• Nie Znaleziono Wyników

Żeromskiego "Dzieje grzechu"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Żeromskiego "Dzieje grzechu""

Copied!
66
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

MICHAŁ. SOBESKI

Ż E R O M S K I E G O

„DZIEJE GRZECHU”

W A R S Z A W A — 1908. E . W E N D E i S!? ( T . H IŻ i A . T U R K U Ł ) Krakowskie-Przedmieście 9.

(6)
(7)

Ż E R O M S K I E G O

„DZIEJE GRZECHU”

(8)
(9)

MICHAŁ SOBESKI

Ż E R O M S K I E G O

„DZIEJE GRZECHU’

W A R S Z A W A — 1908. E . W E N D E i S ^ ( T . H IŻ i A . T U R K U Ł ) Krakowskie-Przedmieście 9.

(10)

1 1 2 2 7 7

(11)

I.

I

I abent sna la ta lib e lli. . . lecz są też książki bę- ■ ■ dące same przeznaczeniem, będące ja k los: ślepe a wszystkowidzące, głuche a wszystkosłyszące,^ dzie­ cięco naiwne a starczo mądre, tkliwe ja k gołębie a chy­ tre ja k węże.

Gdy kam ień silnie rzucony pionowo z procy w ra­ ca ze świstem do miejsca, od którego lot swój rozpo­ czął i w wierca się z jękiem w ziemię — nikogo to nie zadziwia.

Lecz gdy zjawia się książka, puszczająca w wście­ kły bieg h et pod niebiosa konglom erat uczuć ludzkich i gdy niezwykły pocisk ten w raca z cichych sfer nie­ biańskich i z złowrogim hukiem wpada w rodzime bagno u stóp naszych, w tedy ludzie się dziwią. Gdy nadto książka na mocy królewskiej swej swobody kładzie tuż obok czarnych, wzburzonych chm ur ciche, słodkie tęcze, gdy obok jęków bóli porodu, dzikich a głupich, śpiewa ciche dzieje bukieciku fijołków, któ­ ry był między obojgiem u st i na piersiach, w których serce święte wiecznie bije — w tedy zadziwienie prze­ chodzi w osłupienie . . .

(12)

Po cienistym g aju Akademosa, w samem sercu A ten, przechadzał się Platon z uczniami swymi i mó­ wił: Kto nie obznajmiony z gieom etrją, niechaj tu nie przychodzi. Doskonałemi kulam i są ciała niebieskie, ziemia składa się z kostek, ogień z piram id, powietrze z oktaedrów a woda z ikosaedrów. Harmonijność gieom etryczna przenika wszystko, co postrzegacie, jeżeli jeno trafnie postrzegacie. A przecież objawiłem wam już, że wszystko co wiemy, zawdzięczamy od­ wiecznej pamięci duszy naszej, która przypomina so­ bie istotę rzeczy z czasów, gdy ją widziała czystą i nieskażoną w świecie idei. Jeżeli ju ż tutaj w tym przyćmionym przez zmysły nasze świecie dostrzegal­ na je s t harmonijność, jakaż dopiero harm onja musi panować w świecie idei. W ięc koniecznem jest, że tam muszą stać u szczytów idee piękna, dobra, pro­ mienne ja k figury gieometryczne, którym podwładne są wszelkie inne idee, a więc także idee zła i brzydoty.

Z powodu niedoskonałości naszego postrzegania rzucają się w oczy w zmysłowym świecie zjawisk przedewszystkiem zło i brzydota. Zaś dusza nasza nieśm iertelna, kołysana słodkiemi wspomnieniami z krainy czystych idei, czuje, że zło i brzydota ją więżą, że nie czepiają się jej istoty, i tęskni tedy do swej prawdziwej ojczyzny, do piękna i dobra. I w ie­ my, że wreszcie do niej powraca. Piękno i dobro są więc istotą rzeczy. A rozumowanie moje chyba ja- snem i koniecznem je s t ja k praw idła pytagorasowe, więc kto nie obznaj miony z gieom etrją niechaj do mnie nie przychodzi.

Dwa tysiące lat później siedział Schopenhauer w swej samotnej frankfurckiej pracowni. U sta w y­ krzywiły m u się bolesnym grym asem , bo złorzeczył

(13)

myślom swym i mądrości swej: O, ja k ja was nie­ nawidzę nikczemne plemię optymistów, którzy chli­ piecie blaski słoneczne, grające na powierzchni

oceanu — bytu. Boć duszyczki wasze za wiotkie, za roztkliwione, by pogrążyć się mogły choć chwil kilka w przepastnych głębiach, ja k ja to uczyniłem, by przetrzym ać mogły grozę czychających zewsząd ośmiornic, w ylęgłych z bolu i brzydoty. Przecież udowodniłem wam jasno i niezbicie, że kosmiczna wola, będąca jądrem rzeczy, je s t głuchą, ślepą, irracjo- nalną? poprostu głupią, a nadto pełną żądz i chuci. Chce gw ałtem życia, rw ie się do niego i stara się przy niem utrzym ać za jakąbądź cenę, mimo że po­ tw ierdzać życie znaczy tyle, co ból potęgować i wzma­ gać samochcąc swe cierpienie. Miast zabijać w sobie Wolę do życia, wy ją co krok rozbudzacie i podżega­ cie. Serca wasze przywiązują się do blichtru i tan d e­ ty życiowej. Jesteście żądni sławy, dobrobytu, bo zdaje wam się, że tym sposobem zgnieciecie w sobie bezsens waszego istnienia. Doprawdy że próżno żyli Budda, Aeschylos, Sofokles, Eurypides i Szekspir. Praw ie każdem słowem mówią wam, że lepiejby wam było, gdybyście się wogóle nie byli urodzili. Zaś wy nietylko żyć chcecie, lecz nadto w prost z zbrodniczą lekkom yślnością plenicie nowe życie. Lecz też wza- m ian życie was ssie i wami miota, mimo całej waszej w yrafinowanej odporności. Jedyna rada dla was: precz z wami z życia. Boć jesteście zbyt chuderlawi na duchu, by wyrzec się wszystkiego, wieść żywot pustelniczy na Tebaidzie, lub zabić w sobie wszelkie żądze, ja k święci wyznawcy Gottamo Buddy. A tym dalej wam do dostojeństw a mego geniuszu, który ży­ cie zmogłem, bo przejrzałem je na wylot. Dwojaka

(14)

je s t droga w ysw abadzająca z pod klątw y bytu. Albo h artem uczucia otrząsnąć się z wszelkich zwodniczych rozkoszy życiowych — lecz na to jesteście za słabi. Albo djalektyczną tężyzną myśli przejrzeć wszelkie nikczemności woli kosmicznej, i wywiódłszy more geométrico ich konieczność, pogardzać niem i — lecz n a to jesteście za głupi. Z grzechu jesteście poczęci boć jedynie grzeszny bezrozum mógł zawinić wasze, istnienie. A grzech ten je s t nieodpuszczalny, gdyż wyłącznie ku jego potęgow aniu i rozplenianiu zmie­ rzają wszelkie wasze żądze i chucie.

Między dwoma potężnymi biegunam i kołysze się m yśl ludzka. To wywyższa się ku świetlanej m eta­ fizyce dobra i piękna, to zagłębia się w mrokach grze­ chu i brzydoty. A wysoko ponad wszystkiem ludz- kiem w yciągają do siebie dłonie Platon i Schopen­ hauer. Lecz na szczytach gnieżdżą się tylko orły. Zaś szare, biedne, nękane plemię ludzkie pcha swój głaz syzyfowy ku jasny m szczytom platońskim, by bodaj w pół drogi runąć z powrotem ku czarnym przepaściom schopenhauerowskim . Dusze czyste, przezrocze wierzą, że istnieje absolutny św iat idei, nieskończenie piękny i dobry, i tęsknią za tym świa­ tem, bo odczuwają w nim prawdziwą swą ojczyznę i odżywczy g ru n t dla swych naj ostatniej szych ko­ rzeni. Choć życie je pozornie paczy i bruka, mimo to pozostają proste i niepokalane w istocie swej. A j a ­ snowidzące to odczucie tej okrutnej w swym fata­ lizmie dysharm onji jest ich tragicznem przekleń­ stwem.

Zaś dusze z głębi istoty swej zbrukane i potępio­ ne, nie chcą, nie mogą w ydostać się z bagna, w któ- rem grzęzną; bo odwiecznej nocy w yklętych mo­

(15)

czarów tych nie rozprasza żadna Stella M atutina, a w ciemnościach przesuwa się jeno raz łabędź biały, raz czarny . . .

IL

Losy Ew y Pobratyńskiej, k tó ra rosła sobie quasi oliva speciosa in campis, nie były jako losy białej lilji polnej, którą w icher nagina i łamie; ani jako losy pi­ sklęcia, wypadłego na rolę z bezpiecznego gniazdka. Boć kw iat i ptaszę niweczy wicher-życie, ulegają, bo są za słabe. Zaś Ew a zmarniała, bo była zbyt silną, zbyt posażną w dostojeństwo duszy, bo strojną była w mądrość, piękność i dobroć. W świecie idei było­ by jej udziałem królestwo i szczytne panowanie. Zaś tu, na tym tak dowcipnie zwanym najlepszym ze światów, zeszła do najbiedniejszych między biednemi.

Silna i dostojna dusza Ew y była za słabą i za czy­ stą, by sprostać nikczemnościom życia. Bo nikczem- ność jedynie tą samą bronią zmódz można; więc lepiej być słabym i płytkim , bo w tedy łatwiej stać się n ik ­ czemnym. Siła i dostojność są przekleństwem, a po- sażny w nie człowiek je s t igraszką dla bogów olym- pijskich, którzy Prom eteusza przykuli do skały, ku większej swej uciesze; którzy Edypa, rozwiązującego zagadkę Sfinksa, pogrążyli w odmętach okrucieństwa, k u większej swej chwale.

A m brą i m irrą prastarych katedr gotyckich wo­ niała dusza Ewy, pełna wspomnień z swej praojczy- zny, z krainy piękna, dobra i mądrości. W ięc szła naprzeciw życiu z tragicznym wdziękiem, z bolesną prostotą owej dzieciny, którą napotkał w widzeniu

(16)

św. A ugustyn, ja k z miseczką w drobnych rączynach chciała przelać ocean w inne łożysko. Słodki czar podświadomych wspomnień budził w niej myśli u lo t­ ne „dziwnie szemrzące“, bo podświadomie jej przy­ byłe, a właśnie dlatego patrzące „w ziarno rzeczy“ i „nieubłagane“. W ięc choć jeszcze cicho żyła w do­ m u rodzicielskim, w brzasku swej młodości, choć h u ­ czący ocean życia nie był jeszcze naw et stóp jej do- sięgnął — to ju ż w tedy budził się w niej odwieczny b u n t anioła strąconego z raju, instynktow y strach przed tajemniczem i drogam i własnego anielstwa: „Bądźcie pozdrowieni upadli, grzeszni, obarczeni przez zbrodnie. Pan z wami, zbrodniarze. Niechaj się du­ sze wasze uciszą. Niech sen zejdzie n a wasze po­ wieki. W ytchnijcie w spokoju, zbójcy i m ordercy, wyrzuceni z rodu ludzkiego“.

Piękną, dobrą i m ądrą była Ewa.

Piękną była, lecz nie ową lakierow aną urodą m a­ nekinów woskowych, które swemi krzykliwem i wdzię­ kam i potęgują w strętny zgiełk rynków życia, gdzie urodę kładzie się na w agę ja k cielęcinę. Jeno piękną była trwożliwą krasą dzikiej róży, która ukryta, ro­ śnie w traw ie i pokrzywach i nie pachnie nikom u krom sobie. Piękną była lękliwie, bo czuła, że po­ wierzonym jej był największy skarb, który poniesio­ ny na szerokie gościńce w ydeptane przez mrowie ludzkie, m usi wzniecić walki i pożary.

Dobrą była dobrocią prom ieni słonecznych, w y­ grzew ających pieszczotliwie białe m ury wapienne, dla w iotkich powoi w inogradu. Dobroci swej nie niosła na targow iska, gdzie świecą się orgje hipo­ kryzji, ani nie tarzała jej w ściekach hałaśliwej filan- tropji, zatrzymującej przechodniów, by im krzyczeć

(17)

w uszy: przystańcie i popatrzcie się na naszą dobroć! Jeno wezbrana była dobrocią wstydliwą, która się ciemnym rum ieńcem oblewa nie za brak dobroci u innych, lecz za nadm iar jej: „jakże tu żyć chodząc w sukniach pięknych, co osłaniają ciało aż do piersi, pomiędzy łachm any żebraków? Jakże można dawać jałm użnę, brud ręki swej, na pożywienie b ra tu — bli­ źniemu?“

Z jej dobroci wypływała jej mądrość. Bowiem jed y nie prawdziwie dobrym je s t człowiek dobry dla dobra samego, więc świadomy swej dobroci. Zaś świadomym swej dobroci, swej wstydliwej dobroci, może być tylko człowiek mądry, czyli że człowiek do­ bry je s t także mądry. Dobroć z nieświadomości je s t liczmanem w yśw iechtanym przez ciągłe używanie, łu ­

dzącym co do swej prawdziwej istoty jedynie g łu ­ pich.

Tak wyposażona stanęła Ewa przed tajemniczem obliczem życia — i zadrżała. Spostrzegła bowiem, że piękność jej nie wionęła prostym słupem ku niebu ja k wonności z kadzielnic kościelnych, jeno budziła słodki zam ęt i rozkoszne roztargnienie u mężczyzn. Dobroć jej napotykała wszędzie natarczyw ą obecność grzechu, k tóry wślizgiwał się chytrze do serca, ubie­ rając się w uświęcone szaty miłości ku ojcu. Poczuła: „że zagłębiając się w myślach o ojcu popadnie w grzech, że ju ż się grzechowi oddaje, płacząc nad jego dolą“. Lecz najwięcej trwożyła jasnow idząca jej mądrość, oparta na granitow ych podwalinach pełni poczucia swej absolutnej dobroci. W ięc gdy n ad ­ m iernie gorliwy spowiednik wnosił zam ęt m iast uko­ je n ia do serca je j, wydobywając truciznę u k ry tą w słodyczy grzechu i gdy wiódł ją do cichej przysta­

(18)

ni, do stanu owej prostoty w samym sobie, która nie dopuszcza do siebie brudu i tak dochodzi do tego co apostoł Paw eł nazywa „miłością i duchem cichości“— w tedy mądrość zerwała z je j oczu bielmo, ulepione z kłamliwej, czułostkowej tysiącletniej moralności. Przejrzała, że port miłości i ducha cichości nie godny je s t człowieka prawdziwie dobrego, bo jeno złudną przystanią egoizmu je s t stan własnej cichości ducha wobec nędzy rozsianej po świecie, wobec męczarń i h u raganu żądzy, jakie znosi naprzykład morderca; je s t on „niejako używaniem bogactwa, spokojem bo­ gacza w obliczu ogromu nędzy tych, co niem ają czemby płaczące dzieci nakarm ić.“

Poczęła więc tulić dobroć w łasną w sercu swem i patrzeć swemi oczyma na spraw y świata; i nie odstą­ piła od tego ani na krok, mimo że naw ałnica wokół niej miała niebawem rozszaleć do niebywałych roz­ miarów.

Tymczasem życie zrobiło pierwsze pociągnięcie na szachownicy, pociągnięcie ani głupie ani mądre, jeno takie sobie prawdziwie życiowe. Łukasz Niepo- łomski w ynajął pokój w mieszkaniu jej rodziców, a przez duszę Ew y wionął powiew trw ogi i lęku o coś obcego, co nie było z jej królestw a piękna, dobra i mądrości. Z lęku tego urodziła się „tęsknota za czemś zupełnie nieznanem, za cudnem, za straszliwem a tak bliskiem, ja k bliską je s t w łasna dusza, własne bicie serca, w łasny oddech.“

Pokochała Łukasza.

Łukasz całe życie dążył do tego, żeby poznawać, badać, zgłębiać. Wiedział, że człowiek się zmienia, że karząc zbrodniarza za kiedyś popełnione zbrodnie, może strącam y ze skały tarpejskiej świętego. W dłu­

(19)

gich szczerych rozmowach, prowadzonych z Ewą w parku, silnie dźwięczał m otyw ten, w pierający się w ąską w artką stru g ą w głębokie ciche jeziora jej ser ­ ca. Gdzie się rozpoczyna grzech? pytało się trwożnie je j serce. Zaś: są umysły, które nie mogą nie myśleć nieskończoności i są um ysły, które muszą myśleć skończoność, przynajm niej początek nieskończono­ ści—konkludow ał z okrucieństwem Łukasz. Czyli że grzech się rozpoczyna, gdzie ci się żywnie podoba, lub się nie rozpoczyna gdzie ci się żywnie podoba. Radź sobie tedy, moja Ewo, bądź silną i pam iętaj, że do­ ciekania jedynie godnem je s t życie, a nie śmierć i ży­ cie po śmierci. C haraktery wielkie nigdy o śmierci nie myślą, bo nią pogardzają. W ięc wyperswaduj so­ bie tw ą bolesną ciekawość.

Tak rozpoczęły się dzieje owej miłości, która do­ zwala mówić jeno głosem cichym, sekretnym , niemal spiskowym, która odprawia „długie nabożeństwa w stępow ania oczyma w oczy i zagłębianie się wzajem w ducha przez czarodziejskie obnażenia spojrzeń.“ Ewa, Jewe, Istność, Jasne Słonko, Błogousta, Ja- snotka! Bezgrzeszna szczęśliwość czyli oszalała Sa- rasvati i zam ykająca powieki Niżdali, dwie siostry za­ kochane w Krysznie, ogarnięte przez miłość wieczno­ ści. Indyjska pramądrość: Tat twam si, ja jestem t y —oszalała boleść rozczepiania jaźni i znów m istycz­ na za nią gonitw a m aga Szems Tebrizi:

„Grdy niechcesz umrzeć, lecz trw ać chcesz: zerw ij ze św iata [ludem, „W yrzeknij się ciała i duszy i serca, w yrzeknij się z trudem „W yrzeknij się w iary, niew iary, zem st i um iłow ań — „Nie p atrz n a gw iazdy, co płyną, w śród żałob i pochowam „W yrzeknij się miłości — i tw ego istnienia.

(20)

„Fakirze! jeżeli Jaźn i jesteś m iłośnikiem

„Zapomnij o mnie, idź w dale, nie pomnąc o nikim!^ (przekład T. Micińskiego).

W akordzie cichej tajonej przeczystej miłości za- świszczał nagle pierwszy zgrzyt. Łukasz, starający się o rozwód, w yjechał nie uprzedziwszy o tem Ewy. .Z m om entem tym podaną była na pastw ę m atki i sio­

stry, które wyładowały teraz całą tajoną wściekłość na więzy Ew y z człowiekiem, k tóry nie był uzyskał jeszcze rozwodu. I gdy poczęły ją kąsać, spojrzenia m iotane ja k b y w ostatnią ulicznicę,—w tedy, stężały w niej bolesnym odruchem wody ścinanej przez mróz jej ciche jeziora dobroci, mądrości i piękna, które do­

tąd były słodko szemrały jeno same sobie. B łyskaw i­ cą zrozumiała sm utną mądrość łukaszową o ciągłej zmienności. Poczuła na czystej swej duszy jakoby trąd klątw y, ścigający dusze przewleczone z św iata absolutnie bytujących idei. Poczuła, że się przeista­ cza, że się m usi przeistoczyć — i zaśmiał się w niej szatan.

Nareszcie otw arły się przed nią podwoje grzechu, owe podwoje, które dotąd oglądała z niew inną lękli­ wą ciekawością. Bo jakżeż mogła była obawiać się grzechu ona, co rosła prosta i bez zdrady jak biały kw iat konwalji? Lecz o dziwo, z rozw artych bram nie wypadł na nią grzech w niej, tylko grzech mimo niej..T oć to grzech staw ał się jeno wokół niej: olbrzy­ m iał grzech-głupota, podstępnie odwracający w arto­ ściowania jej krystalicznej mądrości; rozpierał się grzech lubieżność, pęszący chucie tam, gdzie królowa­ ła jej piękność dla siebie samej, piękność-idea. W ięc z pogardą strzepnęła teraz ze siebie w szystek jad , którym bryzgał na nią grzech głupoty i lubieżności

(21)

i pokochała dziko, nam iętnie swój grzech, swą pięk­ ność, mądrość i dobroć. Pokochała w szystko to, czem tam ci pogardzali: bezcenną w artość jakości swych uczuć, które były tak królewsko nagie i bez w stydu, że tam tym w ydaw ały się chutliw ością przy­ odziane i bezwstydne. I z zdwojoną ufnością modliła się: „Tak mi dopomóż Panie Boże mój! Ty jed en co wiesz prawdę. Grzech mój je s t błękit, który mnie ogarnął. Kocham mój grzech w sercu leżący i niena­ widzę w szystkiego, co mnie odeń odwodzi. Grzech mój je s t krzyw a linja rozkwitłych bzów, liljowy hym n co się w zieloną ścianę drzew tulił, gdym czekała — Grzech mój to szelest brzozowych gałęzi, szelest nie- wysłowionego powabu, gdy w tedy łagodny deszcz go uciszał. Słysząc go, nie słyszałam, a teraz przyszedł na serce m o je . . . . O mowo brzóz tam tych poranków czekania!“

Musisz zapomnieć Łukasza, bo zginiesz — ch ar­ czał jej w uszy grzech-głupota. To zginę, rzucę się w ram iona pierwszem u lepszemu z ulicy — tryum fo­ wał w et za w et jej grzech-m ądrość—i naw et cień nie padnie na duszę moją. Choć życie mnie zmiażdży, choć ciśnie mnie między śmiecie, to nic nie utracę z tego, com przyniosła ze sobą. Bo ja jestem silniej­ sza od waszego grzechu, bom posażna w grzech m e­ go dostojeństwa.

Poczęła tedy kroczyć Ew a pełna dum y mimo tam tych, wyśpiewując słodkie melodje swego grze­ chu, na uciszenie upakarzającej tęsknoty za Łuka­ szem. Samozachowawczym instynktem wyczuła pod­ świadomie konieczność bezwzględnej samoobrony a świadomie poczuła w sobie, upraw nienie i nęcącą ochotę do drw inek z biedy ojca, z pracy m atki, z

(22)

żarności siostry, z Łukasza i ze swej głupiej za nim tęsknoty. Poczęła się mścić na sobie samej, pastw ić się nad swą dostojnością, tak zbyteczną i uciążliwą. Poczęła się stroić w ykw intnie, subtelnie i zmysłowo. Lubowała się w najskrajniejszej potworności ulicznej, pragnęła nocami rozkoszy cielesnej z Łukaszem, grze­ chu tajnego, któryby złączył duszę jego z jej duszą w potępionej wieczności. Rozglądając się w sobie, z zadowoleniem stwierdzała, że dusza jej daw na dusza m iniona — szatanieje.

Tak jedynie rozkazała jej mądrość wziąć odwet za okrutną krzywdę, wyrządzoną jej niezniszczalnej, w iekuistej istocie. Spodobało się życiu poharcow ać po Ewie — więc w et za w et upodobała sobie Ewa poharcować po życiu: drzeć pasy z tych, których głup ­ kow ate życie na jej drogę zapędzi, do wściekłości do­ prowadzać moralistów, rzucać skarby swego ciała i swej duszy między poniewieranych i w yklętych, a skazywać na męki niezaspokojonych pożądań gagat- ków życia. A choć się to wszystko mogło dziać je d y ­ nie za cenę u tra ty własnego portu „miłości i ducha cichości“ — to zbyt dum ną była, by szukać plugawej przystani kwietyzmu, zbyt świadomie posażną była w mądrość, dobroć i piękność, by nie popróbować sił swych z siłami życia, by nie wprowadzić w szranki dostojnego grzechu swego, do walki z cuchnącym grzechem wokół siebie.

Życie, jakoby kokietując swą łaski pełną wiel- możnością, zrobiło małe ustępstwo. Powiodło się Ewie i Łukaszowi widzieć się, słyszeć się i upajać się sobą chwil kilka. Lecz owe strzępy szczęścia, zdobyte przemocą, okupione udręką nocy bezsennych a peł­ nych upokorzeń, koszlawiły nerw owym uśmiechem

(23)

u sta Ewy, uśm iechem który szydził: czyż chw ila ta w arta była tylu mąk?—lecz k tó ry równocześnie przy­ tw ierdzał do serca: och w arta ona tysiąckroć gor­ szych! A z serca Łukasza odurzonego chwilą szedł do m ózgu chorobliwie czujnego na djalektykę wiekuistej zmienności, cichy tajemniczy szept o zbyt wielkiem szczęściu i o zbyt nikczemnej zazdrości nieznanych a niezwalczonych bogów . . . Ty jesteś szczęście . ..

szeptał z cicha w trwodze śm iertelnej.

Łukasz m usiał w yjechać do Rzymu dla uzyska­ n ia rozwodu. Lecz nim zam iar wykonać zdołał, przy­ kuła go do łoża w prow incjonalnym szpitalu w alka ze śmiercią. Przestrzelono m u płuca w pojedynku z hr. Szczerbicem, który na podstawie lekkomyślnych plotek był obraził Ewę. W tedy Ewa zatrzasnęła za sobą drzwi swego rodzinno-społecznego życia, opuści­ ła posadę w biurze, wyłudziła od lichw iarki pieniądze i już była przy Łukaszu.

Łukasz powoli w racał do zdrowia — i na w ydm u­ chu małej cuchnącej mieściny żydowskiej wystrzelił k u niebu tajem niczy kw iat, w szystkim wiadomy a nikom u nieznany, korzeniami zrosły z ziemią i w szystkiem ziemskiem a koronę nurzający w niebie i wszystkiem niebiańskiem . Bo n a początku była chuć i na początku był duch.

„Stworzyłeś nas Panie dla Siebie, więc nie uciszy się serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie“ łka ci­ chym szeptem św. A ugustyn na Tebaidzie. Lecz stw o­ rzyłeś nas Panie nam samym, krom Sobie. W lałeś w w icher oceanu dziką tęsknotę za sm ukłą trzciną przybrzeżną i nie dajesz m u się uciszyć, póki z słod­ kim szelestem nie złączy się z nią, póki nie zatraci się w niej i nie zapomni o swej burzy, o sobie. Ogłuszasz

(24)

Panie cietrzewia tokującego, że nie słyszy podstęp­ nych kroków myśliwca. Rzucasz m irjady kom et i roz­ bitych światów w ogniste ram iona słońc, gdzie jeno pozostaje z nich dym biały i gorętszy nad piekła Twe. Dla Siebie stworzyłeś nas Panie — lecz przyłożyłeś nam do u st czarę rozkoszy a gdy pić z niej chcemy, to wżdy nam ją odwracasz, byśm y nie zapomnieli, żeś nas stworzył dla Siebie.

Gdy się Ewa oddawała Łukaszowi, w tedy oczy jej patrzały w dal, w d a l bo nie uciszy się serce nasze, póki nie spocznie w Tobie.

Teraz ju ż niem a pow rotu dla Ciebie, do tam ­ tych . . . świszczało jej w uszy urągliwe, pewne zwy­ cięstwa życie. Zaś dusza Ew y rozbrzmiewała wów­ czas wonnemi w spom nieniami z swej wiekuistej oj­ czyzny i choć myśli o przyszłości wodziły ją chyłkiem „po elipsach szału i rozpaczy,“ to dusza jej tężała pragnieniem siły śmiechu z potęgi światowej, h ar­ działa wolą: nie sprzeniewierzyć się swej istocie i ży­ wić prawdę, dumę i miłość aż do końca. Ty jesteś Psyche, dusza najzupełniej wyzwolona. A św iat sta ­ wał się w tedy hymnem, pieśnią tworzącą, któ ra w y­ chwala tworzenie. Głowy stały się ukoronowane świetlistemu koronami z promieni księżyca, bo rozkosz cielesna zmywała z duszy sm utek miłosny, uciszała jej niezgłębioną, wszystko z posad ruszającą muzykę.

Tak . . . to . . . je s t szczęście.

Łukasz dotarł wreszcie do Rzymu, a Ew a pozo­ stała sama w mieście, w głuchem w ew nętrznem m il­ czeniu, przerywanem jeno złowrogim szelestem skrzy­ deł potwora, który się zbliżał powoli, lecz nieodwo­ łalnie.

i Życie nie zapomniało o Ewie . . . a ponieważ była

(25)

w ciąży, więc migotało przed jej dziką, niemal drapież­ ną czujnością ohydnem widziadłem owej bojaźni pra­ w a umówionego między ludźmi w ciągu wieków prze­ ciwko ciężarnej dziewczynie. W nierozchwianąjeszcze woń bukieciku fijołków, który był między ustam i i na piersiach, i owych trzech róż, które zwiędły w jed n ą noc sm utku, lał się gęstą sm ugą odór ludzkiej znie­ w agi miotanej z całą rozkoszą i mściwą głupotą, odór niecnych dowcipów, zjadliwych a milczących spoj­ rzeń i grubych brudnych konceptów.

Na domiar listy Łukasza z Rzymu przestały przy­ chodzić. W tedy życie rzuciło się z zdwojoną siłą na Ewę, dysząc zemstą: Za nic mnie mieliście, gdy chuć was omotała. Chciało wam się doświadczając zgłębiać historję przetwarzania się waszych dusz, przejścia jednej formy w inn ą formę. Pragnęliście w uściskach waszych zdusić mnie między sobą, przetopić się wza­ jem nie i połączyć się ja k spłyń szlachetnych metali. Śmierci z upojenia wam się chciało, gdym was rzuca­ ło w słodkich konw ulsjach ku mej chwale i uciesze. Teraz przyszła na mnie kolej. Wypędzę ja ci, Ewunio, te twoje uczucia wielkości i ponoszenia ram ieniem mocnego demona. Nie chciałaś mnie w upojeniu, to teraz krzyczeć za m ną będziesz w śmiertelnej udręce.

N astały tedy na Ewę za spraw ą życia n ajstra­ szniejsze chwile. Nachodziły ją „białe“ noce, noce rozpalające duszę do białości ja k żelazo w ogniu hut- niczem, tak że w szystkie jej pożądania w racały upor­ czywie do jednej jedynej sprawy . . . do sprawy nico­ ści. Skończyć wszystko nareszcie jednym zamachem, w estchnąć do Boga i rzucić się głową na dół. Uwolnić się wreszcie od cuchnącego wokoło z drwiących py­ sków powietrza cnoty obywatelskiej. Już spływała

(26)

m rużeniem oczu — gdy rozdarła ją nielitościwa a sło­ dyczy pełna wieść, że Łukasz nie mógł pisywać, bo siedział w więzieniu, że wróci, w ró c i. . . Szczerbie, który był go ongi przestrzelił, wieść tę przyniósł. Kojąca „sprawa nicości“ skryła się trwożna, a życie zarżało, upojone dzikim tryum fem: Na pomoc! wołała bowiem Ewa, szarpana bólami porodowymi.

Życie zadokum entowało swą szanowną wielmoż- ność owym najgłupszym pod słońcem z w szystkich aktów, aktem porodowym, będącym w swem bezsen- sownem okrucieństwie zaiste jedynie godnem takiego krwiożerczego błazna, jakim je s t życie. (Potwierdza­ ją c wciąż siebie najłaskawiej i najbezczelniej, przy- gważdża życie do tw ardych czaszek mędrców opty­ mizmu ohydną praw dę o bezsensie swych koniecz­ ności).

Ohydny bezlitosny połóg w w arunkach najnik­ czemniejszych, w zabójczem osamotnieniu, mile uroz- maiconem walką z głodową śmiercią — oto szatań­ ska korona uw ita z cynizmu w arunków i wtłoczona na męczeńską głowę tej, któ ra modliła się do Boga o dostojność swej niezniszczalnej istoty i o moc: żywić praw dę i miłość aż do końca.

głuchą odwetową rozkoszą dręczonej istoty, mszczącej swe krzyw dy obuchem w brzuch oprawcy, utopiła Ew a w kloace swój płód. Z cichym uśm ie­ chem. radości ocaliła dziecię swe przed gorszą kloaką, niechybnie n ań czychającą, przed życiem, pełnem mo­ ralnych wyziewów tych, którym w arunki dozwalają swą sytą zgniliznę przykryw ać płaszczykiem cnoty, tych, co m ają belki w oczach a oka nie zmrużą,

(27)

-tych, co kam ienują jawnogrzesznicę, a swym tajnym grzechom wznoszą złote, uświęcone pałace. &

Lecz życie nie zapominało o Ewie, teraz tym w ię­ cej nie zapominało. Już było pewne zwycięstwa, ju ż piało z dum ą koguta pyszniącego się na gnojówce swój hym n tryum falny, o niwelacji praw dy piękna i dobra z błotem, hym n o zaciekłem przystosowywa­ n iu w szystkiego co żyje do swych nieubłaganych w arunków — lecz jeszcze nie zwyciężyło. W ięc przy­ pomniało sobie życie swą najstraszniejszą broń, w y­ próbow aną w tysiącletnich ataw istycznych zapasach, i rozsiadłszy się w ygodnie na tronie pogwałconego m a­ cierzyństw a, pchnęło w serce Ew y zbójecki nóż stra­ szliwego żalu i okrutnej tęsknoty za dziecięciem. Przykuw ało jej oczy do drzwi owego ohydnego g ro ­ bu, jeżąc włosy żalem i lękiem, czy nie wypełznie stam ­ tą d tajem nica, czy nie rzuci się na nią w postaci tych, którzy n a zawołanie m ają oczy rozjuszone świątobli- wem oburzeniem i „pyski pełne moralności".

Ew a powoli w racała do sił. By umożliwić sobie pow rót do W arszaw y i nie umrzeć z głodu, wzięła — mówi się też: ukradła — parę rubli żydowinowi, który w swem bogobojnem życiu, sławiąc Jehowę, zapewne więcej nakradł, niżby się niejednem u sumiennemu statystykow i społecznemu policzyć zechciało.

<W domu rodzicielskim powitano „szelmę“ i „ścierw o“, tak ja k się w ita szelmę i ścierwo. Tylko piękny cudowny starszy pan o białem wyniosłem czole odczuł, że się straszna krzywda działa, dzieje i dziać będzie, i przycisnął ją do serca tak, że aż tchu zabrakło w zgniecionych piersiach. '

D ostała posadę w kawiarni. Piękność jej powró­ ciła, ja k po zimie w raca wiosna. Przez oczy szydzą­

(28)

ce z strojnego i pustego tłum u kaw iarnianego świe­ ciło jej dostojeństwo, upakarzane, lecz nie upokorzo­ ne. Teraz, może po raz pierwszy, życie zlękło się Ewy. Zatrwożyło się w wyszlifowanym mózgu ze­ szłego na psy filozofa Horsta, który poczuł, że iskry jego cynizmu padają na własne serce, odkąd ona tam była. Zadygotało śm iertelnym lękiem w duszy-mi- mozie Szczerbica, który kiedyś rozsiadał się na k ra ­ wędzi stołu wobec Ewy, a teraz jeno czuł: czemuż nie klękacie wszyscy, przecież podwoje kościoła się ro zw a rły . . .

Życie stwierdziło z osłupieniem, że Ew a w ykrada m u jego najniebezpieczniejszą broń, że cbowa ją w so­ bie głęboko, że trzeba będzie m u dotrzeć do szczelnie zam kniętych światów jej duszy, by może jed n ak w y­ drzeć z korzeniami dobroć i mądrość. A droga była teraz zawarowana i obsaczona, bo Ewa, wiedząc, że j. życie ju ż jej teraz niczego dać nie może, nie lękała się jego odmowy. Raczej czuła, że ona może rzucić życiu strzępy swego dostojeństwa, ja k psu się rzuca gnat. Teraz mogła bez uszczerbku nieść lękliwą piękność swą między ludzi. Żadna moc ludzka nie była już w stanie jej zbrukać, boć wyszła czysta i niepokalana z wyziewów kloaki, gdzie była życiu zapłaciła czynsz na w iekuistą przyszłość, czynsz białych nocy, śliskich potów śm iertelnych i upiornego lęku. W ięc na cu­ dnych ustach osiadł teraz uśmieszek okrutny, poczęła się ubierać wykwintnie, pielęgnować piękne ręce i pieścić się sobą.

* Grzech jej u ś w ię c ił ją najzupełniej, bronił dostę­ pu wszystkiem u grzechowi wokół niej. Szła sobie te ­ raz przez życie ja k święta lunatyczka, żywiąca jeno w sobie swą piękność, dobroć i mądrość — i tego, któ- l>

(29)

ry był ciche jeziora jej duszy rozkołysał aż pod stropy niebieskie, Łukasza. Łaski poznania pełna miłość wlała w nią błogosławieństwo całkowitej dumnej świadomości swej istoty: P atrz sobie, koteczku, patrz śliczny paziu . . . Nic z tego, nic, bo ja jestem , w i­ dzisz, w ierna Łukaszowi, którego może na świecie ju ż

niema

Teraz już jeno wieczność miała do niej prawo nie życie. W sm utnej rozmowie z Różą Niepołomską w ykrystalizow ała w jej umyśle prawda, zawisła w roz- czynie myśli i uczuć: Że nie popełniła zdrady wzglę­ dem nikogo, naw et nie względem rodziny, jeżeli, to jedynie względem własnej duszy, względem wieczno­

ści. W ięc jedynie z wiecznością przyjdzie jej robić o b rach u n e k . . .

Dlatego też pojechała bez skrupułu i bez lęku w św iat ze Szczerbicem. On, który cynicznym zbie­ giem okoliczności przywodził jej przed oczy najgorsze m om enty jej życia, zrozumiał i odczuł tę całą ohydę, jaką życie najłaskaw iej z nią wyprawiało, z nią, bogi­ nią nieśm iertelną, promienistością słoneczną, zam knię­ tą w kształt kobiecy. N apotkał on nareszcie to, cze­ go od życia wymagał. Znalazł tę, która mogła była ugłaskać, upieścić, złagodzić wszystko, co w życiu j e ­ go było sm utkiem i niedolą, której nieznana, głęboka, czuła dusza m ogła być bezpiecznem schroniskiem dla jego duszy-mimozy, doświadczającej sm utek, już

z prostej racji istnienia doskonałej piękności.

Ew a mogła była — a m usiała go nienawidzić, boć to on kiedyś przestrzelił płuca Łukaszowe. Szczerbie wiedział o tern: „chciał wynaleść w niej coś w stręt­ nego, cechę gminności, prostactwa, cham stwa, coś, coby mogło zmierzić“. Szukał, lecz nadarem nie, bo

(30)

-zachw yt jego wzmagał się i ju ż nie palił, lecz gorzał w sercu ja k roztopiony ołów.

D roga jego ju ż była teraz nieubłaganie w ykreślo­ na, ja k droga kom ety, k tó ra w potężnych parabolach zbliża się ku słońcu, to oddala się, by wreszcie w nie runąć.

Ew a wiedziała, że wyjeżdżając z Szczerbicem, choć w osobnym wagonie i stając w osobnych h o te­ lach, spaliła za sobą jako b y siedemnaście wsi, że bę­ dzie teraz w opinji już tylko „donną“ Szczerbica. Lecz więcej jej znaczyło wydobycie swej i łukaszowej duszy z kajdan, niż oszczerstwa. W zm acniała się tedy najśw iętszem i najszlachetniejszem kłamstwem, ja k um ierający starem cennem winem: Łukasz, mój narzeczony, przysłał mi pieniądze przez Szczerbica i sam przybyw a do kraju, by mnie bronić od znie­ w a g — szeptała w natchnieniu, w górnym nastroju. W ierzyła całą duszą w kłamstwo, które z radością wygłaszała.

Lecz nie znalazła Łukasza w Rzymie, ani w Nicei.

Długie godziny w patryw ała się Ew a sam otna w morze. Miotała nią wówczas przepastna tęsknota za drugą jaźnią, którą jeno okrutnem ongi dokona- nem rozczepieniem wspólnej jaźni wytłomaczyć mo­ żna. Nie uciszy się serce nasze dopóki nie spocznie w Tobie — bo jeno tam zatracają się jaźnie, i klątw a indyw iduacji je s t tam przełamana. A tęsknota je s t cudownie pomysłowa. Zawstydza swą kazuistyką najdzielniejszych uczni protagorasow ych. Z przeci­ w ieństw robi szczeble, wiodące w głąb duszy, szczeble lśniące, złote: Przecież Łukasz to mężczyzna ja k ty ­ siące innych, może naw et gorszy od tysiąca innych,

(31)

bo podeptał duszę, a chciał jeno ciało. A je d n ak nie dosyć byłoby ujrzeć jego tw arz, je d y n ą na ziemi, nie dosyćby było utonąć w ukochanych oczach, boć w piersi tli się nieugaszone pragnienie wieczyście no­ wego grzechu z nim.

Czy je s t grzech? Musi je d n ak być, bo choć dą­ żyłam do mego celu, łaska boża mnie odstąpiła. W i­ docznie Bogu potrzebne moje cierpienie i spraw iedli­ wości bożej ma się stać zadość. Z cierpienia mego w y rasta skrucha, a ze skruchy, jakoby z kw iatu, ulata zapach: m ądrość pokuty. Z pokuty rodzi się świę­ tość. A świętość, mądrość pokuty, skrucha ma po­ chodzi z mego cierpienia, gdym zabijała dzieciątko z mocy mej . . .

Szczerbie trzym ał się zdała i cierpiał. Ew a sły­ szała doskonale cichy krzyk jego duszy, tej duszy

istotnie bratniej, a nie mogła bieżyć z pomocą. Dreszcz

ohydnego egoizmu przeszywał je j ciało. Musiała się opancerzyć egoizmem, by módz żywić praw dę i miłość aż do końca, bo z trw ogą wyczuwała, że je s t coraz go­ rzej, że ją zła dola potrąca i pędzi z jednej wizji w d ru ­ gą, z k raju uczuć podłych w coraz podlejsze, że w szyst­ ko jak ob y nie od niej zależało.

W szystko co było w jej życiu, wyszło teraz z niej jak wyzwolony tłum zbirów i pognało ją w ram iona cichej, kojącej śmierci, ku morzu. Już fale ją zale­ wały, gd y po raz w tóry wejrzała prosto w ślepie ży­ ciu, ja k wówczas w chwili połogu. O słuch jej ude­ rzyło to, co było najstraszniejsze: senny osłuch ci­ chutkiego kwilenia — i tak ja k w tedy uczuła w sobie % waleczność! Zabiłam, j a sama z własnej woli zabi­

łam! I w pełni rozum u przyszła n a nią chwila nad- człowieczego zachwytu, zmierzyła wszerz i wdłuż cały

(32)

-ogrom sm utku swego-nieswego, cały -ogrom ludzkie­ go nieszczęścia.

* Odtąd stała się zupełnie spokojną. Po raz drugi przemogła śmierć i zatryum fow ała nad życiem. Jakby na wypróbowanie nowych sił swych, zdobytych w chwili nadludzkiej świadomości, w yrw ała z objęć śmierci poetę Jaśniacha, który ju ż rewolwer przykła­ dał do skroni.

Złączyła tedy swe drogi z drogam i Jaśniacha.-Ogień wzbija się ku górze, zaś kam ień spada ku ziemi. Pędzeni własnym ciężarem, podążają za swym punktem ciężkości. Moim ciężarem je s t moja m i­ łość, ona mnie pędzi tam, gdzie mnie właśnie pędzi. Zaś łaska Twa zapala i ponosi nas. Gorzejemy i po­ dążamy. Upojenie serca naszego rwie nas ku górze, a my śpiewamy pieśń stopni — mówi św. A ugustyn.

Upojenie serca rwało Ewę k u górze od chwili, gdy wionęły w jej duszy słodkie wspom nienia z jej praojczyzny. Śpiewając odurzającą pieśń stopni, kro­ czyła drogą, którą m usiała kroczyć z najistotniejszej swej potrzeby. W patrzoną jeno była w ziarno rzeczy, więc z pogardą strzepyw ała ze siebie plewy i skoru­ py, które w icher życiowy m iotał na nią z wściekło­ ścią. Lecz Psyche wyswobadza się i wyzwala za cenę u tra ty portu „miłości i cichości serca“. Pieśń stopni wiodących ku górze staje się pieśnią wiodących w od­ męty. Straszliwa mądrość w iekuistej zmienności urąga resztkom słodkich wspomnień o niezmienności i niezniszczalności. Błogosławieni, którzy nic lub nie wiele pam iętają. Lecz biada tym , co zbyt wiele pam iętają, co są zbyt dumni, by potrzykroć zaprzeć się duszy swej wobec natarczyw ej służebnicy—życia, co są zbyt słabi, by mieć siły znikczemnienia, a zbyt

(33)

mocni, by nledz odrazu syrenim głosom, kuszącym z przystani „miłości i cichości serca“. Więc biada

ci, Ewo.

Prom ienny grzech twój, grzech twego niezwal- czonego dostojeństw a zatraca swe blaski, bo chytre życie ociera go o plugaw y grzech wokół ciebie. A pan świata, Szatan Trism egista, słodko kołysze tw ą duszę w potężnych swych ram ionach i subtelnym kunsztem odwiecznej swej alchemji przetapia ją i przeistacza (Beaudelaire), aby granitow ym prawom wiekuistej zmienności stało się zadość.

Piękną jesteś — więc najdawniejszą tw ą mądrość o wonnej twej piękności zaczadzają już dymy prze­ świadczenia, że m usi ona być podaną na pastw ę nie­ znanemu, cudzemu, wrogiemu gatunkowi. Ślesz mo­ dlitw y ku niebu, by żywić praw dę i miłość aż do końca, a czujesz, że Szczerbie by cię zwyciężył. Przeto wdzięczną je steś Jaśniachowi, że cię wyswobodził od jego ślicznych ust. Bo z głębi twej duszy w ychylają się w spom nienia szczególnych lubieżnych pieszczot łukaszowych o władzy potwornej, i po mózgu ci ta ń ­ czą jego słowa-potwory, które wówczas były koniecz- nem dopełnieniem radości.

W ięc biada ci, Ewo! III.

N ieprzebrane je s t morze udręki duszy ludzkiej. Chwile szczęścia—to tylko chwile wolne od udręki, to chwile zagłuszenia, zakrzyczenia w sobie życia. Błędnem kołem, w ymyślonem przez złośliwych sza­ tanów są rozkosze życia. Bo niem a rozkoszy dla

(34)

-siebie samej, zamkniętej w sobie i wypełniającej sie­ bie. Gdyż każda rozkosz trw a, póki nie wie o sobie, a z chwilą, gdy się staje świadomą siebie, kończy się i pozostawia niesm ak przesytu lub niecierpliwość nie­ dosytu. A życie jeży się wyrafinow anym i pom ysła­ mi swej złośliwości. Potrafiło ono swe najistotniej­ sze potwierdzenie zaprawić piołunem bolesnej żądzy niebytu. Miłości wypaliło sty gm at śmierci, bo m i­ łosne pożądanie drugiej istoty je s t jeno nam iętną wolą zagłady swej własnej istoty. Prześcignęło więc życie krw awem kuglarstw em swej djalektyki naj- wyuzdańsze w ybryki myśli ludzkiej, pozwalając sobie na urągliw y dowcip, że wola by tu a wola niebytu to jedno. -Z najczystszej miłości poczęte było, za spraw ą życia, dziecię E w y — a toż same życie napiętnowało go wzamian krzywdzącem znamieniem bękarta. Ewa, która była uchyliła rąbek kłamliwej a namaszczonej m aski życia, mogła wspominać bez żalu i bez trwogi: pocóż ja w tedy zabiłam dziecię swe? Grzech jej bo­ wiem był odpuszczony. Bo zmazał go spowiednik najmocarniejszy, zmyła go potęga najw iększa — gdyż odpuściła go Ewa sama sobie. Teraz stało jej się wszystko, co pięknem było wokół niej, symbolem od­ puszczenia. Maleńkie, ciemnoróżowe drzewko gorz­ kiego m igdału, wyrosłe na dzikiem wybrzeżu korsy- kańsldem , było dla niej zrazu "'„gałęzią odpuszczenia“. •

Spokój i ukojenie zstąpiły na nią w owe szczęśli­ we dni, które spędzała na Korsyce z chorym poetą Jaśniachem . W ieczysta melodja morza w ym ywała ropę nikczemnych wspomnień z je j serca ja k lepki mół z skał przybrzeżnych. Morze było teraz jej miło­ ścią, bo ono tylko je s t ja k miłość: całe zawiera się w sobie, zaspakaja żądze pragnienia obszaru, wchła­

(35)

niania ogromu, urzeczywistnia to, co miłość Łukaszo- w a w niej jeno była wznieciła i rozwichrzyła, a nie dopełniła.

Tratowane kopytam i życia jej niezwalczone do­ stojeństw o wystrzeliło znów świeżą soczystą łodygą. Silniej od wichrów wiosennych, druzgoczących góry lodowe, wionęło w niej potężne tchnienie, jak o by po­ w italny powiew odedna jej duszy — i dała się ponieść na swą właściwą drogę, prowadzącą do najwyższej, do najdalszej doskonałości. A droga ta wiodła po­ przez słodkiej rezygnacji pełną krainę bezgranicznego miłosierdzia, którego łaską postanowiła otoczyć bie­ dnego, chorego Jaśniacha.

Lecz jeszcze inną pieśń śpiewało jej morze, prócz pieśni wieczności, pieśni ukojenia. Śpiewało jej zło­ w rogą pieśń czaru w szystkiego co ziemskie, upajają­ cy hym n odmętów życia, pean chuci niezniszczal­ n e ! 1, pieśń synów ziemi, przeklinających swe chucie, a je d n ak błogosławiących im.

Łukasz - Trism egistos znów rozwarł bram y jej d u s z y . . . Zadrżała, bo zrozumiała, że jeno ciągłą zem stą na nim zmoże go, że jeno złorzecząc mu, zniszczy go w sobie. A dusza jej, pełna odwiecznej dobroci, przetapiała mściwość na słodki balsam aniel­ skiego poświęcenia dla Jaśniacha.

Tak otoczył życie jej w nętrzne „splot sennych niewyrozum owanych konieczności“. Uśm iechnięta i żywa, wesoła i czynna, a mimo to pełna obrazów boleści Łukasza, które mu zadawała w myślach, klnąc go i pastw iąc się jego bólem, gdy bezlitosna plotka zaniesie m u wieść, że je s t „kochanką“ J a ­ śniacha.

Dziki, rozkiełznany śpiew synów ziemi począł

(36)

głusząc kojące akordy morza. Jesteś wolną, swobod­ ną i nadto wiedzącą kobietą, śpiewały jej fale, więc uczynisz ze sobą co zechcesz i ja k zechcesz. I pewnej chwili huragan b u n tu i gniew u zawył w jej duszy, w oczach zapłonął ogień „nieugaszony, długotrw ały“— i nagle, słowa nie mówiąc Jaśniachow i, opuściła go, w siadła na statek do Livorno, a potem koleją do

Genewy.

-Tak rozpoczęły się dzieje zem sty na Łukaszu, dzieje spłacania krwawej daniny życiu, które je s t nie­ zwyciężone, chyba że się go w yrzeka — czyli dzieje serca, którego uderzenia ju ż są grzechem, złowrogo się mszczącym: * bo tak się od prawieków spodobało niezgłębionej mądrości wielkiego Ozyrysa, gdy kulę ziemską osadzał między potężnymi rogam i świętego Skarabeusza.

Miotane strachem śm iertelnym i lękiem nieskoń­ czoności biedne mózgi ludzkie najdziwniejsze sobie potworzyły haszysze, lepiąc sobie bogów wedle podo­ bieństw a swego. P stro k atą ja k „garnki z farbam i“ Z aratustry je s t owa wieża Babel, wypełniona bogam i białymi, czarnymi i kosm atym i, których nie łączy nic, chyba wspólne boskie, radosne pastwienie się wido­ kiem nędzy ludzkiej, rozweselającej ich serca. Mści­ wość stała się tedy ich rozkoszną straw ą i chłepcą ją pełnemi haustam i, ten swój prawdziwy nektar i tę swą prawdziwą ambrozję. A my, chełpiący się, że pierw iastki boskie wszczepione są w dusze nasze, przeżywamy w nieskończonej słodyczy zem sty roz­ koszne potw ierdzenie naszych boskich powinowactw i koligacji.

Uderzyli tedy w stru n y różanopalcy bogowie i zrazu pojawił się skutek nie ludzki, nie ziemski, lecz

(37)

-boski. Gdyż w ysłuchaną została m odlitwa tej, która łkała sercem ku niebu, by żywić praw dę i miłość aż do końca: serce Ew y wezbrało nektarem boskim, zstąpiła bowiem na nią moc i łaska mściwości i zem sty.

W Genewie bowiem dowiedziała się Ew a prawie przypadkiem z rozmowy studentów Polaków, że Łu­ kasz w Rzymie uzyskał rozwód, że był w Genewie, że ożenił się z miljonową Milady i że obecnie odbywa podróż poślubną do Nowej Z elan d ji. . . Uciszone pie­ kło zacharczało znów z całą mocą. Lecz niczem ju ż jej było rw ać na sobie suknie, targać włosy, łkać gło­

śno, głośno co w piersiach tchu, bo ju ż poczuła w ser­ cu słodki ja d N ektaru i Ambrozji. Dusza jej przy­ cichła tedy złowrogiem milczeniem cm entarnem , bo zawładnęli nią bogowie. A w świadomości pozostało tylko tyle, że je s t idjotycznie „wolną“ — i nie wie­ dząc, że je s t jeno naczyniem pełnem łaski mściwości i zemsty, uczuła „od jednego zamachu doli“, że musi albo umrzeć, albo oddać się natychm iast Liwickiemu, któ ry był jej wyśpiewał am ory łukaszowe . . .

Życiu w yryw ała się Ewa, by być całkiem bez zdrady, by dać świadectwo swej piękności, mądrości i dobroci aż do końca. W ypłuldw ała z siebie ropę życia w iekuistą melodją oceanu, uciszała w sobie wszystko byłe nikczemne słodkim poszumem „drzew odpuszczenia“, — lecz oddali ją życiu nieśm iertelni bogowie. Rozwarły się tedy przed nią szeroko bram y owej przeklętej krainy, „gdzie kobiet upadłych wzrok pała, uwielbieniem łachmanów" i chorego ciała, gdzie w oku skazańca błyszczy błysk dumy, gdy się z szu­ bienicy z w zgardą patrzy w ludzkie tłum y, gdzie m i­ łościwy Szatan broni od śmierci i zgubnego strachu,

(38)

lunatyków błądzących po krawędzi dachu“ (Beaude- laire), gdzie z plwocin żebraków rosną lilje śnieżyste, gdzie pieśń synów ziemi złorzeczy a błogosławi.

* Ewa rzuciła się więc w w ir życia, ponoszona naj- rozmaitszemi planami. Chciała w stąpić na m edycy­ nę, zostać szarytką, jechać do Ameryki, lecz nade- wszystko żyć jakiem ś życiem ogromnem, huczącem, pełnem rozgłosu, hałasu, aw antur i wypadków no­ wych, wciąż nowych. Śmiesznem wydało jej się da­ wniejsze zajęcie w warszawskiej cukierni. Teraz w Paryżu m iała kufry pełne w ytw ornej bielizny, toalet, siała pieniędzmi, chciała kupić wierzchowca karego z ognistem i ślepiami. Przecież zem sta na Łu­ kaszu była dokonaną, więc mogła używać do syta, do odurzenia. >

Gdzie się rozpoczyna grzech? — pytała się Ewa w zaraniu młodości, gdy mówiono jej, że grzech wszędzie czycha, a nie dawała w iary. Teraz, gdy wiedziała, że grzechem ju ż je s t serca bicie, nie próbo­ w ała się bronić grzechowi, boć przecież wszystko je s t grzechem, a „wszyscy nic nie w iem y“. J Może tedy grzechu wcale niema? może to tylko ohydne uroje­ nie naszej duszy? Jeżeli grzech je s t wszędzie, to gdzież i ja k może być nie-grzech? Więc niem a czy­ nów grzesznych, bo nie może być niegrzesznych. Są tylko czyny, tak ja k są kam ienie przy drodze i wróble ćwierkające na drzewach. Dlatego też żadne później­ sze czyny nie mogą dawniejszych zamazać, zatrzeć, złagodzić. Bo nie tylko już, ale też wyłącznie serca bicie je st grzechem. *

Więc grzechu nic nigdy nie złagodzi, ja k bicie serca, które się stało, się nie odstanie. Kto raz posły­ szał potępieńczą pieśń synów ziemi, ten już nigdy

(39)

słyszeć jej nie przestanie, choćby sobie w osk w nszy kładł ja k Ulysses.

Dlatego strasznie kocham tw ą zbrodnię — szep­ tał Szczerbie, ta dusza prawdziwie bratnia, do Ew y w najwyższem uniesieniu. I nie mógł utulić swej bez­ granicznej zabójczej miłości, która teraz w Paryżu na nowo rozszalała, bo nie mógł dostrzec w niej nic w strętnego, odrażającego, obmierzłego — mimo że wiedział wszystko, co w jej życiu było, i przecznwał wszystko co będzie.

A grzech, który raz się stał, ju ż się nie odstanie— więc Ew a w zamian m usiała dać świadectwo praw ­ dzie: ja kocham tylko Łukasza.

Z w ytw orną lękliwością była Ewa dotąd żywiła swą piękność, miłość i dobroć, ponosiła wszelkie ofiary serca, tłum iła swą miłość i kryła się z nią, wy­ czekiwała rozwodu Łukasza, czyniąc heroiczne konce­ sje życiu za cenę u tra ty portu cichości serca i ukoje­ nia. I tak wiedziona uczuciem najtkliwszem , nie zbo­ czywszy ani odrobiny z drogi swej praw dy i swego piękna, doszła do najpotworniejszej przepaści, ja k ą życie wykopać raczyło: uderzył w nią obuch okrutne­ go rozpoznania, że płonną, tragicznie bezsensowną i bezcelową była jej zem sta na Łukaszu, bo Łukasz był niew inny (według relacji Szczerbica) i w szystko u niego było w porządku, „i co najokrutniejsze, zaw­ sze będzie w porządku.“ Złowrogim blaskiem świeci­ ła teraz w jej duszy bolesna prawda, że przenajczyst- szem i przenajświętszem było jej serca bicie, że wszy­ stko złe, nikczemne, grzeszne, co omotało jej duszę, było tylko samozachowawczym odruchem nękanej i spotwarzonej istoty, że wszystko to ohydne ją nie plugawiło, raczej uświęcało, uniewinniało,

(40)

ło. Rozdarła się tedy dusza Ew y n a w pół—obmierzło jej małe nikczemne plugawe życie, napęczniałe od moralno-społecznych konwenansów, owo życie po­ tw ornie kłamliwe, bo oszukujące tych, co mu swe do­ stojeństw o powierzają a przy tern w ydęte ja k ropucha cuchnącem i am bicjami uszczęśliwiania m ałych i płyt­ kich, pokornie cwałujących w uświęconym deptaku. I sprawy ducha Ew y potoczyły się ku drugiem u biegunowi. Poczuła, że rozpiera ją rozkoszne marze­ nie „o olbrzymiej wolności ponad ludźmi, ponad wszelkiemi prawami, w brew wszelkim ustaw om .“ Wionęło w niej potężne tchnienie miłości ku aniołom w yklętym z raju, padł na nią blask upajającego czaru tragicznej doli prometydów, którzy zgrzeszyli przeciw bogom nadm iarem miłości i nadm iarem współczucia dla ludzi, za co pogrążono ich w odmętach okrucień­ stwa. Poczuła w sobie dumę orła unoszącego się nad przepaściami, tryum fującą pychę dzikiego drapieżne­ go ptaka, który się w yrąbał na wolność, poszarpawszy sztaby k latk i więziennej.

Już innej drogi dla niej nie było: albo pożegnać się z życiem, albo istnieć ponad życiem.

Ja k wówczas w rozbrzasku młodości, nieśw iado­ m a jeszcze złego i dobrego, słała wonne kwiecie swych uczuć do obolałych stóp żebraków, czołgających się pod warszawskimkościołem, prosząc o łaskę uciszenia i spokoju dla ich biednych głów — tak teraz, w pełni świadomości dobrego i złego, uczuła najgłębszą litość i dzikie umiłowanie tych, co muszą być ponad ży­ ciem, bo w życiu miejsca dla nich nie było i wyklęto ich z pomiędzy ludzi. Tych, którym do stóp przyczepi­ ła się sfora gończa praw, ukutych między ludźmi prze- < ■ ' 1 h co są w wiecznem niebezpieczeństwie,

(41)

co żywią potępieńcze dumne odczucie nieprzebytej przepaści między sobą a wszystkiem ludzkiem.

Tak, sprawy jej ducha przesunęły się ku drugie­ m u biegunowi. A krok stanowczy, decydujący, nieod­ wołalny uczynił Pochroń bandyta, łotr, szubrawiec, szuja rodzima — lecz noszący owe Kainowe znamiona spotęgowane aż do tragizm u. Ścigał on Ewę latam i i nareszcie dopadł jej. Teraz ju ż jej nie puścił ze swych potężnych ram ion i wszechmocne straszliwe jego oczy trzym ały ją na uwięzi ja k wąż struchlałą

ptaszynę.

Tak rozpoczęły się dla^Ewy dzieje obłędnej roz- kiełznanej rozpusty z Pochroniem, rozpusty która ta rg a nerw y na strzępy i ją trz y ciało, lecz k tó ra— o dziwo—kołysze dusze i w y zw alają z więzów praw ­ dziwej głębokiej a niezaspokojonej miłości.

Pochroń Ewę rozgrzeszał i w ybaw iał—bo na d ru­ gim biegunie ducha swego poczuła z upajającym tryum fem , że nareszcie poczyna znikać z jej serca straszliwa, śmiercionośna miłość do Łukasza. Więc rozpasana rozpusta z Pochroniem nie musiała być j e ­ dnak taką złą, kiedy powodowała takie dobre i słodkie skutki. D otąd wszystko co było dobre i szlachetne w jej życiu, koszlawiło życie na nikczemne i udręki pełne. Lecz tu, na drugim biegunie, w yrastał z ba­ g n a kw iat wonny, kw iat odurzenia i uciszenia. P otę­ pieńcza pieśń synów ziemi rozbrzm iewała swemi naj- istotniejszem i akordami, na mózg się kładły gęste upajające opary wszystkiego co ziemskie i nareszcie

nie było grzechem serca bicie.

Ja k kiedyś u progów życia głaskała była Ewa zawszawione włosy żebraków białą aksam itną dłonią, tak teraz wezbrała uczuciem prawdziwego anielstwa,

(42)

-najczystszą miłością lndzi dla ludzi, dla prostej sm u­ tnej racji ich istnienia. I złożyła święty i uświęcenie niosący pocałunek na lubieżnych ustach bandyty, grabieżcy i gwałciciela Pochronia; pocałunek pełen wdzięczności, że nareszcie pękają kajdany złowrogiej miłości do Łukasza, pocałunek pełen współczucia dla tych, co są w ciągłem niebezpieczeństwie i naw et śpiąc czuwać muszą, bo inaczej by ich ludzie schw y­ tali i ubili ja k wściekłego psa.

„Kto nie je s t orłem, niechaj nie siada nad przepa­ ściam i,“ przestrzega Zaratustra. W icher wypadków zagnał był Ewę do gniazda dzikich drapieżnych p ta ­ ków, woniejącego krw ią i padliną. W yczulone zmy­ sły jej odurzyła atm osfera ostra i połyskująca ja k sztylet korsykański. W ięc z razu przycichła ogłuszo­ na i oszołomiona. Cichło nadto w jej sercu okru­ tne m isterjum miłości Łukaszowej. Już potrafiła go wspominać jako coś byłego, nie miłego, przykrego i gdyby się teraz zjawił, napewnoby go odtrąciła.

Lecz ogłuszenie i odurzenie to nie ukojenie W szystko straszne i ohydne schowało się tylko w przepaścistościach duszy, przyczaiło się jeno, ja k o ­ by pastw iąc się rzekomem odetchnięciem i ucisze­ niem się ofiary, jakoby sposobiąc się do nowego, stra ­ szliwego skoku. Odczuwała instynktow nie złowro- gość tej ciszy cm entarnej, pełnej złudnej zdrady, więc zapanowało w niej nadewszystko jedno pragnie­ nie: nie dopuścić do siebie wspom nień miłości, nie dać im nigdy zapanować w duszy, nie pożądać z du­ cha, nie kochać sercem — tylko wegetować i trw ać w spoczynku zapomnienia.

• Rzuciła się tedy z tragicznym rozmysłem w w ir ohydnego życia, którego bram y rozwarł jej Pochroń.

(43)

Traw iona tęsknotą ukojenia za jakąbądź cenę, za­ przepaszczała swą istotę i powoli polubiła ordynar­ ność zabawy, płaskość i ostrość dowcipów, szampań­ skie nocne libacje, bo z radością odczuwała, że gubi się, że zatraca się w tern zbiorowisku, pełnem szychu świecideł i blichtru. Straszliwe to życie, cel pragnień i isto ta w egetacji tam tych, było dla niej tylko suro- gatem , narkotykiem , którego się w chwilach jasnych ze w strętem odtrąca, lecz do którego się w chwilach sm utnych powraca z rozkosznem drżeniem. „Zdradzi­ łam cię i znalazłam spokój “ złorzeczyła w myślach Łukaszowi, upajając się do bezprzytomności grozą i ohydą złorzeczenia tego. A drugi narkotyk, którym zatruw ała się chroniąc się przed sobą, było wznieca­ nie płomiennej nienawiści do Szczerbica. Przecież to on przestrzelił płuca Łukasza i tym swoim strzałem w ydobył ją z domu i rzucił w jego ramiona. Więc m arzyła tajnie, by i Szczerbie, ta dusza istotnie b ra­ tnia, potoczyła się z nią z krużganków kościoła ku przedsionkom lupanaru.

Tak odurzając i ogłuszając się samochcąc, staw a­ ła się powoli posłusznem narzędziem w rękach tej szajki zbrodniarzy. Dobiegała z zaciśniętemi oczyma do szczytów drugiego bieguna, na którym panowała niepodzielnie nikczemność dla nikczemności, bandy­ tyzm czynów i bandytyzm ducha upajający się sobą, tam gdzie stał samotny, posępny i złowieszczy Płaza- Spławski. Pod granitow em jego czołem czychało ty ­ siące tęgich myśli, przygważdżających do swych ko­ rowodów w ydarzenia życiowe jakoby ostrzami szty­ letów. Atylowego pochodu jego djalektyki nie tam o­ wał in ie w strzym yw ał ni cień jakiegokolw iek uczucia, nie gm atw ało najlżejsze serca bicie. Bo baczył on na

Żeromski. — 33 3

(44)

życie wokół siebie jeno tak ja k sęp się patrzy na sta ­ do trznadli. Był to udzielny pan drugiego bieguna, potępieniec pełen poczucia swej mocy bezuczuciowo- ści i bezsercowości. Dlatego mógł patrzeć on jed en jedyny z swego drapieżnego gniazda bez zaw rotu g ło ­ wy w ziejące przepaści życia ludzkiego i nędzy ludz­ kiej. Od fałszywego niebezpiecznego dlań kroku chro­ niły go olbrzymie czarne skrzydła Anioła, od praw ie­ ków potępionego.

Dla Spławskiego była Ew a tylko pionkiem na szachownicy, ogniwem w łańcuchu jego żelaznych czynów. Z zimnem wirtuozostwem anatom a zanalizo­ wał jej duszę. Ocenił ja k przystało na m istrza, a po­ nieważ jem u i Pochroniowi się pieniądze wyczerpały i trzeba było nowe zdobyć, więc puścił w ru ch bojo­ wy Ewę, sam stojąc na wyniosłem strategicznem uboczu. W iedział czem była Ew a dla Szczerbica, więc m iała nakłonić go do spieniężenia swych znacznych posiadłości i przybycia do W iednia. Ponieważ nie chciała dobrowolnie, więc zmuszono ją przemocą. Skatow ana na rozkaz Spławskiego przez Pochronia napisała list do Szczerbica.

Teraz uczuła najdotkliwiej, w ja k strasznej znaj­ duje się niewoli. B rutalne ciosy Pochronia zdarły z jej duszy chroniącą powłokę uw itą z takim trudem z samoodurzań i samoogłuszań. Lecz, co najstrasz­ niejsze, uczuła zarazem, że teraz ju ż zapóźno, ż e ju ż się pewnie nie będzie mogła obyć biedna jej dusza bez narkotyków , którem i się przy życiu trzym ała. I w szale duszy krwawiącej, pisząc zdradziecki list do Szczerbica, zdawało jej się że je s t szatanem, i że z jej ramion w yrastają dwa olbrzymie szatańskie skrzy­ dła — Płaza i Pochroń.

(45)

Potępieńcza pieśń synów ziemi, co raz rozszalała, nie dała się ju ż zag łu szy ć choć nienawidziła swego k ata Pochronia, to nie mogła się oprzeć rado­ ści, gdy jej „przebaczył“ opór staw iany przy pisaniu listu, a ogień wzniecił w jej żyłach szept miłosny j e ­ go pięknych ust, tych ust, które były podstępną prze­ mocą popchnęły spraw y jej ducha k u drugiem u bie­ gunow i, gdzie brutaln a siła ciała niszczy straszliwe m isterjum miłości duszy.

Szczerbie przyjechał, choć go coś ostrzegało: nie patrz na szczęście pod światło — i Ew a poczęła w chła­ niać z bólem, graniczącym z rozkoszą ten drugi swój n ark o ty k . Przecież to on przestrzelił płuca Łukaszo- we, w łaśnie on co ją całkiem rozumiał, jed y n y co w iedział, że ona je s t dobrem, prostotą i porządkiem, że w niej je s t wszystko ścisłe, dokładne, dociągnięte, dostrojone, że Bóg mieszka w jej kobiecem sercu a niebiosa w jej łaskaw ych oczach.

W ięc pastw iła się tym okrutniej nad nim, ja k b y pastw iąc się nad sobą. Jasno widziała, że szaleń­ stw em je s t żyć tak ja k żyła, boć żyła chyba na to, by w pełni zaznać, czem je s t brutalność i trąd życia. D aw niej pragnęła być człowiekiem, dziś drwiła z te ­ go. Dziś żyła jeno chęcią w yrzucenia po za siebie te ­ go wszystkiego, co było zadatkiem na człowieka, by m ieć tym drastyczniejszy obraz życia. Stąd oddawała się ciałem Szczerbicowi, nie duszą, stw arzając w nim piekło cierpień i radości. Nie oszczędziła m u naw et w yznania, że była własnością Pochronia, że go zdra­ dzała mimo umowy, której on w iernie dotrzymał. (On zaś pogrążał się coraz głębiej w szaleństwie mi- łosnem). Mimo to nie mogła się oprzeć wielu uczu­ ciom dla niego — tak ja k niepodobna nie kochać w ła­

(46)

snej duszy. W ięc gdy Płaza i Pochron uchwalili, ze trzeba zabić Szczerbica, by p o s i ą ś ć jego pieniądze—

w tedy zabiła go w szale djabelskiej rozkoszy, tak ja k k rw aw ą lubieżnością zabijała w łasną duszę, ciszy a serca b ic ie . . . .

Potem zeszła do rzędu kobiet publicznych. Na tej najsm utniejszej ścieżynie jej życia naw i­ nął się człowiek, dziwny człowiek, który postawił so­ bie za cel: nie przeszkadzać złemu i nie przeszkadzać dobremu. W iedziony najpraktyczniejszem marzy ciel- stw em przekształcił swe m agnackie posiadłości ziem­ skie na wymarzone państwo socjalnej równości. W bród tam było wszelkich urządzeń i zastosowań hum anitarnych, hygienicznych, filantropijnych 11. . Kto chciał sprowadzał się na Majdan, a gdy m u się sprzykrzyło opuszczał go, albowiem nie trzeba prze­ szkadzać dobremu. Leczyły się tam z ran rozmaite siostrzyczki-pr osty tutki. Powiódł tam Bodzanta także Ewę, nie byle kamełję. Zobaczyła więc Ewa jak się ser w yrabia i patrzy na znakom ite kopje Botticelego lub A ndrea del Sarto, albowiem nie trzeba przeszka­ dzać złemu. Mimo że widziała Ew a dalej, że ofiara Bodzanty nie była zupełną, bo nie potrafił się wyrzec wspaniałych sprzętów, cudnych sztychów angiel­ skich, w swych apartam entach pełnych komior u mimo’ to, tu w deptaku fizycznej pracy, tak daleko od Płazy i Pochronia, zeszło ukojenie na jej głowę.^ Były chwile, w których zbliżała się do szczytów, do jak ich wogóle powieść może serca bicie—bo wspom inała już tylko rzeczy dobre i słodkie z swej przeszłości: Różę Niepołomską. Zaś lekka m gła oplotła minione rzeczy złe, kryjąc je litościwie. W snach pisywała listy do Róży, pełne słodkich i w onnych zapewnień, że

(47)

zapo-m niała Łukasza . . . Zaś Bodzanta siadyw ał zasępiony nad szklanym głębokim staw em swego parkn i rzucał żer łabędziom czarnym i białym, przesuwającym się monotonnie ja k noc i dzień. A duszę m u prężył ohy­ dny dreszcz tajnego wewnętrznego ziewania: zasta­ wiłem ucztę niezgorszą od Trimalchiona, zdziałałem tyle, lecz poco? naco? bo zam iast cieszyć się i śm iać— nudzą m nie moje cnoty.

Poznał był odwieczne obłędne powrotne koło bó­ lu posiadania i łaski u tra ty — dopiero gdy Ewa, osza­ lała tęsknotą łaski u traty , łaski wyspow iadania się, wykrzyczenia, w ym iotania ze siebie zbrodni na dziecię­ ciu i n a Szczerbicu, poczęła miotać w ckliwe skorupy jego lepkich nudnych cnót spojrzenia zabite, zmęczo­ ne, pełne bólu, którego wyrazić niepodobna, w tedy Bodzanta wyprężył się ja k tygrys, wypuszczony na wolność. Skręcił kark swym cnotom i odurzony go­ rącą krwią, buchającą z serca Ewy, dojrzał oczyma pełnemi zachw ytu i żądzy toczący się po ziemi lazuro­ w y uśm iech wesela . ..

Teraz jako nałożnica Bodzanty, podaną znów b y ­ ła n a pastw ę przeszłości, wypełzającej z duszy. Uko­ je n ie prysło. A gdy w Majdanie zjawił się Spław- ski, niosąc sfałszowany list od Łukasza, w tedy poszła za nim, porzuciła „blekot cnoty“. Lecz Łukasza nie było — za to przyczepił się do niej Pochroń, chory i żyjący w nędzy. Przez litość pielęgnowała go i za­ rabiała ja k przedtem na wspólne życie, w otoczeniu najpotw orniejszych bandytów.

*W czeluściach tego życia, przychodziło zwolna litościwe stępienie moralne, obojętność na wszystko prócz pożywienia i odzienia. W świadomości pozosta­

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Celem niniejszego opracowania jest zaprezentowanie kilku wa- riantów dyskusji dydaktycznej: teoretycznej, problemowej, panelowej i twór- czej umożliwiających opracowanie wraz

( Odpowiedzialny właściciel: - nie wypuszcza swojego psa z domu bez opieki, - uczy go posłuszeństwa po to, by nie odchodził bez pozwolenia i aby nie

A może po prostu jest jednym z tych, co dali się uwieść dawnym tęsknotom i fobiom Starego Poety:.. Zawsze tęskniłem do formy

kie było między tymi osobami, pozostawiało głęboki ślad, który ujawniał się przy każdym spotkaniu, jakie miałem szczęście mieć z księdzem Tadeuszem..

Celem tym ma być w idealnej formie - performacja w znaczeniu spełniania się osoby ludzkiej, ale również katharsis, a może też być to funkcja czysto ludyczna (np.

While the majority of the literature examines the choices of individuals, this paper compares the choices of groups, as well individuals, in both the utility maximisation

Fundacja Radia ZET natychmiast włączyła się w akcję zbiórki pieniędzy na nowy aparatr. Dzięki naszym słuchaczom raz-dwa uzbieraliśmy dużo pieniędzy i w efekcie