• Nie Znaleziono Wyników

Edwardowi Brezie (1932-2017) po sąsiedzku

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Edwardowi Brezie (1932-2017) po sąsiedzku"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Józef Bachórz

Edwardowi Brezie (1932-2017) po

sąsiedzku

Acta Cassubiana 19, 604-609

2017

(2)

Józef

Bachórz

EDWARDOWI BREZIE

(1932-2017)

po sąsiedzku

Moje obecne po¿egnanie Profesora Edwarda Brezy nieznacznie odbiegnie od nale¿nych mu słów zadumy i od powinnych wyrazów podziękiod ¿ałobni-ka, które w dniu jego cmentarnego pochówku w Sopocie wypowiadałem

z nieuchronnymrozedrganiem emocjonalnym jakojeden z uczestnikówsmut­ nego obrzędu we czwartek 17 października2017 roku. Odbiegnie zaś, bojuz

i w tym dniu wspominanie kontaktów z Edwardem Brezą przybarwiało się

isplatało ze wspomnieniami wieloletniego sąsiedztwa.

Sąsiedztwo zazwyczaj wiąże sięzdoznawaniemnieodległegopobliża z osobą zegnaną, ale zarazem „rozmundurowuje” to pobliże, „ucywilnia” je, sprzyja

sytuacjom „na piechotę” zagraża banałem i chwilami naraża na rodzaj nie­

konieczniepożądanej poufałości. Z porzekadła wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi -

może wynikać szansapożytecznegoprzypatrywaniasiębarwom codzienności, ale iwścibstwo ciekawskich. Czyż jednak istnieje sposób ubezpieczania się od kontaktu z szarzyzną życia? Chciałbym tu jej uniknąć,bo sąsiedztwo z Edwar­

dem Brezą i jego familią zdecydowaniewspomagało najlepszestandardy współ­

życia sąsiedzkiego. Sąsiedztwo to nie było więc tylko okolicznościową meta­

forą. Wroku 1970fortunny loszdarzył, żerodzina Brezów i mojarodzina za­ mieszkaliśmy wSopocie na osiedlu spółdzielczymprzy ul. Mickiewicza na skraju malowniczego wzgórza w sąsiedztwie lasu. „Zasiedliliśmysię” w pierwszym wtedybudowanym natym osiedlu i w tym samym standardowym 10-kondy-

gnacyjnym bloku, a nawet w tym samym „pionie” bloku. Państwo Brezowie kupili mieszkanie na parterze, moja rodzina na pierwszympiętrze. I tak już zostało - a to sąsiadowanie trwa do dziś. Normalnąrzeczy koleją spotykaliśmy

się niemal codziennie. Nasza córka i dzieci państwa Brezów chodziły do tej samej pobliskiej „szóstki” (Szkoła Podstawowa nr 6). Lat tego sąsiadowania

uzbierało się kilkadziesiąt, co najmniej 46! - bo ich początekwyznaczył rok

(3)

mieliśmy za sąsiadów roztropną, stateczną, ¿yczliwą i w potrzebie pomocną

nam rodzinę, którejduetem kierowniczym byli nasi rówieśnicy: EdwardBreza i jego przezacna małżonka Zofia, tezz kaszubskiego domu wiejskiego pocho­ dząca, rzetelna i serdecznie przez sopocką młodzież szkolną łubiana nauczy­

cielkajęzyka polskiego. A w ciągutych lat 46nie zdarzył się anijedenincydent

- dosłownie: ani jeden! - który by korygował naszą opinię o arcyrzetelnym

sąsiedztwie nie tylkoduetu rodzicielskiego, ale także i całej czwórki młodzieży,

wypiastowanej i wyrosłej wtym mieszkaniu. To prawda, że nasze osiedlespół­ dzielcze miałocharakter własnościowy, więc mieszkania były tu znacznie droż­

sze niż w „zwykłych” spółdzielniach lokatorskich, co sprzyjałodbałości miesz­

kańców o ładnie tylko w budynkach, ale i o otoczenie, także o przestrzeganie reguł współżycia (hałaśliwe incydenty korytarzowe „na osiedlu” zdarzały się doprawdyrzadko).Z tymwszystkim i przy pewnej snobistycznej dbałości miesz­ kańców, także i zarządu, o„własnościowyfason” spółdzielczy, nasze sąsiado­

wanie z sekstetemBrezówułożyło się zgoławzorowo. Pamiętam, żeniedługo

po naszymwprowadzeniu się na osiedle Edward Breza ze szpadlem w ręku zainicjowałsadzenie żywopłotu otaczającegoi odgradzającego nasz blokmiesz­

kalny od jezdni(zarząd osiedla dostarczył sadzonek tawuli) - jako człowiek

wychowanywe wsi iprzy pracachfizycznych wiedział, jak się to robi - i ten

żywopłottrwadodziś, a ja (też „wieśniak”z rodowodu) rad byłem, że dałem się

zmobilizować do udziału w tej pracy.

Dla mnie takie sąsiedzkie pobliże stanowiło nie lada okazję do przypatry­

wania się codziennościkaszubskiej, bo wiedziałem, że Brezowie rodowodowo

wywodzą się z jednego z najważniejszych i najpewniejszych mateczników tra­

dycyjnej kaszubszczyzny: ze wsi w powiecie kościerskim. Pochodzęz regionu

Polski odległego od województwa gdańskiego - z Podkarpacia - ale po stu­

diach polonistycznych na Uniwersytecie £ódzkim ucieszyłem się w 1955 roku nakazem pracy na nieco dla mnie egzotycznychi dośćtajemniczych krańcach

północnych Polski.Najpierw było to Liceum Pedagogiczne (=LP)w Starym

Targuw pow. sztumskim. Po likwidacji tej placówkigdańskie Kuratorium Oświa­ toweprzeniosłomnie do LP w Kwidzynie, a podczaskasowaniawszelkichLP

zaproponowałomi w roku 1966 pracę wStudium Nauczycielskim w Gdańsku. Kilkanaście lat przed „przeprowadzką” do Gdańska spotykałem się „z tamtej

strony Wisły” z pojedynczymi Kaszubami, co więcej - zorientowałemsię, że

istniejew woj. gdańskim kilka powiatów kaszubskich(po likwidacji LP w Sta­

rymTargu „moja” klasa- ta, której byłem opiekunem- zostałaprzeniesiona do kaszubskiego Żukowa!), ale dopiero w Gdańsku zyskałem sposobność bliż­

szegosię zapoznania się zgeografią,etnografią i mentalnością kaszubską. O tej

mentalności od czasu do czasu słyszałem opinie takiesobie - zwłaszcza od

(4)

mało-606

J

ÓZEF

B

ACHÓRZ

mówna, mrukliwa, nieufna i trochę nie towarzyska... Poniektórzy kresowiacy tłumaczyliją sobie jakoskutek wpływów niesłowiańskich, możegermańskich. Iwłaśnie przeniesienie się do Gdańska, aniebawem ido Uniwersytetu Gdań­ skiego sprawiło, że oprócz liczniejszej „reprezentacji” mieszkańców Kaszub

zyskałem szczególną szansę: oto dane mi było spotykać się z niemałym dla siebie pożytkiemintelektualnym aż z trzema niepospolitymi humanistami ka­

szubskimi.

Chronologicznienajwcześniejszym moim bliźnimwtym trioz fazy mojego uczenia się odpostawwiedzyoKaszubach i o komplikacjachpolskościna na­

szej Północy, okazał sięJanDrzeżdżon. W „okolicach” roku 1970, gdy „finiszo­

wał”z doktoratem w gdańskiej Wyższej Szkoły Pedagogicznej (WSP), aw prze­

rwach od zapracowania przy tym doktoracie (przygotowywałdysertację otwór­ czości pisarzy kaszubskich), dojeżdżałdo pracy w WSP wSłupsku. Wśródtego dojeżdżaniabył spokojnie,ale mocnoi owocnie zaaferowany własną twórczo­ ścią literacką.

W nieodległym pobliżu czasowym od zażyłości z Janem Drzeżdżonem,

co okazało się „przygodą” trwałą, zawiązywała się moja paroletnia koneksja z Hubertem Górnowiczem, niemalpatriarchąjęzykoznawstwakaszubskiego.

Dyrekcja Instytutu FilologiiPolskiej włączyławygasające Studium Nauczyciel­

skie do WSP i niebawem do UniwersytetuGdańskiego i pomieściłamnie na

współlokatorskie „urzędowanie” w pokoju, w którym „urzędował”w roli wice­ dyrektora Instytutu właśnie Górnowicz. Miał za sobągorycz więzienną okupa­ cji niemieckiej, pod koniecwojny w1944 roku udało mu się zbiec z rąk nie­

mieckich dowojska polskiego weFrancji, byłrannyw bitwie pod Falaise, po­

tem ukończyłkurs podoficerski, aza super dowódcęwszystkichczasów uznawał

generała Maczka. Ale po kilku emigranckich latach wrócił do pobliżaojczy­

stych Borów Tucholskich, zdał w Chojnicach maturę, studiował w Toruniu i pamiętam, jak ze specyficznym poczuciem humoru wspominał (lubiłem te jego wspominania) o niebanalnych przygodach żołnierskich, które kontra­ stowały z jego wyglądem, bo postury był nieosobliwej. W Gdańsku stworzył

szkołę badań językoznawczych (w tym i toponomastycznych), zktórej wyszło cenione wPolscei nie tylkowPolsce grono uczonych. Wśród nichznalazł się EdwardBreza.

Jest onw chronologicznej kolejności trzecim ważnymKaszubą,który -gdy

znalazłem sięwStudium Nauczycielskim wgdańskiej WSP i niebawem w UG - już odkilku realizował w środowisku akademickim podokiem Górnowicza,

ale przede wszystkim podwłasną kontrolą zamiar kształtowania tu ośrodka naukowego i dydaktycznego z myślą podobną jakGórnowicz. Z myślą więc

o swoim „krajulatdziecinnych”, co nie tak patetycznie zostanie nazwany mia­ nem „świętego i czystego jak pierwsze kochanie” Mickiewiczowej LitwywEpi­

(5)

logu do Pana Tadeusza,będziewszakżeziemią prawdziwie godną synowskiego uczucia i powściągliwej... serdeczności.

Bo wiedza,jakąwyniosłem obserwowania postaw i postępowania tego nie­

pospolitego trio kaszubskiego, upewniała mnie, że są to ludzie, którzy mieli

świadomość przerozmaitychdramatówi bied - wielkich imałych - jakich do­ świadczaliich przodkowie, a także imsamym nie były oszczędzone rozmaite goryczew Polsce powojennej. Kaszubszczyzna wpolskich dziejach nowożyt­ nych bywała podejrzewana ocały mieszekróżnych grzechów, w tym io kon­

formizm, a Kaszubi -nawykli do nieufności i do mitygowania własnych emocji

- nienależelido awangard poruszeń społecznych,choć zcałą pewnością zda­

wali sobie sprawę z potrzeby zmian ustrojowych w powojennej Polsce i bardzo jewspomagali. Ale też wspomagalije - zwykle bez przepychania się na czoło

pochodówlub do pierwszego szeregu wiecujących.

Przytym - wszyscy „moi” akademiccygdańscy nauczyciele

kaszubszczy-zny - zawsze uważni i gotowi do aktywności, wśród nich Edward Breza - w retoryce okolicznościowej konsekwentnie stronili od patetycznego wielosło-wia i wielkosłowia akademijnego. Także i w stylistyce mówienia i pisania o jego

własnych pracach i zamiarach ewidentnie jest słyszalny nawyk skromności i ostrożności- nawyk chyba charakterystyczny nie tylko dla mentalności ka­ szubskiej. Można w nim posłyszeć echo dawnej przezorności o rodowodzie

plebejskich - botusię przemawia beznadmiaru wiecowej gestykulacji, a także

bezhałasunamiętności politycznych. Iza niestosowny uchodziłbyretoryczny krzyk. Tu ceni się panowanie nad sobą i praktykuje się emocjonalnąpowścią­ gliwość w eksponowaniu własnejosoby i jej emocji. Jeśliból - tonie gwałtowny i nie szalony. Jeśli powaga - to nienatarczywa.Jeśli chwila pogody - to bez rechotliwegośmiechu sarmackiego. Ijest spokojnaradość.

Znane mi są opinie co bardziej wojowniczych działaczypolitycznych,którzy

w czasach napięć społecznychmieli za złedziałaczom kaszubskim niedostatek żarliwości i angażowania sięw naszespory i walki polityczne. Uważam jednak,

że przez swoją ostrożność, irytującą nieraz nawet ich samych, działacze ci

i intelektualiści kaszubscy wykonali wielką pracę w dziedzinie oświaty i kultury. Istotny udział wtej pracy ma Kaszuba EdwardBreza i mają dwaj pozostali „moi”

nauczyciele kaszubszczyzny. Edward Breza ma ogromny dorobek publikacji,

zwłaszcza przeogromną liczbę prac o nazewnictwie ludzi i miejscowości, ale

niebagatelny zakątektego dorobku stanowią Zasady pisowni kaszubskiej (1976) i fundamentalna Gramatyka kaszubska (1981), opracowane wespół z Jerzym

Trederem. Bez tego rodzaju pracnie można sobie wyobrazić sensownegoszkol­ nictwa kaszubskiego, które po raz pierwszy w naszych dziejach przy aktyw­

(6)

608

J

ÓZEF

B

ACHÓRZ

Aleszkolni nauczyciele kaszubscy - przez całe ¿ycie zawodowe pilni badacze

języka polskiego i autorzywielu prac o języku polskim - są zarazem nauczycie­ lamijęzyka polskiego i wychowawcami setek studentów - tych, którzy pod batutą Brezy ijego kolegów praktykowali nauczanie polszczyzny.Ibylilojalnymi

uczestnikamipolskiego¿ycia. Pomnę, ¿e przed półwieczemktóryś z krakow­

skich polonistów uniwersyteckich (chyba Zenon Klemensiewicz), w czasach wczesnego PRL-u „rugany” przez któregoś pryncypialistę antyre¿imowego,

¿e nietakiejPolsce powinien służyć,bo PRL to niejest Polska nale¿yta, podob­

no odpowiedział: „Jakata Polska jest, takajest -alejest!” To niebanalnakon­

statacja.

Ważnym przesłaniem prac i postawy Edwarda Brezy igrona współpracują­

cych z nimKaszubówjest traktowane języka jako dobra bezspornego ibezcen­

nego. Wszyscy trzej „moi” Kaszubi znaliten język z domówrodzinnych i do­ brze wiedzieli, że istnieją jego odmianyterytorialne i że możnaw nim „wyśpie­ wać”przerozmaite tony. Ale i Edward Breza, i obaj pozostali „moi” Kaszubi w rozmowach codziennych z nie-kaszubskimi interlokutoramiposługiwali się solidną polszczyzną. Także i w ichrozmowach na forum uniwersyteckim

„ze swoimi” chyba nie słyszałem ich uciekania się do językowejkaszubszczy-

zny.Ani razu nie świadkowałem rozmowie w języku „domowym”. Miałem pew­ ność, że każdy z nich to wytrawny znawca żywej kaszubszczyzny językowej, ocalałej wśródprzeciwności losu dziejowego,ale mówienie po kaszubsku re­

zerwowali sobie na kontakt ze swoimi. Nie napokaz czy popis przed amatora­ mi egzotyki. Pamiętam, że Edward Breza, znakomityznawca języka kaszub­ skiego wyssanego z mlekiemmacierzyńskim, nieryzykowałnarzucania się ko­ mukolwiek z gadaniem „po kaszubsku” dla popisu. Byłem wzruszonym

świadkiem w jego domurodzinnymrozmowy z matką, która nie znała innej mowyjak kaszubska- i na moich oczach odbył się niemalkoncert mówienia

kaszubskiego.

Później z zaciekawieniem konstatowałem, jak Edward Breza - znakomity

znawca różnychodmian kaszubszczyznyliterackiej, krytycznie opiniujejeden z motywów w przekładzie na kaszubski czterechEwangelii dokonany przez

księdza Franciszka Gruczę, zasłużonego autora publikacji kaszubskich, bo w tym przekładzie zawieruszyły się mu w roli translatora neologizmy w rodzaju morzyce jako nazwa jeziora, a powinno byćjezoro... Tu, w bratniej debacie z ks. Gruczą, wystąpił Edward Breza jako Kaszuba nieustępliwy, ale i językoznawca profesjonalny, zapewne więc to on miał rację, tylko nie mnie

o tym definitywnie rozstrzygać. Symboliczne sąsiedztwo na sopockim cmen­ tarzu sprawia, że dialog o przekładach przenosi się w sferę wieczności,jako że natym samym sopockimcmentarzu Edward Brezaspoczął zaledwie kilka­ set metrów odmiejsca pochówku Franciszka Gruczy.

(7)

Na zakończenie tegowspominkowego rozmyślania pragnę natomiastzaak­

centować, ¿e Edward Breza całym ¿yciem i całą pracą naukowa pokazał, jak bycie Kaszubą i zarazem bycie Polakiem to szansa duchowego bogactwa, nie zaś przypadłość, której co prędzej trzeba się pozbywać. To wa¿na dla mnie sprawai... przygoda intelektualna.Dwoistość narodowa od dawna bywała cechą

ludzi pograniczy, a w naszych czasach gwałtownie wzrasta jej znaczenie.

Przywiązanie do mowy ojczystej i spokojne jej dawkowanie to oczywisty atut, ale ograniczenie się dojednegojęzyka niekoniecznie musioznaczać warunek

sine qua non narodowości.

Kaszuba posługujący sięjęzykiem kaszubskim nie powinien mieć zmarsz­

czonej zgryzotyna wiadomość,¿e jakiś inny Kaszuba nie pisze,a tym bardziej nie gada po kaszubsku. Język jest wa¿ny, nawet bardzo wa¿ny, ale on nie wystarcza do narodowego samookreślenia.Kaszubi mają prawo do satysfakcji

z posiadania własnego języka, ale przecie¿wiedzą,¿e są narody, które nie mają

swojego języka - jak np. Austriacy czy jakSzwajcarzy niemiecko- lub francu­ skojęzyczni. Edward Breza zaś, który wykonał tak rozległą itak kompetentną pracę badawczą i przysłużył się zarówno pisanej, jak i nauczanej w szkołach kaszubszczyźnie, zasłużył natrwałe miejsce w pisanych i niepisanychksięgach dziejówkaszubskichi polskich. Bo był iPolakiem, i Kaszubą. Wedlepamiętnej naukiHieronima Derdowskiego, ¿e „niemaKaszub bez Polonii, abez Kaszub Polsczi”.

Postscriptum:Profesor Edward Breza - jakprzystało najęzykoznawcę zna­

komitego - miał skłonności poliglotyczne. Z dobrym skutkiem zaglądał do skarbnicy różnych języków słowiańskich, sprawnie posługiwałsię też niemiec­

kim, ale szczególnymiwzględami darzył klasyczną grekę i łacinę. Sądzę,¿e tam, gdzie zatrzymał się potrudach życia, miał możnośćrozmówić się proszalnymi słowami Dawidowego psalmu 51 w łacińskiej wersji Wulgaty: Asperges me, Domine,hyssopo, et mundabor, lavabis me, a super nivem de-albabor. Miserere mei Deus secundum magnam misericordiam Tuam - in nomine Patris etFilii etSpiritui Sancto.Dzisiejszymczytelnikom zapewne przydałobysię spolszcze­

nie tych słów frazami: Pokrop mnie, Panie, hizopem, a stanę sięczysty, obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję.Zmiłuj sięnade mną,Bo¿e, według wielkiego miło­ sierdzia Twego - w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.

Ale taki erudyta jak Profesor Edward Breza władał dostojnąłaciną modli­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tragedja miłosna Demczuka wstrząsnęła do głębi całą wioskę, która na temat jego samobójstwa snuje

Pewnego dnia Helenka obudziła się, spojrzała na budzik i zauważyła, że jest już godzina 8.00?. Budzik nie

Powyższe zadania rodzina może zrealizować przez: spokojne, cierpliwe wysłuchanie (należy dłużej czekać na słowa i nie podpowiadać słów tak długo, jak długo osoba z afazją

Fragment tej ostatniej woli wypisany został na akcie o zło- żeniu serca Marszałka w urnie, znajdującej się w grobowcu na cmentarzu wi kim. Oto treść tego aktu, który został

W Czechosłowacji w latach siedemdziesiątych powstał wiersz-piosenka Oni się boją, w której wyliczono to wszystko, czego boją się przedstawiciele reżimu, i na koniec

Kiedy sama zaczęłam prowadzić zajęcia, spotykałam profesor Sławińską w czasie plenarnych zebrań pracowników dydaktycznych polonistyki i dopiero w tym czasie

W następnym okresie widywaliśmy się dość często, czy to w gdańskich bi- bliotekach, czy na wykładach na Uniwersytecie, niekiedy też prywatnie, jako że wieloletnia

Peter ……… a new train models in his spare time.. Her parents ……… television