Li d i a W i ś n i e w s k a ( By d g o s z c z)
MITY I PARADYGMATY
W
D O L IN IE I S S Y
I
R O D Z IN N E J EU RO PIE
CZESŁAWA MIŁOSZA, CZYLI PODWOJENIA
I ROZDWOJENIA POZNAWCZE
Podobnie jak G ianni Vattim o rysujący analogię m iędzy m item n ow o czesnym (Boga) a m odernizm em w ku ltu rze1, Czesław M iłosz2 w prow adza paralelizm m iędzy sakralną i niesakralną przestrzenią kultury. D okładniej mówiąc, w prow adza go szczególnie m iędzy określonym i w ariantam i, k tó re absolutyzuje, nie w skazując zrazu w ew nętrznego zróżnicow ania tych
1 V attim o, w idząc analogię d o swej k o n cep cji w p o g ląd ach A rn o ld a G e h len a (D ie S ä ku la
risierung des Fortschritts, 1967), p o strz eg a re p rez en tu jącą n o w oczesność n au k ę (i te c h
nikę) jak o re zu lta t sekularyzacji opatrznościow ej w izji h isto rii, o p artej n a w y zn aczn ik u „now ości” (acz zauw aża, że te n p ro ces nie m usi być w cale ta k linearny, ja k się w ydaje), p rzy czym ow e m etafizycznie zak o rzen io n e (w w artościach, takich ja k „praw da” czy „uży teczn o ść”) fo rm y „św ieckiej ideologii p o stę p u ” uznaje w tej dzied zin ie za elim in o w an e pó źn iej, n iż to m iało m iejsce w sztuce, co spow o d o w ało zabsolutyzow anie i z ru ty n izo - w anie ekonom icznych w yznaczników p o stę p u naukow o-technologiczno-przem ysłow ego, zastępujących k ategorię z aspokajania p o d staw ow ych p o trze b człow ieka. Zob. G. V attim o,
S tru k tu ra rew olucji a rtystyczn ych , [w:] id em , K oniec now oczesności, p rz eł. M . S u rm a-
-G aw łow ska, w stęp A. Z aw adzki, U niversitas, K rak ó w 2006.
2 Cz. M iłosz, D olina Issy, W ydaw nictw o Literackie, K raków 1989. D alej w tekście głów nym p rzy w o łan ia stąd o zn aczam sk ró tem D I o raz n u m e re m strony; id em , R o d zin n a Europa, C zytelnik, W arszaw a 1970. Dalej w tekście głów nym p rzy w o łan ia stą d o zn aczam skrótem RE o raz n u m e re m strony.
obszarów 3: ani m itu - w jego wersji nowoczesnej (wyznaczanej przez Jedy nego Boga) bądź archaicznej (wyznaczanej przez N aturę), ani (odpow ia dającym ty m typo m m itu) nauki - w jej m o d elu new tonow skim czy też o p arty m na determ inistycznym chaosie. M ów i zatem , w ybierając w obu przy p ad k ach pierw szą z w ym ienionych opcji: „O statecznie now oczesna nauka jest tw orem judeochrześcijańskim i chyba tylko dlatego m ogła dojść do pojęć o wszechświecie nieprzetłum aczalnych na żaden jasny i oczywisty obraz, w yrażalnych jedynie przy p o m ocy znaków ” (RE, 94). Tym sam ym w skazuje on na więź m iędzy m item now oczesnym (judeochrześcijańskim ) a zdesakralizow anym , „new tonow skim ” m yśleniem naukow ym . M it w y stępuje zatem u niego jako projekt czy w zorzec poznaw czy m ający swój odpow iednik w m yśleniu zdesakralizow anym (tj. w kategoriach paradyg- m atycznych), co, jak sądzi, m oże ułatw iać człowiekowi religijnem u przyj mowanie postawy naukowej lub odwrotnie, ale też daje samej nauce niezwykłą - w odn iesieniu do opierającego się na chrześcijaństw ie społeczeństw a - atrakcyjność pojęciową. To podkreślenie przez niego siły najpierw m itycz nego pojęciowego instrum entarium , a następnie - jego zdesakralizowanego o d pow iedn ika paradygm atycznego, jak im posługuje się człow iek n o w o czesny, traktuję tu jako zasadnicze.
Nie tylko jed n ak nauka korzysta z tej siły, wykorzystując określony sp o sób m itycznego porządkow ania świata dla w łasnych celów, co um ożliw ia u trzy m an ie teoretycznej łączności sfery sakralnej i zdesakralizow anej. Z nacznie bardziej przew rotnie czyni to praktyka, pozw alając w yidealizo w anym o b razom pociągać za sobą k ary k atu raln e realizacje. Jak taka m ożliw ość w yłania się z m itu, m iał M iłosz m ożliw ość zaobserw ow ać n a uniwersytecie, a właściwie, rzecz znam ienna, na „scenie” uniw ersytec kiej, a więc w m iejscu jakiegoś pow tarzalnego przedstaw ien ia i gry. Dla
3 R o zró żn ien ie m itu now oczesnego, sygnow anego p rz e z Jednego B oga i archaicznego, w y chodzącego o d w ielości w e w n ę trz n ie i zew n ę trzn ie z d ynam izow anych b ó stw tw orzących je d n a k p a n te o n , re p rezen tu jąc y całość sił N atury, p o d o b n ie ja k o d ró ż n ie n ie d w u m o d eli n a u k i jak o realizacji rów noległych d o w sp o m n ian y ch m itó w w zorców zdesakralizow anych o p a rty c h n a ro z u m ie n iu czasu jak o lin e a rn e g o , a p rz e strz e n i jak o h ie ra rch ic zn e j b ąd ź czasu jak o kołow ego, a p rz estrz en i jak o o p artej n a zasadzie coincidentia oppositorum zob. np. L. W iśniew ska, M ięd zy Bogiem a N aturą. K om paratystyka ja k o filo zo fia k u ltu ry , W yd. U n iw ersy tetu K azim ierza W ielkiego, B ydgoszcz 2009.
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława Miłosza. 97
niego nie przy p ad k iem chyba stanie się to „już czym ś w ro dzaju te a tru lalek” (RE, 105), w którym „zderzały się ze sobą dwa niem al światopoglądy” (RE, 105). Z nam ienn e jest tu zarów no to „niem al”, zapisujące w ahanie, jak nazwać w spólną podstaw ę owej odm ienności, jak i „już” - sugerujące, że to skądinąd kolejne przecież zetknięcie ze znaną z innych sytuacji i w in nych w ariantach (rodzinnym , gim nazjalnym ) w alką i rów now agą o d m ien nych postaw, co spraw ia, że trzeb a zastanow ić się n a d ich w spólną płaszczyzną. W każdym razie wyjaśnienie klasowe okaże się dla niego n ie w ystarczające i zaw odne. P rzyjm ijm y zatem jego w yjaśnienie m ityczne. N a uniw ersytecie m ianow icie M iłosz k onstatuje pojaw ienie się dw u dróg politycznych. Pierwsza - postępow a, lewicowa, najczęściej określana jako m arksistow ska - pociągała, jak zauważa on, w dużej m ierze Żydów, którzy zresztą odchodzili od w iary ojców znacznie bardziej radykalnie niż chrześcijanie (choć realizacja tej w iary w przypadkach niektórych rabinów była m oże naw et bardziej „ewangeliczna” niż w przypadku chrześcijan) - i to szczególnie pozw ala m u zapewne mówić o synkretycznym „judeochrze- ścijaństwie”, wiążąc z n im też zdesakralizowane echo w postaci kom unizm u. Ta droga, w jego przekonaniu, oznacza zatem desakralizację w zorca m itu now oczesnego, prow adzącą do zastąpienia raju poza tym św iatem przez (zakładany) raj (społeczny) na tym świecie. D ru g a droga, praw icow a - a znajdą się na niej ongisiejsi wychowankowie gim nazjum idący śladem ja kichś nabrzm iałych gniew em i zapatrzonych w bezw zględne praw o inkw i zytorskich osobow ości, którzy „najczęściej łączyli w sobie fanatyczny p atriotyzm , konserw aty zm i zam iłow anie do cerem onii, w ziętych z n ie m ieckich uniw ersytetów w krajach bałtyckich” (RE, 105) - nie traci, jak się wydaje, bezpo śred niej łączności ze starotestam en tow y m bezw zględnym Praw em , a przypisany jej p atro n (ksiądz prefekt) każe postrzegać w niej użycie sakralnych treści dla celów politycznych.
K onkretne odbicie sacrum w zdesakralizow anym świecie (i vice versa) drw iąco już zatem uśw iadam ia M iłosz, przyw ołując takie prakty ki lu d z kiego działania, jak polityka i historia (poprzez prostoliniow y w ym iar tem - poralny odw ołująca się do m itu Boga). P odobnie jak w spom niany tu już Vattimo uzm ysławia on, że w konkrecie życia realizuje się wizja mitycznego doskonałego celu w po staci K rólestw a Bożego zyskującego po stać - też doskonałego - społeczeństw a m odernistycznego. Z jednej strony przy tym
w tej (spotw orniałej zresztą) realizacji m ieściłby się faszyzm, stwarzający właściwy am bicjom (opartej na związkach przyczynow o-skutkow ych) m e- chanicystycznej n auki (i techniki) świat obozów k o n cen tracy jn ych jako „M echanicznej rzeźni, której taśm a uno si bez ustank u ciała zabitych ludzi ( . .. ) ” (RE, 260), z drugiej zaś - k o m u n izm p ro p o n u jący dalekosiężny cel w p o staci zdesakralizow anego raju, bow iem : „D opiero w Królestw ie Bożym (czy w kom unizm ie) lew będzie leżał obok baranka” (RE, 150). Przy czym ten dru g i obraz autor doprecyzow uje, usuwając już wszelkie w ątpli wości:
Później, kiedy Królestwu Bożemu nadano nazwę kom unizm u, zyskano przynajmniej tę pociechę, że prowadziła do niego „żelazna konieczność” ziemska i że ulegając jej - a zmuszała do tępienia przeciwników, ucisku i to rtu r - przybliża się wielki Dzień. Żołnierze mogli nie mieć już nic wspólnego z chrześcijaństwem i nie być komunistami. Jednak dzięki temu, co otaczało ich od dzieciństwa, otrzym ali zaprawę w dwoistości (...) (RE, 149)4.
Tak oto naukow o potraktow ane społeczeństwo, podob nie jak ulegające atrakcyjnej sile obrazu m itycznego raju, w praktyce p o d d an e zostaje żelaz nej konieczności destrukcji, zam iast teoretycznie zakładanej konstrukcji. To przyuczenie do dw oistości teo rii i praktyki zostaje zilustrow ane szczególnie odw ołaniem do Rosji, k tó ra staje się
stale dwutorową, tak potężną i spragnioną sprawiedliwości w literaturze, tak nędzną i okrutną w sprawach przyziemnych, jakby wszystkie (...) siły
4 B ardzo p o d o b n ie rzecz u jm uje G eorg Steiner stw ierdzający: „Z m o zaizm u i profetycznego ju d a iz m u w yrosły dw a głów ne k o n a ry czy «herezje». P ierw szy to ch rześcijań stw o z jego ob ietn icą, że n ad ejd zie K rólestw o Boże, w y n ag ro d zo n e zo stan ą niespraw iedliw e c ie rp ie nia, a dzięki Synow i n astąpi Sąd O stateczn y i n a stan ie w ieczysta m iłość. ( .. .) D ru g i k o n a r to socjalizm utopijny, także żydow ski, gdy ch o d zi o pierw szych teo re ty k ó w i głosicieli, a jeszcze b ardziej m ark sizm . Ż ąd a n ie tra n s c e n d e n tn e staje się tu im m a n e n tn e , k rólestw o spraw iedliw ości i rów ności, p o k o ju i pom y śln o ści m a być z tego św iata”. A u to r dołącza tu też „ m a rk sisto w sk o -len in o w sk i k o m u n iz m ”. G. Steiner, G ram atyki tw orzenia. N a p o d sta
w ie w ygłoszonych w roku 1990 w ykła d ó w im ienia Gifforda, przeł. J. Łoziński, Zysk i S-ka
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława Miłosza. 99
wyładowywały się w niezwykłych czynach, a nic nie zostawało dla skrom nych pragnień harm onii i szczęścia, tępionych jako zdrada i słabość, jakby prawdą było powiedzenie o Rosjanach, że „mogąc więcej, nie mogą mniej” (RE, 130).
B ardzo k o n kretnie dochodzi zaś do głosu ta dw oistość w obserw acji poczynionej w czasie drugiej w ojny światowej, gdy jako jeszcze m łody, a już zobojętniały na okrucieństw o człowiek, przyw ykły do tru p ó w w zie lonych m u n d u rac h ze sprzączką Gott m it Uns zaścielających pola, n arrato r obserw uje, by tak rzec, kliniczny przypadek zachow ania rosyjskich żołnie rzy. M łody jeniec niem iecki w długim , białym kożu chu nie b u dzi ich nienawiści, a raczej, jak się n a pierw szy rzut oka wydaje, życzliwość ujaw niającą się w przyjaznym tonie, poklepaniu po plecach i zapew nieniu, że zostanie w krótce odprow adzony na tyły, czyli w m iejsce zapewniające m u przeżycie. Jednak apatyczny, senny żołnierz, k tóry w yprow adza go z izby, w krótce w raca z jego białym kożuchem , kładąc go obok siebie:
We wciąganiu dymu, w pluciu na podłogę zawarta była refleksja o k ru chości życia ludzkiego: „ot, los”. (...) oni tutaj nie zabili go z nienawiści, ale z szacunku dla konieczności. (...) O degraną przez nich komedię h u m anitarną ktoś mógłby nazwać podstępem, gdyby nie odpowiadała naj wyraźniej ich wewnętrznej potrzebie (RE, 148).
M iłosz przywołuje w tym m iejscu polski stereotyp, wedle którego „Ros janin, zarzynając kogoś, potrafi nad swą ofiarą płakać rzewnym i łzam i” (RE, 149), rozdzielając w ten sposób bezw zględny czyn od czułej duszy. Rzecz jed n ak znam ienna, iż o n sam zdaje się nie podzielać p rzeko nan ia („ktoś m ógłby”), że w postawie opisywanego R osjanina tkwi hipokryzja m ordercy odw ołującego się do konieczności zam ordow ania ograbionego, żeby nie narazić go na zam arznięcie.
O kreślenie „kom edia h u m an itarn a” (niedaleki pogłos Balzakowskiego określenia „kom edia ludzka”, uzmysławiającego, w jaki sposób szczęśliwe zakończenie drogi m etafizycznej z utw oru D antego w XIX wieku zostanie sparodiow ane za p o m o cą społecznej gry zm ierzającej do celów czysto m aterialnych), które decyduje się on użyć, łączy jed n ak ze sobą składowe w yw odzące się z różnych m itów : grę udającego w spółczucie trickstera
z m itu archaicznego z ideałem człowieczeństwa streszczającego się w pojęciu „wyższych w artości m oralnych” z m itu nowoczesnego.
Podobne zazębianie się m itów znajdzie zresztą M iłosz i w sferze obycza jowej, gdzie z kolei dom inantam i stają się erotyzm i cielesność. Rzecz zn a m ienna, że Tomasz z Doliny Issy nie potrafi się także grania takiej kom edii wyrzec lub wystrzec. Pomijając już fakt, że śm ierć babki Bronisławy w yko rzysta do odgryw ania znaczącej roli (w nuka i dom ow nika) w dram acie i wioząc do niej księdza, zerka na boki, czy inni to dostrzegają, a i poniekąd, czy oni właściwie odgrywają swoje role widzów w teatrze życia codziennego5, to w kościele na przykład, uważając, że jest to m iejsce przeznaczone wyłącz nie dla Boga, usiłuje myślą wzlecieć wysoko w n ieb o ... C óż z tego, skoro jego myśli w istocie opadają na płaszczyznę przyziem nych obserwacji, a p ró bując spojrzeć na klęczących z góry, postrzega nie ich m odlitw y, ale ich (niską) seksualność, a m arząc o sobie jako o (nastawionym na czystą du cho wość) m ęczenniku chrześcijańskim , robi aw anturę ciotce o książkę, której ta używa jako podkładki p o d stolik, co konstatuje z zażenowaniem .
N atom iast u innych skłonny jest potępiać m ityczną jednowym iarowość, nazywając ją graniem kom edii niew iedzy o N aturze. Tę kom edię ducha w y dobywa on, myśląc o m ężczyznach i kobietach jako na przykład o istotach w ydalających - i w ten sposób przeciw staw ia karykaturę mającej m iejsce w dob ry m tow arzystw ie idealizacji, zasadzającej się n a zachow aniach ta kich, jakby ludzie ci byli sam ym i uprzejm ym i słowam i (duchow ością). To w arzyską, k u ltu ra ln ą gładkość i ogładę przeciw staw ia on biologicznej w łochatości - stanowiącej zresztą jego swoistą obsesję, począw szy od m o m entu, gdy jako m ałe dziecko nie chciał dotknąć włochatej skóry zwierzęcej. Co nie przeszkadza m u zresztą w wyw oływ aniu tego obrazu „włochatości”, gdy myśli o pięknych kobietach: M agdalenie, Barbarce, a naw et ciotce H e lenie. Ta o statn ia zresztą szczególnie go złości, bo zarzuca jej w myśli, że człowieka Natury, jakim jest pan Romuald, przebiera w kulturow ą maskę. Na jej niekorzyść też zostanie policzone jako hipokryzja jej własne zacieranie faktu ulegania biologiczności. Każe ono z kpiną zm rużyć oczy czarow ni kowi M asiulisow i, gdy zbierając zioła, natyka się na dwoje kochanków ,
5 E. G o ffm an , C zło w iek w teatrze życia codziennego, p rzeł. P. Śpiew ak, o p ra ć, i w stęp J. Szacki, PIW , W arszaw a 1987.
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i R odzinnej Europie Czesława Miłosza. 101
Rom ualda i Helenę, i dostrzega gest tej wywodzącej się ze szlachty kobiety, porządkującej suknię w sposób, k tó ry „oznacza: tego nig dy nie było” (DI, 169). To m it now oczesny każe zacierać biologiczność.
Tym czasem ów związek n arrato r R odzinnej Europy raczej uzasadnia, niż rozrywa:
Na przykład te dziewczęta, które spędzają noc z kimś dla sportu, wiedząc, że m uszą rano obudzić się w porę, żeby nie spóźnić się na mszę - jest w tym coś więcej niż zwykła obłuda, podobnie jak nie wystarczy nazwać obłudnikiem księdza żyjącego w konkubinacie. W spółistnienie nędzy cie lesnej i aspiracji duchowej z pewnym spokojem [jest - przyp. LW] trakto wane przez katolicyzm (...) (RE, 83).
W istocie m ów i on i tu poniekąd: „ktoś m ógłby” - w idać jednak, iż sam nie podzielałby gryzącej d rw iny M oliera dem askującego fałszywą p o b o ż ność, gdyż traktuje przedstaw iony fakt jako zrozum iały o d ru ch pogodzenia sprzecznych m itów kierujących człowiekiem.
W Dolinie Issy je d n a k za jeszcze bardziej w yrazisty przykład takiego połączenia (choć i swoistego o dw rócenia poprzed niej sytuacji) m o żna uznać opis zachow ania innej bohaterki: „Poddając się obrzędow i m iło s nem u, B arbarka (co m oże nie jest b ardzo stosow ne, ale nie myśli się wtedy, co jest stosowne, a co nie) wzywała najświętszych im ion z Ewangelii i wy dając o statnie tch n ien ie w rzeszczała szeptem : «R om uaaald!»” (DI, 205). I tutaj w yraźnie koegzystują dwa m ity (acz ktoś, nie M iłosz, m oże to uznać za „niestosow ne”). C hoć m it archaiczny w ekstatycznym d o zn an iu e ro tyzm u jako zasadniczej siły N a tu ry zyskuje przewagę, gdzieś spod niego w ydobyw a się m it Boga. Z jednej strony zatem „obrzęd m iłosny” łączy się z obrazem sieczonego w itkam i ciała w łaźni, a narrator, podkreślające am - biwalencję działających tu sił, akcentuje m asochistyczno-sadystyczne p o łączenie: „m iłość nabiera słodyczy, kiedy połączona jest ze łzam i i bólem ” (DI, 207). Z drugiej strony in n y m it d o ch o d zi do głosu w „bezładnej”, co praw da, litanii. Tak więc naw et u szczytu upojenia m iłosnego człowiek
bardziej niż kiedykolwiek czuje, że jest podwójny. Usta Barbarki wyrzucały święte imiona, świadczące, że jest w ierną córką Kościoła i że nie może wyrażać gwałtowności swoich uczuć inaczej niż w jego języku, a myśl
odważała swój tryumf. (...) Barbarka widzialna chciała, żeby ją rozdzierał i wypełniał, a Barbarka niewidzialna podszeptywała, że gdyby z tego uro dziło się dziecko, nie byłoby najgorzej. A obie utrzymywały pewne poro zumienie (DI, 207).
H istoria m łodego księdza, Peikswy, k tó ry głosząc p ło m ien ne kazania, dem askujące grzechy i w skazujące rajskie p rzeznaczenie człowieka, nie zdoła zarazem sam oprzeć się pokusie erotycznej, p obudza co praw da m łodzieńczą reakcję Tomasza, dom agającego się prostego w yboru: „Albo, a lb o ...”, czy rów nie radykalne oczekiwanie kochanki podjęcia jedn ozn acz nej decyzji, ale to postaw ienie sprawy zostanie ostatecznie sk om p rom ito w ane dram atem , w tym sam obójstw em kobiety (nie m ów iąc o jej staniu się w am pirem !). Bo przecież ta historia m ogła trw ać przy pow szechnym przy zw oleniu na podw ójność: „Rozdzielali, czego nie um iał Tomasz; ona [M ag dalena - przyp. LW] to było jedn o, a ksiądz, kiedy u b rał kom żę, to było drugie. Ale zepsuła układ, zam ąciła spokój i p op su ła im przyjem ność kazań” (DI, 46). Zdaje się zresztą, że i ksiądz coś zepsuł, gdy przy jej tru m n ie pojaw ił się bardziej jako kochanek, płacząc, i, w brew swojej roli człowieka Kościoła występującego w komży, przygotował sam obójczyni chrześcijański pogrzeb.
P łom iennem u Peikswie zostanie zatem przeciw staw iony ksiądz M o n kiewicz, którem u rozpamiętywanie duchowych obowiązków nie przeszkadza kląć na parafian, za m ało płacących za chrzest, i zrezygnować z chrześci jańskiej postaw y człowieka uderzonego w jeden policzek, a nadstawiającego drugi. Ta dwoistość księdza zostanie zresztą w zm ocniona przez znaczącą dialektykę: oto przychodzi on z C iałem Boga, a zarazem
Jego zgrzebna koszula z m okrym i plam am i pod pachą śmierdzi zwierzę cym odorem , ale dzięki niem u dopełni się obietnica: „Zasiane w skazitel- ności, wskrześnie ciało nieskazitelne. Zasiane w niesławie, wskrześnie ciało w chwale. Zasiane w słabości, wskrześnie ciało w mocy. Zasiane ciało zwie rzęce, wskrześnie ciało duchowe” (DI, 186).
W zw iązku z tą pochw ałą dw oistości m ożna więc m ieć wątpliwości co do tego, czy w ystępując, jak m ożna było wcześniej zauważyć, jako dem as- k ator zgubnych następstw idealnej i stabilnej form y bądź też k ry ty k czło
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława M iłosza.. 103
wieka ustabilizow anych (podkreślm y ten aspekt stałości jako p o ch o d n ą m itu Boga absolutyzującego linearny czas w wiecznej Form ie) społeczeństw E uropy Z achodniej M iłosz, jak deklaruje, jest jedynie E uropejczykiem w schodnim , rządzonym przez (w prow adzający skrajną dynam ikę sta n o wiących opozycję w obec Form y sił N atury) chaos (RE, 72) - ten m ityczny Chaos w czasie, któ ry okazuje się ceną właściwego m itow i N atury zabsolu- tyzow ania przestrzennej Pełni (Prajedni) w opozycji do linearnego czasu m itu nowoczesnego, czy też m oże raczej sam też podlega wskazanej wcześ niej dw um ityczności? I to pom im o że, zwracając uwagę n a splot własnych (litew sko-polsko-niem ieckich) korzeni (z dodatkiem żydowskich koneksji O skara M iłosza), w k tó ry m au to r się wychowywał, wskazuje on na b ra k jednego Prawa (utwierdzającego m it nowoczesny).
D w um ityczność tę zarysowuje on zresztą już w złożonym „Ja” zbioro wości. W Rodzinnej Europie M iłosz w spom ina, że w jednych szkołach m ó w iono o litewskim księciu W itoldzie jako zdrajcy (oczywiście - tendencji propolskich i chrześcijańskich), a w drugich - jako o bohaterze (tj. obrońcy rdzennych w artości litewskich i pogańskich). R óżnica zdań uzm ysławia tu różnicę punktów w idzenia poszczególnych grup w spółistniejących na je d nym obszarze i chodzi w tym nie tylko o stanow isko polityczne, ale też o ocenę roli polskiej ku ltury związanej z chrześcijaństw em zdobyw ającym pozycję uniw ersalną, a pojm ow anej jako wysoka i nad rzęd n a w obec sys tem u pogańskich wierzeń, ujm owanych z kolei jako decydujące o litewskiej tożsam ości. Nic więc dziwnego, że m ieszały się tu wizje czasu jako „linii postęp u ” (zgodnie z m item now oczesnym ) i jako w spółistnienia („Jeden żył w w ieku XX, drugi w XIX, trzeci w XIV” - RE, 72) różnych m om entów, które doznają odnow ienia w czasie teraźniejszym (jak zakłada m it archa iczny), p o d o b n ie ja k przenikały się wizje p rzestrzeni jak o hierarchicznej (m it now oczesny) lub opartej na zasadzie coincidentia oppositorum (m it archaiczny).
O dpow iednikiem problem u z o partą na takich lub innych m itach to ż sam ością zbiorow ą staje się kwestia tożsam ości indyw idualnej. W łaściwie w duchu postm odernistycznym -podw ażając „czystą” tożsam ość - zauważa Miłosz, że nie jest wyjątkiem : „Ten m elanż krw i polskiej, litewskiej i n ie mieckiej, jakiego jestem przykładem , był czymś pow szechnym i niewiele pola do popisu m ogliby tu znaleźć zw olennicy czystości” (RE, 28). Ale też
pokazuje konsekwencje tego m elanżu, w w yniku którego jeden elem ent „Ja” m oże być oglądany z wielu perspektyw istniejących w ram ach tego „Ja”. W y dobyw ając tę niejed nolitość w w ym iarze przestrzen nym , p rzen ik n ięty m przez zasadę coincidentia oppositorum, m usi wszak jeszcze dorzucić do tego w ym iar czasowy, co robi, przyw ołując (łatwą do zidentyfikow ania, choć nie używa nazwiska tego fizyka wpisującego się w relatywistyczną naukę) za sadę nieozn aczono ści H eisenberga, odsłaniającą o d m ie n n ą niż n e w to now ska perspektyw ę naukow ą: „O dtw arzając rozwój w łasnych opinii, natykam y się n a p o d o b n ą tru d n o ść, jaką zna fizyka now oczesna: in s tru m en t - a jesteśm y nim m y sam i - zm ienia przedm iot badania. C hoć sobie bliscy, odczuw am y siebie daw nych o d w ew nątrz, jesteśm y dla siebie niedo- sięgalni” (RE, 117). M ożna by było powiedzieć, że w ten sposób to kolejne dojrzew ania - wytwarzające pon iekąd kolejne kołowe n aw roty - konsty tuują „ja 1”, „ja 2”, „ja 3”, które tyleż należą do jednego „Ja”, ile je rozbijają, czyniąc siebie obcym sam em u sobie.
W wieku dw unastu lat Tomasz, jak konstatuje „kronikarz” Doliny Issy,
P o r a z p i e r w s z y z a u w a ż y ł, ż e o n s a m , to n i e z u p e ł n i e o n s a m . J e d e n ta k i, j a k to s a m w e w n ę t r z u c z u ł, a d r u g i z e w n ę trz n y , cielesn y , t a k j a k się u r o d z ił i n i c t u n i e n a le ż a ł o d o n ie g o . ( . . . ) a t a z a l e ż n o ś ć o d w ła s n e j t w a r z y („ T o m a s z m a t w a r z j a k t a t a r s k a d u p a ” ), o d g e s tó w i r u c h ó w , z a k tó r e p o n o s i o d p o w ie d z ia ln o ś ć , c ią ż y ła m u b a r d z o . ( . . . ) W ię c m ie s z k a w s o b ie j a k w w ię z ie n iu ( D I, 1 64).
M łody człowiek nawiązuje tym sam ym do starego tro pu „ciała więzienia duszy”, wprowadzającego ostry dualizm. Co jed n ak znam ienne, w jego przy padku pow odow any jest on cudzym - szczególnie zaś kobiet - (i zm ysło wym ) spojrzeniem , niedocierającym do jego (pięknej, z pew nością bardziej wartościowej niż ciało) duchow ości - co trzeba uznać za specyficzną tego tro p u modyfikację. B rudna (jak należąca do barbarzyńskiego najeźdźcy „ta tarska dupa”) cielesność okazuje się tu negatywnością barbarzyńskiego „dołu” kom prom itującego czystą duchowość („górę” reprezentow aną przez twarz6).
6 R ozróżnienie cielesnego d o łu i duchow ej g ó ry zob. M. B achtin, Twórczość Franciszka Ra-
belaisgo a kultura ludowa średniowiecza i renesansu, przeł. A. i A. G oreniow ie, oprać., wstęp,
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i R odzinnej Europie Czesława Miłosza. 1 0 5
Spojrzenie z perspektyw y m itu now oczesnego deprecjonuje tu m it archa iczny przez uproszczenie, które redukuje ciało (czy m aterialność) do czystej destrukcyjności.
Jeśli jed n ak przyjrzeć się samej duchow ości, to już jedn o z pierwszych, dopraw dy dziecięce doświadczenie opisane w Rodzinnej Europie, a związane z ostrzelaniem uciekających w czasie pierw szej wojny światowej cywilów przez pociąg p ancerny (zresztą polski), zawiera jed n ak zn am ien ną k o n sta tację rozszczepienia właściwego duszy - n a em ocje (przerażenie) i rozum (nastaw ienie n a b ad an ie świata): „Byłem podw ójny. ( ...) przyw arłem do lepkiej gliny, m odląc się i płacząc, a rów nocześnie nie ustawała cieka wość, działała spostrzegawczość grom adząca w rażenia” (RE, 54). Em ocje wywołujące łzy, związane z zagrożeniem biologicznego istnienia i ciekawość intelektualna jako aktyw ność duszy stanow ią tu dwa przeciw ne bieguny osobowości, skłaniające równie do ukrycia siebie, jak do odkryw ania świata. Ten pierwszy, należący do poznawczego zakresu m itu Natury, w yłania tu w yraźnie inn e „ja” niż ten drugi zakres, właściwy m itow i Boga.
Ale z kolei dalej idąc, n arrato r pokazuje świat żądający uwagi o d czło wieka nieskłonnego do działań politycznych, który pow oduje następne roz w arstw ienie, pozw alające na n astęp n ą też autoprezentację: „rozdw ojony na wolę, potępiającą m oje dokonania, i dokonania, potępiające wolę” (RE, 128). Jeśli w ola w yznacza tu kieru n ek , to d ziałania są w ielokierunkow e i chaotyczne. W ola reprezentuje więc m it nowoczesny, „dokonania” w ystę pujące przeciw jed n o k ieru n k o w o ści - m it archaiczny. D w a m ity zatem w ram ach jednego „Ja” znow u sprzeczają się o lepsze.
W tej sytuacji tru d n o też się dziwić, że określone zakresy rzeczywistości uzyskują wieloaspektowe oświetlenie. M iłosz o Polakach często mówi: „oni” (np. żyda-św iadom i i antysem iccy, ale dośw iadczający bez Żyda pustki - RE, 99,109), sugerując swój dystans w obec (tego rodzaju?) polskości, spoj rzenie na nią z zewnątrz, a co za tym idzie - obcość i odrębność wobec niej, pow iedzm y, Litwina. C óż z tego, skoro obok tego dystansu pojaw ia się zarazem poczucie nieuchronnej więzi: „Nie m a sensu udawać, że jest się wyjątkiem , i ukryw ać obsesję [w tym przypadku w rogość w obec Rosjan - przyp. LW] właściwą w szystkim Polakom ” (RE, 134). M ówiąc zaś tak, w pi suje się jed n ak w polskie „m y”. To sam o zatarcie m a miejsce, kiedy m ówi o tab u zabraniającym „u nas” (w Polsce) w prow ad zania „rosyjskiego
system u” (RE, 143). Więcej, w którym ś m om encie tę polskość będzie n o bilitował, dodając, że naw et N iem iec (wychowany w K ulturze Porządku), Nietzsche m ianowicie, wiedział, co robi, przyznając się do polskich korzeni (naw iasem m ówiąc, m oże nie przypadkiem zresztą pow ołuje się na „m y śliciela nam iętnego” zam iast tożsam ości w prow adzającego pojęcie sam o- ści7). W iedział, bo oto Polacy nieudolni w opanow aniu m aterii (dziurawe drogi!) - tzn. w nadaniu jej porządku, który przesądza o zwycięstwie ducha nad ciałem - niezdolni też do urządzania życia w niem ieckim stylu gemütlich (tj. w stylu utem perow anych, oswojonych, rzec by m ożna: biederm eierow - skich em ocji), a skłonni też do lekkom yślności (jako opozycji rozsądnego, przem yślanego działania) i pijaństw a (odsłaniającego to, co nieracjonalne, podśw iadom e, instynktow ne, cielesne, em ocjonalne), zarazem m ają fan tazję (a więc zdolność do twórczego, niezwykłego, w ychodzącego poza ste- reotypow ość i uładzenie spojrzenia na rzeczywistość), zmysł ironii (zatem um iejętność zakw estionow ania jednoznaczności) oraz zdolność im prow i zacji (czyli tw órczości rodzącej się z w ew nętrznego im pulsu) i drw in y z władzy (jako sym bolu hierarchii).
Zastanawiające, jak bardzo tutaj wpisuje M iłosz Polaków w m it Natury, jednocześnie widząc w tym pow ód do ich nobilitacji z obcego zupełnie p u n ktu w idzenia (Niem iec - ale bądź co bądź nietypow y: niechętny Jednem u Bogu, chcącem u w yelim inow ać wielość bogów, orędow nik m itu archaicz nego wcielanego przez D ionizosa) i do własnego poczucia w spólnoty z nim i (M iłosz-Polak) tyleż, co i do kom pletnego rozdźw ięku - ja k się wydaje, znacznie bardziej z pow odu pew nego podobieństw a Polaków do Litwinów8 niż odw rotnie. Podobieństw a, ale nie tożsam ości. Gdyż w istocie tak przez
7 F. N ietzsche, Tako rzecze Z aratustra. K siążka dla w szystkich i dla nikogo, przeł. W. B erent, W yd. Jakuba M ortkow icza, W arszaw a 1907.
8 P o rów nując Polaków i R osjan, u stala szczególne p ro p o rcje ziem skości i duchow ości: „Tak w ięc o b łoczny ro m an ty zm P olaków jest, jeżeli p rzypatrzyć m u się bliżej, znacznie bardziej ziem sk i i sk ro m n y w sw oich tę s k n o ta c h n iż realizm R osjan, p o d sz y ty n iez m ie rzo n y m p ra g n ie n ie m ” (RE, 151). W p o ró w n a n iu z N ie m cam i z kolei P olacy w ydają się m u p o b u d liw i i a n arc h ic z n i, ale zara ze m p o z b aw ie n i o k ru c ie ń stw a p ły n ąceg o z dyscypliny, a w ięc now o czesn eg o p o rz ą d k u (RE, 109). L itw in n a to m ias t b ęd zie dla a u to ra w zo rem w y trw ało ści i g o sp o d arn o ści, je d n a k o cen ę tę o p a trz y on z n am ien n y m „b ąd ź co b ą d ź ”: „M ateria, b ą d ź co bąd ź, się liczy i dla m n ie się liczyła” (RE, 151).
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i R odzinnej Europie Czesława Miłosza. 107
niego przedstaw iani Polacy, z jednej strony reprezentując chrześcijaństw o (m it Boga), z drugiej strony wpisani tu zostają w m it N atury tak wyraziście, że nie zajm ując w istocie ani pozycji właściwej Zachodnioeuropejczykom , ani W schodn ioeuro pejczykom , sytuują się raczej gdzieś pośrod ku . I czy w zasadzie to „gdzieś p o śro d k u ” (Ś rodkow oeuropejczyka?) nie staje się znacznie bliższe M iłoszowi niż jednoznaczna deklaracja w scho dn io eu ro pejskiej (m it archaiczny) opozycji w obec za chodnioeu ro pejsko ści (m it nowoczesny)?
* * *
Powyższe pytanie nie znaczy, że odpow iedzialne za dw um ityczność (i rów noległą dw uparadygm atyczność) poszczególne m ity nie zyskują b ar dziej zdecydow anych (choć nie bezw zględnych) wcieleń. Ich biegunow e realizacje przedstaw iane są przez M iłosza z uporem na kolejnych płaszczy znach i n a kolejnych etapach życia bohaterów przywoływanych tu utworów, z których starszy stanow i (zaw arow aną poprzez obraz m atki uwożącej go z do m u dziadków ) k ontynuację m łodszego, choć ten pierw szy nosi im ię Tomasz, a drugi przedstaw ia się jako „Ja” - Czesław (M iłosz).
W pierw szym przypadku - w rodzinie Tom asza z Doliny Issy - najbar dziej w yrazisty przykład opartej na m itach biegunow ości postaw, m iędzy którym i balansuje (nie bez w yraźnych preferencji) bohater, stanow ią dwie babcie.
M ichalina Surkontow a - wielbicielka królów polskich oraz Krakowa, uosabiająca k o m p o n en t polski („wolałaby um rzeć, niż uznać, że jest Lit winką” - DI, 132) - przedstawiona zostaje jako reprezentujące wewnętrzność N atury zwijające się w kłębek w ew nątrz (!) siebie (DI, 18) i zam ieszkujące w (schludnym ) dom u swoją schludną norkę, dziuplę (wszystko to akcentuje w ew nętrzność przestrzeni) lub zaszywające się po kątach (zatem na p ery feriach tego, co proste, w załam aniach linii) dzikie leśne stworzenie. Dzikość (nieuform ow anie) i las (sym bolizujący Ziem ię, W ielką M acierz, zasadę żeńską; nieśw iadom ość, ciem ność i - siedzibę istot n adp rzyro d zo n y ch 9) wyznaczają obszar N atury w jej aspekcie m etafizycznym (Bogini) i psycho logicznym (nieśw iadom ość, instynkty). Jeśli chodzi zaś o w ydobytą tu
anim izację postaci, to naw et zdrobnienie jej im ienia, „M isia”, łączy ją p o d skórnie z m ieszkańcem lasu, zresztą sym bolem litewskiej puszczy. D o d a t kowo określenie jej tw arzy czy to jako niby pyszczka wielkiej m yszy (DI, 192), czy to jako pachnącej przy pożegnaniu m o k rą ren etą (DJ, 261) u zgadnia przez w ygląd lub oddziaływ anie na zm ysły zw iązek z ziem ią. Budzi też ona we w nuku takie odczucia, jak zwierzęta - k una czy wiewiórka - które po p rostu żyją. Cieszenie się życiem hic et nunc ułatwia „wyrobienie” z tw ardego m ateriału, co sprawia, że jest ona zawsze zdrowa; dla zdrow ia zresztą kąpie się w rzece jeszcze wtedy, gdy m oże stopą rozbić pierw szy lód. Ta (co w prow adza w ydobyw any przez greckich filozofów przyrody m otyw w yraźnie hylozoistyczny) m aterialność skojarzona z życiem stanow iącym podstaw ow y w yznacznik m itu N atury p odb udow ana zostanie zaintereso w aniem diabłam i i obecnym i wszędzie ducham i. I znow u hic et nunc d o strzega ona duchow ą rzeczyw istość przenikającą się, czy naw et kłębiącą, w espół z m aterią (co po raz kolejny konstytuuje zasadę coincidentia oppo-
sitorum ), zaś w drobnych naw et zd arzeniach - ingerencję Sił, każących
widzieć świat przez pryzm at dynam iki (a nie stałości) tudzież gry (a nie ce lowego działania).
Jej w łasna osobowość stanowiąca także przejaw jedności opozycji - jak choćby przez gniew y podszyte śm iechem i dob rą zabawą - także uzm ysła w ia przyjęcie charakterystycznej dla m itu N a tu ry zasady gry, dalekiej o d atencji dla (celowościowej) pracy. Ta bohaterka m ało zajm uje się gos podarstw em , zaś wstając późno (zasygnalizowany sym bolem lasu sen, prze strzeń nieśw iadom ości opanow anej przez in sty n k ty jako siły N atury, stanow i dla niej w artość choćby dlatego, że nic w tedy nie zaburza jej we- w nętrzności), przeciąga się leniwie niczym kot, szczególne niezadow olenie okazując, gdy w do m u pojawiają się goście, których trzeba baw ić czy n a karm ić, gdy on a nie m a na to najm niejszej ochoty. W ykazuje więc egoisty czną o bojętność na oczekiw ania czy p o trzeb y innych i w ynikające stąd zew nętrzne zobow iązania. Przyjm ując postaw ę sam oakceptacji i kochając siebie, obojętna też pozostaje na zew nętrzne opinie. Z arazem Tomasz za uważa jej - charakterystyczną dla autokreacyjnej N atury - sam owystarczal ność, przejaw iającą się jako działanie zachodzące niem al na zasadzie
perpetuum mobile, dla którego zew nętrze staje się wręcz niepotrzebne. Kie
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława Miłosza. 109
to opozycja w obec prawa), zim ą zadziera spódnicę i grzeje przy piecu swój „dół cielesny”10 w im ię zaspokojenia przyjem ności zmysłowej (niem al dzie cięcej realizacji w prow adzonej przez F reu da11 „zasady przyjem ności”, p o chodnej naturalnych, w rodzonych popędów ), rzucając wyzwanie rygorom i ograniczeniom stojącej na straży duchow ości kulturze wysokiej, nie m niej niż czyni to poprzez unikanie tak ściskających ciało od zewnątrz sznurówek, jak krępujących czasowo cerem onii (a nie uznając regularnych posiłków, podw aża zasady p o rządku i na tak podstaw ow ym poziom ie).
Nawet jeśli czyta ona (inspirow ane m item Boga) żywoty świętych, to raczej nie dla ich treści, a dla przyjem ności, jak ich dostarcza sam język, zatem i jego m uzyka (co m oże sygnalizow ać bardziej dionizyjskość niż zam iłow anie do ascezy), a więc - dla w artości estetycznych. Tym sam ym sytuuje się zupełnie poza, istotnym i dla m itu now oczesnego, kw estiam i etycznymi, w olna nie tylko o d zobow iązań w obec innych, ale i od zw iąza nych z tym w yrzutów sum ienia (a zatem nie p oddaje się oddziaływ aniu
superego jako sfery uw ew nętrznionych nakazów i zakazów zew nętrznych).
Jeśli więc w niedzielę ubiera się św iątecznie i idzie do kościoła, to m ożna dom niem yw ać, że raczej ją tam ciągnie atm osfera (pogańskiej) odśw iętno- ści niż (chrześcijańskiej) św iętości, a jeśli m od li się, to, ja k podejrzew a Tomasz, tylko dlatego, iż jest jej w tym (sugerującym grę i zm iany) „prze bran iu ” ładnie. W iele o niej m ów i zatem spostrzeżenie narratora:
Nic nie może się porównać ze spokojem babci Misi. Kołysze się na falach wielkiej rzeki, w ciszy wód bez czasu. Jeśli narodziny są przejściem z bez pieczeństwa matczynego łona w świat ostrych, raniących rzeczy - to bab cia Misia nigdy się nie urodziła, trwała zawsze owinięta w jedwabny kokon tego, co Jest (DI, 231).
10 M. B achtin, Twórczość Franciszka Rabelais go...
11 W Poza za sa d ą p rzyjem n o ści po jaw ia się stw ierdzenie: „zasad a p rzy jem n o ści w łaściw a jest p ie rw o tn e m u sposo b o w i d ziałan ia a p ara tu psychicznego, jeśli n a to m ias t c h o d zi o sa- m o p o tw ie rd z e n ie o rg a n iz m u w śró d tru d n o ś c i życia z e w n ę trzn e g o - jes t o d p o c z ą tk u b ezu ży teczn a, a naw et w w ysokim sto p n iu nieb ezp ieczn a”. Z. Freud, Poza zasadą p r z y
jem ności, [w:] idem , Poza zasadą przyjem ności, przeł. J. Prokopiuk, P W N , W arszaw a 1976,
s. 24. W te n sp o só b zasad a p rz y je m n o ści p o w ią za n a zostaje z w ew n ę trz n o śc ią N atury, gdy tym czasem p rzeciw niej w ystępuje z ew n ę trzn a zasad a rzeczyw istości.
Zostaje więc ona um ieszczona na zawsze w wiecznej teraźniejszości m itu archaicznego (pozbaw ionego początku i końca, czyli przeszłości i przyszłości) i w w ew nętrznej przestrzeni łona Natury, kołysana herakli- tejską rzeką zm ienności, dzięki czem u akceptuje (zgodnie z zasadą coinci-
dentia oppositorum, a w opozycji do hierarchii) rów ność w szystkich rzeczy:
zarów no koca, jak i gw iazd czy ziemi. Nie buntuje się też przeciw tem u, co destrukcyjne, akceptując to tak sam o jak rzeczy pozytywne. Nie dostrzega różnicy-skazy m iędzy działaniem a celem, bo nie w idzi też jednego celu (wyznaczanego przez czas linearny gw arantow any przez Boga). U niw ersa lizmowi przeciw staw ia p o n ad to relatyw izm w poznaniu, uznając w zględ ność nazw i ludzkich spraw, naw et tego, co podaje do w ierzenia Kościół. Pew no stąd bierze się jej brak św iadom ości m oralnej, w tym grzechu; nie przyszłoby jej na przykład na myśl, że jej przyjem ności m ogą kogoś gorszyć.
„Ta poganka” (DI, 231) - ocenia ją przeto z pew ną zgrozą jej ro dzin n a o p o n en tk a, babcia B ronisław a, tym sam ym jed n o zn aczn ie w pisując ją w m it Natury, gdy sam a, jako praw ow ierna chrześcijanka, rów nie je d n o znacznie, przynajm niej na pierw szy rzut oka, sytuuje się w m icie Boga. Jako egzam inatorka popraw ności czy m oralności nie tylko w nuka, ale i całego otaczającego ją świata, niepokoi się, czy w Tomaszu płynie dobra (jej) krew, czy też zła „tych - dzikusów ” (DI, 168), których pogańskie obyczaje n ap a wają ją odrazą. Jej ocena, daleka od relatyw izm u babci Misi, jest więc zd e cydow ana i autorytatyw na. D otyczy to też jej samej i choć Tom asz wątpi w wagę jej grzechów, zdaje sobie sprawę, że cechowało ją (co praw da p ro w adzące do sam ooskarżania, nie sam oakceptacji) sk ru p u latn e sum ien ie
(superego), do dziedziczenia którego sam się przyznaje.
Babka Bronisława zawsze zaczyna dzień (odw rotnie niż babcia M isia) bardzo wcześnie - i to od (głośnej, a więc po niekąd m anifestacyjnej i n a stawionej na zauważenie przez innych) m odlitw y jeszcze w łóżku (przede w szystkim za m arn otraw nego syna). D opiero przed śm iercią pojaw ia się niezwykłe, zaskakujące w obec całego wcześniej opisywanego jej zachow a nia, w yznanie, że w istocie ciągle wątpiła, iż Bóg jest i ją słyszy, i dopiero podczas agonii w yrw ą się z jej ust słowa przekraczające tę niewiarę: „Jezu! (...) U -ra-tu j” (DI, 193). Ten ostatni m om en t wydaje się zresztą p on iekąd odw rotnie sym etryczny w swej podw ójności w obec faktu chodzenia do k o ścioła babci M isi (dla przyjem ności bardziej niż w yznania w iary). O to
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława Miłosza. 1 1 1
bow iem ow em u krzykowi nadziei towarzyszy kom prom itujące (a żenujące dla jej w nuka) wyzwolenie się jej ciała z krępujących go d otąd więzów i wy dobycie się zeń tego, co stanow i sam ą kw intesencję destrukcji i rozkładu (ekskrem enty plam ią prześcieradło) oraz obnażenie tego (płeć, erotyzm ), co zawsze przez nią było ukryw ane. Tom asz zatem in terp retu je ten stan jako m o m en t podzielenia: jej górny w y m iar już styka się z C h ry stusem podającym jej kaw ałek chleba (ho stia)12, a dolny należy jeszcze do m ate rialnego świata, w k tó ry m ksiądz nam aszcza stopy olejem . O ile zatem w przypadku babci M isi dochodziło do jakiegoś godzenia dw u mitów, tu następuje ostateczne rozcięcie więzów m iędzy nim i.
M ożna by zatem powiedzieć, że w przypadku obu przywołanych postaci to, co eksponow ane, podszyte (u Bronisławy) lub nadbudow ane (u Misi) zostaje tym , co stanow i d ru g ą stronę człow ieczeństw a, opisyw aną przez odm ienny niż ten zrazu narzucający się oczom obserw atora m it. D okonuje się to przy tym dokładnie na odw rót: przy eksponow aniu m itu N atu ry - m it Boga zostaje wyestetyzowany, co o dbiera m u jed n o zn aczn y w ym iar etyczny, przy eksponow aniu m itu Boga - m it N atury zostaje zbrutalizowany za pom ocą jednoczesnego zapoznania właściwej m u am biwalencji. W ten sposób w obu przy padkach objaw ia się incy d en taln a dw um ityczność postaci.
N iem niej, po d o b n ie jak w przypadku babci M isi i w przypadku B roni sławy, istnieje przecież owa w arstw a eksponow ana. W ywodząca się z nie m ieckiej rodzin y von (ten arystokratyczny akcent w ydobyw a hierarchię) M ohlów, babka D ilbinow a nosi rów nie - choć na odw rót - znaczące imię, jak „Misia”. „Bronisława” to ta, co bro n i (w domyśle: dobrej) sławy, a więc w artości duchow ych (i m oralnych) - które bez ryzyka m o żna tu powiązać z m item Boga. Toteż N aturę wielokrotnie eksponuje ona jako źródło cierpień (by odw rócić tu znane Freudowskie postaw ienie sprawy, że kultura jest naj większym w rogiem - wcielanego u M iłosza przez M isię - barbarzyńskiego
12 A rn o ld v an G e n n ep w skazuje, że „w szystkie c erem o n ie żało b n e zaw ierają b ard zo m o cn o zaak cen to w an y elem en t integracji zm arłego z tam ty m św iatem ”. A. van G en n ep , O brzędy
przejścia. System a tyczn e stu d iu m cerem onii. O bram ie i progu, o gościnności i adopcji, o ciąży i porodzie, o narodzinach, dzieciństwie, dojrzałości i inicjacji, o święceniach ka p ła ń skich i koronacji królów, o zaręczynach i zaślubinach, o pogrzebie i porach roku i o wielu innych rzeczach, przeł. B. Biały, w stęp J. T okarska-B akir, PIW , W arszaw a 2006, s. 150.
czy też pierw otnego, silnego i pozbaw ionego ham ulców „Ja”13). O toczenie zresztą klasyfikuje jej w łasne fizyczne cierpienia jako hip o ch o n d rię księż niczki czującej ziarnka grochu przez siedem pierzyn, bezbłędnie w ydoby wając fakt, że w ypływ a ono z poczucia podkopyw anej h ierarchiczności, i dem askuje tym sam ym jej nadw rażliw ość i b rak odp orno ści na fizyczny w ym iar św iata czy przyw iązyw ania nadm iernej wagi do dolegliwości n ie koniecznie na to zasługujących. Ale otaczająca ją przyroda z jej jednością przeciw ieństw przedstaw ia się tej bohaterce w yraźnie w ogóle jako obszar zła i destrukcji znacznie bardziej dotkliw ych, niż m oże to zrów now ażyć obietnica w artości pozytywnych. Kwintesencją jej postrzegania świata staje się stłum ienie zachw ytu n ad pieśnią słowików uwagą: „Tylekotów. (...) Jak te ptaki nie boją się śpiewać” (DI, 169). W yczulenie na destrukcję obecną w świecie hic et nunc zagłusza w niej zatem radość życia, a naw et doszczęt nie ją kom prom ituje, w zam ian pozostaw iając strach i tendencję ucieczki do innego św iata (co w kategoriach N ietzscheańskich nazw ać by trzeb a nihilizm em biernym 14). Nic dziwnego, że zam iast (ludowego) am biw alent nego śm iechu obecnego w zachow aniach babci Misi, Bronisławę charakte ryzują raczej nieustann a skarga (pom im o że realnie obow iązek utrzym ania jej i b rata w ziął na siebie drugi z jej synów, ożeniony z Teklą Surkont ojciec Tomasza) i łzy cierpienia, przywołujące n a myśl realizację wezwania Tom a sza à Kempis do naśladow ania - w jego m ęce - C h ry stu sa15.
W ukierunkow aniu jej świadom ości da się odnaleźć dość szerokie, choć nie pełne, analogie do dość rozpow szechnionych w kulturze katolickiej
-13 Z. F reud, Z a rys psychoanalizy, [w:] ib id em , s. 194.
14 P rz e d sta w io n a p rzez M iło sza psy ch ik a b o h a te rk i w pisu je się w ta k zary so w an y u N ie tzschego p o rtre t: „P ogarda, nienaw iść d la w szystkiego, co zn ik o m e, zm ien n e, p rz ek sz tał cające się: - sk ąd to c en ie n ie tego, co trw ałe? ( ...) w ola p ra w d y jes t ty lk o d ą że n ie m d o ś w i a t a t r w a ł o ś c i . Jaki typ człow ieka ro zu m u je w ten sposób? Typ n ie p ro d u k tywny, ty p c i e r p i ą c y , typ z n u żo n y życiem . ( ...) N ih ilistą je s t człow iek, k tó ry sądzi o św iecie, jak i jest, że być n ie p o w in ien , a o św iecie, jak i być p o w in ien , że n ie egzystuje. P rz e to istn ien ie, p o stęp o w a n ie, cierpienie, chcenie, czucie n ie m a sensu: p ato s „ d are m nie!” jest p a to sem n ih ilistycznym ”. F. N ietzsche, Wola mocy. Próba p rz e m ia n y w szystkich
wartości (studia i fra g m e n ty ), przeł. S. Frycz i K. D rzew iecki, W yd. „Bis”, W arszaw a 1993,
s. 321-323.
15 T. à K em pis, O naśladow aniu C hrystusa, przeł. A. K am ieńska, p rzed m . ks. J. T w ardow ski, IW PAX, W arszaw a 1981.
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława M iłosza. 113
poglądów przypisyw anych w spom nian em u teologowi. Ich istotą jest w ar tościujące odróżnienie dw u m itów : N atu ry i Boga (u niego występującego jako Łaska), wiążące je odpow iednio z opozycjam i, takim i jak: podstępny, usidlający (zły) - prosty, daleki o d zła; nastaw iony na doczesność życia, obcy myśli o śm ierci, nastaw iony na zwierzęcość (cielesność) - nastaw iony na w ieczność i Boga (czyli duchow ość), gardzący ciałem , pow ściągający zmysły; prom ujący odpoczynek i spokój fizyczny - prom ujący tru d ; w y kształcający chciwość, dążenie do posiadania, brania, nastawienie na własny zysk, dbałość o siebie, niezdolność do podporządkow ania się - kształtujący postaw ę otw artą na innych (m iłość bliźniego), reprezentującą skłonność do daw ania i rezygnacji z siebie. Ale też ten pierw szy łączony jest z p o szu kiw aniem rzeczy ciekawych i pięknych, a odpychaniem brzydkich i p o sp o litych, a dru g i - z b raniem z rzeczy doczesnych jedynie tych, które służą wiecznym , oraz z uznaw aniem now in i ciekawostek (czyli wszystkiego, co mieści się w ludzkim poznaniu) za pogłos grzechu pierw orodnego16. M ożna tu znaleźć zarówno pierw ow zór wydobytego wcześniej zniechęcenia: „Jakże m ożna kochać życie, zawierające tyle goryczy, podległe tylu klęskom i n ie dolom ? Jak w ogóle m ożna nazywać życiem to, co rodzi tyle śm ierci i znisz czenia?”17, podkopujący wartość życia jako zasadniczego wyznacznika m itu Natury, jak i w zorzec stosownej psychologicznej reakcji: „N astaw się raczej n a cierpliw ość niż n a zadow olenie i n a dźw iganie krzyża bardziej niż na wesołość”18.
Dźwigając zatem swój „krzyż” w przeciw ieństw ie do bezw stydnie wygrzewającej nagie pośladki przy piecu babci M isi, Bronisława chodzi po do m u (w p rzestrzeni pryw atnej, m niej w ym agającej n iż zew nętrzna) ubrana jak do m iasta (reprezentującego przestrzeń publiczną, wyraźniej niż dom ow a dom agającą się respektow ania konwencji), dając tym wyraz p o d porządkowania się kulturze oficjalnej i jej rygorom. Zafundowane sobie przez nią sam ą ściskanie się czymś w rodzaju gorsetu z fiszbinam i m ożna uznać za symbol i deklarację uznaw ania przez nią wyższości wymagającego ducha n ad pożądającym przyjem ności ciałem , a k u ltu ry (wysokiej) n ad naturą.
16 Ib id em , s. 251-267. 17 Ib id em , s. 169. 18 Ib id em , s. 107.
P rzy czym w arto zauważyć, że w spom niana postaw a niew ątpliw ie zos tała u gruntow ana nie tylko dzięki pew nem u, być m oże zaszczepionem u jej, ideałowi, ale i dzięki w yraźnie określonem u osobistem u dośw iadczeniu b o haterki. M ówi się tu, że jako m łod a dziewczyna ze szczęśliwego dzieciństw a ześliznęła się w nieszczęśliwe m ałżeństw o. Jej m ężem nie został bow iem kochany przez nią Konstanty, zatem życie osobiste w m ałżeństw ie z n ieko chanym człow iekiem przebiegło p o d znakiem obow iązku (praw a), a nie uczucia (co przed śm iercią poczyta sobie za grzech). M im o że m ąż był dla niej dobry, pozostał jej obcy, działając w edług swoich zasad i na przykład pozostaw iając w spadku różne kw oty swoim p ozam ałżeńsk im dzieciom z chłopskiego łoża. Jej fatalny w ybór m ści się na niej dodatkow o, gdy swe uczucia przelew a na syna, którem u nadaje im ię utraconej m iłości - lecz p o d koniec życia w tym także d opatruje się swojej winy. H ołubiony syn nie przynosi jej chluby, wręcz przeciw nie - przysparza kolejnych cierpień.
W spom niane wcześniej fiszbiny w jej stroju m ożn a potraktow ać jako sym bol nie tylko p o d d a n ia ciała duchow ości, a em ocji - rozum ow i, ale i (co dopełnia obraz świadomej elim inacji m itu N atury) przełożyć na hasło- zalecenie: „Rezygnacja [z siebie - przyp. LW] i obow iązek [wobec innych - przyp. LW ]” (DI, 66). Przy tym w arto zw rócić uwagę, że w nuk, którego otacza ona swą altruistyczną opieką, dostrzegając dobroć i chrześcijańską etyczność babki, jeszcze bardziej wyławia z tej postaw y lękliwość czy sła bość, w zw iązku z tym przejawiając skłonność do spraw iania przykrości, czego pożałuje dopiero podczas jej długiej agonii.
D ochodząca, paradoksalnie, do głosu d op iero w m o m en cie śm ierci Bronisławy „nieczystość” N atury jest przez nią skutecznie zw alczana i w y pierana w trakcie życia. Jej ideałem życiowym będzie czystość - tyleż w sen sie m aterialnym (bielizna w nuka), ile duchow ym (w spom niana już obawa przed w pływ am i pogańskim i w jego w ychowaniu). W tym drugim w ym ia rze szczególnie więc kontroluje jego postępy w religii. P odtrzym uje tę hie rarch iczn ą przew agę duchow ości n ad biologicznością op ow iad an iem w nukow i o świecie zew nętrznym : o kulturze, teatrze i operze, nieznanych m u ludziach i osobliwościach - każąc też odw rócić uwagę od party k u lar nych dośw iadczeń konkretnego dnia. Przywiezione przez nią i pokazyw ane m u niem ieckie pism a rozszerzają horyzonty myślowe, w prow adzając k on tr propozycję dla tego, co oddziałuje li tylko na zmysły. U św iadam ia ona też
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława Miłosza. 115
Tomaszowi historię - z p u n k tu w idzenia m itu now oczesnego będącą teo- fanią19, a stanow iącą lin earną opozycję do kołowego czasu otaczającej go przyrody. Pokazyw any przez nią p o rtre t Em ilii Plater (em blem at p a trio tyzm u w zm ocniony przez poezję M ickiewicza), podo bn ie jak uzm ysław ia nie losu jej m ęża, A rtu ra D ilbina, uczestnika po w stan ia w 1863 roku, w alczącego p o d dow ództw em Z ygm un ta Sierakow skiego, p rzy p o m in a 0 spraw ach narodow ych i zobow iązaniach ponadindyw idualnych. Te sp o soby jej oddziaływ ania odryw ają o d dośw iadczeń doraźnych, oznaczając nacisk położony n a im ponderabilia.
W przypadku obu przedstaw ionych wyżej postaci m ożna więc odnaleźć m odelow o niem al eksponow ane wcielenia dw u mitów, które reprezentują tutaj, z jednej strony, w ew nętrzne Siły (N atury), m ateria przen ik nięta d u chow ością (odróżnicow anie), pozostająca poza dobrem i złem am oralność, wreszcie życie, ale też dzikość (m it archaiczny) i, z drugiej, zew nętrzność Jednego Boga oraz jego Prawa, w tym m oralnego, decydującego o wadze obow iązku, czystość zagw arantow ana przez oddzielanie (różnicow anie) m aterii i ducha, ale też kult śm ierci czy ujęcie świata, tak sam o jak własnego ciała, w karby przez kulturę (m it nowoczesny). Jak widać jednak, i w samych tych m itach zaw arta jest pew na dynam ika. Toteż we w spom nianych p o sta ciach obserw ow ać m ożna nie tylko, w spom niane wcześniej, ukryte in ter ferencje m iędzy m itam i, ale też w ram ach eksponow anych (ujaw nianych) poprzez nie opozycyjnych m itycznych obszarów - specyficzne odw rócenia sugerujące istnienie bardziej holistycznej wiedzy o świecie, wyłaniającej się z d opełniania mitów, a nie z ich przeciwstaw iania.
Zatem cielesność pierwszej z przedstaw ianych tu postaci jest zdrowa, silna, ale i jako bezw stydnie naturalna, naga wskazuje na cielesny dół; d ru giej - jest chora, słaba, ale ubrana, a naw et skrępow ana, bo ujęta w karby gorsetu, podobnie jak praw Boskich i kulturowych, ujawniając w ten sposób duchową hierarchię i w ym iar wysoki. Duchowość pierwszej - instynktow na 1 em ocjonalna, nastaw iona na hedonistyczną przyjem ność, autokreacyjna i niezależna, wyrażająca się śm iechem - reprezentuje głębię czy w ew nętrz ność N a tu ry z jej nieśw iadom ością; drugiej - kierow ana su m ien iem
i rozum em , o parta na zew nętrznym prawie i obowiązku, przeniknięta cier pieniem i lękiem , wyrażająca się we łzach stanow iących wyraz defensyw nego podporządkow ania - wskazuje na zew nętrzność Boga z jego Prawem. Stosunek do siebie pierwszej sygnow any przez egocentryzm i dbanie o sie bie w niej samej sytuuje środek; drugiej - przez nastaw ienie na zaprzeczanie sobie i rezygnację z siebie w prow adza ograniczenie przez początek i koniec. N atom iast relacje z in n y m i w p rzy p ad k u tej pierw szej zd eterm ino w an e przez sam ow ystarczalność oznaczają zarazem niechęć do zobow iązań w obec innych i zam knięcie się (jak w norce), gdy tym czasem w przypadku tej drugiej - zależność o d innych, w tym od cudzego utrzym ania, łączy się z altruizm em w yznaczanym przez obow iązek czy zobow iązanie, ale także otw arcie się na świat zewnętrzny. W reszcie dodać by trzeba, że stosunek do świata u pierwszej z przedstaw ianych postaci skupia się na p rzeb ieran kach i grze, gdy u drugiej pojaw ia się celowo ukierunkow ana praca op arta na racjonalnym postrzeganiu związków przyczynow o-skutkow ych.
Przedstaw ione wyżej charakterystyki postaci w ydają się dla rozum ienia M iłosza kluczowe. M ożna oczywiście pokazać ich prostą opozycję op artą na antynom ii dynam izm u m itu N atury i stabilności m itu Boga. Zarazem jed n ak tej prostej opozycji towarzyszy kom plikacja relacji kierujących poz
naniem mitów. Komplikacja ta przejawia się, po pierwsze, dzięki połączeniu w idocznego i ukrytego: w idoczna opozycja podszyta/nadbudow ana zostaje uk ry tą dw oistością w spółistnienia w jednej postaci dw u mitów, przy czym to, co w jednej postaci jest eksponow ane, w drugiej ukryw ane - i vice versa. Po drugie, p roste (stru k tu ralisty czn e i zew nętrzne) opozycje (k tó ry m zresztą Pierre B ourdieu m iał do zarzucenia, że zawsze zawierają z pow odu nacechow ania i braku nacechow ania20 człon wyższy i niższy) kom plikuje fakt istn ie n ia całego kom pleksu opozycji (ciało - dusza; ja - in n i itd.) w ew nątrz każdego z mitów, co pociąga za sobą jego w ew nętrzną polim
or-20 P. B ourdieu, Szkic teorii p ra k tyki p o przedzony trzem a studiam i na tem at etnologii Kabylów, przeł. W. K roker, W yd. M arek D erew iecki, K ęty 2007, s. 78: „Te dw ie sy m etry czn e i p rz e ciw staw ne p rzestrzen ie nie są zam ien n e, lecz zh ierarchizow ane: p rz estrz eń w e w n ętrzn a je s t je d y n ie o d w ró c o n y m o b ra ze m , czy też lu strz a n y m o d b ic ie m p rz e s trz e n i m ęskiej. ( .. .) P o zo ry sy m etrii n ie p o w in n y n as zwieść: lam p a d n ia tylko p o z o rn ie jest d efin io w an a p rzez o d n iesien ie d o lam py n ocy; w rzeczyw istości św iatło n o cn e, m ęsko-żeńskie, p o z o s taje zo rg an izo w an e w obec św iatła d z ie n n eg o i p o d p o rz ą d k o w a n e m u , tzn . d n iu d n ia ”.
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława M iłosza. 117
ficzność, a jednocześnie pow tarzalność takiego kom pleksu w każdym z nich pow oduje ich zew n ętrzn ą unifikację. W szystko to każe postrzegać m ity w ieloperspektyw icznie - w ich różnych stanach sam oistnych lub układach poznawczych przynoszących jednocześnie różnicow anie i odróżnicow yw a- nie, odrębność i kom pleksowość. Z jednej strony bow iem jaw na realizacja przez postaci określonego m itu jako poznawczego drogow skazu w yodręb nia, ale ukryta warstw a przyw raca podobieństw o z (odw rotnie podw ójną) antynom ią, z drugiej strony natom iast określony m it okazuje się w ew nętrz nie niejednorodny, poniew aż odpow iedzieć m usi n a antynom iczne pytania psychologiczne, egzystencjalne, m etafizyczne i inne, ale oba m ity u p o d ab niają się do siebie poprzez konieczne ustosunkow anie się do tych samych pytań dotyczących różnych zakresów istnienia i poznania.
Tym sam ym też ujaw nia się nie tylko odm ienność wskazówek m itycz nych, ale i specyficzna rów ność - czy rów now artościow ość - różnych postaw ocenianych nie przez p ryzm at jakiejś hierarch ii cech, lecz przez pryzm at system u ich o d w rotnie zorganizow anych słabości i przew ag czy też stron pozytyw nych i negatyw nych. Pojedyncza postać realizuje w ra m ach określonych m itów jedynie określone - dostępne w ram ach danej całości - wybory, które w różnych zakresach jaw ią się jako konstrukcyjne lub destrukcyjne, a zarazem składają się na system stanow iący dopełnienie pozostające w rów now adze z innym systemem w yborów m ożliwych do d o konania w ram ach o dm iennego m itu - przyjętego jako sterujący ludzkim poznaniem .
Przypom nijm y zresztą w tym m iejscu i inne p ary postaci (i nie tylko postaci), które uzm ysławiają tę kom plikację.
O to dziadkowie. D ziadek Surkont, m ąż M isi - zapew ne p o d w pływem m łodzieńczych lektur pozytywistycznych (C om tea i M illa) - związany jest z etosem pracy (w poglądach Tomasz à Kempis praca została usytuow ana w micie now oczesnym ; m ożna uznać, że tutaj wpisuje się w zdesakralizo- w any odpow iednik owego m itu). W swoim m ajątku (jako zajm ujący h ie rarchicznie w ysoką pozycję społeczną „pan”) d em o n stru je jed n ak n ad er dem okratyczny stosunek do ludzi: uprzejm y wobec wszystkich, nie dozuje uprzejm ości wedle pozycji w hierarchii. Nie znaczy to zresztą, by ustępował, przeciwnie, zdolny jest tak poprow adzić rozmowę, że osiąga swoje cele. W y raźnie zatem „stwórcze” słowo (poniekąd poch o d n e od Boskiego, choć już
nie sakralne) święci w jego ustach tryum fy. Jednak w krytycznym m o m e n cie zagrożenia swego m ajątku parcelacją chw yta się zabiegów etycznie n i skich, choć niew ątpliw ie pragm atycznych. W sk u tek ich zastosow ania dojdzie do tragedii, której zapowiedź m ożna by dostrzec w wiszącym w jego pokoju obrazie Pochodnie Nerona. W sp o m n ian y obraz w szakże w ska zywałby raczej na jego rolę kata (N erona) niż ofiary (jaką stanow ili chrze ścijanie). Tym czasem d ru g i dziadek, m ąż Bronisławy, zostaje w pisany w rom antyczny etos walki - zresztą przegranej i zakończonej jego śmiercią, co jednak, paradoksalnie, stanowi o sile idei, podbudow anej przelaną krwią. Nie w spom inając już o tym , że p ary kobieco-m ęskie zostają tu pow iązane n a zasadzie przynależności do przeciw nych m itów (postaw a p o d p o rz ą d kow ania Bronisławy - postaw a walki A rtura; nakierow anie n a siebie M isi - nastaw ienie na zew nętrze jej m ęża), to takie przeciw ieństw o ujaw nia się też w osobach dziadków. Jednocześnie przem iany zachodzące w czasie p o w odują przem ieszczenie się bohaterów m iędzy m itam i (zresztą dokonujące się w przeciw nych kierunkach). G dy zatem jeden z dziadków reprezentuje etos pracy, drugi - walki, ale gdy pierw szy w im ię p rzetrw an ia (przeżycia jako naczelnej w arto ści m itu N atury), rezygnując z pew nych w artości (lojalność, przyjaźń naw et), doprow adza do cudzej śm ierci, dru gi poprzez w łasną śm ierć (w walce jako przejawie m itu N atury) ustala pew ne w artości (związane ze zbiorow ością, a zatem zew nętrzne, p o cho dne m itu Boga).
W arto poza tym odw ołać się też do obecnego w D olinie Issy obrazu koni, żeby pokazać, jak zm iany w przestrzen i pow odują u M iłosza p rze chodzenie od m itu do m itu. O to konie zaprzężone do wozu, na k tórym To m asz opuszcza z m atką dom dziadków Surkontów, rów nież reprezentują system ową opozycję (której w zorca pew no m oglibyśm y tu poszukać w p o staciach D on K ichota i Sancho Pansy). Smilga, pracow ity i ch u d y (oba elem enty w pisują jego charakterystykę w m it now oczesny), ciągnie wóz na prostej, równej drodze, gdy tym czasem gruby (dom inacja ciała) i leniwy (opozycja w obec m itu now oczesnego) B irnik tylko udaje (poznaw cza gra charakterystyczna dla m itu N atury), że to robi. Skoro je d n a k wóz jedzie po d górę, role się odw racają i to B irnik wykazuje inicjatywę, z zaciekłością (impulsywność, siła zrywu) właściwą walce pokonując przeszkodę (DI, 261), gdy jego tow arzysz w uprzęży w ykazuje na tej (skom plikow anej) drodze słabość. Nawet konie zatem wpisują się tutaj w opozycję (właściwej m itow i
M ity i paradygm aty w Dolinie Issy i Rodzinnej Europie Czesława M iłosza. 119
now oczesnem u) drogi prostej lub stanowiącej niespodziew ane wyzwanie kom plikacji (wpisującej się w m it N atury) - a więc wymagającej system a tycznej pracy lub dynam icznego zrywu.
Tak zatem przem iany rzeczywistości (w czasie lub przestrzeni) pow o dują rów nież zam iany m itów jako poznaw czych wzorców, które decydują o możliwościach działania. Tomasz, sytuując się na przecięciu oddziaływ ań obu mitów, konstatuje w łaśnie ich szczególną równow agę i walkę zarazem .
* * *
W Rodzinnej Europie z kolei śledzić m ożna początki drugiego dojrze w ania (czy też m oże zataczania drugiego koła), związanego tym razem nie ze wsią, a z m iastem (W ilnem ) i nie z rodziną, a ze szkołą (G im nazjum im. Z ygm unta A ugusta). Ale przy wszelkich różnicach (łącznie z sygnali zow aną już zm ianą im ienia i statusu bohatera) b o h ater-n arrato r przeżywa tutaj w istocie prawie kliszę owej wcześniejszej walki o jego duszę (i ciało) dwu babek, z których jedna, Bronisława, odgryw ała rolę inkw izytora w eg zekwowaniu duchowości, choć - lub m oże właśnie dlatego że - była do tego spraw ow ania w ładzy nieco za słaba, a druga, M isia - rolę silnego, wolnego dzikiego zw ierzątka, kierującego się potrzebam i ciała i snu, k tó ry pozw alał dojść do głosu nieśw iadom ości {id) - czyli jej prag n ien iu przyjem ności. Co praw da, on sam tej analogii zdaje się naw et nie zauważać. W zam ian w prow adza odm ienną, choć tylko p ozornie oderw aną o d tej wcześniejszej. O dnajduje m ianow icie w swej sytuacji gim nazjalnej prawie kliszę tej walki o duszę, jaką przedstaw ił Tomasz M ann w Czarodziejskiej górze. Przenosząc pu n k t ciężkości z rodziny na kulturę, zw raca jed n ak tym sam ym uwagę, że pow tarzalność opisywanej sytuacji (rów now agi w system ie naczyń p o łą czonych, jaki wcześniej stanow iły m ityczne orientacje obu babek) jest nie tylko - lub nie tyle - jakim ś ew enem entem w jego w łasnym życiu, ale p o siada też starą tradycję w europejskiej kulturze21. M ikroskala rodziny zostaje zatem zastąpiona m akroskalą kultury, ale analogia pozostaje czytelna.
21 Evans L an sin g S m ith p rz y p o m in a , że M a n n m ó w ił o m ita ch jak o o „ fu n d am en ta ln y c h ty p ach ” (G r u n d ty p e n ) w D o kto rze F austusie czy p o z ac za so w y m sch em acie (zeitlose
Schem a) w Józefie i jego braciach. E.L. Sm ith, Figuring Poesis. A M ythical G eom etry o f Post m odernism , P eter L ang P u b lishing, N ew York 1997, s. 3.
Toteż profesorow ie C hom ik i Rożek z Rodzinnej Europy niedw uznacz nie są stylizowani na M annowskiego N aphtę i Settembriniego. Wcześniejsza antynom ia dw u pram atek ro d u zastąpiona więc zostaje teraz walką intelek tualnych m istrzów o dusze m łodych wychowanków (tym razem , co prawda, w ystępujących w liczbie m nogiej).
A ntynom ię ich obu m ożna by um ieścić n a jednej płaszczyźnie - słowa, ale z jedn ej stro n y w ystępuje tu słow o dogm atyczne, m ające w sparcie d o k try n y i odw ołujące się do Jednej Księgi (jeśli Biblia jest taką Księgą), a z drugiej - słowo zrelatywizowane, poszukiw ane dla odpow iedniego w y rażenia kon k retn ej sytuacji (co, naw iasem m ów iąc, w sp arte zostaje d o św iadczeniem gabinetu przyrodniczego, a więc em pirii nauki wywodzonej z renesansu, a o d XIX w ieku poddanej przem ożnym w pływ om D arw ina). Oznacza to antynom ię judeochrześcijańskiej postaw y religijnej odnoszącej się do m itu Boga (z w yraźnym uw zględnieniem narzucającego stałość „w ykładu” au to ry te tu proroków czy O jców Kościoła) i m ieszczącej się w obszarze zdesakralizow anym postaw y naukowo-artystycznej wywodzącej się z odw ołań do antyku i renesansu, k tóre o d n ajd u ją swe fu n d a m e n ty w m icie Natury.
Pierwsza z tych postaci to w spierany przez Sodalicję M ariańską (zwią zane z jezu itam i stow arzyszenie, co praw da, zrazu n astaw ione n a kult maryjny, ale o d przełom u XIX i XX wieku zm ierzające w yraźnie do odd zia ływ ania na społeczeństw o) ksiądz, przedstaw iony jako przybierający ze w nętrznie, dzięki m owie ciała, postaw ę pokornego sługi bożego o okrągłej tw arzyczce chłopca (przeto jakby zaham ow anego w rozw oju fizycznym , pozostaw ionego lub zatrzym ującego się p rz ed p rog iem dojrzew ania seksualnego) i często spuszczającego oczy (jakby w obawie przed ujaw nie niem wstydliwych tajem nic - instynktów czy nam iętności) oraz niep o zo r nym ciele ascety (na k tó ry m dają się spostrzec ślady w alki z p ok usam i zm ysłow ym i). Tem u zm inim alizow anem u w swym wyrazie i potrzebach ciału ascety tow arzyszy zm aksym alizow ana w swych am bicjach i celach, m ająca zacięcie do spraw ow ania w ładzy teokratycznej i absolutnej, jak to określa M iłosz, ponura, inkw izytorska dusza (opisyw ana jako spadkobier czyni tych, którzy naw racali m ieczem , tj. używali siły fizycznej, skoro nie dało się niepokornych nagiąć słowem) tropiąca w innych - w jego m n ie m aniu zresztą absolutnie nienapraw ialne - zło. Zło przypisane przez niego