• Nie Znaleziono Wyników

Pokój dziadunia : opowiadania z dziejów przeszłości dla młodocianego wieku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pokój dziadunia : opowiadania z dziejów przeszłości dla młodocianego wieku"

Copied!
298
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)

Z rodzinnej Zagrody.

Napisał

K Wł. W ó jc ic k i.

Tom II. P o k ó j d z ia d u n ia . W A R S Z A W A .

N A K Ł A D F E R D Y N A N D A H Ó S I C K .

1879.

(5)

Pokój Dziadunia.

Opowiadania

dziejów przeszłości dla młodocianego wieku

napisał

K. Wł. W ó jc ic k i.

Z ry c in a m i.

W A R S Z A W A .

(6)

113732

(7)

R ozdział I.

D w ó r J a rzęb ia . — P a n J a c ek Ja r zem sk i. — N a p a d Szw ed ów . — O brona. — W a lk a o zw y cięztw o . — Z d o b y cie zam ku i zn isz cz en ie . — P a n A d am J a rzem sk i. — J e g o w n u częta . — J e sień . — P a c h o łk i P io ­ tr e k i W a łe k . — Zim a. — B o ż e N a r o d z en ie. — P o łó w ryb . — Im ie ­

nin y. — W ig ilia . — S zop k a. — Z egar grający. —

(8)
(9)

i szpalerami lipowemi.

Dwór w większej połowie był drewniany na podmurowaniu: prawe jego skrzydło z cegły wzniesione zdawało się kształtem swoim, że to pozostała jakaś część z dawnego zamczyska. I tak było w istocie, gdyż przed paru wiekami stał tu warowny zamek. Grube mury z obronnemi basztami i brama, którą most na łań­

(10)

— 4 —

cuchach zamykał, chroniły go od napadu nieprzyjaciół: stał długie lata, bo rodzina Jarzemskich do których należał czuwała nad nim starannie. — Głębokie fossy, które zdrojowiska i strugi napełniały wodą, stanowiły pierwszą zaporę nie łatwą do przebycia; po za niemi wały ziemne, strome a wysokie, wstrzymywały zuchwałych napastników: szczupła nawet załoga mogła się łatwo bronić z tak ubezpieczonego siedliska.

Do tego zamku należały trzy wsie przyległe, a tak gród ten, jak i sioła ogólną nazwę nosiły J a r z ę b ia , zapewnie od jarzębiny, która tak w ogrodzie, jak na podwórzu, zdobiła gęsto tę miejsco­ wość. —

W rodzinnych wspomnieniach zachowało się podanie z czasów jeszcze panowania nieszczęśliwego Jana Kazimierza. —

Karol Gustaw król Szwedzki, na czele bitnych swoich zastę­ pów przepłynął Bałtyk i wylądował na granice Polski. Bóg wtedy rzucił postrach na nasz kraj cały. Jan Kazimierz opuścił swoją stolicę Warszawę i uchodził z jej warownych murów: Karol Gustaw wszedł bez bitwy do miasta, które silną załogą opatrzył— a po­ tem ruszył dalej, nieznajdując nigdzie oporu.

Wtedy w zamku J a r z ę b iu mieszkał pan J a c e k J a r z e m s k i, towarzysz hussarskich chorągwi, służąc to pod buławą Jana Karola Chodkiewicza, to Stanisława Żółkiewskiego, onych sławnych het­ manów. Liczył rok 70 życia, ale był to starzec krzepki i silny z młodzieńczym zapałem. Jak się tylko dowiedział, że Szwed już z morza wylądował, zaraz się zajął umocnieniem swego zamku. Chłopków z trzech wiosek ostrzegł wcześnie, aby się w puszczę Z e g rz y ń s k ą schronili z rodzinami i dobytkiem, bo Szwed ich nie- poszanuje, a w drodze od morza do Warszawy pokazał co umie, bo wszystko niszczył ogniem i żelazem!

Coraz straszniejsze wieści nadbiegały do Jarzębia: miasta i wsie płonęły w pożarach — mieszkańców bezbronnych w pień wycinali: kilka warownych zamków zdobyli i pozostały z nich tylko ruiny.

Pan Jacek zgromadził wielki zapas amunicyi do dwunastu dział swoich, które umiejętnie rozstawił na wałach: miał zbro­ jownię w ręczną broń zasobną. —

(11)

nadbiegła do zamku pod rozkazy starego Rotmistsza: doświadczony wojak rad im był serdecznie: ale gdy koni niemożna było żywić w murach, wyprawił je z rodzinami włościan w zapadłe knieje puszczy, i z pośród nich dobrał do stu żwawych i dzielnych pa- robczaków, co znani byli że celnie strzelać umieją, z rusznicy.

Na wytrzymałych wierzchowcach rozesłał zwinnych posłań­ ców w różne strony okolicy, aby mu zaraz znać dawali jak się ukażą Szwedzi, a tymczasem na młynie wodnym i w kilkunastu żarnach, przygotowywano mąkę i kaszę, solono mięso: piwnice na­ pełniły beczki z piwem, miodem i winem: wypiekano chleb i su­ chary. W oborze zamkowej i stajniach stało kilkadziesiąt na rzeź wołów i do tysiąca owiec, oprócz trzody chlewnej i licznego drobiu. —

Pan Jacek chciał z początku żonę swoją i córkę wysłać do Krakowa, ale sędziwa matrona odrzekła stanowczo, że obie zostaną i nieodstąpią rodzinnego gniazda; pięciu synów mogących już broń dźwigać stanęło w liczbie obrońców zamkowych, których liczba do pięciuset wzrosła.

Wszystko już było w pogotowiu na zamku, kiedy posłańcy nadbiegli donosząc, że silny oddział Szwedów o małą milkę stanął do wypoczynku, a idzie by uderzyć na J a rz ę b in . Podwojono czaty na wałach, każdy czuwał i był w pogotowiu. Rotmistrz za­ prosił z Zakroczymia dwóch kapucynów na służbę Bożą, i tylko co ci zakonnicy przybyli i bramę zawarto, gdy zdała ujrzano kurzawę, a wkrótce jazdę szwedzką, piechotę i artyleryę jak ciągną ku zamkowi.

Pan Jacek wszedł na wysoką wieżyczkę nad bramą i obej­ rzawszy wszystko dokładnie, wycelował dwa działa i kazał dać ognia. Właśnie miał szwedzki parlamentarz ruszyć do zamku aby żądać poddania się, gdy kule dobrze trafiły, bo położyły go tru ­ pem, jak i obok jadącego trębacza. Jenerał Wirtemberg który dowodził Szwedami, ujrzawszy że to nie przelewki, zaraz szyk swoich zinienił, i rozwścieczony wyraźnym oporem, szturm nakazał, wybrawszy na oko najsłabszą stronę zamkową.

(12)

Ale Rotmistrz był to gracz nielada, świadom dobrze sztuki wojennej, właśnie tu ukrył swoje działka i silny zastęp najcel­ niejszych strzelców. —

Jazda Szwedów rzuciła się najprzód z więziami gałęzi dla zarzucenia fossy: ale niefortunnie się wybrała, bo w połowie wy­ strzelana, cofnęła się w nieładzie. Wirtemberg wtedy ruszył sam prowadząc do ośmiuset piechoty i uderzył zarzuciwszy fossę słomą i gałęziami. Wówczas działka ukryte zagrzmiały: wraz z odgło­

sem gęstych strzałów ręcznej broni. Po trzykroć nadaremnie

Szwed ponawiał szturm zajadły, za każdym razem ani kroku dalej niepostąpił, zaścielając gęsto własnym trupem całe pobojowisko.

Wtedy pani Katarzyna, małżonka pana Jacka i córka Hanna, w kapliczce zamkowej gorące modły za walczących zanosiły, a dwaj kapucyni opatrywali rannych i umierającym dawali ostatnie na­

maszczenie. Szwed z przetrzebionemi szeregami cofnął się na

strzał armatni, a Rotmistrz zaraz polecił usunąć z zawalonej fossy gałęzie i słomę, spuścić wodę ze strugi, a zamek który tylko co w murach swoich zachował kilkadziesiąt kul armatnich, stał nie­

wzruszony jak dawniej. Z obrońców padło zabitych 20, do 30

rannych: pomiędzy ostatnimi byli trzej synowie Jarzemskiego, i ci już w boju brać udziału nie mogli. — Matka i córka czuwały nad rannemi. — Szwedzi, mszcząc się klęski, przenocowawszy w opuszczonych chatach wiosek, wyruszyli do nowego szturmu; wybrali jednę tylko stronę zamku od północy, lubo pozornie ze wszystkich uderzali. —

Ale i teraz odparci, ponowili atak tak silny pod przewodem samego Wirtemberga, że wdarli się na wały i sztandar swój zatknęli, kiedy pan Jacek z dwoma synami, stu szlachty i pa-

robczaków zwrócił się na Szwedów. Od pierwszego uderzenia,

zachwiali się i cofnęli, ale zagrzani głosem swego jenerała, dotrzy­ mywali dzielnie kroku. Wówczas, widząc stanowczą chwilę sam sędziwy Rotmistrz rzuca się w środek zbitych szeregów, wytrąca szablę z rąk Wirtemberga, schwytał go za kark i olbrzymią siłą rzucił go jak snop zboża w głęboką fossę. — Syn jego najstarszy Stanisław zdobył sztandar zatknięty, a cały zastęp Szwedów wi­

(13)

-sznie. —

Wirtemberg uniesiony na rękach żołnierzy wrócił na nocne stanowisko, pozostawiając swoją szablę w rękach zwycięzców.

Walka zacięta trwała dziesięć godzin, słońce było na zacho­ dzie, gdy z śród zarośli co do fossy dotykały ukazał się gajowy Jarzemskich i wciągnięty na wały zamkowe, doniósł Panu Jackowi widać pocieszającą wiadomość, bo stary wojak pokręcił w górę sumiaste wąsy, pogładził się po podgolonej czuprynie, co było oznaką najlepszego humoru i zaraz dał rozkaz, ażeby stu dwu­ dziestu stanęło do szyku, a osiemnastu wsadził na konie, które w zamku pozostawił. Dowództwo nad pieszemi oddał starszemu

synowi Stanisławowi a młodszemu Piotrowi nad jazdą. Sam

z wieżyczki rozpatrywał pilnie całą okolicę. —

Szwedzi zapalili wszystkie wioski do koła: gdy łuna ognista rozjaśniła widnokrąg, ujrzał z ciemnej puszczy dwa stosy roz­ niecone z suchych gałęzi. Był to znak umówiony na który ocze­ kiwał niecierpliwie. — Wówczas dał znak, spuszczono most zamkowy i cicho wyszli piesi, a dla jazdy usłano po nim słomę, ażeby tętent koni nie zwrrócił uwagi nieprzyjaciół. —

Sokolim wzrokiem ujrzał stary wojak wychylające się z puszczy szeregi jazdy. Była to szlachta okoliczna, która na hasło pana Jacka wyruszyła dla odcięcia odwrotu Szwedom. Ci zajęci byli ratunkiem chat wieśniaczych i podpalaniem pozostałych w odda­ leniu stodół i obórek, kiedy nagle jak piorun z trzech stron szlachta uderzyła na najsilniejszy zastęp Wirtemberga: dwaj bracia Jarzemscy wpadli od strony zamku, pomroka wieczorna wszystko pokryła. Matka z córką przybiegły na wierzę powziąść wiadomości o walczących, gdy dwaj zakonnicy stojąc na wałach wznosili krzyż Zbawiciela, modląc się za swoje rycerstwo. Wrzawa wojenna, huk dział i ręcznej broni coraz się oddalały: stary Rotmistrz wtedy ze łzami radości uścisnąwszy małżonkę i córkę, rzekł wzruszonym głosem:

— Kasiu! moja panienko i Handziu! Dobra nasza! aby Bóg dobry zachował nam naszych chłopców!

(14)

— 8 —

Obiedwie na te słowa padły na kolana z modlitwą, gdy nie­ długo okrzyk radości obił się o mury zamkowe. Cala drużyna zbrojnej szlachty i załogi grodowej, po rozbiciu nieprzyjaciół wiodła w tryumfie dwie armaty zdobyte i do stu niewolnika, wszystko chłopy rosłe i silne.

W zamku zapalono beczki smolne i z okrzykami powitano zwycięzców. Był to pierwszy i jedyny pogrom Szwedów na Ma­ zowieckiej ziemi. Karól Gustaw nie ponowił napadu w tę okolicę, bo pospieszał pod Kraków za uchodzącym Janem Kazimierzem.

W pół wieku prawie później, inaczej zrządziły losy za pano­ wania Augusta drugiego. Szwedzi znowu napadli Polskę pod wo­ dzą młodego króla Karola XII., który głosił się przyjacielem Rzeczypospolitej a tylko wrogiem Augusta Sasa. W czasie ńie- bytności Stanisława Jarzemskiego syna Rotmistrza Jacka, który oddawna spoczywał w mogile, zamek Jarzębie słabo i niedbale strzeżony Szwedzi zdobyli i zamienili go w ruinę. Pozostała tylko od zachodu baszta i wielka sala gościnna o sześciu oknach: tę dziedzic ówczesny od upadku zachowawszy, dobudował do niej nowy dworzec obszerny, ze starego modrzewiu. —

Prawnuk pana Jacka żyjący dotąd pan Adam Jarzemski, po długiej wojaczce, osiedliwszy się we dworze przodków swoich, gdy po wycięciu lasku wyschły strugi i zdrojowiska, wałami wysokiemi fossy zasypał, a rozbite i wyszczerbione mury, bramę i dwie zniszczone baszty rozebrał. Z cegły starej, w tem miejscu gdzie jego pradziad powalił Wirtemberga, kościółek wraz z plebanią wymuro­ wał — gruzy tak starannie uprzątnął, że dworzec cały już ślady warowni zatracił. —

W tym kościółku z całą rodziną słuchał co dzień nabożeń­ stwa, tu chrzcił dziatwę swoją, tu obchodził uroczyście s r e b r n e w e se le , po 25 latach szczęśliwego pożycia małżeńskiego.

Zaszedłszy w sędziwe lata, gdy i nogi z ran otrzymanych osłabły, zdawszy gospodarstwo na jedynego syna Józefa, sam prze­ niósł się do baszty, gdzie miał dwie szczupłe komnatki, i zajął na swe mieszkanie wielką salę dawnego zamku. —

(15)

towarzyszką, przez cały ciąg pożycia, żył tylko w dwóch swoich wnukach Zygmuncie i Tadeuszku, pacholętach, liczących starszy lat dziesięć — młodszy osiem, i najmłodszej dzieweczce Jadwisi, co rok szósty skończyła. Kołysał je gdy były w powijakach, sta­ wiał pierwsze ich kroki nieśmiałe, oprowadzał po ogrodzie i bawił kiedy nieco podrosły. Teraz pragnął dać im naukę na jaką zdo­ być się potrafił, i w tym celu w wielkiej sali, którę wnuczęta nazwały p o k o je m d z ia d u n ia , powoli i nieznacznie rozwieszał w chronologicznym porządku obrazy i ryciny, przedstawiające różne wydatniejsze sceny z dawnej przeszłości krajowej. Mieściły się tu obrazy olejne, stare sztychy zarówno jak nowoczesne litografie i drzeworyty; pomiędzy temi nie brakowało widoków miast pol­ skich i malowniczych krajobrazów. —

Był to miesiąc Wrzesień już po żniwach — opustoszały pola, bociany odleciały w cieplejsze kraje. — Sędziwy wojak pomimo to rano wyjeżdżał swoją bryczką połową, i zwiedzał obszerne niwy i lasy pełne jeszcze starodrzewu. Z rozkoszą duszy odczytywał sobie ten c-zarowny obraz jesieni, jaki odmalował w swojej pieśni Wincenty Pol. —

„C oraz c is z e j: — W r ze sień ! W r ze sień ! S ło ń ce rzu ca b la sk z u k osa,

I d zień k r ó tsz y , ch łod n a ro sa — H a! i je sie ń — p o lsk a je sień . —

O! je s ie n i z ło ta n a sza !'

Tyś jak darów Boża czasza,

D z iw n ie m ąd ra, p e łn a c zę śc i I k ojącej p ełn a tr e ś c i . . . W p o żeg n a n ie gra ją la sy B a rw ty s ią c e m , p ełn y ch k rasy; W io sn ą łą k i tu się tę czą S tarod aw n e la s y w ień czą M ie d z ią , z ło te m i rubinem , I szm aragd em i b u rsztyn em . N a je s ie n i, św ia t się m ien i

(16)

— 10 —

I w d ob ran e gi’a k o lo r y , P a ję c z y n y sreb rem d ziany, J a k k o b ie r z e c różn ow zory, N a d zień w ie lk i r o ze sła n y !

M g ła p o r a n n a , co n ie rada W d z ię k o d s ło n ić na raz oku, T o się w z n o s i, to opad a; I u ro czy św ia t w tym m rok u, Co się d z ie li na o b razy, W p lą ta n in ie tę c z i gazy. J a k czarow n a n ib y w stęg a , Co tę z ie m ię z n ieb em sp rzęga, Z sreb rn ej g a z y , z tę c z y w ą tk u , I b ez k o ń c a , b ez p o c zą tk u , P ły n ie , su n ie i p rzeg a n ia , I o tu la i o d sła n ia

W d z ię k i le d w o sercu znane, A ta k p ię k n ie za sr o m a n e! — A ż , g d y c ic h o z ło te sło ń c e Z d o b rą w ie śc ią w y szle g o ń ce, M g ła u c h o d zi w ie lk im zw ojem , I po cza ra ch łz y się ża lą ,

Za w zgórk am i g d z ieś n ie b io sa J a rzą b a tą p ły n ą falą:

W b la sk u sło ń ca p e r li rosa, A św ia t stro jn y w ie lk im strojem , J a k m atron a się uśm iech a,

I w m ilczen iu zn ów od d ych a I p ow a g ą i p o k o jem !

Do tych swoich wędrówek zabierał zawsze wszystkie swoje u k o c h a n e p t a s z ę ta jak nazywał wnuki. Jadwisię sadzał obok siebie, Tadeuszek siedział na koźle, a najstarszy Zygmunt z wielką dumą i rozkoszą powoził i popędzał dwa spokojne i już wysłu­ żone rumaki. —

(17)

Wczesne siewy powschodziły i umaiły zagony, na dalszych niwach orka szła jeszcze w najlepsze. Pan Adam witał po sta­ remu oraczy:

„Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony! Panie Boże dopomóż."

Na co r a t a j e życzliwie odpowiadając, szli do bryczki „staremu panu" serdecznie dziękowali. Kochali starca wszyscy, bo jak był surowym dla złych, tak dobrym i miłościwym dla poczciwej swojej ozeladki. Każdy z dworu i ze wsi przychodził śmiało do s ta r e g o je g o m o ś c i po radę w swoich troskach czy niedoli, po pomoc i d o b re słow o: nie odszedł też żaden bez wsparcia i pociechy.

Jak tylko zaczynała się orka jesienna, pan Adam byle dzień pogodny odbywał swoje wycieczki. Poranki kiedy z dworu wy­ jeżdżał bywały jak o tej porze już chłodne: to też wnuczęta dobrze

i ciepło odziewał, i sam brał na siebie ulubiony kożuszek. Naj­ przód Zygmuntek wyuczony już zwracał się do oraczy, bo dziadek pragnął napawać się o d d ech em chleb o w y m , jaki święta ziemia

wydaje. I za prawdę, woń to orzeźwiająca pierś każdą, dająca

oddech swobodny i rozkoszny. — Potem zwracał powolne rumaki gościńcem piaszczystym ku wybrzeżom wielkiego lasu. W pośrodku rozciągały się obszerne łąki i wyżary: przez wiosnę i lato na nich Bociany i wodne ptastwo rozkosznie żerowały — tu przecią­ gały S ło n k i, na które z niemałem upodobaniem pan Adam da­ wniej polował: teraz pod jesień stada Żórawi zapadały i w po­ ranku pokrzykiem swoim przerywały głuchą ciszę pól i lasów.— Lubił te odgłosy starzec nasłuchiwać, bo przypominały mu jego młode lata, kiedy ze strzelbą na ramieniu przebiegał rączo te knieje i łąki, gdy brnął po pas w błotach za dzikiemi kaczka­ mi, cyrankami i bekasami. Wraz z dziadkiem i wnuki radowały się, a gdy po objeździe wracano na pola, przemykały przy ich okrzyku zające, i stadami zrywały się z niw zasianych siw ki i dzikie gołębie. — Sędziwy wojak i dziatwa wracali zawsze z takiej wędrówki uradowani, z uśmiechem radosnym, orzeźwieni i z dobrym apetytem. U dziadunia czekało już dobre śniadanie, które smaczno spożywali. —

(18)

Pan Adam do posługi swej miał dwóch wyrostków od 13 do 15 lat braci rodzonych, a synów jego furmana, osiwiałego w cią­ głej służbie na dworze w Jarzębiu. Zręczni to byli i ochotni do wszystkiego chłopcy, a przywiązani serdecznie do s ta r e g o je g o ­ m o śc i, jak zwali pana Adama. Kazał ich uczyć czytać i pisać— stolarki i tokarstwa, gdy byli majstrowie z warsztatami swemi przy odnawianiu dworu. Piotr i Wałek jak prędko pojęli naukę czytania i pisania tak również z heblem się zapoznali i dłutem. Stary wojak miał z tych chłopców' wielką wysługę i wygodę, obaj bracia na wyścigi starali się zgadywać myśli swego pana.

Przeszła prędko pogodna jesień — w dniu Z a d u s z e k , śnieg upadł z mroźnym wiatrem. Piotrek rozniecił ogień z suchych gałęzi dębowych i świrkowych na wielkim kominie, który szczęśli­ wym trafem w całości przetrwał trzy wieki prawie pomimo ruiny zamkowej. Nieco tylko wzniesiony nad posadzkę na czterech mar­ murowych filarkach rzeźbionych w kwiaty i ptastwo, opierała się

tarcza herbowa Jarzemskich, przystrojona rycerskim hełmem.

Płomień z niego ogarniał ciepłem całą salę, a w pomroce porannej czy wieczornej — dziwnie rozweselał tę ogromną, starożytną kom­ natę. — Pan Adam, który miał sypialnię w baszcie, wprost ko­ mina, kiedy jak zimową porą dłużej spoczywał — przy roztwar- tych drzwiach spoglądał z uciechą na jasny płomień, i z nie mniejszą słuchał trzasku przyrzucanych w ognisko gałęzi. —

W Listopadzie tego roku, już się zima na dobre rozwinęła. Śnieg gęsto zasypał ziemię — rzadko kiedy słonko zajaśniało — a wichura • mroźna poświstywała i w dzień i nocami. Wszystko się pod ciepły dach tuliło jak mogło. —

W Grudniu powoli śnieżyca ustała, niebo się wypogodziło — mróz chociaż trzymał, ale nie był tak przejmujący, bo wiatry się uspokoiły. Na jasnym horyzoncie nocami gwiazdy się iskrzyły i księżyc jasno przyświecał. Nadchodziły święta B o ż e g o -N a ro - d z e n ia , W ig ilia a zarazem dzień imienin dziadunia. Wnuczęta od dawna uczyły się na pamięć powinszowania dla niego — a sam pan Adam w tajemnicy przygotowywał dla nich miłe niespodzianki. Już od miesiąca miewał skryte narady z Piotrkiem i Wałkiem,

(19)

raniej wstawał i razem z nimi przy kominie strugał drzewo, ry­ sował i uczył swych pachołków co mają i jak mają robić. Jak tylko który z nich doniósł że p a n ic z e wstali, zaraz kazał wszystko uprzątać i chować, ażeby śladu ich zajęcia nie pozostawić.

We dworze ruch coraz wzrastał: na jeziorze pobliskiem przy­ gotowywano liczne przeręble do ryb łowienia: na tydzień przed świę­ tami rozpoczęto tę czynność, połączoną z radosną zabawą dla wszystkich. Wybrano dzień pogodny — mróz był lekki, powietrze ciche i spokojne. Pan Adam i dziatwa z rodzicami ciepło odziani od samego poranku towarzyszyli ochotnie temu połowowi. Na wybrzeżu jeziora rozpalono duże ogniska i zapuszczono sieci. Po każdem ich wyciągnięciu, okrzyk wesoły towarzyszył, bo ryb nie brakło we wszystkich gatunkach i to w pięknych i okazałych sztukach. — Połów wcześnie ukończono przed obiadową godziną, i zdobycz wodną przeniesiono do dworu. W wielkiej kuchni, do obszernej kadzi czystą wodą napełnionej, spuszczono ryby, aby nie posnęły. Zgromadzona czeladź podziwiała ich wielkość, a ku­ charz stary Jan zacierał ręce ochoczo, przeliczając ile to dań postnych zastawi na stół wigilijny, i jak każdą smaczno przy­ prawi. — Prędko dzień po dniu upływał, aż nadeszła sobota a z nią oczekiwana Wigilia. — Jeszcze stary wojak leżał sobie w łóżku i z upodobaniem spoglądał na suty ogień kominkowy, gdy niespodzianie otwarły się podwoje sali, i wbiegło troje jego wnucząt, ażeby dziadkowi złożyć powinszowanie. Chłopcy wydekła- niowawszy wierszyki, napisane starannie doręczyli, tylko mała Jadwisia, po wymówieniu początku pierwszego wiersza: „ja kocham dziadzię“ ze wzruszenia rozpłakała się, a starzec rozrzewniony, porwał dziewuszkę, przytulił do serca i łzami serdecznemi zaćmiły się jego oczy. Za dziatwą weszli rodzice powtarzając swoje ży­ czenia: a pan Adam niemogąc słowa przemówić, ściskał i całował Wszystkich, żegnając krzyżem świętym każde z osobna. —

Gdy się ukoił nieco, przemówił drżącym głosem:

— Dziękuję wram moje dzieci kochane! Czemuż niema waszej Matki, a mojej Hanny!

(20)

stary wojak zakrył oblicze rękoma i łk ał z cicha — a wnuczęta przestraszone spoglądały z trwogą na dziadunia, ojca i matkę płaczących. —

Pan Adam pierwszy orzeźwiał — i wyrzekł:

— No! dosyć tych smutnych wspomnień, otrzyjmy oczy, wszak to dzień radosny dla wszystkich, bo urodziny naszego Zba­ wiciela! — Zaraz ja moje ptaszęta wstanę, przyjdę do was na śniadanie, a po wigilii nauczę was pieśni kolendowej. —

Dziatwa wybiegła klaszcząc w rączęta radośnie, a pan Adam, odmawiając poranne pacierze, zaczął się co rychlej ubierać. Gdy wyszedł do pokojów syna, Piotrek i Wałek zaczęli się żywo krzą­ tać i uwijać po sali, przestawiać sprzęty, i do sypialni s ta r e g o je g o m o ś c i zasłonili drzwi wielkim dywanem.

Po ścisłym poście wieczór prędko nadszedł: już pomroka za­ słoniła resztki dnia pogodnego, kiedy w sieni usłyszanoj pieśń kolendową śpiewaną na dwa głosy. Śpiewali ją pleban z organistą z pobliskiego kościółka. Znaną jest u nas w całym kraju, a za­ czyna się od tej zwrotki:

„ W ż ło b ie le ż y K tó ż p o b ież y K o le n d o w a ć m ałem u : J e z u so w i, C h rystu sow i, D z iś nam n arod zon em u !“

Na głos tej pieśni znanej dziatwie oddawna, bo rok rocznie ją w w ig ilią słyszeli — stanęli w kąciku przejęci bojaźnią, bo z końcem jej ukazał się poważny kapłan z organistą, który niósł o p ła tk i na okrytej makatą tacy. Proboszcz złożywszy życzenia całemu domowi, zasiadł i przywołał dziatki, słuchając pacierza i katechizmu starszych chłopców, a samego pacierza małej Jadwisi. Gdy egzamen poszedł dobrze, z dużej książki otrzymało każde piękny wizerunek swego patrona i patronki. —

Na bezchmurnym niebie pierwsza ukazała się gwiazdka — było to hasło do w ig ilii. —

Stół suto zasłano sianem, na pamiątkę, że Zbawiciel urodził się ubogo w stajence, a podzieliwszy się opłatkiem z wzajemnem

(21)

»

życzeniem „ D o s ie g o - r o k u “ całe grono zebranych zasiadło w około. Na pierwszem miejscu posadzono proboszcza — z pra­ wej strony zasiadł pan Adam, po lewej synowa.

Postna uczta przeciągnęła się długo, kiedy Piotrek wszedł i dał znak panu Adamowi, który powstawszy zaprosił wszystkich do siebie, i sam z wnuczętami pierwszy wszedł do wielkiej sali.— Dziatwa stanęła zdięta podziwem: na kominie wielki płomień gorzał oświecając obszernę komnatę — której ściany zdobiły teraz rozmaite obrazy i ryciny. Drzwi od sypialni dziadunia osłaniał szeroki dywan, który za zgromadzeniem się wszystkich nagle się rozsunął i ukazała się piękna Szopka. —

Pracował nad nią tajemnie z Piotrkiem i Wałkiem, strugając z drzewa rozmaite figurki, ażeby niespodziankę miłą ukochanym wnuczętom wyprawić. K rzątał się starzec co żywo około tego, bo mu to przypominało lata jego młodości. —

Szopka była obszerna — w głębi spoczywało w żłobie Dzie­ ciątko Jezus na sianku — przy niem Matka Boska i święty Józef: stał tradycyjny wół i osioł — gromada pasterzy na kolanach wieńcem otaczała ubogi żłobek. —

Nagle zabrzmiała pieśń kolendowa przy wtórze skrzypek: Wałek to na lipowych wygrywał skrzypeczkach, a chór chłopców ze wsi wyuczonych przyśpiewywał.

Starzec patrzał pilnie na wnuczęta jakie wrażenie wywrze to nieznane dla nich widowisko — cieszył się gdy zobaczył ich naj­ przód podziwienie, potem zachwyt i radość, która nie miała gra­ nic, gdy ujrzały wysuwające się rozliczne figurki pięknie wystro­ jone, to dziarskich parobczaków krakowskich i mazurskich, to

dziewoje, skaczące razem przy ochoczych śpiewkach. —

Jadwisia siedząca na kolanach sędziwego wojaka klaskając "w drobne rączęta, wołała wciąż „jakiesz to śliczne“ i całowała dziadka w wielkiej radości. — Nagle, rączki jej opadły — z ro­ dzajem przestrachu ujrzała króla Heroda z długą brodą, w koro­ nie, jak wydaje rozkaz wycięcia w pień niemowląt wszystkich — jak dowódzca jego straży przynosi wiadomość, że rzeź już speł­ niona — kiedy nagle, ukazuje się straszna śmierć z kosą w ręku.

(22)

— 16

-Na ten widok, dumny a okrutny Herod, który tyle krwi nie­ winnej przelał, pada na kolana i pokornie żebrze aby mu życie podarowała. Daremne prośby, śmierć niewzruszona jednym za­ machem ostrej kosy głowę mu ścina — i gdy sama znika, wpada djabeł czarny z rogami i ogonem, porywa na widły ciało Heroda, i zanosi do piekła. —

Struchlała mała Jadwisia na tę scenę — stali jak skamieniali jej starsi bracia — dopiero oddetchnęli swobodnie, gdy się ukazał o le jk a r z W ę g ie rs k i, k o z a k U k r a iń s k i ochoczo wyskakując p ry s iu d y : c z a ro w n ic a masło robiąca — a w końcu siwy dzia­ dek z dużą torbą żebrzący po kolendzie. —

Pan Adam napełnił ręce wnuków drobnym groszem, aby mu wsypali do nadstawionego worka — dołożyli się do tego obecni hojnym datkiem, i widać że dziadek był zadowolony z otrzyma­ nego daru, bo zajrzawszy do torby — pokłonił się gościom i w tej chwili dywan drzwi napowrót zasłonił.

— Czy to już wszystko skończyło się? zapytała mrużąc do snu oczęta Jadwisia.

— Na dziś już koniec zabawie, odrzekł pan Adam — to czas spoczynku, jutro rano na trzy msze do kościoła, ale raniutko

dziatwo wstań. Najprzód pokłon Bogu i modlitwa — a teraz

czy słyszycie? —

I w tej chwili na dużym zegarze staroświeckim, który w szafce rzeźbionej z dębowego drzewa stanął na dawnem swoim miejscu, wróciwszy od paru dni od Zegarmistrza z Warszawy — głośno wybiła dziesiąta godzina; zaledwie dźwięczny dzwonek ucichł — zaczął grać M a rsz a z p o d Ż ó ra w n a , ową najulubieńszą melodyę króla Jana Sobieskiego.

Była to nowa niespodzianka dla dziatwy: przybiegła z podzi- wieniem pod zegar i oglądała go ciekawie ze wszystkich stron — nasłuchując z upodobaniem co wygrywał. —

Wkrótce melodya ucichła — towarzystwo się rozeszło, a pan Adam z modlitwą na ustach udał się na spoczynek i smaczno snem twardym zasnął.

(23)

Rozdział II.

P ie r w sz y d zień św ią t B o ż e g o N a r o d z e n i a . — N ie w id z ia n e o b ra zk i w w ie lk ie j k o m n a cie. — D z ia d e k z a czy n a op o w ia d a n ie o d aw n ych d z ie ­ ja ch . — W a n d a , K ra k u s. — L e ch . — P o p ie l: je g o śm ierć. — P ia s t; w yb ór je g o na k ró la . — Z iem ow it. — M ie cz y sła w , D ą b r ó w k a . — W p r o ­ w a d zen ie w ia ry c h r ze śc ia ń sk ie j — B o le s ła w C h rob ry. — Ś w ię ty W o j­ cie ch . — P r z e ja ż d ż k a zim ow a. — Ś n ieży ca . — W ilk i. — S tra sz n e

ło w y . —

(24)
(25)

Rozdział II.

Pierwszy dzień świąt Bożego-Narodzenia był pogodny i jasny. Słońce od samego rana przyświecało na bezchmurnem niebie — najmniejszy wiatr nie przewiewał — a chociaż promienie odbijały się w kryształach zamrozu i grubo zasłanego śniegu, zimno ła ­ godne — powietrze przyjemne, rozweselały świat Boży.

Po rannem nabożeństwie z pobliskiego kościółka już powrócił pan Adam z dziećmi i wnukami do dworu: wszyscy byli radośni, na każdego obliczu widny uśmiech i zadowolenie serca.

Po śniadaniu zaprosił wnuczęta swoje stary wojak do siebie: przybiegły zaraz, i na środku sali stanęły zdumione. Cała jedna jej ściana była zawieszona obrazami, olejnemi sztychami i drzewo­

rytam i, na co wczoraj, zajęci sz o p k ą , nie zważali wcale.

(26)

— 20 —

Zaprosiłem was moje kochane ptaszęta dla tego, ażeby wam pokazać ładne i pouczające rzeczy: po modlitwie do Boga nic tak nie ożywia myśl i serce człowieka, jak wspomnienia dawnych czasów i ludzi co żyli przed nami. A tu na ścianie macie roz­ wieszone obrazki, które wam to wszystko przypomną: — czy chce­ cie, ażebym dziś wam rozpoczął opowiadać i objaśniać te obrazki? — Prosimy dziadunia prosimy! zawołali razem Zygmuntek z Tadeuszkiem, a mała figlarna Jadwina, podbiegłszy do starca, dygnęła zgrabnie i wyrzekła:

— Ja oto proszę dziadzi!

— Dobrze więc moje pisklęta — rad dzisiaj to rozpocznę, bo to dzień w którym się Chrystus Pan urodził, przynosząc z sobą dla nas zbawienie i nową miłości chrześciańskiej naukę: — jest to rocznica wielka i radosna dla całego świata — miejcież więc w swej pamięci i dla siebie rocznicę — gdy zaczniemy poznawać historyę swojego kraju. — Zwróćcie więc uwagę na to, co wam będę mówił przy każdym obrazku. —

Widzicie tu najprzód — liczne grono kobiet, starców i rycerzy zebranych nad brzegiem rzeki i zwłoki utopionej królowej W andy. Jadwisia śpiewa o niej piosneczkę, co się nauczyła od swojej niańki: powtórz że nam moje dziecię.

I d z ie w c z ą t k o n a z n a n ą n u t ę z a n u c i ło c ie n k im g ł o s e m : „W a n d a le ż y w n aszej ziem i

Co n ie ch cia ła A ie m ca , L e p iej za w sze m ieć sw o jeg o

N iż li cu d zo ziem ca .“ —

Pan Adam ucałował ją za to serdecznie i dalej mówił. Była to jedyna córka króla K r a k u s a , wielkiego wojownika, który miasto Kraków założył, i na wysokiej górze zamek obronny wystawił. Góra ta zowie się W aw el, i w niej jest jaskinia zwana dotąd S m oczą jamą, gdzie się straszny Smok ukrywał — a mie­ szkańcy okoliczności musieli mu co dzień podawać na strawę po trzy cieląt albo baranów. Taki haracz temu potworowi, którego zabić nikt nie potrafił, wielce trapił zarówno lud cały jak i samego Krakusa. Zaradąwdęc szewca S kuby, Krakus kazał skórę cielęcą na­

(27)

dziać siarką i podrzucić o zwykłej godzinie: smok głodny wypełzał ze skalistej jamy i połknął: ale zatlona siarka palić go okrutnie zaczęła. Daremnie, chcąc ugasić pragnienie i ogień wnętrzności, pił a pił wodę z Wisły — nic nie pomogło, zdechł na jej wybrzeżu z wielką radością mieszkańców Krakowa.— Kiedy Krakus w sędziwych latach um arł, pochowany zwyczajem pogańskim na górze L a- s o tn ie zaraz po drugiej stronie Wisły: na wielkim stosie spalono jego zwłoki, i nad prochami jego wysypano z ziemi wysoką mogiłę. Przechowała się ona dotąd i zowie się R ę k a w k ą , na pamiątkę że ziemię na nią lud go kochający nosił w rękach i w rękawach od sukmany. Z niej widok śliczny na całe miasto i dalekie oko­ lice. W dawnych łatach w rocznicę jego śmierci, wyprawiano na tej mogile igrzyska, przechowując wdzięczną pamięć ukochanego monarchy. Zwyczaj ten, jakkolwiek zmieniony, przechował się do dziś dnia. W trzeci dzień świąt Wielkanocnych, zebrani Krako­ wianie z wierzchołka wzgórza rzucają obwarzanki, ciasta i owoce młodzieży wiejskiej i miejskiej, która się za niemi upędza i bawi zebranych swemi wyścigami. Marcin Bielski stary kronikarz z XVI. wieku, który wiele z podań ludu, jakie za jego czasów jeszcze się przechowały, pisze, że Krakus „łysy był i brodę przystrzygał.“— Ten pozostawił dwóch synów — starszy miał objąć rządy, ale młodszy zabił go na polowaniu, a udając że zginął od zajadłego dzika, skrwawione jego szaty pokazywał, z rzewnym płaczem bo­ lejąc nad brata śmiercią. Wszyscy uwierzyli temu, i wstąpił na tron pod imieniem Lecha III. ale zbrodnia nigdy się nie utai, wkrótce dowiedziano się o spełnionem morderstwie: — znienawi­ dzony, widząc powszechną pogardę, dotknięty zgryzotami sumienia, z wielkiego żalu umarł. —

Pozostała więc tylko jedyna córka imieniem W a n d a po Kra­ kusie, którego pamięć lud zawsze jednakowo wielbił: tę więc wy­ niesiono na tron osierociały.

Z wdzięków zarówno jak z rozumu zasłynęła młoda królowa: R y ty g ie r książę niemiecki, pragnąc zarówno pięknej dziewicy, jak i jej państwa, wysłał posłów z prośbą ażeby mu oddała swą rękę: ale Wanda nieprzyjęła swatów i odrzekła, że woli być

(28)

22

wolną — niż żoną niemieckiego książęcia. W ysłał więc i drugie po­ selstwo z bogatemi dary— ale i to nic nie wskórało. Rytygier zawrzał zemstą — zebrał wojsko i stanął w granicach jej państwa. Nie­ ustraszona Wanda na czele swego Rycerstwa uderza na niemców i zwy- cięztwo odnosi. Rytygier po doznanej klęsce sam się zabił, a Wanda która czystość dziewiczą swoim Bogom poślubiła — niechcąc być powodem nowego najazdu, z mostu pod Krakowem rzuciła się

w największą głębię Wisły i utonęła. Ciało jej, znaleziono na

brzegu, gdzie D łu b n ia rzeka wpada do Wisły o milę od Krakowa.— Na wieść o tern, lud zbiegł się żalem wielkim zdjęty, i jak jej ojcu, na podgórzu, w pobliżu Wawelu, wysypał wysoką z ziemi m ogiłę, w której zwłoki ukochanej Wandy pogrzebał.

Przy tym wzniosłym kopcu, zbudowano kościół i wieś nazwaną została M ogiłą.

Obraz na który patrzycie, jest pęzla A le k s a n d r a L e s s e ra : w nim utalentowany artysta przedstawia właśnie chwilę, kiedy znaleziono zwłoki Wandy.

Dziatwa długo stała w miejscu, przypatrując się ciekawie obrazowi, gdy najstarszy Zygmuntek, wyrzekł:

— Proszę dziadunia dla czego brat Wandy nazywał się L e c h tr z e c i, a my nic o pierwszym i drugim niewierny?

— Bardzo słuszne twoje spostrzeżenie moje dziecko, bom zapomniał powiedzieć wam o pierwszym Lechu i jego następcy.

Najdawniejsze starych ludzi podania o tym Lechu, jest: że wędrując L ech z Kroacyi, wraz z bratem swoim C zechem , kiedy się z sobą rozdzielili, przybył z drużyną swoją w okolice dzisiej­ szego G n ie z n a , tu założył swoją stolicę, i gród z warownym zamkiem który zbudował nazwał G n iezn em , znalazłszy mnóstwo gniazd orlich po drzewach. Ztąd też orła białego za herb swój przybrał i na chorągwiach swego rycerstwa kłaść kazał. — Tyle tylko kronikarze nasi o nim mówią — i krótko o synu jego Lechu drugim wspominają, jako o mężu walecznym. —

Wygasł ród Lecha niedługo, zabrakło potomków Krakusa, wstąpiła na tron rodzina Leszków, z których najgłośniejszy był P o p ie l drugi, którego myszy zjadły. —

(29)

— Jak go tak małe stworzenia zjeść mogły — zapytuje zdzi­ wiony Tadeuszek, czy on się obronić nie mógł? —

— Miejcie cierpliwość moje dziatki, zaraz wam to opowiem. Ojciec jego P o p ie l p ierw sz y , wyrodziwszy się od przodków swoich, objął panowanie, ale zgnuśniały, leniwy i o nic niedbały, był w powszechnej pogardzie. Przeniósł on stolicę swoją z Gniezna do Kruszwicy, gdzie i umarł.

Po nim wstąpił syn urodzony z Węgierki Berty, nazwany

C h o stk ie m od rzadkich włosów na głowie i brodzie. Bracia

zmarłego Popiela a stryjowie jego następcy, wzięli opiekę nad młodzieńcem, i gdy dorósł dali mu za żonę niemkę, którą poko­ chawszy, był jej woli i myśli ślepym narzędziem. Odtąd po sutych godach weselnych — na zamku w Kruszwicy, zdawszy rządy państwa żonie, oddał się zabawie, tańcom i ucztom, nie dbając

o potrzeby kraju i pomyślność poddanych. Poważni stryjowie

zjechali do Kruszwicy, z napomnieniem tak Popiela jak i jego żony: — ta, przestraszona surowemi słowy starców namówiła męża, ażeby ich zgładzić. — Chętnie uległ jej woli, a udając śmiertelną chorobę, zaprosił wszystkich ażeby się z nimi pożegnać, i polecić ich pamięci i opiece, żonę i drobną dziatwę. Stryjowie chętnie przybyli — podano miód i czary, Popiel wypił ich zdrowie, starcy także spełnili swoje czarki na podziękowanie, ale połknęli ze słodkim trunkiem i jad śmiertelnej trucizny. Zaledwie opuścili zamek książęcy — w strasznych boleściach wczyscy pomarli, a za­ wzięta N ie m k a żona Popielowa, rozgłaszając, że to ich zemsta Bogów dotknęła, niedozwoliła nawet zwłoki otrutych stryjów jak przystało pogrzebać, ale rozkazała je rzucić do jeziora G o pła. Z ciał niewinnie zamordowanych sędziwych starców wyroiła się nieprzeliczona liczba myszy, która rzuciwszy się na Popiela, po­ żarła go wraz z żoną i dziećmi. —

Taką jest powieść ludu, na pozór dziwna, ale w niej na spodzie leży prawda i rozjaśnia rzecz całą. W owych czasach tak pojedyń- czy człowiek jak i całe rodziny, miały dodawane sobie od drugich

przydomki. Jednych dla waleczności i srogości zwano w ilk i,

(30)

— 24 —

innych M yszam i dla gospodarnej oszczędności. Była to rodzina liczna, oddana pracy, ale dzielna i waleczna. Gdy Popiel na roz­ pustę i pohulanki wydzierał im wszystko co ciężkim trudem zdobyć mogli, nie mogąc znieść ucisku, po spełnionej zbrodni na stryjach kochanych od ludu, powstali razem Myszy, uderzyli na zamek w Kruszwicy — w pień wycięli Popiela z całą rodziną, i wraz z tymi którzy go bronić chcieli. — Tak wyginął ród jego cały. —

Po jego śmierci rozjaśniają się dzieje historyczne polskie — jak to zobaczycie zaraz. —

Patrzcież na ten obrazek piękny, na początku tej książki umieszczony.

Oto sędziwy starzec siedzi przy drzwiach otwartych swej chaty pod słomianą strzechą, którą kilkowiekowy jawor — gęstym liściem osłaniał: na szczycie bociany założyły swe gniazdo. Jest to P i a s t — którego imię dotąd się przechowało: nagle z pośród chmury jasnej, pojawia się dwóch aniołów, a jeden z nich prze­ mówił do niego ludzkiemi słowy.

— Odepchnięci ze wzgardą od Popiela w zamku, tyś nas przyjął i nakarmił gościnnie — czeka cię za to nagroda — bądź posłuszny woli Bożej. —

Właśnie pod tę porę zebrał się naród gromadnie pod Krusz­ wicą i nad Gopłem na naradę, kogo wybrać na tron osierocony? — Po długich sporach wszyscy się zgodzili, ażeby wybrać tego, kogo równo ze świtem ujrzą płynącego po jeziorze. Piast był wówczas na drugiem wybrzeżu w swojej pasiece, gdzie miód podbierał: ze zdobytym plonem, wraz o wschodzie powracał w łodzi, gdy go zebrani nad jeziorem okrzyknęli panującym. Daremnie się kmieć pracowity wypraszał — musiał przyjąć najwyższą władzę, ale na pamiątkę swego stanu, kazał zachować c h o d a k i lipowe, w których chodził od lat młodych. —

Tak przepowiednia Aniołów ziściła się, a Piast stał się głową rodu królewskiego, co panował przez trzy z górą wieki na tronie polskim, a w Mazowszu utrzymał się w ciągu pięciu stuleci, w ksią­ żętach Mazowieckich. Jak pojedziemy do Warszawy, zaprowadzę

(31)

was do katedry Ś-go. Jana, gdzie po lewej ręce od wielkiego oł­ tarza, spoczywają dwaj ostatni książęta Mazowieccy z rodu Piasto­ wego. Po ich zgonie włączono całe księstwo do korony, i odtąd stanowiło z nią zawsze nierozłączoną całość. —

Piast miał syna Z ie m o w ita , który objąwszy po nim rządy, jako rycerz waleczny a dzielny, odpierał Niemców i wszystkich co łupić chcieli ziemię polską. Prawnuk jego M ie c z y sła w , od którego już się pewne dzieje narodu zaczynają, porzucił pogaństwo, przyjął wiarę chrześcijańską, pojąwszy za małżonkę królewnę

Czeską D ą b ró w k ę , córkę króla Bolesława. Przeniósł .stolicę

swoją z Kruszwicy do Gniezna, i tu się wśród wspaniałego

obrzędu ochrzcił w roku 966. Widzicie moje dziatki kochane,

jak to już dawne czasy temu, ileż to lat przeminęło, ilu ludzi umarło — a historya to wszystko dla pamięci potomnych zacho­ wała. Ztąd ta nauka jest jedną z pierwszych, bo stawiając przy­ kłady wielkich i znakomitych ludzi, uczy jak potrzeba Boga i cnotę miłować, ażeby żyć poczciwie na tej ziemi, a chronić się złego. Historya zachowuje ich zacną pamięć — ale nie przemilcza złych i zbrodniarzy, których czyny wstrętne i grzechy wystawia na przekleństwo następnych pokoleń, ażeby się strzegli pójść ich śladami. —

W orszaku królewnej Dąbrówki było wielu kapłanów chrześ­ cijańskich, którzy zaraz gorliwie się wzięli do rozkrzewiania nauki Chrystusa Pana, a niszczenia bałwanów bożyszcz, którym lud od- dawna bił pokłony, otaczał świętością, i modły swrnje do nich wznosił. — Posągi drewniane porąbano toporami i spalono — kamienne topiono w głębi rzek i jezior. Z tych ostatnich, jeden posąg z kamienia, dziwnem zrządzeniem Opatrzności przechował się dotychczas. Rzucony w rzekę Z b ru c z na Podolu Galicyjskiem, (byliście tam latem przeszłego roku u Ciotki, co mieszka nad jej brzegami), ulgnął głęboko w mule na spodzie, i tak blisko tysiąca lat przeleżał. Przed kilkunastu laty, gdy w wielkiej posusze wody opadły, wychyliła się głowa tego bałwana, wyciągnięto więc go na ląd — i przekonano się że jest to posąg bożka Ś w ia to w id a o czterech twarzach pod jednym kapeluszem, który ma kształt

(32)

taki tam jak górale dotąd noszą. Stał on dawniej w swojej świą­ tyni, lud bił czołem przed jego postacią, składał ofiary, wzywał pomocy, gdy potrzeba było iść na wojnę — i bronić się najezdni- kom. Oto widzicie ten posąg tylko w zmniej­ szonych rozmiarach, a na nim jest oręż, róg — i wizerunek konia, jako godła Ś w ia d o w id a opiekuna walczących w obronie własnych granic, domowych ognisk. —

Pierwsi Apostołowie czescy, rozbiegli się po kraju niosąc światło nauki Zbawiciela, a że mówili językiem swoim zrozumiałym dla ludu polskiego, i przemawiali z miłością, zalecając braterstwo, szła im praca zbawienna łatwo, bez przymusu i krwi rozlewu. — Zwalając i niszcząc bożyszcza, zamieniali te świątynie pogańskie, do których lud gromadził się tłumnie, w kościoły chrześcijańskie. — Tak mamy ślady pewne, że kościoły Ś-go. K rz y ż a na Ł y s e j g ó rz e w San- domirskiem, Tum pod Łęczycą — i na J a s n e j- G órze w Częstochowie, stoją właśnie na miejscu dawnych bałwochwalskich świątyń. —

Długich lat potrzeba było na wytępienie zu­ pełne pogaństwa — lubo wiele zabytków w zwy­ czajach ludu naszego zostało, jak macie tego przykład w S o b ó tk a c h , kiedyście latem prze­ szłego roku tak radośnie skakali w około stosu

światowid. gorejącego z suchych gałęzi. Od młodych lat

pamiętam te ognie w wigilią Świętego Jana roz­ palone, i teraz na ich widok rad czuję pociechę sercową, bo mi przypominają dziecięce lata swobodne. —

Mieczysław z Dąbrówki pozostawił syna B o le s ła w a , który dla dzielności i rycerskiego serca, otrzymał przydomek C h ro b re g o czyli walecznego, a historycy nasi nazwali go w ie lk im , bo za­

prawdę zasłużył sobie na to miano zaszczytne. Był to jeden

(33)

polskiego. Ciągle prawie w czasie swego panowania musiał toczyć boje — odpierając najazdy to chciwych ziem i łupów ze słowiań­ skich krajów, okrutnych Niemców — to walcząc z Czechami i Ru­ sią, wszędzie wychodząc zwycięzką ręką. Przechowywał starannie zwyczaj od czasów Mieczysława pierwszego powstały, że gdy w kościele przy mszy świętej czytano Ewangielią, każdy z obecnych do połowy z pochew dobywał szabli, na znak gotowości obrony wiary Chrystusowej, a gdy zaśpiewano „ G lo ria T ib i D o m in ę “ „Chwała Tobie Panie" dopiero oręż chowano.

Bolesław pomimo ciągłych niemal wypraw wojennych, państwo swoje urządził i mądrze zagospodarował, podniósł jego znaczenie i potęgę i pierwszy na króla polskiego w Gnieźnie ukorowany został. — Gromiąc zwycięzkim orężem Niemców, Czechów i Ruś, rozszerzył granice swego królestwa, i na ostatnich kresach, na pamiątkę w D n ie p rz e , żelazne trzy słupy graniczne postawił, a od strony Niemiec, jeden słup podobny w rzece O ssie. —

Złamany pracą i trudami, gdy czuł zbliżający się koniec życia, i ciężko zachorował w Poznaniu, przyzwał syna M ieczy sław a, a zdając mu rządy rozległego państwa, dał mu ostatnią przestrogę.

— Już ja się z tym światem rozłączam, proszę cię i upomi­ nam jako ojciec kochający, ażebyś w każdej sprawie miał przed oczyma Pana Stworzyciela swego, poddanych swoich miłował, za­ chowywał się względem nich tak, ażeby tobie nie z bojaźni, ale

z miłości posłuszni byli. Bądź sprawiedliwym, skromnie żyj,

a próżnowania strzeż się jako jadu trującego. Zostawiam ci

wszystkiego dosyć — ale szczęścia dać ci nie mogę — zapracuj sam na nie!

Wieść o zgonie wielkiego króla pokryła ciężką żałobą cały naród. Żałowało go rycerstwo, pod którego wodzą odnosiło zwy- cięztwa i gromiło nieprzyjaciół; płakał lud i obywatele jako spra­ wiedliwego pana, którego lękali się pograniczni najezdnicy, i w po­ koju każdy mógł swobodnie oddać się pracy swojej. — Tańce i zabawy ustały — mężczyźni jak niewiasty przywdziały strój ża­ łobny, strzegąc się szat świetnych. — Lud w podaniu swojem za­ chowywał wiarę, że Bolesławowi Chrobremu miecz anioł z nieba

(34)

— 28 —

przyniósł i dla tego zawsze wrogów swoich zwyciężał. Miecz ten zwanym był S z c z e rb ie c , dla tego, że po zdobyciu Kijowa, król ten uderzył ostrzem w mur b ra m y z ło te j, i na nim szczerb się zrobił. Przechowywano go długo w skarbcu królewskim w zamku na Wawelu, wraz z jego koroną: i ostatni raz przy koronacyi Sta­ nisława Augusta, użyte do tego obrzędu zostały. —

Za jego czasów przybył z Czech Święty Wojciech dla rozszerze­ nia Aviary świętej. On to ułożył sławną pieśń „ B o g a ro d z ic a “ obejmującą modlitwę do Najświętszej Maryi Panny, którą śpiewano nietylko po kościołach wszystkich, ale rycerstwo nasze przed za­ częciem każdej bitwy, na klęczkach hymnem tym wrzyAvało pomocy Bożej. — W starożytnej katedrze Gnieźnieńskiej dotychczas prze­ chowała się ta pieśń wraz z pierwotną melodyą. — Bolesław Chrobry, dla pomnożenia chwały Zbawiciela, założył klasztory wraz z kościołami w S ie c ie c h o w ie nad Wisłą i Ś-go K rz y ż a na

Ł y s e j- G ó r z e — av którym przechowywano cząstkę z ki’zyża

Chrystusa Pana, na którym był umęczon. —

Apostołując w Gnieźnie i okolicach, roznosił ŚA\riatło nauki Chrystusowej: następnie w towarzystAvie dwóch swoich kapłanów i trzydziestu zbrojnych, udał się do P ru s a k ó w co jeszcze zacię­ tymi poganami byli. Przybywszy do Gdańska, tłumy Avielkie ludu ochrzcił: a widząc pomyślny początek, odesłał żołnierzy, których mu dodał dla bezpieczeństwa król Bolesław Chrobry, a sam z dwoma towarzyszami udał się na opowiadanie słowa Bożego.— Wieść o tych nieznanych dotąd gościach szybko się rozbiegła po­ między poganami: kapłan ich S y g go n zbiera gromadę swoich, napada bezbronnych apostołów, i skrępowanych rzuca na ziemię. Wojciech widząc śmierć pewną, temi słowy zaczął pocieszać towa- rzyszÓAV swoich.

— Bracia! nie smućcie się! Aviecie że cierpimy av imię Pana,

którego moc nad moc Avszelką! Cóż jest zacniejszego, co piękniej­ szego, jak słodkie życie dla najsłodszego Jezusa stracić!

Ale zapalony gniewem Syggon niedał mu skończyć, porwał

włócznią i a v serce biskupa ugodził. Rzucili się na niego drudzy

(35)

obnosili w tryumfie. Towarzyszów Wojciecha zachowano przy życiu.

Król Bolesław dowiedziawszy się o męczeńskiej śmierci Ś-go. Wojciecha wyprawił posłów i wykupił tak ciało zabitego jak i dwóch kapłanów jego. — Na wieść, że te szczątki apostoła zbli­ żają się do Gniezna, z wielką czcią je przyjął, i jako relikwie w katedrze swej stolicy pochował. — W T rz e m e sz n ie , zacho­ wanym jest dotąd kielich, którego, wedle podania dawnego, używał przy odprawianiu mszy świętej

Święty Wojciech. — Apostoł ten, który życie swoje oddał za wiarę Zbawiciela, policzony między świę­ tych i patronów polskich: dlatego też jego wizerunek zawiesiłem przy Bolesławie Chrobrym, możecie się więc dobrze mu przypatrzeć.—

Dziatwa zbliżyła się do ściany spoglądając z uszanowaniem na postać biskupa. —

Pan Adam poszedł do okna i spojrzał na obrzerny ogród. Słońce jasno przyświecało: stada wron, kawek i kruków osiadło drzewa, i biegało po szerokiej drodze środkowej. —

— Dzień pogodny moje pta­ szęta — mróz nie wielki— sanna wyborna — przejedziemy się po

obiedzie trochę, ażeby odetchnąć świeżem zimowem powietrzem: a teraz idźcie do matki, ja sobie odetchnę i podumam-.

Wnuki posłuszne jak zawsze na każde skinienie dziadunia, cicho się wyniosły z wielkiej komnaty, a starzec, dorzuciwszy kilka grubych z dębu gałęzi, siadł przed kominkiem w swoim dużym krześle, patrząc z przyjemnością na coraz większy płomień. Po chwili otoczony miłem ciepłem, przymrużył oczy i zaczął drzemać.

(36)

- 30 —

Wałek, który sprzątnąwszy sypialnię, idąc na palcach, ujrzał pana śpiącego, cichutko podsunął się bliżej komina i z miłością spo­ glądał na jego zmarszczone oblicze. Widać że marzył słodko, bo uśmiech igrał na ustach, i rumieńce wybijały żywe. Niedługo ocknął się dziadek — przetarł oczy — a dojrzawszy Walka zapytał:

— Co tu robisz chłopcze?

— A to proszę jegomości — ja jakiem zamiótł sypialny po­ kój chciałem wyjść — ale widząc . . .

— Że ja drzemię — niechciałeś mnie zbudzić, dodał pan

Adam, dobrześ zrobił. Teraz pobiegnij do starego Szymona,

niech zaprzęże moje siwki do sanek, przejedziemy się z dziatwą trochę.

Wałek pośpieszył spełnić polecenie, a pan Adam krzątać się

zaczął, ażeby przywdziać się w futro. Wnuki świadome prze­

jażdżki, wbiegły już ubrane ciepło: — niedługo zadzwoniły sanki, i rzeźwo wyciągniętym kłusem, po gładkiej śnieżnej drodze biegły dzielne siwki. —

Zaledwie pod las nadjechali, stary Szymon spoglądając w niebo, zaczął głową kręcić, wreszcie zwróciwszy się do Pana przemówił:

— Widzi Jaśnie Pan — tę szarą chmurę — to śnieżyca! Zaraz słonko zasłoni i zrobi ciemnotę na Bożym świecie. Trzeba nam zmykać.

— Zawracaj do dworu ale raźnie, żeby mi dziatki nie prze- ziembły!

Szymon zwrócił siwki, trzasnął z bata, cmoknął, a sanki tylko skrzypiały na śniegu, suwając się lotem ptaka. —

Już byli na połowie drogi, gdy lekki wiaterek — zamienił się szybko w mroźną wichurę: szczęśliwie już dopadli opłotek dworskich, i wjeżdżali w bramę dworską — kiedy nagle padła wieczorna pomroka — poświst burzy zahuczał, a śnieg grubemi płatami gęsto padać zaczął.

Oboje rodzice niespokojni, widząc nadchodzącą burzę zimowę — usłyszawszy dzwonek od sani wybiegli uradowani na ganek, gdy Pan Adam, rzeźko wyskoczywszy z sanek podawał w ich

(37)

wszyscy schronili się do dworu — a śnieżyca tak wiać gwałtownie zaczęła, że Szymon zaledwie trafił do stajni. —

Pomroka padała coraz większa; do objadu trzeba było świece zapalić.

— Dobrze żem usłuchał starego Szymona, mówił Pan Adam, i żeśmy zdołali uciec przed zamiecią. Jak zawracaliśmy od lasu już parę wilków wybiegło z gąszczów i zaczęli nas wietrzyć. Strach mnie przejął, bo broni z sobą nie wziąłem. Któż bo mógł myśleć, że nas taka przygoda spotka niespodzianie! Zaraz mi na myśl przyszły dawne wspomnienia, kiedym raz ledwie życie uniósł z gromady rozwścieczonych wilków, a drugi raz, gdym mało nie zmarzł w strasznej śnieżycy. —

— A czy dziadzio nam to opowie? zapytała ciekawie mała Jadwisia.

— Dobrze moje kochane dziatki — jak zjemy objad — i pój­ dziecie do mnie, a ja fajeczkę wypalę, to przy ogniu kominkowym wszystko wam opowiem — ale to będzie strach — i poczujecie zimno!

— Ja bo się wilków nie boję! zawołał śmiały Tadeuszek — raz mi go pokazywali — to tylko jak pies wygląda. Jakbym go kijem lunął — to zabił na śmierć: i Zyzio to samo mi mówił.— — A wiesz ty zuchwały chłopcze — odezwał się ojciec — że on dziesięciu psom się nieda — i człowieka powali — i za­ gryzie?

— Niechno im opowiem moje przygody — odrzekł pan Adam — to inaczej będą śpiewać. —

Umilkł Tadeusz, a obaj z bratem spoglądali uważnie na dzia­ dunia i ojca, czy czasem z nich nie żartują: ale ujrzawszy ich oblicza surowe i zamyślone, sami spoważnieli — oczekując nie­ cierpliwie końca obiadu. —

Wicher poświstywać przestał — ale śnieg wśród ciszy w po­ wietrzu coraz gęściej padał: chmury za chmurami coraz nadpły­ wały — światło dzienne zgasło — i ciemność nowa zaszła. —

W wielkiej sali było jasno i ciepło bo wielki płomień buchał na kominku. Pan Adam wypalił już fajkę, gdy wnuczęta z gło­

(38)

— 32 —

śnym okrzykiem wbiegły, prosząc ażeby im dziadunio co przyrzekł opowiedział.

Znaleźli się niespodzianie i Piotr i Wałek — ciekawi co usły­ szeć, a pan Adam nigdy im tego nie bronił. Nanieśli właśnie kilka więzi suchej dębiny, i stanęli sobie w kąciku nie daleko ognia. —

Jadwisia, usiadła przy nogach dziadka na małej kanapce: a jej bracia na swoich stołeczkach, gdy pan Adam spojrzawszy z uśmiechem na grono swoich słuchaczy zaczął mówić. —

— Za moich młodych lat, pojechałem zimową porą do stryja

w Sandomierskie na zapusty. Liczyłem lat osiemnaście wieku,

i lubiłem bardzo tańczyć: Stryj miał dom otwarty — bawiono się w nim ochoczo — bo miał trzy córki panny urodne i dwóch sy­ nów starszych odemnie: a w święta i niedziele zjeżdżało dosyć krewniaków, sąsiadów i przyjaciół.

Nieraz tańcowało się noc całą — i dzień po tern drugi nie- myśląc o spoczynku wcale. — Tak nam przeszedł cały Styczeń. Zima była śnieżna i mroźna, ale sanna wyborna. Nadszedł Luty: kiedy to w stada zbierają się wilki, a nie' brakło ich w tej oko­ licy: szkody niemal robiły codziennie. Brat Tomasz nastarszy syn S tryja— postanowił dać im nauczkę i dobrze przetrzebić; ułożył więc wyprawę z prosięciem.

— A cóż takie małe zwierzątko pomoże? zapytał Zygmuntek. — Zaraz wam objaśnię. — Najprzód kawał zagryzionego przez wilki lub zdechłego konia obwozi się w około po śniegu, i porzuca w miejscu oznaczonym — a zaraz orszak zbrojnych myśliwych w wielkich saniach, taż samą drogą pod noc jedzie. Jeden z nich naciska od czasu do czasu żywe prosię, ażeby kwiczało, czem zwabione wilki na strzał pewny nadbiegają. —

Tak się też stało. W ogromne zasiadłszy sanie w cztery

dzielne konie zaprzężone, wyruszyliśmy z dworu. Brat Tomasz dowodził wyprawą. Noc była pogodna, księżyc w pełni przyświe­ cał: gdy nas osiemnastu dobrze zbrojnych z radosną otuchą po­ myślności łowów sunęło się po bitej drodze. Jędrzej siwy myśli­ wiec i doświadczony, gdyśmy podjechali pod krzaki przy lesie

(39)

zaczął gnieść prosiaka — a kwik jego rozlegał się daleko. Nagle chmurka zasłoniła nam miesiąc, i gruba pomroka nocy zapadła. Wtedy i w lesie i w krzakach zaczęły przyświecać coraz liczniej­ sze światełka. Ja stałem przy Jędrzeju: stary myśliwiec na ten widok rzekł zcicha do mnie.

— Widzi Panicz — te światełka to ślepia wilków — daj Boże ażebyśmy cali z tej wyprawy wyszli.

-I coś szepnął memu bratu: Tomasz tedy krzyknął na fornala: — Zawracaj — i co koń wyskoczy ruszaj!

A zwróciwszy się do całego grona:

— Panowie! na miłość boską nie strzelać aż dam hasło. Trzymać się krzepko w saniach — bo który wypadnie to zginie!

Zimno mi po kościach przeszło — widząc przelękłych starych i doświadczonych łowców: każdy na podorędziu trzymał strzelbę z odwiedzionym kurkiem, i czekał rozkazu do strzału.

Lecieliśmy lotem ptaka — śnieg zaczął coraz gęściejszy pa- , dać — a gromady wilków ze wszystkich stron się ukazywały coraz liczniejsze; ujrzeliśmy wreszcie naszą wieś, przez którą szeroka wiodła droga, i światło po chatach. Wtedy brat Tomasz krzyknął:

— Ognia! ale pojedynczo nie razem.

Stary Jędrzej wziął dobrze na cel i z hukiem wystrzału naj­ bliższe nas wilczysko powaliło się na miejscu, i jam celnie mierzył i lecieliśmy dalej.

Wszystkie psy wiejskie zaczęły ujadać, lecz wkrótce ich głosy ucichły, bo straszna gromada zajadłych i zgłodniałych wilków, wszystkie rozszarpała. — My co koń wyskoczy uciekaliśmy — widząc coraz liczniejsze stada wściekłego zwierza, wybiegające z boru i chcące nas otoczyć.

Stryj mój usłyszawszy pierwsze strzały, zerwał się od stołu, pilnie nasłuchując: ale gdy huk ręcznej broni coraz się zbliżając, nieustawał — zmiarkował jako myśliwiec doświadczony całe nie­ bezpieczeństwo nasze. Natychmiast we dworze kazał się wszystkim uzbroić, strzelby dobrze nabić, i wybiegłszy na podwórze wielką

bramę otworzyć. Sam z bronią w pogotowiu, wraz ze swymi

gośćmi stanął w obszernym ganku.

(40)

— 34 —

To nas ocaliło, w pełnym galopie wpadliśmy na podwórze — i zaledwie zdążyli wyskoczyć z sanek, gdy gromada wilków wtło­ czyła się za nami. Już zmęczonych i białą pianą okrytych na­ szych koni uratować niemożna było: w naszych oczach powalone, rozszarpane i pożarte zostały; ale ta chwila właśnie, kiedy zajęci byli swoim łupem , posłużyła stryjowi i nam wszystkim do prze­ trzebienia ich potężnie. Do czterdziestu szło na raz strzałów, a rzadko który chybił. Najwścieklejszy zwierz nasycony mięsem naszych koni, zaczął się cofać, za niemi ustępowały drugie rażone ogniem: tak po przeszło godzinnej walce, odnieśliśmy zwycięztwo. — Z psów dworskich tylko ocalały te co się skryć dobrze umiały: śmielsze co stanęły do walki rozszarpały wilki. —

Śnieg padać przestał, ale mróz brał silny; stryj kazawszy bramę zamknąć, niedozwolił nikomu wyjść za nią — w obawie żeby mógł śmierć znaleść od rozjuszonego zwierza.

Odetchnęliśmy we dworze — opowiadając o swojej wycieczce łowieckiej, stryj chodził wielce wzruszony, i dopiero się uspokoił gdy psy domowe zaczęły na podwórzu szczekać. Zasiadłszy przed dużym kominem, w te się odezwał słowa. —

— Moi drodzy! nie małego napędziliście mi strachu, bo sły­ sząc nieustanne a coraz zbliżające się strzały, zmiarkowałem, że uciekacie przed nawałą dzikiego zwierza. A odradzałem tę wy­ prawę Tomaszowi; nie usłuchał dobrej ojca rady, bo niezajrzał do kalendarza, że to czwartego Lutego — i o tej porze najzajadlejsze wilki. Trwoga mnie przejmowała coraz większa, gdy i we wsi rozległy się nowe strzały. To mi przypomniało straszny wypadek jakiego byłem świadkiem za młodych lat moich. —

Bawiliśmy tak jak o tej porze w zapusty na granicy krakow­ skiego, i szesnastu myśliwych wybrało się na podobne łowy. Odbili się daleko od dworu, czekamy i czekamy, godzina powrotu przemija, gdy na podwórze wpadł na koniu blady jak trup młody fornal, i nie wyrzekłszy słowa, zwalił się jak kłoda przed samym gankiem. Porwaliśmy go na ręce, wnieśli do pokoju — i otrzeź­ wili. — Z początku obłąkanym wzrokiem spoglądał w około, drżąc jak w febrze, ale niedługo gdy rozpoznał nas, zaczął ciężko od­

(41)

dychać, a potem rzewnie płakać, niemogąc się utulić. Pierwsze słowa jakie wyrzekł były:

— Niema już moich Panów! wszyscy zginęli! —

Struchleliśmy na tę wiadomość, a on nam zaczął opowiadać jak szczęśliwie pod wielki bór podjechali, jak się gromady wilków ukazały nagle. Stary myśliwy radził nie strzelając zmykać, ale młodzi panowie nie słuchali, wówczas on powiedział z cicha do mnie. —

— Widzę, że zginiemy tu wszyscy: ty odetnij białonóżkę i zmykaj do dworu, a właśnie w tej chwili wywróciły się sanie. Panowie zebrali się w gromadę zapadając po pas w zaspy śniegu. Ja wsiadłem na białonóżkę — i szczęśliwie wydobyłem się na drogę więcej utartą. Spojrzałem za siebie. Miły Boże cóż ujrzałem. Koń co został już był rozszarpany, a panowie po kilku strzałach, broniąc się kordelasami, padali jeden po drugim. Niewiem co się dalej ze mną działo, schwyciłem za szyję białonóżkę i ta mnie do dworu na wpół żywego przyniosła.

— A wieleż wilków było? — zapytał Pan domu.

— Któż je naliczy! odrzekł fornal — na niebie świeciły gęsto gwiazdy, ale ich ślepia jeszcze gęściej na ziemi. —

— Bieżmy na ratunek! zawołało wielu, ale gospodarz domu, odrzekł:

— Próżna już nasza pomoc! — ale zaprzęgać do sani łowiec­ kich, broń nabić — może którego jeszcze poratujemy.

Ja młody wyrostek, ale strzelałem już dobrze, wsiadłem do sani parokonnych wraz z siwym strzelcem, i dwoma jeszcze; ru­ szyliśmy przodem, a fornal co ocalał z owej wyprawy, jechał przed nami, na rączej klaczy gniadej. Śnieg nie padał, .za śladem

więc łatwo dotarliśmy na miejsce. Sanie leżały przewrócone

i kości konia przy dyszlu, a w około może na pareset kroków, znaleźliśmy broń i ubrania poszarpane w kawały — krew świeżą na białym śniegu — ale nic więcej. — Nikt z tych łowców nie- ocalał, zwłoki ich poszły na żyr dzikiego zwierza — nawet kości

unieśli z sobą. Zebraliśmy co zostało — i smutni, ze łzami

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jak miało się już wkrótce oka- zać, „Opatrzność” zdała się być nieczuła nie tylko na prośby Fassen- bendera, ale i na wszelkie uznane za nienaruszalne normy i zasady

nocześnie jednak mają one pewne znaczenie, które nie jest wyłącznie zależnym od kontekstu znaczeniem życiowym, ale posiada pewną tożsamość, która wiąże się

Sądy niemieckie dzieliły się na powszechne i specjalne. nr 13), tworzyły: sąd niemiecki jako I instancja, orzekający w skła- dzie jednoosobowym i wyższy sąd niemiecki

- czcij i szanuj każdego człowieka, bo w każdym człowieku jest obecny Pan Jezus. - Jezus oddał swoje życie na krzyżu za nas, bo nas

To hasło tegorocznego Europejskiego Tygodnia Świadomości Dysleksji, którego celem jest popularyzowanie wiedzy na temat trudności z jakimi borykają się uczniowie, u

A positive correlation with specific growth rate of the expression levels of genes involved in anabolic processes and a negative correlation of those of stress-responsive genes,

Een belangrijke verandering welke zich in de toekomst kan gaan voltrekken is een versnelde zeespiegelstijging. De huidige relatieve3 stijging van de zeespiegel bedraagt ongeveer

Zoals eerder is betoogd, wordt er van uitgegaan dat een bekleding er zeker niet in sterkte op achteruit gaat indien de toplaag zorgvuldig met granulair materiaal wordt ingestrooid