• Nie Znaleziono Wyników

Ewa Narkiewicz-Niedbalec: Co naprawdę wiedzą socjologowie o młodych Polakach – co politycy mają im do zaoferowania?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Ewa Narkiewicz-Niedbalec: Co naprawdę wiedzą socjologowie o młodych Polakach – co politycy mają im do zaoferowania?"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

Podobnie jak Autorka raportu, jesteśmy przekonani, iż stoimy dziś przed wielkim i  trudnym zadaniem stworzenia „nowej koncepcji wspólnotowości”. Naszym zda-niem wzbudzanie społecznej świadomości i budowanie gotowości do tworzenia wa-runków umożliwiających zaspokajanie tria-dy podstawowych potrzeb psychicznych może być pomocne w tworzeniu wspólnoty, w której równie cenionymi i niewykluczają-cymi się wartościami będą autonomia i kompetencje jednostek oraz prospołecz-ność i odpowiedzialprospołecz-ność za los innych.

Anna Izabela Brzezińska, Tomasz Czub, Anna Nowotnik,

Małgorzata Rękosiewicz Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu

Ewa Narkiewicz-Niedbalec: Co naprawdę wiedzą socjologowie o młodych Polakach – co politycy mają im do zaoferowania? Opracowanie, które stało się inspiracją do napisania niniejszego tekstu, jest publikacją nietypową, na co wskazują nazwiska głów-nych jego wykonawców. Pierwszy to dr Mi-chał Boni – w jednej osobie socjolog z dok-toratem z tej dyscypliny i polityk, ostatnio minister informacji i cyfryzacji w rządzie Donalda Tuska. Druga autorka to profesor socjologii, znana badaczka problematyki młodzieży Krystyna Szafraniec z  UMK w Toruniu. Trzeci z autorów to Piotr Arak – ekspert Programu Narodów Zjednoczo-nych ds. Rozwoju (UNDP), w latach 2008– –2012 pracownik Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i  Ministerstwa Administracji

i Cyfryzacji, m.in. jako doradca Minister-stwa Administracji i  Cyfryzacji (MAiC). Eksperckie opracowania, zamawiane przez polityków, instytucje rządowe lub instytucje o charakterze stowarzyszeń, mają zwykle cały zespół autorów, wśród których odpo-wiedzialność za głoszone tezy, dobór mate-riału empirycznego jest rozłożona na wiele osób. Trójka wymieniona powyżej opraco-wanie przygotowała po cyklu seminariów, które odbyły się w 2010 i 2011 roku, z udzia-łem kilkunastu osób przedstawionych w materiale z imienia i nazwiska – akade-mickich i nieakadeakade-mickich socjologów, pe-dagogów, lekarzy, terapeutów, przedstawi-cieli różnorodnych organizacji i stowarzy-szeń młodzieżowych i edukacyjnych (np. Fundacji Rozwoju Systemu Edukacji, Insty-tutu Edukacji Społecznej, Dolnośląskiej Ra-dy ds. Młodzieży, Forum Dialogu Społecz-nego, Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży, Fundacji Instytutu Spraw Publicznych), stowarzyszeń działających na rzecz ludzi z wyraźnie określonymi problemami (np. Poradni Profi laktyki i Terapii Uzależnień MONAR, komisji ds. Przeciwdziałania Nar-komanii i HIV/AIDS, Instytutu Psychiatrii i Neurologii) oraz reprezentantów instytucji rządowych, takich jak: Ministerstwo Eduka-cji Narodowej, delegujących do seminariów reprezentantów z Wydziału Spraw Europej-skich czy Departamentu Zwiększania Szans Edukacyjnych. Można zatem przypuszczać, iż w tak zróżnicowanym gronie znawców problematyki młodzieży przedyskutowane zostały jeśli nie wszystkie, to większość naj-ważniejszych problemów młodego pokole-nia. Wynik tych debat został spisany – to

(2)

olbrzymi atut tego przedsięwzięcia. Więk-szość z nich kończy się co najwyżej refl eksją, nową wiedzą w świadomości ich uczestni-ków, być może przenoszoną i  stosowaną później we własnej aktywności publikator-skiej lub praktycznej. Opracowanie Młodzi

2011 to materialny efekt spotkań, dyskusji,

a następnie efektywnej pracy redaktora, au-torki i koordynatora projektu, który można studiować, do którego można wracać. Był on pod koniec sierpnia 2011 r. prezentowa-ny w  Ministerstwie Edukacji Narodowej, potem przy innych okazjach, takich jak np. konferencje naukowe.

Michał Boni we wstępie napisał, że uczestników seminarium interesowało na spotkaniach wszystko to, co pozwalało za-stąpić intuicyjny obraz młodej generacji rzetelną wiedzą. A  ta miała posłużyć do składania propozycji praktycznych w poli-tyce na rzecz młodego pokolenia. Wydaje się, że wiedzy, różnorodnych i  (mam na-dzieję) rzetelnych informacji o  młodym pokoleniu Polaków jest w  raporcie wiele (wszystkiego sprawdzić nie można). Wska-zują na to same źródła, z których czerpała Autorka tego opracowania, od „twardych” danych GUS, NBP, Związku Banków Pol-skich, Ministerstwa Nauki i  Szkolnictwa Wyższego, Centralnej Komisji Egzamina-cyjnej czy statystyk europejskich (Eurostat, dokumenty Komisji Europejskiej, raporty OECD, WHO) dotyczących chociażby de-mografii, edukacji, rynku pracy, poprzez raporty z ogólnopolskich badań CBOS,

Dia-gnozy społecznej, po wyniki badań

młodzie-ży publikowane w formie opracowań książ-kowych czy artykułów nauksiąż-kowych. Sama

Krystyna Szafraniec jest wytrawnym bada-czem empirykiem, dlatego też w wielu miej-scach mogła się odwołać do wyników badań własnych, zespołów, w  których wspólnie badania przeprowadzała czy też wyników badań jej uczniów i wychowanków (Jarosła-wa Domalewskiego, Piotra Mikiewicza, Krzysztofa Wasielewskiego).

Jest też K. Szafraniec znawczynią pro-blematyki pokolenia i  w  rozważaniach o współczesnym pokoleniu młodzieży ko-rzystała z bogatej literatury klasyków w tym zakresie, od Karla Mannheima poczynając. Jednak przy niektórych ze sformułowań do-tyczących pokoleń raczej postawiłam znaki zapytania: są one trafne, czy też nie? Na przykład – rozdział pierwszy zatytułowany „Czas na młodych” z  podtytułem „O  ko-nieczności wymiany pokoleniowej w Pol-sce” zaczyna się stwierdzeniem, że o zmia-nie społecznej decydują między innymi pokolenia. Mają o  tym świadczyć teorie socjologiczne, hipotezy czy też opinie publi-cystów, literatów, a nawet zwykłych ludzi, że świat trwa w zastygłej formie, ponieważ nie następuje wymiana pokoleń. Co to znaczy? Wszak ludzie rozmnażają się (bywa, że nie-kiedy i na niektórych obszarach mniej in-tensywnie), ale w sensie biologicznym suk-cesywnie pojawiają się nowe pokolenia. Mam świadomość, że o tym, aby kohorta wiekowa uznana została za pokolenie, po-winno się jej przydarzyć pokoleniowe prze-życie. Co było takiego szczególnego w po-koleniu „Solidarności”, że to oni byli poko-leniem wielkiej zmiany? To raczej przebieg różnorodnych procesów (kolejny, zaawan-sowany etap konkurencji gospodarczej

(3)

za-chodniego kapitalizmu ze wschodnim so-cjalizmem), kumulacja niektórych cech (wysokie zadłużenie PRL i brak możliwości spłaty zaciągniętych pożyczek, zapaść go-spodarcza Polski w latach 80.), ale też zmia-ny w  przekonaniach elit intelektualzmia-nych, które poprzez działalność KOR, ale też ta-kich tygodników jak „Polityka”, „Tygodnik Powszechny” przedostawały się do świado-mości szerszego kręgu odbiorców spowo-dowały, że w 35 lat po zakończeniu II wojny światowej narodziły się Wolne Związki Za-wodowe, które po 10 latach doprowadziły do Wielkiej Zmiany. Liczebność wielko-przemysłowej klasy robotniczej, cechy indy-widualne takich przywódców jak Lech Wa-łęsa oraz jego doradcy – Tadeusz Mazo-wiecki, Bronisław Geremek, ale i ostatecznie gotowość ze strony władzy do szukania rozwiązań kompromisowych w  sytuacji funkcjonowania Polski na jałowym biegu spowodowały przemiany roku 1989. Czy było coś szczególnego w pokoleniu dwu-dziesto-, trzydziestokilkulatków tamtego czasu? Wydaje się, że w podobnych okolicz-nościach każda inna zbiorowość Polaków zachowywałaby się podobnie, o ile jej do-świadczenia socjalizacyjne byłyby zgodne z duchem epoki, w której wyrastała. Trudno sobie wyobrazić, jak zachowywałaby się zbiorowość młodych doświadczających konsumpcjonizmu na miarę współczesno-ści, gdyby to ta zbiorowość startowała w do-rosłe życie w latach 80. Ale wówczas braki na rynku, wzrastająca infl acja nie mogłyby być udziałem kogoś, kto doświadcza dobro-dziejstw (i zagrożeń) rozpasanej konsump-cji. K. Szafraniec uważa chyba jednak

ina-czej, pisząc: „o potencjale pokolenia nie tyle decydują cechy młodości, co postawy i pre-dyspozycje nabyte w młodym wieku, pod wpływem jakichś szczególnych warunków historycznych. Skoro tak, nie każde pokole-nie wyrasta na historyczpokole-nie znaczące i pokole-nie każde może być motorem przemian. Poko-leniem takim w polskich realiach na pewno było pokolenie »Solidarności«. Czas wiel-kiej transformacji systemowej, począwszy od wydarzeń Polskiego Lata, a skończywszy na dekadzie lat dziewięćdziesiątych, bazo-wał na potencjale politycznym i intelektual-nym ludzi wychowanych w PRL-u. To oni, dziś osoby w wieku 50+, byli aktorami wiel-kiej zmiany i to oni, gdy byli w wieku 30+, budowali w Polsce demokrację i podstawy gospodarki wolnorynkowej. Dziś wiele pro-blemów życia społecznego oraz nowa fala wyzwań zdają się sugerować, że zasoby po-kolenia »Solidarności« nieuchronnie się wyczerpują. Widać to wyraźnie w konfron-tacji z młodzieżą dorastającą w nowej Pol-sce, której dążenia wykraczają poza rzeczy-wistość zastaną, a możliwości przewyższają obecny potencjał średniego pokolenia” (s. 21). Co rozumie autorka tych słów po-przez „potencjał polityczny” tamtego poko-lenia? W połowie lat 80. 46% Polaków uwa-żało, że socjalizm jest lepszym ustrojem niż kapitalizm, a 64%, że nie ma potrzeby wra-cać do kapitalizmu (Jadwiga Staniszkis,

On-tologia socjalizmu, Warszawa 1989). Ale też

znacząca większość Polaków opowiadała się za systemem demokratycznego wyboru władz, zakończenia samowładztwa jedynie słusznej partii i dopuszczeniem »Solidarno-ści« do udziału w wyborach oraz w 1989 r.

(4)

tak licznie jej kandydatów poparła. O kie-runku zmian wtedy zapoczątkowanych za-decydowały jednak elity obu stron, które spotkały się przy Okrągłym Stole – władzy i opozycji, w wyniku ustaleń którego możli-we było utworzenie rządu Tadeusza Mazo-wieckiego i przeprowadzenie reform rynko-wych według planu i ustaw przygotowanych przez Leszka Balcerowicza i  jego zespół. Dlatego dla mnie trafniejsze wydały się sło-wa Michała Boniego, który napisał: „Żadna polska generacja nie miała i tak sprawnie nie wykorzystała, przy wszystkich słabo-ściach i błędach, swojej historycznej szansy, jak szeroko pojmowane pokolenie «Solidar-ności» (w  sensie grupy wiekowej, przy wszystkich różnicach politycznych rodowo-dów) z miejscem dla Lecha Wałęsy, Tade-usza Mazowieckiego, Jarosława Kaczyńskie-go, Jana Krzysztofa BieleckieKaczyńskie-go, Jerzego Buzka, ale i Aleksandra Kwaśniewskiego czy Leszka Millera, a obecnie Donalda Tuska – by wymienić tylko niektórych i żyjących” (M. Boni, s. 403).

Można powiedzieć, że ludzie roczników 19431–1959 mieli szczęście, że splot wielu okoliczności spowodował, iż stali się poko-leniem „Solidarności”. Dziś są po prostu starszymi o dwadzieścia kilka lat ludźmi, w wielu przypadkach o ustabilizowanej po-zycji, którzy znaleźli swoje miejsce w życiu i mają poczucie spełnienia (wygrani), ale też w wielu przypadkach rozczarowanymi

bra-1 To rok urodzenia Lecha Wałęsy, który jako

przywódca „Solidarności” niewątpliwie należy do pokolenia „Solidarności”, a jego rocznik urodze-nia może wyznaczać dolną granicę tej generacji.

kiem osobistych korzyści z przemian (prze-grani transformacji). K. Szafraniec pisze, że zasoby pokolenia „Solidarności” nieuchron-nie się wyczerpują. Czyżby rozumiała pod tym, że „wygrani” niczego nie chcą już zmieniać, „przegrani” raczej żadnej nowej „rewolucji” nie rozpoczną. Jednym i drugim coraz bliżej do emerytury.

Współczesną polską młodzież traktuje K. Szafraniec wieloaspektowo – jako wy-twór społecznej zmiany, znaczący zasób dalszych przemian oraz ważnego aktora społecznego, bez zaangażowania i aktywno-ści którego niemożliwe będzie realizowanie niektórych z rekomendowanych pomysłów. Autorzy raportu starali się określić, przed jakimi wyzwaniami stają współczesne spo-łeczeństwa, które realizują lub aspirują, aby realizować model ekspansywnego, dyna-micznego, ale uwikłanego w  wewnętrzne sprzeczności demokratycznego kapitali-zmu. Za podstawowe uznają oni zbudowa-nie nowego rodzaju wspólnoty, szanującej wolność wyboru jednostki, swobodę samo-stanowienia oraz poczucie osobistej auto-nomii, ale dającej możliwość poczucia bra-terstwa i solidarności. Ta solidarność spo-łeczna ma polegać na „mozolnym i bole-snym procesie tworzenia więzi od podstaw, z uwzględnieniem różnych celów, różnych wartości i przezwyciężaniem istniejących podziałów. Taka wspólnota nie wyklucza nikogo i nikogo nie czyni zbędnym. Nie jest skierowana przeciwko innym wspólnotom i dla swojego istnienia nie potrzebuje wroga. Jest wspólnotą inkluzyjną – przyzwalającą na swobodny wybór przynależności wedle zasady świadomego potwierdzania

(5)

wspól-nych wartości. W takiej wspólnocie eduka-cja i demokratyczne procedury są sposo-bem rozstrzygania trudnych problemów. Wychowanie do pluralizmu, odmienności, różnorodności i tolerancji sprawia, że to, co jawi się jako chaos, zaczyna być odbierane jako immanentna cecha społecznego świata, który zamieszkują różni ludzie i różne kultu-ry” (s. 16). Ideowe źródła takiej koncepcji wspólnoty tkwią w etosie ponowoczesnego liberalizmu, który nie absolutyzuje wartości indywidualizmu, ale wskazuje wręcz ko-nieczność istnienia więzi wspólnotowych i altruizmu, zakładającego solidarność i od-powiedzialność za los innych. Pozostaje py-tanie, czy polskie społeczeństwo ze swoimi instytucjami jest w stanie taki przekaz sku-tecznie realizować i  kształtować postawy zgodne z tym etosem? I drugie pytanie: dla-czego proces ten ma być bolesny. Bo że mo-zolny, to można się zgodzić.

Raport Młodzi 2011 zawiera wiele cen-nej wiedzy o młodym pokoleniu Polaków, zaprezentowanej często na tle danych o młodych ludziach z Europy czy świata lub poprzez odniesienie do pewnych charakte-rystyk ogółu Polaków. Oba konteksty po-zwalają na wyeksponowanie różnic, niekie-dy podobieństw. Szczególnie ważne są roz-ważania dotyczące rynku pracy i miejsca młodych na nim, gdyż jest to jeden z naj-trudniejszych problemów wielu europej-skich krajów. Ale też wnioski z wielu euro-pejskich opracowań nie są optymistyczne, a przesłania wielu z nich da się ująć w dy-rektywę – powinniście coś z tym zrobić. Np. Komisja Europejska, przywołana na s. 172 w sprawie dwóch form zatrudnienia –

eta-towej, bardziej stabilnej, i krótkotermino-wej, niepewnej, która jest głównie udziałem młodych, rekomenduje opracowanie przez rządy spójnej strategii, opartej na zasadach fl exicurity. „Zdaniem Komisji Europejskiej taka strategia powinna obejmować kilka inicjatyw politycznych dostosowanych do specyfi cznych warunków danego kraju (ja-ko przeciwieństwo »one – size – fi ts – all« strategy” (s. 172). Komisja rozważa przykła-dy strategii z zastosowaniem jednego wio-dącego pomysłu, który nie pozwolił jednak rozwiązać problemu. Poddaje pod rozwagę inne pomysły, takie jak: wprowadzenie pła-cy minimalnej, uniwersalne prawo do ubez-pieczenia od ryzyka utraty pracy niezależ-nie od typu kontraktu, ograniczeniezależ-nie stoso-walności umów tymczasowych, nowe stra-tegie rozwoju gospodarczego itp. Każdy z tych pomysłów ma w naszym kraju swoich zwolenników i przeciwników, ale czy komuś (pojedynczemu autorowi, politykom róż-nych opcji, innym aktorom społecznym) udało się opracować taką strategię? Pozo-staje pytanie: czy likwidacja bezrobocia i trudności z wejściem na rynek pracy mło-dych są problemami w ogóle możliwymi do rozwiązania? Ale starać się niewątpliwie należy, a w wymiarze jednostkowym doko-nywać wyborów (jeśli są możliwe) takich rozwiązań, które sprzyjać będą znalezieniu się w gronie „wygranych”, a nie „przegra-nych”. Raport, ze zgromadzonymi i przeana-lizowanymi danymi, może być dobrą pod-stawą do tego typu decyzji i działań.

A teraz kilka uwag krytycznych, odno-szących się raczej do dostrzeżonych uchy-bień czy błędów niż do ogólnej idei całego

(6)

raportu. Po pierwsze, K. Szafraniec na po-czątku opracowania porównuje ze sobą dwa pokolenia – „Solidarności” i pokolenia „hi-storycznej nadziei i szansy”. I stawia pytanie: czy dzieci pokolenia „Solidarności” przejęły po rodzicach zdolności adaptacyjne i goto-wość do kontynuowania zmian? Czy te dwie zdolności się nie wykluczają? Gdyby pokolenie „Solidarności” zaadaptowało się do warunków, to nie przeprowadziłoby tak radykalnych zmian. Im chodziło właśnie o zmianę warunków funkcjonowania i na początku działalności o socjalizm z ludzką twarzą. Raczej chodzi więc nie tyle o dzie-dziczenie zdolność adaptacji, a raczej o za-adaptowanie się do warunków stworzonych przez pokolenie rodziców i o pewne korek-ty tego, co nie do końca się mu udało.

Po drugie, Autorka napisała, iż pod względem preferowanych wartości do poło-wy lat 90. charakterystyki młodego pokole-nia w niewielkim stopniu odbiegały od cha-rakterystyki młodzieży lat 80., gdyż w dal-szym ciągu wybierała ona sprawdzone war-tości, takie jak: stabilizacja, szczęście ro-dzinne, przyjaźń, satysfakcjonująca praca, i  była nastawiona introwertycznie, na Ja. W tym miejscu przytacza książkę Hanny Świdy-Ziemby o wartościach egzystencjal-nych młodzieży lat 90. Tylko w odniesieniu do nastawienia indywidualistycznego przy-pis ten jest trafny. Natomiast w odniesieniu do wartości rozumianych jako cele do osią-gnięcia o wiele trafniejsze byłoby przytocze-nie wyników badań realizowanych według koncepcji Stefana Nowaka niż Świdy-Ziem-by, która tak rozumianych wartości nigdy nie badała. W przywołanej książce

Świda--Ziemba do wyników badań preferowanych celów życiowych w zasadzie się nie odwołu-je, omawia je pod względem sposobu rozu-mienia wartości, ale we wcześniejszej pracy. Inne uwagi mają raczej charakter redakcyj-ny i wskazują na być może pospieszną ko-rektę. Np. na s. 58 treść analiz jest inna niż przywoływany rysunek z danymi. Na s. 251 brak jest objaśnień do prezentowanych da-nych. W bibliografi i czterokrotnie odnoto-wałam dwukrotne powtórzenie tego same-go tytułu, różniące się jedynie dokładnością przypisu.

Kilka uwag do rozdziału autorstwa mi-nistra M. Boniego – Rekomendacje dla

poli-tyk społecznych. Sformułowania typu: „Nie

można mówić o  młodych bez mówienia o przyszłości. I nie można mówić o przy-szłości bez mówienia o młodych” brzmi po-dobnie jak „Młodzież przyszłością narodu”. Ale może bez tego typu sformułowań nie-możliwa byłaby komunikacja i publiczna debata. Społeczeństwa składają się z jedno-stek i grup ludzi w różnym wieku, w tym z młodzieży. Rozumiem, że w raporcie po-święconym młodzieży musi ona zająć „uprzywilejowane” miejsce, choć z drugiej strony w dokumencie tym akcentuje się roz-wiązania uwzględniające perspektywę mię-dzygeneracyjną. Pierwsza rekomendacja mówi o konieczności uczynienia wymiaru generacyjnego kluczowym dla strategii roz-wojowych świata, Europy i Polski, tak aby zarówno ułatwić start młodym, jak i stwo-rzyć warunki dla aktywnej starości i „srebr-nej gospodarki”. W rekomendacji drugiej wskazana jest młoda generacja jako ta, któ-ra może poprowadzić kktó-raj w  przyszłość,

(7)

dokonać skoku cywilizacyjnego w oparciu o nowe przewagi konkurencyjne. Fragment tej rekomendacji, który brzmi: „W rozwią-zywaniu różnych problemów i podejmowa-niu wyzwań powinniśmy stawiać na mło-dych”, rozumiem w powiązaniu z pierwszą rekomendacją jako wskazanie, że jeśli nie uda się zrealizować interesu zarówno młod-szej, jak i starszej generacji, to pierwszeń-stwo winien zyskać interes młodych. (Bio-rąc pod uwagę wskaźniki bezrobocia wśród młodych, to raczej pod tym względem nie jest on na razie realizowany).

Dużo miejsca w ostatnim rozdziale ra-portu poświęcono zagadnieniom edukacji, począwszy od przedszkolnej, w której upa-truje się największych możliwości wyrów-nywania szans edukacyjnych wszystkim dzieciom. Czytamy: „Niski poziom udziału 3–5-latków w edukacji nie pozwala na szyb-sze wyrównywanie różnic w kapitale kultu-rowym, jaki daje rodzina pochodzenia. Cią-gle występują różnice edukacyjne między wsią a miastem2, zwłaszcza między różnymi typami szkół” (s. 392). Czyżby minister Bo-ni uwierzył, że masowa edukacja wcze-snoszkolna może zniwelować różnice kapi-tału kulturowego, który tkwi w środowisku społecznym dzieci? W interpretacjach wy-ników badań PISA skład społeczny uczniów danej szkoły był wskazywany jako główny czynnik różnicujący. Wprawdzie w 2000

ro-2 Różnice te dotyczą również objęcia dzieci

3–6 lat opieką i wychowaniem przedszkolnym. W roku 2007/2008 uczęszczało do przedszkoli 75% dzieci miejskich i 39% wiejskich (Oświata i wychowanie w roku szkolnym 2007/2008, GUS, Warszawa, s. 34).

ku Ireneusz Białecki i Jacek Haman napisa-li: „Mówiąc z  pewnym uproszczeniem, wśród cech ucznia i szkoły największy zwią-zek z wynikiem mają cechy związane z po-chodzeniem społecznym i  środowiskiem domowym ucznia. Co bardziej interesujące (choć potwierdzane też w  innych bada-niach), wśród cech szkoły najważniejszą okazało się pochodzenie społeczne jej uczniów. W uproszczeniu i z pewną przesa-dą można powiedzieć, że jeśli chce się – zmieniając cechy szkoły – poprawić wynik w teście danego ucznia, najskuteczniejszym sposobem byłaby zmiana pochodzenia spo-łecznego innych czy też – przeniesienie go do innej szkoły, kształcącej uczniów o lep-szym pochodzeniu społecznym. Podobnie – w pewnym uproszeniu – można powie-dzieć, że jeśli przenieść uczniów wraz z ich zapleczem społecznym z dobrej szkoły do złej szkoły, to zła szkoła stanie się dobra, mi-mo że wszystkie jej pozostałe charakterysty-ki pozostaną bez zmian. Te dwa czynnicharakterysty-ki: pochodzenie społeczne ucznia i pochodze-nie społeczne innych uczniów mają naj-większy wpływ na wynik ucznia, jak i zbior-czy wynik szkoły” (I.  Białecki, J.  Haman, Program Międzynarodowej Oceny Umie-jętności Uczniów OECD/PISA. Wyniki pol-skie – raport z badań, www.pisa.oecd.org.pl, s. 18). Sądzę, że jednak od tamtego czasu nic się pod względem opisanego powyżej związku nie zmieniło. Edukacja wczesnosz-kolna częściej jest jednym z  elementów składowych środowiska wychowawczego wyższych warstw społecznych, z  których rodzice również częściej pracują zawodowo, gdy ich dzieci są w wieku przedszkolnym,

(8)

rzadziej jest nim wśród rodzin z niższych warstw społecznych. Ale jest to tylko jeden z czynników, który – być może jest w deba-cie publicznej – nieco przeceniany. Być mo-że się mylę, ale w analizach wyników PISA ani wyników zewnętrznych egzaminów na zakończenie szkoły podstawowej czy gim-nazjów nie uwzględnia się faktu, czy w dzie-ciństwie uczeń uczęszczał, czy też nie uczęszczał do przedszkola. Dlatego też trud-no oszacować rzeczywisty jego wpływ na kompetencje zdobywane na dalszych eta-pach kształcenia. Nikt nie będzie dziś for-mułował tez, że przedszkole nie stymuluje rozwoju dziecka, ale w dobie występowania nauczania domowego3, wymagającego ze strony podejmujących się tego rodziców dużego, systematycznego nakładu pracy, można sobie również wyobrazić bardzo in-tensywny rozwój dziecka w wieku przed-szkolnym tylko w środowisku domowym, o  ile środowisko to dysponuje wysokim społecznym i kulturowym kapitałem oraz ktoś z rodziców lub dziadków podejmie in-tensywną, wyraźnie nastawioną na rozwój dziecka aktywność.

Uwaga druga dotyczy szkolnictwa wyż-szego. M. Boni napisał o „samodzielnie wy-tworzonym przez młodych boomie eduka-cyjnym” w początkowym okresie transfor-3 W roku szkolnym 2011/2012 podlega

na-uczaniu domowemu ok. 1200 uczniów szkół pod-stawowych i  gimnazjów (informacja podana w TVN 24 12 lub 13.04.2012, w godzinach wie-czornych); Krzysztof Burnetko w artykule Uczeni

inaczej, („Polityka”, 28.11.2008) napisał, że

urzęd-nicy Krakowa nie znają liczby dzieci uczonych w domach. Nie wiem więc, na ile wiarygodna jest liczba podana w TVN 24.

macji. Wytworzenie owego boomu samo-dzielnie przez młodzież raczej nie byłoby możliwe. Niektórzy socjologowie i publicy-ści po 1989  roku zaczęli upowszechniać przekonania o zapóźnieniu Polski w porów-naniu z krajami zachodnimi w strukturze wykształcenia (u nas 7%, u nich przeszło 20% ludzi z  wyższym wykształceniem). Wskazywano na pożytki płynące z posiada-nia wyższego wykształcez posiada-nia, akcentowano korzystne miejsce na rynku pracy dla ludzi z dyplomami. Ponieważ w systemie odzie-dziczonym po PRL w wyższych uczelniach było miejsce dla niewielkiej rzeszy młodzie-ży (do około 10% każdego rocznika), naj-pierw pojawiła się oferta kształcenia odpłat-nego w wyższych uczelniach publicznych, potem powstawać zaczęły uczelnie niepu-bliczne, dające szansę młodzieży na eduka-cję, a kadrze nauczającej na godziwe zarob-ki z pracy na dwóch lub trzech etatach. Za-tem młodzież nie była sama w tworzeniu edukacyjnego boomu.

Zmianę w  strukturze wykształcenia i  pięciokrotny wzrost liczby studentów w ciągu 20 lat uznaje M. Boni za kluczowe osiągnięcie młodego pokolenia. Dużym problemem społecznym podnoszonym w raporcie jest jakość kształcenia na pozio-mie wyższym, nietrafne ze względu na po-trzeby rynku pracy wybory ścieżek kształ-cenia przez młodzież i stosunkowo wysokie bezrobocie wśród absolwentów wyższych uczelni. M. Boni pisze o działaniach podej-mowanych już przez rząd mających służyć zmianie tych niekorzystnych zjawisk (s. 392). Wskazuje na istnienie w dalszym ciągu wysokich aspiracji społecznych,

(9)

ma-jących być zaspokajanymi poprzez kształce-nie na poziomie wyższym, ale także na ist-nienie barier w realizacji takich zamierzeń przez osoby pochodzące ze środowisk o ni-skim kapitale kulturowym i materialnym, którym system edukacji na wcześniejszych etapach nie pomógł w wyrównaniu szans. „Odsłania to zarazem – pisze M. Boni – ob-szar możliwej, przemyślanej interwencji państwa. Jest oczywiste, że współczesny roz-wój wymaga selektywnej interwencji, nasta-wionej na niektóre obszary, a przede wszyst-kim na efektywność, dobre adresowanie, wysoką stopę zwrotu ponoszonych inwesty-cji z punktu widzenia dobra publicznego” (s. 392). Powyższa myśl sformułowana zo-stała dość ogólnie. Jakie konkretne pomysły się za nią kryją? Z jednej strony M. Boni pisze, iż należy stworzyć takie warunki, aby „każdy młody człowiek miał dostęp do wy-branej przez siebie dowolnej ścieżki eduka-cyjnej, co wymaga prowadzenia polityki wyrównywania szans przez umożliwienie udziału w edukacji powszechnej każdemu dziecku od 3 roku życia, personalizację pro-cesów uczenia, by indywidualnie stymulo-wać rozwój osób uzupełniających defi cyty lub wysoce utalentowanych” (rekomenda-cja 3, s. 393). Z drugiej wskazuje na potrze-bę poprawienia i unowocześnienia szkol-nictwa zawodowego oraz pozyskiwania umiejętności zawodowych na etapie kształ-cenia licencjackiego. Można to odczytywać jako „nieschładzanie” aspiracji edukacyj-nych na poziomie wyższym i jednoczesne wskazywanie na atrakcyjność kształcenia zawodowego. W 2011 roku czeski rząd, kie-dy stwierdził, iż istnieje nadmiar młodzieży

z dyplomami wyższych uczelni (choć jest ich mniej niż w Polsce), zaczął nawoływać – „nie studiujcie”4. Polski rząd – poprzez ministra Boniego – zdaje się mówić: „podej-mujcie racjonalne decyzje”. Co uznać za ra-cjonalną decyzję? Czy można określić, ile miejsc pracy wymaga kwalifi kacji na pozio-mie wyższym? 10%, to z pewnością za mało. 20%? Ale z pewnością nie 50%, a tyle mniej więcej młodzieży każdego rocznika podej-muje w Polsce studia. Około 40% spośród nich za studia sama nie płaci, pozostałe 60% kształci się, uiszczając czesne, ucząc się przede wszystkim na kierunkach, na które stosunkowo łatwo jest się dostać, ale po któ-rych ciężko jest uzyskać pracę. (Rozwiąza-niem często praktykowanym przez polską młodzież w  takiej sytuacji jest emigracja i podejmowanie pracy poza granicami po-niżej posiadanych kwalifi kacji). Ponieważ w procesach rekrutacji na wyższe uczelnie uwzględnia się przede wszystkim wynik otrzymany przez kandydata na maturze, ci, którzy zdali lepiej, dostają się na studia

wy-4 Czesi, nie studiujcie!, „Gazeta Wyborcza”,

29.03.2011. Lubosz Palata napisał, iż minister edukacji Josefa Dobesza powiedział, że pogoń za zwiększaniem liczby studentów i gonienie śred-niej unijnej (60% dla państw OECD przy 30% dla Czech) nie ma sensu i zapowiedział zmniejszenie o 10% dotychczasowych środków na fi nansowa-nie szkół wyższych. Stwierdził, że dziś trzeba zmagać się z następstwami powstania zbyt dużej liczby szkół i zbyt dużej liczby ich absolwentów, licencjatów i  magistrów. Niektórzy specjaliści zgadzają się z tymi argumentami, ale jednocze-śnie wskazują, że nakłady na szkolnictwo wyższe rzędu 1,2% PKB sytuują Czechy na jednym z ostatnich miejsc w UE, a liczba osób z wyższym wykształceniem wśród osób między 25. a 30. ro-kiem życia wynosi 18%, gdy w Polsce 30%, a na Węgrzech 25%.

(10)

brane przez siebie, najczęściej w publicz-nych uczelniach. Kandydatom ze słabszymi wynikami z matury pozostają państwowe wyższe szkoły zawodowe lub odpłatne uczelnie prywatne. System szkolnictwa wyższego, który ukształtował się w Polsce w  ciągu ostatnich 20 lat, obecnie oferuje więcej miejsc do studiowania, niż wynosi liczba abiturientów. Częściowo problem przetrwania i  dalszego funkcjonowania uczelni zostanie samoistnie rozwiązany przez niż demografi czny, gdyż w niektórych uczelniach zabraknie studentów. Co stałoby się z systemem szkolnictwa wyższego, gdy-by wprowadzona została pełna odpłatność za kształcenie na poziomie wyższym rów-nież w uczelniach publicznych? Pewnie stu-diowałoby mniej młodzieży, na studia decy-dowaliby się rzeczywiście najzdolniejsi, najsilniej zmotywowani. (Bardzo zdolnych, ale niezamożnych należałoby wesprzeć sys-temem stypendiów). Mniej predestynowani do studiów być może wybieraliby kształce-nie zawodowe i kształce-nie przeżywaliby frustracji po uzyskaniu dyplomu. Jan Szczepański napisał kiedyś, iż nie ma nic bardziej demo-ralizującego niż zbyt wygórowane aspiracje. Odpłatność za studia w przypadku takich zawodów, z którymi możliwe jest podjęcie pracy za granicą zgodnie z kwalifi kacjami (lekarze, pielęgniarki, informatycy), rozwią-załaby problem nakładów ponoszonych przez polskie społeczeństwo (dobro wspól-ne) a profi tami czerpanymi z wykonywania pracy przez jednostki wykształcone w Pol-sce i społeczeństwa, które w kosztach kształ-cenia nie partycypowały. Zdaję sobie sprawę z trudności w przekonywaniu do takiego

myślenia polskiego społeczeństwa. W tzw. Strategii Środowiskowej, przygotowanej przez Fundację Rektorów Polskich, opraco-wanej przed uchwaleniem w 2011 roku zno-welizowanej ustawy o  szkolnictwie wyż-szym, rekomendowano wprowadzenie od 2015 roku powszechnej odpłatności za stu-dia stacjonarne w uczelniach publicznych w wysokości ¼ ponoszonych kosztów, choć przed przystąpieniem do prac nad ustawą premier Donald Tusk zapowiedział brak zgody na wprowadzenie powszechnej od-płatności za studiowanie5.

Rekomendacje 8–12 odnoszą się do zmian w  celu większego otwarcia rynku pracy dla młodych ludzi poprzez zatrudnia-nie absolwentów w samorządach do realiza-cji projektów zadaniowych. Sugerowane jest również wprowadzenie obowiązku zatrud-niania po stażu na „stabilniejszy” okres. Re-komendowana jako forma zatrudnienia jest telepraca oraz wsparcie dla młodych mikro-przedsiębiorców, czyli takich którzy mają pomysł na swój mały biznes. Najbardziej ucieszyłoby wielu zrealizowanie rekomen-dacji 12, która brzmi: „Należy stworzyć wa-runki, by nie podwyższając nadmiernie kosztów pracy, zarazem zagwarantować odpowiednie ubezpieczenie społeczne oso-bom zatrudnionym w  nietypowych for-mach zatrudnienia”. Czy rząd podjął już działania sprzyjające stworzeniu takich

wa-5 16.04.2008 – pierwsza prezentacja założeń

prac nad ustawą w Kancelarii Prezesa Rady Mi-nistrów; wzrost nakładów z  1,2% PKB do 2% w 2013 roku i brak zgody na powszechną odpłat-ność za studia („Forum Akademickie” 2008, nr 5, s. 4).

(11)

runków? Co na to pracodawcy? Co na to ci, którzy nie mając innego wyjścia, realizują samozatrudnienie, ale uzyskują dochody ledwo wystarczające na bieżące utrzymanie się? I co na to rządowi ekonomiści?

Rekomendacje 19–20 odnoszą się do zmian w systemie świadczeń rodzinnych, mających służyć trwałemu wyjściu z ubó-stwa, ale jednocześnie mówią o zwiększeniu wsparcia rodzin wysoko wielodzietnych i zachętach ku większej dzietności (ulgi po-datkowe w rodzinach od trzeciego dziecka). Wielodzietność wynikającą ze świadomych decyzji rodziców, chcących mieć dużo dzie-ci, ale potrafi ących zapewnić im dobre za-spokojenie potrzeb, nie budzi moich wątpli-wości. Częściej jednak mamy do czynienia z wielodzietnością wynikającą z niestoso-wania antykoncepcji i  współwystępującą z biedą. Czy taki wzorzec należy utrwalać i promować? Czy wsparcie rodzin wysoko wielodzietnych jest koniecznością, przed którą żaden rząd i żadne społeczeństwo nie ucieknie? Martyna Bunda6, korzystając z  opracowań demografów, psychologów społecznych i socjologów, rozważa progno-zy demografi czne, które pokazują, że liczba Polaków będzie spadała, konkluduje i sta-wia pytanie: „Skoro więc i tak będzie nas mniej, może czas przestać w tym widzieć katastrofę? Ta sytuacja – logicznie rzecz bio-rąc – może mieć i plusy. Można sobie wszak wyobrazić, że oznacza ona wzrost jakości i komfortu życia, lepszą pracę, staranniejsze wychowanie i edukację młodszych pokoleń,

6 M. Bunda, Demoniczna demografi a,

„Poli-tyka”, 29.02.2012, nr 9(2848), s. 20–24.

właściwszą opiekę nad starszymi pokolenia-mi, mniejsze obciążenie środowiska natu-ralnego, zasobów, infrastruktury. Być może pod hasłem polityka prorodzinna – zwa-żywszy na to, jak  ta przyszła rodzina ma wyglądać – należy już dziś rozumieć coś zupełnie innego niż tylko zachętę do pro-kreacji. Ludzie będą raczej potrzebowali pomocy nie w opiece nad jedynakiem, ale nad piramidą żyjących wciąż przodków. Za-miast namawiać do mnożenia się (wszyscy politycy wydają się zgodni, że potrzebujemy polityki pronatalnej) – co i tak, w tym kon-tekście demografi cznym, pozostanie w du-żej mierze bezskuteczne – może czas pomy-śleć, co można zrobić, żeby pomóc ludziom odnaleźć się w  tej nowej rzeczywistości? Mniej ludnej, ale bardzo wymagającej” .

Rekomendacjom dotyczącym wzmoc-nienia kreatywności, uczestnictwa w kultu-rze, atrakcyjnego poznawania zasobów na-uki, budowania kapitału społecznego po-przez dobre relacje międzyludzkie (reko-mendacje 24–30) można tylko przyklasnąć. Tworząc prawne i materialne podstawy do realizacji takich zamierzeń, pewnie trzeba będzie rozstrzygnąć wiele spraw, ale najważ-niejszą będzie określenie i zabezpieczenie źródeł fi nansowania.

Jedna z ostatnich rekomendacji – 31 – bardzo trafnie zredagowana i  mówiąca o konieczności stworzenia mechanizmów „udziału i konsultacji w przygotowaniu de-cyzji publicznych na miarę demokracji par-tycypacyjnej […] z użyciem nowoczesnych technologii komunikacyjnych (sieci)” zosta-ła już skonfrontowana z  życiem poprzez sprawę umowy ACTA, czyli porozumienia

(12)

przeciw obrotowi podróbkami i  ochrony własności intelektualnej. Minister M. Boni jeszcze 23.01.2012 roku („Gazeta Wybor-cza”) na konferencji prasowej zapowiedział podpisanie przez Polskę ACTA, choć przy-znał, że do tej pory zabrakło „wysiłku kon-sultacyjnego” w tej sprawie. Dopiero prote-sty wielu młodych ludzi w sieci i „w realu” pod pałacem Prezydenckim spowodowały wycofanie się rządu z pierwotnego stanowi-ska. Na początku lutego 2012 roku M. Boni mówił o wielkiej lekcji pokory dla ludzi pra-cujących w administracji w związku z AC-TA. Edwin Bendyk7 sprawę tej umowy uznał wręcz za przejaw wirtualnej wojny domowej, która wynika z konfl iktu między „starym” anachronicznym światem, repre-zentowanym przez polityków, państwową administrację, a światem „nowym”, tworzo-nym przez użytkowników sieci. Różni ich stosunek do informacji i dostępu do niej. „Stary” świat pragnie ją kontrolować i regla-mentować dostęp do niej. „Nowy” świat uznaje prawo wolnego dostępu do informa-cji. Pierwszy raz internauci zareagowali, gdy rząd w 2009 roku pracował nad ustawą an-tyhazardową i  chciał wprowadzić rejestr stron i usług zakazanych. W odpowiedzi na ich reakcję Michał Boni, wówczas jeszcze szef doradców strategicznych premiera, po-wiedział: „dotychczas myśleliśmy, że to my budujemy społeczeństwo informacyjne, tymczasem ono powstało samodzielnie, nie pytając władzy o zgodę”. Przez pewien czas rząd prowadził stały dialog z internautami

7 E. Bendyk, Wirtualna wojna domowa,

„Po-lityka”, 15.02.2012, nr 7(2846), s. 20–22.

w sprawach sieci. Kilkukrotnie spotykał się z nimi premier Donald Tusk, jeszcze czę-ściej konsultacje prowadził M.  Boni. Ale w połowie 2011 roku kontakty te zostały zarzucone. E. Bendyk ujął to tak: „Cieniutka nitka dialogu łącząca dwa światy została mocno nadszarpnięta. Uczestniczące w konsultacjach środowiska i organizacje zaczęły się zastanawiać, na ile wspaniałe de-klaracje o cyfrowym impecie moderniza-cyjnym, który ma polegać na otwieraniu publicznych zasobów informacyjnych, bu-dowaniu mechanizmów Otwartego Rządu (polegających na udziale obywateli w pra-cach nad nowymi regulacjami i  aktami prawnymi) nie są jedynie wyrazem myśle-nia życzeniowego Michała Boniego. I  to w najlepszym razie. Wariant gorszy, że całe to gadanie to wyłącznie rządowy PR. Spra-wa ACTA tę nadszarpniętą nić dialogu cał-kowicie zerwała i ma rację Donald Tusk, mówiąc, że wybuchł kryzys braku zaufania. Niemal wszystkich jednak zaskoczyła skala gniewu. Po raz pierwszy bowiem buntowni-cy oderwali się od klawiatur i pokazali, że nie są jedynie awatarami. Gdyby jednak premier przeczytał uważnie rządowy raport »Młodzi 2011«, jaki w ub.r. przygotował Mi-chał Boni, zrozumiałby, że jeśli nie ACTA, to jakiś inny podobny »błąd« wywołałby wy-buch. Głośno mówił o tym w ub. r. Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Ostrzegał, że w Polsce społeczny protest wybuchnie właśnie z po-wodu Internetu. Politycy potraktowali te słowa jako wyraz branżowej przesady, a ci z Platformy brak oburzenia mylnie uznali za wyraz naturalnej miłości młodych –

(13)

i cy-frowego świata – do ich modernizacyjnej partii” (E. Bendyk, s. 22).

Jak zatem mają się rekomendacje dla polityk społecznych do rzeczywistych dzia-łań rządu? Może rekomendacje to program na kilka lat i trudno go wdrażać od razu.

Rozdział autorstwa M. Boniego kończą jego rozważania dotyczące obaw, czy współ-czesna generacja młodzieży stanie się „stra-conym pokoleniem”. M. Boni pisze: „Młode pokolenie Polaków nie powinno zostać stracone. Ma w sobie potencjał innowacji i  kreatywności, ma przewagi, jest w  per-spektywie lat nadchodzących szansą, na-dzieją. Są trzy najbardziej znaczące i niebez-pieczne zagrożenia” (s.  403). Pierwsze to niepewność z wchodzeniem w dorosłość. Drugie to duża skala nierówności i niespój-ności, która raczej nie pozwoli na względnie zrównoważoną aktywność całej generacji. Trzecie wynika z barier udziału w życiu pu-blicznym, ze względu na niski kapitał spo-łeczny, małe zaufanie do państwa oraz nie-przejrzystość ról przeznaczonych dla oby-wateli w procesie demokratycznego rządze-nia, w tym dla młodych blokowanych przez ludzi od nich starszych. Dlatego też ostatnia rekomendacja mówi o  stworzeniu „poli-tycznego klimatu dla debaty o solidarności i wymianie generacyjnej”, w której zachowa się uznanie i szacunek dla odrębności świa-topoglądowych i ideowych, różnic w poglą-dach politycznych, ale będzie się ją prowa-dziło „w poszukiwaniu celu, jakim jest do-bro wspólne oraz przekazywanie przywódz-twa” (M. Boni, s. 404).

Jaki jest zatem raport Młodzi 2011? Nie-którzy poprzez datę opublikowania go

wi-dzieli w  nim próbę dotarcie do młodych wyborców i przekonania ich do poparcia rządzącej partii w  jesiennych wyborach 2011. Inni komentowali, że M. Boni, publi-kując raport przed wyborami, niedobrze przysłuży się premierowi, ponieważ doku-ment zawiera wiele udokudoku-mentowanej wie-dzy o niekorzystnym położeniu współcze-snej młodzieży polskiej – bezrobocie, brak możliwości uzyskania samodzielnych mieszkań (drogi kredyt, wysoki czynsz przy braku dochodów lub niskich zarobkach) i  wiele innych. Do sejmu dzięki głosom młodych wszedł Ruch Palikota, jednak Plat-forma wybory wygrała i nie było potrzeby zastanawiać się, czy i w jakim stopniu raport M. Boniego przyczynił się do decyzji wy-borczych młodzieży. Czy oszacowanie ta-kiego wpływu byłoby w ogóle możliwe?

Problemem pozostaje, w jakim stopniu współczesne państwa ze swoimi instytucja-mi odpowiada za niekorzystne zjawiska i takież położenie części obywateli, w tym młodzieży, a  w  jakim odpowiadają za to współczesne społeczeństwa ze swymi insty-tucjami, od ekonomicznych, gospodar-czych, poprzez edukacyjne, na religijnych skończywszy. A może wina leży po stronie jednostek i ich najbliższego, czyli rodzin-nego środowiska? Być może za dużo zadań państwo wzięło na siebie i  obecnie nie może się z  nich w  satysfakcjonujący dla wszystkich obywateli sposób wywiązać, mimo iż poprzez podatki, obowiązkowe składki zdrowotne i na ubezpieczenia spo-łeczne gromadzi środki, a  tym samym ogranicza części obywateli możliwość bar-dziej samodzielnych decyzji odnośnie do

(14)

zaspokajania ich potrzeb. Myślenia w kate-goriach co będzie źródłem mojego utrzy-mania, źródłem utrzymania dzieci w przy-szłości jako dorosłych, mimo że trudne w  czasach społeczeństwa ryzyka, może w większym stopniu powinno być proble-mem jednostki i jej rodziny niż doradców zawodowych i publicznych instytucji, które mają ich zatrudniać. Jak takie myślenie upowszechniać (bo w  niektórych rodzi-nach na pewno występuje) winno być przedmiotem międzygeneracyjnej debaty, zanim młodzi podyktują i wprowadzą swo-je reguły gry. W  wychowaniu i  edukacji może intensywniej należałoby kształtować postawy samodzielności niż takie, w któ-rych bardziej liczy się na wyręczających bliskich lub instytucje.

Ewa Narkiewicz-Niedbalec Uniwersytet Zielonogórski

Michał Kopczyk (rec.): Wspólnota

i wspól-notowość w fi lozofi i dawnej i współczesnej,

M. Żardecka-Nowak, P. Paczkowski (red.), wstęp W.M. Nowak, Wydawnictwo Uni-wersytetu Rzeszowskiego, Rzeszów 2010, ss. 176.

W ostatnich latach daje się zauważyć wzmo-żenie zainteresowania nauk humanistycz-nych fenomenem wspólnoty i wspólnoto-wości. Powodów jest wiele, a do tych naj-ważniejszych należy z pewnością powszech-ność poczucia rozchwiania społecznych norm i osłabienie więzów, które do niedaw-na jeszcze tworzyły w miarę stabilne środo-wiska zdolne zadośćuczynić naszej potrze-bie bezpieczeństwa. Im bardziej zatem sta-jemy się nomadami, im bardziej przekonuje się nas o konwencjonalnym z zasady cha-rakterze wszystkich związków, tym inten-sywniej oddajemy się marzeniu o „ideal-nym związku społeczo „ideal-nym” (określenie Je-rzego Szackiego). Co dla jednych jest jednak marzeniem z defi nicji już nieziszczalnym, niedającym się bowiem pogodzić z nowo-czesnym wyobrażeniem wolności indywi-dualnej (ich nieformalnym reprezentantem wydaje się być Zygmunt Bauman1), dla in-nych stanowi zupełnie realny cel i obiekt starań zmierzających do przekształcenia istniejących stosunków i nadania im bar-dziej ludzkiego, humanistycznego oblicza. Po jednej stronie sytuują się więc ci, którzy skłonni są bronić prawdy, iż osiągnięcie,

ja-1 Por. zwłaszcza Z. Bauman, Wspólnota. W po-szu kiwaniu bezpieczeństwa w niepewnym świecie,

Kraków 2008; idem, Sztuka życia, Kraków 2009. Od redakcji „Kultury i Edukacji”:

Raport Młodzi 2011 został życzliwie przyjęty i stał się przedmiotem również naukowych pole-mik. Z satysfakcją zamieściliśmy na naszych ła-mach poglądy przedstawicieli różnych dyscyplin. Profesor Krystyna Szafraniec otrzymała od nas propozycję zabrania głosu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

*Czy wiesz, Ŝe Światowa Organizacja Zdrowia zapowiada, Ŝe jeŜeli nic nie zmienisz w swoim trybie Ŝycia i odŜywiania, to Twoje dzieci mogą Ŝyć krócej niŜ Ty?. CO MASZ DO CO

Ironia może tu dema­ skować, jak już powiedziałem, reguły salonowej gry miłosnej - ale równie dobrze mogą się pod nią, tudzież pod solidną (w odbiorze dzisiejszego

Co nie pasuje do tej

Twoim zadaniem jest przygotowanie po trzy kulki z gazety, – dzięki zgniataniu papieru.. doskonalisz

Nowe rozwiązania ustawowe dotyczące bezpośrednio ludzi młodych oparte zostały na systemie nowych instrumentów rynku pracy, tj.: bonów szkoleniowe- go, stażowego, zatrudnieniowego

Po ukończeniu seminarium Leon Pastor przyjął w 1869 roku w Przemyślu święcenia kapłańskie 11.. Następnie

Stanowi on, że okresy pracy wykonywanej przez skazanego w czasie odbywania kary pozbawienia wolności, za którą przysługuje wynagrodzenie, są okresami składkowymi na

Ponieważ jednak kontratyp wyłącza społeczną szkod­ liwość czynu, to błąd na korzyść oskarżonego nie może wystąpić jako nieświadomość znamienia kontratypu, lecz