W a rs z a w a
Zdzisław
Najder
W ę z ł y
europej ski ej
pamięci
Z d z is ł a w N a jd e r А СProfesor nauk h um anistycznych, historyk literatury, filozof, politolog, publicysta. Badacz życia i tw ó rczości Jo sep h a C on rad a-K o rzen io w sk ie g o.
W 19 76 zało żył Polskie P oro zu m ie nie N iepodległościow e. D yrek to r R ozgłośni Polskiej R ad ia W o ln a Eu ro pa ( 1 9 8 2 -19 8 7 ) , w 1983 skazany zaocznie na śmierć. P rzew o d n iczą cy K o m itetu O byw atelskiego (1 9 9 0 - 1 9 9 2 ) . Prezes Polskiego T o w a rz ystw a C on rad o w sk iego (od 1993)· Prezes K lub u W eim arskiego (od 2 0 0 4 ). C zło n ek R a d y M u z eu m II W o jn y Ś w iato w ej i R ad y O śro d k a Stu d ió w W sch o d n ich .
i Pierre N o r a , P o u r une histoire au second
degré, „ L e Débat", nr 122, listo p a d -g ru -
dzień, 20 0 2 .
Sło d ka m oja europejska ojczyzno,
M otyl, siadając na twoich kwiatach, plam i skrzydła krw ią
(Czesław M iłosz, Ziem ia, 1949) C zy istnieje europejska pamięć zbiorowa? A jeśli tak, to w jakiej p o staci? Czy możemy wymienić wspólne europejskie miejsca pamięci? N a początek warto przypomnieć, że „pamięć zbiorowa" to w isto cie oksymoron. Pamiętać cokolwiek, w podstawowym sensie tego wyrazu, może jedynie poszczególna osoba. Zbiorowo odczuwany „za pach” jest tylko uogólnieniem; podobnie zbiorowo słyszane „dźwięki" (chociaż można je określać fizykalnie); władza pamięci zaś jest na pewno bardziej zróżnicowana niż indywidualne zmysły powonienia czy słuchu. Aby wytworzyć świadomość „zbiorowości", ponadjednost- kowości aktu pamięciowego, musimy jego treść nazwać i przekazać, używając określonego języka, określonej siatki pojęciowej. Pamięć zbio rowa powstaje więc dopiero w procesie komunikowania się. Jest arte faktem, wytworem kultury, a nie „czystej" empirii. Pierwszy opisał jej działanie Maurice Halbwachs w L a memoire collective (1939, wydanie polskie Społeczne ramy pamięci, 1969); w Polsce od lat zajmuje się tym zjawiskiem profesor Barbara Szacka (ostatnio Czas przeszły, pamięć, mit, 2006).
Odróżniając „historię" jako zbiór w rozmaitym stopniu spraw dzalnych twierdzeń o różnego typu faktach od „pamięci zbiorowej" o tych faktach (czyli zbiorowych wyobrażeń, które często bardzo się różnią od faktów empirycznych; Pierre N ora nazwał je „historią dru giego stopnia" 1), musimy zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze: w życiu codziennym mamy przeważnie do czynienia nie z przywo ływaniem samych faktów, ale właśnie z pamięcią zbiorową o nich, z wyobrażeniami, mitami (np. popularne wyobrażenia ukazują bitwę pod Grunwaldem jak o zderzenie „Niem ców" z Koroną i Wielkim Księstwem Litewskim ; tymczasem w rzeczywistej bitwie, stoczonej 10 lipca 1410 roku, złożone z etnicznych Polaków chorągwie walczy ły po obu stronach, Królestwa i Zakonu.) Po drugie; obowiązkiem historyków i zadaniem ludzi kultury w ogóle jest przyglądanie się dy stansowi, powstającemu żywiołowo między faktami a wyobrażeniami o nich. By użyć przykładu maksymalnie nieideologicznego; francuscy hodowcy owiec od lat walczą, p er fa s et ne/as, z próbami reintroduk- cji niedźwiedzia w Pirenejach, ich zdaniem bowiem niedźwiedzie są śmiertelnym zagrożeniem dla trzód. Statystyki wykazują jednak,
222 Zdzisław Najder
2 Etienne François, H agen S ch u lze (red.), Deutsche Erinnerungsorte,1 . 1 - 3 , M ü n ch en 2 0 0 1; M o ritz C saky, D ie M eh r-
deutigkeit von Gedächtnis und Erinnerung", w : G e o r g K reis (red.), Erinnern und
Verarbeiten,Basel 2 0 0 4 .
3 K ornelia K oń czal, Bliskie spotkania z historią drugiego stopnia,w : A n d rzej Szp o ciń sk i (red.), Pamięć zbiorowa ja k o czynnik integracji i źródło konfliktów, W arsza w a 20 0 9 , s. 213.
Że psy pasterskie zabijają regularnie zacznie więcej owiec, niż mogłyby to zrobić niedźwiedzie.
Terminem najczęściej używanym w piśmiennictwie dotyczącym pamięci zbiorowej są „miejsca pamięci J skutecznie puszczone w obieg przez Pierrea Norę. Był on pomysłodawcą i redaktorem siedmiotomo- wego zbioru studiów Lieux de memoire (1984-1992), dokumentujących historię pamiętaną Francji. W jego ślady, choć nieco innymi tropami i posługując się trochę odmienną terminologią, poszli m.in. historycy Niemiec Etienne François i Hagen Schulze, piszący o Erinnerungsorte, oraz Austriak Moritz Csâky, używający terminu Gedacbtnisorte2.
Jak słusznie pisze Kornelia Kończal, N ora zmieniał z biegiem czasu swoją koncepcję, a zjego z licznych wypowiedzi „trudno wyłowić jasną i zwięzłą definicję kluczowej kategorii” ?. Lieu u N ory to mniej więcej tyle co „jednostka znacząca", niekoniecznie w sensie topograficznym. Umieszczenie przez niego w jednym szeregu, w tym samym zbiorze haseł, imion własnych (nazw geograficznych, ja k Reims) oraz nazw czynności i ich wytworów (gastronomie) nie wydaje mi się zręczne.
Zam iast wieloznacznych „miejsc” proponuję więc używać terminu „węzły pamięci” - zarówno w niniejszym szkicu, ja k i w projekcie Pol
ska niepodległa: węzły pamięci zbiorowej, którego realizacji podjęło się
Muzeum H istorii Polski. Jest bardziej oczywiście metaforyczny, a za razem semantycznie konkretniejszy. Odnosi się do takich nazw, imion lub dat, które wiążą ze sobą ciągi skojarzeń i odniesień historycznych łączące się w całe zespoły przedmiotów pamiętania i wspominania. M ożna sobie te zespoły wyobrażać i przedstawiać graficznie jako sie ci; to jest także najzręczniejsza dla nich nazwa. Zakres znaczenia ter minu „miejsce pamięci” wchodzi w całości do zakresu terminu „węzeł pamięci", tj. wszystkie miejsca pamięci są zarazem węzłami pamięci; ale, ja k sądzę, nie odwrotnie. N ie wydaje mi się naturalne zaliczanie do miejsc pamięci takich nazw, jak„niepodległość" albo „pieczątka Rządu Narodowego”.
Myślę, że proponowana tu terminologia lepiej nadaje się do uchwy cenia faktu, iż pamięci zbiorowe są różne: Lwów i Lviv to te same miejsca na mapie, ale należące do rozmaitych sieci wspomnieniowych; tak samo Breslau, Wrocław, Vratislav. Przykład w nauce klasyczny to Pressburg i Bratysława, dla nas jeszcze lepszym jest Królewiec, Königsberg, Kaliningrad. Sam o zjawisko jest semantycznie normalne i z przesuwaniem granic niewiele ma wspólnego: te same słowa, nawet jeżeli mają te same fizyczne desygnaty, różnią się konotacjami, znaczą
2 2 3
w tym samym języku naturalnym co innego, zależnie od kontekstu. Cóż dopiero, kiedy z jednego języka przechodzimy na inny: konotacje „tego samego” W ilna/Vilniusa są bardzo odmienne. W istocie mamy więc do czynienia z kulturową wielością sieci znaczeniowych, które są łączone (i splątywane) przez węzły, na kształt linii kolejowych.
Jakie potrzeby psychologiczne i społeczne zaspokaja rozkwit pa mięci zbiorowej, lawinowo narastający w Europie w ciągu ubiegłego półwiecza? (Przejawia się to w ogromnej liczbie książek i filmów - od noszących się do przeszłości jeszcze pamiętanej albo ju ż wspomina nej - oraz w refleksji teoretycznej nad materią i procesami pamiętania i wspominania). Bodźcem najlepiej udokumentowanym jest świado mość przemijania i nieodwracalnej zmiany: chcemy jak na kliszach fotograficznych (które same stają się dziś przedmiotem ju ż nieużywa nym, ale wspominanym) utrwalić coś, co znamy, a co znika. Taki był motyw powstania sławnego francuskiego zbioru N ory: uświadomie nie sobie, że dotychczasowa, zanurzona w tradycji Francja przestaje istnieć.
Świadomość przemijania może pobudzać prostą chęć dokumen tacji, utrwalenia tego, co było, a ju ż być przestaje. A le dokumentacja jest ja k chowanie do szuflady kwitów i rękopisów (teraz całe te kate gorie dokumentów wychodzą Z użycia...). Czym ś innym jest wspo minanie, moim zdaniem najistotniejszy przejaw pamięci zbiorowej. Wspominamy, aby utrwalić - i aby ponownie przeżyć przeszłość wspólnie. W literaturze polskiej pomnikiem wspominania-zapisywa- nia-przeżywania-utrwalania tego, co minione, pomnikiem kulturowej walki z przemijaniem jest Pan Tadeusz. Poemat otwarty, przetkany i zakończony fragmentami wypowiadanymi przez zbiorowy podmiot liryczny („my”); forma ta jest charakterystyczna dla naszej literatury i w poezji polskiej od czasów Reja, a szczególnie uderzająco od K o chanowskiego, występuje częściej niż we francuskiej czy angielskiej. W owym procesie odtwarzania czasu bezpowrotnie minionego powstaje nowa wspólnota, wyobrażona — z tymi, których ju ż nie ma, i doświadczana - z tymi, którzy razem pamiętają i wspominają.
Paradygmatem takiej sytuacji socjopsychologicznej są dla mnie polskie obyczaje zaduszkowe, owe miliony ludzi spotykających się na cmentarzach i przy rodzinnych stołach. Podróżują w tym celu często setki kilometrów i w rezultacie ocierają się o świat rzeczy ostatecz nych, o eschatologię. Przeżycia jednostkowe splatają się ze zbioro wymi. Okazujemy publicznie, że oto wspominamy i upamiętniamy;
224 Zdzisław Najder
4 Flag s o f O u r F ath ers, L ette rs fr o m Iw o
J i m a (oba z 2 0 0 6 ).
każdy z nas wspomina co innego i inaczej - a zarazem jest świadom, że uczestniczy we wspominaniu poświadczanym publicznie przez set ki tysięcy. Istotą tego obyczaju, tej postaci wspominania je st bezinte resowność. Idąc na groby bliskich czy dalekich, odwiedzając miejsca pochówku członków rodziny albo kwatery poległych na cmentarzach wojskowych czy m ogiły powstańców sprzed półtora wieku, niczego nie załatwiamy, żadnego praktycznego celu nie osiągamy. Czujem y natomiast bliskość innych ludzkich istnień, dawnych i obecnych, zna nych ja k właśni rodzice lub nigdy nie znanych. To jest pewnie naj powszechniejsze społecznie przeżycie w duchu chrześcijańskim, a za razem laickie okno na sprawy ostateczne.
Powtarzam: bezinteresowność jest najcenniejszym składnikiem pa mięci zbiorowej. N ie znaczy to bynajmniej, że jest składnikiem koniecz nym lub powszechną regułą. Zbiorowe pamiętanie/wspominanie może być używane do celów zupełnie praktycznych. Wspominanie staje się wypominaniem, hasłem mobilizującym jedną zbiorowość przeciw innej zbiorowości czy człowiekowi, podnietą do zemsty i grabieży. Niedawne polskie spory o „politykę historyczną" pokazują, że łatwo używać prze szłości jako argumentu w bieżących rozgrywkach politycznych, w walce o władzę lub wpływy ekonomiczne.
Lecz nie o taką nakręcaną w praktycznym celu pamięć mi chodzi. Bezinteresowne zanurzenie się w przeszłości sprawia, że dawni wrogowie patrzą na swoje przeżycia ja k na coś wspólnego; równoczesne uczestnic two w walkach pod Verdun czy Monte Cassino, pamięć o jednoczesnym narażaniu własnego życia i doświadczaniu śmierci kolegów staje się czynnikiem wytwarzającym świadomość wspólnego człowieczeństwa, wspólnej ludzkiej doli. W idzim y to podczas spotkań - nieczęstych, to prawda, ale tym bardziej wzruszających - weteranów, kombatantów przeciwnych stron. Takie spotkanie się w przeżyciu doli człowieczej po kazał ju ż Homer, opisując Achillesa i Priama, którzy płaczą, obejmując się: zabójca Hektora i jego stary ojciec. Łzy matek poległych wojowni ków są tak samo słone, świadomość straty tak samo gorzka. I całkiem współcześnie pojawia się ten motyw równoległości wspominanych prze żyć dawnych wrogów, jak w dwu filmach Clinta Eastwooda o Ameryka nach i Japończykach, walczących na śmierć i życie na Pacyfiku; tutaj łuk ludzkiej więzi między nimi stworzył reżyser4.
Homer był wyjątkowo bezstronny w opisywaniu walczących stron, ale również inni autorzy wielkich poematów rycerskich, jak Wolfram von Eschenbach w Parsifalu czy Torquato Tasso w Jerozolimie wyzwolonej,
225
5 C z y E u ro p a istn ieje ?,„G a z e ta W y b o r cza”, ii v i n 20 0 7.
ukazywali możność poczuwania się do wspólnego człowieczeństwa na wet przez śmiertelnych przeciwników.
Bez cienia wątpliwości zaliczamy ich, wraz z wieloma innymi twór cami, do wspólnej spuścizny europejskiej. M ówim y i piszemy o niej bez wahania, zdaje się ona istnieć niejako sama dla siebie, bez względu na uczestników. Czy natomiast istnieje europejska pamięć zbiorowa, któ ra byłaby formą wspólnej świadomości? C zy potrafimy wskazać wspól ne europejskie miejsca pamięci? Pierre N ora, zagadnięty o to parę lat temu, wypowiedział się sceptycznie. N ie ma „europejskich miejsc pa mięci, bo nie ma europejskich obywateli”; ani „europejskiego patrioty zmu”, dodał5. Oto charakterystyczne dla wielu debat błędne koło: nie ma europejskiej tożsamości, bo nie ma obywateli Europy; nie może być obywateli Europy, bo Europejczycy nie czują się jednością. Negatywne odpowiedzi na pytanie o wspólność wpisane są ju ż w treść zadawanych pytań. Dorzuca się zwykle szyderczo: a kto zechce umierać za Unię Europejską? Ależ ona jest do życia, nie do umierania. I nikt (na razie przynajmniej) takiego wyboru nam nie podsuwa. C zy ktoś chce umie rać za N A T O ? Chyba nikt, a jednak żołnierze państw członkowskich Przym ierza Północnoatlantyckiego giną prawie codziennie. M imo to żadne państwo jeszcze z N A T O nie wystąpiło, a chętne czekają w ko lejce. A przecież więcej wspólnych interesów czysto praktycznych - nie mówiąc o zapleczu kulturowym - łączy nas w ramach Unii Europej skiej niż w ramach Sojuszu!
Z am iast więc wyobrażać sobie idealne, modelowe węzły, które łączyłyby ze sobą całą europejską sieć pamięci zbiorowej, lepiej przyj rzeć się rzeczywistości. Jestem przekonany, że Ateny, Rzym i Paryż to miejsca/węzły powszechniej kojarzone z europejskością niż wymie nione przez Norę jako jedyne wspólne miejsca (ale „żałoby”): Verdun i Auschw itz. Skądinąd Verdun dla Fina, Auschwitz dla Portugalczyka niewiele znaczą...
W kilku krajach - między innym w Polsce, na Litwie i Ukrainie - wysuwa się twierdzenia, że na ich właśnie obszarze znajduje się geo graficzny środek kontynentu. Jednak, pomijając nawet przestrzenną asymetrię, wynikającą z ogromu europejskiej (w tym sensie) Rosji, nie ma i nigdy nie było jednolitego wewnętrznego oglądu Europy. N ie może więc istnieć wspólna pamięć. Poszukiwanie, postulowanie jej istnienia jest jak pytanie o wspólną europejską kołysankę, o wspólny europejski język. Europejskość ma zawsze konkretny kształt kulturo wy. Europa widziana z Krakowa wygląda — musi wyglądać - inaczej
226 Zdzisław Najder
6 L u d w ig W ittgen stein , Philosophische
U ntersuch ungen [19 4 5 ], cz. 1, t. 67.
niż z perspektywy Paryża, Lizbony, Aten, Londynu, Rzym u, Genewy. Europejskość z czym innym kojarzy się Grekom , z czym innym H isz panom, z czym innym Łotyszom . Jeszcze inaczej wygląda w oczach wieśniaków norweskich, hiszpańskich czy słoweńskich. Różne miasta i różne nazwy są dla nich węzłami łączącymi sieci „europejskich” sko jarzeń. I żadna z tych sieci nie jest tą jedną „prawdziwą”. Jednakże -
i to jest rzeczy istota - są do siebie podobne i tworzą wielką całość na zasadzie tego, co w swoich Philosophische Untersuchungen Ludwig Wittgenstein nazwał Familienähnlichkeiten, podobieństwami rodzin- nymiö. I jest to - wbrew eurosceptykom - podobieństwo potężne i kształtujące. Żaden historyk kultury ani historyk społeczeństwa o tym nie wątpi.
To prawda, że europejskość to domena elit. N ie ma się czego wsty dzić: wszystkie poczucia tożsamości w używających pisma cywiliza cjach wywodzą się z myśli i działań elit. I węzły pamięci zbiorowej róż nią się w zależności nie tylko od regionu, ale od stopnia uczestnictwa w tym, co nazywamy tradycyjnie kulturą wysoką. Zapewne, statystycz nie biorąc, więcej współczesnych słuchaczy sądzi, że wie coś o muzy ce, ponieważ słuchało M ikea Jaggera albo Robbiego Williamsa, a nie dlatego, że słucha Bacha; i więcej ludzi kojarzy Paryż z Montmartreem niż z Sainte-Chapelle. Ale poza stwierdzeniami dotyczącymi socjologii smaku nic ważnego dla historii i teorii kultury z tego nie wynika.
Tożsamości wspólnotowe, czyli zbiorowe dyspozycje do określo nych zachowań w określonych okolicznościach, powstawały w ramach tego, co za Ferdynandem Braudelem nazywamy longue durée, długim trwaniem. Ale w wieku X X nastąpiło w Europie (zresztą nie tylko) gwałtowne przyspieszenie, okresami bardzo brutalne, potem niebywa le łagodne w objawach. Uległy zmianie podstawowe reguły określające wzajemne stosunki sąsiadujących narodów. I wielu - wydaje się czasem, że wśród polityków nawet większość - nie potrafi się w tym połapać.
Pamięć zbiorowa i oparte na niej poczucie wspólnej tożsamości koncentrowały się na treściach, których chciano bronić przed inny mi - albo które innym chciano narzucać. Przytłaczająca większość dotychczasowych miejsc pamięci w Europie nie łączyła różnych zbio rowości, lecz pełniła funkcje skupiające osobno i do wewnątrz. Bo też wyraźna większość była mniej lub bardziej ściśle związana ze stoso waniem siły. Uznawane miejsca pamięci i osoby, z którymi utożsamia ły się społeczności, przeważnie odgrywały rolę haseł spajających jedną wspólnotę w zderzeniu lub konkurencji z drugą. N ie były węzłami
227
czy węzełkami w sieci, która miała łęczyc kogoś więcej niż tylko pod danych danej korony, obywateli danej republiki, żołnierzy armii wal czącej w obronie ojczyzny - albo łupiącej sąsiadów. Jak pisał Antoni Słonimski w przededniu drugiej wojny światowej, odnosiły się do tożsamości „opartych na bagnecie”. Pokolenie później dla Zbigniewa Herberta ukazywały narodowy „związek”:
objawia się on w bladości w nagłym czerwienieniu w ryku i wyrzucaniu rąk i wiem że może zaprowadzić do pospiesznie wykopanego dołu.
Taka militaryzacja pamięci zbiorowej była, i w dużym stopniu nadal jest, typowa dla Francuzów, Polaków, Rosjan. A le ju ż nie dla Szwajcarów czy Duńczyków; ani dla Szwedów: byli niegdyś postra chem Europy, ale wielcy królowie-wojownicy, ja k Karol X Gustaw czy Karol X II, stali się postaciami bardzo odległymi. Niem cy do pamięci o wojnach odnoszą się z ogromną i starannie uzasadnianą podejrzli wością. I może oni najwyraźniej - chociaż za sprawą szczególnej, sa- mokrytycznej perspektywy - uświadamiają sobie ten iście koperni- kański przełom, którego świadkiem było pokolenie pamiętające ledwo minioną drugą wojnę światową.
Oto 18 kwietnia 1951 roku rządy sześciu państwjednoczącej się Eu ropy podpisały układ ustanawiający W spólnotę Węgla i Stali. Od tej chwili wojna między nimi stała się fizycznie niemożliwa. Osiągnięto punkt zwrotny w dziejach naszego kontynentu. Projekt Ojców Zało - życielijedności europejskiej, wypracowany pod wpływem doświadczeń drugiej wojny światowej, był w istocie przedsięwzięciem politycznym. Europejska W spólnota Gospodarcza nie stanowiła celu, ale środek do celu. W ielkim dziełem Jeana Monneta było znalezienie materialnego narzędzia realizacji projektu. A pierwszym zabiegiem stało się właśnie uwspólnotowienie środków niezbędnych do prowadzenia wojny. Od tej chwili żaden żandarm żadnemu dziecku w integrującej się części Europy nie mógł nakazać, w jakim języku ma się modlić czy śpiewać. Przypominam ten kopernikański moment, ponieważ narzę dzie - rozwinięte we W spólny Rynek - okazało się tak gigantycznym sukcesem, że z biegiem lat przesłoniło w świadomości mieszkańców kontynentu cel, którym jest zorganizowanie pokojowego współżycia
228 Zdzisław Najder
narodów Europy i umożliwienie im swobodnego rozwoju. I kiedy za dajemy sobie pytania o wspólne dziedzictwo europejskie i zbiorową, europejską pamięć, nazbyt często zapominamy, że „wspólność” dzisiaj realizowana jest w zasadniczo odmiennych warunkach niż wspólność wyobrażana sto lat temu. Przeciwnicy integracji straszą zatratą po szczególnych tożsamości; ale rozbrojenie pamięci zbiorowej, a dokład niej mówiąc: zmniejszenie roli składników wojenno-przemocowych, nie oznacza przecież wyrzekania się różnic ani rezygnacji z niepodległości.
Przypisywana Monnetowi wypowiedź, że gdyby po raz drugi przy stępował do realizacji projektu europejskiego, zacząłby od kultury, jest zapewne apokryficzna. W sensie kulturowym Europy tworzyć nie trze ba: trzeba ją sobie uświadamiać i poznawać. Dokonaniem Monneta ra zem z Schumanem, de Gasperim i Spaakiem było stworzenie kulturom możliwości funkcjonowania - bez wojny.
Poczucie przynależności i wspólnoty, zakorzenione w pamięci zbiorowej, zrodziło się na gruncie zachowań kształtowanych przez kulturę. Węzłami splatających nas razem siatek pamięci są nie tylko takie miejsca jak Ateny, Rzym, Paryż czy Weimar, ale i takie typo we dla Europy pojęcia jak podmiot i przedmiot poznania oraz takie struktury rozumienia rzeczywistości ja k tragizm. A także dzieła sztu ki i ich twórcy.
Prawie cała literatura europejska (z wyjątkiem, przede wszystkim, średniowiecznej łaciny) powstała w językach narodowych; ale wszyst ko, co w niej cenniejsze, przekracza wymiar lokalny. Sofokles, Dante, Cervantes, Shakespeare, Goethe, Schiller, Byron, Balzac, Dickens, Conrad, Mann, Camus to twórcy, bez których znajomości trudno zro zumieć jakąkolwiek literaturę naszego kontynentu. Ponadnarodowy sens muzyki, rzeźby i malarstwa jest jeszcze bardziej oczywisty: ar tyści działają czasem w wąskich kręgach, ale prądy, w których ramach funkcjonuje ich wyobraźnia, nie dają się „narodowo” zaszufladkować. Jedna z najpiękniejszych rzeźb romańskiego średniowiecza,„chrześci jański jeździec” (albo „król”) w Bambergu, opisywana przez nacjona listycznych historyków jako dzieło znamienne dla niemieckości, oka zała się bliską krewną figur z fasady katedry w R eim s... G otyk jest nie tylko stylem łączącym całą Europę (poza wschodnią), ale też stylem wyłącznie europejskim.
M asy skorzystały na europejskim projekcie więcej niż elity - to widać gołym okiem. A le ten projekt był i pozostaje na poziomie sym fonii Beethovena, a nie przeboju gwiazdy hard rocka. Jego złożoność
i absolutna w historii nowość czynią go trudnym do zrozumienia dla niejednego posła do krajowego parlamentu. Dlatego obowiązkiem elit intelektualnych i kulturowych jest ten projekt wyjaśniać i uczuciowo przybliżać.
Czy kultury,,wysokiej" nie rozmyją fale „demokratycznej" m asów ki? Poważni twórcy nie zostaną zadeptani przez globalnych czcicieli łatwizny? „O, nie skończona dziejów jeszcze praca” - napisał półtora wieku temu znakomity Europejczyk N orwid. I nadal ma rację. 229 W ę z ł y e u r o p e j s k i e j p a m i ę c i