• Nie Znaleziono Wyników

Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 34 (21 sierpnia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Świat : [pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 4 (1909), nr 34 (21 sierpnia)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.

Rocznie Rb*. 8. W K r ó le s t w ie i C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą :'K w a r ta ln ie Rb. 3.

Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró­

lestwie i Cesarstwie kop. 75, w A ustryi: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „A lb. S zt." dołącza się 50 hal.

Numer 60 hal. 2 Adres: „Ś W IA T" Kraków, ulicą Zyblikiewicza Ns 8.

CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro­

nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 50. Na 2-ej i 4-e, stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro­

nice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białej stronie kop. 30.

Zaślubiny i zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.

Rdres Redakcyi j Ądministracyi: WARSZAWA, Rl.Jerozolimska 49.

T e le fo n y : Redakcyi 80-75, redaktora 68-75, Ądministracyi 73-22.

FILIE ĄDMINISTRACYI: Sienna Ns 2 te l. 114-30 i Trębacka Ns 10.

W ŁODZI: ul. Zachodnia Ns 28.

p

Rok IV. Ns 34 z dnia 21 Sierpnia 1909 roku.

mn

P

ATHĆFONY I GRAMOFONY S. Grudziński i T. B erger.

Kraków, Szewska, io.

Sprawa Mazurska.

Dom bankowy

KAZIMIERZ JASIŃSKI W arszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.

Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych w arunkach.

E

WARYST FRYZYER W arszawa, Mar­

szałkowska 114, tel. 30.17. Poleca wielki w ybór grzebieni szyldkretowych, ozdobnych i gładkich L atouche’a.

W

IELKA KAWIARNIA Marszałkow­

ska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., 12 bilardów. Śniadania i po­

dwieczorki po 40 kop.

K

RAKÓW —Planty. Punkt zborny prze­

jezdnych. Mleczarnia Dobrzyńskiej.

Dolina Szwajcarska

W OGRODZIE: codziennie koncerty Fil­

harmonii Praskiej po koncercie od g. io l/2 w SALACH: T eatr Liter. Artystyczny

„Chochlik**. T eatr „Fata-Morgana**, Kine­

matograf z obrazami żywymi w sali Kon­

certowej od godz. 4-ej po południu.

tlijcie piw o w aldszleschen.

J. 2B0f

OŻAROWSKI I DOBRSKI, I

WARSZAWA, NOWY ŚW IAT 3 1 .

E> T T T? V WODOCIĄGOWE I

JtY U lY 1 kanalizacyjne. PATENTY NA WYNALAZKI

Włodarkiewicz i Sieklucki W łodzimierska 16.

P

olecamy w ódkę „W SZYSTKO J E ­ DNO* dystylarni ST. GENELEGO.

w W arszawie.

K

MICHALSKA. Sklep świeżych , kwiatów. KRAKÓW, Szewska, 20.

X T AJL EPSZE KAKAO I CZEKOLADA l N J. FRUZIŃSKI. Sklepy: Marszał­

kowska 133, W ierzbowa 8, Senatorska 6.

ę T E F A N PORĘBSKI Kraków, Rynek O Gł. 32. poleca zabawki.

O

WSIANA Mączka Zdrowia. Sternicki i Branicki, Sosnowiec. Żądać wszędzie.

W

YROBY WŁÓKNISTE I. Skrodzki w W arszaw ie, Oboźna, 9, telefon 34-25. Opony nieprzem akalne, namioty, dachy, w iaderka, w ęże parciane, kółka mosiężne do płócien, pasy i liny konop­

ne. Szpagat w różnych gatunkach. P a­

p ier pakow y i inne artykuły techniczne.

, , ---

go. W r. 1883 naliczono po pol­

sku mówiących mazurów pruskich 327,000; obecnie, jeśli ufać można urzędowej statystyce pruskiej, cyfra ta spadła do 147,000. Tej ludno­

ści i temu krajowi poświęca p.

Konstanty Kościński niewielką swą, lecz nader ciekawą książeczkę p. t.

„Sprawa mazurska** *).

Sprawa mazurska...

Niestety, taka sprawa wcale nie istnieje. Są tylko pruscy ma­

zurzy, biedny, opuszczony szczep, dogorywający pod bokiem jedno ple­

miennego wielkiego naiodu.O byt je­

go żadna sprawa się nie toczy — ani tam na miejscu, ani nigdzie indziej.

O kilkanaście mil na północ od Warszawy, wśród głuchej obojęt­

ności całej Polski, odbywa się po­

wolne konanie ludu, który przez tragiczny zbieg okoliczności nie po­

siadał nigdy poczucia, że jest lu­

dem polskim, nie ma tego poczu­

cia dziś i ginie, nie doszedłszy do niego. Być może, że ostatnie to już pokolenie, w którem nad jezio­

rami mazowieckiemi matki uczą dzieci swe po polsku pacierza.

Na całym obszarze Polski nie­

ma piękniejszego i zarazem smu­

tniejszego zakątka ziemi, niż Ma­

zowsze pruskie. Smutniejszego — dla nas. Gdyż serce urzędowego patryoty niemieckiego musi się ra­

dować na widok, jak wioska po wiosce mazurskiej przestaje istnieć dla polszczyzny i roztapia się w mo­

rzu germańskiem. Gdy cała oj-

* ) .Sprawa mazurska'1. Wiadomości z dziedziny historycznej, statystycznej i po­

litycznej. Podał Konstanty Kosiński.

czyzna odradza się, gdy świado­

mość narodowa nie tylko sięga co­

raz głębiej, obejmując warstwy, które jej nigdy nie znały, lecz roz­

lewa się wszerz, poza historyczne granice,—na pięknej ziemi mazo­

wieckiej panuje wciąż cisza śmierci.

Mazowsze pruskie, którego znaczna część jest nabytkiem na­

szej kolonizacyi (podług Kętrzyń­

skiego, osadnicy mazurscy zajęli tu miejsce wytępionych prusaków, po­

bratymców Litwy), nie należało ni­

gdy trwale do Polski. Lecz pol­

ski charakter kraju był tak wybitny, że w czasach zależności Prus ksią­

żęcych od Rzeczypospolitej, w w.

XVI-ym i XVII ym, polszczyzna by­

ła dobrze znana nawet na dworze książęcym w Królewcu. Istniał w tych czasach żywy ruch piśmien­

niczy luterskopolski, którego ogni­

skiem był Królewiec. Jeszcze w wie­

ku XVIlI-ym w koronacyjnej stoli­

cy królów pruskich kwitnęła pol­

szczyzna. Od r. 1718— 1720 wy­

chodziła tu tygodniowa „Poczta Królewiecka", jedna z najdawniej­

szych gazet polskich, przeznaczo­

na głównie dla szlachty, która w tym kraju gęsto jeszcze wów­

czas siedziała. P. Kościński wyli­

cza w swej pracy imiennie około 430 polskich rodów szlacheckich, które w Prusach książęcych posia­

dały majątki ziemskie i nie tylko w życiu rodzinnem, lecz także przy wszelkich aktach publicznych uży­

wały polskiego języka. Cała ta liczna warstwa znikła, przeważnie ulegając procesowi germanizacyi, częściowo przenosząc się w inne strony kraju.

Z upadkiem państwa polskie­

go wzmógł się i tu napór niem­

czyzny, która z kolei zaatakowała lud wiejski, i nie znajdując prawie żadnego oporu, poczyniła duże spustoszenia. W innych prowin- cyach Polski, podległych berłu pru­

skiemu, ulegał proces germaniza- cyjny parokrotnym wahaniom, za-

(2)

leżnym od wypadków na widowni europejskiej; tutaj, w odwiecznem dziedzictwie królów pruskich, po­

chód niemczyzny, chociaż może łagodniejszy, był ciągły i konse­

kwentny. Odpowiadały temu do­

tkliwe nasze straty. Gdy w r. 1787 były w Prusiech wschodnich 142 zbory ewangielicko-polskie, w sto lat potem, w r. 1887, liczba ta stopniała do 114. W 24-ch pa­

rafiach zamilkł język polski. W o- statnim okresie germanizacya w y­

kazać się może jeszcze szybszenii zdobyczami. Gdy na dobitek sio­

ła mazurskie ogarnął prąd emigra- cyi do zachodnio-niemieckich ognisk przemysłowych (około 80,000 ma­

zurów wyemigrowało do Westfalii), spadla liczba ludności mazurskiej w ostatnich 25-u latach, jak to już zaznaczyliśmy na wstępie, z 327,000 do 147,000; a choćby statystyka ta była nawet tendencyjną, to i tak straty nasze okazałyby się jeszcze ogromnemi.

Zaś to, co pozostało, przed- stawiasię jakozupełnie już łatwy łup dla niemieckiego Molocha. Chłop mazurski w Prusiech jest bowiem bierną, nieuświadomioną, pierwot­

ną masą etniczną, której absolut­

nie nic nie broni przed wynarodo­

wieniem, a wszystko ją w ramiona tego wynarodowienia popycha. Cał­

kowity brak rodzimej inteligencyi, odwieczna przynależność do koro­

ny pruskiej, a brak własnych tra- dycyi narodowo-historycznych, wia­

ra luterska, która go zbliża do niemców, a dzieli od reszty roda­

ków, sprawia, że chłop ten nie ma najmniejszego, najsłabszego choćby poczucia przynależności do Polski.

Czuje się on prusakiem do szpiku kości, a wykładnikiem tego jest ślepy kult dynastyczny, jaki panuje wśród tego biednego ludu. Przy takim materyale germanizacya ma zadanie bardzo uproszczone, a szko­

ła niemiecka, wspomagana przez stosunki z zupełnie zniemczonemi miastami, zbiera łatwe i obfite żni­

wo. Język niemiecki, oznaka wyż­

szości kulturalnej, przyjmuje się tak łatwo, że najmłodsze pokole­

nie, zwłaszcza, gdy otarło się o szerszy, bodaj powiatowy hory­

zont, wnosi go samo pod strzechę rodzinną.

Tylko starsza generacya trzy­

ma się polszczyzny, gdyż często nie zna innego języka. Stary chłop mazurski modli się na odwiecznej swej „szwabachą“ w Królewcu dru­

kowanej, ale polskiej książce do nabożeństwa. Dla zaspokojenia tych najprymitywniejszych potrzeb duchowych, drukują się nawet no­

we książki nabożne, co więcej, zdarzają się takie odruchy, jak

protest parafii w Dubieninkach w powiecie gołdapskim przeciw za­

mianowaniu pastora, nie znającego języka polskiego, są lo jednak ob­

jawy czysto praktycznego znacze­

nia, wypływające z kultu religijne­

go i nie mające nic wspólnego z uczuciami narodowemi. Genera­

cya najmłodsza i na to się już może nie zdobędzie. Z każdym rokiem bar­

dziej staje się ona pruską, nie ty l­

ko z ducha, ale i z języka, a wy­

kształcona jej emanacya rodzi ta­

kie kwiaty, jak zniemczony mazur z Szyby pod Ełkiem, dr. Fritz Sko- wronnek (1), który w organach ha- katystycznych zamieszcza płomien­

ne artykuły o możliwości zawle­

czenia „niebezpieczeństwa polskie­

go" do Prus Wschodnich.

Aby stworzyć jak najdogodniej­

sze warunki temu śmiertelnemu procesowi, aby stłumić samą moż­

liwość przyznania się chłopa ma­

zurskiego do identyczności z naro­

dem polskim i tern łatwiej go po­

chłonąć, ogłosił rząd pruski istnie­

nie na Mazurach odrębnej narodo­

wości mazurskiej i języka mazur­

skiego. Ponosząc konsekwencye tej niedorzeczności, musiał też w y­

jąć spreparowany przez siebie „na­

ród" z pod ograniczeń językowych, jakie narzucił ostatniemi czasy ży­

wiołowi polskiemu w obrębie swej władzy. Odpowiadało to zresztą tradycyjnej polityce wobec mazu­

rów, których, w przeciwieństwie do reszty polaków, miano pochłonąć łagodnie i bez bólu. Zgon ich ma być lżejszy, lecz tern pewniejszy.

Jestże ten zgon nieunikniony?

Gdyby warunki obecne nie mia­

ły się zmienić, jeśliby w szczegól­

ności miała nadal trwać głucha obo­

jętność Polski na los Mazowsza pruskiego, odpowiedź nie mogłaby wypaść inaczej, niż twierdząco.

A przecież nad krajem tym, który w naszych oczach odpada od ży­

wego ciała ojczyzny, mogłaby jesz­

cze zapłonąć gwiazda nadziei.

Chłop mazurski czuje się pru­

sakiem, lecz mówi po polsku, mó­

wi jeszcze po polsku. Tą jeszcze otwartą furtką, póki czas, mogłaby Polska dostać się do jego umysłu i serca. Nie z świadomego przy­

wiązania, nie z wyższych, idealnych pobudek, lecz z przyrodzonego kon­

serwatyzmu trwa chłop mazurski do tej pory przy swym języku.

Ponieważ w tym języku modli się, szuka w nim także książek do za­

spokojenia potrzeb religijnych. Pol­

ska książka religijna mogłaby stać się iskrą, rozpalającą na nowo w y­

gasające ognisko. Tych książek brak na Mazurach. P. Kościński opowiada o tern w pracy swej na­

der ciekawe rzeczy. Oto niedosta­

tek literatury religijnej w języku polskim rodzi na Mazurach zjawi­

sko nieznane w innych stronach kraju: czyni z samego chłopa auto­

ra i wydawcę. Tłómaczenia niemiec­

kiej postyli dokonywa swego czasu gospodarz wiejski, Jan Dorsz, z pod Szczytna, i wydaje je własnym na­

kładem w Jarisborku. W tymże Jańsborku ogłasza inny gospodarz, Jan Bądzio, „Czytania nabożne ku chwale Boga". W lecie ubie­

głego roku krążyła po wsiach ma­

zurskich odezwa Jana Sakuta, któ­

ry donosił: „Ponieważ za mało du­

chownych pieśni w mazurskim ję­

zyku mamy, więc wydałem nowy kancyonał, ułożony od znanych au­

torów, zawierający w sobie 700 bez mała nowych pieśni, pod tytułem:

Harfa podróżna dla pielgrzymów do góry Syon". Język „mazurski", o którym wspomina nakładca, to oczywiście najautentyczniejszy ję­

zyk polski, skażony tylko przez wpływ niemczyzny. Takich książek łaknie lud mazurski, lecz nie może ich nabyć w pożądanej ilości, gdyż jest ich zbyt mało. P. Kościński zamieszcza bardzo ciekawy spis no­

wszych i starszych książek w „ję­

zyku mazurskim", które nabyć mo­

żna w handlach tamtejszych; jest ich 21.

Że druk religijny może z cza­

sem utorować drogę lekturze świec­

kiej, więc także i politycznej, zro­

zumiał to doskonale rząd pruski i pragnąc zabezpieczyć się z góry przed narodowo polską propagan­

dą, założył przed laty umyślne pi­

smo dla mazurów, wydawane do­

tychczas w Królewcu p. t. „Pruski przyjaciel ludu", rozsyłane po ca­

łym kraju, w znacznej części bez­

płatnie. Gazetka ta, pisana okrop­

ną polszczyzną, pracuje gorliwie nad utrzymaniem separatyzmu ma­

zurskiego, zohydza i ośmiesza wszy­

stko, co polskie i umacnia silne i tak na Mazurach bałwochwalstwo dla potęgi pruskiego państwa i świet­

ności niemieckiej kultury, a tem, samem przygotowuje grunt dla zu­

pełnego wynarodowienia mazurów.

Z łamów tego pisemka przytacza p. Kościński charakterystyczny, pe­

łen najordynarniejszych wyzwisk wiersz antipolski, który wyraziwszy nadzieję, że wierny lud mazurski (tu i owdzie nazywany także „lu­

dem pruskim") zawsze statecznie stać będzie „przy królu i pruskiej ojczyźnie", kończy się okrzykiem:

„Maszeruj, polaku, do Krakowa swego!"

Tym polakiem, odsyłanym do Krakowa, jest mianowicie jedyne na Mazurach w duchu polskim wy­

dawane pismo: założony przed trze­

ma taty w Szczytnie „Mazur", wy-

(3)

chodzący trzy razy'' tygodniowo i z trudem torujący drogę ducho­

wemu połączeniu ludu mazurskie­

go z resztą Polski. Prasa polska na Mazurach ma swą skromną hi- storyę. W połowie ubiegłego wie­

ku, za rządów Fryderyka Wilhel­

ma IV, gdy cała polityka pruska wobec polaków odznaczała się skłonnością do ustępstw, a Poznań był wybitnem ogniskiem narodo­

wego i umysłowego życia polskie­

go, wychodziło także na Mazurach, w Ełku, wzorowe i dość rozpo­

wszechnione pismo: „Przyjaciel ludu lecki". Po długoletniej przerwie, w czasie której tylko urzędowy kró ­ lewiecki „Przyjaciel" szedł pod strzechę mazurską, podjęto znowu na Mazurach próbę założenia p i­

sma dla mazurów w duchu pol­

skim. Próby te zawodziły niestety.

„Mazur" jest próbą najnowszą, szczęśliwszą od poprzednich, lecz wobec indyferentyzmu narodowego mazurów, który w cokolwiek, oświe- ceószych warstwach zamienia się w duchowe prusactwo i wobec środ­

ków, jakiemi rozporządza niemczyz­

na, wysiłki jego są kroplą w morzu.

Bądź co bądź, grunt do dzia­

łania jeszcze istnieje i oddziaływanie z naszej strony, dopóki język pol­

ski rozbrzmiewa na Mazurach, jest możliwe. Wostatnich czasach wzmo­

cnił się nawet nieznacznie żywioł polski wskutek nabycia kilkunastu większych majątków ziemskich przez polaków, przeważnie z Poznań­

skiego i Prus zachodnich. to od stu lat pierwsi więksi wła­

ściciele ziemscy na Mazurach. Po- zycya to do wpisania w rubryce korzyści, jednakże znaczenie jej jest zbyt małe, aby mogła wpłynąć cokolwiek wydatniej na los kraju.

Los ten pozostaje, jak był, arcysmutny. Ani wysiłki jednego, choćby najlepszemi chęciami prze­

jętego pisma, ani skromny przy­

rost ziemi, zresztą zbyt nietrwały, nie mogą równoważyć olbrzymich szkód, jakie żywiołowi polskiemu każdego dnia niemal wyrządza tu zdobywcza, świetnie uposażona i nienasycona nigdy niemczyzna.

Mazurzy zginą, jeżeli z szybką i wy­

datną pomocą nie przyjdzie im reszta Polski. StolicaMazowsza, Warszawa, najbliżej położona, najzasobniejsza i najbezpośredniej zagrożona ewentual nem zgermanizowaniem Prus wscho­

dnich, jest w pierwszym rzędzie powołaną do pośpieszenia z pomo­

cą ginącemu szczepowi. Dość wszak­

że spojrzeć na kartę geograficzną Królestwa, aby zrozumieć jak ży­

wotną dla tej największej dzielnicy polskiej sprawą jest utrzymanie przy życiu mazurów pruskich. Z chwilą zupełnego wynarodowienia ich cała

Z Tow. Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie.

północna granica Królestwa staje się granicą niemieckiego języka, a Warszawa staje się na terytoryum polskiem kresową placówką. Mimo wszystkie klęski i męczeństwa, przez jakie stolica Polski musi sama prze­

chodzić, nie da się niczem uspra­

wiedliwić jej niepojęta bierność wo­

bec historycznego faktu konania u jej progów niemal ćwierćmiliono- wego odłamu narodu. Działając z najbliższego sąsiedztwa, jakże łatwo było podtrzymać żywotność biednego szczepu mazurskiego! Dziś dożywamy haniebnej chwili, część Mazowsza staje się etnogra­

ficznym gruntem niemickiem, a tuż za plecyma Warszawy miano „Ma- sowia" służy już niemieckim p i­

smom i związkom naukowym.

Czy w tej chwili stanowczej, w chwil i ostatecznie rozstrzygającej, nie wyłoni się w Polsce „sprawa mazurska", która istnieć u nas po­

winna była od całych pokoleń?!

Czy geniusz narodu, walczący z po­

wodzeniem na tylu frontach, niezwróci się także na północ, ku czarująco pię­

knym jeziorom Mazowsza pruskiego,

Wojciech Kossak. Portret p. D.

aby konający lud mazurski ocalić od śmierci, a siebie od niepowetowanej straty i nigdy nie zmytej hańby?

Poznań. Jan Krzywda.

2. krakowskiego Salonu.

Witold Żegociński. Witraż

3

(4)

Najogólniejsze zadania.

Dr. M iecz. Norkowski, pre ­ zes P olskiego Zw iązku Na­

rodow ego w Krakowie-

„Polski Związek Narodowy".

— ...Skupić owo mnóstwo różnego rodzaju stowarzyszeń, jakie w kraju naszym istnieją, w jedno wielkie ogni­

sko... Obok rozmaitości zadań i pra­

cy rozbudzić we wszystkich poczucie wspólności celów, a wszystkie wysiłki do jednego naj­

wyższego skie­

rować ide-ału...

W ten sposób określono zada­

nie, jakie wy­

tknął s o b i e przed rokiem w Krakowie za­

łożony „Polski Związek Naro­

dowy”.

Nazwa jego przypomina ży­

wo znaną do­

brze, wielką or- ganizacyę, jaka od trzydziestu latistniejewśród wychodztwa naszego w północnej Ame­

ryce. Nietylko nazwa. Cała organizacya polsko-amerykańska była, zdaje się, pier­

wowzorem, który postanowiono w Kra­

kowie naśladować. „Wytworzyć wiel­

ką konfraternię wszelkiego rodzaju sto­

warzyszeń", co Związek krakowski ja­

ko cel swój określa, byłoby zadaniem godnem trudu, gdyby było wogóle wy- konalnem. Lecz nawet na obczyźnie, więc tam, gdzie z natury rzeczy naj­

silniej występuje dążność do zacierania się różnic, ideał ten nie dał się osią­

gnąć. Skupienia i tu muszą się odby­

wać na pewnych ściślejszych podsta­

wach ideowych. Tern bardziej musi się to dziać w kraju, a zwłaszcza w dziel­

nicy wolnej od politycznego ucisku, jaką jest Galicya. Czuli to zresztą sa­

mi twórcy „Polskiego Związku Naro­

dowego" w Krakowie, skoro do udzia­

łu zaprosili tylko te stowarzyszenia, koła i organizacye, które za podstawę dążeń narodowych uznają religię ka­

tolicką. Jest więc Związek organiza- cyą narodową na tle katolickiem. Po- lacy-protestanci, polacy-żydzi nie mo­

gą w ramach jego pracować.

Bezpośrednim celem Związku jest utrzymywać za pomocą ścisłego kon­

taktu ducha łączności między pokrew- nemi stowarzyszeniami, celem dalszym pielęgnowanie powszechnej solidarno­

ści społecznej, a tern samem wzmocnie­

nie sił całego narodu.

Ramy dla działania stworzono od razu bardzo szerokie. Organizacya jest pomyślana tak, jakby miała objąć setki stowarzyszeń, podobnie jak się ma rzecz ze Związkiem amerykańsko- polskim. Centralnym organem jest za­

łożone również przed rokiem czasopi­

smo „Wawel", które program swój określiło w następującem zdaniu: „usu­

nąć rozdział klasowy—złączyć wszyst­

kich w jednę polską rodzinę do obro­

ny najdroższych ideałów". Dąży Zwią­

zek do stworzenia w Krakowie „Do­

mu Polskiego", któryby był widomem ogniskiem jego usiłowań. Powołał do

życia instytucyę kredytową pod nazwą

„Bank Polskiego Związku Narodowe­

go". W dalszej perspektywie ma przed sobą zakładanie i wspieranie stowarzy­

szeń ekonomicznych i społecznych, jak stowarzyszeń zawodowych, współdziel- czych, kuchni i gospód ludowych, sa- natoryów, internatów, biur informacyj­

nych, tanich domów mieszkalnych. Do tej twórczej działalności dostarczy pod­

staw Bank i ewentualne inne instytu- cye finansowe, a wszystkie owe, na różnych polach pracujące stowarzysze­

nia i zakłady będą kółkami w ogól­

nej machinie związkowej. Oprócz już istniejących, będzie więc Związek sam tworzył stowarzyszenia nowe i wcielał je do swej organizacyi. Nakoniec zorganizował dla wszystkich członków związkowych stowarzyszeń, pod pew- nemi określonemi warunkami, już pros­

perującą pomoc prawną i materyalną.

Gdyby rachuby dopisały, mogłaby w ten sposób powstać instytucya isto­

tnie potężna. Czy rachuby te dopiszą?

„Związek Narodowy Polski" istnieje od roku. W ciągu tego czasu zdołał skupić kilka stowarzyszeń krakowskich, przeważnie zawodowych, i założyć bank, na małą początkowo skalę, który w całej tej robocie ma się stać ważnym czynni­

kiem. Resztę—okaże przyszłość.

Wan.

Ossolineum.

Przy jednej z zacisznych i wy­

twornych ulic Lwowa, tuż za obrębem handlowego śródmieścia, wznosi się gmach, który w tradycyi kulturalnej miasta zajmuje miejsce honorowe, a w życiu umysłowem całego narodu odegrał wybitną rolę. To „Zakład narodowy imienia Ossolińskich”, kró­

cej i popularniej: „Ossolineum”.

Kto raz bodaj był w pięknej sto­

licy Galicyi, ten musiał sobe na zaw­

sze zapamiętać ów wielki i ujmujący swemi szlachetnemi formami budynek, jeden z najpiękniejszych w mieście, które, na przekor swojej złej w tym kierunku sławie posiada w architektu­

rze więcej cennych okazów, niż się to wydaje niejednemu z lwowian. Ocie-

Zakład Ossolińskich we Lwowie.

hiony starym ogrodem, złamany ma­

lowniczo w podkowę, którą tworzą dwa skrzydła boczne, a w środku przerwany śliczną występującą fasadą, ciągnie się gmach Ossolineum na znacznej przestrzeni ulicy, która od niego otrzymała nazwę. Gmach ma swą czcigodną przeszłość. Był klasztorem.

Zakupiony przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego na pomieszczenie bi­

blioteki, uległ bardzo szczęśliwej prze­

budowie, która do dziś bez zmiany zachowała swój charakter. Budowni­

czym, który go przekształcił, był Józef Bem, późniejszy „lew siedmiogrodzki”, bohater węgierskiej wojny o niepod­

ległość. Mało też które zbiory w Pol­

sce, poza Biblioteką Jagiellońską mo­

że żadne, nie posiadają tak pięknego pomieszczenia, jak fundacya Ossoliń­

skiego.

Stworzone wspaniałą ofiarnością jednego człowieka, który niespożyty pomnik wystawił sobie niem w pamięci narodu, Ossolineum przechodziło w cią­

gu stuletniego już blizko swego ist­

nienia smutne i świetne koleje. W pią- tem i szóstem dziesięcioleciu ubiegłe­

go wieku promieniowało swym ruchem naukowym na całą Polskę; wiązały się z niem wówczas najświetniejsze imio­

na naszej umysłowości, z Karolem Szajnochą i Augustem Bielowskim na czele. Były także lata upadku, gdy rząd austryacki policyjnemi szykanami usiłował zgasić to świetne ognisko. Od lat czterdziestu idzie rozwój Ossolineum po równej linii, a w ostatniej tej fazie wiąże się z niem trzecie wielkie imię, lśniące na niebie polskiej nauki, imię czcigodnego Antoniego Małeckiego.

Zakład rozrósł się do potężnych rozmiarów. Tworzy go olbrzymia i cen­

na biblioteka książek i rękopisów, jed­

na z największych, jakie posiadamy, połączona z pracownią naukową, oraz mniejsze a bardzo piękne muzeum pamiątek i zabytków historycznych i galerya staiych obrazów z XVII, XVIII i początków XIX wieku. Mu­

zeum jest oddzielną fundacyą Lubo­

mirskich, złączoną jednak po wieczne czasy z fundacyą Ossolińskiego, która stanowi główny zrąb Zakładu. Osso­

liński, stwarzając bibliotekę, okazał się nie tylko patryotą gorącego serca, ale także przezornym i przewidującym me­

cenasem nauki. Nie tylko zgromadził

(5)

cenne zbiory , i oddał je na użytek publiczny, lecz zapewnił im możność dalszego rozwoju. Obszerny gmach Zakładu, który szczodry fundator wraz ze zbiorami darował narodowi, obli­

czony był na długoletni rozwój, a osob­

na darowizna z dóbr ziemskich stwa­

rzała bezpieczną i trwałą podstawę tego rozwoju. Temu zawdzięcza też Ossolineum żywy ruch naukowy, jaki kwitnie w jego murach, i nieustanne pomnażanie się zbiorów. •' i

O postępach w jednym i drugim kierunku informuje zarząd Zakładu w corocznie ogłaszanych sprawozda­

niach. Leży przed nami ostatnie z tych sprawozdań, za rok 1908. Trud­

no zapuszczać się w las jego szczegó­

łów. Z najwybitniejszych tylko godzi się .zapisaćnieoceniony nabytek, jaki

Rozwój kulturalny czechów w ostatnich 100 latach.

II.

Czasy Bacha i wszechpotęgi biu­

rokratycznych pasorzytów — to naj­

smutniejsza karta w dziejach zarówno czechów, jak i galicyjskich polaków.

Strumień życia narodowego zapada znów od czasu do czasu pod ziemię.

Do pełnoletności przychodzi po zno­

szącym pańszczyznę patencie Ferdy- nandowym największa i najszersza warstwa—lud, a punkt ciężkości z ży­

cia małomieszczańskiego przesuwa się zwolna na życie wsi. Pomimo zaciekłego ucisku centralistyczno - wszechgermari- skiego, przybywa już i czeskich pism pe- ryodycznych. Do pierwszego literackiego z r. 1806, do pierwszego naukowego z r. 1821, dołącza się koło r. 1850 aż 7 czeskich; nie jest to wiele, ale i nie mało, gdy się zważy, że dopiero wła­

ściwie 2-gie pokolenie umie czytać po czesku i rozumie. Ze zdobywaniem Moraw dla czeskiej idei narodowej idzie ręka w rękę zdobywanie jak naj­

szerszych warstw sedlaków dla kultu­

ralnego uświadomienia. Już i do uni­

wersytetu i do politechniki przedostają się czesi jako profesorowie, już w ko­

rytarzach uczelni najwyższych śmielej brzmi „idiom słowiańsko-czeski“. Teatr jest nadal utrakwistycznym, czy to w redutowych salach na Różanej czy w Arenie i najciężej musi walczyć z obojętnością publiki praskiej. Zain­

teresowanie się nim rośnie dopiero, gdy repertuar narodowy dostaje dwóch prżepłodnych dostawców, KHcperę i Ty­

la, z których każdy płodzi po kilka­

dziesiąt dramatów patryotyczno-rycer- sko-średniowiecznych, taszcząc na sce­

nę oczywiście i Husa i Źyżkę.

Ogól narodu cokolwiek chłodnieje w zapałach bezkrytycznych dla każde-

w najbliższym już czasie czeka Osso­

lineum w postaci archiwum domowego Sapiehów z Krasiczyna, które ks. tWł.

Sapieha składa tu w depozycie. Lecz suma cyfr i szczegółów, objętych sprawozdaniem, daje wspaniałe świa­

dectwo żywotności tej świetnej pol­

skiej placówki kulturalnej, którą Osso­

liński stworzył we Lwowie. Zastęp osób, studyujących w pracowni nau­

kowej Zakładu, nigdy jeszcze nie był tak znaczny, jak obecnie. Jestto sku­

tek ogólnego ożywienia się we Lwo­

wie ruchu umysłowego, który w ostat­

nich latach wzmógł się tu w sposób imponujący i wzmaga się w dalszym ciągu, nawzajem jednak jest Ossoline­

um samo czynnikiem, który na postępy tego ruchu wywiera wpływ doniosły.

Lwów. J* Leski,

go drukowanego słowa, a natomias1 pracuje coraz intensywniej w praktycz­

nych zawodach, w warsztatach i na roli. Życie narodowe nabiera charak­

teru dośrodkowego. Poczucie siły wzrasta znów o jeden stopień po upadku sromotnym Bacha. Rok 1862, to rok emancypacyi całkowitej te­

atru czeskiego, który, rozwiódłszy się z niemieckim, przenosi się do wła­

snej, tymczasowej „budy”. Rok 1863, to data narodzin nowej muzyki cze­

skiej w Smetany „Braniborach w Cze­

chach', tej muzyki, która z czasem, reprezentowana jeszcze przez Dwo- rzaka i Fibicha, stanie się jednym z bardzo typowych przejawów ge- nialności plemiennej i zdobędzie so­

bie Europę w tryumfalnym pocho­

dzie.

Dusza ludowej burżuazyi czeskiej kształtuje się właśnie w tych latach, co prawda nie zawsze bardzo szczęśli­

wie, gdyż reakeya wiedeńska, pchając ją w objęcia kazionnego panslawizmu lub, przekupując dla austryackiej idei centralistycznej, demoralizuje ją tenden­

cyjnie. Są to właśnie czasy renega­

tów Preclitschków w Galicyi, jako

„forsteherów“, „krajshauptmanów", „ho- fratów“, wyśmianych świetnie przez naszego Lama i czasy takichże prec- liczkowych renegatów czeskich na ro­

syjskim uniwersytecie w Warszawie, ubierających się w czamary, wielbicieli Milutina i Czerkaskiego.

Ta sama era narodzin burżuazyi kształtuje też młodoczeski liberalizm, ta sama w początkach swych wyszydza przepiękny poemat Mahy: Maj, w koń­

cach swych przemilcza Zeyera, ogła­

dza wielkiego mistrza malarstwa Ma- nesa. Patryotyzm z tych czasów lubi

na niedzielę odtańczyć sobie kama- rińską na przekorę Wiedniowi, sło- wiaństwo tych czasów jedzie do Mo­

skwy Katkowa i Tołstoja, jako do Mek­

ki antygermańskiej. Na te lata przy­

pada też zadrażnienie największe sto­

sunków polsko-czeskich, w tych latach grasuje nagminnie typ czeskiego par- weniusza i karyerowicza, typ uniżonego lojalisty to dla Petersburga, to dla... Wie­

dnia. Egotyzm patryoty czny zwyradnia się w kierowniczych grupach w ego­

izm szowinizmu, podszytego kultem dla despotyzmu. Są to czasy ciężkiego i ciem­

nego przesilania się czeskiej idei po­

litycznej. Nie grzebiąc w tem dziś już opuszczonem śmietnisku poronio­

nych kombinacyi historyozoficznych, zaznaczyć trzeba, że pod tą zewnętrz­

ną skorupą lawy, brzydką, brudną i twardą, rozpościerało się życie żywe i bujne, wytwarzające specyalne formy solidarności narodowej, specyalne in- stytucye narodowego uświadamiania, specyalny ton demokratycznego egzy­

stowania. Szkoły, macierze, besedy, wystawy świętojańskie, nalepki, podat­

ki narodowe, te wszystkie charaktery­

styczne kształty solidarności społecz­

nej wytwarzały się w myśl poszeptów ducha plemiennego. Z wzrostem prze­

mysłu ludowego, artyzmu w pracach zimowych na wsi, wzrasta i strawna literatura ludowa, szeroko się rozlewa­

jąca, fortunnie zaczęta standard-wor- kiem B. Nemcowej „Babiczką", pod­

pierana talentem Trzebickiego, a do dzisiejszych czasów dochodząca w na­

zwiskach: Reissa, Bahra, Szimaczka, Sztecha, Kronbauera i innych. Wielką twórczość w mocnej prozie i wykwint­

nej już poezyi sygnifikuje tryumwirat trzech filarów literatury: Neruda, Cech i Vrchlicki. W nich już powieść, dra­

mat, nowela, felieton i wszystkie wo- góle formy krasopisarskie otrzymują całkiem świadomych, europejskich i bar­

dzo płodnych przedstawicieli. Smak ich i styl, tresura umysłowa i dyscy­

plina artystyczna emancypują się z pod popularno-spiessbiirgerskich modelów i patronów niemieckich, a widoczne skłanianie się ku romańskiej kulturze, francuskim wzorom— w wielu już pra­

cach się przebija.

Wreszcie i sztuka dramatyczna dostaje swój chram godny tumu świę­

tego Wita, w pamiętnym r. 1881.

W tych warunkach Narodne Divadlo staje się istotnie i świątynią w Efezie i miejscem Dyonyzejskich „sławności".

Pielgrzymują doń tłumy z najdalszych stron i zakątków Bohemii. Uroczystość otwarcia staje się w wielkim stylu świętem narodu. I choć złośliwem lo­

su zrządzeniem 12 sierpnia tegoż sa­

mego roku wszystko jednej nocy idzie na pastwę płomieni, naród czeski już genialnie solidarny, ambitny, czujny, bogaty, wici smutne otrzymawszy, groszowemi datkami w dni kilkanaście zbiera jeszcze większy fundusz. I staje po dwóch latach jeszcze wspanialsza

„kapliczka nad Wełtawą", monument aere perennius! Ten symbol renesanso­

wy narodowej woli i siły długi czas teraz będzie streszczał w sobie sumę najrozmaitszych przejawów duchowego żywota. Wszystko wysili się na to,

5

(6)

aby w tej świątyni Piękna język cze­

ski miał już ton imperatywny i pański.

Do apelu staje cały szereg twórców dramatycznych, jak Halek, Samberk, Stoi ba, Bordech, Wł. Cech, Szubert, śród których na pierwsze miejsce wy­

bija się pierwszorzędny mistrz słowa, poważny, mocny i pański twórca Jira- sek, święcący kolejno cały szereg za­

służonych tryumfów, szczęśliwy autor

„Margrafa Gerona" i istnego snu cze­

skiej nocy letniej: „Latarni..."

Na polu a raczej ugorze politycz­

nym czesi patentem konstytucyjnym z 1860 r., czując się skrzywdzonymi, rozpoczynają swój absenteizm parla­

mentarny, bodaj że niefortunny. Obie­

cany współabsenteizm polski w ostat­

niej chwili zawodzi, pomnażając wza­

jemne gorycze, niechęci i żale... Re­

wanżując się za bezsprzeczne zaparcie się czechów przez pobratymców gali­

cyjskich, przezywają odtąd „Narodni Listy" a z niemi wszyscy młodoczesi i całe Czechy Królestwo Polskie „Powi- ślem“- Wreszcie za Taaffego następuje zelżenie w napięciu antygermańskiem przeciw Wiedniowi i absencya się koń­

czy. W r. 1882 dostają czesi własny, peł­

ny uniwersytet po długoletnich, mozol­

nych, ale pełnych taktu, powagi i su­

mienności staraniach, nie stanowiących żadnej analogii z hajdamackiemi uja- daniami i borbami działaczy - borytieli ukraińskich. W Narodnim Divadle to Vrchlicki to Smetana zastawiają przed swym narodem dosłowne uczty artys­

tyczne, a Szekspir kanonicznie i pietys- tycznie wystawiany staje się własno­

ścią kulturalną czechów.

W r. 1885 daje Honza wielki ju­

bileuszowy koncert swej pracy realnej i swego patryotyzmu przemysłowego i gospodarczego w Pradze. Egzamin cum sum m a laude zdaje już przeszło 4-milionowy naród. W r. zaś 1892 na wystawie teatralno-muzycznej w Wie­

dniu czeska muzyka i czeski teatr święcą wielki absolutny tryumf sukce­

sami „Dalibora", „Sprzedanej narzeczo­

nej", „Dymitra" i pięknej poezyi Vrchlic- kiego. Nawa narodu czeskiego z po­

tężnego i trwałego materyału zbita płynie spokojnie ku tajemnym dalom przyszłości, nie przechylając się na boki nawet przez to obecne, gorszące omal polskie rozprzężenie śród brygady swych marynarzy; płynie spokojnie, bowiem u steru nawy stoi z zakasa- nemi rękawami dzielny Honza, dojrza­

ły, dorosły, twórczy, trzeźwy lud.

Od czasu jeszcze, kiedy zwyciężył t. z. pozytywny kierunek polityczny t. j.aiiaż jakoby cośkolwiek z naszych dawnych haseł organicznej pracy, a coś niecoś z ugodowego realizmu, w każ­

dym razie kierunek chemicznie wy­

prany z wszelkiej blagi idealistycznej i przelicytowywania się we frazesach, tempo życia ogółowego wzmogło się też niesłychanie, a sukcesy narodowe mnożą się mimo pozornego zniechęcenia i braku oryentacyi na samej życia pu­

blicznego powierzchni. Niesłychane zróżniczkowanie się w programach i do­

ktrynach polityczno - socyalnych nie tyka ani na jednym punkcie peryferyi solidarności i ekspansyi gospodarczej,

nie oziębia ani o stopień wysokiej tem­

peratury uczuć narodowych. Może w je­

dynych Czechach istnieje dosłowna do­

ktryna i partya patryotycznego socya- lizmu. Naj zagorzalszy socyal-dem okrata uzna w pośle leaderze Kramarzu dzia­

łacza europejskiego gestu, dzięki któ­

remu bawełna z 250,000 wrzecion je- dzie już i dolndyi. Pod hasłem koope­

ratyw sunie swój ku swemu i wszyscy są silni swym zespołem. Ten kapital­

ny zespół podziwia się i w Naródniem Divadle, i zazdrości się go na Cieszyń- skiem Śląsku, w kapeli Filharmonii i na zebraniach politycznych na Mo­

rawach, ba, nawet i w amerykańskich koloniach i u cukrowników na Wołyniu.

Nie trzeba ich sądzić według polemik, waśni, podkopywań i intryg stron­

nictw, klubów, swarów i zapienione­

go wrzasku dziennikarzów, ale trzeba ich widzieć i admirować, gdy będzie chodziło o czeski uniwersytet w Brnie (w 1908 r. odmówiony) lub o regulacyę Wełtawy czy Łaby! Wtedy ta brygada czeska ze 108 ludzi, na 8 klubów niepo­

trzebnie rozbita, da wielki spektakl kar­

ności, jak go dawała już tyle razy, choć­

by ostatnio przy wystawie r. 1908;

nawet enfant terrible Klofacz nie wyr­

wie się wtedy ze swoim rozwichrzo­

nym indywidualizmem, jako nasze Fi­

lipy z Konopi się wyrywają, by potem uciec... na Pragę...

I choć tej załodze z parlamenta­

rzystów i polityków czeskich można- by wiele zarzucić, choć sukcesy na polu politycznem czechów nie mogą się równać ani części ich sukcesom kulturalnym, to jednakże z góry za- strzedz trzeba że przegrane polityczne zewnętrzne bynajmniej nie paraliżują życia wewnątrz, nie demoralizują, nie wywołują stanów tak klinicznej de- presyi ‘ogółowej, jak np. u nas. Na szachownicy austryackiej polityki mo­

gą zgorączkowani leaderzy brać mata po macie, a w kraju puls życia bije całkiem równomiernie. Po odniemcze- niu Pragi—i całej plejady miast czeskich przychodzi kolej na wytrzebienie na­

pływowej szwabszczyzny z miast mo­

rawskich. Już nie jedno, ale cztery muzea mieści w swych murach złota Praga i nie jeden bank, lecz czte­

ry wielkie a moc i przemoc małych

„załozni" choćby w najmikroskopij- niejszych miasteczkach. W pejzażu Szwajcaryi czeskiej stare ruiny dziw­

nie nie kłócą się a harmonizują z ko­

minami fabryk i „zawodów", 150 zam­

ków starych tworzy pendent do 150 cukrowni. Typ wielkosedlaka zaczyna być typem herbowym Czech. Wszędy gospodarka najintensywniejsza, najpo- stępowsza, wszędy rola i gleba „uprze­

mysłowiona". Szkoły fachowe i szkoły gospodarskie kształcą młodzież, której patryotyzm polega na pracy, sporcie, oszczędności, erotycznej, normalności, fizycznej sprawności, znajomości dzie­

jów ojczystych nie na deklamacyach i histerycznych atakach.. Nadproduk- cya inteligencyi pcha młody narybek do industryi i handlu, nie do pajdo- kracyi dyletantyzmu literackiego, straj­

ków, bojkotów, szpitalów i nędzy.

Budżet oświatowy w r. 1907 wynosił w samem Król. Cześkiem 43 mil. koron,

analfabetów czechów jest 4.26% w Au­

stryi (gdy polaków w Galicyi 4O.82°/o, a w Królestwie?., a w Warszawie?..) Czeskich gimnazyów w Austryi istnie­

je 52 (polskich 49), realnych szkół czeskich 43 (polskich 11) politechnika praska i berneńska miały w r. 1907 czechów 2,952, uniwersytet praski prze­

szło pięć tysięcy! W języku czeskim wychodzi 320 pism politycznych, 530 niepolitycznych (w r. 1885 było wszy­

stkiego 175) jedna polityczna gazeta przypada w Austryi na 18,900 czechów (na 44,762 polaków). Uzupełniające szkoły przemysłowe dla rzemieślników ukończyło w r. 1907 niemców 56 ty­

sięcy, czechów 55,998, polaków 7,067;

stowarzyszeń rękodzielniczych jest w Czechach 328, a członków 54,230 i t. d. i t. d. Sokół czeski liczy w ogól­

nej sumie do 70,000 członków... Cze­

chów po ministeryach austryackich jest mniej więcej cztery razy tyle co polaków... Teatrów czeskich w Pradze jest obecnie sześć, a trup amatorskich, zorganizowanych w stałe związki prze­

szło 60. W Otta „Słowniku naukowym' współpracowało przeszło tysiąc stu uczonych czeskich. Oto wonna cyfer wiązanka; Czesi mogą jeździć swemi wagonami, ścigać się swemi automo­

bilami i swemi rowerami, grać na swo­

ich instrumentach, pisać swoją steno­

grafią, zarzucać świat swemi gramofo­

nami, pić swoje piwo i swoje wino, wyrabiać swoje maszyny drukarskie i drukować na swoim papierze, mają samodzielny eksport i import, tani kredyt dla wszystkich spółek udziało­

wych, zorganizowany kapitał. Oparci na samych sobie, mogą sobie zupełnie wystarczyć, nie oglądając się na niko­

go w Europie. Szacunek, jaki dla ma­

łego ledwie, że siedmiomilionowego na­

rodu, żywi cała rasa anglosaska, sym- patya, z jaką do nich odnosi się na­

wet tak wstrętnie egoistyczna Francya, i bojaźliwa, wzgardliwa nienawiść, jaką względem czechów pieni się zdegene- rowany prusactwem pangermanizm, są najwyraźniejszemi, sprawdzonemi do­

kumentami wartości tego jedynie kul­

turalnego z narodów słowiańskich.

Pozostawałaby jeszcze kwesty a, jak na podwalinach tak imponującego od­

rodzenia się przedstawia się dzisiejsza kultura form bytu, towarzyskiej egzy- stencyi, wyrobienia światowego, dobre­

go smaku, wykształcenia, stosunek do sztuki i piękna, wreszcie korona życia, kultura duchowa. Otóż i na tych po­

lach i w tych wyższych i wysokich regionach zanotować przyjdzie same plusy i progresy. Czesi zwolna ale systematycznie wyzwalają się ze swo­

jej poczwarkowej fazy małomieszczań- stwa. Społecznością demokratyczną zo­

staną już zawsze, a w typie ogłady zewnętrznej najwięcej zbliżać się bę­

dą do rubasznych i swobodnych Ame­

rykanów. Nie mieli wieku XVIII w swych dziejach i nie mają szlachty. Wpraw­

dzie obecnie, po Lobkowiczach, Thu- nach, Harrachach już coraz więcej rodzin arystokratycznych od wieków zniem­

czonych, zaczyna pośpiesznie się cze- chizować (świeżo hr. Kaunitz, pisząc się Kounic, ofiarował 600,000 koron na

Dom Akademicki w Brnie), wprdawzie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie można, nie wolno przy współżyciu liczyć się tylko z wła- snemi pożądaniami i z własną je­.. dynie

Za pamięci ludzi, żyjących dziś jeszcze, łosie trzymały się stale w granicach Królestwa Polskiego; za naszej jeszcze pamięci zwierz ten nierzadkim był na

wadzą do celu—najmniej zaś te, które obracają się w dziedzinie czystej teo- ryi, lub jednostronnie uwzględniają pewne tylko rodzaje wrażeń, których dostarcza

Z żalem myślę, że już w życiu takiego teatru nie zobaczę, gdyż kwiat jego czysty i czuły, jaki mi dano było jeszcze oglądać, przez zetknięcie z

szczenie tablicy pamiątkowej na domu, w którym zm arł, zwraca się z prośbą do wszystkich polaków, aby zamanifestowali swą obecnością przyjaźń , łączą­. cą

Poczucie świadomości narodo ■ wej, rozbudzone w Polsce już za Łokietka, zdaje się być w Czechach późniejsze i łączy się niemal z na­.. rodzinami

zbędnej, w całości na prywatnej opiece leżącej,—jak to się stało, że ten kraj, właściwie nawet jeden nieduży jego zakątek, znalazł w so­.. bie tyle

rzenie po świecie Sztuki byłoby ko- rzystnem i dla naszego artysty, co nie jest wcale niemożliwem, tern bardziej, że doświadczony ćwierćwiekową pracą jubilat