M 3 . Warszawa, d. 15 Stycznia 1883. T o m I I.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T ^ W W a r s z a w ie : rocznie rs. 6
kw artalnie „ 1 kop. 50 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie „ 7 „ 20
k w artalnie „ 1 „ 80.
Adres Redakcyi
WPŁYW ATMOSFERY ZIEMSKIEJ
NA PROM IENIE SŁO N ECZNE
przez
S ta n is ła w a K ra m s zty k a .
Grdyby ryba zdawać sobie umiała sprawę z otaczającego ją widoku, wytworzyłaby so
bie niew ątpliw ie o budowie świata zgoła inne wyobrażenie, aniżeli człowiek na powierzchni lądu żyjący; w skutek bowiem silnego zała
m ywania promieni św iatła w wodzie, a więcćj jeszcze z powodu osobliwych i pięknych ob
jaw ów całkowitego wewnętrznego odbicia, oku z głębi wody patrzącem u wszystko to, co je s t nad jój powierzchnią, wydawać się musi jakby skupione i inaczój rozmieszczono, aniżeli je s t w rzeczywistości.
I ocean wszakże atm osferyczny, na dnie którego m y sami żyjemy, podobny, lubo słaby tylko wpływ na przebieg promieni wywiera;
promienie, do oka naszego dobiegające, ule
gają także bezustannemu załam yw aniu się w coraz gęstszych w arstw ach powietrza, przy- byw ają do nas po linijach jak b y krzywych, a my dostrzegam y gwiazdy wzniesione wyżćj nad poziom, aniżeli istotnie są położone.
Z okolicznością tą astronomija oddawna już
-infi ^ y stanowią,: P. P . D r. T. Chałubińsk J. Aleksandrowicz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, Dri L. Dudrewicz, m ag. S. K ram sztyk, mag. A. Ślósarski
prof. J. T rejdosiewicz i prof. A. W rześniow ski.
Prenum erow ać można w Redakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w kraju i z a g ra nicą.
Podwale A-1-. S
liczyć się przyw ykła, alo ważniejszą je s t rze
czą to, że w skutek tegoż samego w pływu atm osfery widzim y słońce, gdy ono jeszczo lub ju ż je s t pod poziomem; atm osfera prze
dłuża nam dzień. Je st to wszakże rzecz zbyt znana, aby tu o niój trzeba było mówić; nie m yślim y także rozbierać tu słynnego mam i- dła pustyni, które należy do zjawisk po kre
w nych powyższym. P ragn iem y natom iast zająć uwagę czytelnika objawami o wiele ważniejszemi, których znajomość niedosyć je st śród ogółu rozpowszechnioną, a z którem i na nieszczęście i nauka sama do zupełnego nie doszła jeszcze ładu. W pływ atm osfery na promieniowanie słońca tak jest doniosłym, że bez jój udziału tak szczodrze nadsyłane nam przez gwiazdę dzienną światło i ciepło, nie nadaw ałyby się zgoła do utrzym yw ania życia na ziemi.
A by to należycie ocenić, dosyć tylko uprzy
tomnić sobie tę prostą zasadę, że światło i cie
pło promieniste rozchodzą się jedynie tylko po linijach prostych, — tam tedy, gdzie roz
pościera się cień, winnaby panować najczar
niejsza ciemność i mróz przerażający; od stro ny, na którą padają promienie słoneczne k a
żde ciało byłoby jask raw o oświecone, od stro ny przeciwnój pogrążonemby było w ponurćj powłoce, po jasnym dniu zapadałaby nagle noc najciemniejsza, gwiazdy nio gasłyby zo wscho-
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
34 WSZECHŚWIAT.
dcm słońca, widzielibyśm y je i za dnia na niebie czarnem, bez blasku i barwy.
T ak zapewne dzieje się na księżycu; jeżeli na ziemi nie w ystępują straszne te przeciwno
ści, to dlatego tylko, że je łagodzi atmosfera;
ona to powoduje w łaściw ą jasność dzienną.
Jasność ta pochodzi stąd, że wszystkie cząstki powietrza, zarówno ja k unoszącego się w niój pyłu i p a ry wodnój, św iatło na wszystkie strony odbijają i rozpraszają. N ietylko słońce nam świeci, ale niebo całe; św iatło to od atm osfery rozproszone gasi nam gwiazdy, ale rozlewa zato blask ogólny, ujednostajnia roz
kład św iatła i cienia. A jeżeli noc stopniowo tylko władzę swą nad usypiającą ziemią roz
pościera, jeżeli ju trz e n k a zw iastuje wschód słońca, to też dlatego, że górne w arstw y atm osfery odrzucają nam promienie, które do nich dobiegają jeszcze od słońca wtedy, gdy my j u ż lub jeszcze go nie widzimy.
Ale prom ień św iatła nierozdzielny je st od towarzyszącego mu prom ienia ciepła, araczój je s t to jeden i ten sam promień, k tó ry powo
duje i św ietlne i cieplikowe działanie; toż samo więc, co rozproszonego św iatła, tyczy się i rozproszonego ciepła: atm osfera m iarku
je bezpośrednie natężenie żaru słonecznego i dobroczynny wpływ jeg o na wszystkio stro ny rozlewa. A le działanie jój na ciepło słone
czne je s t jeszcze więcój urozmaicone, potę
żniejsze jeszcze, aniżeli na światło. Bez jój udziału naw et zgołaby ziemia z ciepła słone
cznego korzystać nie mogła, dochodziłyby wprawdzie promienie, ale odbiegałyby równie łatwo; atm osfera ty lko łow i je i więzi, a to dzięki dwum swym, w prost przeciw nym zdol
nościom, przecieplaniu i pochłanianiu.
P rzecieplanie znaczy tyleż, co przezroczy
stość względem prom ieni ciepła, ciało prze- cieplające je s t to ciało przezroczyste dla cie
pła. Ale skorośm y wyżój już powiedzieli, że działania cieplikowe i św ietlne są w jednym prom ieniu nierozdzielne, że są to różne obja
wy jednego i tegoż samego drgania eteru, po- cóż rozróżniać pojęcia przecieplania i przezro
czystości? Niepodobna przecież w jednym prom ieniu usunąć w pływ jego ogrzewający, a zachować św iatło jego, alboteż światło to zagasić, a ocalić tylko ciepło. Zapewne, było
by to wszystko słusznem, gdyby słońce nad
syłało nam tylko promienie jasne, gdyby nie
było prom ieni ciemnych, co przynoszą ciepło, niedziałając wcale na wzrok nasz. Piec ogrza
ny rozsyła przecież wkoło ciepło, a nie świeci zgoła, — w ysyła on tylko promienie ciemne, podobnie ja k pręt żelazny ogrzany, zanim go do czerwoności rozpalim y. G dy tem peratura jego dojdzie do 480° C., zaczyna 0 11 wysyłać promienie czerwone, ale wraz z niemi rozcho
dzą się i promienie ciemne, k tóre nie w yga
sły; przy wyższem rozgrzaniu przybyw ają i promienie żółte, zielone, niebieskie, coraz wyżój w skali barw położone, ale zawsze są tam i pierwotne promienie ciemne. Ale ja k roStwór soli miedzianej przepuszcza tylko promienie niebieskie, a inne zatrzymuje, ja k je s t przezroczystym tylko dla promieni nie
bieskich, ta k też mogą ciała przepuszczać pro
mienie jasne, a zatrzym yw ać ciemne, — będą one w tedy nieprzezroczyste dla promieni cie
m nych ciepła, będą nieprzecieplające. Takim nieprzecieplającym środkiem je s t szkło, a choć mu tę nazwę dajemy, nie znaczy to, iżby ono pow strzym yw ało wszelkie działanie ciepliko
we prom ieni słonecznych, toć przepuszcza promienie jasne, a z niemi ich ciepło; ale pro
mienie rozbiegające się z pieca, nie w ydostają się z ogrzanego pokoju. Ebonit znowu, czyli gum a stw ardniała, m ateryjał czarny, zgoła nieprzezroczysty, ja k to przekonał się nieda
wno Bell, oraz A bney i F esting, przepuszcza, lubo słabo, promienie ciemne. Otóż powietrze stanowi środek doskonale przezroczysty, za
tem wybornie przecieplający dla promieni jasnych, ale daleko słabiój przecieplający dla promieni ciemnych.
J a k doniosłe m a szczegół ton znaczenie, w ypływ a stąd, że promienie, które przez śro
dek pewien, przez pewne ciało przechodzą, niezatrzym ując się w niem zgoła, zgoła go też nie rozgrzewają. Ciepło prom ieniste w te
dy tylko ogrzewa ciała, na które pada, jeżeli zostaje przez nie uchwycone, pochłonięte;
w tedy, wedle dzisiejszych pojęć fizyki — drgania eteru udzielają się cząsteczkom ciał, podsycając ich ruch, w zm agają ich siłę żywą, podnoszą ich tem peraturę. P rzez atmosferę ted y promienie słoneczne przebiegają aż do jój dna, nieogrzewając jój wcale, lub przy- najmniój bardzo nieznacznie; pod ich działa
niem bezpośreduiem pozostawałoby powietrze
niemal tak mroźnem. ja k pusta przestrzeń
światowa.
Ks 8. WSŻECHŚW lAT.
J a k ą rolę odegryw a atmosfera, nauczyć nas może najlepiój to, co zachodzi w cieplarni szybami szklanemi zakrytćj. Jasn e promienie słoneczne dostają się tam bez zawady, rośliny ciepło to zatrzym ują, pochłaniają i ogrzewają się. Ciało wszakże ogrzane stygnie też bez
zwłocznie, odsyła promienie, które sobie przy
swoiło; ale roślina ogrzana promieniami jasne- mi, w ysyła przecież tylko ciemne, a te przez
s z k ł o ju ż się nie wydostają; ciepło pozostaje ja k b y uwięzionem w cieplarni, która tu wzglę
dem niego odegryw a rolę istotnój pułapki.
S tąd owo duszące ciepło, które zresztą, lubo w m niejszym stopniu, mamy w lecie i w po
koju, gdy okna zamknięte. W ten sposób mo
żna ciepło w znacznych bardzo ilościach na
gromadzić. G dy skrzynię okrytą z boków czarną tkaniną jedw abną zamkniem y z góry szczelnie dwiema lub trzem a taflami czystego szkła zwierciadlanego, to w ew nątrz niój tem p e ra tu ra wzrosnąć może ponad punkt wrzenia wody, a woda w małem naczyniu w skrzynię tę wstawiona łatw o się zagotuje. Zasadę tę zastosowano naw et do m achin słonecznych, to jest do motorów, w których parę w ytw a
rza bezpośrednie działanie promieni słone
cznych.
Podobneż więc znaczenie, ja k owe szyby cieplarni, przedstawia dla eałój ziemi atm o
sfera. M e zatrzym uje ona prom ieni słone
cznych, dozwala im dobiedz do powierzchni ziemi, która dopiero je pochłania, ogrzewa się niemi, ale zarazem przeobraża je , jasne za
m ienia na ciemne, mówiąc językiem nauko
wym — zmniejsza szybkość stanowiących je drgań; grunt odsyła jedynie promienie cie
mne, a względem nich powietrze je s t nieprze- cieplające, pochłania je zatem. Dlatego to atm osfera ogrzewa się od dołu, a nie od góry;
dlatego w znacznój wysokości, na szczytach potężnych gór, naw et w czasie najsilniejszego działania promieni słonecznych, powietrze pozostaje lodowato mroźnem, a okoliczność ta była źródłem ty ch niedorzecznych dawnićj pojęć, że promienie słoneczne same przez się są zimne i że dopiero przez zetknięcie się ich z ziemią w ytw arza się ciepło. Prom ienie sło
neczne na górach palą naw et silniój, aniżeli n a ziemi, bo mniój są wpływem atm osfery osłabione, ale ogrzewać mogą te tylko ciała, któ re je pochłaniają, działają tam tylko, gdzie padają bezpośrednio. Hooker opowiada, że
w górach Him alajskich, na wysokości 10000 stóp, w term ometrze, którego kulka była u czerniona, rtęć wskazywała 45°, gdy w cie
niu, tuż obok, tem peratura nie przechodziła 5°.
Podobnież Tyndall na Montblanc doznawał nieznośnego żaru promieni, gdy nogi jego głęboko w śniegu grzęzły. Śnieg bowiem bar
dzo słabo pochłania promienie, które się od jego powierzchni odbijają i rozbiegają. Z tego widzimy dalój, że na tem peraturę powietrza wpływ przeważny wyw iera n a tu ra gruntu.
Jeżeli od tych uwag ogólnych przejdziemy do pytania bardzićj szczegółowego, którój to z części składowych atmosfery^ przypisać na
leży pochłanianie promieni ciemnych, to przy
znać należy, że nauka obecnie odpowiedzi stanowczój dać jeszcze nie umie. W edług Tyndalla, k tóry od dwudziestu już lat prowa
dzi szereg rozległych badań nad pochłania
niem ciepła przez gazy, pary i ciecze, powie
trze suche je s t najhardziój przeeiepłające, za
równo dla ciemnych, ja k i dla jasnych pro
mieni i pochłanianie przypisać należy jed y nie tylko parze wodnój, w powietrzu się uno
szącej, a je s t ono tak znaczne, że para wodna w warstw ie nieprzewyższającój 10 stóp ponad powierzchnią ziemi, zatrzym uje ju ż conaj- mniej 10% przez ziemię wysyłanego ciepła.
M agnus natom iast, zm arły ju ż fizyk niemie
cki. wniósł z doświadczeń swoich, że powie
trze wilgotne nie okazuje zgoła pochłaniania większego nad suche. W wywiązanym stąd sporze przyjęło udział kilku innych badaczy i rzeczy tój za rozw iązaną uważać niemożna.
Przew ażny jednak zastęp meteorologów po
dziela pogląd Tyndalla, lubo nietak znaczny wpływ parze wodnój przypisuje; Hoorweg np. mniema, że w arstw a powietrza grubości stu m etrów naw et nie działa tak silnie, jakto Tyndall przypisuje warstwie, wynoszącej za
ledwie dziesięć stóp; a uwagę tę potwierdzają badania Yiollea, który oznaczał bezpośrednio natężenie promieni słonecznych na szczycie góry Montblanc i u jój stóp i poznał, że cała ta w arstw a powietrza, wynosząca 4810 me
trów , pochłania około 30% promieni słone
cznych, co na jeden m etr grubości wynosi około 0,0()7%i gdy stosunek ton w edług T yn dalla dla powietrza suchego czynić ma 0,086% , a dla wilgotnego 4—6% .
Podobneż badania na większą jeszcze skalę
prowadzi obecnie S. P . L angley w Ameryce,
36 WSZECHŚWIAT. Jf§ 3.
którem u powiodło się w tym celu urządzić w ypraw ę naukow ą na górę W hitney w Sierra Nevada K alifornii południow ćj. G óra ta, wznosząca się w jednój z najsuchszych okolic ziemi, w yrów nyw a wysokością górze M ont- błanc i je s t ta k spadzistą, że można było za
jąć dwa stanow iska, mogące sobie nawzajem przesyłać sygnały, a których różnica wznie
sień w ynosi przeszło 11000 stóp. W śród nie
zm iernych trudów zdołała zaledwie w ypraw a w raz z narzędziam i dotrzeć przez bezwodną pustynię do Loue P ine, u stóp góry, gdzie urządzono stanow isko dolne, a stąd po ośmio
dniow ym dopiero m arszu w darto się na sta
nowisko górne.
W p ły w atm osfery na pochłanianie prom ie
ni daw ał się uezuwać ju ż bezpośrednio, — w m iarę bowiem, jak członkowie w ypraw y wchodzili w górę i pow ietrze stawało się co
raz zim niejszem , słońce n atom iast paliło coraz silniój, a tw arze śród zim na górskiego opaliły się daleko silni ój, aniżeli w żarze pustyni, a w pobliżu szczytu góry woda w kociołku m iedzianym , zak ry ty m dwiem a taflam i szkla- nemi, ogrzała się wyżój p u n k tu wrzenia, pod
czas gdy wkoło piętrzyły się śniegi.
O w ynikach swych badań p. L angley ogło
sił dotąd jedynie tylko tymczasowe spraw o
zdanie, z którego się okazuje, że ilość ciepła, ja k ą nam nadsyła słońce, je s t znacznie w ięk
sza, niż to przyjm ow ano dotąd na zasadzie badań P o uilleta, a naw et większa, aniżeli we
dług Yiollea, k tó ry ze w spom nianych wyżój badań na M ontblanc oblicza, że u granic atm osfery pow ierzchnia jednego centym etra kw adratow ego otrzym uje przecięciowo na m inutę od słońca 2 y 2 ciepłostki.
Poprzednie ju ż rozum ow ania prowadzą ła two do wniosku, że gdyby ziemia nie była atm osferą otoczona, tem p eratu ra jój byłaby o wiele niższą, a natężenie ciepła prom ieni
stego znaczniejszem . L an g ley jed n a k docho
dzi z obserwacyj swych do wniosku daleko śmielszego, a mianowicie, że gdyby atm osfera nie istniała, lub też, gdyby tylko była jed n a kowo dla w szystkich prom ieni przecieplająca, dla jasn y ch i ciemnych, tem p eratu ra grun tu pozostawałaby niższą niż — 50°F.(—45 ,50 ),—
znaczy to, że naw et pod palącemi prom ienia
mi słońca zwrotnikowego rtę ć pozostawałaby skrzepłą. Osobliwy ten wniosek tłum aczy się tom, że ciała stygłyby w tedy równic łatwo,
jak się ogrzewają, co zresztą zgadza się z da- wniój ju ż wypowiedzianą uwagą Ericssona, że powierzchnia księżyca w blasku naw et sło
necznym pozostaje zimną.
W niosek ten łatwo daje się odnieść i do innych planet; jeżeli je s t słusznym, to tem pe
ra tu ra planety nie tyle zapewne zależy od od
ległości jój słońca, ile od n atu ry gazowój jój powłoki, a M erkury, k tó ry rozpatryw any z powierzchni ziemi tonie niemal w prom ie
niach słonecznych, posiadać może atmosferę, k tó ra klim at jego czyni od ziemskiego chło
dniejszym.
Langley snuje dalsze jeszcze wnioski o isto- tnój barw ie słońca i o rozkładzie działalności cieplikowój, świetlnój i chemicznój w widmie słonecznem, k tó ry na powierzchni ziemi w y
pada zgoła inaczój, aniżeli u kresów atmosfe
ry. Z przytoczeniem tych ciekawych niew ąt
pliwie wywodów, wolimy wszakże zaczekać na szczegółowe sprawozdanie badacza, które m a się ukazać w publikacyjach wydziału me
teorologicznego (Signal Service) Stanów Zje
dnoczonych.
W idzim y też, że daleko nam jeszcze do tego, abyśmy się pochlubić mogli dokładną znajomością oceanu atmosferycznego i aby
śm y już zrozumieli zupełny wpływ jego na w arunki życia na ziemi.
GIEOGRAFIJA
ja k o wiedza i przedmiot szkolny,
m ia n o w ic ie w w y ż s z y c h z a k ł a d a c h n ie m ie c k ic h
napisałD - r N adm orski.
(C ią g d a ls z y ).
IV. Dawniejsza i nowsza metoda gieografii szkolnej.
K ażdy przedm iot szkolny, a zatem i gieo
grafija, m a dwojakie do spełnienia zadanie.
Pierw szem je s t wzbogacenie uczącego się w szerszą wiedzę, drugiem wykształcenie jego rozumu. P rz y k ła d wzięty z języków starożytnych, głównego przedmiotu nauki szkół naszych, niech m yśl tę objaśni. Uczy- m y się języka łacińskiego i greckiego, ponie
waż każdy z nich w różnych zawodach nauko
wych niezbędnie je s t potrzebny: filolog, p ra
Jfs 3. WSZECHŚWIAT. 37 wnik, teolog, a po części i m edyk bez znajo
mości łaciny ostać się nie mogą, n ik t zaś nie zrozumie litera tu r i cywilizacyi nowożytnćj, kto starożytnój nie poznał. Oto m ateryj alny nabytek, jak i nam daje uczenie się języków klasycznych. Lecz ważniejszem je s t dla uczą- cój się młodzieży kształcenie formalne, t. j.
rozwijanie władz duchowych przez poznawa
nie logicznego system u owych języków i n a danie własnym myślom logicznego kierunku.
W wiekach średnich, kiedy uczono się języ ków mechanicznie, m em orując rym ow ane r e guły albo paplając ustnie łaciną, ja k dziś po szkołach żeńskich francuszczyzną, nie znano kształcenia formalnego, nowsza atoli pedago
gika właśnie na kształcenie form alne główny kładzie nacisk, a ponieważ język i łaciński i grecki są dla swój skończonój i ścisłój bu
dowy najodpowiedniejszym k u tem u środ
kiem, m ają dotąd pierwszeństwo pomiędzy przedmiotami szkół hum anistycznych.
Gieografija, ja k ją dotąd powszechnie tra k tu ją po szkołach, podaje zasób wiadomości w życiu koniecznie potrzebnych, formalnie jednakże nietylko nie kształci uczniów, lecz przeciw nie zabija władze umysłowe. Bo nie- jestże to zabójczem pamięciowe uczenie się kilkunastu tysięcy nazw gór, dolin, rzek, za
tok, m iast, powiatów, prowincyj, z liczbami ich mieszkańców, ze sposobami zarobkowania, różnicami religii, ras i t. d. i t. d. i to wszyst
ko bez wszelkiego związku, jedynie jako m a
teryj ał statystyczny? I dziwić się tu, że leli- cyja gieografii jest dla nauczyciela i uczniów najnudniejszym przedmiotem, prawie tak nu dnym , ja k gram atyka łacińska traktow ana w dawny sposób. A jedn ak gieografija, roz
bierająca najżywotniejsze kw estyje m atery- jalnego bytu naszego, je s t w gruncie rzeczy jedną z najciekawszych nauk. M ateryjalnie kształci zatem o wiele więcój, niż języ ki sta
rożytne. Lecz posiada zarazem, ja k wszystkie inne nauki przyrodnicze i form alną siłę k ształ
cenia, którój przedewszystkiem w wydosko
nalaniu zmysłów przez zapatryw anie się na przyrodę i w rozwijaniu rozumu zapomocą indukcyjnego badania n atu ry szukać należy1).
J a k j ą trzeba traktow ać, aby osiągnęła cel
J) Baenitz, Der N aturw issenschaftliche U nterrieht in gehobenen L ehranstalten. Berlin 1883, we wstępie.
powyższy, oto kw estyja, nad którą się zasta
nowimy ').
W rozkładzie nauk trzym ają się pedagodzy zwykle prawidła, żeby zaczynać od najprost
szych i najłatw iejszych rzeczy i zwolna posu
wać się do skomplikowanych. Zastosowując zasadę tę do gieografii, trzebaby rozpocząć ogólnym poglądem na oceany i lądy stale i postępować od A ustralii, A fryki i t. d. do Europy, a w Europie od H iszpanii do krajów E uropy środkowój najwięcój fizycznie i poli
tycznie urozmaiconych. P rzy rozkładzie tym nasuw a się jednakże niem ała trudność, rozta
cza się bowiem przed um ysłem dzieci, umie
jących ledwie objąć przestrzeń milową, obraz kuli ziemskiój, którą naw et nickażdy w y
kształcony wyobrazić sobie umie. Dalój każe się dziecku tem u uczyć znaczną liczbę w yra
zów, ja k oceany, lądy stałe, wyspy, półwyspy, pustynie, chociaż ono przedmiotów tych ni
gdy nie widziało, a opisów pojąć nie zdolne jeszcze. Ponieważ ta mechaniczna nauka wręcz je s t przeciwna powszechnie przyjętćj zasadzie Eroebla, że dziecku te jedynie w y
kładać powinno się pojęcia, które objaśnić można na otaczających przodmiotach, poprze
dzono naukę gieografii wstępem, m ającym dziecko naocznie zapoznać z przedmiotami tejże nauki. W stęp taki, nazwany w Niem czech „H eim athskunde“, rozpoczyna się zapo
znaniem uczniów stopnia najniższego na
przód z pokojem, w którym się uczą, dalój z podwórzem szkolnem, m iastem rodzinnem i najbliższem jego otoczeniem. Owój topo
grafii miejsca rodzinnego nie ma się dziecko uczyć w klasie, lecz na wycieczkach z nau
czycielem odbywanych, przyczem tenże zw ra
ca uw agę uczniów na zjawiska n atury, tłu maczy wschód, zachód i posuwanie się słońca, wiatry, chm ury, deszcze, spad rzek, w ynio
słość gór, zagłębianie się dolin i wogóle wszy
stko, czem n atu ra odnośną okolicę obdarzyrła.
i) K toby się chciał gruntowniej zaznajomić z pedago
giką gieograficzną w Niemczech, znajdzie odpowiedni m ateryjał w D -ra W . Schradera Erziehungs- und TJnter- richtslebre fur Gymnasien und Realsehulen, Berlin 1882, i Schmiedta Encyklopaedie des Erziehungs- und U nter- richtsw esens, Gota 1877 r. W encyklopedyi Schmiedta opracow ał odnośny artykuł Kirchoff. Liiddego Gesehich- te der Methodologie der Erdkunde, L ipsk 1849 r. podaje obszerny spis bibliograficzny, pomniejsze dzieła zacy
tujemy w^toku rozprawy.
38 WSZECHŚWIAT. Jfs 9
.P rz y objaśnianiu topografii w skazuje się za
razem, ja k teren rysow ać trzeba i razem z uczniami w ym ierza się okolicę i robi szkice, naturalnie jalcnaj prostsze.
T ak przygotow anym uczniom p o k a z u j e się w następnym ku rsie na globusie lub mapie w szystkie przedm ioty gieograficzne. które im się objaśniło w n aturze i tem rozpoczyna się gieografija właściwa. Nazwy gieograficzne nie będą wówczas dla uczniów czczem brzm ie
niem , ani ry su nek m ap niezrozum iałym hie
roglifem.
Metoda, rozpoczynająca gieografiją od opisu okolicy rodzinnój, polega niezaprzeczenie na zasadzie rozsądnój, lecz w praktyce niezawsze rozsądnie j ą traktow ano. W Niemczech za
częto jój używ ać ju ż w drugiej połowie 18-go w ieku ') i tam też ona najbardziój się rozpo
wszechniła. Dzisiaj jednakże wszyscy gieo- grafowie za najw łaściw szy wstęp do gieografii j ą uważają. M iędzynarodow y kongres gieo- graficzny w rok u 1875 uznał m etody tój zale
ty, tak samo oświadczono się za przyjęciem jój podczas dyskusyi trzeciego m iędzynarodo
wego zjazdu gieografów w W enecyi we W rze
śniu 1881 r. Największój powagi po szkołach niem ieckich zażywa podręcznik topografii ro
dzinnój D -ra F. A. F itlg era 2). F in g er obja
śnia cel i m etodę swego podręcznika w nastę
pujący sposób: „Zadaniem topografii rodzin
nój je s t zapoznać uczniów naocznie z najbliższą okolicą i tem przygotow ać do gieografii wła- ściwój “ (str. 4J. Zapoznanie z okolicą nie po
trzebuje być szczegółowem, bo nie je s t ono celem, lecz jedynie środkiem, celem zaś jest przyzw yczajenie uczniów do zapatryw ania się na n a tu rę i przyw łaszczenia sobie ja k naj
więcej form, aby zapomocą tychże mogli so
bie jasno w yobrazić i te przedm ioty gieogra
ficzne, z którem i się jedynie z opisów zapo
znać m ają. Lecz i F inger należy do tych, którzy, ja k wyżój powiedzieliśmy, w prakty- cznem przeprow adzeniu m etody przygotowa- wczój zgrzeszyli przesadą. Stanowisko, z k tó
rego wychodzi F in g er, je s t to, że na dziecko-, przychodzące do szkoły, pow inien się uczący
0 K ropatschek, Zur geschichtliclien Entw ickelung des geographisehen UnterrichtF, V erhandlungen des II- ten deutsehen G eographentages in Halle, Berlin 1882, str. 129 n.
s) Anweisung zum U nterriekte in der H eiraathskunde i t. d. Berlin 1880 r.
zapatryw ać ja k na „tabula rasa“; niem a ono żadnychpojęći trzeba je wszystkie dopiero roz
winąć zapomocą wrażeń zmysłowTych. P o stę
puje przytem F ing er z wielką skrupulatno
ścią, uważając za wielki błąd pedagogiczny poruszenie chociaż najdrobniejszój rzeczy, je żeli jój dziecko własnemi nie dotykało zmy
słami. Jak o próbę tój przesady, która do uczniów 6—8 letnich, stosuje dosłownie za
sadę ,,nihil est in intellectu, quod non antea fuit in sensu", odnoszącą się do dziecka nowo
narodzonego, przytaczam ustęp z drugiój lek- cyi ku rsu pierwszego.
W pierwszej lekcyi (str. 54) nauczyciel, m ając przed sobą dzieci 6 — 8 letnie, w ypytuje się o nazwiska, mieszkanie rodziców i t. d., w drugiej pisze Finger: „Nauczyciel stawia wszystkim lub kilku z dzieci pytania z prze- szłój lekcyi i każe opisać drogę,, któ rą przy
byli do szkoły. W końcu tego opisu doda nie
jedno, że drzwiami weszło do klasy. Na to zapytuje się nauczyciel: „Gdzie jesteś obe- nie?“ Uczeń: „T u “; ze starszych niektórzy od
powiedzą poprawniej: „W szkole", „w klasie".
Nauczyciel: „Co tu widzisz?... a ty?... a ty?...
I tak p y ta się z kolei od najmłodszych zaczy
nając, podczas gdy starsi niecierpliwie oglą
dają, się, czy i dla nich niewyliczony ja k i przedm iot pozostanie. W końcu lekcyi starsi pow tórzą w szystkie przedm ioty klasy". J e żeli do próbki tej dodam, że z m ałem i odmia
nami i z wolnem rozszerzaniem zakresu po
wtarza się tak ie omawianie klasy, podwórza, k ilk u domów miejskich, m ostu na rzece — w 80 lekcyjach, którycli każdy uczeń — kurs szkoły przygotowawczój m a być dw uletni — słucha dw a razy! przy w tórzy mi niew ątpli
wie każdy, że tu aż nadto rozwodniona Froe- blowska zasada nauczania poglądowego.
(Dok. nast.)
Nafta i w osk ziemny
w G A LIC YI przez
R. Zuber a.
W całój może Europie niema obszaru gór
skiego, któryby ta k długo leżał odłogiem pod względem naukow ych badań, ja k K arpaty.
Trzeba było dopiero odkrycia bogatych źródeł
naftowych, oraz u tra ty znacznych kapitałów
Ks 3. WSZECHŚWIAT. 39 w skutek nieracyjonalnój eksploatacyi ty ch
że, spowodowanój zupełnym brakiem podstaw naukow ych,— ażeby skłonić badaczy do głęb
szego wejrzenia w budowę tych gór. W ciągu ostatnich lat odbywają się te badania na większą skalę kosztem krajowrym, czemu też zawdzięczać należy nadzwyczaj szybki wzrost i rozwój gieologii karpackiój i jak o bezpośre
dni skutek tego także rozszerzenie się górnic
tw a naftowego.
W obec olbrzymiego przew rotu, jak iem u w najnowszym czasie uległy nasze pojęcia 0 w arunkach w ystępow ania nafty w K a rp a tach, ogłoszone dotychczas dzieła o ty m przed
miocie (np. W indakiewicz, Strippelm ann) straciły praw ie wszelką wartość; w yniki zaś nowrszych badań rozproszone są po ściśle fa
chowych i mało kom u dostępnych czasopi
smach. Sądzę przeto, że niejednemu może być pożądanem dowiedzieć się w przystępny sposób, ja k się dziś przedstaw ia ta sprawa, zarówno ważna i ciekawa pod względem eko
nomicznym, ja k i pod naukowym.
Ażeby rzecz tę przedstawić w jaknaj ko
rzy stniejszem świetle, muszę rozpocząć od obecnego stanu gieologii karpackiój, poczem będę mógł dać wyobrażenie o warunkach w y
stępow ania i teoryjach pochodzenia nafty 1 wosku ziemnego.
I. Obecny stan gieologii karpackiej.
Stałe składniki skorupy ziemskiój dzielimy wogóle na skały wybuchowe i osadowe ').
Skały osadowe są praw ie zawsze u w a rst
wione, a następstw o w arstw odpowiada ściśle czasowi, w jak im się one osadzały. To n a stępstw o w arstw służy nam przeto za m iarę olbrzymiego przeciągu czasu, w jak im skoru
pa ziemska ulegała różnym zmianom.
System y w arstw przystępnych dla naszych badań, a zatem i okresy czasu, w k tórych się one tw orzyły, nazywam y form acyjam i 2).
Ponieważ niewszędzie są rozw inięte lub dla badań przystępne wszystkie form acyje
’) Podział ten nie je s t ścisły, odpowiada jed n ak ce
lowi, k tó ry chciałbym tu osiągnąć.
2) N a ostatnim kongresie gieologów w Bolonii p o sta
nowiono dla formacyi inne znaczenie. Zdaje mi się jednak, że dla popularyzow ania lepiśj nadają, się pojęcia znane i u ta rte , niż takie, które naw et w kołach fachow ych do
piero m uszą walczyć o praw o obywatelstwa,
w normalnem następstw ie, przeto musim y mieć jeszcze inny sposób do oznaczania ich względnego wieku. P o togo wybornie nadają się zachowane w warstw ach skalnych szcząt
ki organizmów, które żyły podczas tworzenia się tych osadów. Paleontologija, t. j. nauka 0 tych organizmach, wykazuje nam cale sze
regi tych szczątków, czyli tak zwanych ska
mieniałości, znam ionujących bądźto pewne formacyje, bądź też poddziały tychże.
W ogóle rozróżniamy obecnie od n a jsta r
szych do najm łodszych następujące formacyje:
1. P ierw otna (archaiczna, azoiczna).
2. Sylurska, 3. Dewońska.
4. Węglowa.
5. P erm ska (Dyjasowa).
tJ. Tryjasowa.
7. Ju rajsk a.
8. Kredowa.
9. Trzeciorzędowe.
10. Czwartorzędowe (Dyluwijum i Alu- wijum).
K ażda z tych głównych formacyj dzieli się na znaczniejszą ilość podrzędnych oddziałów, które najczęściój m ają znaczenie tylko miej
scowe, bo należy jeszcze pamiętać, że podo
bnie ja k dziś i w dawniejszych okresach gico- logicznych nie na całćj powierzchni ziemskiój równocześnie żyły te sanie organizmy i tw o
rzyły się takie same m asy skalne. Dlatego też nieraz wykazanie współczesności j a kiegoś system u w arstw z pewną znaną już form acyją, wym aga bardzo rozległych i ści
słych badań, czego najlepszym dowodem jest właśnie piaskowiec karpacki, którym się obe
cnie zajmiemy.
P i a s k o w i e c k a r p a c k i (Flysch,W ic- ner Sandstein, Macigno, Tassello) zawdzię
cza swą nazwę znacznój przewadze piaskow
ców w tym utworze. Obok piaskowców w y
stępują tu jednak i inne skały, jakoto: łupki, iły, margle, wapienie, zlepy, okruchowce i t.p .
W ielki brak charakterystycznych skam ie
niałości, nadzwyczaj skomplikowana budowa 1 układ warstw, zupełny brak krajowców, zajm ujących się gieologiją, niedostępność gór karpackich dla obcych badaczy — oto głów^ne powody, dla których tak długo nie mogła się rozwinąć gieologiją Karpat.
Są wprawdzie wzm ianki o przyrodzie K a r
pat naw et w bardzo daw nych dziełach (np.
)(
Ż ó łk i e w a ń c u t
...
o c to n ia
J a ro s ]
Z ł o c z ó w
M o ś c is k a G r ó d e k
^ŁmuUio'
P r z e m y ś l a m R u d k i
'M ik o ła j ów
i B r z e ż a n y ow ce ©
t a r ę M a s to i R o h a ty n
D ro h o b y c z
. B u r s z ty n Z u ra w n o ©
tł» t
r ^ T 'W o jn iłó w 1
►lechów
J e z u p o l K a łu s z ,
worom
M in i o w.
S tanisław o;
ifsO T y s in i e n i e a
e z a n y £
lw om a
M j - h n u r / j r u j u r s lM K
ii
GALICYJSKIEGO O B S Z A R U N A F T O W E G O
ułożona p. R . Z u b e r a .
, ) Obszar zajęty przez- utw ory karpurkie'.
JVazwy miejscowości, <jdue występuję; nafta{ sw ra z podkreślane/.
„ „ „ wosk zie m n y dw a/ r an/ ,
o M ia s ta i m i a s t e c z k a ,
o Hiie.
Koleje żelazne.
—— -— . Drogi rządow e i gfow niejsze hrcuom&.
M i a r a d ł u g o ś c i :
-r-f
w L ii.- W. Główczewskiegc w Warszawie