£
fojcout-ufj-OSTATNIE DNI POMPEI.
http://dlibra.ujk.edu.pl„G azeta P o ls k a “ T om 45 (LV1II;.
OSTATNIE DNI
P O M P E I
przezW A IiS Z A W A .
Nakładem Redakcji „Gazety Polskiej* Druk. J. Sikorskiego, W arecka 14. http://dlibra.ujk.edu.pl
Ä03B0JIEH0 UEH3yP0K> BapmaBa, 4 CeHTÆÔpa 1899 roja.
KSIĘGA III.
(Ciąg dalszy).R O Z D Z IA Ł V I I I.
Julia udaje się do Arbacesa. — Skutek ich widzenia się.
A rbaces siedział w izbie otw ierającej się na p e wien rodzaj ganku lub portyku naprzeciw ogrodu. B lada tw arz jego zoraną była w ytrzym anem i cierpie niami, lecz już zdrowie żelazne pokonało po większej części sk u tk i straszliw ego przypadku, k tó ry go po zbaw ił okrutnych owoców zwycięztw a. Ochładza jące i balsamiczne powietrze orzeźwiało mdlejące jego oczy, a krew wolniej niż od dni kilku k rąż y ła w żyłach.
— T ak w ięc,—rzek ł do siebie,—burza przezna czenia ju ż przeszła; nieszczęście, k tó re przepow ie działa moja umiejętność, a k tó re naw et życiu mojemu miało zagrozić, ziściło się i jeszcze żyję. Stało się, co w yrzekły gwiazdy!... A tera z rozpocznie się ów zawód długi, św ietny , pomyślny, k tóry przeznaczyły
- 6
-mi nieba, jeżeli to nieszczęście przeżyję. Przebyłem , zw yciężyłem ostatn i złowieszczy wpływ przeznacze nia. T eraz mi tylko zostaje sk reślić plan mojej kw i tnącej przyszłości; mogę to uczynić bezpiecznie i bez obawy. N aprzód najcelniejszą rozkoszą, pierw szą n aw et przed miłością, będzie zemsta; ten G rek, zale dwie wychodzący z dzieciństwa, k tó ry przeszkodził mojej namiętności, który zniweczył moje zamiary, k tó ry mi uszedł w chwili, gdy żelazo moje skąpać się miało w ohydnej k rw i jego, nie uniknie mnie po ra z drugi. Lecz jakich do zem sty chwycić się spo sobów? N ad tern to głęboko zastanowić się trzeba. O, Atę! jeżeliś w samej rzeczy boginią, udziel mi boskich tw y th natchnień.
Po tych słowach Egipcyanin w głębokie w padł zamyślenie, żadnego jedn ak jasnego i pewnego nie powziął wyobrażenia. Zm ieniał projekta, tw orzył coraz nowe plany, i odrzucał je bezustannie. Czę stokroć bił się w piersi i jęczał, bo żądza zem sty łączy ła się w jego sercu z uczuciem niemożności zadośćuczynienia. Gdy się ta k w swych m yślach pogrążał, młoda niewolnica w eszła z miną bojaźliwą do izby.
— K obieta wysokiego znaczenia, ja k się to w i dzieć daje z jej i tow arzyszącego jej niewolnika ubioru, pragnie widzieć się z Arbacesem.
— K obieta? (Serce jego biło gwałtownie). Czy je s t sama?
— T ak jest; tw arz ma o k ry tą zasłoną, lecz w y sm ukła i o k rąg ła kibić objawia młodość.
— W prow adź ją — rzecze Egipcyanin. W p ró żności swej mniemał na chwilę, że to być mogła Jo na.
Pierw szy rz u t oka na nieznajomą, gdy weszła, wywiódł go z błędu natychm iast. B yła wprawdzie ta k wysoką, ja k Jo n a, zdaw ała się być tegoż w ie ku, i m iała smukłą kibić; lecz gdzie ten wdzięk za chw ycający, ja k i tow arzyszył zw ykle w szystkim po ruszeniom niezrównanej N eapolitanki; ten ubiór ta k czysty i ta k skromny, w którego naw et n a js ta ra ń - niejszem w yszukaniu jeszcze mieściła się prostota, ta postaw a zarazem w spaniała i bojaźliwa, ta godność kobieca i ta skromność!
— Przebacz, iż nie mogę podnieść się z tego siedzenia,—rzecze A rbaces, w patru jąc się stale w nie znajom ą;—powstaję z choroby.
— Nie trud ź się, szlachetny E gipcyaninie,—od powiedziała Ju lia , usiłując pod wygodną m aską po chlebstw a ukryć przestrach, jakiego już zaczynała doznawać, — i przebacz nieszczęśliwej kobiecie, ucie kającej się do tw ej mądrości.
— Zbliż się, piękna nieznajom a,—rzecze A rb a ces,—! mów bez ogródek i obawy.
J u lia usiadła obok Egipcyanina i rzuciła w zro kiem podziwienia na izbę, której kosztow ny i wyszu kany zbytek przew yższał naw et ten, jakim jaśn ia ł dom jej ojca; w p atryw ała się również z przestrachem w hieroglificzne napisy ścian, w postaci tajem niczych obrazów, których oczy ze wszech stron na nią z w ra cały się, w trójnóg, lecz nadew szystko w poważne
i uderzające oblicze samego Arbacesa. Długa sz a ta
biała, n a k szta łt zasłony, o kryw ała czarne ja k heban w łosy i spadała ku nogom; bladość rozlana po tw a rzy w dwójnasób zw iększała znaczenie jej w yrazu, a czarne i przenikliw e oczy zdaw ały się przedzierać przez zasłonę Julii, dla przeniknienia tajem nic jej próżnej niewieściej duszy,
— J a k i powód, młoda dziewico, — rzecze pow a żnym głosem, — przyw iódł cię do domu cudzoziemca W schodu?
— Je g o sław a,—odrzekła Ju lia .
— W czemże to? — rzecze z dziwnym i w zgar dliwym uśmiechem.
— Czyż można o to się pytać, m ądry A rb a- cesie? umiejętność tw oja nie jestż e przedmiotem w szystkich rozmów Pompei?
— Posiadam w praw dzie nieco wiadomości,—od rz e k ł A rb aces,—lecz mogąż przynieść korzyść uszom piękności te poważne i zimne tajemnice?
— N iestety!—rzecze J u lia , ośmielona wyrazam i pochlebstw a, ta k pospolitego j e j uszom, — czyż bo leść nie ucieka się do mądrości dla otrzym ania ulgi, a kochający bez wzajemności nie sąż ofiarami boleści?
— Ach!—zaw ołał A rbaces, — czyż może miłość nieszczęśliw a dać się uczuć piękności, k tó rej wdzięki przedzierają się naw et przez fałdy okryw ającej j ą zasłoDy? Racz podnieść tę zasłonę, abym się przekonałs czy tw arz odpowiada doskonałości po staw y.
Dosyć skłonna popisywać się z wdziękami, zwłaszcza, iż mniemała, że widok ich ujmie czaro dzieja, Ju lia, po niejakiem wahaniu się, podniosła za słonę, i ukazała Egipcyaninow i piękność, któraby w samej rzeczy uderzała swym blaskiem, gdyby w niej było mniej p rze sa ly , a więcej prostoty.
— Przybyw asz do mnie po poradę w nie szczęśliwej miłości, — rzecze; — nie mogę ci dać lepszej na tę, abyś ukazała tę tw arz niew dzię cznikowi.
—: Z lituj się, dosyć tych pochlebstw, — rzecze J u lia ;—ja przyszłam prosić o napój miłości.
— Dowiedz się, piękna nieznajoma, — rzecze A rbaces z pewną, ironią, — że miłosne napoje nie są w liczbie owoców, którem i długa obdarzyła mię praca.
— Czy ta k jest! przebacz mi więc, szlachetny A rbacesie, i przyjm ij pożegnanie moje.
— W strzym aj się, — rzecze A rbaces, k tó ry po mimo sw ą namiętność dla Jony, dosyć zasmakował w piękności Ju lii, i gdyby lepsze w tej chwili miał zdrowie, byłby doświadczył innych sposobów pocie szenia nad te, jak ie um iejętność nadprzyrodzona mo g ła nastręczyć; w strzym aj się. Chociaż miłosne na poje i leki zostawiam tym, którzy czynią z tego po wołanie, jed n ak będąc sam wielbicielem piękności, używałem ich niekiedy w młodości. Jeżeli więc o ka żesz mi otw artość, zdołam może dać ci zbawienne r a dy. A naprzód, czy je ste ś niezamężną, jak to okazu je twój ubiór?
— 10
— T ak je s t,—rzecze Ju lia.
— Czy pozbawiona m ajątku, chciałabyś może uwieść bogatego kochanka?
— Jestem bogatsza, niż ten, k tó ry mną po gardził.
— Coraz się więcej zadziwiam! I kochasz te go, k tó ry cię odrzuca?
— M e wiem, czy go kocham, — odrzekła J u lia z dumą, — lecz wiem, że chciałabym odnieść tryum f nad współzalotniczką; chciałabym u nóg moich wi dzieć tego, k tó ry mię odrzucił, widzieć wzgardzoną tę, k tó rą tera z przenosi nademnie.
— To duma szlachetna i godna kobiety, — rze- * cze E gipcyanin poważnym i wolnym od wszelkiej ironii tonem ;—lecz w yznaj mi więcej, piękna dziewi co. Chciej mi powierzyć imię tego kochanka. J e ż e li je s t z Pompei, jakim sposobem zarazem nieczułym być może aa bogactw a i wdzięki?
— J e s t z A teo, — odrzekła Ju lia, spuszcza ją c oczy.
— Ach!—zaw ołał E gipcyanin z zapędem, a czo ło jego okryło się czerwonością, — jeden je s t tylko młody i szlachetny A teń czy k w Pompei. M iałażbyś mówić o Glauku?
- - Ach! nie wydaj mię!... On się ta k w samej rzeczy nazywa.
Egipcyanin zagłębił się w swoje krzesło i wlepił niepewne spojrzenie w odwróconą tw arz córki kupca, czyniąc sobie w myśli zapytanie, czy to widzenie się, k tó re lekceważył zrazu, bawiąc się łatw ow iernością
- 11
-i próżnośc-ią, zalotn-icy, n-ie zdoła czasem dopomódz jego zemście.
— W idzę, że nie możesz mi poradzić, — rzecze J u lia , obrażona tern długiem milczeniem; — lecz do chowaj mi przynajm niej tajem nicy. Raz jeszcze, ż e gnam cię!
— M łoda dziewico, — rzecze Egipcyanin pow a żnym głosem, — prośba tw oja dotknęła mię, i chcę ci uczynić przysługę. Słuchaj mię. N ie trudniłem się sam tem i fraszkam i, lecz znam osobę, k tó ra się nie mi zajm uje. U stóp W ezuw iusza, mniej, niż o milę od m iasta, mieszka można czarnoksiężnica; wiem, że z pod złowieszczej rosy księżyca na nowiu zbie rała rośliny m ające uwięzić miłość na wieki; sztuka jej może do nóg twoich przyw ieść kochanka. Udaj się do niej, mów jej o A rbacesie, to imię obawę w niej wznieca; udzieli ci ona bezw ątpienia swych najmożniejszych napojów miłości.
— N iestety !—odrzekła J u lia ,— nie znam drogi wiodącej do jej m ieszkania. N iew ielka to w p ra wdzie odległość, je s t jednak zbyt daleką dla mło dej dziewczyny, k tó ra teraz naw et dom swój opu ściła bez wiedzy ojca. Pole je s t o k ryte winnicami dzikiemi, a niebezpieczne jask in ie znajdują się na każdym kroku. Nie śmiem powierzyć się niezna nym przewodnikom; sław a kobiety mojego stanow iska łatw o uszkodzoną być może, a lubo nie k ry ję się z miłością dla G lauka, nie chciałabym jednak, aby wiedziano, żem otrzym ała wzajemność mocą napoju miłości.
— Sambym ci mógł tow arzyszyć, gdyby trz y dni jeszcze upłynęły w powrocie moim do zdrowia, —rzecze Egipcyanio, w stając dla doświadczenia sił i przechodząc m ałą p rzestrzeń chwiejącym się k ro kiem.—Musisz poczekać.
— Lecz Grlaukus rychło żeni się ze swoją Nea- politanką.
— Żeni się!
— T ak je st, w pierwszych dniach m iesiąca n a d chodzącego.
— T ak rychło! Czy rzeteln ą je s t ta wiado mość?
— Mam ją z ust własnej jego niewolnicy. — To]nie n astąp i,—rzecze Egipcyanin z żywo ścią. — Nie bój się; G laukus będzie twoim m ałżon kiem. Lecz, gdy otrzym asz ten napój, jakim sposo bem zdołasz go jem u podać?
— Mój ojciec zaprosił go na w ieczerzę pojutrze; i sądzę, że będzie także na niej N eapolitanka. To mi nastręczy sposobność podania go jem u.
— To bardzo dobrze!—rzecze Egipcyanin; a ta k dzika radość zajaśniała w jego spojrzeniu, że cezy Ju lii spuściły się mimowolnie.
— J u tr o wieczorem miej gotową swoją lektykę; musisz j ą zapewne posiadać? .
— Bez w ątpienia, — odrzekła Ju lia , zadowolona ze sposobności objawienia swych bogactw.
— Zapowiesz przechadzkę do oddalonej o,dwie mile od Pompei gospody, k tó rą bogaci m ieszkańcy m iasta odwiedzać zwykli dla wybornych kąpieli i
- 13
-kności ogrodów. Z m arły czy żywy tow arzyszyć ci będę, i znajdziesz mię przy posągu Sylena w małym lasku otaczającym ogród; ztam tąd sam cię powiodę do czarodziejki. P am iętaj zaczekać, aż kozy p a ste rza sk ryją się z gwiazdą wieczorną, i ponury zmrok zdolny będzie osłonić nasze kroki, aby nas nik t nie widział. T eraz powróć do siebie i bądź spokojną. A rbaces, czarnoksiężnik E gip tu, przysięga na H a d e su, że nigdy Jo n a nie poślubi G lauka.
— I że Grlaukus będzie moim małżonkiem? — dodała Ju lia , jak by dla dopełnienia nieskończonej myśli.
— T a k ,—odrzekł A rbaces.
Poczem J u lia , przerażona praw ie straszliw em zobowiązaniem się, jakie wzięła na siebie, lecz nie złomna w postanow ieniu zadośćuczynienia zazdrości i nienawiści ku swej współzalotniczce, pożegnała Egipcyanina i odeszła.
Zostaw szy sam jeden, A rbaces w te słowa wy nurzył burze serca:
— Św ietne gwiazdy, któ rych fałsz nigdy nie ^ splamił, jużeście zaczęły spełnienie waszych obietnic. Powodzenie w miłości i tryum f nad nieprzyjaciółm i oznaczać odtąd będą bieg szczęśliwego istnienia mo jego! W chwili, gdy rozum mój żadnej nie widział ju ż drogi do dogodzenia zemście, zesłałyście mi tę piękną nierozsądną, aby mi posłużyła za narzędzie.
T u zatrzym ał się, zatap iając się w m yślach głę bokich; poczem rzekł znowu, lecz już spokojniejszym głosem:
- ¡4
-— Tak jest, nie mógłbym sam dać jej trucizn zam iast napoju miłości; gdyż tym sposobem możnaby mi śmierć jego przypisać; lecz csarownica!... T ak, ona t^ je s t najw łaściw szą, najprzyzw oitszą w zam ysłach moich sprężyną.
Zaw ołał jednego z niewolników i dał mu rozkaz iść w ślad za J u lią , aby odkryć jej stan i imię; potem wyszedł do portyku Niebo było jasne, lecz oko jego, biegłe w znajomości znaków poprzedzających zmiauy pow ietrza, w ponurym obłoku ograniczającym widno k rąg i już miotanym od w iatru, poznało przepow ie dnię burzy.
— To jest, jak moja zem sta,—pom yślał,—niebo czyste, lecz obłok się zbliża.
R O Z D Z IA Ł IX .
Burza— Jaskinia czarownicy.
Gdy się zaczął przesilać upał słońca południo wego, G laukus z Jo n ą w yjechali z m iasta dla użycia świeżości wieczornego pow ietrza. W epoce tej ro z m aite pojazdy były w zw yczaju u Rzymian; te, o k tó rych na w stępie dzieła uczyniliśm y wzmiankę, z w a ne biga, używane były przez bogatych obyw ateli, gdy sami jedni udaw ali się w podróż; powóz, służący do u ż y tk i kobiet w pewnym w ieku nazyw ał się carpen-
tum i był zw ykle o dwóch kołach *); staro ży tn i mieli
tak że rodzaj lektyki, w kształcie obszernego krzesła przenośnego, wygodniejszej nierównie od lek ty k no wożytnych, ponieważ zajm ująca ją osoba mogła poło żyć się i uniknąć tym sposobem ciągłych w strząśnień, przykrzejszych nierównie w położeniu pionowem **')
*) Na publiczne uroczystości i inne igrzyska, damy rzym skie używ ały kosztowniejszych i wygodniejszych pow ozów o czterech kołach, które się nazywały p ile ntu m .
**) Starożytni m ieli jednak i sellae, w których m o żna było tylko siedzieć.
- 16 ~
B ył jeszcze inny pojazd, którego używano do podróży, lub do wiejskich przechadzek; urządzenie jeg o było wygodne, mieścił w sobie z łatw ością trzy lub cztery osoby i miał nakrycie, k tó re się dowolnie spuszczać i p o d n o s ić mogło; słowem, był to powóz ta k zwany carruca i podobny, z pewną odmianą, do n a szych nowożytnych koczów. W takim to powozie kochankowie podróżowali w tej chwili w to w arzy stw ie niewolnicy Jony. O dziesięć mil od m iasta znajdowały się zw aliska świątyni, widocznie greckiej arch itek tu ry ; a że Grlaukus i Jo n a uwielbiali w szy stko, cokolwiek greckie miało pochodzenie, postano wili więc odwiedzić razem ten staro ży tny zabytek.
Z razu przebyw ali gaje winnic i drzew oliwnych, lecz gdy zbliżyli się ku wznioślejszym pasom W ezu wiusza, droga ich stała się trudniejszą; zwolna i z tr u dnością postępow ały muły. W każdej przerw ie lasu, w zrok ich uderzały opalone skały z owemi szarem i jaskiniam i, k tóre opisał Strabon, a k tó re teraz sk ut kiem zapewne czasu i rozlicznych w strząśnień W u l kanu, widzialnemi być przestały. Co chwila ro zleg a ły się jeszcze w gęstw iach brzozy i dębu dzikiego dźwięki wiejskiej fujary pasterza. Co chwila w pa dała w oczy raźna postać kozy, zwanej capella, o m ięk kim ja k jedw ab włosie, o pokrzywionym rogu, o sza- rem lecz świetnem oku; zw ierzę to, skubiąc tra w ę na pochyłościach góry, dziś jeszcze w Auzonii przypo mina pasterskie śpiewy W irgiliusza. W inne grona czerw ieniły się pomiędzy wijącemi się od drzew a do drzew a splotami bluszczu. Nad ich głowami
i ? —
Wały się na ezystem niebie posuw ające się zwolna po w idnokręgu lekkie obłoki; a z prawej strony sp ostrze gali tu i owdzie przez przerw y lasu spokojną p o wierzchnię morza, i unoszące się na jego łonie lekkie łodzie, o k tó re przy słonecznych promieniach odbijały się łagodne odcienie barw niezliczonych, właściwych temu rozkosznemu morzu.
— J a k piękne je s t to imię matka, k tó re dajemy ziemi—rzecze G łaukus do Jon y . — Z ja k czułą i j e dnostajną miłością obdarza ona swe d ziecif Nie szczę dzi uśmiechu dla tych naw et bezżyznych okolic, któ- r ym przyrodzenie wszelkiej odmówiło piękności. £*atrz na ten bluszcz i winną latorośl, którem i osłania &r unt suchy i przepalony zgasłego W ulkanu! Ach! W takiej to właśnie chwili i w takiem miejscu wi- dziećby należało między splotami zieloności śmiejącą twrarz F auna, lub przesuw ającą się przez g ęstw i nę lasu lekką postać Nimfy gór. Lecz, piękna Jono, kiedy się ukazałaś na ziemi, Nimfy już ją p rzestały Z w iedzać.
P rzyb yli do rozwalin; zastanaw iali się nad nie- ^ z tą czułością, jak ą wzniecają św ięte zabytki miejsc, w których żyli przodkowie; a gdy na różowem niebie u kazał się H esperus i dzień skłaniał się ku p y ł k o w i , zaczęli się w ybierać do powrotu; lecz od- $d już praw ie zaniechali rozmowTy, bo w cieniu i przy
asku gwiazd byli jakby odurzeni wzajem ną miło ścią.
W tej chwili nadeszła burza, k tó rą przew idział -■tatnie dni Pompei. III, Tyg dod. bczp. do „Gazety Polskiej“. 2
— 18 —
Egipcyanin. Z razu oddalony huk grzm otu zapowie dział walkę żywiołów, a czas niejaki pozornej ciszy, poprzedził pociski gromów z chmur nad ich głowami skupionych. N agłe pow staw anie burz w tym klim a cie zdaje się mieć coś nadprzyrodzonego, i dziwić się nie Dależy, że przesąd przypisał je władzy bogów. K ilk a bujnych kropel deszczu upadło ciężko przez spojone nad drogą gałęzie, poczem zaledwie nie o ś le pił podróżnych naszych nadzw yczajny blask widło- w atej błyskaw icy, po k tó rej większa we dwójnasób panować zdaw ała się ciemność.
— P ośpieszaj—rzekł Glaukus do woźnicy—b u rza nadchodzi gw ałtow nie.
Niewolnik poganiał, muły biegły szybko po nie równej i kam ienistej drodze; a tymczasem gęstniały chmury, coraz bliżej padały gromy i deszcz obfitemi la ł potokami.
— Czy się lęk a sz —rzek ł Glaukus, zbliżając się do Jo n y pod pozorem natchnienid jej odwagą.
— Nie, gdy jesteś przy mnie - odpowiedziała ła godnie.
W tej chwili powóz słaby i źle zbudowany, ja k w szystkie w owych czasach podobne wynalazki, w których trw ałość zazwyczaj poświęcano piękności, w padł w głęboką jam ę, przegrodzoną w połowie pniem \
drzew a wywrócoDego. W oźnica, przeklinając zaw a dę, silnie poganiał muły; gw ałtow ne ich jedn ak usiło wanie ten tylko zrządziło skutek, iż się zerw ało koło i powóz nagle został wywrócony.
G laukus pow stał szybko i pośpieszył na ratu n ek
Jo n y , k tó ra szczęściem żadnego nie poniosła szw an ku Z niem ałą trudnością podnieść zdołali pojazd, lecz przekonali się, że już w nim naw et ochrony od deszczu znaleźć nie było można; złam ały się sprężyny, utrzym ujące pudło, i woda lała się obficie do środka.
Co czynić w tern położeniu? Od m iasta jeszcze daleko, a blisko nie było schronienia, ani pomocy.
— O milę ztąd mieszka kow al—rzekł niewolnik; — mógłbym pobiedz po niego, aby przynajm niej utw ierdził koło karru k i; lecz, na Jow isza! ten deszcz ta k gw ałtow ny przemoczy moją panią, nim zdołam powrócić.
— Udaj się tam jed n a k —rz e k ł Glaukus — a my tymczasem schronimy się jak można przed słotą.
Glaukus powiódł Jonę pod najrozłożystsze g a łę zie drzew, które ocieniały drogę. Chciał ją nadto własnym osłonić płaszczem, lecz lejąca się potokami Woda wszystko przem aczała do gruntu; poprzestał więc na ośmieleniu jej nadzieją bliskiego końca bu rzy, g-dy nagle piorun ugodził w najbliższe drzewo 1 rozpłatał na dwoje szeroki pień jego. Przypadek t*n o strzegł ich o niebezpieczeństwie, na jak ie n ara żeni byli w obranem schronieniu; G laukus z niespo- kojnością oglądał się wokoło, aby mniej niebezpie czny upatrzyć przytułek.
— Jesteśm y te ra z w połowie wysokości W ezu wiusza. Niepodobna, aby tu nie było jakiego scliro nienia opuszczonego przez Nimfy, jak iej jaskini, ja kiej gro ty w tych skałach, ok ry ty ch winnicami. O gdy byśmy mogli je znaleźć!
20
Mówiąc to oddalił się nieco od drzew i, rzucając chciwym wzrokieni na górę, spostrzegł w małej, na pozór, odległości przebijające się przez ciemność d rż ą ce czerwonawe światło.
— To św iatło —rz e k ł—pochodzić musi z ogniska jakiego p asterza lub w inobrańca, i w skazyw ać nam zdaje się drogę do gościnnego przytułku. Czy chcesz tu pozostać, gdy ja tymczasem?... Lecz nie, nie... byłabyś wystaw ioną na niebezpieczeństwo.
— Chętnie udam się z to b ą —rzek ła J o n a —u o lę w ystaw ić się na deszcz, ja k pozostać pod zdradliw ą ochroną tych drzew.
Grlaukus, ju ż prowadząc, już niosąc Jonę, udał się ku św iatłu. Rychło znaleźli się w odkrytej p rze strzeni, lecz zarośle dzikiej winnicy utrudzały ich k roki i k ry ły promień św iatła, do którego zmierzali. Deszcz wzm agał się bezustannie, a błyskaw ice coraz straszliw szą i niebezpieczniejszą przybierały postać. Ciągle jed nak postępowali w k ietunku św iatła, k tóre w przerw ach zarośli znowu się ukazyw ać zaczęło, i nie tracili nadziei, że n a tra fią w końcu na ja k ą cha tę lub ochronną jaskinię. Nagle deszcz ustał, p rze chodnie nasi znaleźli się na utworzonej z law y s tr o mej pochyłości, k tó rej postać jeszcze okropniejszą się zdała przy blasku gromu, oświecającego ten g ru n t po nury i niebezpieczny. Go chwila ogień z chmur sp a dał na masę zastygłe; piany stopionego żelaza, g dzie niegdzie okrytej mchem i karłow atem i drzewami, iak gdyby grom nieba szukał napróżno godniejszych gniewu swojego utw orów ziemi; niekiedy cała ta
— 21 —
przestrzeń pogrążała się w ciemności, a szerokie i j a skraw e błyskaw ice jaśniały nad Oceanem, zdając się rozpalać jego powierzchnię; ty le zaś rzucały blasku żywego św iatła, iż oko widziało w yraźnie najodle glejsze z ak ręty odnogi, od odwiecznej Mizeny aż do pięknej Sorren ty i okryw ających ją gór olbrzymieli.
N asi kochankowie zatrzym ali się przejęci oba wą i niepewnością, gdy nagle w jednej z przerw c ie mności, przedzielających błyskaw ice, ujrzeli nie zbyt daleko, chociaż w znacznej wysokości, tajem nicze światło. Nowa błyskaw ica, od której zaczerwieniło się niebo i ziemia, pozwoliła im rozpoznać całą okoli cę- Nie było żadnego domu, lecz w miejscu, w któ- rem ukazywało się św iatło, zdało się, iż przy w nij- sciu do jaskini przebijały się zarysy ludzkiej posta- ei. Ciemność wróciła znowu, a promień św iatła, k tó rego już ogień z nieba nie znosił, znowu uderzył ich oczy; postanowili zbliżyć się do tego miejsca, lecz aby tego dokazać, trzeb a było przedzierać się przez szerokie odłamy skał, tu i owdzie zarosłych dzikie- mi krzewami; coraz jednak więcej zbliżali się ku św iatłu, i w końcu znaleźli się u w nijścia pewnego rodzaju jaskini, utworzonej z grubych brył kamieni, poprzecznie leżących. Rzuciwszy wzrokiem do środ ka, oboje cofnęli się mimowolnie, przejęci p rze sądną trw ogą i zdziwieniem.
W głębi jaskini palił się ogień, a nad nim był mały kocioł. Lam pa grubej roboty s ta ła na niskiej kolumnie, z żelaza. N a ścianie, przy której był ‘Ogień, w isiały w obfitych splotach, jak b y dla wysu
— 22 —
szenia, nieznane zioła. Leżący przed ogniskiem lis zwrócił na przychodniów czerwone i zaiskrzone oczy; sierść jego najeżyła się a głuche mruczenie rozległo się w paszczęce. W środku jaskini sta ł posąg z g li ny o trzech dziwacznych głowach; były to czaszki psa, konia i dzika; przed tern tak dziwnem w yobra żeniem H e k a ty postawiony był niski trójnóg.
Jed n ak że nie jaskinia i umieszczone w niej sprzęty, lecz posiać zamieszkującej ją isto ty n a j większą serca kochanków przejęła odrazą. S ta ra , zgrzybiała kobieta siedziała przed ogniem, którego blask w pełni odbijał się o jej oblicze. Z daje się, że niema k raju na świecie, w którym by ta k wiele napotykało się brzydkich starych kobiet i gdzie- by wiek zamieniał piękność na tak ohydną i o d raż a jąc ą szpetotę, ja k we Włoszech. Lecz kobieta, któ
ra się w tej chwili oczom ich ukazała, nie była j e dnym z owych wzorów szpetóości ludzkiej; przeci wnie, fizyonomia jej przedstaw iała zab ytk i r e g u la r nych, szlachetnych i w ydatnych rysów; ale z n ieru chomych jej oczu podniosło się praw dziw ie trupie spojrzenie, k tóre niewysłowioną trw ogą przejęło przechodniów naszych. Oczy zimne i pozbawione blasku, sine i wpadłe usta, w klęsłe policzki, blada siwizna spłaszczonych i bez żadnego połysku włosów, cera wybladła, zielonawa i obdarta ze wszelkiej b a r wy życia, słowem w szystko zdawało się ukazywać m ieszkankę grobu.
— To nieożywiona isto ta —rzekł G laukus. — Nie... porusza się... To widmo albo m ara—
odpowiedziała Jo n a drżącym głosem, tuląc się do A teńczyka.
— Ach! oddalmy się ztądl — rzek ła niewolnica tonem przerażenia;—to czarownica W ezuwiusza.
— K to jesteście i po co tu przybywacie?—ode zwał się głos ponury i chrapow aty.
N a ten dźwięk grobowy, podobny do głosu m ary, wracającej z nadbrzeżów Styxu, Jo n a gotową była wystawić się raczej na całą zajadłość burzy; lecz Glaukus w ciągnął ją do jaskini, jakkolw iek sam nie zupełnie wolnym był od obawy.
— Jesteśm y mieszkańcami bliskiego m iasta. Zaskoczeni przez burzę i sprowadzeni w to miejsce widokiem św iatła, zdaleka przez nas dostrzeżonego, prosimy cię o schronienie przy tern ognisku.
Gdy to mówił, lis powstał i zbliżył się do nie znajomych, ukazując białe zęby i w ydając silniejsze jeszcze dźwięki mruczącej swej groźby.
— Leż! niewolniku!—k rzyknęła czarownica. Na ten głos zwierzę ułożyło się na swem m iej scu i zw r6cił0 iskrzące oczy na tych, którzy przy byli zakłócić jego spoczynek.
— Zbliżcie się do ogniska, jeżeli tego chcecie rzek ła dalej czarownica, zw racając mowę do Glau-ka i tow arzyszki jego; — nie mam zwyczaju przyzy wać w to miejsce żadnej żyjącej istoty, prócz sowy, lisa, ropuchy i żmii, nie ofiaruję wam przeto gościn ności, lecz możecie się i bez tego rozgościć...
Czarownica mówiła popsutą i b arbarzy ń ską ła ciną, pomieszaną z w yrazam i dawniejszego i bardziej
- H —
jeszcze nieokrzesanego języka. G-laukus zdjął z J o ny odzież zew nętrzną i, umieściwszy ją na pniu d rz e wa, jedynem , jakie mógł znaleźć, siedzeniu, zaczął rozdymać ustam i o statki gasnącego ogaia. N iew ol
nica, ośmielona odwagą swych panów, zdjęła także długi płaszcz (pella) i z drugiej strony zbliżyła się bo- jaźliw ie ku ognisku. P rzez cały ten czas czarownica nie ru szy ła się z miejsca, lecz przyglądała się bacznie przychodniom.
— Boję się, abyśmy ci nie sprawili przykrości— rzekła Jo n a swym dźwięcznym głosem.
Czarownica milczała i podobną była do osoby, która, przebudziw szy się na chwilę z uśpienia śm ier ci, w padła znowu w sen wieczny.
— Powiedzcie mi—rzek ła nagle po długiem m il czeniu—czyście bratem i siostrą?
— Nie—rzek ła Jo n a z zapłonieniem. — Czyście małżonkowie?
— A ni to ta k ż e —odpowiedział G-iaukus.
— Je ste ście więc kochankami! Ha! ha! ha! — ozwała się czarownica, śmiejąc się ta k długo i ta k głośno, że aż echo rozległo się po jaskini.
Mróz przeszedł po sercu Jo n y , Glaukus wymó wił zcicha słowa używane do odwrócenia złego u ro ku, a niewolnica stała się tak bladą, jak sama czaro wnica.
— Dlaczego się ta k śmiejesz, s ta ra kobieto? — zapytał w końcu G laukus tonem surowym.
— Alboż się śmiałam?...—odrzekła czarownica. — Ona je s t obłąkana—mówił zcicha Glaukus;
- 25
czarownica zwróciła nań pełne ognia i złości sp o j rzenie.
— Kłamiesz!—zaw ołała nagle. — Pam iętaj, coś winna gościnności...
— N ie rozdrażniaj jej, kochany Grlauku—rzekła mu Jo n a do ucha.
— Powiem wam, dlaczegom się śmiała, gdy do wiedziałam się żeście kochankam i — rzek ła stara; — °to, że osobom podeszłym i okrytym zmarszczkami Przyjemnie widzieć tak młode serca i mieć to p rzeko nanie, że kiedyś nienaw iścią ku sobie pałać będzie- Cle— T ak jest, będziecie się nienawidzieć... Ha! ha! ha!
W tym razie kolej była na Jo nę prosić bogów 0 odwrócenie złego proroctw a.
— Di avertite omenl Niech nas od tego ochro n y bogowie! zdaje się, moja biedno kobieto, że b a r dzo mało znasz się na miłości, albowiem wiedziałabyś, Ze uczucie to nie podlega zmianie.
— Czy myślisz, żem nigdy nie była młodą od powiedziała z żywością czarownica, a tera z nie je- stemże starą, odrażającą, grobową? T ak ą je s t nasza budowa, takiem je s t i serce.
W yrzekłszy te słowa, w padła znowu w ta k głu- °he, w ta k okropne milczenie jak osoba nagle z siły życia w yrzuta.
— Czy dawno zamieszkujesz to miejsce?—sp y tał się w końcu G-laukus, w jedynym celu przerw ania zbyt nieznośnego milczenia.
— O! tak... bardzo dawno!
26
-— Smutne to mieszkanie.
— Mam słuszność mówić, że smutne; piekło je st pod naszemi nogami—odpowiedziała czarownica, u k a zując ziemię wychudłym swym palcem;—słuchaj mię, powierzę ci tajemnicę; eiemne isto ty zam ieszkujące to piekło, grożą wam swoim gniewem; ta k jest, wam, coście tak młodzi, ta k niebaczni, ta k piękni
— Zawsze w ykraczasz przeciw gościnności — powiedział G laukus —i odtąd przeniosę raczej burzę, niżbym miał wejść do ciebie.
— Dobrze uczynisz. Prócz nieszczęśliw ych nikt mię nie powinien odwiedzać.
— Dlaczegóżby cię odwiedzali nieszczęśliwi? — Jestem czarownicą g ó ry —odpowiedziała s ta r a z okropnym uśmiechem; powołaniem mojem obda- . rzać nadzieją tych, któ rzy j ą postradali; dla nieszczę śliwych kochanków mam napoje miłosne, dla skąpców obietnice skarbów ; dla złych napoje zemsty; dla do brych zaś i szczęśliwych posiadam to tylko co i beze- mnie napotyka ich w życiu — przekleństwo!... Nie naprzykrzaj mi się więcej.
To rzekłszy, straszliw a m ieszkanka jaskini w pa dła w ta k uporczywe milczenie, iż w szystkie usiłow a nia G lauka, aby wznowić rozmowę, żadnego nie od niosły skutku. Nie widać naw et było na jej suro wych i w ydatnych rysach żadnego znaku, któryby był skazów ką, iż słyszała, co mówił. Szczęściem bu rza była ta k k ró tk ą ja k gwałtow ną; już się zmniej szała jej siła, deszcz się stopniowo uśmierzał, a gdy rozeszły się chmury, ukazał się księżyc na ciemnym
\
niebios błękicie i żywe rzucił św iatło na to posępne mieszkanie; lecz nigdy może jeszcze nie oświecał zbio ru osób ta k godnego sztuki m alarza; młoda, piękna J ° n a siedziała przy prostem ognisku; u nóg jej był kochanek, który zdaw ał się zapominać naw et o obe- cOości czarownicy i, nie spuszczając oczu z jej tw a- rz y> pow tarzał cichym głosem pełne słodyczy w y ra mi Mada i strw ożona niewolnica sta ła w niejakiej od- ległośei, gdy tymczasem straszn a czarownica p rzy d a ł a się im złowieszczem spojrzeniem. Lis, z za kątku swego, zw racał się do nich żywym i jaśniejącym Wzrokiem, a gdy się G laukus obrócił ku czarownicy, spostrzegł po raz pierwszy pod jej siedzeniem zai- skrzone oczy i potworną głowę ogromnego węża; bądź Ze £o rozdrażniła żywość kolorów płaszcza A teńczy- k^, którym Jo n a była okrytą, bądź z innej niewiado- rnei przyczyny, wzdął się grzbiet jego z grożącą po stawą, i zdawał się chcieć rzucić na N eapolitankę. Glaukus pochwycił natychm iast głownię, ale wąż 2 zajadłością w ylazł ze swej kryjów ki i, w ydając Skośne sykanie, podniósł się ta k wysoko, iż prawie głowy G reka dosięgał.
— Czarownico!—zaw ołał G laukus—oddal tego w§ża—albo go zabiję natychm iast.
— On jest pozbawiony jadu — rzek ła obudzona H groźbą czarownica; ale nim jeszcze w yrzekła te s^owa, już się wąż rzucił na Glauka.
Zw inny i baczny G rek odskoczył na bok, i tak silny w ym ierzył cios w głowę płazu, iż ten padł m
ar-na popioły ogniska.
- 28
-Czarownica porw ała się z siedzenia, i stan ęła przed G-laukiem z tw arzy godną najokrutniejszej ję dzy, ty le w niej malowało się złości i gniewu. Po- czem, głosem, którego powolność i cisza dziwnie od bijały się od w yrazu jej rysów , rzekła:
— Znalazłeś przytułek pod moim dachem i g rz a łeś się przy mojem ognisku; zapłaciłeś złem za dobre; uderzyłeś, a moźeś i zabił istotę, k tó ra mię kochała i była moją własnością; dodam jeszcze, stw orzenie więcej nad inne ulubione przez bogów i szanowane przez ludzi *); teraz słuchaj, ja k ukaranym z o sta niesz. Przez księżyca, opiekującego się czarodziejką, przez Orkusa, nie szczędzącego gniewu, przeklinam cię i je ste ś przeklęty! Oby zwiędła tw a miłość, oby imię tw oje okryło piętno hańby, oby dosięgły cię po ciski czartów piekielnych; bodajby serce twoje sp a li ło się i uschło, a o statnia godzina przyw iodła ci na pamięć głos prorocid czarnoksiężniczy Wezuwiusza! T y zaś...—dodała, oi racając się żywo ku Jo nie i pod nosząc praw ą rękę, !ecz G-iaukus przerw ał jej, mó wiąc:
— W strzym aj dę, czarownico! przeklęłaś mię, lecz ja oddaję się bogom; nie lękam się i pogardzam tobą; jeżeli jed nak p ważysz się wyrzec słowo p rz e ciw tej młodej dzi wczynie, pierwsze złorzeczenie tw oje zamienię na ję i konania... Strzeż się!
*) Rzym ianie jak wszystkie ludy starożytności, w yłączną świętość przywiązywali do w ężów . Mieli je ułaskawione w cwych domach i przypuszczali nawet do swego stołu.
— Skończyłam —powiedziała czarownica z w y buchem dzikiego śmiechu — albowiem z przeklętym twym losem połączy się tak że los kobiety, k tó ra cię kocha; tem zaś pewniejszą jestem ziszczenia klątw y, że usta jej w yrzekły twoje imię i że wiem teraz, ja kim wyrazem poświęcić cię czartom Glauku, jeste ś
Przeklęty!
To rzekłszy, czarownica u k lęk ła przy zranio- nyui swym przyjacielu, w yw lokła go z ogniska i już °dtąd nim była zajętą.
— O, Głlauku! — rzek ła Jo n a z najw iększym Przestrachem —cóżeśmy uczynili? Śpieszmy opuścić to miejsce. B urza już ustała. D obra pani, przebacz ^U; cofnij tw e słowa; wszakże on tylko się bronił; Przyjffiij tę ofiarę pokoju dla okupienia rzuconej klątwy.
To rzekłszy, położyła na kolanach czarownicy Worek z pieniędzmi.
— Oddalcie się—odpowie z goryczą; same tylko arki odwołać mogą raz wyrzeczone zaklęcie... O d dalcie się!
— Pójdź, moja ulubiona—rzekł Grlaukus z n ie cierpliwością;—czyż mniemasz, że bogowie niebios lub Piekieł zważać będą na niedołężny gniew obłąkanej starości?... Pójdź!
E cha jaskini pow tarzały długi czas okropny śmiech czarownicy; nie raczyła odpowiedzieć inaczej.
Kochankowie wolniej zaczęli oddychać, gdy się ua otw artem znaleźli powietrzu, lecz scena, której byli świadkami, mowa i wybuchy śmiechu czarow ni cy wielkie na umyśle Jo n y uczyniły w rażenie, od
— 30 —
którego i G laukus nie był zupełnie wolnym. B urza już była przeszła; zaledwie po długich przerw ach rozlegał się oddalony huk grzmotu, a św iatło b ły sk a wic kiedy niekiedy tylko wyzyw ało do w alki w ła dzę księżyca. Z niemałą, trudnością przepraw ić się zdołali do drogi, gdzie znaleźli już napraw iony powóz i woźnicę głośno w yzyw ającego H erkulesa, aby go zawiadom ił, w co się obrócili jego panowie.
Glaukus napróżno usiłował rozweselić Jonę, a naw et i sam nie zdołał odzyskać zw ykłej spokojności umysłu. R ychło przybyli do bram y m iasta, przez k tó rą w tej właśnie chwili niewolnicy przenosili lektykę. — Niewolno wychodzić z m iasta — zaw ołał do znajdującej się w lektyce osoby żołnierz, trzym ający stra ż bramy.
— Zakaz ten mnie się nie tyczy — ozwał się głos, k tó ry kochankowie poznali natychm iast z p rze rażeniem;—udaję się do domić wiejskiego M arka Po- libiusza. Rychło powrócę; i jestem A rbaces z E giptu.
L e k ty k a przeszła mimo pojazdu, w którym się znajdow ali kochankowie, bo imię A rbacesa rozbroiło surowość żołnierza.
— A rbaces, o tej godzinie!... zaledwie w racają cy do zdrowia... Dokąd się udaje, jak i powód znie wala go do podróży za miasto?—rzecze Glaukus.
— N iestety!—odpowie Jo n a, lejąc łzy — dusza moja coraz silniej poddaje się przeczuciom nieszczę ścia Zachowajcie nas, o bogowie! albo przynajmniej — dodała cichym głosem — zachowajcie mojego Glauka!
R O Z D Z IA Ł X .
Pan o płomienistym pasie i jego powiernica.— Proroc two w charakterze czerwonym; lecz kto je przeczyta?
A rbaces czekał końca burzy, aby osłoniony cie- nocy mógł udać się do czarownicy W ezuwiusza. ■Niesiony przez najw ierniejszych niewolników, któ- r .yui się zwykle powierzał w swych tajem nych wycie czkach, leżał w lektyce i słodką napaw ał się myślą,
już bliską była chwila nasycenia jego miłości 1 zemsty, w ta k krótkiej przechadzce, niewolnicy szli przyśpieszonym krokiem i rychło zbliżyli się do Białej ścieżki, której kochankowie nasi nie znali, a k tó • ra okrążając winnice, w prostej linii wiodła do miesz kania czarownicy. Tu k azał zatrzym ać się niew ol nikom i ukryć się wraz z lek ty k ą w zaroślach, aby nie zostali spostrzeżeni przez żadnego z przechodniów, któregoby przypadek sprow adził w to miejsce; sam tymczasem, w sparty na kiju, u la ł się osłabionym k ro kiem w posępną i p rzy k rą drogę.
Ani kropli nie było już deszczu, ale woda, z e brana na liściach drzew, ściekała na ziemię, tw orząc
- 32
-tu i owdzie małe kałuże w bruzdach i wklęsłościach skalistej ścieżki.
— Dziwne, ja k na filozofa, namiętności — rzek ł do siebie A rbaces — wywiodły mię z łoża boleści, mnie, com p rzyw y kł do w szystkich rozkoszy zbytku, i zniewoliły nocną porą przebyw ać podobną drogę... Lecz gdy miłość i zem sta zbliżają się do celu, mogą snadnie przem ienić T a r ta r w E lizejskie ogrody.
Księżyc wyniosły, jasn y i m elancholiczny bły szczał nad drogą, k tó rą szedł ponury przechodzień; blask jego odbijał się o każdą kałużę wody i znikał w cieniu osłaniającym pochyłość góry. Egipcyanin spostrzegł to samo św iatło, k tó re przed chwilą p rz e wodniczyło dwojgu kochankom; lecz było mniej czer wone i żywe, ponieważ już nie tak a otaczała je ciem ność.
P rzy wnijściu do jaskini, zatrzym ał się dla ode- tehnienia, poczem przeszedł bezbożny próg z w łaści wą sobie spokojną i w spaniałą postawą.
L is podniósł się szybko i długiem mruczeniem dał znak swej pani o przybyciu nowego gościa.
Czarownica siedziała znowu na swojem miejscu, a na jej tw a rz y panowała złowieszcza cisza. U nóg jej zraniony wąż leżał na kupie ziół suchych; rychło wzrok przenikliw y Egipcyanina spostrzegł jaśn iejącą przy blasku ogniska łuskę gadu, k tó ry kręcił się i wił bezustannie, w yrażając tym sposobem sw ą boleść • gniew zawiedziony.
— Pójdź precz, niewolniku!—rzek ła czarownica
do lisa; nieme, lecz czujne zwierzę układło się znowu Qa ziemi.
— Pow stań, sługo Nocy i E rebu — rzekł A rb a ces tonem władzy; — przełożony w twej sztuce w ita cięl powstań, aby go przyjąć.
N a te wyrazy, czarownica skierow ała oczy na Wyniosłą postawę i posępne ob icze Egipcyanina a spostrzegłszy jego ubiór wschodni, ręce złożone na Piersiach i dumne czoło, bacznie mu p rzypatryw ać się Zaczęła, zachowując długie milczenie.
— K to jesteś?—rzekła nakoniee, ty, co się m ie lisz bieglejszym w sztuce czarnoksięztw a, niż Saga Pdl flegreńskich, ostatni odrostek zgasłego plemienia Etrusków ?
— J e s te m —odpowiedział A rb aces—ten, od któ- re go z pokorą odbierali nauki wszyscy, ćwiczący się ^ czarnoksięztw ie, od północy do południa, od W
sclio-do Zachodu, od G angesu sclio-do Nilu, od sclio-dolin T essalii aż do brzegów złotego Tybru.
— Je d e n jest tylko podobny człowiek w tych miejsc a c h -o d p o w ie d z ia ła czarnoksiężniea;—i je s t to
którego m ieszkańcy św iata powierzchownego, wiadomi wznioślejszych przymiotów i sk ry tej je- ? ° slaw y, m ianują Arbacesem z E giptu. D la nas Jednak, głębsze posiadających wiadomości, praw dziw e
ego imię je s t Herm es o płomienistym pasie.
— P a trz bacznie—odpowiedział A rb aces—masz P ^ e d sobą tego człowieka.
To mówiąc, uchylił sukni i ukazał pas, zdający b itn ie dni Pompei. III. Tyg. dod. bezp. do „Gazety Polskiej“.
- 34
-się być z ognia, którego płomienie obwijały stan jego, a k tó ry spinała sprzączka; na niej w y ryty był rysu nek, na pozór żadnego nie mający znaczenia, widocz nie jednak zrozumiały dla czarownicy, gdyż ujrzaw szy go, pow stała natychm iast i upadła do nóg A rba- cesa.
— U jrzałam cię więc — rzek ła głosem najw ięk szej pokory—panie przemożnej przepaski; racz przy jąć mój hołd!
— P o w sta ń —r^ekł Egipcyanin — jesteś mi po trzebną.
To mówiąc, usiadł na pniu, na którym niedawno spoczyw ała Jo na, i dał znak czarownicy, aby także usiadła.
— U trzym ujesz—rzekł d a le j—że pochodzisz ze starożytnych pokoleń E trusków *), których olbrzy mie mury, otaczające ich m iasta, dziś jeszcze p atrzą z pogardą na rozbójnicze plemię przyw łaszczycieli ich królestw a. Pokolenia te wyszły w części z G-recyi, w części zaś sk ładały się z wygnańców gorętszego klim atu i starożytniejszej jeszcze krainy. W obu r a zach jesteś z pochodzenia Egipcyanką; albowiem pa nowie greccy aborygeńskich w yspiarzy byli częścią burzliwych dzieci, k tó re Nil w ygnał ze swych n ad brzeży Pochodzisz więc, o Sago, od przodków, k tó rzy byli poddanymi moich, i tak z urodzenia ja k ze swej sztuki winnaś posłuszeństw o Arbacesow i; słu chaj, co ci mam rozkazać.
*) W iadom o powszechnie, że Hetruskowie słynęli z czarów.
Czarownica skinęła głową.
— Jak k o lw ie k jest nieograniczoną um iejętność nasza w sztuce czarnoksięskiej — rzekł dalej A rba- ees — częstokroć zmuszeni bywamy uciekać się do na turalnych sposobów, aby cel zamierzony osiągnąć. Ani daktylom ancya, ani krystolom ancya, ani tefro- mancya, ani botanom ancya *) nie zawiera wolnych od wszelkich błędów przepowiedni; posiadający n a w et wznioślejsze nierównie tajem nice księżyca nie je s t zawsze ta k pewnym siebie, aby dla osiągnienia ludzkiego celu nie potrzebował nigdy chw ytać się ludzkich sposobów. W ysłuchaj mię więc uważnie. Sądzę, że wyłączną posiadasz biegłość w znajomości przymiotów ziół jadow itych, znasz zapewne te, k tóre w strzym ują bieg życia, palą i traw ią duszę, zniew a lają ją opuścić swe więzienie, lub któ re ta k silnie oziębiają krew młodzieńczą, iż, skrzepła w swych k a nałach, na żadnem słońcu ju ż się rozpuścić nie może. Nie trzym ałżem zbyt wysoko o twej umiejętności? odpowiedz mi szczerze.
— Przem ożny Herm esie, właśnie tej się po święcam umiejętności. Racz tylko rzucie wzrokiem na te w ybladłe i trupie lica, odbiegła je barw a życia przez to jedynie, że zwykle oddycham wyziewami j a dowitych roślin, k tóre się w arzą w tym kotle.
E gipcyanin oddalił się mimowolnie od ta k nie zdrowego sąsiedztwa.
— To dobrze—rzekł; — trzym asz się owej
ma-*) Nazwania rozmaitych gałęzi czarnoksięztwa. http://dlibra.ujk.edu.pl
k s y c y głębokiej mądrości, k tó ra mówi: pogardzaj ciałem, gdy duszę obdarzasz m ądrością. Zw ażaj więc, coś winna uczynić J u tro , gdy gwiazdy zajaśnieją na niebie, odwiedzi cię młoda dziewica p ełna próżno ści i prosić będzie o napój miłosny, którego mocą zdołałaby oczy kochanka odwrócić od współzalotni- czki ku sobie; zam iast napoju miłości trzeba jej po dać jed n ą z najdzielniejszych tw ych trucizn. J a chcę, aby ów kochanek w zdychał tylko w krainie cie niów.
Czarownica w strząsnęła się od nóg do głowy. — O! przebacz, przebacz, straszliw y p an ie—z a wołała głosem zmienionym;—ja tego nie śmiem uczy nić. P ra w a tych m iast są surow e i czujne; oni mię pochwycą i zamordują.
— Do czegóż ci więc służą tw e zioła i napoje, niedołężna czarnoksiężnico? — rzecze A rbaces tonem szyderstw a.
Czarownica o kryła rękam i ohydną tw arz swoją. — P rzed wieloma laty — rzek ła odmiennym od zw ykłego brzmienia, płaczliwym i łagodnym tonem głosu, ja nie byłam istotą, jak ą mię teraz widzisz... Kochałam i mniemałam się być nawzajem kochaną...
— I cóż mieć może wspólnego miłość tw oja z tern, co ci rozkazałem uczynić?—rzekł A rbaces z gnie
wem.
— Bądź cierpliwy — odpowiedziała czarownica —zaklinam cię. Kochałam! In n a mniej piękna ode- mnie... ta k jest, niech to przyśw iadczy Nemezis, uwio dła mojego ulubieńca. N ależałam do pokolenia, k tó
37 —
re ze w szystkich plemion E tru ry i najlepiej się znało na tajem nicach nekrom ancyi. M a tk a , moja, p o siad a jąc a tę umiejętność, podzieliła gniew córki; z jej ręki otrzym ałam napój, k tó ry miał mi powrócić serce ko • chanka; jej także ręk a podała mi truciznę, przezn a czoną, do zniszczenia siły żywotnej mojej współzalo- tniezki. O! niech mię skruszą te sklepienia! D rżąca rę k a moja pomyliła się w podaniu napoju; kochanek padł w samej rzeezy u nóg moich... lecz zm arły, zm arły na wieki! O dtąd już niczem było dla mnie to życie. Zestarzałam się nagle i poświęciłam się cjzar- noksięztwu mojego plemienia, lecz idąc za niezw ycię żonym popędem, zadałam sobie okropną pokutę w y w arzania ziół najszkodliw szych i w yciągania z nich trucizn. Z daje mi się, że je podaję obrzydłej współ- zalotniczee; wlewam je do flaszki; wyobrażam sobie, że w proch jej piękność obrócą; potem przebudzam się i widzę przed sobą spienione usta, w ygasłe oczy i drżące ciało mojego A ulusa, którego sama zam ordo wałam!
Okropne konwulsye opanowały wychudłe ciało czarownicy.
A rbaces p rzy gląd ał się jej wzrokiem, w yrażają cym razem ciekawość i wzgardę.
— I ta poniżona isto ta doświadcza jeszcze w zru szeń ludzkich—rzek ł do siebie; — ogień pożerający A rbacesa tli się i w popiołach jej serca! W szy scy ś my więc do siebie podobni! Namiętności śm iertelnych są tajemniczym łańcuchem, jednoczącym najw iększe go z najmniejszym.
- 38
-Czarownica chw iała się na swym stołku; oczy jej wlepione były w płomienie goreiącego ogniska, a łzy obfite skrapiały wywiędłe jej lica. A rbaces nie rychlej przemówił, aż gdy odzyskała cokolwiek spo kojności.
— Powieść tw oja je s t smutną, to praw da, lecz podobne w zruszenia przystoją tylko młodości; wiek zwykł hartow ać serce nasze. J a k każdy rok nową dodaje skorupę muszli, tak również i serca ludzkie nową otaczać zw ykł tarczą. N ie myśl więc o tych niedorzecznościach i wysłuchaj mię raz jeszcze! N a tę ta k drogą dla ciebie zemstę, rozkazuję ci być mi posłuszną! W szakże dla zemsty potrzebna mi tw oja władza!... Ów młodzieniec, którego chcę z drogi m o jej uprzątnąć, mnie i moją sztukę znieważył- T a lal k a uśmiechająca się i czułe rzucająca spojrzenia, o k ry ta purpurą i haftam i, nie posiadająca innego prócz pię kności przymiotu! ten robak, ten Glaukus, przysięgam ci na O rkusa i Nemezis, umrze-!
Egipcyanin, którego wściekłość wzmagała się po każdem słowie, zapominając o swej słabości, o dziwnej istocie, z k tó rą mówił, o wszystkiem nakoniec, wiel- kiemi krokam i przebiegał posępną jaskinię.
— T yś wymienił Glauka, możny panie?—zaw o ła ła nagle czarownica, a zgasłe jej oko zajaśniało nie zwykłym ogniem na imię, przypom inające jej świeżo otrzym aną zniewagę.
T ak jest, to jego imię; lecz co tu stanowi imię? Chcę, aby ten, co je nos’, w trzech dniach już pie uależał do liczby żyjących.
- 39 —
— W ysłuchaj m ię—rz e k ła czarownica po k ró t kim namyśle.—Jestem tw oją niewolnicą! Lecz jeżeli podam dziewczynie, o któ rej mówisz, to, co życia G lauka pozbawi, zostanę niew ątpliw ie wyśledzoną; umarli zawsze znajdują mścicieli. Powiem więcej, straszliw y człowieku; jeżeli wiadomem będzie, żeś mię odwiedzał, jeżeli znaną je st nienawiść tw oja dla G lau ka, zaleawie cała moc czarów twoich obronić cię sa mego potrafi.
— Ach!—zawołał, jak by nagle przebudzony A r- baces; ta k go bowiem zaślepiała namiętność, iż pomi mo w łaściwą sobie przezorność dotąd nigdy się jesz cze nie zastanow ił nad tern, jakiem ten rodzaj zemsty mógł mu grozić niebezpieczeństwem .
— Lecz jeżeli zam iast trucizny — powiedziała dalej czarownica — użyję napoju, osuszającego mózg, jeżeli go uczynię niezdolnym do zw ykłych działań ż y cia, pozbawionym myśli i zdania, słowem, upośledzoną istotą, czyż nie osiągniesz zamierzonego celu, czy nie będzie nasyconą tw oja zemsta?
— O, wielka czarnoksiężnico, już nie sługo, lecz siostro, współtowarzyszko A rbacesa; o, ja k dalece do wcip kobiety je s t wyższym nad męski, gdzie idzie o zemstę! Przeznaczenie podobne w samej rzeczy okrutniejsze niż śmierć.
— Z re sz tą - rzekła dalej czarownica, ciesząc się ze swej piekielnej porady — środek ten żadnem nie grozi niebezpieczeństwem, z rozlicznych bowiem a niedościgłych dla ludzi przyczyn, ofiara nasza może postradać rozum; mógł spostyzedz nimfę, lub mieć in
— 40 —
ne widzenie; mógł się zapalić dla piękności, wreszcie i samo wino spraw ia niekiedy ten skutek. Aclil wie- rzaj mi, nigdy zbyt troskliw ie nie wchodzą, w przy czyny obłąkania; a gdyby w końcu i wyśledzono, że stan jego je s t skutkiem napoju miłości, czyliż szaleń stwo nie je s t jego skutkiem i czyliż piękności, k tó ra tego środka użyła, zwykle nie pobłażają serca w szy stkich ludzi; cóż, potężny H erm esie, czyś zadowolo ny z mojej przebiegłości?
— Przedłużę o lat dwadzieścia twój układ z pie kielną władzą; odnowię k res przeznaczenia twojego na powierzchni gwiazd bladych; nie bez nagrody usłu żysz panu o płomienistym pasie. Teraz zaś przyjmij to złoto i użyj go na urządzenie wygodniejszego m ie szkania w tej posępnej jaskini. U sługa, wyśw iadczo na Arbacesowi, stokroć więcej przynosić powinna, niż wszystko, co otrzymać możesz od zadziwienia p ro stych wieśniaków, których obda-zasz swoją sztuką.
To mówiąc, rzucił na ziemię worek dobrze n a ładow any złotem, którego brzęk słodko obił się o u- szy czarownicy, albowiem lubiła mieć to przekonanie, że jej nie zbywa na wygodniejsze życie, lubo w g ru n cie w szelką pogardzała miękkością.
— Bądź zdrow a — dodał A rbaces — nie zapo mnij... czuwaj dłużej, niż gwiazdy, jeżeli tego p otrze ba do sporządzenia napoju; a gdy się udasz do Bene- wentu dla wyrządzenia czci skrzydlatem u wężowi, wzbudzisz s mcunek wszystkich twych tow arzyszek, gdy objawisz, że patronem i przyjacielem twoim był H erm es Egipcyanin. Ho ju tra , zobaczymy się znowu,
- 41
-Nie czekał na pożegnania i dzięki czarownicy, lecz szybkim krokiem wyszedł na świeże powietrze i pośpieszył zejść z góry.
Czarownica, wyszedłszy za nim aż na próg swe go mieszkania, pozostała czas długi u wnijścia jaskini, patrząc za oddalającym się gościem. W róciła potem powolnym krokiem, z trudnością podnios’a ciężki wo rek, zdjęła lampę z podstaw y i udała się do najciem niejszego zakątk a, w którym znajdowało się zbliska tylko widome czarne i spadziste przejście, osłonione stykającem i się z sobą ostrem i skał ścianami. Szła w dół czas niejaki tą ciemną drogą, zdającą się p ro wadzić do wnętrzności ziemi; podniósłszy potem k a mień, złożyła swój skarb w znaj duj ącem się pod nim
wydrążeniu; gdy blask lampy oświecił to miejsce ukazały się stosy monet rozm aitej wartości, które n a grom adziła łatwow ierność lub wdzięczność osób, cza rownicę odwiedzających.
— Lubię paść wzrok waszym widokiem — rze kła, p atrząc na pieniądze; widok wasz przekonyw a mię, że istotnie mam władzę. I jeszcze dano mi la t dwadzieścia do pomnożenia moich zbiorówl O, w iel ki Herm esiel
Spuściła kamień i poszła dalej o kilka kroków; zatrzym ała się przed rozpadliną w nierównej zn ajd u ją c ą się ziemi; gdy do niej zniżyła głowę, usłyszała dziwny huk n a k szta łt głuchego i dalekiego grzmotu, z którym łączył się co chwila dźwięk silny, podobny nieco do odgłosu,jaki w ydaje sta ł na kamieniu cstrzo
— 42
-na; w tejże chwili czarny i gęsty dym wybuchnął przez rozpadlinę, i roztoczył się po jaskini kłębami.
— Duchy są dziś więcej, niż zwykle, burzliw e— rzek ła czaro vnica,osiwiałą w strząsając głową. P atrząc potem w głąb szpary, u jrzała długą bruzdę jask raw ą czerwonawego św iatła. —Rzecz dziw na—rzekła, cofa jąc się;—zaledwie od dwóch dni ukazuje się to posę pne i ta k głębokie św iatło... Cóżby to znaczyć mo gło ?
Lis, k tóry szedł za swą straszliw ą panią, z a wył żałośnie i śpiesznie pobiegł do jaskini; na ten dźwięk, którem u ówczesna zabobonność złą p rzy p isy
w ała wróżbę, dreszcz przebiegł członki czarownicy. W y rzek ła urok dla oddalenia złej wróżby i chw ieją cym się krokiem wróciła do jaskini, gdzie otoczona ziołami i narzędziam i czarów, zaczęła się sposobić do wykonania rozkazów Egipcyanina.
— Powiedział, żem obłąkana — rzekła, ujrzaw szy pow stającą parę z płynu gotującego się w kotle; sm utną je s t rzeczą być obłąkaną, gdy szczęki opadną, gdy tra c i się zęby, gdy serce praw ie już nie bije; ale okropniej stokroć — dodała z dzikim i try u m fu ją cym uśmiechem—gdy młody, silny, piękny naglą p o rażony zostanie niedołężnościąl Palcie, płomienie; warzcie się, zioła; wypuszczaj swój jad, ropucho; prze klęłam go i będzie przeklęty.
Tej samej nocy, i w tej samej godzinie, w k t ó rej A rbaces z czarownicą odbyli swą ś w ię to k r a d c ą naradę, Apaecides został ochrzczony.
R O Z D Z IA Ł X I.
Postęp wypadków. — Intryga się zawiązuje. — Snuje się pasmo, lecz nić w inną przechodzi rękę.
— Będzieszże m iała odwa?ę, Julio, udać się dziś wieczorem do czarownicy W ezuw iusza, i to je s z cze w tow arzystw ie tego strasznego człowieka?
— J a k to , Nidyo?—odrzekła J u lia bojaźliw ie;— czyż mniemasz, że mi w tern istotnie grozić może nie bezpieczeństwo? Te stare czarownice ze swemi zw ier ciadłami, narzędziam i czarów i zbieranem i przy świe tle księżyca ziołami byłyżby czem więcej, niż oszu stkami? D otąd bowiem myślałam, że cała ich sztuka ogranicza się na posiadaniu uroku, którego p o trz e buję, a któ ry z ziół im wiadomych w yciągnąć umieją. — Lecz czy się nie boisz tow arzysza zam ierzo nej podróży?
— Arbacesa? przez Dyannę! nie widziałam ko chanka, k tó ry b y posiadał dar ta k ujmującej g rze c z ności, jak ten czarnoksiężnik; gdyby nie m iał ta k c ie mnej cery, byłby naw et praw dziw ie pięknym
Nidya, aczkolwiek niewidoma, tyle jednak mia-
ld, przenikliwości, iż pojęła natychm iastę że J u lia
i
— 44 —
nie by ła z liczby kobiet, eoby się bać mogły zalotno ści A rbacesa. Nie usiłowała więc doradzać je j, aby zaniechała powziętego zamiaru, lecz w sercu coraz silniejszej doznaw ała żądzy powzięcia wiadomości, czy w samej rzeczy czarodziejstwo miało władzę ro z żarzyć wzajemną miłość.
— Pozwól mi tow arzyszyć sobie, szlachetna Ju lio ,—rzecze w końcu,—wiem, że obecność moja nie będzie tarczą dla ciebie; pragnę wszakże być z tobą aż do ostatniej chwili.
— T a tw oja troskliw ość bardzo mi się podoba, — odrzekła córka Dyom eda:— lecz nie wiem, czyli ją przyjąć mogę. Godzina mojego powrotu będzie za pewne spóźnioną, i nieobecność tw oja mogłaby zostać spostrzeżoną.
— Jo n a jest pobłażającą; jeżeli mi pozwolisz noc przepędzić w twojem mieszkaniu, powiem, że bę dąc niegdyś moją patronką i przyjaciółką, chcesz, abym dzień spędziła u ciebie, dla śpiew ania ci pio snek tessalskich. J e j grzeczność nie odmówi ci tak małej przysługi.
— Proś ją o to od siebie, — rzecze wyniosła Julia; — ja się nie poniżę do błagania o łaskę N ea- politanki.
— Niech i tak będzie; odchodzę więc teraz dla pozyskania jej pozwolenia, którego mi z łatw ością, jestem tego pewną, udzieli, i w net powrócę.
— Je że li je otrzym asz, będziesz m iała zasłane loże w własnej mojej sypialni.
N idya pożegnała hożą Pom pejankę, a w racając
- 45
-do Jony, spotkała powóz G-lauka, którego piękne i b y stre konie były przedmiotem podziwu w szystkich przechodniów.
Rozkazał zatrzym ać powóz dla pomówienia z kw iaciarką.
— J e s te ś świeżą, jak tw oje róże, luba Nidyo; jak że się ma tw oja piękna pani?
— Jeszezem jej dziś nie widziała, lecz...
— Lecz co? Cofnij się nieco, zbyt blisko c ie bie są konie.
— Lecz czy sądzisz, że Jo n a pozwoli mi p rz e pędzić dzień u Ju lii, córki Dyomeda? Ona mię o to prosi, a była dla mnie pełną dobroci w tenczas, gdym jeszcze nie m iała przyjaciół.
— Niech błogosław ią bogowie wdzięczne twoje serce! ręczę ci za chętne przyzwolenie Jo ny .
—- Wolno mi więc będzie noc tam przepędzić i nazajutrz dopiero powrócić? — rzecze dalej Nidya, zaw stydzona pochwałą, k tó rej nie była godną.
— J a k się podoba tobie i twojej pięknej Julii. Pow itaj ją odemnie; a g d y mówić będzie,zw ażaj b a c z nie, ja k a je s t różnica pomiędzy tonem jej mowy a dźwięcznym głosem Jo n y . P ądź zdrowa.
Grlaukus już był zupełnie wypoczął z utrudzenia i wzruszeń doznanych w czasie swojej z Jo n ą w y cieczki; piękne jego bieguny z wiatrem ubiegały się na wyścigi, i rychło pełen młodości i szczęścia A teń - czyk, istn y obraz boga jego ojczyzny, pobiegł do sw o jej kochanki.
— 4r t
K orzystaj z błogiej chwili; któż przyszłość przewidzieć zdoła?
W ieczór już się znacznie skłaniał ku nocy, gdy Ju łia , w lektyce tak obszernej, iż w niej i niewidoma jej tow arzyszka znalazła dość miejsca, udała się za m ia sto ku wskazanym przez A rbacesa kąpielom. W cha ra k te rz e jej ty le było płochości, iż zam iar powzięty, zam iast obawy, przejmował ją, przeciwnie, przyjemnem uczuciem ciekawości; lecz większą nad wszystko wzniecała w niej radość myśl bliskiego tryum fu nad nienaw istną N eapolitanką.
K iedy lek ty k a m iała się zatrzym ać przy w nij- ściu do kąpieli, wyłącznie dla kobiet przeznaczonych, nieliczne lecz pełne wesołości zebranie osób otaczało główne drzw i domu.
— Chociaż już ciemno, — odezwał się jeden z obecnych,—zdaje mi się jednak, że poznaję niew ol ników Dyomeda.
— To praw da, K laudyuszu,—rzecze Sallustyusz, —je s t to zapewne lek ty k a jego córki, J u lii—ta k pię kna i tak bogata! Dlaczego nie składasz jej swojego hołdu?
— Spodziewałem się, że ją Grlaukus poślubi; ona nie tai bynajmniej swojej ku niemu skłonności, a że je s t szlachetny i g ra nieszczęśliwie...
— Sesterce przerzłyby od niego do ciebie, mą dry Klaudyuszu. Dobra to rzecz żona, gdy nie je s t naszą.
— Lecz że Grlaukus, ja k się zdaje, — rzecze d a lej K laudyusz, — stanowczo zamierzył zaślubić N
—
47~~
politankę, mam zam iar doświadczyć, czy mi się nie uda pocieszyć opuszczonej. W szakże pochodnia hy menu dobrze ozłoconą, zostanie, a przez wzgląd na w artość jej oprawy można nie zważać na mniej przy jem ny zapach płomieni. Postaram się tylko, mój
Sallustyuszu, aby cię Dyomed nie ustanow ił pow ier nikiem m ajątku swojej córki *).
— Czy tak? lecz wejdźmy; czekają nas girlandy i wino.
O desław szy niewolników do m iejsca dla nich przeznaczonego, Ju lia weszła do domu z Nidyą; nie przyjęła jednak ofiarowanej sobie kąpieli i drzwiami skrytem i udała się do ogrodu.
— Musi mieć schadzkę z kochankiem, — rzekła jed na z miejscowych niewolnic.
— Co ci do tego,— ofuknęła dozorczyni domu;— płaci za kąpiel i nie psuje szafranu. Podobne schadz ki są w naszym stanie najkorzystniejsze. Słyszysz, wdowa F ulw ia klaszcze w ręce; bież do niej, bież, głupia szczebiotko!
J u lia , w tow arzystw ie N idyi, unikając stron uczęszczanych ogrodu, przybyła do wskazanego przez A rbacesa miejsca. B ył to m ały o krągły chodnik; gw iazdy jaśniały nad posągiem Sylena. W esoły
bo-*) W ed łu g dawnego prawa rzym skiego nie m ożna było nic zapisać kobiecie. Pozorny wzgląd na to prawo sprawiał, że gdy oddawano m a ją t e k córce, zapisywano go zaufanemu powiernikowi, który jeżeli chciał m ógł g o zatrzym ać dla siebie; wreszcie prawo to już było prze dawnione w epoce niniejszej powieści.