• Nie Znaleziono Wyników

Przenikanie się nauk (wykład zamkowy - 25 kwietnia 2006)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przenikanie się nauk (wykład zamkowy - 25 kwietnia 2006)"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Kotwica

Przenikanie się nauk (wykład

zamkowy - 25 kwietnia 2006)

Humanistyka i Przyrodoznawstwo 12, 239-253

(2)

J a n K o tw ic a

In s ty tu t R ozrodu Z w ierząt i B adań Żywności PAN w O lsztynie

PRZENIKANIE SIĘ NAUK

(wykład zamkowy - 25 kwietnia 2006)

Zadanie, które przed sobą postawiłem , nie należy do łatwych, m am więc uzasadnione powody do obaw, czy u d a mi się należycie je wykonać. Chcę bowiem mówić o tym , o czym myślę i o czym jeszcze publicznie nie mówiłem, chociaż wiem, że je s t to ryzykowne.

Możliwe, że mówić o tym, o czym się myśli, wyda się zbyt śmiałe, a naw et nieskrom ne. Ale w sytuacji, kiedy niem al każda inform acja je s t dostępna w Internecie po kliknięciu m yszką, kiedy każdą książkę, i to w różnych wydaniach, możemy mieć z dostaw ą do dom u w ciągu kilku dni, gdy każde słowo, naw et najbardziej intym ne, adresow ane przez telefon do jednej tylko osoby, może zostać upublicznione, to nasze przem yślenia stają się czymś jedynie w łasnym i być może oryginalnym , bo jeszcze niewypowiedzianym. Mimo wszystko m am świadomość zagrożeń, które od tej chwili będą mi towarzyszyć.

Zapewniam przy tym, że w przeciw ieństwie do treści jednej z Nieuczesanych

m yśli S. J. Leca nie sądzę, że „na wym ianie myśli zawsze tra c ę ”. Wręcz

przeciwnie, bliska zdaje m i się wypowiedź wielkiego niemieckiego filozofa H an sa Georga G adam era, który w ostatnich latach życia (a żył 102 lata) powiedział, iż „obfitość doświadczeń, spotkań, pouczeń, rozmów, przeczyta­ nych książek, rozczarow ań znajduje ujście nie w tym, że w końcu wie się wszystko, lecz w tym , że posiadło się jak ąś orientację i nauczyło skrom ności”. Z tych słów wychodząc i występując jako prezes Olsztyńskiego Forum N auko­ wego, będę raczej wywoływał problem y, a nie dawał ostateczne odpowiedzi n a zgłoszone pytania.

O tym , że w relacjach między ludźm i i w ocenach innych ludzi najpierw włącza się subiektywizm , nie m a potrzeby przekonywać. Dowiedziono także, iż pierwsze 15-30 sekund w k o n taktach je s t kluczowe dla zdefiniow ania naszego stosunku i nastaw ienia wobec nowo poznanego człowieka w przedziale od „pozytyw nie” do „negatyw nie”. I trz e b a potem dużo czasu, aby te n pierwszy osąd zmienić, a często odkłamać. Pewnie dlatego ta k chętnie deklarujem y obiektywizm w ocenie ludzi. Ale w tej deklaracji je s t niewiele więcej ponad

(3)

naszą wiarę w szczerość własnych intencji. Bo obiektywizm nie istnieje w ludz­ kiej n atu rze. Chyba n ik t nie uwolni się od swoich sym patii i antypatii. Stąd w sytuacjach trudny ch lub drażliwych, uciekam y się do wielości ocen. U w aża­ my, że duże grem ia wydają oceny bliższe praw dzie uśrednionej. Jednak że im sytuacje stają się bardziej dram atyczne, tym bardziej my także ulegam y pokusie, aby osoby lubiane wybielić, a nielubiane chętniej gotowi jesteśm y postaw ić pod pręgierz. Jeśli nie publicznie, to w swoim w nętrzu. T en konflikt naszego racjonalizm u z tkwiącym w nas św iatem emocji je s t ilustrow any także przez nasze postrzeganie treści np. wykładu lub każdego publicznego przeka­ zu. W poważnych badaniach oszacowano, że efekt w ystąpienia publicznego w 55% określa mowa ciała (body language), w 38% to n głosu i tylko 7% stanow ią słowa. Te dane w skazują, ja k z powodu naszej niewiedzy, naiwności, a czasem lenistw a dajemy sobą manipulować. Bo człowiek widzi i słyszy to, co chce usłyszeć. I ja k przypom ina J.W. Goethe - „Man sieht n u r was m an w eiss”. Ponadto, dane te dobitnie uzm ysławiają, ja k łatwo przychodzi nam rejestrow ać w rażenia i ja k dalece asym ilacja wiedzy wym aga wysiłku, przed którym być może podświadomie się bronim y. Gdyż je s t to dodatkowym obciążeniem. Dodatkowym trudem . Znojem i wysiłkiem.

Te z pozoru oderw ane inform acje ilustrują, ja k bardzo nasze postępow anie i osądy bywają irracjonalne, a oceny i zachow ania są tru d n e do uzasadnienia. Ładnie uspraw iedliw ił to M ilan K undera, mówiąc: „Tam gdzie przem aw ia serce, nie wypada, aby rozum zgłaszał wątpliwości”. Sądzę, że nie należy lekceważyć tych słów jako tylko literackiej m etafory. Także Noam Chomsky powiedział: „Zawsze więcej będziemy się dowiadywali o ludzkim życiu i osobo­ wości z powieści niż z psychologii naukowej. Zdolność tw orzenia nau k i je s t tylko jednym z aspektów naszego w yposażenia umysłowego. Używamy jej wtedy, gdy m ożna, lecz n a szczęście nie jesteśm y do niej ograniczeni”. I przy­ wołuję też zdanie J. Iwaszkiewicza: „słowa me świadczą pieśnią lat zasnute, że poeta przeczuw a więcej, niż wie m ąd ry ”. N a poglądy te nakład ają się obiegowe powiedzenia, że: „Uczucie bije n a głowę ro zum ”; „Obraz idzie przed słowem ”; „To, co spektakularne, przed tym , co in te le k tu a ln e ”; „Spojrzenie serca widzi daleko” (R. Tagore); „Serce m a swoje racje, których rozum nie z n a ” (B. Pascal). I jeszcze K. Lorenz: „Rzeczywiste w żadnym razie nie je s t tylko to, co się daje fizykalnie zdefiniować i ilościowo zweryfikować, lecz także wszystko, co mieści się w kategoriach uczuciowości”.

Zatem św iat naszych emocji i przeżyć posiada tak i sam stopień realności, ja k owe w ym ierne i policzalne rzeczy. Chcę ponadto zapewnić, że nie zam ie­ rzam budzić demonów antagonizujących przedstaw icieli różnych dziedzin i dyscyplin naukowych. J e s t bowiem wspólny m ianow nik każdej uczciwej pracy naukowej - to zgoda n a spędzenie długich godzin w samotności. Z samym sobą. P enetrując problem coraz głębiej, z konieczności także zawężamy go. O trzym u­

(4)

jem y odwrócony tró jk ą t - wiemy coraz więcej o coraz węższym fragm encie całości. N agrodą za dociekania je s t oryginalność doznań. Ale m a to też swoją cenę, gdyż i im dalej od b an ału zapuszczam y się w naszych dociekaniach, tym sam otność je s t większa. Ale też, ja k mówił wielki serbski pisarz noblista Ivo Andric, tylko wtedy możemy rosnąć od środka. I tylko wtedy możemy za­ proponować otoczeniu coś oryginalnego. Coś napraw dę własnego i dlatego twórczego.

Wiemy przy tym, że nie m ożna mieć naw et cząstki tego, co chcielibyśmy osiągnąć. Dlatego potrzebujem y drugiego człowieka, by on swoją innością dopełnił chociaż część naszych niedostatków . Ludzie, którzy dokonali podob­ nych wyborów, dają nam poczucie bezpieczeństwa. Oto n a obranej przez nas drodze nie jesteśm y sam i i w te n sposób utw ierdzam y się w słuszności własnych decyzji. Ale to inność je s t prawdziwie stym ulującym wyzwaniem. W tym sensie im większa i głębsza specjalizacja, tym bardziej czyjaś, ale i nasza inność może być ofertą dla drugiego człowieka. Jednakże rodzi to nowe kłopoty. Aby doświadczyć inności drugiego człowieka, m usim y znaleźć czas i ochotę do wyjścia poza opłotki własnej specjalności. M usimy poznać choć w zarysie to, co te n inny m a nam do zaoferowania. Ponieważ doświadczenie inności to doznanie św iata nieznanego, niedostępnego. Często naw et nie uśw iadam iam y sobie, że on istnieje. N a tym polega wzbogacające doznanie inności. I chyba n a tym polega uniw ersyteckość myślenia!

Sądzę, że dodatkow ym problem em we wzajemnej kom unikacji je s t też to, że w tym ogrom nym n a tło k u wiadomości atakujących nas ze w szystkich stro n tru d n o wychwycić inform acje ważne. Stąd, n aw et jeśli one się pojawią, to są w tej m asie h a ła su u k ry te ja k ziarenko b u rsz ty n u n a plaży - trz e b a bardzo napiętej uwagi, by go nie przeoczyć. Dlatego w ażne staje się nie to, co należy zapam iętać, ale to, co n a pewno należy n aty ch m iast odrzucić, ta k by naw et na chwilę nie zatrzym ało się w naszej pamięci. Gdyż ta rzek a nowości, wy­ rzu can a z setek i tysięcy ró żnorakich mediów, nie pozw ala n am skupić się n a w łasnych m yślach. P onadto w tłaczając nasze m yśli n a ścieżkę m yślenia pospolitego, n a rz u c a n am problem y często zm anipulow ane. To ogranicza naszą oryginalność i tym sam ym pom niejsza szanse n a znalezienie w sobie czegoś, co m oglibyśmy zaoferować innym ludziom jako n a szą inność. W praw ­ dzie stąd je s t już niebezpiecznie blisko do stw ierdzenia, że n a d m ie rn a orygi­ nalność grozi posądzeniem arogancję. Ale je s t też rew ers takiego poglądu - to strach przed sam otnością rodzi konform izm .

To strach przez sam otnością popycha nas k u zachowaniom grupowym. W tłum ie lub chociaż w grupie ci obok swoim wyborem pom niejszają tę cząstkę ryzyka, jakie niesie każda indyw idualna decyzja i każdy osobisty wybór. W społeczeństwie masowym stanem chyba najbardziej pożądanym je st śred- niość. Jak o przykład m ożna podać slogan reklamowy: „bądź sobą, wybierz

(5)

P epsi”. Praw da, że będziemy nadzwyczaj oryginalni, jeśli wszyscy będziemy siedzieć w tej sali z Pepsi w ręku?

Zatem raz jeszcze - nie chcę z nikim wchodzić w spór. Chcę jedynie zrozum ieć racjonalność zachow ań, których m ógłbym w pierw szym odruchu nie akceptować. Dlatego, mimo iż rep rezen tu ję n a u k i em piryczne, sta ra m się pam iętać słowa N eila P ostm ana: „Rozum, jeżeli go nie wspomoże i nie u tem peru je in tuicja poetycka i ludzkie uczucia, staje się niebezpieczny i od­ rażający”.

W tym m iejscu chciałbym wprowadzić k ró tk ą dygresję, do której zainspiro­ w ała m nie myśl B enjam ina B erensona z 1897 r.: „Not w hat m an knows b u t w h at m an feels concerns art. All else is science”. Otóż, podkreślając ważność stanów duchowych, k tó re najpełniej w yrażają się w sztuce, chcę naw iązać do tzw. tró jk ą ta Bella, który powiada, że h arm o n ia społeczna wym aga równowagi pomiędzy k u ltu rą - polityką - ekonomią. W arunek harm onijności je st w tym przypadku o tyle tru d n y do spełnienia, że każdej z tych kategorii przypisana je s t in n a dom inująca wartość:

1. K ultura, będąc wyrazem autoekspresji człowieka, popycha go ku in ­ dywidualizmowi. To w łaśnie sytuuje k u ltu rę w opozycji do polityki, k tó ra zakłada równość, a więc m a ch a ra k te r wspólnotowy.

2. Polityka je st obszarem w ysiłku zbiorowego, polem równości i współ­ pracy. Zatem nie zostaw ia m iejsca n a indywidualizm . W polityce niewiele je s t m iejsca dla solistów. Ci zawsze m uszą mieć wsparcie mas.

3. E konom ia to wydajność, zatem wyzwala w człowieku ducha rywalizacji, ducha konkurencyjności. Dlatego staje ona w sprzeczności z ideą równości, o k tó rą zabiega polityka. Gdy jeden z tych elem entów trw ale dom inuje, pojawia się kryzys. Zatem m ądrość w tym względzie, ta k ja k w m ałżeństw ie, polega n a tym , by grać n a rem is, bowiem czyjakolwiek dominacja, czyjakolwiek w ygrana w tym m eczu je s t najczęściej w spólną porażką.

Zostawiam te n w ątek, chociaż w jego obszarze je s t cały ogrom pytań. Chciałem jedynie wskazać, że k u ltu ra , a zwłaszcza elita kultury, czyli sztuka, je s t niezbyw alnym elem entem harm o nii społecznej. N a tym kończę zastrzeże­ nia, by przejść do tego, co m a być głównym przesłaniem mojego wykładu. Otóż często zastanaw iałem się, dlaczego n a zamkowe wykłady h um anistów przy­ chodzą przedstaw iciele n au k przyrodniczych, a n a wykłady np. z biologii hum aniści przychodzą mniej licznie lub wcale. Czy nie są ciekawi tego, czego mogliby się dowiedzieć? W tym kontekście odwołam się do odległego w czasie wakacyjnego zdarzenia z okresu moich studiów.

Dziewczyna, k tó ra studiow ała h istorię albo historię sztuki, dowiedziawszy się, że ja z kolei n a moich studiach stykam się ze zwierzętam i, zaczęła m nie pytać: „Jak się nazyw a mąż świni? A mąż krowy. A ja k nazyw a się żona konia?”. W którym ś m omencie odpowiedziałem nieuprzejm ie, że praw dopodob­

(6)

nie gdybym nie czytał Zoli, Dostojewskiego czy nie znał litera tu ry iberoam ery- kańskiej, której boom wtedy się zaczynał w Polsce (był to przełom lat 60. i 70.); albo gdybym nie um iał odróżnić van Dycka od v an W ydena, to zapewne uznałaby m nie za prostaka. Dlaczego zatem bez zaw stydzenia m ożna przyznać się do ta k elem entarnej niewiedzy: ja k nazyw a się żona konia?

Jednakże z perspektyw y m inionych lat i moich przem yśleń oraz doświad­ czeń nie byłbym obecnie ta k kategoryczny w sądach n a te n tem at. Przeciwnie. Chciałbym raczej bronić tezy, że: człowiek zachowuje się racjonalnie, mając

większe zapotrzebowanie na sztukę wyrażającą św iat przeżyć n iż na św iat konkretów i na pra w d y naukowe. J a k zauw aża R. Kapuściński: „istnieje

płaszczyzna, n a której człowiek współczesny mógłby się porozum ieć z człowie­ kiem sprzed 2 tysięcy lat. Są to emocje. Miłość, nienawiść, strach - wszyscy przeżywam y i przeżywaliśm y to ta k samo. Dlatego m ożna współcześnie czytać

Iliadę i H erodota”. W szak potrzeba w yrażania swoich emocji, swoich stanów

ducha je s t bardziej pierw otna. J e s t bardziej archetypiczna niż nauka.

S ztuka je s t wyrazem naszego św iata emocji, odczuć, tęsknot, nienazw ań, poczucia piękna lub brzydoty. Tak, sztuka, albo szerzej k u ltu ra je s t bardziej pierw otną form ą autoekspresji. Ponadto pam iętać należy, że św iat emocji je s t filogenetycznie zlokalizowany w znacznie starszych pokładach mózgowia, w tzw. międzymózgowiu, nad którym dopiero później w ytworzyła się kora mózgowa. T ak więc zdolność m yślenia i racjonalnego zachow ania pojawiła się później. J e s t to zatem właściwość filogenetycznie młodsza. To dlatego człowiek, zanim odkrył prawo graw itacji i je nazw ał, wcześniej w ykonał m alowidła n askalne w grotach Lascoux czy w pieczarach Altam iry. M alowidła te po­ w staw ały wiele lat wcześniej, nim odkryto istnienie ciśnienia atm osferycznego i zanim Francis Bacon i David H um e stw orzyli podstawy form ułow ania zasad praw dy naukowej.

L ite ra tu ra łagrowa często podaje, że panie uwięzione w sowieckich guła- gach wym ieniały między sobą przepisy kulin arn e, by tym sposobem, choć w swoim w nętrzu, ocalić resztki nadziei n a lepszą przyszłość, nadziei n a norm alne życie. Myślę, że chyba podobnie je s t ze sztuką, k tó ra jednakow o odbijała (odwzorowywała), ale i zaklinała rzeczywistość. u ży w am czasu prze­ szłego, gdyż Picasso powiedział, że „maluje nie to, co widzi, ale to, ja k myśli o tym, co w idzi”. Może więc ciała pokonanych zw ierząt n a m alowidłach naskalnych wyrażały tęsknotę za sytością i dawały poczucie najedzenia, poko­ n a n ia głodu. Konające zw ierzęta były symbolem d o statku pożywienia, bo najpewniej ówczesny człowiek żył w stanie perm anentnego niedożywienia, a może naw et głodu. Głód zaś w hierarch ii pierw otnych potrzeb A braham a M aslova sytuuje się n a drugim miejscu po zaspokojeniu snu. Głód je s t bowiem aproksym acją śmieci. J e s t zapowiedzią śmierci. N ie najem się, to um rę. Dlatego głód je s t w stanie wywoływać najbardziej egoistyczne zachowania. i dlatego też

(7)

w praw odawstw ie niektórych krajów je s t okoliczność łagodząca za p rzestęp st­ wa z ubóstw a. Podobne tęsknoty dotyczące potrzeby zaspokojenia głodu wieki później w yraził P ie te r Bruegel, m alując W krainie leniuchów - apoteozę sytego życia w czasach głodu i nędzy z okresu okupacji N iderlandów przez H absb ur­ gów hiszpańskich. Obsesyjnym m otywem m alarskim Niko Pirosom aniego - ubogiego, niedojadającego gruzińskiego prym ityw isty - były uczty przy bogato zastaw ionym stole. Obrazy osaczonych zw ierząt n a m alowidłach ludzi pierw otnych, podobnie ja k W enus z W illendorfu, uosabiały pragnienia pierwo­ tnego człowieka. W enus z obfitymi piersiam i i pełnym i biodram i była sym ­ bolem k u ltu płodności. K ultu obecnego także, choć w inny sposób, w k u lturze judeo-chrześcijańskiej w potępieniu grzechu biblijnego O nana. W szak rozrod­ czość, a więc i liczebność była w arunkiem p rzetrw an ia plem ion koczowniczych. A w jak i sposób silniej i skuteczniej zapewnić te n wymóg niż poprzez groźbę grzechu, potępienia czy ostracyzm u? Jedn akże dopuścić trzeb a także m oż­ liwość, że m alowidła te były form ą artystycznej ekspresji naszego praprzodka, że m iał on ju ż takie potrzeby. Zatem m alowidła naskalne byłyby próbą w yrażenia tego, czego nie dało się nazw ać słowem.

Także i później ekspresja zastępow ała słowa. V an Gogh powiedział o obra­ zach R em brandta: „na opisanie niezwykłości jego m alarstw a nie m a słów w żadnym jęz y k u ”. Ale naw et gdyby takie słowa były, to nie byłyby one w stanie wyrazić h arm onii barw w m alarstw ie lub harm onii dźwięków w m uzy­ ce. Cóż bowiem w ynika dla czytelnika ze słów znawcy m uzyki, który ta k opisywał koncert wiolonczelowy w ykonany przez Sergiusza Prokofiewa: „Ten oryginał nad oryginały był w prost niezdolny do tego, by posługiwać się językiem cudzym. M usiał wymyślić własny. I wymyślił: styl ostry, spiczasty, kanciasty, z nieprzylizanym i kadencjam i fraz, z h arm o n ią dającą w rażenie n ieustannego tra fia n ia obok dalszych ciągów, których m ożna by oczekiwać, z fragm encikam i - dla osłody - przym ilnych chrom atycznych gam ek i liryz­ m em wolnych części piłującym, świdrującym, kw aśnym ja k cytryn a”. Praw da, iż wcale nie m am y w rażenia, że słowa te zastąpiły koncert?

Zauważmy przy tym, że sam i także doświadczamy niedostatków słów i wtedy pozostaje nam zdanie kierow ane do naszego rozmówcy: „wiesz co m am n a m yśli?” Zwykle wówczas ktoś skwapliwie potw ierdza, że tak. Wie. Chociaż chyba bardziej prawdopodobne, że sam chce sobie zarezerwow ać praw o do posłużenia się w podobnej sytuacji tą m an trą: „wiesz co m am n a myśli?” w sytuacji, kiedy to jem u zabraknie słów, by wyrazić swój sta n ducha. I, by zam knąć tę kwestię, możemy przywołać nasze w łasne doświadczenia, że dziecko, zanim nauczy się liczyć lub czytać, będzie rysować. Będzie tworzyć św iat iluzji, św iat tea tru . N atom iast przyswojenie wiedzy wymaga wysiłku, wymaga tru d u . Konkludując, św iat emocji je s t nam dany. Wiedzę trz e b a sobie w trudzie przyswoić.

(8)

Możliwe ponadto, że do tego dochodzi specyfika narodowej tradycji. W jed­ nym z Lapidariów Ryszard Kapuściński zauważył: „Dwa wybitne polskie talen ­ ty filozoficzne okresu międzywojennego: Karol Koniński i Bolesław Miciński. Zmarli młodo (obaj w 1943), a więc rok wcześniej niż dwaj nasi wielcy poeci tego okresu - też ofiary ostatniej wojny - Krzysztof Baczyński i Tadeusz Gajcy. Ja k różna jest dziś pamięć o tych ludziach. Nazwiska Baczyńskiego i Gajcego są powszechnie znane, ich wierszy młodzież uczy się n a pamięć. A kto poza wąskim gronem filozofów, słyszał o Konińskim lub Micińskim? Poezja, nie filozofia jest naszą m uzą narodową. Nastrój, emocje są nam bliższe niż krytyka i refleksja. Przeżycia stawiam y wyżej niż przemyślenia. »Czucie i w iara mówią do nas silniej niż m ędrca szkiełko i oko«”. Ryszard Kapuściński dodaje: „i to się nie zm ienia”.

Proszę w tym kontekście zauważyć, że w polskim języku w yrażenie „eee... filozof” w yraża lekceważenie i m a też n a celu pom niejszenie osoby, k tó ra chce zrozum ieć choć trochę bardziej złożoną kwestię. Zwykle odpowiadam wówczas słowami, których źródła nie pam iętam : „M ędrzec o nic nie pyta, bo zna odpowiedzi n a wszystkie pytania. I głupiec o nic nie pyta, bo nic go nie interesuje. Zaś rozum ny człowiek staw ia p ytan ia i poszukuje n a nie uczciwych odpowiedzi. Którym z nich trzech ty jeste ś? ”

W spomniałem wcześniej, że nabycie wiedzy je s t wysiłkiem. J e s t pracą. Dlatego chciałem teraz wprowadzić k ró tk ą dygresję n a te m a t odpoczynku jako przeciw ieństw a pracy, które to pojęcie potem będzie mi potrzebne. W II Księdze Mojżeszowej znajdziem y takie słowa: „Przestrzegajcie więc sabatu, bo je s t dla was święty. Kto go znieważy, poniesie śmierć, gdyż każdy, kto wykonuje weń jakąkolw iek pracę, będzie w ytrącony spośród swego lu d u ”. Erich From m w tak i sposób in terp retu je powyższe słowa: „W religii judeo- chrześcijańskiej sobota (Saturday) je s t dniem S atu rn a, który był bogiem śmierci, a więc przem ijania - czasu. T en w ątek je s t obecny także w twórczości Francisca Goi (Saturn pożerający swoje dzieci). Dlatego też szabat (w tradycji chrześcijańskiej niedziela) to dzień, w którym ziem ia i cały biosystem w inien regenerow ać się po okresie ingerencji weń człowieka. P racą je s t wszelka ingerencja w spraw y św iata fizycznego, zakłócająca równowagę między n a tu rą i człowiekiem. N atom iast odpoczynek, a więc szabat, a także każdy dzień święty je s t stanem pokoju i harm onii. Dzięki tem u przynajm niej przez jeden dzień w tygodniu człowiek wyzwala się z okowów n a tu ry i z więzów czasu, gdyż nie pracując, nie zm ieniał świata. A zm iana dzieje się w czasie. Zatem b rak zm ian jakby uniew ażniał czas. W tak im ujęciu wypoczynek staw ał się też wolnością i uw olnieniem się od czasu. W ypoczynek staw ał się więc n am iastk ą wieczności. T ak zrozum iałem interp retację szab atu przez From m a.

P rym at, a właściwie pierw otność k u ltu ry i sztuki względem wiedzy może być zrozum iały z jeszcze jednego powodu. Otóż stosunek do powinności, do pracy, do wysiłku m a różnorakie uzasadnienie:

(9)

1. W pocie oblicza twego będziesz jad ł chleb twój - powiedział Stworzyciel po upadku człowieka.

2. P raca to zniewolenie w edług wczesnych m arksistów .

3. P raca to jedyny uczciwy stosunek do otaczającego św iata, którego entropii tylko pracą możemy się przeciwstawić, rozum nie porządkując otacza­ jący nas frag m ent świata.

J a k w spom niałem wcześniej, człowiek pierw otny żył w stanie ciągłego zagrożenia i niedożywienia. Może n aw et chronicznego głodu. Zatem tchórzost­ wo było wówczas cnotą i logika wskazywała, by najeść się do syta i odpoczywać, gdyż tym sposobem oszczędzało się n ab y tą energię.

Zatem k u ltu ra i sztuk a jako bardziej pierw otne potrzeby człowieka są też elem entarnym fragm entem jego wyposażenia. W ynikają z pierwotniejszej po­ trzeby - ekspresji uczuć i nastrojów . Są bardziej zabaw ą niż pracą. Bardziej przyjem nością niż powinnością. Pewnie dlatego ktoś zajmujący się biologią, fizyką, m atem atyką itp. będzie odczuwał potrzebę posiadania wiedzy z zakresu k u ltu ry i sztu ki jako potrzeb bardziej pierwotnych. Bardziej elem entarnych. Zaś ludziom zajmującym się k u ltu rą i sztu k ą te n pierw otny św iat może wystarczyć.

M edia skutecznie u trw alają te n stan. Kiedy w 1980 r. został zastrzelony Jo h n Lennon, niem al wszystkie stacje radiowe w USA (ak u ra t byłem n a stypendium w Stanach) nadaw ały m uzykę tego artysty. Ale kiedy w 1995 r. zm arł Jon as Salk, który uw olnił ludzkość od w irusa polio wywołującego chorobę Heinego-M edina, CNN poświęcił tem u w ydarzeniu około 15 sekund w jednym z serwisów informacyjnych. W naszych m ediach nie n atk n ąłem się n a żadną informację. N a tym tle tru d n o zauważyć, choćby przeciętne, sta ra n ia olsztyńskich mediów, by czytelnik dostrzegał obecność nau k i w życiu naszego środowiska. Zatem oczekujemy, że człowiek w inien być kulturaln y, cokolwiek by to znaczyło, ale nie domagamy się, aby w takim samym stopniu znał teorię dziedziczenia, m etodę amplifikacji m ateriału genetycznego czy zasadę tu rb o ­ doładow ania we współczesnych silnikach. Zaw arte je s t to w słowach, które usłyszałem z u s t prom inentnej osoby w naszym środowisku: „... bo my, hum aniści, to zupełnie nie rozum iem y, o czym wymówicie, nauczając bio­ logii....”. Zdziwiło m nie, że takie zdanie m ożna wypowiadać bez obawy n araże­ n ia się n a zarzut, iż stąd ju ż blisko do ograniczoności. Ale wychodząc z tych przesłanek, je s t dla m nie zrozum iałe, że powinienem przychodzić n a koncerty zespołu Pro Form a albo Pro M usica A ntiqua, ale członkowie tych zespołów nie m uszą w równym stopniu odczuwać potrzeby słuchania mnie.

J e s t jeszcze jed en elem ent, który należy wziąć pod uwagę. W spomniałem wcześniej, że k u ltu ra je s t pierw otniejszą form ą autoekspresji. J e s t ona także przedsięwzięciem indywidualnym , a więc łatwiej, przynajm niej teoretycznie, je zrealizować. Ma to jed n a k istotne konsekwencje. Dzieło indyw idualne powstało

(10)

w sam otności, zatem wymaga akceptacji innych, otoczenia. Bo a rty s ta nie tworzy dla siebie. W yraża swoje widzenie św iata obrazem, słowem, dźwiękiem, zagospodarowaniem p rzestrzen i i spodziewa się znaleźć potw ierdzenie swojej wizji w oczach innych ludzi, by tym sposobem pozyskać ich do własnego widzenia i uwolnić się od dotychczasowej samotności.

Po zapisaniu tych słów n atk n ąłem się u Cz. Miłosza n a ak ap it współ­ brzm iący z moimi myślami: „bo arty sta, poeta czy m alarz, tru d zi się i co dzień ściga wymykającą m u się doskonałość, ale zadowolony z w yniku je s t tylko przez chwilę i nigdy nie m a pewności, że w tym , co robi, je s t dobry”. T ak więc tw órca sztuki, będzie się sta ra ł zaspokoić potrzeby estetyczne. Swoje, ale i otoczenia. Ma to istotn e konsekwencje, bo ja k zauważył chyba J. Brodski: „w całych dziejach obcowania ludzi z ludźmi, estetyka zawsze poprzedzała ety kę”. Jeśli więc sztu ka je s t przejaw em indywidualnego tru d u , to dociekanie naukowe m usi zakładać wysiłek zbiorowy. Zwłaszcza n a u k a eksperym entalna, k tó ra niem al z definicji je s t przedsięwzięciem zbiorowym. Właściwie prawdziwy rozwój nauk i n astąp ił wówczas, kiedy w 1660 r. w Anglii rozpoczęto wym ianę korespondencji naukowej. Od tego czasu sta ła się ona działalnością zbiorową. Zbiorową jako całość poprzez udostępnianie innym wyników swoich badań, ale także zbiorową w odniesieniu do konkretnych zadań. Bo n a u k a to także wyścig, a w zespole szybciej osiąga się zam ierzone cele, dzięki czemu będzie m ożna ubiegać się o nowe fundusze. N orm ą w n aukach biologicznych są zespoły 3-7-osobowe i liczniejsze. R ekordzistam i w tym względzie są fizycy doświadczalni. W P hysic’s Letters n atk n ąłem się n a publikację, k tó ra m iała ponad 1200 autorów . Zatem w nauce eksperym entalnej nie m a m iejsca n a samotność. Ale dzięki tem u w chwilach zmęczenia czy zw ątpienia wsparcie otrzym ujem y od pozostałych członków zespołu, od statystyki, k tó ra weryfikuje nasze hipotezy robocze, i od recenzentów , którzy swoją wiedzą nam aszczają nasz te k st jako nadający się do publikacji. Zam ykam te n fragm ent rozw ażań n a tem a t innego ch a ra k te ru pracy w tych dwóch grupach zakresowych. P rzynaj­ mniej ja ta k je postrzegam .

W racam więc do pytania: m ędrca oko czy szkiełko? Serce czy rozum? W rażliwość czy chłodna ocena, albo naw et kalkulacja? Przechodząc n a g ru n t naukow y - zdania wartościujące czy statystyczne oszacowanie? W prawdzie od XVI-XVII w. racjonalizm rozbudził w ludziach nadzieję, że oto rozum em ogarniem y to wszystko, czego jeszcze dotąd nie zrozum ieliśm y, a dzięki nauce uzyskam y dostęp do ostatecznej prawdy. T ak narodził się scjentyzm , ale i on nie oparł się krytyce. Nasze nadzieje n a uzyskanie praw dy ostatecznej pod­ ważyła głównie teoria względności E insteina. T en pogląd chcę uściślić. Nie neguję istn ien ia praw dy absolutnej, lecz to jedynie, że n ik t nie je s t w jej posiadaniu i nie powinien twierdzić, że ją reprezentuje. Przekonanie, że posiadło się praw dę, byłoby groźne zdaniem Z ygm unta B aum ana. Zakładałoby

(11)

bowiem, że liczba błędów je s t nieskończona, zaś praw da je s t zawsze jedna. Czyli jeśli ja posiadłem praw dę, to każda odm ienność je s t ułom na. A to dałoby m i prawo do różnorakiego napiętnow ania poglądów odm iennych od moich. To w tym sensie B aum an mówił, że „H olokaust był konsekw encją wiary w ro ­ zum ”.

Oczywiście n ik t nie kw estionuje ogromnych dokonań nauki. Ale też pam ię­ tam y, że dotychczasowy postęp w rozum ieniu św iata był możliwy dzięki stosow aniu zasady „dziel i zdobywaj; dziel i te n m ały frag m ent poznaj”, a także dzięki nadziei, że kiedyś te poznane, choć rozproszone elem enty u da się złożyć w sensow ną całość. Równocześnie coraz częściej uzm ysławiam y sobie, że wiedząc więcej, wcale nie jesteśm y m ądrzejsi, gdyż równie duże problem y m am y ze rozum ieniem całości. N auka, chociaż poszerzyła niew iarygodnie nasze rozum ienie św iata, ta k ja k przed wiekam i je s t bezradna wobec tajem nic i py tań wyrażonych przez starożytnych mędrców, co ilustruje jej i naszą ułomność. Możliwe zatem , że w tym miejscu pozostaje już tylko sztuka jako sposób nazw ania i opowiedzenia świata. Pozostaje poezja i św iat m etafor oraz dźwięków zdolnych wyrazić nasze uczucia, emocje, niepokoje, niedookreślone doznania. Dlatego proroczo brzm ią wypowiedziane przed wielu laty słowa T hom asa Eliotta: „... gdzie m ądrość u k ry ta w wiedzy i gdzie wiedza u tracon a wśród inform acji...”. Stąd mimo ogromnych sukcesów n a u k ścisłych czy bio­ logicznych, podstawowe p ytania dotyczące b ytu człowieka pozostały bez n a u ­ kowych objaśnień. Chyba że zgodzimy się n a uproszczone odpowiedzi. N a mój własny użytek cenię sobie słowa B. Pascala: „w poszukiw aniu odpowiedzi n a p ytania najw ażniejsze dla człowieka rozum je s t bezradny”. Może dlatego współczesne społeczeństw a z takim zdziwieniem zderzyły się z wielkim m item Oświecenia, że oto rozum zwycięży przesąd. Kiedy zapełnim y szkoły, to opustoszeją kościoły. A jed n a k intensyw ne operowanie k ryteriam i wyłącznie racjonalistycznym i uzm ysław ia w którym ś m omencie potrzebę refleksji m etafi­ zycznej. I nie sądzę, że w tym spotkaniu nasz rozum je st w konflikcie z irracjonalnością, z tym św iatem uczuć, niespełnienia, emocji, nastrojów i całego ogromu nienazw ania, które je s t w nas, lub którego obecności domyś­ lamy się, i który to św iat oddziałuje n a nasz los z ta k ą sam ą siłą ja k świat, który możemy ogarnąć rozum em .

W nauce poszukujem y prawdy. Z tego względu uw aża się czasem naukę za zsekularyzow aną postać religii. Ponieważ n a u k a ta k ja k religia chce głosić prawdę. O ile jed n a k religia głosi gotową prawdę, bo objawioną, nie wym agają­ cą dowodów, a jedynie wiary, o tyle n au k a oferuje praw dę weryfikowalną, osiągniętą w edług pow tarzalnej metodologii, poddającą się falsyfikacji - ja k chce K arl Popper. Zatem religia już zna praw dę, zaś n a u k a usiłuje dochodzić do prawdy. Praw dy naukow e znajdziem y w praktycznych osiągnięciach: w m edy­ cynie, przem yśle, rolnictw ie, astronautyce, biotechnologii i innych dziedzinach

(12)

naszego życia. Ale też w tym kontekście teo ria względności E in stein a uzm ys­ ławia, że nazyw a się rzeczy nie względem jakiegoś absolutu, a jedynie w ich relacji między sobą. Znamy to uczucie bardzo dobrze z własnego doświad­ czenia. N aw et nie ból zęba lub ustąpienie bólu, ale w ystarczy dzień słoneczny albo pochm urny, aby te n sam przedm iot czy zdarzenie przypraw iało nas o zupełnie inne do niego nastaw ienie. I te n rodzaj szczególnej schozofrenii, szczególnego rozdw ojenia je s t nam n a trw ałe przypisany. Jednocześnie ten irracjonalny św iat je s t albo raczej m a szansę być naszą niepow tarzalną jedyno- ścią, dlatego że postrzeganie przez nas otaczającego św iata zawsze będzie zabarw ione subiektywizm em , spotęgowane naszym stanem emocjonalnym. To samo w różnym czasie, to nie je s t to samo.

W W idnokręgu W. Myśliwskiego m ądry nauczyciel wyprowadził ucznia n a rynek, możemy się domyślać, że w Sandom ierzu, i mówi do niego: „I co widzisz? No, ta k wokół siebie co widzisz? Rozglądnij się dobrze. A co jeszcze? No a tu co widzisz? Spokojnie, nigdzie nam się nie spieszy. I nauczyciel dodaje: „bo tego, co ty widzisz, n ik t inny nie widzi. Choćby widział dużo więcej”. Znam y to bardzo dobrze z autopsji - ilu by nie było świadków zdarzenia, to każdy zauważy coś innego gdyż sta n emocjonalny istotnie wpływa n a nasze po­ strzegania świata. N atom iast przedstaw ienia sobie rzeczywistości, k tó ra n ad e­ jdzie, nie m ożna dokonać bez uruchom ienia wyobraźni, a w yobraźnia zawsze p rze ra sta rzeczywistość. M amy bowiem wiele scenariuszy naszej przyszłości, ale zostaną one potem zredukow ane do tego jedynego zdarzenia, które spełni się w danej chwili. Dlatego różnim y się nie tylko spojrzeniem n a teraźniejszość, ale też wpływa ono n a to, ja k postrzegam y czas m iniony i ja k antycypujem y zdarzenia przyszłe. Ponadto, wyobrażenie przyszłości je s t napiętnow ane n a ­ szymi doświadczeniami, uzależnione od m inionych zdarzeń.

W arto przypom nieć, że nasze w rażenia rejestrow ane przez zmysły są przekładane n a język zjawisk chemicznych i elektrycznych przez kom órki naszego mózgu. Przy czym w m ózgu je s t około 100 m iliardów kom órek nerwowych. Chociaż n atk n ąłem się n a informację, że je s t ich 1 bilion. Obie wielkości są dla nas jednakow o niew yobrażalnie duże. Ale liczba kom órek to jeszcze nie koniec skom plikowania mózgu, gdyż każda kom órka swymi w ypust­

kam i k o n taktu je się przeciętnie z tysiącem innych kom órek n a drodze połączeń synaptycznych. Stąd szacuje się, że frag m en t kory mózgowej wielkości główki zapałki zaw iera około 1 m iliarda synaps. Skom plikujm y te n obraz jeszcze bardziej. Językiem kom órek, za pomocą którego się kom unikują, są sygnały chemiczne, czyli wydzielane przez kom órki substancje chemiczne. A każda kom órka nerw ow a może uw alniać do pięciu różnych sygnałów chemicznych, tzw. m ediatorów i m odulatorów , którym i wpływa n a in n ą kom órkę. Przy czym w ogóle kom órki nerwowe mogą uw alniać ponad sto różnych m ediatorów. Zatem mimo wspólnych zasad w tym względzie u każdego człowieka, m oż­

(13)

liwość wynikających z tego kom binacji oddziaływania n a k o n k retn ą kom órkę je s t n a ludzką m iarę nieskończona.

Posłużm y się uproszczonym przykładem i przyjmijmy, że n a kom órkę oddziałują zakończenia innych kom órek, które losowo wydzielają sto różnych m ediatorów. Zatem otrzym ujem y 2 100 kombinacji. To przez pryzm at takich uproszczonych przykładów widać n aszą niepow tarzalność, indywidualność naszych odczuć oraz ich nieprzekładalność n a język zrozum iały dla innych. W tym m iejscu w arto przypom nieć słowa L. W ittgensteina, że granice poznania wyznaczają granice języka - ta k jakby to, co nie nazw ane, w ogóle nie zaistniało. A przecież to niepraw da, bo te n św iat nienazw any m a tak i sam stopień realności, ja k św iat dotykalny. Czyli w indywidualności naszych odczuć zaw iera się nasze osam otnienie, bez możliwości ostatecznego zweryfikowania i porów nania naszych w rażeń z odczuciami innych ludzi. Czyli wolność wyboru je s t też wyborem określonego rodzaju samotności. Możliwe, że to w tym kontekście poeta ks. J a n Tw ardowski z pokorą właściwą ludziom głęboko wierzącym n apisał w jednym z wierszy: „gdyby wszyscy byli tacy sami, to n ik t nikom u nie byłby potrzebny. Dzięki Ci Panie, że sprawiedliwość Twoja je s t nierów nością”.

By odpowiedzieć n a pytanie, dlaczego ta k jest, chciałbym się wesprzeć dygresją. Pom yślałem kiedyś tak: jeśli niektóre z naszych zachow ań (jak życzliwość, uprzejmość, optymizm , współczucie itp.) są n agradzane przez otoczenie, z kolei inne nasze cechy spraw iają, że n arażam y się otoczeniu, które w odpowiedzi karze nas lub naw et odrzuca, to dlaczego te pożądane za­ chowania nie zostały w pisane do pamięci g atunku? Dlaczego nie zostały utrw alone w postaci genetycznego zapisu, który byłby dziedziczony jako niezbyw alny elem ent naszego życiowego wyposażenia? Przecież oszczędziłoby to nam wielu przykrości i niepowodzeń w życiu. Nie zużywalibyśmy cennego czasu n a to, by te cechy przyswoić i dzięki nim zyskać m aksym alną atrakcyj­ ność. Przyszlibyśm y n a św iat z gotową uprzejm ością, wrażliwością, współ­ czuciem, poczuciem obowiązku itp. Bez możliwości bycia grubiańskim , nie- współczującym, niew rażliwym n a los innych, bałaganiarskim . Przecież mog­ libyśmy być genetycznie doskonali. Dlaczego ta k nie jest? Tym bardziej że jeśli te negatyw ne cechy są ta k bardzo z naszego ludzkiego p u n k tu widzenia niepożądane, to z czasem liczba ludzi w nie wyposażonych pow inna w drodze eliminacji zmniejszać się, aż wreszcie zaniknąć. Ale ta k nie jest. Często bywa wręcz przeciwnie. Zauważamy w takich sytuacjach ze sm utkiem , a czasem i poirytowaniem , że ludziom postępującym w edług zasad, których powszechnie nie akceptujem y, wiedzie się naw et lepiej.

N iestety, tylko z pozoru takie rozw iązanie, tzn. genetyczne wyposażenie w dobro, byłoby korzystne. W rzeczywistości byłoby to zaprogram ow anie ludzi jako pow tarzalnych klonów. Jako zaprogram ow anie nie różniące człowieka od

(14)

zw ierząt kierujących się w swoim życiu popędam i. P onadto takie rozw iązanie ograniczałoby zdolność aktyw nego reagow ania n a otoczenie i n a zm iany w nim zachodzące. Znacząco pom niejszałoby to także zm ienność osobniczą - tę n aszą indyw idualność i niepow tarzalność. A w biologii różnorodność je s t je d n ą z najwyżej cenionych właściwości, gdyż daje niem al nieskończone możliwości tw o rzen ia nowych rozw iązań, przystosow ań i realizacji projektów w długim okresie czasu. Otóż biologia zdecydow ała za nas w sferze procesów, k tó re w a ru n k u ją nasze trw anie. Zapew niła n am to co zw ierzętom - a u to ­ m atyzm pracy serca, p erystaltyk ę przew odu pokarm owego, stałość ciśnienia osmotycznego, filtracje nerkow ą, reakcje nerwowego u k ład u adrenergicz- nego, powodujące m obilizację organizm u, jako sposób reagow ania n a za­ grożenie itp. - zostaw iając n am wszakże szeroki m argines dokonyw ania wyborów. To praw o w yboru pozw ala n am w znacznej m ierze decydować, jak im i ludźm i chcemy być.

Różnorodność daje również szansę n a zaistnienie czegoś, co może być lepsze, niż je s t dotąd. To także możliwość pojaw ienia się czegoś, co będzie ulepszeniem oryginału i dzięki tem u lepiej p rzetrw a w środowisku. Różnorod­ ność je s t więc ofertą, je s t tym, co francuski noblista Francois Jacob nazw ał

bricolage, tj. skład części, które mogą się do czegoś przydać, po które biologia

sięgała w toku niew yobrażalnie długich okresów czasu, dopasowując wcześniej­ sze rozw iązania do nowych form życia. Ale je s t jeszcze jed n a isto tn a konsek­ wencja tej różnorodności. Tadeusz Konwicki zauważył kiedyś, że przetrw anie ludzi jako g a tu n k u opiera się n a cechach i zachowaniach, które w życiu codziennym potępiamy: n a chciwości, żądzy władzy, dominacji nad innym i, n arzu can iu własnej wizji. Pom yślałem , że istotnie, św iat nie je s t urządzony zgodnie z wizją tych, którzy znali dobro, ale tych, którzy szybciej działali. I w naszych czasach skuteczność urosła chyba do rangi szczególnej cnoty. Bo ten , kto chce, m a zawsze większe prawo. Może to niesprawiedliw e, ale to tworzy tzw. postęp. T a nasza ludzka gorsza strona. Nic ta k nie motywuje naszego działania ja k emocje. Może dlatego zło i destrukcja, mimo iż obarczone zarodkiem samozagłady, częściej zwyciężają niż dobro. Bo zło i destrukcja tw orzą fakty dokonane. Zaś dobro i łagodność wygasza emocje, uspokaja je i przez to pom niejsza ich wagę.

Proszę sobie przypom nieć Księcia Machiavellego. Z lek tury wynika, że honorowy człowiek przegra w walce o władzę. Nie rozum ani um iar, ale siła i podstęp są w tym przypadku zaletam i. Istotnie, władzę rzadko kiedy uzys­ kiwano w nagrodę za cnoty m oralne. Przew ażnie zdobywano ją za pomocą pieniędzy, siły, wyzysku, a także obietnic bez chęci ich spełnienia - czyli za pomocą oszustwa. Przykładów nie m usim y szukać an i daleko, ani w odległym czasie. A ponadto je s t możliwe, że ludzie częściej są zadowoleni w w arunkach, k tóre m oralność potępia.

(15)

Jo h n Gray przeprow adził kiedyś przekonującą argum entację, że „wiedza kum uluje się przez pokolenia. Ale m oralność się nie kum uluje, gdyż je s t ona zawsze jednostkow ym doświadczeniem i wyposażeniem człowieka i odchodzi wraz z n im ”. Najlepiej ilu struje to fakt, że p rzyrost wiedzy w XX w. przew yż­ szył w ielokrotnie wiedzę zdobytą n a p rzestrzeni wszystkich wcześniejszych epok. Jednocześnie skala okrucieństw była chyba jeszcze większa. Może je s t to dziedzictwo wypowiedzianych wcześniej opinii, które stały się obiegową m ąd­ rością: siła przed dobrem , wielkie bataliony zawsze m ają rację, ile dywizji m a papież itp.

T en frag m en t rozw ażań chciałbym zam knąć poetycką frazą. Raczej gorzką niż piękną, k tó rą po raz pierwszy usłyszałem n a tow arzyskim wieczorze w M onachium z udziałem Ja ck a K aczmarskiego w połowie lat 80. W jednym ze śpiewanych wierszy K aczm arski o skarżał Roosevelta i C hurchilla za ustępstw a wobec S talin a w Jałcie:

Komu zależy n a pokoju, ten zawsze cofnie się przed gwałtem Wygra, kto się nie boi wojen. I tak rozum ieć trzeba Jałtę. Wielkie radziły trzy imperia, nad granicam i co zatarte

W szczegółach zaś już siedział Beria. I tak rozum ieć trzeba Jałtę.

Zatem powtórzę raz jeszcze - biologia nie kieruje się norm am i ludzkimi. Nie zna obyczajności ani przyzwoitości, an i sprawiedliwości. Biologię interesuje różnorodność, bo to ona powiększa szanse n a zachowanie życia w różnych jego przejawach. Z kolei szanse n a w zrost różnorodności w zrastają w przypadku naszego niezakończenia, naszej możliwości staw ania się n a nowo. Czyli wiąże się to z osiąganiem inności. Takim klasycznym przykładem niezakończenia i staw ania się n a nowo je s t nasz mózg, który ciągle może przeorganizowywać się, przyswajając nowe informacje. Każda nowa inform acja to jakościowa zm iana mózgu. Dlatego francuski antropolog E dgar M orin mówi o juwenilizacji mózgu, czyli jego nieustannej młodości i n ieustannych poszukiw aniach. Pew­ nie więc słuszność m a Alfred W hitehead, mówiąc, że wszystkie nasze docieka­ n ia m ożna potraktow ać jako przypisy do filozofii starożytnej. Bo w tym rozum ieniu obracam y się ciągle w k ręgu tych samych kilku pytań. P y tań dotyczących b ytu i tajem nicy, również tajem nicy eschatologicznej, człowieka. Nie je s t to obszar dociekań dla dyscyplin naukowych, które m ają być obiektyw­ ne i w ystrzegać się sądów wartościujących. N auka zostaw ia to k u ltu rze i sz tu ­ ce, a także wierze człowieka. Ale mimo iż wciąż nie znam y odpowiedzi n a te zasadnicze p ytania postaw ione przez starożytnych mędrców, to bogactwo py tań i poszukiw anie n a nie odpowiedzi n a p rzestrzen i wieków spraw ia, że rozum iem y te wyjściowe p y tan ia inaczej niż ludzie, którzy je postawili. Bo ja k mówi B arbara Skarga: „ten, kto pyta, żyje inaczej”. Samo pytanie je s t w artoś­

(16)

cią. Zm usza bowiem do zastanow ienia n ad sensem bycia, które je s t nam dane. Nigdy go do końca nie zrozum iem y, gdyż jesteśm y istotam i skończonymi. Ale poszukujmy. Może to jed y na rzecz, k tó ra je s t nam napraw dę dana - po­ szukiw anie. W takim ujęciu linia praw dy i linia zbliżania się do niej m a c h a ra k te r asym ptoty. Linie te zbliżają się do siebie, ale ostateczne ich przecię­ cie się nie n astąp i nigdy.

Zbliżając się do końca w ykładu chciałbym wyjaśnić isto tn ą rzecz. W trakcie wypowiadania tych wszystkich zdań czasem cytowałem w iernie czyjeś słowa, innym zaś razem jedynie pow tarzałem sens czyichś myśli. Ale także wiem, ponad wszelką wątpliwość, że wypowiedziałem wiele zdań, które w ciągu lat gdzieś przeczytałem , ale źródła ich nie pam iętam . Jednakże te w ażne zdania od czasu ich przeczytania uznałem za własne. Dlatego sądzę, że powinienem zakończyć te n wykład słowami M ichela M ontaigne’a sprzed kilku wieków: „Przeto rzec by m ożna, żem ułożył b uk iet z myśli innych ludzi, od siebie jeno sznu rek dając, by je związać”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

prowadzona będzie na terenie Publicznej Szkoły Podstawowej w Jasieniu zbiórka artykułów spożywczych, które przekazane zostaną do Caritas Parafii Wniebowzięcia NMP

Ślad tych wierzeń można odnaleźć nawet w języku polskim, gdyż wyraz wilkołak (prawdopodobnie skrócona wersja od: wilko-dłak) oznacza dosłownie „mający

W związku z tym używa się za każdym razem tego samego systemu, ALE ten system nie jest jednoznaczny, tylko zależy od jakiegoś ciągu bitów, zwanego kluczem.. Ponieważ system

Zgodnie z zaleceniami Europejskiego i Pol- skiego Towarzystwa Kardiologicznego przezskórne zamknięcie stanowi metodę z wyboru w zamykaniu ubytku w przegrodzie

Starajmy się nie udostępniać tych informacji online, zwłaszcza jeżeli nie jest to wymagane.... Zmień ustawienia

Jeśli dziecko, które do tej pory było raczej dobrym uczniem, miało grono znajomych i raczej wywiązywało się ze swoich obowiązków domowych, nagle przestaje się uczyć,

Ale w sytuacji, kiedy niemal każda informacja jest dostępna w Internecie po kliknięciu myszką, kiedy każdą książkę, i to w różnych wydaniach, możemy mieć z dostawą do domu

W chorobach układu pokarmowe- go dobrze udokumentowana jest jedynie skuteczność niektórych probiotyków w le- czeniu ostrej biegunki infekcyjnej (głównie dzieci) oraz w