• Nie Znaleziono Wyników

Król trzęsawisk. Fantazja sceniczna w trzech odsłonach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Król trzęsawisk. Fantazja sceniczna w trzech odsłonach"

Copied!
88
0
0

Pełen tekst

(1)

2857/67 100 000

KSłĄ?KlBkG,WirNE Bl BŁ..PLA MkOD2.tE?V Biblioteka Śląska

Ł 0 3 Z

" "

) 2 g ż k c i i ) s k i

K zg 1

(2)
(3)
(4)

mm

(5)

6032

T

(6)

v-v . ■ ■V/'r.v"

(7)

S T A N I S Ł A W Ż y Ż K O W S K !

K R Ó L TR ZĘSAWISK

Fantazja sceniczna w trzech odsłonach

6032

¥

KBAiKI setOW I Bł^jTHE

B 1 B L J O T E K A K S I Ą Ż E K B Ł Ę K I T N V C H AB 3S>

Skład główny: W arszawa. „Dom Książki P olskiej".

(8)

(o O 3 i

y - Z 3 4 9 4

GOSA.

t

Z a k ła d y G rafic z n e

„Polska Zjednoczona*

W arszawa

(9)

O S O B Y

DZIEDZIC DZIEDZICZKA JANEK, sierota MARYLA, sierota PACHCIARZ SOŁTYS PAROBCY DZIEWCZĘTA LUD WIEJSKI

Rzecz dzieje się n a wsi, w Wólce K alinow­

skiej przed kilkudziesięciu laty.

OBRAZ I.

DZIEDZIC (mota)

Hej, G rzela! Filipek! byw aj-no tu natych­

miast, jeden z grabiam i — drugi z miotłą.

P rę d z e j! Czegóż się tam ociągacie?

7

(10)

(Droaj parobcy robie gają, z leroej kulisy, je ­ den z grabiami, drugi z miotłą).

Ty, G rzela, przegrab trochę podjazd — a ty, Filipek, zamieć liście! Zrozumieliście?

GRZELA

Jak się patrzy, wielem ożny dziedzicu!

FILIPEK

W edle rozkazu wielemożnego p ana dzie­

dzica, podmiecie się galanto... ’O, już!

(Zaczynają srooją robotę z kom icznym anim u­

szem. Jeden o drugiego zamadza grabiami, tam ten pada na ziemię, zryroa się — uderza

smego tomarzysza miotłą).

DZIEDZIC (do dziedziczki) Jakże tam, czy w szystko gotowe?

DZIEDZICZKA

Owszem, m oglibyśm y ich naw et p rzy jąć bodaj zaraz... K om naty Uprzątnięte, mięsiwo przygotow ane, dw a gąsiory miodu stoją na kredensie — słowem wszystko w porządku.

DZIEDZIC

To chwała Bogu, a pięknąż mamy pogodę,

(11)

ani jed n ej chm urki na niebie. D ożynki po­

w inny się nam udać doskonale.

DZIEDZICZKA

Bóg dal urodzaj, jakiego dawno ju ż nie mieliśmy; robota przez całe żniwa szła go­

rączkowo, więc i ja mam tę błogą nadzieję, że p rz y dzisiejszej zwłaszcza pogodzie za­

bawi się nasz poczciwy ludek znakomicie.

DZIEDZIC

M aryla je st przodownicą. T rzeba dziew­

czynę wynagrodzić ja k należy, bo praw dzi­

w ie na to zasłużyła.

DZIEDZICZKA

Nie obaw iaj się i d la n iej przygotow ałam niespodziankę. Nie będzie m iała krzywdy...

Ale otóż i oni! słyszę ich...

(Zdała słychać skrzypki.

Chór śpieroa pieśń dożynkową).

Prow adzim y plon W jegomości dom,

Aby zboże plonowało.

Po sto korcy z kopy dało, W jegomości dom.

Niech jegomość w y jrz y w pole,

(12)

O zim inka się nie chw ieje, Prow adzim y plon,

W jegomości dom...

A by zboże plonowało, Po sto korcy z kopy dało, Prow adzim y plon,

W jegomości dom.

Nie chw ieje się i jareczka, Sprzątnęliśm y do ziarneczka.

Prow adzim y plon, W jegomości dom...

Bodaj żytko plonowało, Że tak roczek doczekało...

Prow adzim y plon, W jegomości dom! *)

SCENA II

CIŻ, MARYLA, JANEK, SOŁTYS, PACHCIARZ, TŁUM WIEŚNIACZEK

i WIEŚNIAKÓW

(W szyscy wchodzą wolno i śpiewają ostatnią zwrotkę).

MARYLKA (składając wieniec, równiankę).

W inszujem y wielm ożnym dziedzicom

*). Z. Glogier „Rok Polski“ — „Dożynki“, str. 320.

(13)

W inszujemy wielmożnym dziedzicom wszystkiego dobrego ...

(14)

wszystkiego dobrego: ab y za roczek wielmożni państw o doczekali lepszego żytka.

PACHCIARZ

Ny, czy to jest do mnie przyszczepkaP! Za co m a bicz lepszajszy żydek!... Żebym ja ta k zdrów buł, co lepszajszego żydka od Lcjbu- sia to niem a w całe okolice Kalinowskie!...

Po co tak ie niem ądre gadanie opowiadać!...

A j waj!

DZIEDZIC

Uspokój się, poczciwy Lejbusiu, to nie o tobie mowa, tylko o zbożu.

PACHCIARZ

O zboziu? K iedy tak, no, to ja potrzebuję zróbicz psieproszenie M arylki za m oje p re ­ tensję, Bardzo ślicznie przepraszam !

DZIEDZIC <

D ziękuję wam, m oje dzieci, z całego ser­

ca dziękuję za w aszą pracę sum ienną n a tej naszej poczciwej roli, rodzącej chleb po­

wszedni.

DZIEDZICZKA -

Bóg wam zapłać i za ten w ianek ze zboża

(15)

i za waszą niekłam aną życzliwość. Szczere Bóg zapłać!

CHÓR (powtarza całą pieśń).

„Prow adzim y plon6' i i d.

PACHCIARZ

Aj, w aj, mir! żeby ta k jaśnie wielmożny dzedzyc i jaśnie wielmożna dzedzyczka po­

częstowała czem smacznem Lejbusia! Aj, w aj! Lejbuś by zjad ł śledzika i kieliszek wódeczki też... oj! oj! za cö-by nie?...

SOŁTYS

N a bok Lejba, k a j urząd idzie! (usuw a go zlekka na bok).

PACHCIARZ A j, w aj, ja k i mi w ielki puryc!

GŁOS Z TŁUMU

Cichoj tam! sołtys m a gadać oracyją... Ano to zaczynajta?

SOŁTYS (skłoniw szy się przed dziedzicem).

A to kłaniam y się jegomości, ja k o też i jejm ości. Niech w ian odbiorą do sw ojej garści, ja k się należy, w edług dorocznego obyczaju. A ino!... Zerzęliśmy żytko — ze-

(16)

rżęliśm y jęczmień — zerzęliśmy pszeniezkę przez nijakiego kąkolu, więc też idziemy do naszego dziedzica, do naszego pana, do n a­

szego jegomości i do naszej jejmości po sw oją obietnicę. My ta bele czem zadowolić się potraf im, aby jeno było dużo i co dobre­

go. A ino! T a i w ięcej nie potrza. W ystarczy do zjedzenia je d en wół, dw a barany, trz y wieprzki...

PACHCIARZ

Tfu! tfu! w iphm sołtysie tak ie try fn e ga­

danie!

GŁOS Z TŁUMU Cichoj tam, Lejba!

SOŁTYS

My tu w edle pańskiego oblicza czcigodne­

go krzesim podków kam i isk ry rzęsiste. Tak stary nasz obyczaj nakazuje!... H ej, skrzy- pieiel!... hej, basista! rz n ijta od ucha po na­

szemu!... Obertasa!...

M uzyka gra oberka.

DZIEDZIC

W takim razie proszę cię, nadobna prze- wodnieo, kochana m oja M arylko, w p ierw ­ szą parę!

(17)

DZIEDZICZKA

A ja z tobą, Janku, pójdziem y w drugą parę. (Pary łączą się z sobą i zaczynają tań­

czyć).

PACHCIARZ (do siebie).

Ty, Lejbuś, potrzebujesz sam z sobą zatań- czować w trzecią parę! (zaczyna komicznie podrygiwać).

(Po skończonym tańcu w szyscy wołają).

Niech ży je nasz dziedzic i nasza dziedzicz­

ka! w iw a t!

DZIEDZIC

Proszę tam — pod w ielką lipę, z drugiej strony dworu, w ogrodzie, stoły zastawione.

Wołu, co praw da, całego nie znajdziecie, jed n ak mimo to nie zbraknie nam mięsiwa, ani miodu. Proszę! (W szyscy prócz Janka i Maryłi w ychodzą lewą kulisą).

DZIEDZIC (zwracając się do Ja n ka i Maryli), Maryla, Janek, chodźcie prędzej!

JANEK

Mam do Maryli parę słów, wielmożny dzie­

dzicu! Zaraz przyjdziem y!

15

(18)

DZIEDZIC

Tylko nie dajcież czekać n a siebie! (w ycho­

d zi za innym i).

SCENA III JANEK I MARYLA

JANEK

Słuchaj, Marylo, ty przecie-ć wiesz o tern, żeś najm ilszą mi siostrą n a świecie. Wiesz, że pragnąłbym nieba przychylić, abyś ty je ­ no b yła szczęśliwa.

MARYLA

O, wiem, braciszku, wiem, że ty mi dobrze życzysz, boś ta k i sam ja k ja k i ja, a sieroce serca toć się n ajlep iej rozum ieją.

JANEK

Poczciwaś, M arylko! Ale cóż z tego, gdyś­

my biedni, biedniuchni, ja k o żebracy z pod kościoła.

MARYLA

I ta k dla m nie drogi jesteś, m ój Jaśku!

U m nie bogactwo, to serce zacne i czyste su­

mienie, a reszta — marność, nic w ię c e j!

(19)

JANEK

T ak się to gada, m oja M arylko! Jakże my, sieroty, w yżyjem y! Ani to szmatka gruntu własnego, ni chaty nie mamy. Ale nie bój się, twój Jaśko jeszcze będzie bogaty, jakby sam król!

MARYLA

Ty bogaty! Jaśku, ja się boję ciebie... ja nie chcę, żebyś ty b y ł bogaty!...

JANEK

Nie pójdę rozbijać po drogach, jeno że znam pew ną tajem nicę łatw ego zdobycia skarbów złocistych.

MARYLA

Skarbów?... Jaśku, co ty gadasz, bój się Boga!...

JANEK

Słuchaj jeno, M aryla, co ci powiem. W n a­

szej wiosce przed la ty żyła starucha Prakse- da. Chodziła baba po proszonem chlebie.

Z m atuchną naszą m iłow ały się pono za mło­

du bardzo, więc też i mnie starucha lubiła szczerze. Razu pewnego, a miałem w tedy nie w ięcej nad la t sześć, albo siedm, spotka-

Król T rz ę sa w isk 2 17

(20)

lem ją w ynędzniałą i bladą, Ren! tam, pod lasem. Pow iada do mnie, że za trz y dni śmierć z w ielką kosą p rzy jd zie po nią pew ­ nikiem, ale przed śm iercią odk ryła mi w iel­

k ą tajem nicę... „Gdy będziesz ju ż duży, ta ­ k i duży, że obróci ci się na lat dwadzieścia, wtedy, zaraz po dożynkach, idź za Szumiący Staw... ot, tam, w tym lesie, a znalazłszy czte­

ry w ielkie pnie, zrośnięte ze sobą, pod które- mi w yrastać będzie k rzak dzikiej róży — zacznij kopać w tern m iejscu ziemię... a ko­

pać będziesz póty, aż w ykopiesz skarb złoci­

sty i będziesz szczęśliwy, szanowany przez ludzi i kochany“. Otóż j a dzisiaj jeszcze w nocy w ybieram się po te n skarb złocisty...

MARYLA

Na Boga! to b yła czarow nica ta baba!...

Ty nie pójdziesz, ja nie chcę, abyś ty cho­

dził, ciebie coś złego tam spotka — ja mam przeczucie!... Jaśku mój, ty nie pójdziesz?!

(plącze).

JANEK

Cicho, czego płaczesz? M arylka! M arylka, uspokój się!... O, laboga, pocoin ja to gadał?!

MARYLA

P rzy rzek n ij więc, że nie pójdziesz!

(21)

JANEK

No, no, ju ż dobrze, dobrze, przyrzekam , jeno mi nie zawodź po próżnicy, M arylko!

Ale i ty p rzy rzek n ij, że nikom u w świecie nie powiesz o tern, coś tu słyszała.

MARYEA

Uroczyście przyrzekam , że nie powiem;

bądź jeno zacnej myśli, a Bóg nam pomoże.

JANEK

A któżby przy tobie mógł się smucić! Ot, p atrz i ja jestem ju ż wesół i rad! A na do­

wód tego, że szczerą praw dę powiadam, za­

śpiewam ci tę piosneczkę, co ją tak lubisz, (Śpiewa na nutę dum ki ludomej).

Nie w ypędzaj, M aryleczko, Owiec na rosę, na rosę, Bobyś sobie pomaczała

Nóżki swe bose, Da, dana, dana,

Nóżki swe bose!

MARYLA (śpiewa).

Nie w ypędzaj w ołków w pole, Jasieńku miły, m ój miły, Bo nie będą m oje w ołki

19

(22)

Z tw em i chodziły, Da, dana, dana, Z tw em i chodziły!

SCENA IV CIŻ, PACHCIARZ

PACHCIARZ (w ychodzi z za kwlis).

Ny, was y dues, tam w szistkie ludzie cze­

k a ją na przodownicę, a przodownica tu taj?!

M aryla razem z Jaszem potrzebujesz pójszcz wikręczycz jeszcze jednego fajn obirka, bo pan dżedzyc i pani dżedzyczka z wiełgiem nieczerpliw oszczem czekają! D w a szczypki i jed en co szpiluje na grube m aryne, to już z kalafonią w ism arow ali smyczki, a organis­

ta to już ze sołtysem zdążyli zjadacz pięć funtów w ieprzow e z psieproszeniem kiełba­

sę... Tfy! co to za paskudne przyzw yczaje­

nie zjadacz kopcone mięso z nieczystego zwierzęcia!

JANEK

Ale i ty, Lejbuś, musisz dziś zatańczyć obertasa?

(23)

PACHCIARZ

Po co w yjeżdżać z obirkiem, kiedy ja le~

pszajsze umiem tańcowanie.

JANEK A jakież to tańcow anie?

GŁOSY ZA SCENĄ Hop! hop!...

PACHCIARZ

Jakie? A jak ie ma bicz! T aki ord y n arn y obierek to i każdy potrafi, ale tak tańcowacz ja k Lejbuś ta całe sztukie jest.

GŁOSY ZA SCENĄ

H ej! Jasiek' M aryla!... hop! hop! byw ajta?

JANEK, MARYLA (razemj.

Hop! hop! idziemy! (wychodzą).

PACHCIARZ

Oni sze pita ją, ja k ie tańcow anie! Aj, w aj, mir, jak ie to je st szlicne tańcowanie!...

(Tańczy, — w yk o n y roując komiczne ruchy i podśpiewuje).

(ZASŁONA SPADA)

KONIEC OBRAZU PIERWSZEGO 21

(24)

OBRAZ II

Bór tajem niczy. W głębi drzewo o czterech pniach, u dołu zrośniętych z sobą. Pod drze­

wem rośnie k rzak dzikiej róży — u sy p iają­

cej. Janek z łopatą zbliża się do tego miejsca.

O S O B Y : HURAGAN

KRÓL TRZĘSAWISK KRÓLOWA ŚNIEGÓW RUSAŁKI

DZIAD PAPROCKICH DUCHY ZŁE

BABA RABA KRASNOLUDKI JANEK

GŁOS ZA SCENĄ

Rzecz dzieje się ro tajem niczym horze.

(25)

SCENA I JANEK (sam).

To tutaj., a no j u ż c id r z e w in a o czterach pniach, zrośniętych z sobą, a pod nią krze dzikiej róży. O, Jezusie najmilejszy, ja k mi serce wali!... Straszno mi czegoś, sam nie wiem czego! a im bliżej jestem skarbu zło­

cistego — tern mi w ięcej m arkotno i n iesw ó j- sko jakoś.... H ej! a toć ja przyrzekałem Ma­

ryli, że nie pójdę po za Szumiący Staw do b o ru szukać złocistego skarbu — a jed n ak złamałem przyrzeczenie!... O, Jezusieńku m ój serdeczny, ja k tu straszno!... ja k tu duszno od przeróżnego ziela!... Ha, co tam!

przecie-ć mi złe głowy nie urw ie! a niechaj- by tam i zechciało mi się tu coś pokazać, to ta k go łopatą zam aluję przez kark, że go za­

mroczy i tyła!... Muszę odpocząć, bo ze zmę­

czenia ledw ie zipię, a potem dalej do robo­

ty!... (siada). O j, ja k tu duszno!... ja k dusz­

no!... ja k duszno!... a co tu ziela?!... jak okiem sięgnąć — rośnie k ie jb y zboże w szczu­

rem polu... Sen mnie mroczy... O jej, co tu ta k pachnie przedziwnie!... Sen mnie mro­

czy!... Trza w yciągnąć trochę kościska!...

(Kładzie się; potem coraz ciszej powtarza aż

23

(26)

do uśnięcia): Sen mnie mroczy!... mroczy!...

mroczy!... (usypia).

(Z oddali słychać śpiew Maryli).

GŁOSY ZA SCENĄ Nie w ypędzaj w ołków w pole, Jasieńku miły, m ój miły, Bo nie będą m oje w ołki

Z twem i chodziły, Da, dana, dana, Z twemi chodziły!

SCENA II

JANEK, BABA RABA, KRÓL TRZĘSAWISK, KRÓLOWA ŚNIEGÓW, RUSAŁKI,

KRASNOLUDKI

(W szyscy z gwarem i piskiem w ybiegają z różnych sir on boru i otaczają śpiącego).

BABA RABA

Ha! ha! ha! a ten p ędrak co tu robi pod czterem a pniam i? Ha! ha! róża go uśpiła!...

złapał się kotek w sidełka!... Ha! ha! ha! hi!

hi! hi!

24

(27)

To tu taj, a no jużci drzewina o czterech pniach, a pod nią krze róży...

(28)

KRÓL TRZĘSAWISK (drżącym, grobowym głosem).

U snął ja k suseł i śpi snem sprawiedliwego, nie wiedząc o tern. że jako Król Trzęsawisk, mogę natychm iast m iejsce to zamienić na jedno w ielkie trzęsaw isko, z którego żadna siła ludzka już go nie będzie mogła wydobyć żywego.

HURAGAN (głośno i energicznie).

Ja, jako H uragan, mogę w m inutę sprow a­

dzić na ziemię w icher w yjący, a w icher ten na jego hardą głowę zwali te cztery pnie i przygniecie go ja k nędznego czerwia!

KRÓLOWA ŚNIEGÓW (złowrogo).

Zanim spełnicie swoje groźby — pierw ej go śniegiem zasypie na śmierć.

HURAGAN

Idź precz, d u m a śnieżyco! bo nie nadeszła jeszcze pora tw ojego królowania! Toć to la­

to mamy jeszcze, a ty śniegiem chcesz sypać, zwodnico!

JEDNA Z RUSAŁEK (obłudniej.

My, rusałki, mamy najsłuszniejsze prawo

(29)

utopić tego poczciwego chłopca w szumiącym stawie.

KILKA RUSAŁEK fckdrem).

Tak, tak, utopim y w szumiącym stawie!...

O n nasz!... on nasz!... on nasz!...

JEDEN % KRASNOLUDKÓW fp isH W ej.

Na bok! m arne m okrzy dła!... my, K rasno­

ludki, porw iem y go żywcem do naszych lo­

chów, bo nam jest potrzebny silny chłop do w iercenia skał.

BABA RABA

Nie skrzeczcie, m arne stw orzenia! nędzne im itacje ludzkiego ro d u ! skoro nic swojem skrzeczeniem nie Wskóracie!... Jasiek mój i kw ita! Porw ię go sobie do dozoru zjad li­

wej m ojej żmii. Będzie też pilnował innych gadów, a nadew szystko musi się zaopiekować ślepą sową.

DUCHY ZŁE

My, złe duchy, na to nie pozwolimy. Janek nasz!... nasz!... nasz!... Fokus, pokus! fokus, pokuisi! fokus, pokus, fidibus! (piszczą i skrze­

czą złośliwie).

27

(30)

HURAGAN (gwałtownie).

Cicho tam! oczajdusze!... j a n a jle p iej roz­

sądzę tę spraw ę! Oto odtańczym y nad nim taniec szaleństwa... Zostawimy go potem na jakiś czas w spokoju, gdy zaś po obudzeniu, zabierze się do kradzieży naszego skarbu zło­

cistego, w tedy na poczekaniu urządzim y nad nim sąd leśny, a kom u parobczak się dosta­

nie, ten go porw ie sobie na własność w ie­

czystą, jeżeli zaś nie będzie kopać skarbu naszego, wówczas zostawimy go p rzy życiu.

T ak będzie n ajsp raw ied liw iej. Czy zgoda?

WSZYSCY

Zgoda! zgoda! dobrze powiadacie, mości H urraganie, — zaczynajm y więc taniec sza­

leństwa.

(Zaczynają taniec dziw aczny, Huragan nad nimi przewodzi. W szyscy hukają, śmieją się,

piszczą i skaczą).

HURAGAN

A teraz hu! ha! Każdy na swoje m iejsce!

Chować się w gęstw inie i uważać n a śpiące­

go... No, dalej, jazda stąd! bo was rozdmu­

cham po borze, ja k suche liście. (Z mocą).

Precz!... precz!... precz!...

(31)

(W szyscy się rozbiegają w różne sirony. Na scenie pozostaje tylko uśpiony Janek. Pau­

za —następnie słychać za sceną śpiero Maryli).

Nie w ypędzaj wołków w pole, Jasieńku miły, mój miły, Bo nie będą m oje w ołki

Z tw em i chodziły, Da, dana, dana, Z tw em i chodziły.

SCENA III JANEK (sam, później) DZL4D PAPßOOZCOE.

JANEK

JANEK (budzi się, wstaje).

Co to za śpiew?... gdzie ja jestem ?! Aha, to mi się śniło! .. śniło mi i strasznie i o k ru t­

nie ckliwie!... O j-je j, co to jest!... Aha, ju ż wiem — a toć ja przyszedłem pod cztery drzew a po skarb złocisty!... A śniło mi się, oj-śniło przedziw nie najp rzó d — to b y ły ja ­ kieś okropne widziadła, a potem — tom

szedł z M arylką do kościółka, przez łąki um ajone różami. Na niebie błyszczało zło-

29

(32)

cisie słonkę i tak jakosik pięknie było na Bożym ś wiecie, żem prosił M aryli, aby mi zaśpiew ała tę śliczną piosenkę, co się zaczy­

na: „Nie w ypędzaj w ołków w pole, Jasień- k u miły...“‘ Ale co też ja czynię najlepszego, m iły m ój Boże! toć przyszedłem po skarb złocisty dla m ojej M aryli i zam iast kopać, usnąłem pod krzakiem róży... H e j! zdarzył mnie zapach ziół usypiających, jeno, że się te­

raz ju ż nie dam! jak o żywo!... więc — do roboty... W imię O jca i Syna i D ucha Świę­

tego. Amen... (zabiera się do kopania).

DZIAD PAPROC1UCH

(Simy, z długą, brodą, ubrany cały m Kiciach paproci z przemieszonym przez ramię rogiem do grania. Wchodzi z głębi lasu, śpiemając):

C zarna k u ra pieje, K ow alka się śmieje, Ho, ho, ho! ha, ha, ha!

K owalczyki k u ją, Ho, ho, ho! ha, ha, ha!

P anny w y sk ak u ją.1) JANEK (przerażony).

O j, je j! a to co za dziwadło?!... Zaraz się przekonam czy to złe, czy człowiek. (Głośno).

(33)

Wszelki ciuch Pana Boga chwali!... a coście za je d n i? ..

DZIAD PAPROCKICH

I ja Go chw alę! A tobie urwipotciu co do tego, com ja za jeden?! Kto tu przybłęda — czy ty?! hę? hę... co?... kto więc kogo ma praw o pytać?.,, hę?!...

JANEK (do siebie).

A więc to człowiek! (Głośno). Nie sierdź­

cie się, poczciwy człeku, po próżnicy, bom ja też nie przybłęda. Jeśli was pytam , coście za jedni, to bez to, że was pierw szy raz spoty­

kam w życiu. Nie chciałem was urazić, broń mnie. Boże!

DZIAD PAPROCKICH

No, to tw oje całe szczęście, bo z Dziadem Paprociuchem zaczynać niebezpiecznie... Ot, lepiej gadaj mi tu zaraz, fąflu jakiś, poco żeś tu przyszedł i jak im sposobem przebiłeś

się przez gęstwinę wielką?

JANEK

Zabłądziłem, dziaduniu, w lesie, zmęczy­

łem się, a potem to mnie jakieś usypiające 31

(34)

ziele zamroczyło, ot — i usnąłem pod d rze­

winą...

Tere-fere, ta tu le ń k u ! kogoż to ty chcesz otumanić, m izerny pachołku?! m nie? D zia­

da Paprociucha?! którego rozkazów naw et duchy leśne słuchają!

JANEK

Kiedy bo... praw dę powiadam...

DZIAD PAPROCIUCH (gniewnie).

U m ilknij, obłudny lisie!

J ANEK

O, Jezu! Jezu! co to będzie?!... (Głośno).

Dziadu... nie p y ta jta mnie o nic!... bo... bo...

DZIAD PAPROCIUCH

Ja ci tu dam, mizerjo zatracona ! (Raptow­

nie). A co to niby ma znaczyć ta łopata?...

hę?... a możyś ty czarownik, może kuzynek Baby R aby i n a te j oto łopacie jeździsz?...

W takim razie zwołam tu do ciebie św iat du­

chów Szumiącego Stawu, niechaj cię leśne potw ory chw ycą w swoje szpony!

JANEK

O, laboga! D ziadu najsłodszy, nie czyń­

(35)

cie mi te j krzyw dy, a ju ż powiem wam wszystko ja k się patrzy, szczerze i otwarcie!

DZIAD PAPROCIUCH

A widzisz, p rzek rętn a jaszczurko, ja k to powoli oliwa n a w ierzch w ypływ ać zaczyna!

G adaj więc zaraz praw dę, bo ty lk o praw da zbawić człow ieka może.

J ANEK (do siebie).

Przecie-ć nie mogę mu powiedzieć o s k a r ­ bie złocistym!

DZIAD PAPROCIUCH Co ty tam mruczysz?

JANEK

Nic, jeno powiadam, że przyszedłem do tego lasu nazbierać trochę grzybów dla m o ­ jego opiekuna...

DZIAD PAPROCIUCH A łopata?

JANEK

Łopatę wziąłem n a obronę od dzikiego zwierza...

K ról T rz ę sa w isk , 3. 3 5

(36)

DZIAD PAPROCKICH

S łu c h a j: od czterdziestu la t jako pustelnik ży ję w tym lesie, a chociaż jestem tylko czło­

wiekiem, to jednak, obcując z duchami leś­

nymi, znam sposób odgadywania ludzkich myśli... Ty kłamiesz przede mną. Przysze­

dłeś tu po skarb złocisty, nie wiedząc o tern, że skarb ten strzeżony jest przez duchy Szu­

miącego Stawu. Praw dziw ym skarbem czło­

w ieka je st uczciwa praca i w ytrw ałość cha­

rak teru , a nie m arne złoto!... Skarbem w re­

szcie człow ieka jest praw da, nie fałsz, nie kłamstwo, nie o b łuda; ty zaś chwyciłeś się najnędzniejszego środka — kłamstwa!... P ra ­ gniesz posiąść sk arb y złociste bez pracy, za pomocą jedy n ie sprytu. Ho! ho! takiś to szczwany, chrabąszczy ku m ajow y! Ja ci tu w net pokażę .gdzie u k ry te skarby złociste!...

(Trąbi trzykrotnie).

JANEK

O, laboga, dziadu; olaboga; powiem już wszystko, ja k n a św iętej spow iedzi! ...

DZIAD PAPRO CK ICH

Milcz! teraz już za późno. Wiem i bez cie­

bie; wiem o wszystkiem! (Trąbi trzykrotnie.

Z oddali odpowiada m u głos świstamki).

34

(37)

Miicz, teraz już zapóźno

(38)

DZIAD PAPROCKICH (ZWaj.

Hop! hop! byw aj, C zarny Tumanie! b y ­ w aj!

JANEK (pada na kćlana).

O, Zbawicielu nieba i ziemi, ra tu j w n ie­

szczęściu!!... O j, poco mi się zachciało tych w aszych skarbów! tego przeklętego złota!...

i pocom ja kłamał!?...

(Z głębi lasu odzyw a się po raz mtóry gwizdnięcie).

O j, ja j, joj, co to będzie? co to będzie?!!

DZIAD PAPROCKICH Milczeć, bo cię każę zakneblow ać!

JANEK

O j, je j! jej!... co to będzie?!...

SCENA IV

JANEK. DZIAD PAPROCIUCH - WSZYSTKIE DUCHY

(Słychać ze w szystkich stron gwar głosów w y ­ daw anych przez u kryte w zaroślach duchy leśne; wreszcie w szystkie w ybiegają na scenę).

(39)

BABA RABA

H o la! Mości Pąprociuchu, Janek nasz!...

Czyż może nie praw da? powiedzcie, duchy leśne?...

(W szystkie głosy, piszcząc i skrzecząc):

Janek n asz! Janek nasz! Janek nasz! ho!

ho! ho! hi! hi! hi! (tańczą naokoło chłopca).

DZIAD PAPROCIUCH

Precz! do kroćset p ap ro ci! Ztam tąd oto przybyw a C zarny Tuman, herszt dzikiej ban­

d y rozbójników , razem z tow arzyszam i.

Precz zatem, powiadam!...

WSZYSTKIE DUCHY

Janek nasz! nasz! nasz! Ho! ho! ho! hi!

hi! hi!

DZIAD PAPROCIUCH

(trąbi trzy razy; poczem odzyw a się gwizdnię­

cie i trzykro tn y wystrzał).

Precz stąd, powtarzam !

HURAGAN (do Dziada).

Odpowiesz nam za to innym razem. Nie ujdziesz naszej zemsty!.,. A teraz w szyscy — za mną!

(40)

(W szyscy uciekają ze sceny), DZIAD PAPROCIUCH

Dobrze!... dobrze!... trąbi trzy razy; odpo- miadają m u oddalone strzały i gmizdniącia).

(ZASŁONA SPADA).

KONIEC OBRAZU DRUGIEGO

(41)

O B R A Z Ili-ci

(Obszerna piw nica w ruinach starego zam­

czyska, zamieniona na ludzką siedzibę — naw et z pewnego ro d zaju komfortem. Pod sklepieniem wisi mnóstwo pozapalanych lampionów różnokolorowych. Na skórach w idać porozwieszaną broń palną i białą.

W głębi wejście, na praw o i lewo zagłębie­

nia, prowadzące do dalszych lochów).

O S O B Y :

CZARNI TUMAN, herszt bandy rozbójników RUDY SMOK

KROKODYL DUSICIEL SZCZEKACZ

KILKU MNIEJ ZNACZNYCH ROZBÓJ NIKÓW

39

(42)

PACHC1AR7.

JANEK

Rzecz dzieje się w lochach podziem nych starego zamczyska.

SCENA I

CZARNY TUMAN, w fantastycznym stroju złocistym, m kapeluszu ze srebrzystym pióro­

puszem. RUDY SMOK, KROKODYL, DUSI­

CIEL, SZCZEKACZ, ORAZ KILKU INNYCH ROZBÓJNIKÓW. W szyscy m ają brzękadel- ka u obcasom. JANEK, ze skrępomanemi rę­

kami, leży m kącie pod ścianą.

CZARNY TUMAN

(mówi tonem surowym, uryw anym ).

Towarzysze C zarn ej Bandy! dzisiaj w ła­

śnie ubiega rok od cńw ili założenia naszego tow arzystw a rozbójniczego. Uroczystość to dla nas w ielka! tern w ięcej, że dzisiaj w ła­

śnie w ręce w padł ten oto pachołek (w ska­

zuje na Janka). Na co się on nam przyda — zaraz się o tern dowiecie.

SZCZEKACZ Powiesić go!

(43)

KROKODYL Lepiej go rozstrzelać!

RUDY SMOK

Zakopać go do najciem niejszego lochu na chleb i wodę.

DUSICIEL

Utopić go w Szumiącym Stawie!

CZARNY TUMAN (przerywając).

Milczenie!... Nie mieszać się w niesw oje rzeczy ! G łupie rady schować dla siebie, a słuchać, co wódz rozkazuje, bo w łeb palę każdem u, kto będzie śmiał sprzeciw iać się moim rozporządzeniom. Słyszycie ?!

KILKA GŁOSÓW (mrukliwie).

Słucham y cię, C zarny Tumanie! R o zk azu j!

CZARNY TUMAN

Dzień dzisiejszy możemy spędzić n a za­

bawie, tu w naszych podziem nych a p arta ­ m entach; dla tego właśnie kazałem wam po­

zapalać te lampiony, abyście p rzy ich różno- kolo rowem świetle mogli sobie pohulać ja k należy. Przedtem jednak, zanim rozpocznie­

my ochoczą zabawę, musicie wiedzieć, ja k 41

(44)

macie się zachować względem naszego jeńca.

(Do Janka). Tu, do nóg, smyku!... Prędzej, bo w łeb strzelę!...

Janek msiaje, zbliża się do rozbójnikom).

JANEK

Jestem na tw oje rozkazy, C zarny Tum a­

nie, owszem, zabij mnie, jeno nie męcz dłu­

żej! Dość mam ju ż tych nieszczęść!

CZARNY TUMAN

Nie tobie rozkazyw ać, co ma czynić C zar­

ny Tuman, tylko słuchać pokornie, szaraku ja k iś ! Rozumiesz ?!

JANEK Rozumiem!

CZARNY TUMAN

Pojutrze, skoro świt, urządzim y napad na Wólkę Kalinowską, bo tw ó j dziedzic przed tygodniem otrzym ał jak ieś pieniądze. Ty będziesz naszym przew odnikiem : wskażesz nam, gdzie tw ój dziedzic chowa zw ykle pie­

niądze, następnie w łasną ręką podpalisz dwór, a jeżeli się dobrze spiszesz, to w n a­

grodę w spaniałom yślnie obdarujem y cię ży- r ciem, ty lk o utniem y języ k i w yłupim y oczy,

(45)

Nie tobie rozkazywać, co ma robić Czarny Tuman

(46)

abyś nie mógł wskazać, gdzie się zn ajd u je k ry jó w k a C zarnej Bandy. Widzisz, że je ­ stem szlachetny!

JANEK

C zarny Tumanie, możesz zaraz w yłupić mi oczy i w yrw ać język, bo z góry uprzedzam cię, że przew odnikiem waszym nie będę!

Tak mi, Panie Boże w T ró jcy Św iętej Jedy­

ny, dopomóż — nie będę!

(Szm er mie.dzy rozbójnikami).

CZARNY TUMAN (do rozbójników).

Milczenie!... (Do Janka). Nie będziesz, szpaczku, nie będziesz?... Ejże, nie w yprow a­

dzaj mnie z cierpliwości!... (Do rozbójni­

ków). Rzucić go tymczasem do najciem niej­

szego lochu!

JANEK Toć sam pójdę!...

CZARNY TUMAN Precz z nim!

(Rozbójnicy go popychają. Janek w ychodzi na lewo, poczem rozbójnicy powracają na

scenej.

(47)

CZARNY TUMAN

(da jednego z m łodszych rozbójnikom).

A teraz — zabawa. N iechaj poczw arka n a­

k ry je stoły tam, w jad aln y m lochu, i pou­

staw ia misy z mięsiwem! (do reszty osób) a m y tu tymczasem — dalej do tańca, a ży­

wo!... Raz, dwa, trzy!... hejże, żwawo, co jeno tchu w piersiach!... Pokazać, co p o tra ­ fi Czarna. Banda, gdy je st w hum orze!

(Cała banda puszcza się m taniec, dzwoniąc brzękadełkami. Pod koniec tańca słychać

z po za sceny trzykrotne gwizdnięcie).

SCENA II

CIź. NASTĘPNIE DWÓCH ROZBÓJNIKÓW i PACHCIARZ.

CZARNY TUMAN

W strzymać się!... Co to jest?!... Ktoś z naszych dyżurnych d aje znak życia, tam, z głębi lasu... C zyżby jak ie niebezpieczeń­

stwo? Krokodyl, w y jrz y j przez m ały otw ór p rz y k ry ty darniną, tam, z małego lochu.

(K rokodyl w ychodzi na lewo. Po krótkiej chwili powraca).

45

(48)

KROKODYL

Nasi prow adzą jakiegoś żyda. Zdaje się, że to pachciarz z Woli K alinow skiej.

(Za sceną ju ż słychać utyskiw ania pachcia- rza Lejbusia; poczem dmóch rozbójnikom

mproroadza go na scenę).

CZARNY TUMAN Skądżeście go zdobyli?

JEDEN Z ROZBÓJNIKÓW

W padł w nasze ręce w lesie. O j, będzie się m usiał dobrze okupić!

PACHCIARZ (do Czarnego Tumana).

Jaśnie wielmożny naczelniku od złodziej­

skie bandę. Uni, te zbójniki, potrzebow ali ukradnionć moje godne osobę! (Z rozpaczą).

j a was oddam na połycję, w y rabuszniki!

Ja was podam na sąd, coby was w pakow ał do ciężkie kozę na piecz miesząców abo na całe życie! Co w y sobie m yszlita, ja jezdem so­

bie pan Lejbusz Pistolet, główny pachciarz jaśnie wielmożnego dżedzyca z W ólkę K ali­

nowskie!... (Zwracając się do jednego z roz­

bójników). A ty co jestesz? R ab u s/n ik ! Ra- bus/.iiik!!

(49)

KILKA GŁOSÓW Dać mu b a ty !

CZARNY TUMAN (do rozbójnikom).

Milczenie! (do Pachciarza). Pocóżeś się zapuszczał aż ta k daleko w głąb lasu? Mów

prawdę, bo cię gorącym żelazem przypiekę.

PACHCIARZ

Aj, w aj! aj, w aj! Po co tak ie paskidne gadanie, ja i przez tego potrzebuję pow iej dziecz praw dę. Lejbusz zawsze praw dę po­

w iada pod b aj rem! No, to ja przychodzułem do lasu coby sobie kucnącz troszeczkę z że- lone trawiczkę, bo Lejbusz ma kołki na psie- strzał, mendłoszczy w boku i tra ta ta ta w żo­

łądku.

CZARNY TUMAN Kłamiesz!

PACHCIARZ

jaśnie najw ielm ożniejszy panie złodzieju, ja nie kła...

CZARNY TUMAN

Sto bizonów każę ci dać natychm iast!...

Naj jaszniej wielmożnie jszy panie rabusz- 47

1

(50)

nik złodziejski, jasznie czcigodne bandytę, poco, naco i dlaczego te bizumy, poco to wszystko ?! Ny, ja potrzebuję ju ż pójszcz do domu, bo n a mnie czeka m oje kochane żonkę, Sura.

CZARNY TUMAN Do lochu z nim!... dalej!... precz!...

PACHCIARZ (pada na kolana).

Aj! w aj! m ir — gewałt!... Sto byzuny!

oj! oj! oj! sto byzuny!... Ja potrzebuję nie w itrzym acz tak ie okropnoszczy!

SCENA n i

KILKU ROZBÓJNIKÓW, DZIAD PAPROCIUCH

DZIAD PAPROCIUCH (wchodzi).

Jak się macie, kochani tow arzysze C zar­

n e j Bandy? Czołem, mości C zarny Tumanie!

Może nie w porę przychodzę ? CZARNY TUMAN

Owszem, wy, ojcze Paprociuchu, zawsze tu jesteście mile w idziani i w stęp macie w ol­

48

(51)

n y w każdej porze dnia i nocy. Prosim y do tow arzystw a! Co słychać na świecie?

Źle! Jesteście ścigani, a co najgorsza — straż m iejscowa i w ojsko wie ju ż o w aszej kryjów ce. Biada wam, tow arzysze C zarnej Bandy!

KILKA GŁOSÓW

Co mówicie, Paprociuchu, nie może być?!...

CZARNY TUMAN

Milczenie!... (Do dziada). Skądże wiecie o tern?

DZIAD PAPROCKICH

W idziałem liczne wojsko, skradające się od strony Rostoków.

CZARNY TUMAN Pew ny-ż tego jesteś, Paprociuchu?

DZIAD PAPROCKICH

Tak pewny, ja k tego, że w tym borze ta ­ jem niczym od niepam iętnych czasów błysz­

czy przezrocza ta fla Szumiącego Stawu. Tak pew ny, ja k tego, że pod czterem a pniam i ro­

śnie zaklęta róża, usypiająca, m ająca tę w ła­

sność przedziwną, że kto się do n iej zbliży,

Król T rz ę s a w is k , 4. 49

(52)

w net musi usnąć na długo. Tak pew ny je ­ stem, ja k tego, że grozi wam niebezpieczeń­

stwo, wodzu C zarn ej Bandy. Biada wam!...

biada! biada! biada!

CZARNY TUMAN

Rostoki oddalone są od naszych ru in o pół mili drogi. M usimy ubiec w ojsko i strażni­

ków, zanim tu ta j przybędą. O patrzyć broń i — za mną!

KILKA GŁOSÓW

Śmierć im i pożoga!... N a pohybel!... hej!

śmiało — do boju!

CZARNY TUMAN (w skazując loch z prawej strony).

Tędy droga, nie głównem wejściem, aby nas nie zauw ażyły przednie straże. Naprzód!

(W szyscy wybiegają, prócz Dziada Paprociucha).

SCENA IV.

DZIAD PAPROCIUCH, później JANEK i PACHCIARZ

(53)

DZIAD PAPROCTUCTI (sam).

A śpieszcie, śpieszcie naprzód, idźcie n a pew ną śmierć lub w nalepszym razie w nie­

wolę. Nie domyślacie się naw et, głuptaki, że to Dziad Paprociach sprow adził na was w o j­

sko! Po raz pierw szy od lat cztrdziestu w y ­ szedłem z u k ry c ia i pokazałem się ludziom, aby ich raz ju ż wreszcie uw olnić od bandy rozbójników . D łu żej ju ż na to przecież p a­

trzeć nie mogłem! G dyby w ojsko zaskoczyło zbójców tu ta j, w te j norze, zam ordow aliby oni natychm iast Janka, zanim by obca stopa weszła do tego lochu, wysłałem ich więc tam n a spotkanie w ojska. Teraz ju ż rozbójnicy nie u jd ą ręki sprawiedliwości. No, a teraz trzeba ratow ać nieopatrznego chłopca!...

Dość ju ż w ycierpiał za chęć zdobycia bez pracy skarbów złocistych i za swoje kłamstwo.

Będzie m iał chyba dobrą nauczkę na całe ży­

cie. Ale gdzież on jest?... Aha, pewnie tam, w lochu!

(Idzie do lochu na lewo, po krótkiej chwili powraca z Jankiem , uwolnionym ju ż z po­

w rozów i z Pachciarzem).

J ANEK

Czego jeszcze chceta ode mnie, niedobry 51

(54)

człeku? Mało wam jeszcze sierocych łez i cięż­

kiej krzyw dy mojej?

PACHCIARZ Aj, w aj! aj, w aj! aj, w aj!

DZIAD PAPRO CIU CH

Otóż przekonaj się, młody szaleńcze, że D ziad Paproci o ch nie takim jest złym ja k są­

dzisz! Nie chcąc abyś tam , pod czterema pniami, w padł w sidła śmiertelne duchów le­

śnych, wolałem cię oddać w ręce C zarnej Ban­

dy, bo stąd łatw iej mogę cię uwolnić. Teraz óde mnie tylko zależysz, sm yku!

JANEK

D ziadu Paprociuchu, co w y mówicie?!...

C zy to być może?...

PACHCIARZ

Co ten staruszek gada?... a kikste?!

DZIAD PAPROCIUCH

Na tw oje szczęście ta k jest, ale pam iętaj, Janku, n a tę praw dę jedyną: „Skarbem n aj­

droższym człowieka jest uczciwa praca!“ O na tylko dać nam może Moralne zadowolenie;

zdobywanie zaś skarbów złocistych bez p ra­

(55)

cy — jest w prost karygodnem bałamuctwem,, wylęgniętem w1 um yśle próżniaków !

JANEK (pada, na kolana).

Przysięgam ci, dziadziu, że ju ż nigdy k ła­

mać nie będę i nie pomyślę o innym skarbie, tylko pracą i uczciwością żyć będę na świecie!

Boże Wszechmogący, święć się Imię Twoje!

Ale czem ja się wam odwdzięczę?

DZIAD PAPROCIUCH

Samotny pustelnik nie żąda ju ż nic od lu ­ dzi. W racaj do swojej wsi i zapomnij o mnie!

JANEK

O, laboga 1 laboga! Jacyżeście w y okru- tecznie uczciwi!... A czy Marylkę nie spotkało nic złego? Nie wiedzie wy, dziadziu, o tern?

(D ziad Paprociach trąbi raz przeciągle.

Z oddali słychać śpiero).

GŁOS ZA SCENĄ Nie w ypędzaj wołków w pole,

Jasieńku miły, mój miły, Bo nie będą moje wołki

Z twemi chodziły, Da, dana, dana, Z twemi chodziły!

(56)

JANEK

Maryla!... C hryste Panie!... Dziadziu, a toć ja z radości oszaleję!...

PACHCIARZ

A sof!... ja k ja będę ju ż siedział z powrotem n a swoim pachcie, to ja was, m ój uczczywy staruszku, wezmę do szebie, co b y w y rozno- szyli po całej wszi m łyko prosto od krowę, tylko troszeczkę zbierane. A sof!...

DZIAD PA PRO CIU CH

Pierwej, sprytny Lejbusiu, dostaniesz od dziedzica podziękowanie za chęć ukradzenia drzewa z lasu, a później dopiero pomówimy ó mleku.

PACHCIARZ

Co uni wszistkie dzisiaj potrzebują obiecy- wacz b aty dla biednego Lejbusia ! Kikste ge w idia!! Niech moje wrogi wezmą dla siebie sto batów! Lejbusz nie ma zdrowia!

DZIAD PAPRO CIU CH

Cicho!... No, a teraz prędko — uciekajmy stąd! (Janek chce m y chodzić głębią, co w i­

dząc D ziad Paprociuch mola): Nie tędy!...

ot, tu taj, n a lewo, jest maleńkie okienko, przez które się przeciśniemy... Chodźcie prędzej!

(57)

PACHCIARZ (wychodząc z nimi).

Aj, w aj! jak ie to m ądre kiepełe! Ten to powinien bicz fabrykantem od o leju ! Aj!

aj! aj!...

(W ychodzą. Z oddali słychać śpiew Maryli).

GŁOS ZA SCENĄ Nie w ypędzaj wołków w pole,

J asieńku miły, m ój miły, Bo nie będą moje wołki Z twemi chodziły, Da, dana, dana, Z twemi chodziły.

(ZASŁONA SPADA).

55

(58)

TU RN IEJ

W krainie, kędy śnieżnych gór łańcuchy gi­

ną w dali, żył rycerz. N aród przed nim drżał i wszyscy go się bali. A chociaż mnóstwo miał on wsi, wspaniałe zam ku miury; to jednak zwykle chodzi zły, milczący i ponury.

O dw ażny by ł jakoby lew i w boju niepod­

legły. G dy wołał:

— Naprzód! — za nim wnet wasalów roje biegły.

Melodja obcą była dlań, z poezji śmiał się szczerze, aż nieraz za złe brali to z sąsiednich stron rycerze.

— Czy wiecie, — m awiał do nich on, że w spraw y te zaiste nie wierzę wcale, bowiem ja dziś cenię tylko siłę!

Raz mocny rycerz zwołał wiec na swego zamku progi i rzekł:

— Słuchajcie moich słów, gdyż znacie mnie 56

(59)

żem srogi! Kto najsilniejszym będąc z was — zwycięzcą się okaże, zawiodę go tam, kędy mti moc złota rzucą w darze. Lecz zwycięże­

ni — biada wam!, was chłosta bowiem czeka!

a teraz — precz!, szykować się, gdyż chwila niedaleka.

Rozeszli się wasale het, sam rycerz został jeden i m yślał wciąż, że teraz dlań igraszki nadszedł eden.

Rozpierzchli się do domów przecz, szyku­

jąc swe oręże, a każdy z nich pow tarzał, że:

— Napewno ja zwyciężę!

W net zakreślony ubiegł czas, zebrali się w a­

sale. A każdy z nich zwycięstwa moc w swej myśli w ażył stale.

G dy zajął rycerz lożę swą, fa n fa ry winet zabrzmiały, aż drgnął śnieżystych łańcuch gór i zamek zadrżał stary. A możny rycerz, dając znak.

— Yae victis! — rzekł z uśmiechem; zaś sło­

w a te pow tórzył bór...

— Yae victis! — łzawem echem...

Turnieju szał ogarnął tłum, boć każdy prag­

nie sławy, a przytemi złoto działa tak, że z niem jest los nie łzawy...

Więc naprzód wyszedł młody żak przeciw­

ko siwej głowie i rzekł:

— Rycerzu — ujrzysz dziś ja k walczą w a­

salowi e!

57

(60)

Błysnęła broń i starzec wnet zbroczony krw ią u p ad a i perłą łzy zabłysła tw arz, śmier- telnem tchnieniem blada.

A potem, znów stanęłoi dwóch, — zm ierzyw ­ szy w zrokiem Siebie. A o b aj piękni b yli tak, ja k o anieli w niebie!

Zmierzywszy broń, natarli tak, że tum an wzbił się w około; zaś rycerz rzekł:

— To zuchy dwa!

1 śm iał się w ciąż wesoło.

W tem głośny jęk uleciał w dał... Padł mło­

dzian na kolana; ze skroni mu sączyła krew.

Śmiertelną była rana!

Zwycięsca wnet, otarłszy miecz, dał ukłon rycerzowi i teraz ju ż przybyli znów dw aj wa­

sal owi e nowi: Lecz jeden z nich, zbyt nędz­

nych lic, szedł blady jak na ścięcie, aż nagle szept się rozległ wkrąg:

— „Ten zginie w tern momencie;“

W tem młodzian ten, rzuciwszy broń pod stopy rycerzowi, zawołał tak:

— Niech z moich słów ten głaz się praw dy dowie! Igraszką tw ą jest tu rn iej ten, a śmier­

ci cień — zabawą! Lecz kto, rycerzu srogich lic do tego dał ci praw o? Bóg jedno tylko ży­

cie dał i on niem rozporządza, nie na to, aby miała go zabierać dzika żądza!!

Tu pobladł, a cichy szept znów płynął:

58

(61)

Oto jest woli silny znak...

(62)

— Biada! biada!

Lecz rycerz do zdumionych mas, pow tarza­

jąc, tak zagada:

— O to jest woli silny z n a k ! odwaga też szalona!

1 wziąwszy go w objęcia, w net do swego tulił łona:

— Ty, nagą praw dę rzekłszy mi, otwarłeś moje oczy, więc niechaj cię ominą łzy, blask szczęścia niech otoczy!

*

* *

I od tych chwil, ja k głosi wieść, cny rycerz zmienił życie, a wasalowie pono już dziś w szczęścia są rozkwicie.

60

(63)

DZIODZIA I DZIADZIO

Dziadzio, a właściwie — pradziadzie», wciąż się jeno dzisiaj uśmiechał tym swoim, tak charakterystycznym , smutnym jakim ś grym a­

sem starca; wreszcie cichym, drżącym głosem szepnął do swojej synowej:

— Taki oto jestem, powiadam ci, duszko, dzisiaj, że już sam dopraw dy nie wiem. Spać nie mogłem wcale, dziwny niepokój mnie ogarnia...

A ‘rozjaśniw szy n a chwilę zasmucone obli­

cze, dodał:

— Oby Bóg pozwolił doczekać mi tych mo­

ich imienin, kiedy wszyscy tu w domu tak gorąco tego pragniemy... Ale... zaraz... zaraz, poczekajże. A kiedy to wypada?...

— A toż ju ż pojutrze, drogi dziaduniu.

— Aha... a no, to ślicznie, moi kochani...

Pojutrze... Zaraz, zaraz, a co to mamy niby pojutrze?

61

(64)

— Świętego W ładysława, dziadziu.

— Aha... aha... Świętego W ładysława. A no, tak, tak. W ładysława, mojego Patrona. Ale...

ezekaj-że, którego to będzie?

— Eee, dziaduś udaje, że już naw et daty zapomina. Żarty, dziadziu, wolne żarty! Prze­

cież dziadzio wie dobrze, że to zawsze w ypa­

da 27-go czerwca.

— A no, tak, tak, w czerwcu. Tylko aby b y ł dzień pogodny i jasny. Wiecie chyba ja k ja lubię słońce! G dy chm ury na niebie, to mi tak jakoś dziwnie smutno na duszy, a i zdaje mi się wtedy, że Pan Bóg um yślnie odgradza się od tego św iata zasłoną z chmur szarych;

dopiero gdy promienie złocistego słońca roz­

błysną wśród błękitnych przestworzy, to go­

tów byłbym dopraw dy płakać ze wzruszenia...

Ja tak bardzo lubię słońce !

— Może jednak Bozia da, kochany dziadziu, że będziemy mieli piękną pogodę, bo dzisiaj, rzeczywiście dzień nieco szary i nie słoneczny.

— A tak, szary, bardzo szary, — szepnął dziadunio.

Przez chwilę jeszcze zdawało się, że coś chce powiedzieć; wreszcie, westchnąwszy, zlekka pochylił w milczeniu głowę i ta k ju ż zastygł w cichej kontem placji ducha.

Pani Pelagja nie wiedząc poprostu jak dziad­

(65)

ka pocieszyć, przez czas jakiś stała około je ­ go fotelu, — wreszcie poczęła zawstydzać sta­

rowinę:

— A, dziadku, ładnie! niema co mówić, b ar­

dzo ładnie!...

— Ale co, niby? — p y tał starzec, zw racając na synowę wzrok, w którym uwidoczniało się już pewne omdlenie.

— Bo dziadek znowu z temi swojemi, pro­

szę mi wybaczyć, urojonemi dolegliwościami.

A wszak przeciwnie, cieszyć się dziad 11 ś powi­

nien, że Bóg udziela mu wcale niezgorszych jeszcze sił żywotnych.

— Ha, no, oczywiście, że i racja. Każdy z nas powinien Stwórcy Najwyższemu skła­

dać gorące a szczere podziękowania za tyle J ego dobroci i za tak wiele łask, zsyłanych na nas, grzesznych, którzy nie zawsze, niestety, umiemy ocenić tę Jego szczodrobliwość świętą!

-— A więc widzi dziadzio, że niema się czego smucić.

— Eh, kiedy mnie nie rozumiecie, moi ko­

chani; toż ja się bynajm niej nie tylko nie smu­

cę z powodu moich starczych dolegliwości, ale, przeciwnie, cieszy mnie myśl w stąpienia już wkrótce na drogę, wiodącą do wieczności. T yl­

ko, widzicie, nie chciałbym narobić wam kło­

potu, gdyby tak akurat miało to w ypaść przed

63

(66)

temi tam mojemi imieninami. A tu, panie to osłabione serce nic dobrego nie wróży... oj, nie!...

— D ziadziu! dziadziu!, — przerw ała mu pani Pelogja, całując go w ręlcę. — Z ta k ą do­

legliwością serca, tysiące ludzi żyje długie la­

ta. No, proszę się rozchmurzyć, bo jeżeli dzia­

dek będzie bezustannie w zdychał to...

— No, no, to niby co? hę?...

— Figa będzie z kisielka, który dziadzio tak lu b i!

Widząc, że starow ina nic ju ż na to nie od­

powiada, pani Pelagja wyszła wreszcie do k u ­ chni, gdzie obecność je j była widocznie nie­

zbędną, gdyż służąca, Justyna, już parokrot­

nie pukała do drzwi pokoju „starszego Pana“, ja k powszechnie nazyw ano dziadunia.

Dziadzio ma też swoje niewinne , a nieszko­

dliwe dla nikogo „dzieciństwa, starości“, do których wszyscy ju ż domownicy chętnie po­

tra fią się dostrajać. N aprzyklad, że niebar- dzo lubi, gdy w jego komnacie ktoś zbyt długo przebywa.

W ystarcza mu najzupełniej, gdy na jego dzwonek przybędzie ktoś z rodziny, lub słu­

żąca Justyna, aby spełnić jego zlecenie, po- czem dziaduś lubi być sam otoczony swojemi pamiątkami. Dla jednej tylko, jedynej istoty

(67)

starow ina czyni w y ją te k ; „istotą“ tą jest ma­

ta praw nuczka, Dziodzia.

T ej wolno nie tylko przebyw ać ile je j się podoba w dziaduniowym pokoiku, lecz nawet bobruje sobie tam zwykle z całą pewnością siebie rozbawionej władczyni królestwa dzia­

duniowego; dziadzio zaś, nie tylko, że się na to nie zżymai, lecz, przeciwnie, zdaje się być bardzo z tow arzystw a maleńkiej Dziodzi za­

dowolony. ,

Ma starowina dokoła siebie wszystko, co ty l­

ko lubi i co mlu istotnie spraw ia pew ną przy ­ jemność.

Książek czytać, niestety, nie może, bo komu Bóg Najwyższy pozwolił dożyć lat niemal dziewięćdziesięciu, temu wzrok ju ż musi prze­

cież odmówić posłuszeństwa; ale też zato k aż­

dy gracik staroświecki, każdy niemal drobiazg, zn ajd u jący się w komnacie dziadunia, — są to wszystko dobrzy, wierni i bardzo starzy znajomi siwiuteńkiego ja k gołąb staruszka.,

Maleńka chabrooka Dziodzia kocha dziadu­

nia bardzo a bardzo, to też i dzisiaj od same­

go ran a bawi się zabawkam i w jego cichym zazw yczaj pokoiku.

Dziodzia, chociaż jest mała i głupiuchna jeszcze, ale wie o tern przecież, co doktór mó­

wił mamie o chorobie dziadunia, chociaż ma-

Król T rz ę sa w isk , 5. 65

(68)

musia nigdy dziadzi o* jego chorobie nie mówi, a naw et zapewnia go, iż zdrów jest zupełnie.

A jednak napraw dę, to dziadziowi w ostatnich czasach troszeczkę popsuło się serce, więc trze­

ba być dzisiaj tembardiziej grzeczną i w y jąt­

kowo cicho zachowywać się w jego komnatce.

Ale, że to pojutrze ju ż dziadunia imieniny, więc Dziodzia zrobi m u nielada przyjemność;

mianowicie, przy pomocy mamusi nauczyw ­ szy się ju ż doskonale pięknego wiersza, wypo­

wie go w obecności dziadka:

„Ja — m ata Dziodzia, nie umiem winszować, Tytko dziadziunieczka rączki ucałować!“

Tylko, że dziadzio dzisiaj odl samego rana taki jakiś nieswój, trochę zdaje się smutny

i czegoś znów zaniepokojony.

Ale m aleńka Dziodzia nie jest przecież od przynoszenia z sobą sm utków ! Przy m aluśkiej prawu usi nie wolno się smucić, bo Dziodzia nie da się dziaduniowi martwić, chociaż dzia- duś ma troszeczkę popsute serce.

Przecież jedna z lalek, ta właśnie blondyn­

ka z niebieskiemi oczyma, które się same za­

m ykają przy kładzeniu lalki na łóżeczko, to wcale a wcale niem a serca i nie m artw i się tym szczegółem zupełnie, a dziadzio, co jest przecież m ądrzejszy od stu lalek, miałby się

66

(69)

przejmować takiemi głupstwami, — także coś!

Maleństwo, chcąc rozerwać dziadziunia, rzuca mu nagle pytanie:

— Prawda, dziaduniu, że dziadzio to bę­

dzie żył zawsze... zawsze... a potem to jeszcze dłużej? N ieprawda-ż?

Dziadzio, uśm iechając się dobrotliwie, mówi:

— Zawsze, zawsze, m ój ty aniołeczku, a jakże, zawsze — dopóki... nie umrze...

— A... a... dziadzio to pójdzie prosto, pro- ściuteczko do samego nieba, bo jest dobry, nie­

praw da-ż?

— Ha, jeżeli Bozi się ta k podoba, to może i pójdzie.

— A czy niebo jest wysoko?

— O, bardzo, bardzo wysoko.

— A czy każdy po śmierci idzie wprost do nieba?

— Oh, nie każdy, moja ty dziecinko, nie każdy...

— A... a... kto idzie do nieba?

— Idą tylko szlachetni, uczciwi, którzy- przez całe swoje życie czynili dobrze n a świę­

cie.

— A... a... ja k to się idzie do tego nieba?

— ja k się idzie?... hm...

6?

(70)

— A tak, — ja k się idzie?...

— Ha, no, p rz y jd ą biali, śnieżyści, piękni aniołowie, ułożą duszę na błękitnym obłoku i uniosą ją tam, het, wysoko... wysoko, aż do samego nieba!...

— A ja k kto jest niegrzeczny, to co wtedy?

Czy także idzie do nieba?

~ O, nie, m ój ty aniołku ciekawy. Nie­

grzeczny musi się popraw ić i zostać dobrym, poczciwym i żałującym za popełnione grze­

chy człowiekiem, a gdy Bóg ju ż mu przeba­

czy i u lituje się nad nim, wówczas i taki do­

stąpi Królestwa Niebieskiego.

—- To lepiej być zawsze grzecznym?

— N aturalnie, m oja maleńka. Nie tylko, że lepiej, — ale koniecznie trzeba być zawsze dobrym, grzecznym i posłusznym, zwłaszcza względem rodziców.

Zadum ała się Dziodzia okrutnie, a wi­

dząc, że rozmowa znużyła nieco dziadzia i że jest senny, usiadłszy cichutko w kąciku, po­

częła baw ić się lalką, co wcale niema serca, a mimo to ta k się jakoś uśmiecha wesoło.

Maleńka dziecina, ukołysana ciszą, zalega­

jącą dziaduniową izdebkę, wkrótce uczuła, że sen dobrotliwy pieszczotliwemi ramionami zlekka począł ją otulać. Bo co praw da, to p ra ­ wda, bardzo długo się uczyła dziaduniowego

(71)

powinszowania i zmęczona była teraz cokol­

wiek i również ja k dziadunio senna...

«V

*

* *

Cisza nanow ała w przestworzu w ielka a im ­ ponująca. Czerwcowy, posępny początkowo poranek, zwolna wypogadzał się, aż oto nagle rozw arły się jasne podwoje nieba przezroczy­

stego i biali ja k śnieg anieli, wdzięcznie ugru­

powani dookoła błękitnego obłoku, poczęli spływać n a ziemię...

Rozwarł się pod wpływem cudownych pro­

mieni dach nad szarą kom natką dziadunia i weszli śnieżni, cudowni aniołowie, przeczy­

ści w ysłannicy nieba i otoczywszy uśpioną postać dziadunia jaśniejącym wieńcem nad­

ziemskich a pięknych swoich postaci, opletli dziwnie jakoś na piersi pochyloną, siwą gło­

wę starca...

I słychać teraz było cichą, ja k szmer majo­

wego poranka, nieznaną nikomu na świecie melodję, co napaw ała serce i duszę uczuciem nieopisanego upojenia.

Grało coś w zacisznej komnatce, ja k b y or­

gany w miejskim kościcdku, którego lokato­

69

(72)

rem od lat niepam iętnych by ł dziadzio, — je­

no, że śpiew, tow arzyszący owym organom był o wiele piękniejszy, niż wszystkie pieśni w ykonyw ane naw et w czasie Mszy uroczy­

stej, z wystawieniem Przenajświętszego Sa­

kram entu. A potem ju ż bialuteńcy aniołowie, ująw szy śpiącego dziadunia lekko a troskli­

wie pod ramiona, usadowili wygodnie na błękitnym obłoku, jak b y w głębokim fotelu i z tą samą pieśnią na ustach, przy akomipa- njamencie przecudnej m uzyki niewidzialnych organów, grających przedziwnie kojącą me- lodję, łagodnie, tale ja k spłynęli z nieba, tak i teraz unieśli się w raz z uśpioną postacią dziadunia, hen, wysoko... wysoko... wysoko...

aż wreszcie błękitna chmurka, wraz z piękną grupą białych aniołów, majacząc przez czas jesżcze jakiś pod stropem jasnego błękitu, znikła ja k senne marzenie...

Zbudziła się mała, chabrooka Dziadzia, a spojrzawszy lękliwie w stronę dziadunia, spostrzegła, że siedzi on teraz w fotelu, z zam- kniętemi oczyma, z pochyloną w niezwykłym

(73)

I słychać teraz było cichą, jak szmer majowego poranka nieznaną nikomu w świecie melodję ...

(74)

jakim ś, a przedziw nym ruchu głową i jak b y pogrążony w śnie głębokim...

Nie m yliła się dziecina, dziadzio spał...

snem wiecznym!

72

(75)

DWOREK.

Rzekł ojciec: — Słuchajcie dzieci, J a k było ongi, przed laty.

G dy dziś myśl moja wstecz leci, Opiszę dw orku kofnnaty. — Gdzie Wasi zacni dziadkowie

Przeżyli...

Tatuś wam powie.

*

* *

Niech Zochna siądzie tu, oto, Lutek zaś niech się nie śmieje, Nici wspomnienia się splotą I wskrzeszą dawne w net dzieje...

Nasz dworek, sk ry ty w drzew cieniu, Żyje, ach...

W rzewnem wspomnieniu!

?3

(76)

O, dworku, ty mój kochany, A któż opisać cię zdoła ?!

W blaskach cnych wspomnień skąpany, Porosły winem dokoła,

Omszały, nieco pochyły, Mój dworku, D worku, mój miły!

*

Choć przed dawnemi to laty Było, o Chryste! o Panie!

Bieluchne pomnę komnaty, Święte obrazy na ścianie;

Gobelin, stare dywany.

Och, był to Dworek kochany!

*

i: *

Jak dziś pamiętam, — na stronie, Lam pka błysk rzuca radośnie, Przed Częstochowską ta k płonie,

Jakoby prom yk o wiośnie I prośba szczera a błoga

W zlatała

Wzwyż, przed tron Boga!

(77)

Och, byt to dworek kochany

f.

(78)

*

* *

K onterfekt w dziadka komnatce I babci — w weselnej bieli.

D ziaduś w konfederatce, W kontuszu, przy karabeli I inne też antenaty

Zdobiły D w orku komnaty.

*

* *

W bawialce — klaw ikord stary I obraz pełen uroku:

Połówka — strzelcy — ogary, Kmiecia naganka na boku.

Rozświtem, błękit ju ż płonie, Tłum zw arty:

Ludzie, psy, konie!

*

* *

Tuż chłopskie, niewielkie sanie, Z płozą, co zlekka w dal bieży, Zda się, że słychać ju ż granie Rogów i pokrzyk młodzieży...

(79)

Wesoło!, hejże, wesoło Pieśń życia, Płynie przez sioło!

*

* * .

W serwantce, z trzech stron oszklonej, W ianuszek z włosianych splotów...

K rzyż w białej kości rzeźbiony,

Moc przytem srebrnych przedmiotów I z terrakoty palona,

Figurka Napoleona.

*

* *

Obok przepiękny, a szczery Ułan, omdlały, bez siły, Skaczący w n u rty Elstery...

To książę Józef — nasz miły, Wódz bohaterski, nad wodze!

Potrzykroć Raniony srodze!

*

* *

7Z

(80)

Zaś na. kominka marmurze, Kawał antycznej m akaty;

Na niej lichtarze dw a duże — W azonik z polnemi kw iaty, Co zdobi kącik wzorzyście

W barwione Bajecznie liście!

*

* *

Za dworkiem był sad cienisty, Za nim zaś — wioski i sioła.

Kwiecie i owoc soczysty,

Lśniły wśród gąszczów dokoła.

W głębi ogrodu wesoły Był światek:

Ule i pszczoły.

*

* *

W dali, — za sadu wrotami

Stał krzyż, a n a nim Bóg-Człowiek, Zda się zroszony eud-łzami,

Tryskającem i z pod powiek I szeptał: — Choć dziś mam mieje

W ichr kr mamy, — Miejcie nadzieje!!!...

(81)

*

* *

G dy żyła m atuś kochana, (A lat ju ż tem u jest wiele,) W dw orku panował od rana

Śmiech dziatw y, ruch, gwar, wesele!

Czułeś, że radość tu górze, Płomienna, W rodzinnym dworze!

*

* *

G dy się budziło cud^życie W pośród wiośnianej ochoty, Tatuś wasz biegł w dal o świcie, Podziwiać słonka wschód złoty I patrząc na ojców niwy,

Czuł się, ach — Wesół, szczęśliwy!!!

*

* *

Pomnę też — Miły m ój Boże!

W igiljaL. Błysk na choinie..

Serce dziecięce wnet górze, O krzyk radosny w dal płynie...

79

(82)

Stół... moc zastawy... opłatki...

Głos życzeń...

Łzy szczęścia matki!

*

* *

A potem... Jezu T y Chryste!

C zar wspomnień serce przenika...

Śpiewanie lcolend przeczyste...

Dźwięczy klawikord... muzyka.

Tłumnie przybyw a do p an a Czeladka

W ierna, oddana!...

*

* *

O to się zryw a nić złota, Miniony wiek się nie święci...

Los w ygnał nas precz, za w ro ta!

I żyje tylko w pamięci Omszały, nieco pochyły

Nasz dworek, Dworek nasz miły!

80

Cytaty

Powiązane dokumenty

„tak, zagadnienie jest trudne, ale trzeba się z nim uporać; jesteście badaczami, roz−.. wiążcie problem, a my was ozłocimy.” I taka była geneza tematu „Injectol”,

działa ładnie Piotrusiowi: “Daj ci Boże Piotrusiu, abyś wygrzebał jak największą wiedzę.” Czy ona też my- ślała co ona mówiła, czy jej się tylko tak wygadało, czy

Jeśli dziecko, które do tej pory było raczej dobrym uczniem, miało grono znajomych i raczej wywiązywało się ze swoich obowiązków domowych, nagle przestaje się uczyć,

Konsekwencje upadków postrzegane poprzez pryzmat (i) wyłącznie symptomów: złama- nia bioder, bliższego końca kości udowej oraz inne złamania i urazy; (ii) symptomów i interakcji

” Gwarancją dla prywatnego biznesu powinna być formuła promesy wykupywanej przez NFZ pod przyszłe usługi zarówno dla właściciela publicznego, jak i

To, co zwykło się nazywać „mariwodażem&#34;, jest w istocie formą humanizacji miłości,. która pragnie jak najdalej odv.,:lec i tym samym złagodzić

Wszystkie dzieci otrzymują wydruk łamigłówki, choć praca odbywa się w kilkuosobowych grupach.. Każdy zespół ma swojego

Wiązka światła przechodząca przez prosty układ optyczny, złożony z jednej soczewki, rozszczepi się zarówno na granicy powietrze/soczewka, jak i na granicy soczewka/powietrze,