PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4.
Rocznie Rb*. 8. W K r ó le s t w ie i C e s a r s t w ie : Kwartalnie Rb.2.25 Półrocznie Rb. 4.60 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic ą :'K w a r ta ln ie Rb. 3.
Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Kró
lestwie i Cesarstwie kop. 75, w A ustryi: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „A lb. S zt." dołącza się 50 hal.
Numer 60 hal. 2 Adres: „Ś W IA T" Kraków, ulicą Zyblikiewicza Ns 8.
CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego miejsce na 1-ej stro
nie przy tekście Rb. 1, na 1-ej stronie okładki kop. 50. Na 2-ej i 4-e, stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki i stro
nice poza okładką kop. 20. Za tekstem na białej stronie kop. 30.
Zaślubiny i zaręczyny, Nekrologi, Nadesłane (w tekście) kop. 75.
Rdres Redakcyi j Ądministracyi: WARSZAWA, Rl.Jerozolimska 49.
T e le fo n y : Redakcyi 80-75, redaktora 68-75, Ądministracyi 73-22.
FILIE ĄDMINISTRACYI: Sienna Ns 2 te l. 114-30 i Trębacka Ns 10.
W ŁODZI: ul. Zachodnia Ns 28.
p
Rok IV. Ns 34 z dnia 21 Sierpnia 1909 roku.
mn
P
ATHĆFONY I GRAMOFONY S. Grudziński i T. B erger.Kraków, Szewska, io.
Sprawa Mazurska.
Dom bankowy
KAZIMIERZ JASIŃSKI W arszawa, PI. Zielony, dom W-go Herse.
Załatwia wszelkie czynności bankierskie na najdogodniejszych w arunkach.
E
WARYST FRYZYER W arszawa, Marszałkowska 114, tel. 30.17. Poleca wielki w ybór grzebieni szyldkretowych, ozdobnych i gładkich L atouche’a.
W
IELKA KAWIARNIA Marszałkowska róg Złotej. Codziennie koncert od 8-ej w., 12 bilardów. Śniadania i po
dwieczorki po 40 kop.
K
RAKÓW —Planty. Punkt zborny przejezdnych. Mleczarnia Dobrzyńskiej.
Dolina Szwajcarska
W OGRODZIE: codziennie koncerty Fil
harmonii Praskiej po koncercie od g. io l/2 w SALACH: T eatr Liter. Artystyczny
„Chochlik**. T eatr „Fata-Morgana**, Kine
matograf z obrazami żywymi w sali Kon
certowej od godz. 4-ej po południu.
tlijcie piw o w aldszleschen.
J. 2B0f
OŻAROWSKI I DOBRSKI, I
WARSZAWA, NOWY ŚW IAT 3 1 .
E> T T T? V WODOCIĄGOWE I
JtY U lY 1 kanalizacyjne. PATENTY NA WYNALAZKI
Włodarkiewicz i Sieklucki W łodzimierska 16.
P
olecamy w ódkę „W SZYSTKO J E DNO* dystylarni ST. GENELEGO.w W arszawie.
K
MICHALSKA. Sklep świeżych , kwiatów. KRAKÓW, Szewska, 20.X T AJL EPSZE KAKAO I CZEKOLADA l N J. FRUZIŃSKI. Sklepy: Marszał
kowska 133, W ierzbowa 8, Senatorska 6.
ę T E F A N PORĘBSKI Kraków, Rynek O Gł. 32. poleca zabawki.
O
WSIANA Mączka Zdrowia. Sternicki i Branicki, Sosnowiec. Żądać wszędzie.W
YROBY WŁÓKNISTE I. Skrodzki w W arszaw ie, Oboźna, 9, telefon 34-25. Opony nieprzem akalne, namioty, dachy, w iaderka, w ęże parciane, kółka mosiężne do płócien, pasy i liny konopne. Szpagat w różnych gatunkach. P a
p ier pakow y i inne artykuły techniczne.
, , ---
go. W r. 1883 naliczono po pol
sku mówiących mazurów pruskich 327,000; obecnie, jeśli ufać można urzędowej statystyce pruskiej, cyfra ta spadła do 147,000. Tej ludno
ści i temu krajowi poświęca p.
Konstanty Kościński niewielką swą, lecz nader ciekawą książeczkę p. t.
„Sprawa mazurska** *).
Sprawa mazurska...
Niestety, taka sprawa wcale nie istnieje. Są tylko pruscy ma
zurzy, biedny, opuszczony szczep, dogorywający pod bokiem jedno ple
miennego wielkiego naiodu.O byt je
go żadna sprawa się nie toczy — ani tam na miejscu, ani nigdzie indziej.
O kilkanaście mil na północ od Warszawy, wśród głuchej obojęt
ności całej Polski, odbywa się po
wolne konanie ludu, który przez tragiczny zbieg okoliczności nie po
siadał nigdy poczucia, że jest lu
dem polskim, nie ma tego poczu
cia dziś i ginie, nie doszedłszy do niego. Być może, że ostatnie to już pokolenie, w którem nad jezio
rami mazowieckiemi matki uczą dzieci swe po polsku pacierza.
Na całym obszarze Polski nie
ma piękniejszego i zarazem smu
tniejszego zakątka ziemi, niż Ma
zowsze pruskie. Smutniejszego — dla nas. Gdyż serce urzędowego patryoty niemieckiego musi się ra
dować na widok, jak wioska po wiosce mazurskiej przestaje istnieć dla polszczyzny i roztapia się w mo
rzu germańskiem. Gdy cała oj-
* ) .Sprawa mazurska'1. Wiadomości z dziedziny historycznej, statystycznej i po
litycznej. Podał Konstanty Kosiński.
czyzna odradza się, gdy świado
mość narodowa nie tylko sięga co
raz głębiej, obejmując warstwy, które jej nigdy nie znały, lecz roz
lewa się wszerz, poza historyczne granice,—na pięknej ziemi mazo
wieckiej panuje wciąż cisza śmierci.
Mazowsze pruskie, którego znaczna część jest nabytkiem na
szej kolonizacyi (podług Kętrzyń
skiego, osadnicy mazurscy zajęli tu miejsce wytępionych prusaków, po
bratymców Litwy), nie należało ni
gdy trwale do Polski. Lecz pol
ski charakter kraju był tak wybitny, że w czasach zależności Prus ksią
żęcych od Rzeczypospolitej, w w.
XVI-ym i XVII ym, polszczyzna by
ła dobrze znana nawet na dworze książęcym w Królewcu. Istniał w tych czasach żywy ruch piśmien
niczy luterskopolski, którego ogni
skiem był Królewiec. Jeszcze w wie
ku XVIlI-ym w koronacyjnej stoli
cy królów pruskich kwitnęła pol
szczyzna. Od r. 1718— 1720 wy
chodziła tu tygodniowa „Poczta Królewiecka", jedna z najdawniej
szych gazet polskich, przeznaczo
na głównie dla szlachty, która w tym kraju gęsto jeszcze wów
czas siedziała. P. Kościński wyli
cza w swej pracy imiennie około 430 polskich rodów szlacheckich, które w Prusach książęcych posia
dały majątki ziemskie i nie tylko w życiu rodzinnem, lecz także przy wszelkich aktach publicznych uży
wały polskiego języka. Cała ta liczna warstwa znikła, przeważnie ulegając procesowi germanizacyi, częściowo przenosząc się w inne strony kraju.
Z upadkiem państwa polskie
go wzmógł się i tu napór niem
czyzny, która z kolei zaatakowała lud wiejski, i nie znajdując prawie żadnego oporu, poczyniła duże spustoszenia. W innych prowin- cyach Polski, podległych berłu pru
skiemu, ulegał proces germaniza- cyjny parokrotnym wahaniom, za-
leżnym od wypadków na widowni europejskiej; tutaj, w odwiecznem dziedzictwie królów pruskich, po
chód niemczyzny, chociaż może łagodniejszy, był ciągły i konse
kwentny. Odpowiadały temu do
tkliwe nasze straty. Gdy w r. 1787 były w Prusiech wschodnich 142 zbory ewangielicko-polskie, w sto lat potem, w r. 1887, liczba ta stopniała do 114. W 24-ch pa
rafiach zamilkł język polski. W o- statnim okresie germanizacya w y
kazać się może jeszcze szybszenii zdobyczami. Gdy na dobitek sio
ła mazurskie ogarnął prąd emigra- cyi do zachodnio-niemieckich ognisk przemysłowych (około 80,000 ma
zurów wyemigrowało do Westfalii), spadla liczba ludności mazurskiej w ostatnich 25-u latach, jak to już zaznaczyliśmy na wstępie, z 327,000 do 147,000; a choćby statystyka ta była nawet tendencyjną, to i tak straty nasze okazałyby się jeszcze ogromnemi.
Zaś to, co pozostało, przed- stawiasię jakozupełnie już łatwy łup dla niemieckiego Molocha. Chłop mazurski w Prusiech jest bowiem bierną, nieuświadomioną, pierwot
ną masą etniczną, której absolut
nie nic nie broni przed wynarodo
wieniem, a wszystko ją w ramiona tego wynarodowienia popycha. Cał
kowity brak rodzimej inteligencyi, odwieczna przynależność do koro
ny pruskiej, a brak własnych tra- dycyi narodowo-historycznych, wia
ra luterska, która go zbliża do niemców, a dzieli od reszty roda
ków, sprawia, że chłop ten nie ma najmniejszego, najsłabszego choćby poczucia przynależności do Polski.
Czuje się on prusakiem do szpiku kości, a wykładnikiem tego jest ślepy kult dynastyczny, jaki panuje wśród tego biednego ludu. Przy takim materyale germanizacya ma zadanie bardzo uproszczone, a szko
ła niemiecka, wspomagana przez stosunki z zupełnie zniemczonemi miastami, zbiera łatwe i obfite żni
wo. Język niemiecki, oznaka wyż
szości kulturalnej, przyjmuje się tak łatwo, że najmłodsze pokole
nie, zwłaszcza, gdy otarło się o szerszy, bodaj powiatowy hory
zont, wnosi go samo pod strzechę rodzinną.
Tylko starsza generacya trzy
ma się polszczyzny, gdyż często nie zna innego języka. Stary chłop mazurski modli się na odwiecznej swej „szwabachą“ w Królewcu dru
kowanej, ale polskiej książce do nabożeństwa. Dla zaspokojenia tych najprymitywniejszych potrzeb duchowych, drukują się nawet no
we książki nabożne, co więcej, zdarzają się takie odruchy, jak
protest parafii w Dubieninkach w powiecie gołdapskim przeciw za
mianowaniu pastora, nie znającego języka polskiego, są lo jednak ob
jawy czysto praktycznego znacze
nia, wypływające z kultu religijne
go i nie mające nic wspólnego z uczuciami narodowemi. Genera
cya najmłodsza i na to się już może nie zdobędzie. Z każdym rokiem bar
dziej staje się ona pruską, nie ty l
ko z ducha, ale i z języka, a wy
kształcona jej emanacya rodzi ta
kie kwiaty, jak zniemczony mazur z Szyby pod Ełkiem, dr. Fritz Sko- wronnek (1), który w organach ha- katystycznych zamieszcza płomien
ne artykuły o możliwości zawle
czenia „niebezpieczeństwa polskie
go" do Prus Wschodnich.
Aby stworzyć jak najdogodniej
sze warunki temu śmiertelnemu procesowi, aby stłumić samą moż
liwość przyznania się chłopa ma
zurskiego do identyczności z naro
dem polskim i tern łatwiej go po
chłonąć, ogłosił rząd pruski istnie
nie na Mazurach odrębnej narodo
wości mazurskiej i języka mazur
skiego. Ponosząc konsekwencye tej niedorzeczności, musiał też w y
jąć spreparowany przez siebie „na
ród" z pod ograniczeń językowych, jakie narzucił ostatniemi czasy ży
wiołowi polskiemu w obrębie swej władzy. Odpowiadało to zresztą tradycyjnej polityce wobec mazu
rów, których, w przeciwieństwie do reszty polaków, miano pochłonąć łagodnie i bez bólu. Zgon ich ma być lżejszy, lecz tern pewniejszy.
Jestże ten zgon nieunikniony?
Gdyby warunki obecne nie mia
ły się zmienić, jeśliby w szczegól
ności miała nadal trwać głucha obo
jętność Polski na los Mazowsza pruskiego, odpowiedź nie mogłaby wypaść inaczej, niż twierdząco.
A przecież nad krajem tym, który w naszych oczach odpada od ży
wego ciała ojczyzny, mogłaby jesz
cze zapłonąć gwiazda nadziei.
Chłop mazurski czuje się pru
sakiem, lecz mówi po polsku, mó
wi jeszcze po polsku. Tą jeszcze otwartą furtką, póki czas, mogłaby Polska dostać się do jego umysłu i serca. Nie z świadomego przy
wiązania, nie z wyższych, idealnych pobudek, lecz z przyrodzonego kon
serwatyzmu trwa chłop mazurski do tej pory przy swym języku.
Ponieważ w tym języku modli się, szuka w nim także książek do za
spokojenia potrzeb religijnych. Pol
ska książka religijna mogłaby stać się iskrą, rozpalającą na nowo w y
gasające ognisko. Tych książek brak na Mazurach. P. Kościński opowiada o tern w pracy swej na
der ciekawe rzeczy. Oto niedosta
tek literatury religijnej w języku polskim rodzi na Mazurach zjawi
sko nieznane w innych stronach kraju: czyni z samego chłopa auto
ra i wydawcę. Tłómaczenia niemiec
kiej postyli dokonywa swego czasu gospodarz wiejski, Jan Dorsz, z pod Szczytna, i wydaje je własnym na
kładem w Jarisborku. W tymże Jańsborku ogłasza inny gospodarz, Jan Bądzio, „Czytania nabożne ku chwale Boga". W lecie ubie
głego roku krążyła po wsiach ma
zurskich odezwa Jana Sakuta, któ
ry donosił: „Ponieważ za mało du
chownych pieśni w mazurskim ję
zyku mamy, więc wydałem nowy kancyonał, ułożony od znanych au
torów, zawierający w sobie 700 bez mała nowych pieśni, pod tytułem:
Harfa podróżna dla pielgrzymów do góry Syon". Język „mazurski", o którym wspomina nakładca, to oczywiście najautentyczniejszy ję
zyk polski, skażony tylko przez wpływ niemczyzny. Takich książek łaknie lud mazurski, lecz nie może ich nabyć w pożądanej ilości, gdyż jest ich zbyt mało. P. Kościński zamieszcza bardzo ciekawy spis no
wszych i starszych książek w „ję
zyku mazurskim", które nabyć mo
żna w handlach tamtejszych; jest ich 21.
Że druk religijny może z cza
sem utorować drogę lekturze świec
kiej, więc także i politycznej, zro
zumiał to doskonale rząd pruski i pragnąc zabezpieczyć się z góry przed narodowo polską propagan
dą, założył przed laty umyślne pi
smo dla mazurów, wydawane do
tychczas w Królewcu p. t. „Pruski przyjaciel ludu", rozsyłane po ca
łym kraju, w znacznej części bez
płatnie. Gazetka ta, pisana okrop
ną polszczyzną, pracuje gorliwie nad utrzymaniem separatyzmu ma
zurskiego, zohydza i ośmiesza wszy
stko, co polskie i umacnia silne i tak na Mazurach bałwochwalstwo dla potęgi pruskiego państwa i świet
ności niemieckiej kultury, a tem, samem przygotowuje grunt dla zu
pełnego wynarodowienia mazurów.
Z łamów tego pisemka przytacza p. Kościński charakterystyczny, pe
łen najordynarniejszych wyzwisk wiersz antipolski, który wyraziwszy nadzieję, że wierny lud mazurski (tu i owdzie nazywany także „lu
dem pruskim") zawsze statecznie stać będzie „przy królu i pruskiej ojczyźnie", kończy się okrzykiem:
„Maszeruj, polaku, do Krakowa swego!"
Tym polakiem, odsyłanym do Krakowa, jest mianowicie jedyne na Mazurach w duchu polskim wy
dawane pismo: założony przed trze
ma taty w Szczytnie „Mazur", wy-
chodzący trzy razy'' tygodniowo i z trudem torujący drogę ducho
wemu połączeniu ludu mazurskie
go z resztą Polski. Prasa polska na Mazurach ma swą skromną hi- storyę. W połowie ubiegłego wie
ku, za rządów Fryderyka Wilhel
ma IV, gdy cała polityka pruska wobec polaków odznaczała się skłonnością do ustępstw, a Poznań był wybitnem ogniskiem narodo
wego i umysłowego życia polskie
go, wychodziło także na Mazurach, w Ełku, wzorowe i dość rozpo
wszechnione pismo: „Przyjaciel ludu lecki". Po długoletniej przerwie, w czasie której tylko urzędowy kró lewiecki „Przyjaciel" szedł pod strzechę mazurską, podjęto znowu na Mazurach próbę założenia p i
sma dla mazurów w duchu pol
skim. Próby te zawodziły niestety.
„Mazur" jest próbą najnowszą, szczęśliwszą od poprzednich, lecz wobec indyferentyzmu narodowego mazurów, który w cokolwiek, oświe- ceószych warstwach zamienia się w duchowe prusactwo i wobec środ
ków, jakiemi rozporządza niemczyz
na, wysiłki jego są kroplą w morzu.
Bądź co bądź, grunt do dzia
łania jeszcze istnieje i oddziaływanie z naszej strony, dopóki język pol
ski rozbrzmiewa na Mazurach, jest możliwe. Wostatnich czasach wzmo
cnił się nawet nieznacznie żywioł polski wskutek nabycia kilkunastu większych majątków ziemskich przez polaków, przeważnie z Poznań
skiego i Prus zachodnich. Są to od stu lat pierwsi więksi wła
ściciele ziemscy na Mazurach. Po- zycya to do wpisania w rubryce korzyści, jednakże znaczenie jej jest zbyt małe, aby mogła wpłynąć cokolwiek wydatniej na los kraju.
Los ten pozostaje, jak był, arcysmutny. Ani wysiłki jednego, choćby najlepszemi chęciami prze
jętego pisma, ani skromny przy
rost ziemi, zresztą zbyt nietrwały, nie mogą równoważyć olbrzymich szkód, jakie żywiołowi polskiemu każdego dnia niemal wyrządza tu zdobywcza, świetnie uposażona i nienasycona nigdy niemczyzna.
Mazurzy zginą, jeżeli z szybką i wy
datną pomocą nie przyjdzie im reszta Polski. StolicaMazowsza, Warszawa, najbliżej położona, najzasobniejsza i najbezpośredniej zagrożona ewentual nem zgermanizowaniem Prus wscho
dnich, jest w pierwszym rzędzie powołaną do pośpieszenia z pomo
cą ginącemu szczepowi. Dość wszak
że spojrzeć na kartę geograficzną Królestwa, aby zrozumieć jak ży
wotną dla tej największej dzielnicy polskiej sprawą jest utrzymanie przy życiu mazurów pruskich. Z chwilą zupełnego wynarodowienia ich cała
Z Tow. Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie.
północna granica Królestwa staje się granicą niemieckiego języka, a Warszawa staje się na terytoryum polskiem kresową placówką. Mimo wszystkie klęski i męczeństwa, przez jakie stolica Polski musi sama prze
chodzić, nie da się niczem uspra
wiedliwić jej niepojęta bierność wo
bec historycznego faktu konania u jej progów niemal ćwierćmiliono- wego odłamu narodu. Działając z najbliższego sąsiedztwa, jakże łatwo było podtrzymać żywotność biednego szczepu mazurskiego! Dziś dożywamy haniebnej chwili, iż część Mazowsza staje się etnogra
ficznym gruntem niemickiem, a tuż za plecyma Warszawy miano „Ma- sowia" służy już niemieckim p i
smom i związkom naukowym.
Czy w tej chwili stanowczej, w chwil i ostatecznie rozstrzygającej, nie wyłoni się w Polsce „sprawa mazurska", która istnieć u nas po
winna była od całych pokoleń?!
Czy geniusz narodu, walczący z po
wodzeniem na tylu frontach, niezwróci się także na północ, ku czarująco pię
knym jeziorom Mazowsza pruskiego,
Wojciech Kossak. Portret p. D.
aby konający lud mazurski ocalić od śmierci, a siebie od niepowetowanej straty i nigdy nie zmytej hańby?
Poznań. Jan Krzywda.
2. krakowskiego Salonu.
Witold Żegociński. Witraż
3
Najogólniejsze zadania.
Dr. M iecz. Norkowski, pre zes P olskiego Zw iązku Na
rodow ego w Krakowie-
„Polski Związek Narodowy".
— ...Skupić owo mnóstwo różnego rodzaju stowarzyszeń, jakie w kraju naszym istnieją, w jedno wielkie ogni
sko... Obok rozmaitości zadań i pra
cy rozbudzić we wszystkich poczucie wspólności celów, a wszystkie wysiłki do jednego naj
wyższego skie
rować ide-ału...
W ten sposób określono zada
nie, jakie wy
tknął s o b i e przed rokiem w Krakowie za
łożony „Polski Związek Naro
dowy”.
Nazwa jego przypomina ży
wo znaną do
brze, wielką or- ganizacyę, jaka od trzydziestu latistniejewśród wychodztwa naszego w północnej Ame
ryce. Nietylko nazwa. Cała organizacya polsko-amerykańska była, zdaje się, pier
wowzorem, który postanowiono w Kra
kowie naśladować. „Wytworzyć wiel
ką konfraternię wszelkiego rodzaju sto
warzyszeń", co Związek krakowski ja
ko cel swój określa, byłoby zadaniem godnem trudu, gdyby było wogóle wy- konalnem. Lecz nawet na obczyźnie, więc tam, gdzie z natury rzeczy naj
silniej występuje dążność do zacierania się różnic, ideał ten nie dał się osią
gnąć. Skupienia i tu muszą się odby
wać na pewnych ściślejszych podsta
wach ideowych. Tern bardziej musi się to dziać w kraju, a zwłaszcza w dziel
nicy wolnej od politycznego ucisku, jaką jest Galicya. Czuli to zresztą sa
mi twórcy „Polskiego Związku Naro
dowego" w Krakowie, skoro do udzia
łu zaprosili tylko te stowarzyszenia, koła i organizacye, które za podstawę dążeń narodowych uznają religię ka
tolicką. Jest więc Związek organiza- cyą narodową na tle katolickiem. Po- lacy-protestanci, polacy-żydzi nie mo
gą w ramach jego pracować.
Bezpośrednim celem Związku jest utrzymywać za pomocą ścisłego kon
taktu ducha łączności między pokrew- nemi stowarzyszeniami, celem dalszym pielęgnowanie powszechnej solidarno
ści społecznej, a tern samem wzmocnie
nie sił całego narodu.
Ramy dla działania stworzono od razu bardzo szerokie. Organizacya jest pomyślana tak, jakby miała objąć setki stowarzyszeń, podobnie jak się ma rzecz ze Związkiem amerykańsko- polskim. Centralnym organem jest za
łożone również przed rokiem czasopi
smo „Wawel", które program swój określiło w następującem zdaniu: „usu
nąć rozdział klasowy—złączyć wszyst
kich w jednę polską rodzinę do obro
ny najdroższych ideałów". Dąży Zwią
zek do stworzenia w Krakowie „Do
mu Polskiego", któryby był widomem ogniskiem jego usiłowań. Powołał do
życia instytucyę kredytową pod nazwą
„Bank Polskiego Związku Narodowe
go". W dalszej perspektywie ma przed sobą zakładanie i wspieranie stowarzy
szeń ekonomicznych i społecznych, jak stowarzyszeń zawodowych, współdziel- czych, kuchni i gospód ludowych, sa- natoryów, internatów, biur informacyj
nych, tanich domów mieszkalnych. Do tej twórczej działalności dostarczy pod
staw Bank i ewentualne inne instytu- cye finansowe, a wszystkie owe, na różnych polach pracujące stowarzysze
nia i zakłady będą kółkami w ogól
nej machinie związkowej. Oprócz już istniejących, będzie więc Związek sam tworzył stowarzyszenia nowe i wcielał je do swej organizacyi. Nakoniec zorganizował dla wszystkich członków związkowych stowarzyszeń, pod pew- nemi określonemi warunkami, już pros
perującą pomoc prawną i materyalną.
Gdyby rachuby dopisały, mogłaby w ten sposób powstać instytucya isto
tnie potężna. Czy rachuby te dopiszą?
„Związek Narodowy Polski" istnieje od roku. W ciągu tego czasu zdołał skupić kilka stowarzyszeń krakowskich, przeważnie zawodowych, i założyć bank, na małą początkowo skalę, który w całej tej robocie ma się stać ważnym czynni
kiem. Resztę—okaże przyszłość.
Wan.
Ossolineum.
Przy jednej z zacisznych i wy
twornych ulic Lwowa, tuż za obrębem handlowego śródmieścia, wznosi się gmach, który w tradycyi kulturalnej miasta zajmuje miejsce honorowe, a w życiu umysłowem całego narodu odegrał wybitną rolę. To „Zakład narodowy imienia Ossolińskich”, kró
cej i popularniej: „Ossolineum”.
Kto raz bodaj był w pięknej sto
licy Galicyi, ten musiał sobe na zaw
sze zapamiętać ów wielki i ujmujący swemi szlachetnemi formami budynek, jeden z najpiękniejszych w mieście, które, na przekor swojej złej w tym kierunku sławie posiada w architektu
rze więcej cennych okazów, niż się to wydaje niejednemu z lwowian. Ocie-
Zakład Ossolińskich we Lwowie.
hiony starym ogrodem, złamany ma
lowniczo w podkowę, którą tworzą dwa skrzydła boczne, a w środku przerwany śliczną występującą fasadą, ciągnie się gmach Ossolineum na znacznej przestrzeni ulicy, która od niego otrzymała nazwę. Gmach ma swą czcigodną przeszłość. Był klasztorem.
Zakupiony przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego na pomieszczenie bi
blioteki, uległ bardzo szczęśliwej prze
budowie, która do dziś bez zmiany zachowała swój charakter. Budowni
czym, który go przekształcił, był Józef Bem, późniejszy „lew siedmiogrodzki”, bohater węgierskiej wojny o niepod
ległość. Mało też które zbiory w Pol
sce, poza Biblioteką Jagiellońską mo
że żadne, nie posiadają tak pięknego pomieszczenia, jak fundacya Ossoliń
skiego.
Stworzone wspaniałą ofiarnością jednego człowieka, który niespożyty pomnik wystawił sobie niem w pamięci narodu, Ossolineum przechodziło w cią
gu stuletniego już blizko swego ist
nienia smutne i świetne koleje. W pią- tem i szóstem dziesięcioleciu ubiegłe
go wieku promieniowało swym ruchem naukowym na całą Polskę; wiązały się z niem wówczas najświetniejsze imio
na naszej umysłowości, z Karolem Szajnochą i Augustem Bielowskim na czele. Były także lata upadku, gdy rząd austryacki policyjnemi szykanami usiłował zgasić to świetne ognisko. Od lat czterdziestu idzie rozwój Ossolineum po równej linii, a w ostatniej tej fazie wiąże się z niem trzecie wielkie imię, lśniące na niebie polskiej nauki, imię czcigodnego Antoniego Małeckiego.
Zakład rozrósł się do potężnych rozmiarów. Tworzy go olbrzymia i cen
na biblioteka książek i rękopisów, jed
na z największych, jakie posiadamy, połączona z pracownią naukową, oraz mniejsze a bardzo piękne muzeum pamiątek i zabytków historycznych i galerya staiych obrazów z XVII, XVIII i początków XIX wieku. Mu
zeum jest oddzielną fundacyą Lubo
mirskich, złączoną jednak po wieczne czasy z fundacyą Ossolińskiego, która stanowi główny zrąb Zakładu. Osso
liński, stwarzając bibliotekę, okazał się nie tylko patryotą gorącego serca, ale także przezornym i przewidującym me
cenasem nauki. Nie tylko zgromadził
cenne zbiory , i oddał je na użytek publiczny, lecz zapewnił im możność dalszego rozwoju. Obszerny gmach Zakładu, który szczodry fundator wraz ze zbiorami darował narodowi, obli
czony był na długoletni rozwój, a osob
na darowizna z dóbr ziemskich stwa
rzała bezpieczną i trwałą podstawę tego rozwoju. Temu zawdzięcza też Ossolineum żywy ruch naukowy, jaki kwitnie w jego murach, i nieustanne pomnażanie się zbiorów. •' i
O postępach w jednym i drugim kierunku informuje zarząd Zakładu w corocznie ogłaszanych sprawozda
niach. Leży przed nami ostatnie z tych sprawozdań, za rok 1908. Trud
no zapuszczać się w las jego szczegó
łów. Z najwybitniejszych tylko godzi się .zapisaćnieoceniony nabytek, jaki
Rozwój kulturalny czechów w ostatnich 100 latach.
II.
Czasy Bacha i wszechpotęgi biu
rokratycznych pasorzytów — to naj
smutniejsza karta w dziejach zarówno czechów, jak i galicyjskich polaków.
Strumień życia narodowego zapada znów od czasu do czasu pod ziemię.
Do pełnoletności przychodzi po zno
szącym pańszczyznę patencie Ferdy- nandowym największa i najszersza warstwa—lud, a punkt ciężkości z ży
cia małomieszczańskiego przesuwa się zwolna na życie wsi. Pomimo zaciekłego ucisku centralistyczno - wszechgermari- skiego, przybywa już i czeskich pism pe- ryodycznych. Do pierwszego literackiego z r. 1806, do pierwszego naukowego z r. 1821, dołącza się koło r. 1850 aż 7 czeskich; nie jest to wiele, ale i nie mało, gdy się zważy, że dopiero wła
ściwie 2-gie pokolenie umie czytać po czesku i rozumie. Ze zdobywaniem Moraw dla czeskiej idei narodowej idzie ręka w rękę zdobywanie jak naj
szerszych warstw sedlaków dla kultu
ralnego uświadomienia. Już i do uni
wersytetu i do politechniki przedostają się czesi jako profesorowie, już w ko
rytarzach uczelni najwyższych śmielej brzmi „idiom słowiańsko-czeski“. Teatr jest nadal utrakwistycznym, czy to w redutowych salach na Różanej czy w Arenie i najciężej musi walczyć z obojętnością publiki praskiej. Zain
teresowanie się nim rośnie dopiero, gdy repertuar narodowy dostaje dwóch prżepłodnych dostawców, KHcperę i Ty
la, z których każdy płodzi po kilka
dziesiąt dramatów patryotyczno-rycer- sko-średniowiecznych, taszcząc na sce
nę oczywiście i Husa i Źyżkę.
Ogól narodu cokolwiek chłodnieje w zapałach bezkrytycznych dla każde-
w najbliższym już czasie czeka Osso
lineum w postaci archiwum domowego Sapiehów z Krasiczyna, które ks. tWł.
Sapieha składa tu w depozycie. Lecz suma cyfr i szczegółów, objętych sprawozdaniem, daje wspaniałe świa
dectwo żywotności tej świetnej pol
skiej placówki kulturalnej, którą Osso
liński stworzył we Lwowie. Zastęp osób, studyujących w pracowni nau
kowej Zakładu, nigdy jeszcze nie był tak znaczny, jak obecnie. Jestto sku
tek ogólnego ożywienia się we Lwo
wie ruchu umysłowego, który w ostat
nich latach wzmógł się tu w sposób imponujący i wzmaga się w dalszym ciągu, nawzajem jednak jest Ossoline
um samo czynnikiem, który na postępy tego ruchu wywiera wpływ doniosły.
Lwów. J* Leski,
go drukowanego słowa, a natomias1 pracuje coraz intensywniej w praktycz
nych zawodach, w warsztatach i na roli. Życie narodowe nabiera charak
teru dośrodkowego. Poczucie siły wzrasta znów o jeden stopień po upadku sromotnym Bacha. Rok 1862, to rok emancypacyi całkowitej te
atru czeskiego, który, rozwiódłszy się z niemieckim, przenosi się do wła
snej, tymczasowej „budy”. Rok 1863, to data narodzin nowej muzyki cze
skiej w Smetany „Braniborach w Cze
chach', tej muzyki, która z czasem, reprezentowana jeszcze przez Dwo- rzaka i Fibicha, stanie się jednym z bardzo typowych przejawów ge- nialności plemiennej i zdobędzie so
bie Europę w tryumfalnym pocho
dzie.
Dusza ludowej burżuazyi czeskiej kształtuje się właśnie w tych latach, co prawda nie zawsze bardzo szczęśli
wie, gdyż reakeya wiedeńska, pchając ją w objęcia kazionnego panslawizmu lub, przekupując dla austryackiej idei centralistycznej, demoralizuje ją tenden
cyjnie. Są to właśnie czasy renega
tów Preclitschków w Galicyi, jako
„forsteherów“, „krajshauptmanów", „ho- fratów“, wyśmianych świetnie przez naszego Lama i czasy takichże prec- liczkowych renegatów czeskich na ro
syjskim uniwersytecie w Warszawie, ubierających się w czamary, wielbicieli Milutina i Czerkaskiego.
Ta sama era narodzin burżuazyi kształtuje też młodoczeski liberalizm, ta sama w początkach swych wyszydza przepiękny poemat Mahy: Maj, w koń
cach swych przemilcza Zeyera, ogła
dza wielkiego mistrza malarstwa Ma- nesa. Patryotyzm z tych czasów lubi
na niedzielę odtańczyć sobie kama- rińską na przekorę Wiedniowi, sło- wiaństwo tych czasów jedzie do Mo
skwy Katkowa i Tołstoja, jako do Mek
ki antygermańskiej. Na te lata przy
pada też zadrażnienie największe sto
sunków polsko-czeskich, w tych latach grasuje nagminnie typ czeskiego par- weniusza i karyerowicza, typ uniżonego lojalisty to dla Petersburga, to dla... Wie
dnia. Egotyzm patryoty czny zwyradnia się w kierowniczych grupach w ego
izm szowinizmu, podszytego kultem dla despotyzmu. Są to czasy ciężkiego i ciem
nego przesilania się czeskiej idei po
litycznej. Nie grzebiąc w tem dziś już opuszczonem śmietnisku poronio
nych kombinacyi historyozoficznych, zaznaczyć trzeba, że pod tą zewnętrz
ną skorupą lawy, brzydką, brudną i twardą, rozpościerało się życie żywe i bujne, wytwarzające specyalne formy solidarności narodowej, specyalne in- stytucye narodowego uświadamiania, specyalny ton demokratycznego egzy
stowania. Szkoły, macierze, besedy, wystawy świętojańskie, nalepki, podat
ki narodowe, te wszystkie charaktery
styczne kształty solidarności społecz
nej wytwarzały się w myśl poszeptów ducha plemiennego. Z wzrostem prze
mysłu ludowego, artyzmu w pracach zimowych na wsi, wzrasta i strawna literatura ludowa, szeroko się rozlewa
jąca, fortunnie zaczęta standard-wor- kiem B. Nemcowej „Babiczką", pod
pierana talentem Trzebickiego, a do dzisiejszych czasów dochodząca w na
zwiskach: Reissa, Bahra, Szimaczka, Sztecha, Kronbauera i innych. Wielką twórczość w mocnej prozie i wykwint
nej już poezyi sygnifikuje tryumwirat trzech filarów literatury: Neruda, Cech i Vrchlicki. W nich już powieść, dra
mat, nowela, felieton i wszystkie wo- góle formy krasopisarskie otrzymują całkiem świadomych, europejskich i bar
dzo płodnych przedstawicieli. Smak ich i styl, tresura umysłowa i dyscy
plina artystyczna emancypują się z pod popularno-spiessbiirgerskich modelów i patronów niemieckich, a widoczne skłanianie się ku romańskiej kulturze, francuskim wzorom— w wielu już pra
cach się przebija.
Wreszcie i sztuka dramatyczna dostaje swój chram godny tumu świę
tego Wita, w pamiętnym r. 1881.
W tych warunkach Narodne Divadlo staje się istotnie i świątynią w Efezie i miejscem Dyonyzejskich „sławności".
Pielgrzymują doń tłumy z najdalszych stron i zakątków Bohemii. Uroczystość otwarcia staje się w wielkim stylu świętem narodu. I choć złośliwem lo
su zrządzeniem 12 sierpnia tegoż sa
mego roku wszystko jednej nocy idzie na pastwę płomieni, naród czeski już genialnie solidarny, ambitny, czujny, bogaty, wici smutne otrzymawszy, groszowemi datkami w dni kilkanaście zbiera jeszcze większy fundusz. I staje po dwóch latach jeszcze wspanialsza
„kapliczka nad Wełtawą", monument aere perennius! Ten symbol renesanso
wy narodowej woli i siły długi czas teraz będzie streszczał w sobie sumę najrozmaitszych przejawów duchowego żywota. Wszystko wysili się na to,
5
aby w tej świątyni Piękna język cze
ski miał już ton imperatywny i pański.
Do apelu staje cały szereg twórców dramatycznych, jak Halek, Samberk, Stoi ba, Bordech, Wł. Cech, Szubert, śród których na pierwsze miejsce wy
bija się pierwszorzędny mistrz słowa, poważny, mocny i pański twórca Jira- sek, święcący kolejno cały szereg za
służonych tryumfów, szczęśliwy autor
„Margrafa Gerona" i istnego snu cze
skiej nocy letniej: „Latarni..."
Na polu a raczej ugorze politycz
nym czesi patentem konstytucyjnym z 1860 r., czując się skrzywdzonymi, rozpoczynają swój absenteizm parla
mentarny, bodaj że niefortunny. Obie
cany współabsenteizm polski w ostat
niej chwili zawodzi, pomnażając wza
jemne gorycze, niechęci i żale... Re
wanżując się za bezsprzeczne zaparcie się czechów przez pobratymców gali
cyjskich, przezywają odtąd „Narodni Listy" a z niemi wszyscy młodoczesi i całe Czechy Królestwo Polskie „Powi- ślem“- Wreszcie za Taaffego następuje zelżenie w napięciu antygermańskiem przeciw Wiedniowi i absencya się koń
czy. W r. 1882 dostają czesi własny, peł
ny uniwersytet po długoletnich, mozol
nych, ale pełnych taktu, powagi i su
mienności staraniach, nie stanowiących żadnej analogii z hajdamackiemi uja- daniami i borbami działaczy - borytieli ukraińskich. W Narodnim Divadle to Vrchlicki to Smetana zastawiają przed swym narodem dosłowne uczty artys
tyczne, a Szekspir kanonicznie i pietys- tycznie wystawiany staje się własno
ścią kulturalną czechów.
W r. 1885 daje Honza wielki ju
bileuszowy koncert swej pracy realnej i swego patryotyzmu przemysłowego i gospodarczego w Pradze. Egzamin cum sum m a laude zdaje już przeszło 4-milionowy naród. W r. zaś 1892 na wystawie teatralno-muzycznej w Wie
dniu czeska muzyka i czeski teatr święcą wielki absolutny tryumf sukce
sami „Dalibora", „Sprzedanej narzeczo
nej", „Dymitra" i pięknej poezyi Vrchlic- kiego. Nawa narodu czeskiego z po
tężnego i trwałego materyału zbita płynie spokojnie ku tajemnym dalom przyszłości, nie przechylając się na boki nawet przez to obecne, gorszące omal polskie rozprzężenie śród brygady swych marynarzy; płynie spokojnie, bowiem u steru nawy stoi z zakasa- nemi rękawami dzielny Honza, dojrza
ły, dorosły, twórczy, trzeźwy lud.
Od czasu jeszcze, kiedy zwyciężył t. z. pozytywny kierunek polityczny t. j.aiiaż jakoby cośkolwiek z naszych dawnych haseł organicznej pracy, a coś niecoś z ugodowego realizmu, w każ
dym razie kierunek chemicznie wy
prany z wszelkiej blagi idealistycznej i przelicytowywania się we frazesach, tempo życia ogółowego wzmogło się też niesłychanie, a sukcesy narodowe mnożą się mimo pozornego zniechęcenia i braku oryentacyi na samej życia pu
blicznego powierzchni. Niesłychane zróżniczkowanie się w programach i do
ktrynach polityczno - socyalnych nie tyka ani na jednym punkcie peryferyi solidarności i ekspansyi gospodarczej,
nie oziębia ani o stopień wysokiej tem
peratury uczuć narodowych. Może w je
dynych Czechach istnieje dosłowna do
ktryna i partya patryotycznego socya- lizmu. Naj zagorzalszy socyal-dem okrata uzna w pośle leaderze Kramarzu dzia
łacza europejskiego gestu, dzięki któ
remu bawełna z 250,000 wrzecion je- dzie już i dolndyi. Pod hasłem koope
ratyw sunie swój ku swemu i wszyscy są silni swym zespołem. Ten kapital
ny zespół podziwia się i w Naródniem Divadle, i zazdrości się go na Cieszyń- skiem Śląsku, w kapeli Filharmonii i na zebraniach politycznych na Mo
rawach, ba, nawet i w amerykańskich koloniach i u cukrowników na Wołyniu.
Nie trzeba ich sądzić według polemik, waśni, podkopywań i intryg stron
nictw, klubów, swarów i zapienione
go wrzasku dziennikarzów, ale trzeba ich widzieć i admirować, gdy będzie chodziło o czeski uniwersytet w Brnie (w 1908 r. odmówiony) lub o regulacyę Wełtawy czy Łaby! Wtedy ta brygada czeska ze 108 ludzi, na 8 klubów niepo
trzebnie rozbita, da wielki spektakl kar
ności, jak go dawała już tyle razy, choć
by ostatnio przy wystawie r. 1908;
nawet enfant terrible Klofacz nie wyr
wie się wtedy ze swoim rozwichrzo
nym indywidualizmem, jako nasze Fi
lipy z Konopi się wyrywają, by potem uciec... na Pragę...
I choć tej załodze z parlamenta
rzystów i polityków czeskich można- by wiele zarzucić, choć sukcesy na polu politycznem czechów nie mogą się równać ani części ich sukcesom kulturalnym, to jednakże z góry za- strzedz trzeba że przegrane polityczne zewnętrzne bynajmniej nie paraliżują życia wewnątrz, nie demoralizują, nie wywołują stanów tak klinicznej de- presyi ‘ogółowej, jak np. u nas. Na szachownicy austryackiej polityki mo
gą zgorączkowani leaderzy brać mata po macie, a w kraju puls życia bije całkiem równomiernie. Po odniemcze- niu Pragi—i całej plejady miast czeskich przychodzi kolej na wytrzebienie na
pływowej szwabszczyzny z miast mo
rawskich. Już nie jedno, ale cztery muzea mieści w swych murach złota Praga i nie jeden bank, lecz czte
ry wielkie a moc i przemoc małych
„załozni" choćby w najmikroskopij- niejszych miasteczkach. W pejzażu Szwajcaryi czeskiej stare ruiny dziw
nie nie kłócą się a harmonizują z ko
minami fabryk i „zawodów", 150 zam
ków starych tworzy pendent do 150 cukrowni. Typ wielkosedlaka zaczyna być typem herbowym Czech. Wszędy gospodarka najintensywniejsza, najpo- stępowsza, wszędy rola i gleba „uprze
mysłowiona". Szkoły fachowe i szkoły gospodarskie kształcą młodzież, której patryotyzm polega na pracy, sporcie, oszczędności, erotycznej, normalności, fizycznej sprawności, znajomości dzie
jów ojczystych nie na deklamacyach i histerycznych atakach.. Nadproduk- cya inteligencyi pcha młody narybek do industryi i handlu, nie do pajdo- kracyi dyletantyzmu literackiego, straj
ków, bojkotów, szpitalów i nędzy.
Budżet oświatowy w r. 1907 wynosił w samem Król. Cześkiem 43 mil. koron,
analfabetów czechów jest 4.26% w Au
stryi (gdy polaków w Galicyi 4O.82°/o, a w Królestwie?., a w Warszawie?..) Czeskich gimnazyów w Austryi istnie
je 52 (polskich 49), realnych szkół czeskich 43 (polskich 11) politechnika praska i berneńska miały w r. 1907 czechów 2,952, uniwersytet praski prze
szło pięć tysięcy! W języku czeskim wychodzi 320 pism politycznych, 530 niepolitycznych (w r. 1885 było wszy
stkiego 175) jedna polityczna gazeta przypada w Austryi na 18,900 czechów (na 44,762 polaków). Uzupełniające szkoły przemysłowe dla rzemieślników ukończyło w r. 1907 niemców 56 ty
sięcy, czechów 55,998, polaków 7,067;
stowarzyszeń rękodzielniczych jest w Czechach 328, a członków 54,230 i t. d. i t. d. Sokół czeski liczy w ogól
nej sumie do 70,000 członków... Cze
chów po ministeryach austryackich jest mniej więcej cztery razy tyle co polaków... Teatrów czeskich w Pradze jest obecnie sześć, a trup amatorskich, zorganizowanych w stałe związki prze
szło 60. W Otta „Słowniku naukowym' współpracowało przeszło tysiąc stu uczonych czeskich. Oto wonna cyfer wiązanka; Czesi mogą jeździć swemi wagonami, ścigać się swemi automo
bilami i swemi rowerami, grać na swo
ich instrumentach, pisać swoją steno
grafią, zarzucać świat swemi gramofo
nami, pić swoje piwo i swoje wino, wyrabiać swoje maszyny drukarskie i drukować na swoim papierze, mają samodzielny eksport i import, tani kredyt dla wszystkich spółek udziało
wych, zorganizowany kapitał. Oparci na samych sobie, mogą sobie zupełnie wystarczyć, nie oglądając się na niko
go w Europie. Szacunek, jaki dla ma
łego ledwie, że siedmiomilionowego na
rodu, żywi cała rasa anglosaska, sym- patya, z jaką do nich odnosi się na
wet tak wstrętnie egoistyczna Francya, i bojaźliwa, wzgardliwa nienawiść, jaką względem czechów pieni się zdegene- rowany prusactwem pangermanizm, są najwyraźniejszemi, sprawdzonemi do
kumentami wartości tego jedynie kul
turalnego z narodów słowiańskich.
Pozostawałaby jeszcze kwesty a, jak na podwalinach tak imponującego od
rodzenia się przedstawia się dzisiejsza kultura form bytu, towarzyskiej egzy- stencyi, wyrobienia światowego, dobre
go smaku, wykształcenia, stosunek do sztuki i piękna, wreszcie korona życia, kultura duchowa. Otóż i na tych po
lach i w tych wyższych i wysokich regionach zanotować przyjdzie same plusy i progresy. Czesi zwolna ale systematycznie wyzwalają się ze swo
jej poczwarkowej fazy małomieszczań- stwa. Społecznością demokratyczną zo
staną już zawsze, a w typie ogłady zewnętrznej najwięcej zbliżać się bę
dą do rubasznych i swobodnych Ame
rykanów. Nie mieli wieku XVIII w swych dziejach i nie mają szlachty. Wpraw
dzie obecnie, po Lobkowiczach, Thu- nach, Harrachach już coraz więcej rodzin arystokratycznych od wieków zniem
czonych, zaczyna pośpiesznie się cze- chizować (świeżo hr. Kaunitz, pisząc się Kounic, ofiarował 600,000 koron na
Dom Akademicki w Brnie), wprdawzie