• Nie Znaleziono Wyników

Podwale A-1-. S Adres Redakcyi M 3. Warszawa, d. 15 Stycznia 1883. Tom II.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Podwale A-1-. S Adres Redakcyi M 3. Warszawa, d. 15 Stycznia 1883. Tom II."

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

M 3 . Warszawa, d. 15 Stycznia 1883. T o m I I.

P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T ^ W W a r s z a w ie : rocznie rs. 6

kw artalnie „ 1 kop. 50 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 7 „ 20

k w artalnie „ 1 „ 80.

Adres Redakcyi

WPŁYW ATMOSFERY ZIEMSKIEJ

NA PROM IENIE SŁO N ECZNE

przez

S ta n is ła w a K ra m s zty k a .

Grdyby ryba zdawać sobie umiała sprawę z otaczającego ją widoku, wytworzyłaby so­

bie niew ątpliw ie o budowie świata zgoła inne wyobrażenie, aniżeli człowiek na powierzchni lądu żyjący; w skutek bowiem silnego zała­

m ywania promieni św iatła w wodzie, a więcćj jeszcze z powodu osobliwych i pięknych ob­

jaw ów całkowitego wewnętrznego odbicia, oku z głębi wody patrzącem u wszystko to, co je s t nad jój powierzchnią, wydawać się musi jakby skupione i inaczój rozmieszczono, aniżeli je s t w rzeczywistości.

I ocean wszakże atm osferyczny, na dnie którego m y sami żyjemy, podobny, lubo słaby tylko wpływ na przebieg promieni wywiera;

promienie, do oka naszego dobiegające, ule­

gają także bezustannemu załam yw aniu się w coraz gęstszych w arstw ach powietrza, przy- byw ają do nas po linijach jak b y krzywych, a my dostrzegam y gwiazdy wzniesione wyżćj nad poziom, aniżeli istotnie są położone.

Z okolicznością tą astronomija oddawna już

-infi ^ y stanowią,: P. P . D r. T. Chałubińsk J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dri L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski

prof. J. T rejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.

Prenum erow ać można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i z a g ra nicą.

Podwale A-1-. S

liczyć się przyw ykła, alo ważniejszą je s t rze­

czą to, że w skutek tegoż samego w pływu atm osfery widzim y słońce, gdy ono jeszczo lub ju ż je s t pod poziomem; atm osfera prze­

dłuża nam dzień. Je st to wszakże rzecz zbyt znana, aby tu o niój trzeba było mówić; nie m yślim y także rozbierać tu słynnego mam i- dła pustyni, które należy do zjawisk po kre­

w nych powyższym. P ragn iem y natom iast zająć uwagę czytelnika objawami o wiele ważniejszemi, których znajomość niedosyć je st śród ogółu rozpowszechnioną, a z którem i na nieszczęście i nauka sama do zupełnego nie doszła jeszcze ładu. W pływ atm osfery na promieniowanie słońca tak jest doniosłym, że bez jój udziału tak szczodrze nadsyłane nam przez gwiazdę dzienną światło i ciepło, nie nadaw ałyby się zgoła do utrzym yw ania życia na ziemi.

A by to należycie ocenić, dosyć tylko uprzy­

tomnić sobie tę prostą zasadę, że światło i cie­

pło promieniste rozchodzą się jedynie tylko po linijach prostych, — tam tedy, gdzie roz­

pościera się cień, winnaby panować najczar­

niejsza ciemność i mróz przerażający; od stro ­ ny, na którą padają promienie słoneczne k a­

żde ciało byłoby jask raw o oświecone, od stro ­ ny przeciwnój pogrążonemby było w ponurćj powłoce, po jasnym dniu zapadałaby nagle noc najciemniejsza, gwiazdy nio gasłyby zo wscho-

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

(2)

34 WSZECHŚWIAT.

dcm słońca, widzielibyśm y je i za dnia na niebie czarnem, bez blasku i barwy.

T ak zapewne dzieje się na księżycu; jeżeli na ziemi nie w ystępują straszne te przeciwno­

ści, to dlatego tylko, że je łagodzi atmosfera;

ona to powoduje w łaściw ą jasność dzienną.

Jasność ta pochodzi stąd, że wszystkie cząstki powietrza, zarówno ja k unoszącego się w niój pyłu i p a ry wodnój, św iatło na wszystkie strony odbijają i rozpraszają. N ietylko słońce nam świeci, ale niebo całe; św iatło to od atm osfery rozproszone gasi nam gwiazdy, ale rozlewa zato blask ogólny, ujednostajnia roz­

kład św iatła i cienia. A jeżeli noc stopniowo tylko władzę swą nad usypiającą ziemią roz­

pościera, jeżeli ju trz e n k a zw iastuje wschód słońca, to też dlatego, że górne w arstw y atm osfery odrzucają nam promienie, które do nich dobiegają jeszcze od słońca wtedy, gdy my j u ż lub jeszcze go nie widzimy.

Ale prom ień św iatła nierozdzielny je st od towarzyszącego mu prom ienia ciepła, araczój je s t to jeden i ten sam promień, k tó ry powo­

duje i św ietlne i cieplikowe działanie; toż samo więc, co rozproszonego św iatła, tyczy się i rozproszonego ciepła: atm osfera m iarku­

je bezpośrednie natężenie żaru słonecznego i dobroczynny wpływ jeg o na wszystkio stro ­ ny rozlewa. A le działanie jój na ciepło słone­

czne je s t jeszcze więcój urozmaicone, potę­

żniejsze jeszcze, aniżeli na światło. Bez jój udziału naw et zgołaby ziemia z ciepła słone­

cznego korzystać nie mogła, dochodziłyby wprawdzie promienie, ale odbiegałyby równie łatwo; atm osfera ty lko łow i je i więzi, a to dzięki dwum swym, w prost przeciw nym zdol­

nościom, przecieplaniu i pochłanianiu.

P rzecieplanie znaczy tyleż, co przezroczy­

stość względem prom ieni ciepła, ciało prze- cieplające je s t to ciało przezroczyste dla cie­

pła. Ale skorośm y wyżój już powiedzieli, że działania cieplikowe i św ietlne są w jednym prom ieniu nierozdzielne, że są to różne obja­

wy jednego i tegoż samego drgania eteru, po- cóż rozróżniać pojęcia przecieplania i przezro­

czystości? Niepodobna przecież w jednym prom ieniu usunąć w pływ jego ogrzewający, a zachować św iatło jego, alboteż światło to zagasić, a ocalić tylko ciepło. Zapewne, było­

by to wszystko słusznem, gdyby słońce nad­

syłało nam tylko promienie jasne, gdyby nie

było prom ieni ciemnych, co przynoszą ciepło, niedziałając wcale na wzrok nasz. Piec ogrza­

ny rozsyła przecież wkoło ciepło, a nie świeci zgoła, — w ysyła on tylko promienie ciemne, podobnie ja k pręt żelazny ogrzany, zanim go do czerwoności rozpalim y. G dy tem peratura jego dojdzie do 480° C., zaczyna 0 11 wysyłać promienie czerwone, ale wraz z niemi rozcho­

dzą się i promienie ciemne, k tóre nie w yga­

sły; przy wyższem rozgrzaniu przybyw ają i promienie żółte, zielone, niebieskie, coraz wyżój w skali barw położone, ale zawsze są tam i pierwotne promienie ciemne. Ale ja k roStwór soli miedzianej przepuszcza tylko promienie niebieskie, a inne zatrzymuje, ja k je s t przezroczystym tylko dla promieni nie­

bieskich, ta k też mogą ciała przepuszczać pro­

mienie jasne, a zatrzym yw ać ciemne, — będą one w tedy nieprzezroczyste dla promieni cie­

m nych ciepła, będą nieprzecieplające. Takim nieprzecieplającym środkiem je s t szkło, a choć mu tę nazwę dajemy, nie znaczy to, iżby ono pow strzym yw ało wszelkie działanie ciepliko­

we prom ieni słonecznych, toć przepuszcza promienie jasne, a z niemi ich ciepło; ale pro­

mienie rozbiegające się z pieca, nie w ydostają się z ogrzanego pokoju. Ebonit znowu, czyli gum a stw ardniała, m ateryjał czarny, zgoła nieprzezroczysty, ja k to przekonał się nieda­

wno Bell, oraz A bney i F esting, przepuszcza, lubo słabo, promienie ciemne. Otóż powietrze stanowi środek doskonale przezroczysty, za­

tem wybornie przecieplający dla promieni jasnych, ale daleko słabiój przecieplający dla promieni ciemnych.

J a k doniosłe m a szczegół ton znaczenie, w ypływ a stąd, że promienie, które przez śro­

dek pewien, przez pewne ciało przechodzą, niezatrzym ując się w niem zgoła, zgoła go też nie rozgrzewają. Ciepło prom ieniste w te­

dy tylko ogrzewa ciała, na które pada, jeżeli zostaje przez nie uchwycone, pochłonięte;

w tedy, wedle dzisiejszych pojęć fizyki — drgania eteru udzielają się cząsteczkom ciał, podsycając ich ruch, w zm agają ich siłę żywą, podnoszą ich tem peraturę. P rzez atmosferę ted y promienie słoneczne przebiegają aż do jój dna, nieogrzewając jój wcale, lub przy- najmniój bardzo nieznacznie; pod ich działa­

niem bezpośreduiem pozostawałoby powietrze

niemal tak mroźnem. ja k pusta przestrzeń

światowa.

(3)

Ks 8. WSŻECHŚW lAT.

J a k ą rolę odegryw a atmosfera, nauczyć nas może najlepiój to, co zachodzi w cieplarni szybami szklanemi zakrytćj. Jasn e promienie słoneczne dostają się tam bez zawady, rośliny ciepło to zatrzym ują, pochłaniają i ogrzewają się. Ciało wszakże ogrzane stygnie też bez­

zwłocznie, odsyła promienie, które sobie przy­

swoiło; ale roślina ogrzana promieniami jasne- mi, w ysyła przecież tylko ciemne, a te przez

s z k ł o ju ż się nie wydostają; ciepło pozostaje ja k b y uwięzionem w cieplarni, która tu wzglę­

dem niego odegryw a rolę istotnój pułapki.

S tąd owo duszące ciepło, które zresztą, lubo w m niejszym stopniu, mamy w lecie i w po­

koju, gdy okna zamknięte. W ten sposób mo­

żna ciepło w znacznych bardzo ilościach na­

gromadzić. G dy skrzynię okrytą z boków czarną tkaniną jedw abną zamkniem y z góry szczelnie dwiema lub trzem a taflami czystego szkła zwierciadlanego, to w ew nątrz niój tem ­ p e ra tu ra wzrosnąć może ponad punkt wrzenia wody, a woda w małem naczyniu w skrzynię tę wstawiona łatw o się zagotuje. Zasadę tę zastosowano naw et do m achin słonecznych, to jest do motorów, w których parę w ytw a­

rza bezpośrednie działanie promieni słone­

cznych.

Podobneż więc znaczenie, ja k owe szyby cieplarni, przedstawia dla eałój ziemi atm o­

sfera. M e zatrzym uje ona prom ieni słone­

cznych, dozwala im dobiedz do powierzchni ziemi, która dopiero je pochłania, ogrzewa się niemi, ale zarazem przeobraża je , jasne za­

m ienia na ciemne, mówiąc językiem nauko­

wym — zmniejsza szybkość stanowiących je drgań; grunt odsyła jedynie promienie cie­

mne, a względem nich powietrze je s t nieprze- cieplające, pochłania je zatem. Dlatego to atm osfera ogrzewa się od dołu, a nie od góry;

dlatego w znacznój wysokości, na szczytach potężnych gór, naw et w czasie najsilniejszego działania promieni słonecznych, powietrze pozostaje lodowato mroźnem, a okoliczność ta była źródłem ty ch niedorzecznych dawnićj pojęć, że promienie słoneczne same przez się są zimne i że dopiero przez zetknięcie się ich z ziemią w ytw arza się ciepło. Prom ienie sło­

neczne na górach palą naw et silniój, aniżeli n a ziemi, bo mniój są wpływem atm osfery osłabione, ale ogrzewać mogą te tylko ciała, któ re je pochłaniają, działają tam tylko, gdzie padają bezpośrednio. Hooker opowiada, że

w górach Him alajskich, na wysokości 10000 stóp, w term ometrze, którego kulka była u czerniona, rtęć wskazywała 45°, gdy w cie­

niu, tuż obok, tem peratura nie przechodziła 5°.

Podobnież Tyndall na Montblanc doznawał nieznośnego żaru promieni, gdy nogi jego głęboko w śniegu grzęzły. Śnieg bowiem bar­

dzo słabo pochłania promienie, które się od jego powierzchni odbijają i rozbiegają. Z tego widzimy dalój, że na tem peraturę powietrza wpływ przeważny wyw iera n a tu ra gruntu.

Jeżeli od tych uwag ogólnych przejdziemy do pytania bardzićj szczegółowego, którój to z części składowych atmosfery^ przypisać na­

leży pochłanianie promieni ciemnych, to przy­

znać należy, że nauka obecnie odpowiedzi stanowczój dać jeszcze nie umie. W edług Tyndalla, k tóry od dwudziestu już lat prowa­

dzi szereg rozległych badań nad pochłania­

niem ciepła przez gazy, pary i ciecze, powie­

trze suche je s t najhardziój przeeiepłające, za­

równo dla ciemnych, ja k i dla jasnych pro­

mieni i pochłanianie przypisać należy jed y ­ nie tylko parze wodnój, w powietrzu się uno­

szącej, a je s t ono tak znaczne, że para wodna w warstw ie nieprzewyższającój 10 stóp ponad powierzchnią ziemi, zatrzym uje ju ż conaj- mniej 10% przez ziemię wysyłanego ciepła.

M agnus natom iast, zm arły ju ż fizyk niemie­

cki. wniósł z doświadczeń swoich, że powie­

trze wilgotne nie okazuje zgoła pochłaniania większego nad suche. W wywiązanym stąd sporze przyjęło udział kilku innych badaczy i rzeczy tój za rozw iązaną uważać niemożna.

Przew ażny jednak zastęp meteorologów po­

dziela pogląd Tyndalla, lubo nietak znaczny wpływ parze wodnój przypisuje; Hoorweg np. mniema, że w arstw a powietrza grubości stu m etrów naw et nie działa tak silnie, jakto Tyndall przypisuje warstwie, wynoszącej za­

ledwie dziesięć stóp; a uwagę tę potwierdzają badania Yiollea, który oznaczał bezpośrednio natężenie promieni słonecznych na szczycie góry Montblanc i u jój stóp i poznał, że cała ta w arstw a powietrza, wynosząca 4810 me­

trów , pochłania około 30% promieni słone­

cznych, co na jeden m etr grubości wynosi około 0,0()7%i gdy stosunek ton w edług T yn ­ dalla dla powietrza suchego czynić ma 0,086% , a dla wilgotnego 4—6% .

Podobneż badania na większą jeszcze skalę

prowadzi obecnie S. P . L angley w Ameryce,

(4)

36 WSZECHŚWIAT. Jf§ 3.

którem u powiodło się w tym celu urządzić w ypraw ę naukow ą na górę W hitney w Sierra Nevada K alifornii południow ćj. G óra ta, wznosząca się w jednój z najsuchszych okolic ziemi, w yrów nyw a wysokością górze M ont- błanc i je s t ta k spadzistą, że można było za­

jąć dwa stanow iska, mogące sobie nawzajem przesyłać sygnały, a których różnica wznie­

sień w ynosi przeszło 11000 stóp. W śród nie­

zm iernych trudów zdołała zaledwie w ypraw a w raz z narzędziam i dotrzeć przez bezwodną pustynię do Loue P ine, u stóp góry, gdzie urządzono stanow isko dolne, a stąd po ośmio­

dniow ym dopiero m arszu w darto się na sta­

nowisko górne.

W p ły w atm osfery na pochłanianie prom ie­

ni daw ał się uezuwać ju ż bezpośrednio, — w m iarę bowiem, jak członkowie w ypraw y wchodzili w górę i pow ietrze stawało się co­

raz zim niejszem , słońce n atom iast paliło coraz silniój, a tw arze śród zim na górskiego opaliły się daleko silni ój, aniżeli w żarze pustyni, a w pobliżu szczytu góry woda w kociołku m iedzianym , zak ry ty m dwiem a taflam i szkla- nemi, ogrzała się wyżój p u n k tu wrzenia, pod­

czas gdy wkoło piętrzyły się śniegi.

O w ynikach swych badań p. L angley ogło­

sił dotąd jedynie tylko tymczasowe spraw o­

zdanie, z którego się okazuje, że ilość ciepła, ja k ą nam nadsyła słońce, je s t znacznie w ięk­

sza, niż to przyjm ow ano dotąd na zasadzie badań P o uilleta, a naw et większa, aniżeli we­

dług Yiollea, k tó ry ze w spom nianych wyżój badań na M ontblanc oblicza, że u granic atm osfery pow ierzchnia jednego centym etra kw adratow ego otrzym uje przecięciowo na m inutę od słońca 2 y 2 ciepłostki.

Poprzednie ju ż rozum ow ania prowadzą ła ­ two do wniosku, że gdyby ziemia nie była atm osferą otoczona, tem p eratu ra jój byłaby o wiele niższą, a natężenie ciepła prom ieni­

stego znaczniejszem . L an g ley jed n a k docho­

dzi z obserwacyj swych do wniosku daleko śmielszego, a mianowicie, że gdyby atm osfera nie istniała, lub też, gdyby tylko była jed n a ­ kowo dla w szystkich prom ieni przecieplająca, dla jasn y ch i ciemnych, tem p eratu ra grun tu pozostawałaby niższą niż — 50°F.(—45 ,50 ),—

znaczy to, że naw et pod palącemi prom ienia­

mi słońca zwrotnikowego rtę ć pozostawałaby skrzepłą. Osobliwy ten wniosek tłum aczy się tom, że ciała stygłyby w tedy równic łatwo,

jak się ogrzewają, co zresztą zgadza się z da- wniój ju ż wypowiedzianą uwagą Ericssona, że powierzchnia księżyca w blasku naw et sło­

necznym pozostaje zimną.

W niosek ten łatwo daje się odnieść i do innych planet; jeżeli je s t słusznym, to tem pe­

ra tu ra planety nie tyle zapewne zależy od od­

ległości jój słońca, ile od n atu ry gazowój jój powłoki, a M erkury, k tó ry rozpatryw any z powierzchni ziemi tonie niemal w prom ie­

niach słonecznych, posiadać może atmosferę, k tó ra klim at jego czyni od ziemskiego chło­

dniejszym.

Langley snuje dalsze jeszcze wnioski o isto- tnój barw ie słońca i o rozkładzie działalności cieplikowój, świetlnój i chemicznój w widmie słonecznem, k tó ry na powierzchni ziemi w y­

pada zgoła inaczój, aniżeli u kresów atmosfe­

ry. Z przytoczeniem tych ciekawych niew ąt­

pliwie wywodów, wolimy wszakże zaczekać na szczegółowe sprawozdanie badacza, które m a się ukazać w publikacyjach wydziału me­

teorologicznego (Signal Service) Stanów Zje­

dnoczonych.

W idzim y też, że daleko nam jeszcze do tego, abyśmy się pochlubić mogli dokładną znajomością oceanu atmosferycznego i aby­

śm y już zrozumieli zupełny wpływ jego na w arunki życia na ziemi.

GIEOGRAFIJA

ja k o wiedza i przedmiot szkolny,

m ia n o w ic ie w w y ż s z y c h z a k ł a d a c h n ie m ie c k ic h

napisał

D - r N adm orski.

(C ią g d a ls z y ).

IV. Dawniejsza i nowsza metoda gieografii szkolnej.

K ażdy przedm iot szkolny, a zatem i gieo­

grafija, m a dwojakie do spełnienia zadanie.

Pierw szem je s t wzbogacenie uczącego się w szerszą wiedzę, drugiem wykształcenie jego rozumu. P rz y k ła d wzięty z języków starożytnych, głównego przedmiotu nauki szkół naszych, niech m yśl tę objaśni. Uczy- m y się języka łacińskiego i greckiego, ponie­

waż każdy z nich w różnych zawodach nauko­

wych niezbędnie je s t potrzebny: filolog, p ra ­

(5)

Jfs 3. WSZECHŚWIAT. 37 wnik, teolog, a po części i m edyk bez znajo­

mości łaciny ostać się nie mogą, n ik t zaś nie zrozumie litera tu r i cywilizacyi nowożytnćj, kto starożytnój nie poznał. Oto m ateryj alny nabytek, jak i nam daje uczenie się języków klasycznych. Lecz ważniejszem je s t dla uczą- cój się młodzieży kształcenie formalne, t. j.

rozwijanie władz duchowych przez poznawa­

nie logicznego system u owych języków i n a ­ danie własnym myślom logicznego kierunku.

W wiekach średnich, kiedy uczono się języ ­ ków mechanicznie, m em orując rym ow ane r e ­ guły albo paplając ustnie łaciną, ja k dziś po szkołach żeńskich francuszczyzną, nie znano kształcenia formalnego, nowsza atoli pedago­

gika właśnie na kształcenie form alne główny kładzie nacisk, a ponieważ język i łaciński i grecki są dla swój skończonój i ścisłój bu­

dowy najodpowiedniejszym k u tem u środ­

kiem, m ają dotąd pierwszeństwo pomiędzy przedmiotami szkół hum anistycznych.

Gieografija, ja k ją dotąd powszechnie tra k ­ tu ją po szkołach, podaje zasób wiadomości w życiu koniecznie potrzebnych, formalnie jednakże nietylko nie kształci uczniów, lecz przeciw nie zabija władze umysłowe. Bo nie- jestże to zabójczem pamięciowe uczenie się kilkunastu tysięcy nazw gór, dolin, rzek, za­

tok, m iast, powiatów, prowincyj, z liczbami ich mieszkańców, ze sposobami zarobkowania, różnicami religii, ras i t. d. i t. d. i to wszyst­

ko bez wszelkiego związku, jedynie jako m a­

teryj ał statystyczny? I dziwić się tu, że leli- cyja gieografii jest dla nauczyciela i uczniów najnudniejszym przedmiotem, prawie tak nu ­ dnym , ja k gram atyka łacińska traktow ana w dawny sposób. A jedn ak gieografija, roz­

bierająca najżywotniejsze kw estyje m atery- jalnego bytu naszego, je s t w gruncie rzeczy jedną z najciekawszych nauk. M ateryjalnie kształci zatem o wiele więcój, niż języ ki sta­

rożytne. Lecz posiada zarazem, ja k wszystkie inne nauki przyrodnicze i form alną siłę k ształ­

cenia, którój przedewszystkiem w wydosko­

nalaniu zmysłów przez zapatryw anie się na przyrodę i w rozwijaniu rozumu zapomocą indukcyjnego badania n atu ry szukać należy1).

J a k j ą trzeba traktow ać, aby osiągnęła cel

J) Baenitz, Der N aturw issenschaftliche U nterrieht in gehobenen L ehranstalten. Berlin 1883, we wstępie.

powyższy, oto kw estyja, nad którą się zasta­

nowimy ').

W rozkładzie nauk trzym ają się pedagodzy zwykle prawidła, żeby zaczynać od najprost­

szych i najłatw iejszych rzeczy i zwolna posu­

wać się do skomplikowanych. Zastosowując zasadę tę do gieografii, trzebaby rozpocząć ogólnym poglądem na oceany i lądy stale i postępować od A ustralii, A fryki i t. d. do Europy, a w Europie od H iszpanii do krajów E uropy środkowój najwięcój fizycznie i poli­

tycznie urozmaiconych. P rzy rozkładzie tym nasuw a się jednakże niem ała trudność, rozta­

cza się bowiem przed um ysłem dzieci, umie­

jących ledwie objąć przestrzeń milową, obraz kuli ziemskiój, którą naw et nickażdy w y­

kształcony wyobrazić sobie umie. Dalój każe się dziecku tem u uczyć znaczną liczbę w yra­

zów, ja k oceany, lądy stałe, wyspy, półwyspy, pustynie, chociaż ono przedmiotów tych ni­

gdy nie widziało, a opisów pojąć nie zdolne jeszcze. Ponieważ ta mechaniczna nauka wręcz je s t przeciwna powszechnie przyjętćj zasadzie Eroebla, że dziecku te jedynie w y­

kładać powinno się pojęcia, które objaśnić można na otaczających przodmiotach, poprze­

dzono naukę gieografii wstępem, m ającym dziecko naocznie zapoznać z przedmiotami tejże nauki. W stęp taki, nazwany w Niem ­ czech „H eim athskunde“, rozpoczyna się zapo­

znaniem uczniów stopnia najniższego na­

przód z pokojem, w którym się uczą, dalój z podwórzem szkolnem, m iastem rodzinnem i najbliższem jego otoczeniem. Owój topo­

grafii miejsca rodzinnego nie ma się dziecko uczyć w klasie, lecz na wycieczkach z nau­

czycielem odbywanych, przyczem tenże zw ra­

ca uw agę uczniów na zjawiska n atury, tłu ­ maczy wschód, zachód i posuwanie się słońca, wiatry, chm ury, deszcze, spad rzek, w ynio­

słość gór, zagłębianie się dolin i wogóle wszy­

stko, czem n atu ra odnośną okolicę obdarzyrła.

i) K toby się chciał gruntowniej zaznajomić z pedago­

giką gieograficzną w Niemczech, znajdzie odpowiedni m ateryjał w D -ra W . Schradera Erziehungs- und TJnter- richtslebre fur Gymnasien und Realsehulen, Berlin 1882, i Schmiedta Encyklopaedie des Erziehungs- und U nter- richtsw esens, Gota 1877 r. W encyklopedyi Schmiedta opracow ał odnośny artykuł Kirchoff. Liiddego Gesehich- te der Methodologie der Erdkunde, L ipsk 1849 r. podaje obszerny spis bibliograficzny, pomniejsze dzieła zacy­

tujemy w^toku rozprawy.

(6)

38 WSZECHŚWIAT. Jfs 9

.

P rz y objaśnianiu topografii w skazuje się za­

razem, ja k teren rysow ać trzeba i razem z uczniami w ym ierza się okolicę i robi szkice, naturalnie jalcnaj prostsze.

T ak przygotow anym uczniom p o k a z u j e się w następnym ku rsie na globusie lub mapie w szystkie przedm ioty gieograficzne. które im się objaśniło w n aturze i tem rozpoczyna się gieografija właściwa. Nazwy gieograficzne nie będą wówczas dla uczniów czczem brzm ie­

niem , ani ry su nek m ap niezrozum iałym hie­

roglifem.

Metoda, rozpoczynająca gieografiją od opisu okolicy rodzinnój, polega niezaprzeczenie na zasadzie rozsądnój, lecz w praktyce niezawsze rozsądnie j ą traktow ano. W Niemczech za­

częto jój używ ać ju ż w drugiej połowie 18-go w ieku ') i tam też ona najbardziój się rozpo­

wszechniła. Dzisiaj jednakże wszyscy gieo- grafowie za najw łaściw szy wstęp do gieografii j ą uważają. M iędzynarodow y kongres gieo- graficzny w rok u 1875 uznał m etody tój zale­

ty, tak samo oświadczono się za przyjęciem jój podczas dyskusyi trzeciego m iędzynarodo­

wego zjazdu gieografów w W enecyi we W rze­

śniu 1881 r. Największój powagi po szkołach niem ieckich zażywa podręcznik topografii ro­

dzinnój D -ra F. A. F itlg era 2). F in g er obja­

śnia cel i m etodę swego podręcznika w nastę­

pujący sposób: „Zadaniem topografii rodzin­

nój je s t zapoznać uczniów naocznie z najbliższą okolicą i tem przygotow ać do gieografii wła- ściwój “ (str. 4J. Zapoznanie z okolicą nie po­

trzebuje być szczegółowem, bo nie je s t ono celem, lecz jedynie środkiem, celem zaś jest przyzw yczajenie uczniów do zapatryw ania się na n a tu rę i przyw łaszczenia sobie ja k naj­

więcej form, aby zapomocą tychże mogli so­

bie jasno w yobrazić i te przedm ioty gieogra­

ficzne, z którem i się jedynie z opisów zapo­

znać m ają. Lecz i F inger należy do tych, którzy, ja k wyżój powiedzieliśmy, w prakty- cznem przeprow adzeniu m etody przygotowa- wczój zgrzeszyli przesadą. Stanowisko, z k tó­

rego wychodzi F in g er, je s t to, że na dziecko-, przychodzące do szkoły, pow inien się uczący

0 K ropatschek, Zur geschichtliclien Entw ickelung des geographisehen UnterrichtF, V erhandlungen des II- ten deutsehen G eographentages in Halle, Berlin 1882, str. 129 n.

s) Anweisung zum U nterriekte in der H eiraathskunde i t. d. Berlin 1880 r.

zapatryw ać ja k na „tabula rasa“; niem a ono żadnychpojęći trzeba je wszystkie dopiero roz­

winąć zapomocą wrażeń zmysłowTych. P o stę­

puje przytem F ing er z wielką skrupulatno­

ścią, uważając za wielki błąd pedagogiczny poruszenie chociaż najdrobniejszój rzeczy, je ­ żeli jój dziecko własnemi nie dotykało zmy­

słami. Jak o próbę tój przesady, która do uczniów 6—8 letnich, stosuje dosłownie za­

sadę ,,nihil est in intellectu, quod non antea fuit in sensu", odnoszącą się do dziecka nowo­

narodzonego, przytaczam ustęp z drugiój lek- cyi ku rsu pierwszego.

W pierwszej lekcyi (str. 54) nauczyciel, m ając przed sobą dzieci 6 — 8 letnie, w ypytuje się o nazwiska, mieszkanie rodziców i t. d., w drugiej pisze Finger: „Nauczyciel stawia wszystkim lub kilku z dzieci pytania z prze- szłój lekcyi i każe opisać drogę,, któ rą przy­

byli do szkoły. W końcu tego opisu doda nie­

jedno, że drzwiami weszło do klasy. Na to zapytuje się nauczyciel: „Gdzie jesteś obe- nie?“ Uczeń: „T u “; ze starszych niektórzy od­

powiedzą poprawniej: „W szkole", „w klasie".

Nauczyciel: „Co tu widzisz?... a ty?... a ty?...

I tak p y ta się z kolei od najmłodszych zaczy­

nając, podczas gdy starsi niecierpliwie oglą­

dają, się, czy i dla nich niewyliczony ja k i przedm iot pozostanie. W końcu lekcyi starsi pow tórzą w szystkie przedm ioty klasy". J e ­ żeli do próbki tej dodam, że z m ałem i odmia­

nami i z wolnem rozszerzaniem zakresu po­

wtarza się tak ie omawianie klasy, podwórza, k ilk u domów miejskich, m ostu na rzece — w 80 lekcyjach, którycli każdy uczeń — kurs szkoły przygotowawczój m a być dw uletni — słucha dw a razy! przy w tórzy mi niew ątpli­

wie każdy, że tu aż nadto rozwodniona Froe- blowska zasada nauczania poglądowego.

(Dok. nast.)

Nafta i w osk ziemny

w G A LIC YI przez

R. Zuber a.

W całój może Europie niema obszaru gór­

skiego, któryby ta k długo leżał odłogiem pod względem naukow ych badań, ja k K arpaty.

Trzeba było dopiero odkrycia bogatych źródeł

naftowych, oraz u tra ty znacznych kapitałów

(7)

Ks 3. WSZECHŚWIAT. 39 w skutek nieracyjonalnój eksploatacyi ty ch ­

że, spowodowanój zupełnym brakiem podstaw naukow ych,— ażeby skłonić badaczy do głęb­

szego wejrzenia w budowę tych gór. W ciągu ostatnich lat odbywają się te badania na większą skalę kosztem krajowrym, czemu też zawdzięczać należy nadzwyczaj szybki wzrost i rozwój gieologii karpackiój i jak o bezpośre­

dni skutek tego także rozszerzenie się górnic­

tw a naftowego.

W obec olbrzymiego przew rotu, jak iem u w najnowszym czasie uległy nasze pojęcia 0 w arunkach w ystępow ania nafty w K a rp a ­ tach, ogłoszone dotychczas dzieła o ty m przed­

miocie (np. W indakiewicz, Strippelm ann) straciły praw ie wszelką wartość; w yniki zaś nowrszych badań rozproszone są po ściśle fa­

chowych i mało kom u dostępnych czasopi­

smach. Sądzę przeto, że niejednemu może być pożądanem dowiedzieć się w przystępny sposób, ja k się dziś przedstaw ia ta sprawa, zarówno ważna i ciekawa pod względem eko­

nomicznym, ja k i pod naukowym.

Ażeby rzecz tę przedstawić w jaknaj ko­

rzy stniejszem świetle, muszę rozpocząć od obecnego stanu gieologii karpackiój, poczem będę mógł dać wyobrażenie o warunkach w y­

stępow ania i teoryjach pochodzenia nafty 1 wosku ziemnego.

I. Obecny stan gieologii karpackiej.

Stałe składniki skorupy ziemskiój dzielimy wogóle na skały wybuchowe i osadowe ').

Skały osadowe są praw ie zawsze u w a rst­

wione, a następstw o w arstw odpowiada ściśle czasowi, w jak im się one osadzały. To n a ­ stępstw o w arstw służy nam przeto za m iarę olbrzymiego przeciągu czasu, w jak im skoru­

pa ziemska ulegała różnym zmianom.

System y w arstw przystępnych dla naszych badań, a zatem i okresy czasu, w k tórych się one tw orzyły, nazywam y form acyjam i 2).

Ponieważ niewszędzie są rozw inięte lub dla badań przystępne wszystkie form acyje

’) Podział ten nie je s t ścisły, odpowiada jed n ak ce­

lowi, k tó ry chciałbym tu osiągnąć.

2) N a ostatnim kongresie gieologów w Bolonii p o sta­

nowiono dla formacyi inne znaczenie. Zdaje mi się jednak, że dla popularyzow ania lepiśj nadają, się pojęcia znane i u ta rte , niż takie, które naw et w kołach fachow ych do­

piero m uszą walczyć o praw o obywatelstwa,

w normalnem następstw ie, przeto musim y mieć jeszcze inny sposób do oznaczania ich względnego wieku. P o togo wybornie nadają się zachowane w warstw ach skalnych szcząt­

ki organizmów, które żyły podczas tworzenia się tych osadów. Paleontologija, t. j. nauka 0 tych organizmach, wykazuje nam cale sze­

regi tych szczątków, czyli tak zwanych ska­

mieniałości, znam ionujących bądźto pewne formacyje, bądź też poddziały tychże.

W ogóle rozróżniamy obecnie od n a jsta r­

szych do najm łodszych następujące formacyje:

1. P ierw otna (archaiczna, azoiczna).

2. Sylurska, 3. Dewońska.

4. Węglowa.

5. P erm ska (Dyjasowa).

tJ. Tryjasowa.

7. Ju rajsk a.

8. Kredowa.

9. Trzeciorzędowe.

10. Czwartorzędowe (Dyluwijum i Alu- wijum).

K ażda z tych głównych formacyj dzieli się na znaczniejszą ilość podrzędnych oddziałów, które najczęściój m ają znaczenie tylko miej­

scowe, bo należy jeszcze pamiętać, że podo­

bnie ja k dziś i w dawniejszych okresach gico- logicznych nie na całćj powierzchni ziemskiój równocześnie żyły te sanie organizmy i tw o­

rzyły się takie same m asy skalne. Dlatego też nieraz wykazanie współczesności j a ­ kiegoś system u w arstw z pewną znaną już form acyją, wym aga bardzo rozległych i ści­

słych badań, czego najlepszym dowodem jest właśnie piaskowiec karpacki, którym się obe­

cnie zajmiemy.

P i a s k o w i e c k a r p a c k i (Flysch,W ic- ner Sandstein, Macigno, Tassello) zawdzię­

cza swą nazwę znacznój przewadze piaskow­

ców w tym utworze. Obok piaskowców w y­

stępują tu jednak i inne skały, jakoto: łupki, iły, margle, wapienie, zlepy, okruchowce i t.p .

W ielki brak charakterystycznych skam ie­

niałości, nadzwyczaj skomplikowana budowa 1 układ warstw, zupełny brak krajowców, zajm ujących się gieologiją, niedostępność gór karpackich dla obcych badaczy — oto głów^ne powody, dla których tak długo nie mogła się rozwinąć gieologiją Karpat.

Są wprawdzie wzm ianki o przyrodzie K a r­

pat naw et w bardzo daw nych dziełach (np.

(8)

)(

Ż ó łk i e w a ń c u t

...

o c to n ia

J a ro s ]

Z ł o c z ó w

M o ś c is k a G r ó d e k

^ŁmuUio'

P r z e m y ś l a m R u d k i

'M ik o ła j ów

i B r z e ż a n y ow ce ©

t a r ę M a s to i R o h a ty n

D ro h o b y c z

. B u r s z ty n Z u ra w n o ©

tł» t

r ^ T '

W o jn iłó w 1

►lechów

J e z u p o l K a łu s z ,

worom

M in i o w.

S tanisław o;

ifsO T y s in i e n i e a

e z a n y £

lw om a

M j - h n u r / j r u j u r s lM K

ii

GALICYJSKIEGO O B S Z A R U N A F T O W E G O

ułożona p. R . Z u b e r a .

, ) Obszar zajęty przez- utw ory karpurkie'.

JVazwy miejscowości, <jdue występuję; nafta{ sw ra z podkreślane/.

wosk zie m n y dw a/ r an/ ,

o M ia s ta i m i a s t e c z k a ,

o Hiie.

Koleje żelazne.

—— -— . Drogi rządow e i gfow niejsze hrcuom&.

M i a r a d ł u g o ś c i :

-r-f

w L ii.- W. Główczewskiegc w Warszawie

(9)

42 W SZ EC H ŚW IA T. M 3.

G abryjela Rzączyńskiego: H istoria n atnralis curiosa reg n i Poloniae; Sandom iriae 1721);

te jed n a k nie m ają dziś zgoła w artości nau­

ko w ój.

N aw et znacznie póżnićj, gdy ju ż w reszcie E uropy rozróżniano na pew nych podstawach form acyje gieołogiczne, n ik t sobie nie mógł dać rad y z u tw o rem ta k zwanego piaskowca karpackiego. Zaliczano go też do najrozm ait­

szych form acyj. Nie mogę się tu zapuszczać w szczegółowy przegląd lite ra tu ry odnośnćj, wspomnę tylko, że np. Oyenliausen uważał piaskowiec k a rp a c k i za ta k zw. szarowakę (G rauw acke), u tw ó r w ystępujący w n a jsta r­

szych form acyjach; B eu dan t identyfikow ał go z piaskowcem węglowym ; P usch z piasko­

wcem p stry m form acyi tryjasow ój; Zejszner zaliczał cały ten u tw ór do form acyi j u raj skiój.

Gdy wreszcie znaleziono w kilku miejscach w piaskowcu ty m n u m ulity i wykazano, że organizm y te ch arak tery zu ją najgłębsze ogni­

wo form acyj trzeciorzędow ych, czyli ta k zw.

cocen, zaliczono całą m asę tych utw orów do tejże form acyi, k tó reto m niem anie utrzym ało

się aż do najnow szych czasów.

Pierw szym , k tó ry wykazał, że u tw o ry za­

liczane do piaskow ca karpackiego, składają się z w arstw , należących do form acyi kredowćj i trzeciorzędow ej, był L u d w ik Hohenegger, k tó ry na podstaw ie bardzo szczegółowych i sum iennych badań rozw ikłał w zupełności skom plikow aną budowę K a rp a t szląskich tak, że dziś słusznie można go nazwać ojcem gieo­

logii karpackićj.

W r. 1874 znalazł prof. J . Niedżwiedzki, koło Przem yśla am onity, t. j. skamieniałości, ch arak teryzu jące form acyją w ty m w ypadku dolno-kredową, co w raz z rozw ijającem się coraz bardziój górnictw em naftowem spowo­

dowało m łodszych gieologów do bardziój szczegółowych badań, a głów nem ich zada­

niem było odtąd rozdzielanie utworów k red o ­ wych od trzeciorzędow ych i szczegółowe po­

znanie tychże form acyj, oraz w arunków w y­

stępow ania nafty.

N ajpierw zajęli się tem gieologowie wie­

deńscy Tietze i P aul, obecnie zaś pracuje od trzech lat z polecenia W ydziału krajowego galicyjskiego kilku m łodych gieologów w K a r- patach; wprawdzie te szczegółowe badania nie są jeszcze wcale ukończone, w ydały już jed n ak dotychczas takie rezultaty, ta k p ra k ­

tyczno, ja k i teoretyczne, że można je ju ż dziś traktow ać z ogólniejszego stanowiska.

Ponieważ wszyscy nowsi badacze zgadzają się na to, że nafta karpacka je s t w najściślej­

szym związku gienetycznym z w arstw am i w których występuje (o czem pomówimy ob- szerniój w następnych rozdziałach), więc jest rzeczą konieczną przypatrzeć się najpierw choćby w ogólnych zarysach ułożeniu w arstw karpackich.

Odtąd będę uwzględniał tylko K arpaty ga­

licyjskie i tylko formacyje, biorące udział istotn y w sam ym utworze piaskowca karpa­

ckiego, ponieważ form acyje starsze, gdzienie­

gdzie w K arpatach w ystępujące (np. T atry, P ienin y; nie m ają związku z występowaniem nafty. Również nie mogę się tu zapuszczać w teoretyczne poglądy, dotyczące wznoszenia się K arpat, bo to, jak o niebędące w związku z naftą, zbyt daleko by mię odwiodło od wła­

ściwego tem atu.

Najgłębszy układ w arstw dający się wy­

dzielić w utworze piaskow ca karpackiego, obejm ujem y dotychczas nazwą w arstw ropia- nieckich. Nazwa ta pochodzi od wsi Ropianki, gdzie te w arstw y odznaczają się obfitem wy­

stępow aniem nafty, i gdzie je p. P a u l poraź pierw szy wydzielił i scharakteryzow ał. W o­

góle posługujem y się w gieologii karpackićj jeszcze często nazw am i lokalnemi, bo dokła­

dne oznaczenie w ieku w arstw dotąd niewszę- dzie dało się wykonać. W arstw y ropianieckie niew ątpliw ie należą do form acyi kredowój;

n i e je s t jed n a k jeszcze pewnem, czy do n a j­

głębszego piętra tejże (t. z w. neokomeńskie- go), czyli też po części do nieco młodszych (gault gieologów angielskich lub aptien gieo­

logów francuskich).

Bą to przeważnie ciemno zabarwiono łupki naprzem ian z wąskiem i w arstw am i piaskow­

ców i m argli hidraułicznych. Piaskow ce są zwykle ciemno-szare lub ciemno zielone, bar­

dzo tw arde, zaw ierają wiele wapna, są popę­

kane i poprzerzynane licznemi żyłam i białego kalcytu; łam ią się czerepowato czyli skom po- wato (znana u górników szląskich „strzoł- k a “) i okazują na powierzchni w arstw bai’dzo liczne wypukłości cienkie i grube, często roz­

gałęzione i rozmaicie powyginano, zwane wogóle hieroglifami. Hieroglify są niew ątpli­

wie pochodzenia organicznego, a najpraw do­

podobniej są śladami robaków.

(10)

KŁ 3. W SZEC H ŚW IA T. 43 W m arglach bardzo obficie znachodzą się

odciski morszczynów (fukoidów), z których obecnie znaczną część także uw ażają za ślady, którędy pełzały robaki.—W wielu miejscach, zwłaszcza w obszarach naftowych, w ystępują w górnej części w arstw ropianieckich czer­

wone iły.

W a rstw y ropianieckie stanow ią najgłębszy poziom, w którym w ystępuje w K arpatach nafta.

W wyższych pokładach tego system u za­

czynają przeważać piaskowce i zlepieńce, k tó ­ re tw orzą nieraz bardzo potężne kompleksy i najczęściój składają wysokie i długie grzbie­

ty górskie.

W a rstw y te oddzielił od w arstw ropianie­

ckich najpierw prof. K reutz pod nazwą w arstw płytow ych *). Sam a nazwa wskazuje, że^

przeważają tu piaskowce, dzielące się p ła to ­ wato; są one w ew nątrz sine lub szare, wie­

trzeją zaś brunatno lub żółto; zawierają wiele wapna i okazują liczne hieroglify, najczęściój wałeczkowate, proste i poprzecznie prążko­

wane. Towarzyszą im praw ie zawsze zbite wapienne zlepy, tworzące nieraz potężne po­

kłady i używane często na kam ienie m ły ń ­ skie. M argle i łupki grają w tych w arstw ach znacznie m niejszą rolę, niż w warstwach ro ­ pianieckich.

W a rstw y te tw orzą nieraz, zwłaszcza w Ga- licyi wschodni ój,' kom pleksy 1000 i więcój metrów miąszości.

Ławice piaskowców tych stają się ku górze coraz grubszem i i rozw ija się nowy, bardzo charakterystyczny i potężny utwór, który wydzielamy pod nazwą piaskowca bryłowego lub w edług miejscowości Ja m n y — piaskowca jamneńskiego.

Jestto jednolity, bardzo grubo w arstw ow a­

ny, drobno-ziarnisty. jasn y piaskowiec, zwy­

kle kruchy, tworzący miejscami olbrzymie, do ruin podobne skały (np. koło Urycza), lub pokrywający stoki gór niezm ierną ilością wielkich odłamów, ja k np. w dolinie P ru tu

i) Pp. H. W a lte r i D-r E. Dunikowski drukują o b e ­ cnie w „Kusmosie“ pracę p. t.: „Gieologiczna budow a naftonośnego obszaru zaeliodnio-galicyjskich K arp at", gilzie (rok V II, str. 267) wydzielają jako w a rstw y „ g ó r- no-ropianieckifc“ niewątpliwie to samo, co przedtem w raz z prof. K reutzem wydzieliłem jako „w arstw y płytow e-, (por. Kosmos, 1881, str. 322).

koło D ory i Jam ny. Szczególnićj potężnem rozwinięciem odznacza się ten utw ór w K a r­

patach wschodnich, gdzie wraz z w arstw am i plytow em i stanowi najważniejszy czynnik orograficzny. Dalćj ku zachodowi zanika on po części lub naw et zupełnie, okazując nieco odmienne modyfikacyje petrograficzne.

Skamieniałości charakterystycznych w pias­

kowcu bryłow ym dotąd nie znaleziono. Z po­

wodu jed n ak ścisłego związku, jak i go łączy z w arstw am i dolno-, lub po części średnio- kredowemi, zaliczam go jeszcze do formacyi

kredowój. (C. d. n.)

Kolibry w Peru

skreślił JAN SZTOLCMAN.

(Dokończenie).

Pożywienie kolibrów długi czas stanowiło kw estyją sporną. G dy jedni z badaczy u trz y ­ mywali, że ptaki to jedynie tylko nektarem kw iatów się żywią, inni przeciwnie dowodzili, że wylącznem ich pożywieniem są małe owa­

dy, k tó re jużto w lot łowią, jużto zapomocą języka w ybierają z kielichów kwiatow ych.

Dziś wiadomą je s t rzeczą, że kolibr ta k jedne­

go ja k drugiego pokarm u potrzebuje. P ra w d ą jest, że nieraz żołądek tych ptaków ta k je st sokiem kw iatow ym wypełniony, iż przy p re ­ parow aniu potrzeba go uprzednio wycisnąć, aby piór nie powalał. Lecz z drugićj strony jakżeż często wole kolibrów znajdowałem, przepełnione drobnem i owadami, szczególniój zaś muszkam i. Niepomału też byłem zdziwio­

ny, że ta k dzielny obserwator, ja k B urm ei- ster, mógł popełnić wielki błąd, odmawiając kolibrom zdolności łowienia owadów w lot.

Uczony ten opierał się na tem , że dłngi a w y­

sm ukły dziób tych ptaków nie nadaje się by- najmniój do podobnej funkcyi, gdzie potrzeba szerokiego, szczecinami okolonego dzióha m u­

cho Jó wek. Przytoczę tu jeden przykład: n ik t nie zaprzeczy, że dwa cienkie, proste patyczki są bardzo nędznym ekw iw alentem widelca, a jed n a k Chińczycy posługują się niemi z ró­

w ną zręcznością, ja k my naszem w idłowa-

tem narzędziem. Podobny w ypadek zachodzi

i z kolibram i, które chociaż nie m ają d/.ioba

(11)

44 W SZ E C H ŚW IA T . Ks 3.

ta k dobrze zastosowanego do łowienia owa­

dów ja k lelaki, jerz y k i lub mucbołówki, w y ­ nagradzają ten niedo statek nadzwyczajną zwinnością ruchów . D ługie nieraz chwile sta­

łem, obserwując, j a k m ałe te ptaszki co chwila w ylatyw ały w pow ietrze i oddawały się ło­

wom niegorzćj od pierwszój lepszój mucho- łówki. N iektóre z nich zalatują do domów, gdzie na ścianach drobne m uszki się grom a­

dzą. W idziałem pew ien gatunek, ja k szukał owadów nad brzegiem rzeki R im aku (pod Lim ą), szperając po nadbrzeżnych kamieniach.

G odnym też uw agi je s t zwyczaj niektórych kolibrów czepiania się prostopadłych pni drzew w celu rew idow ania szpar i innych nierówności kory. W idziałem też na tery to - ry ju m equadorskiem kolibra rewidującego pajęczynę, z którój niew ątpliw ie uw ikłane m uszki wybierał.

W spom niałem wyżój, że niektóre kolibry, widocznie obdarzone słabszem i organam i lotu, częstszego potrzebują wypoczynku. Dodam więc jeszcze, iż to lenistw o, czy nieudolność posuw ają do tego stopnia, że zam iast w lot wysysać kw iaty, zaczepiają się nóżkam i czyto za kraw ędź kielicha, czy za obok leżącą ga­

łązkę. P ew ien g atu n ek (Adelom yia m elano- genys) ta k to widać często powtarza, że u kil­

ku zabitych egzem plarzy znalazłem na p a­

znokciach ksiuków dość duże woskowe gałe- czki, niew ątpliw ie tw orzące się w czasie owe­

go czepiania się kielichów kw iatow ych.

W szystkie kolibry oddają się dłuższym lub krótszym sjestom, praw ie zawsze w ybierając na ten cel suche, cienkie gałązki, sterczące z korony drzew lub krzaków . Kolibr przy­

garbiwszy się nieco i opuściwszy skrzydła, siedzi ta k nieraz długie chwile, muszcząc od czasu do czasu pióra, lub przeciągając sk rzy ­ dełka. Małe jego nóżki ta k obejm ują gałązkę, że gdy nieraz przy strzale śmierć piorunu­

jąc a nastąpi, zostaje zawieszony na gałęzi, cze­

go u innych ptaków nie obserwowałem.

W iększość kolibrów przy nawiedzaniu kw iatów w ydaje ch arakterystyczn y głos, zmieniający się stosownie do gatunków . U nie­

których m niejszych m ożnaby go wyrazić sy­

labami ciek-ciek-ciek... szybko, a nierówno powtarzanemi, ta k źe tem pem (jeżeli to tem ­ pem nazwać można) przypom inają stukanie aparatu telegraficznego. In n e znowu w ydają jak b y cienkie ci-ci-ci... U niektórych znów

dalby się ten głos do pewnego stopnia naśla­

dować sylabami trśzi-trszi... S ą kolibry, któ­

rych głos przypomina trzask, jak i słyszymy, pociągając zapałkę o chropow atą powierzch­

nię. Znaczna jednak część gatunków zacho­

wuje się milcząco i naw et za regułę podać można (choć niepozbawioną licznych w y jąt­

ków), że mniejsze gatunki głos wydają, gdy przeciwnie praw ie wszystkie większe kolibry zwiedzają kw iaty w milczeniu.

Oprócz powyżćj opisanego głosu pewne nie­

liczne gatunki śpiewają w czasie wypoczyn­

ku. Je stto raczój bardzo ciche świergotanie, ta k ciche, że słuchający znajdować się musi conajwyżćj na dziesięć kroków odległości, aby mógł korzystać z tego koncertu sui ge- neris, dawanego przez najmniejszego w świe- cie wirtuoza. W ciągu blisko sześcioletniego pobytu w Am eryce iidało mi się zaledwie dwa razy słyszeć kolibry śpiewające.

W spom nę tu jeszcze o charakterystycznem burczeniu, jak ie kolibry w locie wydają. W i­

bracyjny ruch skrzydeł, kom unikując się fa­

lom powietrza, wydaje brzmienie podobne do burczenia trzm ieli lub innych wielkich owa­

dów. W ysokość tonu tego burczenia pozostaje w prostym stosunku do liczby uderzeń skrzy­

dłami, a w stosunku odw rotnym do długości tych skrzydeł, co wyraźnićj można sformułować w dwu następnych, czysto akustycznych p ra ­ wach: 1) P rz y j ednakowój długości skrzydeł tem

wyższy je s t ton, im więcój je s t uderzeń w da- nćj jednostce czasu. 2) P rz y jednakowój licz­

bie uderzeń ton tem je s t wyższy, im skrzydło je s t krótsze. Poniew aż zaś powszechnem jest prawo, że większe kolibry poruszają wolnićj skrzydłam i, można postawić ogólne prawidło, że im m niejszy kolibr, tem burczenie jego jest z wyższego tonu. Tak to je s t dla różnych ga­

tunków charakterystycznem , że przy nieja- kićj w praw ie obserw ator po samem burcze­

niu rozpoznawać może gatxxnki, gdy ich kilka w jednój miejscowości przebywa. Zbytecznem je st może dodawać, że nie słychać żadnego burczenia, gdy kolibr z niesłychaną szybko­

ścią przeciąga obok nas, najłatwiój zaś może­

m y je uchwycić podczas, kiedy p tak kw iaty odwiedzając, dłuższy czas na jednem miejscu się zatrzym uje.

W szystkie praw ie kolibry są dość kłótliwo

i niespokojne. Szczególnićj w porze lęgowćj,

która w P e ru na czas pory dżdżystój przypa­

(12)

Na 3. W SZEC H ŚW IA T. 45 da, m aleństw a te uganiają się za sobą i czu­

bią. N iektóre jednak gatunki, oprócz swych godowych nienawiści, objawiają charakter ta k kłótliw y, że ścierpieć nie mogą sąsiedz­

tw a innych kolibrów, a naw et i większe od siebie ptaki prześladują. Pam iętam , że gdy raz drzewko B ry th rin y zakwikło. ta k mi na niem kolibry z rodzaju Panoplistes M athewsi bruździły, spędzając wszelkie inne gatunki na ten krzak zalatujące, żem był zmuszony wystrzelać najprzód całą rodzinę tych wojo­

wniczych pigmejów, aby módz na inne polo­

wać. W spom niany gatunek odpędzał naw et daleko większe od siebie kolibry, z rodzaju P etasophora anais.

Z tego coni powyżćj powiedział, widocznem jest, ż<e kolibry tam tylko żyć mogą, gdzie cały rok kw iaty znajdują. Pomimo, że w s tre ­ fach zw rotnikow ych wieczne lato panuje, nie­

które gatunki zmuszone są odbywać dalsze lub bliższe przeloty, niezawsze bowiem znaj­

dują odpowiednią ilość ulubionych kwiatów.

Najłatwtój przeloty obserwować wtedy, kiedy zakwitnie krzew ja k i lub drzewo, przez liczne odmiany kolibrów nawiedzane. Znajdziemy tam wówczas takie gatunki, jakich przedtem nigdy w całój okolicy nie widzieliśmy. Do takich bardzo uczęszczanych drzew należą B ry th rin y i „guavo“ (Inga), na nich też do­

strzegłem pojawianie się form przedtem w okolicy niespotykanych. F a k t przelotu ko­

librów mógłbym poprzeć licznemi dowodami, zaczerpniętem i z m ych własnych obserwacyj, nie chciałbym jednak znudzić czytelnika nie- potrzebnem i cytatam i.

Przelotam i daje się w pewnych razach tłu ­ maczyć fak t znajdowania się bliskich gatu n­

ków w jednój i tój samój miejscowości. Gdym kiedyś zastrzelił w Huambo trzy gatunki z rodzaju D oripliora (D. Johannae, Euphrosi- nae i rectirostris) na jednym i tym samym krzaku, uderzony tem byłem niepomału, w y­

dało mi się bowiem niezgodnem z teoryją w y­

boru naturalnego, aby trzy ta k bliskie g a­

tunk i m iały jed en i ten sam sposób życia, zwykle bowiem tak bywa, że jeżeli dwie for­

m y pokrewne obok siebie żyją, różnią się obyczajami i sposobem życia. Gdym jednak w następstw ie bliżój tę kw estyją zbadał, oka­

zała m i się ona bardzo zrozumiałą. Rzecz się ma tak: ów krzew, zwany przez miejscowych

„alicon“ lub „iYndara-huayta" posiada szero­

kie orograficzne rozmieszczenie, ciągnąc się w górach od 3700' do 8000' nad poziomem morza, w dole jednak (na wysokości 3700') kw itnie w K w ietniu i Maju, w górze zaś w Lipcu i Sierpniu, zatem o dwa miesiące pó- źniój. Doripliora rectiro stris właściwą je s t krainie zawartćj między 7000' i 8000', gdy więc w K w ietniu nie znajduje odpowiedniój ilości kwiatów, spuszcza się -wdół, gdzie je ­ dnocześnie nalatuje Doripliora Johannae z go­

rących nizinowych lasów. Trzeciego gatunku zdobyłem tylko jeden egzemplarz, nie mogę więc o nim wyrokować. Zresztą wszystko nam jedno, czy jestto gatunek właściwy tój mianowicie krainie, czy skądinąd tam nala­

tuje, dość nam wiedzieć, że dw a gatunki j e ­ den z dołu, a drugi z góry jednocześnie w ę­

drują do danój miejscowości, gdzie spotykają trzecią, dajm y na to miejscową formę i tym sposobem będziemy mieli trzy bardzo bliskie gatunki, czasowo w jednój i tój samój miej­

scowości przebywające.

N iektóre własne spostrzeżenia pozwalają mi podejrzewać inny, daleko ciekawszy oby­

czaj kolibrów czasowego rozłączenia płci, cho­

ciaż to, co wiem, nie wystarcza jeszcze do ostatecznego decydowania w tój kwestyi.

W wielu wypadkach zdarzało mi się strzelać samce, gdym samic albo wcale nie spotykał, albo stosunek ich liczbowy do samców był nadzwyczaj mały. W innych znów razach spotykałem same prawio młodo samice. Naj- bardziój jedn ak pouczającym je s t fakt, spra­

wdzony przezemnie, że gdy w Tambillo, na wysokości 6000' nad poziomem morza w m ie­

siącach Listopadzie i G rudniu spotykałem praw ie wyłącznie same tylko samce Helio- thryp ha viola, w tychże samych miesiącach samice są pospolitszemi od samców na wyso­

kości 9000' w Cutervo i Tam iapam pa. N a­

prowadza więc to na myśl, że w pewnych po­

rach roku płci się rozłączają dla jakićjś nie- wiadomój przyczyny. Ponieważ zaś na innym gatunku (Thalurania Tschudii) sprawdziłem, że samice w pewnój porze roku odwiedzają kw iatyagaw y, gdy jednocześnie samce praw ie wyłącznie trzym ają się kwiatów krzew u zwa­

nego „utcu-quipina“, przypuszczać więcmożna, że jak aś fizyjologiczna przyczyna zmusza sa­

mice do szukania odmiennych kwiatów ja k to, na których samce pokarm zbierają.

W iele jednak prawdopodobieństwa ma i na­

(13)

46 W SZ EC H ŚW IA T.

stępna hipoteza. P orów nyw ąjąc stosunek pici u kolibrów, zdobytych przezemnie w ciągu całko witój mój podróży, na 203 samców zna­

lazłem tylko 87 samic, czyli praw ie stosunek 3 : 1 . O pierając się na tem , że w ciągu pół- szosta roku mój podróży, polowałem w naj­

rozm aitszych krainach i w najrozmaitszych porach roku, m am praw o przypuszczać, że ten stosunek mniój więcój odpowiada rzeczy- wistój proporcyi, ja k a w przyrodzie między obiema płciam i zachodzi. Zwiększając naw et ten stosunek do 2 : 1, będziemy mieli połowę samców zmuszonych życie pędzić w celibacie.

Albo więc te ostatnie w porze lęgowej opusz­

czają m iejsca zam ieszkałe przez nowozamężne pary, albo, co je s t prawdopodobniejszem, te ostatnie em igrują gdzieindziój, aby nie być w ystaw ionem i na ciągłe niepokojenie ze stro ­ n y celibataryjuszów .

W iększość kolibrów lęże się w porze dżdży- stój (w m iesiącach G rudniu, Styczniu i L u ­ tym ), czyli w czasie, kiedy najwięcej kw iatów znajdują. Świeżo wypierzono samce błyszczą wtedy barw am i topazów ,' rubinów, szm arag­

dów i am etystów , uganiając się bezustannie, gdy jednocześnie samice zajęte są budową swego m aleńkiego gniazdka. A jestto arcy­

dzieło w swoim rodzaju owo gniazdko. W nę­

trze zwykle w ysłane byw a watą, lub inną ja k ą odpowiednią substancyją: raz będzie to m iękki puch Bom baxu lub ..pało de balsa", w innym razie są to wełniaste łuski, jakiem i są po kryte szypułki liściowe drzew iastych paproci. Z ew nętrzna strona gniazdka je s t sta­

rannie oblepiona mchem, m ającym je m asko­

wać przed wzrokiem nieprzyjaciół. W ogóle cale gniazdko zbudowane je s t z niesłychaną starannością. Różne gatun k i rozmaicie je umie­

szczają: w rozw idleniu dw u gałązek, na urw i­

skach skalistych, często bardzo pod strzecha­

mi domów. N iektóre gatu n ki przyczepiają gniazda do spodni ój strony zwieszającego się liścia palm y, lub paproci drzewiastej. Samica zawsze niesie dwa czysto białe ja ja , stosuuko-

av o wielkie, ja k na tak małego ptaszka. Liczba jaj widocznie je s t stałą, gdyż pomimo dość zna- cznój liczby gniazd, jak ie miałem w swych ręku czyto z jajam i, czy z młodemi. nigdy nie zda­

rzyło mi się więcój spotkać. Młode m ają dziób stosunkowo bardzo krótki, ten jed n ak , szyb­

ko rosnąc, praw ie normalnój długości docho­

dzi przed zupełnem wypierzeniem się ptaszka.

Często zadawałem sobie pytanie, czy też m ają kolibry jakich nieprzyjaciół. Sądząc przez analogiją, przypuszczać należy, że mają, lecz ja ich nie znam. Mówią o wielkich pają­

kach z rodzaju My gale, lecz tych w górach wcale niema, a i wT gorących lasach porzecza Am azony muszą być nieliczne, skoro w ciągu trzymiesięcznego pobytu w tój krainie ani j e ­ dnego nie widziałem. Trudno przypuścić, aby p tak i drapieżne łakom iły się na te m ikrosko­

pijne stworzenia: zbyt wiele zachodu m iałyby ze złowieniem odpowiedniój liczby do nasyce­

nia się. Z tego, że kolibry lubią siadywać w najwidoczniejszych miejscach, wnioskować raczój można, że ich żaden ptak nie napastuje.

Jeżeli więc są jacy nieprzyjaciele, to ci napa­

dają chyba wyłącznie na gniazda, niszcząc w nich młode lub jaja. Opowieść o zaplątywa- niu się kolibrów w sieciach wielkich pająków, uważać należy za bajkę, największe bowiem pająki, należące do rodzajów Mygale lub Ly- cosa sieci nie zastawiają.

SPRAWOZDANIA.

Ptaki krajow e przez W ładysław a Taczanow ­ skiego. Tom II-g i, K raków 1882. W ydanie Akad. Umiej, w Krakowie.

W tych dniach opuścił prasę tom drugi i zarazem ostatni „Ptaków krajowych® (spra­

wozdanie o tomie I. patrz W szechświat N-r2, 1882 r.). Zawiera on spis 40 rodziu ptaków, podzielonych na 84 rodzajów i 146 gatunków, a ponieważ w I-y m tomie mieści się 43 rodzin, z 104 rodzajami i 172 gatunkam i, przeto cała fauna ornitologiczna krajow a składa się z 318 gatunków , ugrupow anych w 188 rodzajów i 83 rodzin.

Tom II-g i rozpoczyna spis rodzin w tym tomie opisanych, po którym następuje rzęd łażących Scansores z rodziną kukułek (Cucu- linae) i dzięciołów, dalój idą kolejno po sobie rodziny rzędów gołębi (G yratores), kurowa- tych (Gallinacci), brodzących (Grallatores) i pływających (N atatores), który kończy ro­

dzina nurów (Oolymbinue).

Palej spotykam y dodatek, zawierający opis dwu gatunków ptaków wróblowatych, wre­

szcie na końcu dzieła znajduje się spis nazw

polskich i łacińskich, ze wskazaniem tomu

i stronicy.

(14)

tfs 3. ■WSZECHŚWIAT. 47 Dzieło wydane starannie, czytelnym d ru ­

kiem, czysto odbite na pięknym papierze.

A utor opracował z wielką starannością ga­

tunki, rodzaje i rodziny, które ugrupował w możliwie naturalnym porządku; na rzędy zaś nie zwracał bliższej uwagi, niedając icli ch arakterystyki, a naw et w tomie 2-im na str. 63 opuszczony został ty tu ł rzędu brodzą­

cych (Gralłatores).

„ P tak i krajow e" powiększają szczupły po­

czet dzieł przyrodniczych specyjalnych w na- szój literaturze i stanow ią dzieło podstawkowe, źródłowe, którego wartość nie zmniejszy się naw et po długich latach. Jed n ą z zalet orni­

tologii krajowój stanow ią wyczerpujące opi­

sy wszechstronne, uwzględniające nietylko kształty i kolory dorosłych i młodych ptaków, nietylko szczegółowe wym iary części składo­

wych brane z n atury , ale także kształty i ko­

lory jaje k z różnych łęgów, jak również ob­

szernie traktow ane obyczaje i rozmieszczenie gieograficzne ptaków. Pom im o ściśle naidio- wój formy, opisy są prowadzone zajmująco, odznaczają się jasnością i czystym, oddawna wyrobionym językiem.

Każdy, kogo interesuje ornitologija krajo­

wa, w y traw n y badacz, czy uczący się młodzie­

niec, am ator lub m yśliwy, zarówno możo od­

nieść korzyść z „Ptaków krajow ych"; znaj­

dzie tam rezultaty długoletnich obserwacyj, bystrego, zamiłowanego badacza, oddanego całą duszą nauce ornitologii. Mało też dzieł poważnych, naukowych przynieść może k ra ­ jow i tyle pożytku, co znakom ita praca p. T a ­

czanowskiego. A. S.

KRONIKA NAUKOWA.

( Chemija).

— R e d u k c y j a a z o t a n ó w w z i e ­ m i o r n ó j jest procesem niezm iernie wa­

żnym dla gospodarstwa przyrody, ponieważ przez odtlenienic tych soli i działanie na nie w odoru tw orzy się amonijak i jego zwriązki, a ciała to, ja k wiadomo, są dla roślin jed ny m z najważniejszych pokarmów. W iadomo, że w ziemi ornćj odbywają się naraz dwa sobie przeciwne zjawiska: utlenianie amonijaku, którego końcowym produktem jest kwas azo- tn y (relative — jego sole) i redukcyja azota­

nów aż do amonijaku. Pierw sze z tych zja­

wisk odbywa się wprost pod wpływem tlenu czynnego (ozonu lub tlenu atomowego) i możo być sztucznie reprodukowane przez działanie tlenu na amonijak wobec ciał porowatych, a więc w warunkach podobnych do n atu ral­

nych. Drugie zjawisko, red ukcji, bardziój za­

stanawiało badaczów, ponieważ w pracowni naukowej odbywa się ono dosyć trudno i w w arunkach, jakich w przyrodzie nie spo­

tykam y. Świeżo wykonane doświadczenia pp.

Paw ła Dehóraina i M aąuennea dowodzą, że redukcyja azotanów odbywa się przy współ­

udziale ferm entu organizowanego, należącego do grupy istot, które żyją i rozwijają się bez udziału tlenu gazowego (anaerobia). W spo­

m niani badacze dowiedli, że ferm ent ten może być zniszczony przez działanie tem peratury 110— 120°, a także przez trujący wpływ chlo­

roformu. W ykazali oni prócz tego, że ferment, w yw ołujący redukcyją azotanów, je s t nie­

zmiernie rozpowszechniony, a to zapomocą następującego doświadczenia: Ziemię orną, ogrzaną do tem peratury zniszczenia ferm entu, zamykali szczelnie przez zalutowanie w rurce szklanej. W takim stanie możo ona pozosta­

wać ni eograniczenie długo, niewykazując w sobie obecności związków amonowych.

Lecz jeżeli ru rk ę na chwilę otworzyć, odła- mując jój koniec i zaraz potem zalntować na- nowo, to natychm iast z powietrzom dostaje się do niój ferm ent i po krótkim czasie zie­

mia zam knięta zawiera w sobie związki amo­

nowe. Zn.

— D w u t l e n e k s i a r k i w p o w i e ­ t r z u, którem oddychają mieszkańcy m iasta Lille, został wykazany przez p. Ladurcau.

Z powodu tego spostrzeżonia, zakom unikowa­

nego Akademii francuskiej, sekretarz stały, p. Dumas, przypomina, że według badań F a­

radaya, powietrze m iasta Newcastle zawie­

rało dw utlenek siarki w takim stosunku, iż w całój okolicy niepodobna było dochować się fijołków, których barwa pod wpływem tego gazu niknie. D w utlenek siarki dostaje się do atmosfery przy spalaniu węgli kamiennych, zawierających w sobie siarkę lub niektóre jój związki, ponieważ zaś węgiel kam ienny z pol­

skiego zagłębia zawiera w sobie znaczno ilości podobnych związków, domyślać się można, żo i powiotrzo naszych m iast, oraz okolic fa­

brycznych nie je st pozbawione dw utlenku

Cytaty

Powiązane dokumenty

Komórki górnej (grzbietowej) powierzchni i brzegu plechy zaokrąglają się, każda z nich dzieli się następnie na dwie i w ten sposób plecha rozpada się na

holu usuwa powietrze z naczynia; gdy jednak przez wrący płyn przepuszczamy powietrze albo tlen, świecenie powraca i nawet staje się bardzo jasnem; 3) świecenie

nek wodoru są zatem środkami utleniającemu Skutkiem tych zależności raz zaczęta sprawa utlenienia, przy współistnieniu właściwych warunków, posuwa się coraz

dna ulega zupełnej dysocyjacyi, rozpada się na składowe części, przy niższej zaś temperaturze dysocyjacyja ta jest częściowa, wodór przeto w części tylko z

Często więc trudno dokładnie zauważyć, w jaki sposób zwierzę przyjmuje pokarm, który jest bardzo drobny, oraz szybko przemyka się przez gębę i przełyk..

czne nie odbywają się, po usunięciu przeszkód zwolna ścieśnione powietrze puszcza się do pieca, a działania się rozpoczynają.. Obniżająca się warstwa

Tutaj to poraź pierwszy jest dokładnie opisane zachowanie się rodanku rtęci pod wpływem ciepła, które wiele dziesiątków lat potem służyło do ro­.. bienia

leżałoby może wnosić, że dokoła słońca winny się zbierać najcięższe i najtrudniej dyfundują- ce gazy, dwutlenek i tlenek węgla, tlen i azot, gdy