prowincyał Baver!

N ie darmo mówią—Piper et papaver!!! (1). A tu xiądz re k to r z kielichem pełnym (2) Ba­ torego w ręku, ja k zaintonował: „Plurimos annos“

a za nim ja k huknie w jeden głos cały konwent:

„Plurimos annos! Plurimos a n n o s!“ to powie­ działbyś, że kilkadziesiąt dzwonów razem rycza­ ł o . . . my zaś malce, ucieszeni tą p a ra d ą , jak sy­ g naturki skacząc koło n i c h : piper et papaver! piper et papaver! wołaliśmy.

— W ięc to woszmość, przerw ał któryś z gro­ m ady, aż do tego czasu pow tarzasz nie raz ten

piper et papaver!

— N aturalnie, nie mogłem zapomnieć tak pię- knój sonancyi tych s łó w . . . . Ale cóż ? kiedy ten sam X. Hincza nadto gorliw ie popędzał rozum do głowy swoich dyscypułów’ , a łacinę w bijał w n as, ja k tępe ćwieki do głowy, więc nie dotrzym a­ łem placu i uciekłem z Zodziszek i od pana ojca, bo onby mnie pew nie, dawszy bolesną admonicyę, odwiózł nazad pod gorszą jeszcze ferułę X. Hinczy.

Już to dawano minęło, a jednak i, teraz gdy się mi zdarzy obaczyć choć z daleka Zodziszki, albo samego patra professora Syntaxym y, zawsze dreszcz mi przechodzi po skórze, i zdaje s ię , że on mię wraz uchwyci jak zbiega, i łacinę do głowy po­ pędzać b ęd zie. . . . Nie dawno przyśniło mi się, że on stoi nade mną z dyscypliną i krzyczy disce! d is c e ! ... porwałem się do p ałasz a, ale on ja k m achnął sw oją rzem ienną bronią, tak przeciął mój

(1) Pieprz i mak.

(2) O miodzie jezuickim Dazwanym Batoryn— czytać Obra­ zy Litewskie Seria 2-ga, B rzegi W ilji.

(28)

pałasz jakby klinga z masła była: ja w n o g i, on za mną. Obudziłem się przecie, cały w potach— pytałem się u ludzi sta ry c h , a naw et u bab, Bo­ że odpuść, coby ten sen znaczył ? W szyscy zgo­ dnie tłóm aczą, że jeszcze z Jezuitam i będę miał ja k ą ś spraw kę, i że na końcu oni mnie wezmą ja k swego. P ięk n ie! gdybym teraz znowu m usiał wrócić do S yntaxym y; ale quis scit co za górą? bo żyje jeszcze X. H incza, a ja mu ostatnićj pen­ sy nie wydałem.

— M ają i ze mną Jezuici jak ąś tam dyferen- cyę, rzekł S tarosta, ale dotąd nie przyszło do for­ malnej ro z p raw y ; po w iad ają, że aż pod same Bu- dziłki, granicę prowadzić c h c ą — Woźnemu, któ­ ry mi pozwy ich p rzynosił, uszy obciąłem; zapła­ ciłem mu p o tem , bo się upokorzył i miał czem połatać g ło w ę ; tym czasem wojna przerw ała te tam ich d u k ta , którebym pewnie pomieszał i pro­ wadzących przepędził gdzie pieprz ro ś n ie Ale tem bardziej teraz nie życzyłbym lojolińcom roz­ poczynać na nowo ze mną g r ę . . . . B z w ą k ! nie na to służyłem królowi i ojczyznie pałaszem, aby mię kropidłem z mego gniazda w ystraszano....

Quis scit co za górą panie rotm istrzu. Milcz do stu lucyperów, ze swojem: Quis scit. Ego scio, że za górą B ud ziłk i kłusem więc panowie bracia! zawołał z humorem s ta ro s ta ;— blizko już jesteśm y domu, a tam koniki waszmo- ściów stan ą nad żłobami pełnemi owsa.

— Jakoż przypuściwszy koni, w krótce wjechali na wzgórze. Nagle tam stan ął s ta r o s ta . . . jakb y s k a m ie n ia ł!... przy nim w strzym ał także konia B ekieszka i za nim w s z y s c y ... i wszyscy w je ­ dno miejsce wzrok zdziwiony u t k w i l i . . . .

D żivęk! w ykrzyknął nakoniec nadzwyczaj­ nym głosem i z nadzwyczajnym przyciskiem s ta ­ ro s ta , Budziłek niem a! kominy tylko stoją okop­ cone.— Cóż się to znaczy ?

(29)

— A ja mówiłem: Quis scit co za górą ? rzekł poruszając głową Bekieszka.

S tarosta przypuścił k o n ia, i cała za nim gro­ mada w jednej chwili była na miejscu , gdzie stał nie dawno dwór znakom ity, ja k i możnemu dzie­ dzicowi mieć przystaw ało; a teraz rozległy się ob­ szerne popieliska, opalone drew na i belki; i stały otworem paszcze piwnic z zapadłemi sklepieniami, nad niemi kilka wielkich popękanych k o m in ó w ... a nigdzie ducha ż y w eg o !... S taro sta zsiadł z konia, puścił go swobodnie; a rum ak nie odstępował pana, zarżał tylko jakby na pustyni, i niecierpliwym ko­ pytem popioł i żużle rozm iatał. W szyscy w milcze­ niu i sm utni pozsiadali z koni; tłuszczę tę przed chwilą wesołą i hałaśliw ą, jak b y ś morem o w io n ą ł...

a S taro sta stał zamyślony z oczami błąkającem i się po p o g o r z e l i s k u . D o m który tu s t a ł, rzekł na- koniec w estchnąw szy głęboko, i to był jedyny znak w zruszenia jego hartow nej d uszy, — zbudował pra­ dziad mój K rzysztof, a prawnuk dziś chodzi po ru i­ nach i zgliszczach Któż mu tę roskosz sp ra w ił? .. . Cha! cha! cha! Sapieżynce zapewne (1), bo wątpię żeby Szwed aż tu doszedł a gdyby i doszedł, któżby im powiedział, że tu mieszka nieprzyjaciel ich k ró la ? .. .

— Stój panie Starosto dobrodzieju, przerwał Be­ kieszka. Nie przysięgaj, nie zaklinaj się; nie czyń tak straszliwego votum, nim się nie dowiesz, kto temu w inien? a nuż darmo przeklniesz i Sapiehów i sam siebie. Niech Bóg tego broni, bo „nie darmo mówią piper et papaver!u i może być za to, sza­ lony piper na tamtym świecie.

— Słusznie mówisz panie Sebastyanie, choć za długo, odpowiedział ochłonlęty nieco S tarosta — pa­ nowie bracia! puśćcie tym czasem konie swoje na

(1) Sapiehow ie byli p arty i szw edzkiej. Pod. Li t. S. I —II.

(30)

te n ogród opuszczony; pięknie jak widzicie traw a porosła. A ty panie Sebastyanie pojedź do wsi, k tó ­ r a ja k wiesz, tuż za laskiem tym, moim ja k b y wi- rydarzem , w którym nieraz z tobą biliśmy lisy i zające, i przyprowadź tu jakiego c h ło p k a, abyśmy przecie się obaczyli cokolwiek, i powzięli wiadomości o tym pożarze, a potem radzić sobie będziemy.— Be- kieszka zabierał się do odjazdu, gdy szlachcic któ­ ry ś wprowadziwszy konia do ogrodu zawołał: stójcie panowie. Świeży dzisiejszy pokos, rosa z niego je ­ szcze nie oschła, i kosa naw et leży. W idać chłop u c ie k ł, postrzegłszy n a s , ale głupie chłopisko, zo­ staw ił ślad na wysokiej i wilgotnćj tra w ie ; idźmy tym śladem, to go wytropim ja k łosia, w lazł tu pe­ wno gdzieś w szpalery i siedzi.

Szlachcic zg adł, bo śladem id ą c , trafili pod sta- staro ż y tn ą i gęstemi gałęziami porosłą lipę, tam trop się zgubił, ale k ryjący się na lipie chłopak w yro­ stek się znalazł.

— A otoż i p t a k , krzyknęli. — No zleź chłopię, bo cię z m uszkieta zsadzę jak szpaka, zawołał któryś.

Zlazł więc biedny, a drżący ze strachu, dwudzie­ sto blisko letn i chłopiec, i pićrwszemu szlachcicowi, ja k długi padł do nóg.

Ośmielono go więc łagodniejszemi słowy i przy­ prowadzono przed Starostę; poznał go łatw o chłopiec, bo będąc z bliskiój wsi pode dworem, często widy­ wał pana; zatem uspokojony całował mu ręce i kla­ sk ał we w łasne radośnie, bo mimo popędliwości sw o jćj, S taro sta obyczajem przodków naszych, do­ brym był, przystępnym i łagodnym dla swoich wło­ ścian.

— A pocóżeś uciekał od n a s? zapytał S tarosta. — Bo rozumiałem miłościwy panie, że w racają ci, którzy pałac pański i cały dwór zrabowali, a po- tćm spalili.

(31)

— J a nie wiem; ojciec powiada, że Szwedy i kon- federaty razem.

— A czemuście przynajmniej pożaru nie gasili ? — Oho! miłościwy panie, my wszyscy byli z całą chudobą i dobytkiem w' lesie na tabunie, a w wiosce ani żadnego boskiego stw orzenia; i pańskie koniki i bydełko było razem, i dla tego chw ała Bogu ucho­ wało się.

— A gdzież ono tera z? gdzie dyspozytor Hu­ szcza ?

— Bydełko u nas po chatae.h na paszy, a pan Huszcza bodaj w Straczy czy w Zeladziu, bó i z W y - holeniętami toż samo zrobiło s i ę , co i z naszym dworem.

S taro sta wzdrygnął się, ja k b y go wąż ukąsił, lecz to wzruszenie mgnieniem oka, przeszło bez śla­ du, i zapytał spokojnie.

— Jak że to kaplica w ogrodzie ocaliła się, bo w rzeczy sa m e j, jedna sta ła o n a , wśrdd powszech­ nej ruiny.

— A miłościwy panie, to cud boski — sta ra M a­ gda, k tóra i teraz siedzi co niedziela w Zodziszkach pod kościołem, włócząc się wszędzie, była natenczas i tu, gdy napadli te bezbożniki; wszyscy dworni ucie­ k li, a naw et kilka groszy dali jej wielmożnego.

Ona na własne oczy widziała i każdemu opowiada, ja k obdarłszy wprzód zupełnie ołtarz święty, nieśii ońi po kilk a razy głównie, i podkładali pod kaplicę, ale nie doczekali z a p a lić ! n ie ! Ściany nie zajmo­ w ały s ię , a głównie gasły, jak b y je kto zalewał, to przelękli się sam i, i odstąpili nagle od domu bo­ ż e g o .. .. (1).

Hurmem rzuciła się szlachta po tem opowiada­ niu do kaplicy. O tw arta n a wścieżaj i opustoszo­ n a, a widoczne były około niej ślady podkładanego

(32)

ognia, czem jeszcze bardziej zdziwieni i przekonani, wszyscy upadli na kolana, przed wizerunkiem Chry­ stu sa ukrzyżowanego, malowanym na ścianie nad oł­ tarzem, z którego obraz główny, i w szelkie ozdoby odarto. Bekieszka zaś czyniąc się promotorem n a­ bożeństw a zaw ołał:— L itania ad sanctam M ariam V ir ginem„Hirie E leyson!

— A kiedy tu nie ma obrazu N ajśw iętszej Panny, odezwał się któryś.

— Milcz t r u tn iu ! rzek ł B e k ie sz k a , gdzie je st syn, tam je s t i m atka.

„Sancta Dei G enitrix / “

Ora pro nobis! Odpowiedział S ta ro sta , a za nim wszyscy, i zmówili pobożnie lita n ię , którą Su- roż od syntaxym y jeszcze umiał na pamięć.

Gdy wyszli z kaplicy, S taro sta r z e k ł: — panowie bracia! pomodliliśmy się i lżej na s e r c u . . . .

— Cóż robić? stało się! S taro sta Antow’ilski bez dachu nie będzie, pod którym chleb i sol dla przy­ jaciół jeszcze się z n a jd z ie .... a tym czasem, i sami i konie wasze potrzebują wypoczynku.— Ponieważ, jak mówi ten chłopiec, krówki moje jeszcze się zo­ stały i są tu blisko po w io sk a c h , więc panie Se- b asty an ie, prowadź tam b ra c i; rostasujcie się swo­ bodnie; je d n ą , drugą i trzecią jałowicę Dżivęk i pieczenie gotowe. Siano w odrynach dwornych być musi, ow;sa dadzą chłopki,, na dziakło. W ódeczka i miodek znajduje się w Źodziszkach, a masz moją podróżną kassę u siebie w kieszeni panie Sebastya- nie, więc użyjcie wczasu panowie bracia ile się wam podoba. — J a pojadę do D obrow lan, do mojego przy­ jacie la X cia Sanguszki (1), on siedział w domu spokojnie przez cały czas naszych rozruchów, i wie zapew ne, kto mi ten fajerw erk w y p r a w ił.... Ale w as nie żegnam , bo czy do korda pro salutem

(1) Dobrowlany, dziś Graffa Giinthera, należały wówczas do xiążąt Sanguszków.

(33)

patriae, czy jakiem u Sapieżyńcowi dać g u za , dać ty n fę! ja k mówi nasz chorąży, zawsze panowie bra­ c ia , rz ek ł tu z zapałem podnosząc buzdygan w gó­ r ę — Stem us simul (1). Ja z wami, wy ze mną!

E t porta inferi non prevalebunt! (2). — Dżwęk.

V iva t nasz Rotm istrz kochany! V ivat S tarosta an- to w ilsk i! w ykrzyknięto jeszcze raz na rozstaniu.

Po tej perorze pożegnalnćj, aie treścią i dobitno­ ścią słow a, najwłaściwszej ku zjednaniu zapału i nieograniczonego zaufania szlach ty , a dowodzącój, że S tarosta znał dobrze tajem nicę takiej wymowy i humoru słuchaczy; odjechał drogą ku Dobrowlanom, a Bekieszka dosiadłszy swego stę p a k a , rozwinął chorągiew.

— A to na co teraz panie Sebastyanie ? zapyta­ no. W ojna nasza skończona.

— Dla ostentacyi i honoru J W . Starosty, gdy bę­ dziemy wchodzić do wsi jego, a Quis scit co za gó­ r ą ? Ża mną zatem mości panowie.

V.

I \ . r a j ja k morze, po przejściu burzy uspakajał się powoli partye, ja k fale, przed chwilą w alczące z sobą, rozlew ając się teraz w coraz szersze tonie, gładziły te ruchome p r z e s trz e n ie ....

N a ziemi naszej okrutne ślady wojny i spustosze­ nia, znikały zawsze prędzej niżeli gdziekolwiek. N a popieliskach wsiów i dworów, gdy rychło odbudowa- nemi być nie mogły, rozciągały się natychm iast łany

(1) Stójmy razem.

(34)

bujnych i gęstysh zboż naszych lite w sk ic h , po­ kryw ając jak b y pięknemi kobiercami zgliszcza i m ogiły:

«0 jak tu grzmiało straszliwie! A jaka cisza w tćj porze! Gdzie krew pryskała po niw ie, Trzoda i g r a . . . . rolnik o r z e . . . . (1).

I rolnik zaw racał skibą ruiny, rozdrabiał na proch urodzajny, reszty piecowisk i ceg ieł, których gdzie­ niegdzie dobyte dzisiaj pługiem ułam ki, udowodniają ty lk o wątpliwe podania, o istnieniu niegdyś na tem miejscu siedlisk ludzkich.

Tak nikły powoli i ślady szwedzkich tu zagonów; rolnik upewniony, że one przeszły i już nie wrócą, dobywał z ziemi swoje w niój u k ry te zapasy zboża, spędzał z głębi lasów trzody i ko n ik i, k rz ątał się około swej chudoby i gospodarki, krzepiąc się n a­ dzieją spokojnego nadal użycia plonów sw ej pracy. Panow ie ośmieleni powszechnem przebaczeniem, ogło- szonem przez powróconego A ug u sta, wracali tak że do swych pustych pałaców, i do zwyczajnego pań­ skiego życia; chłopki zwozili tam skrzy n ie i kufry ze sprzętam i i bogactwami wiernym ich rękom do schowu powierzonemi, szlachta gnieździła się znowu po dworach i dworkach, a domy Boże zabrzmiały na nowo chw ałą Jego.

Pan starosta antow ilski, najuprzejm iej przyjęty przez xięcia Sanguszkę (2) i kilka tygodni w Dobro- wlanach przebawiwszy, jesień całą i następną zimę przepędził w podróżach. Był on w W arszaw ie i w ró­ cił ztam tąd upewniony o względach i wdzięczności k ró la , a o życzliwości, przyjaźni i protekcyi F

le-(1) Piosnka dawna — A. G.

(3) Wszystko co się tu pisze o związkach przyjaźni Niewia­ domskiego z Sanguszką, jest prawdziwe i z pamiętników dawnych wzięte.

(35)

minga. S taro sta nie taił się naw et z tern zjedna­ niem sobie m in istra, owszem ta k w pogróżkach na nieprzyjaciół sw oich, którzy m u, ja k on mniemał, Szwedów na Budziłki naprowadzili, jak o i w obie­ cankach, dla przyjaciół, zwłaszcza gdy się kielichem gniew jego i zuchw ałość, lub szczerość i przychyl­ ność podniecały, nie omieszkał nigdy, pochwalić się z przyjaźnią m inistra ubezpieczającą go w groźnych przedsięwzięciach i zamiarach, lub m ającą otworzyć jem u hojną ręk ę monarchy. Jednało mu to wpra­ wdzie coraz większą konsyderacyę między łatw o­ w ierną szlachtą, lecz go w tem większą dumę i za­ rozumiałość wznosiło.

W iosna znowu nadeszła, i S taro sta z Antowila (1), gdzie ciągłą swą założył rezydencyę, odwiedził sw e­ go przyjaciela w Dobrowlanach.

Dnia pewnego, xiążę gospodarz domu, zapropono­ w ał gościowi wspólną przejazdkę do Budziłek o mii parę odległych, a w których on od owej fatalnej chwili swego tam przybycia, nie postał i o których wspominać naw et nie lubił, bo wspomnienie to dra­ żniło go nienawiścią dla podpalaczy, nie zemszczoną a zatem i nieostygtą.

— Pocóż tam pojedziemy xiążę? rzek ł S taro sta wzruszony. N a pogorzelisku, nie będę mógł, ani gdzie, ani czem, przyjąć cię.

— Nie idzie o przyjęcie mój S tarosto, chce mi się, prawdę mówiąc, popolować w twoim tam w irydarzu, a gdzieśmy dawniej lisów b ijali hej kochany bracie, dodał xiążę uderzając go lekko po ramieniu; pokój chw ała Bogu w o jczyźnie!.. . . użyjmyż g o ___

(1) Majątek pod Wilnem, należący następnie do pana Radzi­ szewskiego.

(36)

Po niefortunnej fortunna nastąpiła a l t e r n a t a . . . a nadto zapomniałem cię przestrzedz, że Jezuici Żo- dziscy zabierają się z tobą do prawa Circa grani- cierum , i bodaj po ten twój wirydarz sięgają; nie dajmyż im przynajmniej źwierzyny w nim b ę d ą c e j.. . .

— C o .. . Co xiążę? po mój g a j ? . .. po mój wiry­ darz?. . . wymawiając to coraz z mocniejszym przy­ ciskiem , czerwienił się coraz mocniej — i znowu po krótkiój p auzie— Dżwęk! D ż w ę k !... wymówił stłu ­ mionym i iedwo przez zw arte u sta przeciskającym się g ł o s e m .... a jednak xiążę aż się p rzeląkł, rzu­ ciwszy okiem na tw arz j e g o . . . .

— Szwedzi spalili dw ór a Jezuici zabiorą zie­ m ię— m ruczał dalej z cicha a zapamiętale. Dżwęk!

Uspokój się staro sto , przemówił wreszcie xią- ż ę, postaram się, jak o twój prawdziwy a dawny przyjaciel, załatw ić ten interes per viam media­ tio n is ... (1).

— Nie x ią ż ę — nic nie trzeba więcej, tylko wza­ jem nie przestrzeż ich xiąże, że ktokolw iek z nich stąpi nogą napastnie na moją ziem ię, już ta noga głowy całej do klasztoru nie o d n ie s ie ... Niech się popytają woźnego, który mi niegdyś pozew od nich podawał, gdzie jego u s z y ? .. . A choćby to J)ył sam gen erał ich zakonu, nie tylko x. rek to r Zodziski, to jednak cały nie u jd z ie ! ! . . . i że daje im na to słowo, Jan Dadzigog Goleń Niewiadomski, S taro sta antow ilski. — Verbum xiąże! i to mówiąc ujął pra­ wicę Sanguszki, a w strząsając ją mocno—Verrrbum !

powtórzył.

Przypomni sobie czytelnik całą opisaną wyżej postać staro sty, a w net wyobrazi i straszliw ość jej w tej chwili.

— Dość tego — rzekł Sanguszko, popsuliśmy so­ bie hum or n ie p o trz e b n ie .... jedźmy doBudziłek:

(37)

ka-załem łowczemu, aby od świtu ciągnął z myślistwem w tam te strony; uderzym w trąbkę po drodze, to się całe skupi około nas, i pociągniemy do twojego wi- ry d a rza ; spolujem go dziś, a ju tro dalsze twoje knieje i jezuick ie, za to, że nam na chwilę hum or zepsuli.

— J a k to xiążę? rzekł znowu starosta, jutro ? a gdzież nocować będziemy? pod gołóm niebem? dla mnie, to mniejsza, więcej s!ę pod takim dachem no­ cy z bracią szlachtą pokotem przespało nie dawno, niżeli w wygodnych k om natach, ale xiążę do tego nieprzywykłeś.

— Owszem Mi Arnice! przeto żem nie wojował, masz mię za piecucha a wszakżem myśliwy re et nomine (1); wióra zatem z doświadczenia, że po fa­ tygach całodziennych, tak dobrze się śpi na traw ie, czy ła w ie , jak b y i na pierzynie. Zapasów zaś na g ęb ę , pełne torby u moich m yśliw ych; nie troszczę się więc o n ie , i na koń staro sto ! A może N a j­ św iętsza P a n n a , k tóra cudem obroniła się od po­ ż a ru , równąż łaską swoją zdarzy nam ja k i nie­ spodziany przytułek w twojem starożytnóm gnie- ździe?

S tarosta pokiwał głow ą, a jed n ak oba dosiedli koni i z kilku dworzanami ruszyli w pole.

VI.

R a n e k piękny majowy, wesołe okolice w których się zhodow ał, tam i ówdzie odzywające się trąb k i i strzały, rżenie dziarskich koni, cały ruch i swoboda myśliwskiej ochoty, przypominającej tak żywo wo­

(38)

jenne obróty i życie, rozwiafy zasępienie starosty, z którem się na te odwiedziny do siebie samego wy­ b ie ra ł, i uspokoiły wzburzoną cholerę na przeciw Jezuitom ; oddał się więc rzeźwo zabawie i h asał z xięciem po błoniach.

W połowie drogi spotkał ich B ekieszka. Po roz­ puszczeniu ru c h aw k i, Bekieszka został przy staro­ ście, a raczej w dobrach jego, per modum rządcy,

per modum rezydenta, i per modum pośrednika między panem i ekonomami; pędził więc żywot po­ żytecznie wprawdzie dla swego pryncypała, do któ­ rego jakeśm y to już powiedzieli, duszą i ciałem był przywiązany, ależ wygodnie i dla siebie; bo na ło­ nie obfitości darów Bożych, jakiem i spiżarnia każdej pani dys pozy torowej napełnioną zwykle bywa, w fol­ w arkach zwłaszcza gdzie dziedzic nie miewa rezy­ dencji. A za toż wieczorem przy słodkim krupni- c z k u , jak że długo i pięknie opowiadał on otacza­ jącej go z natężoną uwagą domowćj gawiedzi, o cu­ dach swej w aleczności, męztwie w boju, mądrości w radach; lubo wiemy ja k ą jednostajną zawsze prze­ strogą rotm istrzow i udzielaną, ta mądrość się obja­ w iała : o rozmaitych dziwniejszych jedno nad drugie zdarzeniach i wypadkach przeszłej w ojny O in-kluzie (1) K arola szwedzkiego i tym podobne.

Ze staro stą widyw ał się on rzadko; podwo­ ził mu czasem do A ntow ila suplement z in tr a t, bardzo uszczuplonych po w ojnie; zdawał rapport z adm inistracyi folw arków , którego staro sta nie słu ch ał; przechw alał się ze swojej gorliwości i pra­ c y , na co się starosta uśm iechał, a jednak mu dziękow ał; i w racał truchtem na swym bojowym niegdyś koniku, na spokojne leże i ekonomskie spe- cyały.

Gdy podjeżdżał do myśliwych B ekieszka, zsiadł z kon ia, uwiązał go u brzeziny i szedł pieszo do

(39)

zbliżających się ku niemu xięcia i starosty, [i z ni­ skim 'pokłonem u strzem ienia każdego z nich, wymó­ wiwszy : — hum illim us J W . Starosty ! hum illim us

Xigcia* P an a! uścisnął oburącz, podane mu uprzej­ mie przez obudwóch, prawice.

W śród tego powitania, xiążę, mrugnieniem niedo- strzeżonem przez starostę, dał znak porozumienia Be- kieszce, na który on równymże odpowiedział.

— Zkądże to* panie S ebastyanie? zapytał S ta­ rosta.

— W łaśniem zrana objeżdżał pola pańskie w Bu- d ziłk ach , gdym posłyszał głos trą b k i: Quis scit co za g órą? rzekłem sobie, i zwróciłem się w te stro ­ ny; w krótce spotkałem znajomych myśliwych xig­ c ia , którzy zwiastowali mi szczęśliwą nowinę pre­ zencji tu p a ń sk ie j, i że się zbliżasz ad fundum

B udziłek; więc jak o wierny słu g a, na przyjęcie

adsum; (1).

B ekieszka po tej perorze spojrzał na xięcia, jakby zapytując, czy dobrze się zastosow ał do pro­ jektów jego, a potćm na s ta ro s tę , pobudzając go jak b y do chluby przed xięciem z tak rozumnego

sługi.

— Prowadźże nas panie bracie, rzekł znowu sta ­ ro s ta , do tego fundum, z fundam entu zniszczonego, w którym się zachciało xięciu polować.

Pan Sebastvan na ten rozkaz dosiadł konia i czwałem popędził naprzód, a xiążę skoczył na bok w knieje.

Zwrót polowania tak zaprowadził myślistwo, że się zbliżono do Budziłek z tój samój strony, z którój przed kilk u n astą miesiącami, S ta ro sta na czele swe­ go hufcu, tamże przybywał.

(40)

N a ten więc sam wzgórek, z którego natenczas kominy tylko swojego spalonego domu postrzegł, gdy teraz znowu w jech ał nagle jak o i w tenczas osa­ dził k o n i a . . . . i

osłupiał---Dom nowy stał na zgliszczach dawnego; zniszcze­ nia śladu nie było, w szystkie inne budowy w dawnym kształcie i m iejscu; w szystko razem z ogrodem pię- knemi sztachetam i objęte, a kaplica dachem z mie­ dzi błyszczała. Liczna służba k rząta się po dzie­ dzińcu i z komina kuchennego n a bankiet się ku­ rzyło.

Zdumienie S ta ro sty , przerw ało huczne pojezdne, w kilkanaście razem trąb ek , za zbliżającym się na czele całego m yślistw a xięciem, b rz m ią c e .... a na to hasło, B ekieszka we dworze rozpoczął salwę z kil­ k u moździerzy.

Odgadł w tenczas S taro sta i przyczynę upartej woli xięcia bytności w Budziłkach, i że jem u winien je s t ten niespodziany a pański prawdziwie podarek i dowód przyjaźni (1); zsiadł więc z konia i biegł do Sanguszki, który skoczył również na ziemię, i przy­ ją ł go w otw arte ręce.

Uściśnienia czułe dwóch przyjaciół, trw ały chwil k ilk a , i łzami im powlekły źrenice — X ią ż e ! rz ek ł nakoniec S tarosta, czemże ci odwdzięczę?

— Za przysługę zresztą nic nie zn aczącą, a na­ grodzoną mi stokrotnie twem szczeróm uściśnieniem , i ukontentow aniem jakim sam się cieszę, że mi to w szystko wybornie się udało; wdzięczności mi żadnćj nie w inieneś, lecz chceszże kochany S taro sto , dać mi wzajem nej dowód twój przyjaźni?

— Mów x ią ż e ! mów! sic volo sic jubeo (2) a ja g o t ó w ....

(1) Odbudowanie domu przez Sanguszkę, jest prawdziwśm, domowa tradycya Niewiadomskich o tćm zapewnia.

(41)

Kie Starosto, przerwał Sanguszko— Sic rogo! sic Deus ju b e t!. . . (1). N a tym wzgórku obaczywszy raz pierwszy pogorzelisko twego domu, zaprzysiąg­ łeś w duszy, jak mi powiadałeś, że wyśledzisz rękę, która pod twój dach pożogę w uiosla, i że się zemścisz N a tćm więc samem wzgórzu, z któ­ rego twój dom stojącym znowu widzisz, daj mi słowo rycerskie szlacheckie i ch rześc ijań sk ie, że zemsty się o d rz e k a sz , że poszukiwać naw et nie będziesz sprawców tej nieludzkiej swawoli.

— Dżwęk ! mości x ią ż e ; tego rozkazu niespo- dzian byłem.

— I jakiegoż innego spodziewać się mogłeś sta­ ro sto , od człowieka kato lick ieg o , który codzień mówi: „odpuść nam nasze w iny, jak o i my odpusz­ czamy naszym winowajcom“ . . . W reszcie główny winowajca i spraw ca nieszczęść n aszy ch , przypła­ cił sw ą zgubą za klęski k ra ju n a s z e g o ... w szyst­ ko się uspakaja chw ała Bogu i godzi. Król prze­ baczył wspaniale w s z y s tk im ... Tyż jeden t y l k o .. . — Dość xiąże 1 dość! przerw ał wzruszony S ta­ ro sta.— Niech ta k będzie jak ty chcesz. Oto moja r ę k a .. . . zapominam wszystkiego.

— A ja ,— rzeki znowu Sanguszko, złączywszy w łasną z podaną sobie starosty p ra w icą, — nie zapomnę nigdy tej c h w ili... „Magna victoria non „tam a lio s, quam se ipsum pervicisse“ (2), ty więc starosto wiktoryzujesz teraz najpiękniej, a głos prawdziwego przyjaciela, był ci w sekundzie!

„Eloquentia cum amicitia jun cta“. . . (3). Tu sta ­ ro sta pragnący równąż sentencyą zakończyć te so­ lenne ekswiceracye, zaciął s i ę . . . . pamięć żołnier­ ska w łacinie zawiodła: xiąże więc, kończąc,— sunt

(1) Tak proszę... a tak Bóg każe.

(2) Wielkie zwycięztwo, nie tak innych, jak siebie zwy­ ciężyć.

(3) Wymowa z przyjaźnią złączona.

(42)

V II.

Z e wzgórka dwaj pryncypały zeszli do l nowego dworu Budziłek; tam przy sutym myśliwskim śnia­ daniu, S taro sta miał co k rok powody dziękowania Xięciu: potem dalsze poszło polowanie i przeciągnę­ ło się do zachodu słońca.

Nakoniec Sanguszko pożegnał starostę — chcia­ łem, rzekł on, dziś koniecznie instalować cię w Bu- dziłkach, bo ju tro wyjechać muszę n a kilka mie­ sięcy do dóbr moich w K rakow skie, i bodaj aż na zimowe wrócę obławy. W ięc z dobrą m yślą że­ gnam cię, a bodajbym z równąż tu cię p o w ita !! ...

Deus te ducat, et reducat! (1) odpowiedział S ta­ rosta, i rozłączyli się dwaj przyjaciele, w zamia­ rze obaczenia się znowu t u . . . . a w przeznacze­ niu gdzie?— to obaczemy.

S tarosta rozgospodarzywszy się „ w fortunie j a k ­ by nowo nabytój, im bardziej był ją wprzód za­ niedbał, tćm teraz coraz bardziój do niej się przy­ w iązyw ał; lecz sam otność ciężyć musiała, człowie­ kowi do nieustannego ruchu i rozruchu naw ykłe­ mu; postanowił zatem huczne do nowego domu wy­ prawić in kroto w iny , i całą swoją komendę na ten obchód zwołać.

B ekieszka w ysłany gońcem , objeżdżał zatem

(1) Bóg niech cię prowadzi, i odprowadzi.

bono duo puncta, rzekł; i oba znowu się serdecz­ nie uścisnęli; a trąbki wesoło grały bez ustan k u , a B ekieszka bez u stan k u palii z moździerzy.

(43)

braci szlac h tę, zapraszając imieniem rotm istrza na inkrotowiny do Budziłek.

Przybywszy do którejkolw iek takiej bratersk ió j osady, zbierał w szystkich jej mieszkańców obojój p łc i, do domu którego ze swych przedniej szych wojskowych kollegów, i tam przy sutym tr a k ta ­ m encie, jakim miłego gościa raczono, objawiał cel swego poselstwa, a w dalszej konwersacyi, roz­ powiadał szerokiemi słow y: ja k xiąże cichaczem dom budow ał, ja k to w szystko o jego głowę się opierało, ja k rozumnie umiał wszystko ukryć przed s ta ro s tą , i jak huczno palił z moździerzy rezu­ rekcyjnych, na rezurekcyę spalonego domu.

— W ybierajcie się waspanowie, mówił on, hu­ czno i bunczuczno! dla większej estym y i rekogni- cyi naszego pana rotm istrza, i przynajmniej na cały tydzień z żonkami i konikami.

— Ejże! moście panie, a moje dobrodziczki, do­ daw ał potem , obracając się do gładkich a rum ia­ nych szlachcianek, i jedną rę k ą podkręcając w ąsa, a drugiej dłoń z przysiadkiem ku nim obracając, ja k b y ich do tańca z a p ra s z a ł: — Ejże dobywajcie z zielonych skrzyń, swoje szuściki (1) od niedzie­ li, i obuwajcie się w trzew iczki z wysokiemi ko- reczkam i, a utniem y Lepietuchę i Koczerbichę (2) popijając trójniaczek ja k m ló c z k o .... Sprowadzimy ze Św ira z dziesiątek m u z y k u s ó w ....

Daj pokój panie Sebastyanie, daj pokój przer­ wał mu któryś z kolegów — po co tam nasze imo- ście potrzebne ? czy nie wiesz bardzo słusznej sentencyi:

„Kto żonę szle w biesiady — konia w biegu poi, „Z iony frycę — a z konia kalekę wystroi (3). (1) Nazwanie sukni.

(2) Tańce staroświeckie, właściwe szczególniej szlachcie okolicznój.

(44)

— Niechaj wam Pan Bóg odpuści! niechaj wam P an Bóg odpuści! i wasze inten cy e, i wasze sen- te n c y e , i wasze kadencye! mówiły i powtarzały słysząc t o , łaknące m iodku, a niem ające nadziei posmakować go, godne ze wszech miar a dyszkret-ne imoście I proszę panie chorąży dobrodzieju, dodawała nie jedna dygając u n iżen ie; proszę tylko nie zatrzym ywać długo mojego pana B ałtrom ieja w tym i ozgardyaszu, bo z ta k ą fumą i fantazyą panowie mężowie w racają zawsze do domów, że potem dwóm albo trzćm sąsiadkom zbierać się trze­ ba, i to jeszcze z wałkam i, aby jednego uhamować. — No kiedyż sam a imość dobrodziczka przybyć do nas nie chcesz, mówił każdej Bekieszka, dajże mężowi flaszę miedzianą szrubow aną, aby trójnia- czku przywiózł i dla żoneczki.

— N a nic t o , na n i c .. . . mości dobrodzieju, odpowiadały wzdychając żałośliw ie, stro sk an e po­ łowice, bo p o w ra cają c.. . . w drodze ach ! od-szrubuje flasz ę!. . .

VIII.

T y m c z a s e m S taro sta w niezupełnie dobrym hu­ morze oczekiwał gości. Sprowadzony bowiem da­ wny dyspozytor Budziłek pan H u szc za, obszernićj go zawiadom ił, o pretensyi granicznej Jezuitów , i dukcie ich, zajmującym nie tylko znaczny obszar ziem i, ale naw et i znaczną część ulubionego wi- rydarza.

— Stanąłem , mówił on, panoczku z przekorą, gdy liniję wycinać chcieli; a w niej wypisano by­ ło: że gdy dziedziczny pan tej ziemi, za m andatem

(45)

aggra-wować go nieobecnego grabieżą jego ziemi. Aże

arm ata manu panoczku stanąłem , bo ze sto chło­ pów ze wsiów pańskich za mną z obuchami i hoło- blami zagląda w oczy panu komornikowi, więc i zrejterow ał się. Miały być potem wizye i konde- mnaty; ale żaden woźny nie podjął się tej sprawy, bo każdemu pow iedziałem , że za powrótem pań­ skim, kuso będzie kolo P iłata; słyszałem w szakże, że Jezuici mają na nowo prowadzić swoje granice, i czekają tylko sposobnej

pory-S tarosta pokręcał głową.

— Jakież oni m ają dowody na nasz las i ziemię? zapytał po niejakim namyśle, nie w ie s z ? ...

— I owszem J W . p a n ie , wiem p otrosze, bo potem zaprosił mię X. R ek to r w niedzielę z ko­ ścioła na posiłek; nie przystałem od razu; ale na- koniec ustępując gorącym m olestacyom , poszedłem przecię do klasztoru. Raczono mię honeste; a po­ tem X. R ektor zaczął mi bardzo moderate ju sty - fikować kom ornika, że on idzie zawsze wttakim

razie w ślad za dokumentami i za dekretem sądo­ wym , rozkazującym mu odprowadzać dukta stron obu, których sprawiedliwość każda strona ma p ra­ wo dowodzić; że więc oppugnować go i zaprzeczać drogi, a tem bardziój staw ać jakby zbro jn o , je s t buntem przeciw praw u, i e więc w takim term inie, mógłbym odpokutować wieżą in fundo, i sowitą g rz y w n ą .. . Ale ponieważ zna mnie być człowie­ kiem poczciwym i pobożnym, ponieważ byłem uie- gdyś ich dyscypułem ; więc X. R ek to r ten raz mi przebacza, i kończy na duchownej admonicyi, w nadziei, że drugi raz tego nie uczynię.

J a zatem uniżając się do nóg xiędzu rektorow i, ale nie aprędując wcale jego tum anów , któremi oczy^mi zamydlić chciał, rzekłem : że jak o poczci­ wy słu g a , ja bronię własności tego, czyj chleb je m ; a jako szlachcic et quidem, nie lękam się wieży ani prawa; bo w niem stoi: „neminem

(46)

-vabimus, nisi ju re victum“ o czćm i X. R ektor do­ brodziej wiedzieć musi. A panu komornikowi nie życzę drugi raz probować swoich delineacyi; bo albo znowu darem ną odbędzie do naszego boru w ędrów kę, albo na jego instrum enta j a moich u ż y ję .. . . a nakoniec zapytałem X. R e k to ra , zkąd to prawo ichmościów do naszej ziemi i lasu, które od niepam iętnych czasów do Budzilek należą?

— Przekonam c ię , rzekł n aten czas X. R ek to r, że .mamy dowody, jako ta ziemia należała niegdyś do Żodziszek i w yszukaw szy w szafie między pa­ pierami jak iś ,stary mantyk : oto j e s t , rzekł dawne ograniczenie Żodziszek, słuchaj waść:

„Przyszedłszy do trzech plit kamiennych wiel­ kich, na których krzyże są wybite.“

— W aszm ość wiesz zapewne ubikacyę tych trzech plit? zapytał mię X. R ektor.

— A wiem mości dobrodzieju— odpowiedziałem, bo one są właśnie teraz graniczne między nami.

„Prolonguje s ię , (czytałem dalej) granica na zachód słońca, jak b y na strzelenie do czapki“ (1).

— N a strzelenie do czapki? co to m a znaczyć? przerw ał Starosta.

— A tak panoczku ta k stoi w ich ogranicze­ niu.— Otoż oni m ają ja k ą ś flintę ta k okrótną, że gdy z nićj Siemaszko ekonom ich z Tupulszczyzny, wy­ palił od plit, w dyrekcyi na zachód s ło ń c a .. . .

— To trafił w centrum słońca — he?

— Nie panoczku, ale tra fił ja k powiadają o kro­ ków ja k ic h dwieście do czapki, powieszonej na sęku w naszym borze. Relato r e f ero, ale to pe­ w n ie, że ta "próba b y ła , nim się Jezuici do pro- cessu zabrali;— dalej czytał mi X. R ektor:

— „A ztam tąd k ręto na południe, idzie g ran i­ ca do wodocieczy, jakoby na stajów pięć.“

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie- liczne głosy krytyki pojawiające się dopiero po rzeko- mym egzorcyzmie, którego dokonać miał papież na placu Świętego Piotra, dotyczyły raczej tego, że słowa

– Mobilizują mnie do tego dzieci. My wieczorem zdzieć- mi najpierw czytamy, apóźniej jest modlitwa. Iwiesz czę- sto jest tak, że choć ja jestem strasznie zalatany, mam

Tato pierwszy nakaz pracy dostał do jednostki Dyrekcji [Okręgowej] Kolei Państwowych w Lublinie.. [Dokładnie] tego nie pamiętam, ale [chyba] nie bardzo mu się

To potem, po tych wyborach, po przejęciu władzy zaczęły się głosy, że to była umowa niedemokratyczna, różne tego rodzaju komentarze i zarzuty, zresztą stawiane

– Umieszczenie leku na liœcie refundacyjnej oznacza co najmniej dwukrotny wzrost sprzeda¿y – mówi dr Leszek Borkowski, prezes Urzêdu Rejestra- cji Leków.. Zdaniem

OECD [2009] as well as Archibugi and Pianta [1996] underline that patent is a direct result of the innovative process, thus patent rights have a close relation to

This is a vision of Canadian culture that I find, though in a milder formulation, in Smaro Kamboureli’s introduction to her anthology of Canadian multicultural literature, Making

Asocjacje mogą łączyć więcej niż dwie klasy (tzw. asocjacje n-arne), ale nie jest to zalecane. Asocjacje mogą łączyć więcej niż dwie klasy (tzw. asocjacje n-arne), ale nie jest