• Nie Znaleziono Wyników

Zaręczyny pod kulami. Sztuka w 1-ym akcie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Zaręczyny pod kulami. Sztuka w 1-ym akcie"

Copied!
48
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

y : :

(4)

i l o r ( X < U .

V V -

/ IrJłtD

l f W \ r u

" f C/-0 u t V\ÄKy

f \ \ r d )

\ 'V vß/\5 fV X

ÜvüVvSTAnfyfV'

M 6 a

t f L ^ W v /

<\)i i&vÄ^TJRL. N>4>~Wl vt/<xnJWv

% % / y v ^ c L W ) L ( X v

^tWTL ^ ^ 4 J Ł T ( / t % 14 SVU

(5)

ZARĘCZYNY

POD KOLAMI.

Sztuka w I-ym akcie Stefana Kiedrzyńskiego.

O S O . B Y:

DZIADEK PORUCZNIK. DZIEWKA

PANNA ORDYNANS ŻOŁNIERZ _

ROTMISTRZ , C I O C I A ^ PACHCIARZ

Rzecz dzieje się w dworku polskim na Kre­

sach Rzeczypospolitej w r. 1920.

Scena przedstaw ia pokój bawialny w dworku Dziadka. Drzwi na prawo i na lewo. W prost dwa okna ustrojone kwiatami w doniczkach. O kna wy­

chodzą na ogród. N a scenie fortepian. Dziadek,

weteran z 63 roku,-siedzi paląc fajkę. Panna 18-let-

nia dziewczyna, ładna, siedzi nieco dalej na kanap-

ce. W drzwiach Pacheiarz.

(6)
(7)

DZIADEK, PANNA, PACHCIARZ.

D Z I A D E K (zafrasow any^

No jeżeli tak je'st

j a k

mówisz mój Jankielku, to bardzo niedobrze.

PACHCIARZ. Ja tak mówię, proszę wielm oż­

nego pana dźedżyca, jak nasze żydki mówią. A uni dobrze wiedzą, bo uni handlują i tu i tam, a przy handlu to sze wie wszystko.

DZIADEK. Ale m oże to być przecież przesada, do kroćset karabinów. W y tam mój Jankielku, znów tak bardzo życzliwie nie odnosicie się do naszego państwa.

PACHCIARZ. Oj proszę pana dźedżyca. Co to znaczy życzliw ie? P o co ja mam mówić niepraw- d e ? Czy ja na niej zarobię? To przecież dziś już każdy wie, że uni m ają taką sile, że im już nikt nie poradzi.

DZIADEK. Ale nasza arm ja, też jest siłą. Je żęli oni są mocni, to polskie w ojsko jeszcze m oc­

niejsze.

P A C H C I A R Z (śmieje się ironicznie).

Cha, cha, cha...

pan d ż e d ży c , żartuje! P olskie wojsko ma bicz m oc­

n ie js z e ? che, che, che... tom sze uśmiał...

DZIADEK (zły). No tylko się n ie śmiej za nadto,

bo db kroćset karabinów, jak cię zdzielę tym cybu-

dhem przez łeb... to zobaczysz.

(8)

%

4

PACHCIARZ. Szojn... sza... niech tak będzie.

Ale ja wiem jedno. Źe jakby jeden polski solda!

bił sze z jeden bolszewik, nu, to ją nie wiem, kto by zwyciężył... bo to by był duel. Żeby, sto polskie. ■ sołdafy biły sze, ze sto bolszewiki, to ja wiem, że polskie sołdaty tak by im nabili, coby te bolszewiki nie wiedzieli gdzie ucieknąć—Ja to wiem także. Ale ja nie wiem, co będzie, jak sto polskie sołdaty, b ę­

dą sze biły z tysiące krasnoarmiejcy?

PANNA. Jankiel tego nie wie, bo Jankiel nie wie co to jest Polska. Polska to nie mały kraik, gdzie niem a kom u walczyć w obrqnie ojczyzny. P o l­

ska się nie p o trzebuje bać bolszewików, bo Polska jest siłą... siłą trzydziestu m iijonów, potęgą tej mi- łości ojczyzny, o której wy... nie m acie pojęcia. Gdy- by przyszła potrzeba, trzy m iljony m ężczyzn stan ie w obronie, a gdyby ich nie wystarczyło... pójdzie do walki drugie trzy m iljony nas —kobiet.

P A C H C I A R Z (kwaśno). O

ho... ho... panienka jest bardzo zawzięta na te bolszewiki.

PANNA. Jak każdy, który się nie m oże poku- mąć z mordercam i, podpalaczam i i złodziejami.

PACHCIARZ. Nu m oże bicz. Ale to nic nie pom oże na to, że ten folwark, co mi jesteśm y leży niby tu, niby tam i ani tu i i ani tam . Jakby bolszewi- cy chcieli, toby uni w każdej chwili mogli tu przyjść.

DZIADEK. W szyscyśm y w ręku Boga mój Jan-

Melfcu. , v

PACHCIARZ. Nu tak, to sze wie... ale co to będzie jak u n it tu przyjdą...

PANNA: ,N ie przyjdą... * bo ich ..nasze Wojska

' nie puszczą.

(9)

5

PACHCIARZ. Które wojska?

PANNA. Te, które stoją za lasem.

PACHCIARZ. Te 150 ulany?... Uni nie pusz- czą?... che, che... Panienka wielmożna miszli, co bolszew ik! ich będą prosicz o propusk? Uni wcale nie potrzebują propiisk.it, uni m o g ą’ nocami przez b io ta od strony M oczydłówki przejść i tu będą w każ­

dego m om entu... A te 150 ulany, co uni m ogą tam zrobicz?... A jak przyjdzie cały pułk z te pulemioty?

Co panienka miszli, że tu kamień na kam ieniu zo stanie? Że uni tego dworku nie spalą?... O jej! Mi sze żym no robi, jak ja sobie pom iszlę, co tu sze może zrobicz.

DZIADEK. No, więc co ty radzisz Jankielkü?

PACHCIARZ. Co, ja radzę?... Ja radzę, coby w ielm ożne państw o uczekali. Tu niebezpiecznie.

DZIADEK. Uciekać? wyjechać ? Zostawić ten dom, który stawiał jeszcze mój pradziad,,., gdzie urodził się mój dziad, ojciec, ja — syn mój? Nie!

To byłoby okropne!

PACHCIARZ. Po co zostaw ić? Zostaw ić bez opiekie, to znaczy stracić, bo tu m ogą przecie w szystko rozkraść, wywieść, spalić... Zostawić to nie interes...

DZIADEK- A co m ożna zrobić innego.

PACHCIARZ. Można.., sprzedać!

PANNA (oburzona)- Sprzedać?

PACHCIARZ. Za co nie? Czy wielm ożny pan

dźędżyc nie może sprzedać swoje własności?" — Czy

to jest interes tracić bez pieniędży i dom , i las,

1 sprzęt... i inwentarz? Czy pan dżedżyc nie może

(10)

sobie za pieniądze kupić gdzieindziej' takie sam e ojcowiznę?

PANNA. Jankiel .myśli, że m ożna ziem ią han- dlować jak serem i m asłem .—Ziemi się nie sprzedaje?

Bo nie sprzedaje się m ogił swoich dziadów , nie han­

dluje się kośćmi spróchniałem : w ziemi.

DZIADEK- Tak, tak, o tern i mowy być nie może. Zresztą gdzieby się dzisiaj nawet kupiec zd a­

rzył. Folw ark ieźy niem al na samej linji bojowej.

W około m ordy i pożary, kto by to chciał kupić,

DZIADEK. Masz kupca? A ktdż to taki ryzy- PAOHC1ARZ. Ja.

D Z I A D E K (zdumiony). T y ?

PANNA. Jankiel?

PACHCIARZ. Ja kupie... ja sże bolszewik) nie boje... Ja m ogę tu zostać, choćby i oni byli.

PANNA. Nje, nigdy, nigdy!

DZIADEK, Zapom inasz mój , Jankielu... że ży- dom ziemi się nie sprzedaje.

PACHCIARZ. Jak pan dżedżyc Sobie życży.

Ja mowie to, co mi m oje sum ienie każe. Jak będzie zapóźno, to niech pan dżedżyc dó Jankielka nie ma pretensji

(ostrzegająco

z

naciskiem ),

bo Jankielek ostrzegał...

ostrzegał i chciał pomóc...

DZIADEK- Nie kracz, nie kiacz kruku. Bóg, który nas strzegł dotąd, ustrzeże nas i dalej,, A jeżeli nie będzie chciał...

r.' Nu?... o kupca to niem a strachu. Kup­

ca to ja mam.

kant?

(11)

7

PANNA. To zginiemy! ~

PACHCIARZ. To sze bardzo ładnie mówi, ale to sze bardzo nieprzyjem nie robi.

PANNA. Żołnierz nie sprzedaje swego sztan­

daru, aby uratować życie, i nie ucieka z okopów!

My w imię ojczyzny trwamy tutaj i trwać będziemy, t o dla nas Janklu, to nie jest tylko miejsce, gdzie się sieje pszenicę by na niej dobrze zam bić. Dla nas, nasza ziemia, to nasze o k o p y ,to nasz sztandar...

którego my z rąk za życia — nie wypuścimy!

PACHCIARZ. Nu, to ja ide! Ja chciałem dać 100,000 carskimi — to duży grosz! » -

PANNA. Niech Jankiel o tern nigdy lepiej nie w spom ina — ho takich pieniędzy niem a na świecie, za które m ógłby kupić naszą Polankę.

PACHCIARZ. Bardzo bież m o ż e — Ja chciałem dobrze zrobicz, ale jak nie to nie. To ja już o tern zapomniałem. Kłaniam sze pokornie... Moje usianowa- nie... (wychodzi)

PANNA. Niesłychane... - DZIADEK. Bezczelny żydowin...

PACHCIARZ

(wsuwa głowę).

Nu, ja dam 150,000..

DZIADEK. Niema o czem mówić!

PACHCIARZ. Niech ja stracę.

DZIADEK. Pow iedziałem , że nie sp rz e d a m ! Za żądne pieni ądzie.

PACHCIARZ. A za 200,000?

PANNA. Niech Jankiel zamyka drzw i.

PACHCIARZ. Nu, nie tó nie— (znika).

(12)

3

DZIADEK. A to wstrętne żydzisko —• Raz ma powiedziane i jeszcze wraca.

PANNA. Oni wszyscy tytko o tern myślą, żeby nas z ojcowizny wyrzucić.

PACHGIARZ

(wsuwa głowę) N u ,

ostatnie słowo 250,000—i ani kopiejeczki więcej,

D Z I A D E K - d a c i d a m w i ę c e j , j a k w e z r n e c y b u ­ c h a t y h y e lu ! ... (idzie do niego z cybuchem).

PACHGIARZ. O jej, zaraz cybucha, zaraz hyclu!

(znika) •

DZIADEK. A to gałgan, do kroćset karabinów, świętego by z cierpliwości wyprowadził. Polanki mii, się zachciało.

S c e n a II.

C I Ż C I O C I A .

DZIADEK. Słyszałaś coś podobnego Elżuniu—

Jankiel zaproponow ał nam sprzedaży Polanki—i to na swoje imię...

C I O C I A .

Jezus Marja. Zwarjował, czy zgłupiał.

PANNA. Nie zwarjował i nie zgłupiał — tylko zapewne wie, że nasze wojska pójdą naprzód!.. D late­

go tak nas straszył bolszewikami, żeby jeszcze coś wyszachrować na ostatek.

DZIADEK Ale mu Jadziunia verburn veritatis palnęła, do kroćset, ażern zdumiał. Zuch dziewczyna.

Ś ó g łaskaw, że o Polsce nie zapom ina, lecz takim dzielnym niew iastom pozwala się rodzić w Rzeczy­

pospolitej.

(13)

PANNĄ, A gdyby sie dziadunio ■ jeszcze zgo­

dził, bym do wojska wstąpiła.

CIOCIA. Matko Boska. Co ci znów dziew czy­

no do głowy przyszło...

DZIDEK. Ty do wojska?.. A czy to Polska m ało ma—chłopaków jak dębczaki, z okiem jasnem, białem czołem, z sercem lwów, z rękom a mocnemr jak ze stali!.. Chłopów do kroćset morowych którzy jak idą naprzód... Boże święty, serca im się w pier­

siach palą jak pochodnie, a z oczu iskry padają jak błyskawice... Taka służba nie dla ciebie. Twoja służba inna dziewczyno... bo gdy przyjdzie czas, a zajedzie na bułanym koniu jakiś porucznik siarczysty...

PANNA. Dziaduniu, dziaduniu.

DIADEK. A cóż to m ałżeński stan, to nie służ­

ba dla ojczyzny? Służba do kroćset i to czasami cięższa od wojennej.

P A N N A (się śmieje).

Ej, gdyby jaki porucznik się znalazł, pewnie by sobie tej służby nie krzywdowaŁ

DZIADEK. Ja myślę... che, che, już wy dzie­

wuchy macie sposoby, że z najtwardszego żołnierza robicie miętusa, miodowym okiem w pstrzonego w licz­

ka, che, che, che. Myślę też, że nie tylko wojenny animusz, kazał ci, ów ułański mundur sobie naszyko- ■ wać, i o wojskowej służbie marzyć...

PANNA. Och nie dziaduniu... To nauka Lwo­

wa. Kiedy przeczytałam , że tam na drugim , krańcu naszej Polski, broniono m iasta, z gołem i rękom a nie­

mal, kiedy—czytałam, że nie tylko młodzież, ale ko­

biety i dzieci stanęły do walki o wolność, pomyślą .łam sobie, że może przyjść jeszcze, kiedy taki czas,

gdy ojczyzna, będzie potrzebow ała pom ocy wszyst

(14)

kich... W tedy i ja, chociażem kobieta, postanow iłam iść z karabinem w dłoni.

CIOCIA. Bóg raczy nas uchronić, od tak ieg o nieszczęścia.

DZIADEK. Ale gdyby nadeszła taka chwila, do kroćset i ja bym w domu nie został... Zacna duszo

(całuje

ją) Dziewczyno! Masz serce ze szczerego zło­

ta. Aż mi się łza w oku zakręciła. Kiedy słyszę tw o­

je słowa, zdaje mi się że to rok 63. Tam były takie niewiasty zacne, i mądre i polki znakom ite, które Ojczyznę kochały nadewszystko i r o z u m i a ł y j ą!..

Ty dziewczyno., z powstańczej krwi powstałaś... ty ją też rozum iesz...

(całuje ją).

Ciebie nie karmiły książ­

ki Andrejewów i Gorkijów jak tam tych w m ie­

ście... ńo, ale niema po co o tern wspominać.

S c e n a III.

C1Ż. DZIEWKA.

■ D Z IE W K A -(w p ad ając).

Proszę pani, proszę pana.

U łany przyjechali. Żołnierzy z 15. Oficer jest i ordy- nams także — Mówią, że z podjazdem przyjechali — i z panem dziedzicem chcą mówić.

DZIADEK. O, i już wie szelma, że jest ordynans!

PANNA. Żołnierze, żołnierze, nasi, nasi żołnie­

rze!

(biegnie do okna).

Dziaduniu! Oficer z ordynansem , już stoi na ganku.

DZIEWKA. A jaki ładny, chi, chi,

(przy oknie)

deszczem takiego ordynansa nie widziała.

CIOCIA. Skaranie Boże z remi dziewczynami.

Jak chłopaka zobaczą, a jeszcze w m undurze— to już

same nie wiedzą od czego zacząć... Rozalka do

(15)

11

kuchni! Rozalka!.. Pow iedziałam •— do kuchni idź — i powiedz Jam bórskiej, by szykowała do podw ieczor­

ka—A ty Jasiu wyjdź na spotkanie,.

ROZALKA. Idę już idę proszę pani! Ale bo i ten ułan niech go para ogarnie, chi, chi, chi... Jak jaki oficer!.,

(wychodzi).

DZIADZIO. No idę ich poprosić, (do

Panny)

A ty byś Jadzi uniu, znów tak oczu nie wypatrywała, bo ci od tego widoku jeszcze zbieleją?

PANNA. Ależ nie na oficera się patrzę Co znowu!

DZIADZIO A na kogo?.. Na?., co?... Na wronę co tam siedzi na płocie... Cha cha,

(wychodzi).

CIOCIA. No idź, już idź, gaduło...

P A N N A (biegnie do lustra).

Ciotuchno, ciotuchno.

Czy ja jestem bardzo roztargana?

CIOCIA. Ale cóż znowu... W łosy masz zupełnie w porządku.

PANNA. A może iść się przebrać?.. Jestem tak źle ubrana... Prawda ciociu? Ta sukienka taka stara.

CIOCIA. Nie potrzeba. Pom óż mi lepiej godnie przyjąć pana oficera, a i żołnierzom należy podw ie­

czorek przygotować. Pewnie chłopaki zmęczone,...

i niewyspane,.,

(wyjm uje coś z serw aniki)

PANNA (przy

lustrze)

Ach te włosy... D laczego ja dzisiaj jestem taka roztargana?.. Boże, co sobie ten oficer o m nie pomyśli! Napewńo bywał w War- szawie i zna się na różnych fryzurach, a tu wyjdzie naprzeciw takie czupiradło...

(słychać brzęk ostróg)

Ciociu idę!...

(przyciska rękę do- yerca)

Och, jak rai serce bije...

CIOCIA. Uważaj, by ci nie uciekło.

(16)

12

S c e n a IV.

CIŻ, PORUCZNIK, DZIADEK-

DZIADEK. Przedstaw iam ci, m oja siostro, pana porucznika— Stanisława- Ordęgę.

CIOCIA. Bardzo mi przyjem nie poznać pana oficera w naszym domu.

DZiADEk. A to m oja wnuczka Jadwisia, — Zuch dziewczyna jakich mało... Słowo honoru!

P O R U C Z N I K (patrząc r a nią odrazu z w ielką sym patią).

Jestem bardzo szczęśliwy, że m ogę poznać ten dom i panie... Przepraszam jednak, szanow nego ges p o ­ parzą, za najazd. Ale wojna wojną.

PANNA. W ielka to dla nas przyjem ność i nie mały zaszczyt, panie poruczniku, gościć u siebie pol­

skich żołnierzy. Jest pan, panie poruczniku już od­

da wna oczekiwany.

PORUCZNIK

(zdziw iony).

Ja? — oczekiwany?

P A N N A (zmieszana).

Ja k

3

dowódzcajwojska, jako wojsko... bo... bo muszę panu powiedzieć, że my tu żyjem y w ciągłej niepewności.

PÖRUBZN1K. Tak, okolica niebezpieczna. Ale to się zmieni. Jedziem y na szpicu dywizji, która, idzie za nami. W krótce zniknie wszelkie niebezpie­

czeństwo.

DZIADEK- Jadw inia tym czasem postanowiła nas bronić i w tym celu przygotow ała sobie już m un­

dur i karabin.

PORUCZNIK. Cha, cha, cha... doskonale! Zaraz widać, że dom ^staropolski — Ale jp a n n o Jadwigo...

Jeszcze przecież my jesteśm y...

(17)

13

PANNA. O panie poruczniku. Polska, ma tylu wrogów, że nigdy nie będzie miała wojska za wiele.

Przydam się i ja!

CIOCIA. Ale jakby armata huknęła, pew no byś zemdlała.

^ PANNA. Nigdy! Prędzej by bolszewifcy po- PORUCZNIK. Na sam widok... i to z uwielbie­

nia i podziwu.

DZIADEK. Cha, cha, cha...

(do cioci).

No zostaw duszko gaw ędę—i daj nam tokaju. N apijem y się po kieliszku.

CIOCIA. Nie bądź taki skory do kieliszka, bo w twoim wieku to nie pasuje...

P A N N A (rozmawiając przy oknie z porucznikiem ).

Pan porucznik szczęśliwy... Może bić się, wojować, g ro ­ mić wrogów ojczyzny... Och, czemu nie jestem chłopcem.

PORUCZNIK. Dla kobiet też nie mało p o zo ­ stało pracy, i niech mi pani wierzy; nie mniej ważnej!

PANNA. Pan ze mnie żartuje.

PORUCZNIK. Czyżbym śmiał?... Żartować z pani

"to tak. jakgdyby się śmiać z róży na klom bie, lub z kwiatów, które kwitną.

CIOCIA. Cóż za prędko ta znajom ość (wystioda).

DZIADEK. W łaśnie, że nie zaprędko... Co m a

jęczeć i wzdychać po nocach, gdy mu się dziewczyna

podoba. Kropi prosto z m ostu, po żołniersku i ma

rację... Dalibóg przypom ina mi się, jakiem w kawa-

lerji narodowej służył...

(18)

14

PANNA (śmieląc s(ę). Ależ owszem... owszem!

Tylko, że ciocia nigdy nie pozwoli,

PORUCZNIK. Będziem y prosili... aż pozwoli.

DZIADEK. Co to już zmowa?... , -z

PANNA. Pan porucznik nie wierzy, że mam mundur.

PORUCZNIK

(ze śm iechem ).

N ie wierzę... dalibóg nie wierzę.

PANNA. N ie wierzy, że umiem strzelać z ka­

rabinu.

PORUCZNIK. Nie wierzę... nie wierzę.

PANNA. W obec tego, że jest niewiernym To­

maszem, postanowiłem go przekonać.

PORUCZNIK- W łaśnie o to zanosim y pokorne prośby.

PANNA. Zatem kochana ciotuniu i kochany dziaduniu! Muszę się ubrać w m undur — i pokazać panu porucznikowi jak to się strzela z karabinu...

CIOCIA. Co ty ubrać w mundur? Ależ to nie wypada...

PANNA. A tym kobietom , które broniły Lwo­

wa wypadało przebierać?

CIOCIA. To nde była zabawa... m oje dziecko,

to była ofiara... ł

PANNA

(drżącym głosem ). I

ja nie dla zabawy ten mundur wyszykowałam sobie. Ody przyjdzie p otrze­

ba... pójdę jak i one i będę się biła nie gorzej od nich!...

DZIADEK. No, no m oje dziecko... nie tak go-

rąco do kroćset... Ubierz się, ubierz!... Teraz czas

(19)

wojenny... Pustowojtöw na też chodziła w m undurze i nikt nikt się nie gorszył. Patrz, gotowa się p o p ła ­ kać!... No, no... już na m oją odpowiedzialność.

PANNA. Ach, dziadeczku kochany... dziękuję.

PORUCZNIK. W idzę, że jeszcze przed M s z a ­ kami, odnosi p a n i‘zwycięstwo nad wszystkimi w domu...

DZIADEK- Ale przedtem napijm y się po kie­

liszku węgrzyna*...

S c e n a V . CIŻ, DZIEWKA.

Dziewka w nosi tacę z butelką i kieliszkam i.

DZIADEK. N ieoceniona Jam borska. Odrazo, wie, o co nam chodzi—No panie poruczniku, proszę wziąć się za kieliszek.

PORUCZNIK. Z serca dziękuję... ale ja tu na służbie. Chciałem właśnie prosić, bym mógł służbę folwarczną wybadać. To ludzie tutejsi, zawsze coś ciekawego m ogą wiedzieć.

PANNA. Czy grozi nam jeszcze jakie niebez­

pieczeństwo?

PORUCZNIK. Jak na wojnie. Każda godzina może przynieść zmiany. Tymbardziej, że ten odci­

nek nie jest zbyt silnie przez nas obsadzony, a od.

strony Moczydłówki tylko bagna bronią...

CIOCIA. M iejmy w Bogu nadzieję...

Ordvnans w ychyla głow ę i syka ukradkiem , na dziewkę, w szyscy się o g lą d ą ją ." Głowa znika.

CIOCIA. Kto tam syka?

(20)

16

P A N N A .

Tak. Słyszałam najwyraźniej sykanie.

DZIEWKA

zm ieszana.

E... to nic proszę pani.

DZIADEK. No, zdrowie naszych miłych gości.

Rozalko, co tam ślepiami rzucasz na drzwi... Trzymaj tacę prosto.

PANNA. Zdrowie naszych żołnierzy! Na zwy­

cięstwo, na chwałę... żeby każdy po wojnie nosił na piersiach „virtuti m ilitari”.

O d y n a n s jak w yżej.'1

DZIADEK. Duch ci jaki syka na nas z tam tego świata.

- PORUCZNIK. Tak, teraz to i ja słyszałem . DZIEWKA. E... to nic, to nic.

CIOCIA

(surowo).

No, no. Ja ci dam tu sykanie.

DZIEWKA. Ale to proszę wielmożnej pani...

CIOCIA. No, ja wiem co mówię. To pan pa­

nie poruczniku przez swego ordynansa napew no czy­

nisz takie zam ieszanie.

. t O la Boga... A pani starsza, to zaraz mnie kom prom iteruje.

W szyscy w ybuchają śmiechem.

DZIADEK. No, poruczniku, więc idziemy na zwiady. Dalibóg... przypom inąm sobie, jakiem w ka- wałerji narodowej służył... Na zwiady do kroćset...

Che, che, che...

(wychodząc).

PANNA. A gdy panowie wrócicie— armja pol­

ska będzie liczniejsza o jednego żołnierza

w ychodzi.

CIOCIA

(do Rozalki).

A ty weź z serwantki

f i l i ­

żanki do kawy i zwijaj się. — o widzę, że ci w sz y ­

stko z rąk leci.— Zanadto myślisz o tym. ordynansie.

(21)

17

Uważaj... bo u ła n y . nie zawsze dziewuchom na zdrow ie wychodzą...

D Z I E W K A .

Dobrze proszę wielmożnej pani.

C I O C I A . (Idzie ku drzwiom, trzym ając jakąś serw etkę w ręce. Gdy zbliża się do drzw i, drzw i uchylają, się w ysuw a się ręka i głow a O rdynansa, który niespodziew ając się cioci, kiwa i syka jednocześnie — jakgdyby nie na dziew kę, lecz na nią).

CIOCIA

(oburzona serwetką go przez łeb).

A ty zbe- reźnlku, w porządnym domu sykasz na. dziewuchę?.

A ja ci tu zaraz dam —

(idzie za nim.) . O R D Y N A S (ucieka).

S c e n a VI.

ORDYNANS, DZIEWKA.

DZIEWKA

(sama przygotow uje

filiżanki). Strasznię jucha zażarty ten ordynus. Ani go o d p ę d z ić ! —

(z zachw ytem )

Ale i bestja chłop morowy. Jak spoj­

rzy, jak weźm ie w pół, jak zajrzy w- ślepie, to aż ci mrówki po skórze chodzą. A gorąco sie robi niby w jakim lipcu. Och te ułany, te ulany.., Mają ci ja ­ kąś-słodkość m iodową czy moc... taką, że aż dech

zapiera... ■ ■

ORDYNANS

(z innych drzw i albo przez okno).

AilUSis, Anusia... Sama jesteś?...

DZIEWKA. Juże mnie pan i tu znalazł?

ORDYNANS. Sama jesteś?...

DZIEWKA. A z kim że? Gubernantki mi nie p o trz a .,

ORDYNANS. To i lepiej; Bo ja z marmuze- li a mi fle rto y a ć to nie łubie.

12

(22)

18

DZIEWKA. O jużby pan ułan, chciał i z gu- bernatką także?... Strasznie pan ordynuś zawzięty na dziewuszyną cnotę.-.

ORDYNANS. Bo i racja. Trzy rzeczy są, k tó ­ rych nie przepuszczę nigdy:., bolszewikowi, psia jego nędza, sznapie jak sie zdarzy — i dziewusze... Tylko dziewucha to nie bolszewik... Bolszewika huśt na gałązkę — albo szablą bez głowiznę... i gotów, a dzie­

wuchę... pod żeberko i do poleczki... (śpiewa) T im tam, tim tam, tarara...

(poleczkę).

DZIEWUCHA

(krzyczy).

Aa... niechże pan ułan da spokój, bo jeszcze filiżanki pobije.

ORDYNANS. Co tam filiżanki — serce g ru n t—- jak pragnę szczęśliwie do W arszawy wrócić

(bierze ją wpół).

Panno Anusiu, jak pragnę Boga, łyśnij-że na mnie, do choroby, łaskawym okiem, ale nie tak, nie tak! O...

DZIEWUCHA. O, pan żołnierz za wymagający.

ORDYNANS. Takim okiem, żeby mi z tego gorąca słonina na żebrach puściła. Jak... pragnę ra­

dości, nie żałuj panna tego oka, bo ci się nie złamie...

O... tak jak ja! Taki fajer wszystko mówi, koęhara, lubię, szanuję!

(ściska ją)

Och panno Anusiu...! Zacny chłop ten nasz porucznik, że mnie tu sprowadził,

przynajmniej gębusi zarobię na odchodnem.

DZIEWUCHA. Oj jej, czego to się panu uła­

nowi zachciewa. Chi, chi. Jeszcze by mnie stara pani wygnała...

ORDYNANS. Nie wygna... to dobra kobieta, ja

ją znam.... Ona tak tylko mówi, bo nie wypada in a ­

czej, ale gdyby była m łoda toby sama, za ułanami

biegała. A ‘zresztą „dla kogo te gębusie stworzone.

(23)

jak nie dla nas... Jak pragnę, szczęścia... tak mi się panna Anusia spodobała... że chyba nie wytrzymam,, i zacznę'zdobyw ać inżynieryjną robotą...

DZIEWUCHA. Co zdobywać? A kogo? Cha, cha, cha...

ORDYNANS. Kogo. Ano. pannę Anusię.

DZIEWUCHA. A co to ja forteca, żeby mnie zdobywać.

ORDYNANS. A co może nie! Każda kobieta to forteca, którą trzeba zdobywać — tylko nie trzeba być gapą i od razu szturm na całym froncie... Och, panno Anusiu. Jak te chorobne bolszewik! już do­

staną łanie i wojna się skończy, damy na zapowiedzi i jazda do Ołtarza pod świeczki... A teraz na zada­

tek tej uroczystości dostanę, raz dwa trzy—jedną gę­

busię an fas i jedną z profilu (całuje ją).

ORDYNANS.

(goni ją).

Szturm od frontu — jak pragnę szczęścia. Jeden bastjon wzięty. Ale jak złapię, to m arny widok... Odrazu zajm ę głów kę okopy.

DZIEWUCHA. A ją się nie dam.

ORDYNANS. Co... polskiem u żołnierzowi, u ła­

nowi panna się nie da? Zobaczymy! O... niech tyl­

ko złapię... To rany Boskie... O mam Cię. Mam.

DZIEW UCHA

(Piszczy)

AaaaaL..

O R D Y N A N S (całuje ją).

Podobasz mi się — jak pragnę szczęścia... Podobasz mi się... ty... dziewucho

(całuje ją).

D Z I E W U C H A (rozmarzona). A

pań Ułan, jak pa-

ią c a głownia.

(24)

S c e n a VH.

CIŻ, PANNA.

P A N N A , (wchodzi przebrana w żołnierski ułański m undur z k arab in em ).

Co,

CO

to?

• D Z I E W K A (poznawszy ją, w yryw a się i ucieka).

O R D Y N A N S , (chw ilę oszołomiony poczem w idząc żoł­

nierza, marszczy brwi, pakuje ręce do kieszeni i patrzy na niego

z

góry).

No... co?... Ha?

PANNA. Nic...

' ORDYNANS. To co gębę rozdziaw iasz i gały wywalasz jak nic. Nie w idziałeś ułana, ćwoku jeden?!

P A N N A (na stronie).

Ładnie on do mnie zaczyna m ówić

(głośno).

Tutaj był oficer...

ORDYNANS. No był, ale go niema. Miał m o­

że na ciebie czekać, pętaku?... A tyś co za jeden.

Co! Skąd?... Jakiej broni? M undur ułański, a karabin z piechoty... co... ukradłeś? Gadaj!... Pocoś wlazł tu do pokoju, jak do szynku, śmierdzielu!

P A N N A (na stronie).

Co raz lepiej,

(głośno)

P anie żołnierzu...

ORDYNANS. Co? jak?... Panie żołnierzu?... N ie widzisz kogo masz przed sobą?...

(p o d c h o d z i' do niej, i, szturgając ją, pokazuje swoje dw ie naszyw ki na epoletach).

W wojsku służysz, a na szarżach się nie znasz!...

Panie kapralu się mówi, ty dudku. Zrozumiałeś?...

Panie kapralu...

PANNA. Zrozumiałam.

ORDYNANS. Zrozumiałam?... Już ci się rozum

(25)

pom ieszał i nie wiesz ty parasolu, ja k cię akuszerka ochrzciła...

(krzyczy)

Baczność!

PANNA. O jej!... Ort mnie nie długo zacznie m ustrować.

ORDYNANS. Raport składajL.

PANNA. Panie kapralu.

ORDYNANS. Do raportu!... Głowa wyżej, O tak-, nie rób miny kota na puszczy, boś nie u mamy pod fartuchem, tylko w wojsku.

PANNA. Panie kapralu, ja panu muszę pow ie­

dzieć, że... ja...

ORDYNANS. Co ja?... co ja? W iele mnie ob­

chodzi co ty! Mówię raport składaj, bo m a s z . star­

szego przed sobą, a każdy starszy w wojsku, to dru- g a osoba po Bogu — rozum iesz ty śledziu wędzonyl ja k stoisz? 'Co? Odrazu widać, żeś m ojego porucz­

nika nie wąchał...

PANNA. A co... on taki ostry?

ORDYNANS. On by cię nauczył, jak się służył Jak krzyknie baczność, to aż konie ogony pod zadki chowają. A potem ... naprzód... w prawo! w lewo!

szable precz, tnij! Och... ty byś zobaczył dopiero, co to znaczy być ułanem — m iętusie m oczony. Co, chciał­

byś być pod takim porucznikiem ? PANNA. Boże, co on mówi.

ORDYNANS. Gadaj, chciałbyś czy nie?

PANNA. Owszem... chciałbym... t.j. chciałabym, chciałbym!

ORDYNANS. No, to dobrze. To teraz gębę

sobie zasznuruj i nikom u ani pary o tern, coś tu wi-

dział. Dziewczyna psia mać, jak ul pełen miodu.

(26)

Co... nie! A ty lubisz dziewuchy? Nie. Nie udawaj,, nie udawaj! Takiego żołnierza niem a i nie było, co by dziewczyn nie lubił.

PANNA. To pewno. Ale bo i pan kapral pew­

no też nie jest od tego.

ORDYNANS. Albo my nie ułany? My do bit­

wy to pierwsi, do szknapy pierwsi i do dziewuch też, pierwsi. W szędzie pierwsi. No ale skąd ty jesteś—

ha? Kto ciebie uczył. Jak się nazywa twój kapral?

PANNA

(zmieszana).

Jak? jak się nazywa?... Fi- , jatkowski!

ORDYNANS. Fijałkowski, no dobrze. A sier­

żant?...

PANNA. Sierżant?... sierżant?... sierżant... Fijał- kiewicz!

ORDYNANS. Co Fijatkiewicz?... No... no. Ten Fijałkowski a ten Fijatkiewicz. No... a podchorąży.

PANNA. Podchorąży? Jak podchorąży? Zaraz, zaraz... A... już wiem. Fijatkiewicki.

ORDYNANS. Co... do pioruna — to ty chyba masz we łbie fijołki, jak się tak wszystko rozfijołko- wało. Fijałkowski, Fijatkiewicz i Fijatkiewicki. To cóś podejrzanego? To ty bracie gadaj do jakiego pułku należysz?

PANNA. Ja, no do... 79... pułku konnej ka-

\walerji.

ORDYNANS. Do konnej kawaierji. Cha, cha, cha. Doskonale! Patrzcie go gzymsika, do konnej;

kawaierji. A do którego szwadronu?

PANNA. Do którego szwadronu? Do 35-go.

(27)

ORDYNANS. O bracie do pucu z tobą... do 35 szwadronu. A ile szwadronów włazi na pułk?...

PANNA. Sto.

ORDYNANS. Sto?...

PANNA. Nie, nie. Ja się omyliłam. 150!

ORDYNANS. Tak... To ja ci zaraz dam 150, ale nie szwadronów, tylko odlewanych.

(Do okna)

Hej

ułany, szpiega złapałem . ' .

P A N N A (płaczliwie).

Panie kapralu, panie kapralu.

ORDYNANS. Aresztuję cię! Aresztuję!...

S c e n a VIII.

C1Ż, DZIADEK, OFICER.

DZIADEK. A kogo-że tak aresztujesz w moim domu, panie kapralu.

ORDYNANS

(do porucznika).

Panie poruczniku melduję, że zatrzym ałem podejrzanego człowieka w m undurze, który się tu przyplątał.

PANNA (wybucha śmiechem). Cha, cha, cha. A wi­

dzi pan, a widzi dziadek, jak umiem udawać? Już jestem żołnierzem! Nawet kapral mnie nie poznał.

Cha, cha, cha.

PORUCZNIK- Jak c i . nie wstyd kapralu, tak"

się nie znać na kobietach. Przebraną pannę za męż­

czyznę wziąłeś?...

ORDYNANS. A choroba wiedziała, panie p o ­

ruczniku. Zawsze baba w spódnicy powinna chodzić,

a nie w spodniach.

(28)

— 24 —

PORUCZNIK. Uważaj jednak, gdy się będziesz żenić, by nie iść do ślubu z dziadem kościelnym za­

miast z narzeczoną...

(W szyscy w ybuchają śmiechem). '

ORDYNANS. Przyznaję panie poruczniku, że jestem fujara... ale nie taka, by nie poznać czetn się różni kościelny od dziewuchy

(kłania się

i

wychodzi).

PANNA. No, mam nadzieję, że egzam in zda­

łam doskonale. Pański ordynans wym ustrował mnie znakomicie. Nazwał mnie przytem durniem, śledziem , wędzonym, pe... pętakiem i jeszcze czemś, ale już nie pamiętam czem... Teraz już przeszedłszy pier­

wszy ogień rnustry, mam prawo... brać udział w bit­

wie... i jak tylko będzie sposobność.

DZIADEK. Nie wywołuj lepiej wilka z lasu, bo wiadomości są nie zbyt pom yślne.

PANNA. Nie?... Czy stało się coś nieoćzeki- wanego?

PORUCZNIK- Ten pachciaiz mi się nie podo­

ba. On coś wie... Nie można go jednak na niczem przyłapać!

PANNA. Coś wie?... pan przypuszcza?

PORUCZNIK- Na w ojnie panno Jadwigo... n ig ­ dy nie wiadomo... co niesie nadchodząca minuta. Ka­

załem też konie mieć w pogotowiu. — Możemy ru­

szyć w każdej chwili.

PANNA

(zmieszana).

Ach tak...

(po chw ili)

A... ja?

PORUCZNIK. Będziemy tego dom u bronili do ostatku. — O to może pani być spokojna.

PANNA. Tak... ja w to wierzę... ale... ale prze-

cież...

(29)

25 —

P O R U C Z N I K (patrzy na nią tkliw ie).

Co

P ą t o

w coś nie wierzy... czy czegoś się obawia?... My pań­

stwa nie opuścimy... a zatem i ja... panią...

PANNA. To niech pan przyrzeknie... że gdyby nad eszła chwila niebezpieczeństw a, pozwoli mi pan walczyć koło siebie.

PORUCZNIK. To nie należy do rzeczy zbyt łatwych. W godzinie spokoju — w chwili cichego życia gdy nic nie nasuwa obaw — gdy śmierć...

znamy jedynie z cmentarza... za wsią... bitw a wydaje się spraw ą tak łatwą, niemal jak... rozmowa na rau- cie... Ale gdy przyjdzie godzina ofiary, to ofiara ta musi być spełniona bez drżenia. Ojczyzna nie ' zna kom prom isów ... Kto ją kocha od tego wymaga w szyst­

kiego. Trzeba umieć umrzeć i wiedzieć, że się u- miera za wolność narodu nie dla fantazji czy kaprysu władców. — Kto rozumie... czem była, czem jest i czem musi być Polska, ten umiera bez żalu...

PANNA. Ja to rozumiem, panie poruczniku.

Mój dziadek był w powstaniu -— on mi mówił że ja rozum iem Ojczyznę... tak, jak ją rozum ieli — dawni

polacy, pow stańcy z 63 roku...

DZIADEK. E... moi drodzy... Co to wspominać dawne dzieje. Teraz już mamy Polskę nową, zjedno­

czoną, niepodległą, wolną, piękną, trzeba tylko baczyć by nam jej nie wydarto z powrotem... A strzec jej honoru... i godności, bronić jej wolności od zakusów wroga... możecie przedewszystkiem wy... polscy żoł­

nierze... Wam dany jest ten wielki zaszczyt być ry­

cerzami Ojczyzny — wy szczęśliwi, wy, którzy w al­

czycie z karabinem w dłoni — wy nie pam iętacie —

tych moich czasów, kiedy polak... z gołem i rękoma

odbierał m oskalom arm aty i szedł na pewną śmierć

bezbronny niemal — lecz z nieśm iertelnym imieniem.

(30)

26 —

Polski na ustach... O tym m ogą wam wiele pow ie­

dzieć rozsiane mogiły po lasach... kości spróchniałe...

w ziemi i zapomniane... Och, gdyby nam wówczas dano 100 armat... i 100,000 karabinów, do krocset...

zawojowalibyśmy M oskwę — A z im ienia Polski — uczynilibyśm y najjaśniejszą pochodnię Europy!... — Zadrżał by. car i zadrżałyby trony tyranów a przez cały świat poszedł by szum skrzydeł białego orła i...

Ale myśmy nie mieli karabinów ani armat!... M ie­

liśmy tylko myśliwskie dubeltówki. — Trochę kul ołowianych, pare kordelasów i śruta!... Śrutem zaję­

czym, odstrzeliwaliśm y się moskiewskim armatom...

tak... składaliśm y ofiarę krwi, która poszła na siew dzisiejszego pokolenia...

ociera lży.

S c e n a IX.

CIŻ CIOCIA.

CIOCIA. Doskonale że państw o już wrócili — Zaraz zacznę nakrywać do stołu—

(spostrzega Panne)

Co to, Jadziunia w mundurze?

PANNA. ' Melduje... Ułan szwadronu poruczni­

ka — cha, cha... wierny żołnierz Rzeczypospolitej...

obrońca ojczyzny!

DZIADEK. Moja krew, Moja krew.

PORUCZNIK. A przytem najm ilszy ochotnik, jaki dotychczas zgłosił się do wojska.

CIOCIA. A cóż pan, panie poruczniku, dowie­

dział się na folwarku?

PORUCZNIK- A no tak proszę pani. Nic nad- zwyczajnego...

DZIADEK. Co tu obwijać w bawełnę. Są dane—

(31)

które pozwalają przypuszczać, że bolszewicy przekra- dli się przez błota... i gdzieś przycupnęli po wsiach i lasach...

CIOCIA. W takim razie ten dom jest w nie­

bezpieczeństw ie?

PANNA. W niebezpieczeństw ie jeszcze nie...

Mamy przecież karabiny...

PORUCZNIK. Nie należy nigdy tracić zimnej krwi—Rozporządzenia odpow iednie wydałem — i cze­

kajmy. Dziś jeszcze lub najdalej jutro, powinny na­

dejść pierwsze oddziały naszej piechoty...

PANNA. Lepiej niech ciotuchna, zagra nam tę piosenkę, co to ciotuchna wie.

CIOCIA. Co grać, w takiej chwili?

DZIADEK. Właśnie!.. Niech wszystkie złe du­

chy, które sprzym ierzyły się przeciko nam z bolsze­

wicką czernią, wiedzą, że my Polacy nie obawiamy się ich!..

PANNA. Niech popłyną, niew idzialne w p rze­

stworzach i powiedzą im,., że tam, gdzie Polak broni swej ziemi, tam niem a lęku!.. Tam podły strach, strach tchórzów zginął pokonany m iłością wolności!.. Prawda,

panie poruczniku?.. -

PORUCZNIK. Polski żołnierz nie zna lęku.

Polski żołnierz nie służy dla żołdu—lecz dla honoru!

ojczyzny.— Polski żołnierz— nie handluje krwią— lecz tak jak wy... coście w powstaniu pszenicę krwawych ziarn posieli, tak on dziś dla mocy i chwały przy­

szłych pokoleń— obsiewa łany ojczyzny... swą krwią oiiarną..,

CIOCIA.

(Gra piosenkę

o

Rozmarynie)

(32)

— 28 —

PANNA. Och... jakżeż tu ślicznie...

D Z I A D E K - (na tle muzyki)

To wszystko gra tak dawno—i tak niedawno jednocześnie. Jak gdyby czło­

wiek żył po raz drugi dzisiaj, gdyż z m arzeń powstaje nowe istotne życie—tak różne od,: tego, które, w idzie­

liśmy... dawniej. A jednak, jak Ińśło- ludzi rozum ie wolność. Jak mało ludzi rozkoszuje się czarem dni,, które szczęśliwie przeżywamy.

W szyscy nucą (Rozmaryn) (Zadumani, pauza).

S c e n a X . CIŻ ŻOŁNIERZ.

ŻOŁNIERZ

(wpada zdyszany)

Panie poruczniku!

Melduje, że silny oddział bolszewików idzie od stro­

my M oczydłowki— i okrąża wieś.

PORUCZNIK,

(zrywając się)

Konie siodłać.

ŻOŁNIERZ. Osiodłane!' CIOCIA. Jezus Mar ja.

DZIADEK- A pow iedziałem —-że, tak będzie — teraz zacznie się zabawa!... Życia jednak darmo im nie damy.

PORUCZNIK. Na koń.

ŻOŁNIERZ. W edle rozkazu!

(wybiega).

PORUCZNIK. Żegnam was... panie gospodarza".

Panie rów nież— Możecie być państw o pewni, że my spełnimy swój obowiązek.

PANNA. A ja!

PORUCZNIK. Pani?

(33)

PANNA. Obow iązek ratowania ojczyzny i obro­

ny honoru, spoczywa na. wszystkich.

P O R U C Z N I K (surow o)

Pani jest zbyt słaba! Żarty się skończyły! Teraz trzeba ryzykować życiem.

CIOCIA.- Jadziuniu, Jadziuniu!

DZIADEK. Do kroćset piorunów . Dawaj ciotka dobeltówkę. Idę i ja...

PANNA. Kiedy wróg idzie—kiedy następuje nie­

przyjaciel, ani jeden karabin, nie pow inien próżno­

wać. Ja strzelać umiem!

CIOCIA. Jadwisiu, Jadwisiu.

PORUCZNIK. M oże pani zginąć.

PANNA. Dla ojczyzny—jako polski żołnierz—

i między żołnierzami! Idziemy! Poruczniku! Idziemy!

S c e n a XI.

C I Ż . O R D Y N A N S i D Z I E W K A (stojąc tnż za nim).

ORDYNANS. Panie poruczniku. M elduję, że psia ich mać bolszewik! idą.

PORUCZNIK- Idziemy mój chłopcze.

P A N N A .

Bądźcie zdrowi

(wybiega).

P O R U C Z N I K . N a

koń!,

n a

koń!...

(wybiega).

DZIEWKA

(płacze, obejm uje ordynansa za szyję).

O J e ­ zu, Jezu!- Ledwo cię ujrzały oczy moje... O Jezu...

już idziesz przeciw tym kacapom.. Chłopaczku mój...

Franeczku...

(płacze).

Ubiją cię jeszcze, ubiją...!

ORDYNANS. Puszczaj! Nie czas na rozmowy!

A i nie bój się, że mnie zabiją... b o ja nie z tych,

(34)

— 30 ——

co giną... za darmochę... Puszczaj! Trza mi do ich bebechów się dorwać!.., psia ich nędza zatracona!.., Będę lał... kozackie dusze aż do zdechu! ! nie płacz.

Ja wrócę!... Jak pragnę szczęścia doczekać. Ja wró­

cę!... Anusiu... ja wrócę!... To przecie nie pierwszy taz...

(wybiega).

D Z I E W K A (usuwa się na ziem ię z płaczem.)

DZIADEK- Moja krew... krew powstańcza...

Nie dla zabawy wyszykowała sobie mundur, nie dla . maskarady i dziewiczych faramuszek. Do kroćset

piorunów ... słyszysz !

(Słychać strzały)

Biją się O! o czemu... nie dałeś mi Boże tyle sił... bym mógł i ja stanąć między nimi i krzyczeć. Psy, psy barba­

rzyńskie, psy niewolnicze—tatarskim szlakiem idzie­

cie na Polskę — lecz patrzcie. Oto my!... Rycerze Marji — rycerze chrześcijaństwa! Bijcie się... Morder­

cy niewiniątek... podpalacze... gwałciciele i barbarzyń­

cy... My przeciw wam... W szędzie i zawsze prze­

ciw wam, moskiewskie katy!... W szędzie i zawsze prze­

ciw wam — niewolnicy!...

S c e n a XII.

CIŻ. PACHC1ARZ.

Pachciarz stoi w m ilczeniu na progu.

DZIADEK- Ty tutaj?...

PACHCIARZ

ironicznie.

Ja tutaj! Przyszedłem, zobaczyć jak wielmożny pan dżedżycz sie czu je!

Przed godziną ja tu był i radził uciekać... Wtedy wszyscy byli mądrzy, tylko jeden Jankiel był głupi!...

A teraz Jankiel ma racje.

V * ?

(35)

31

-

DZIADEK- Jeszcze nic nie wiadomo! —- Walka

nie skończona. _ s

PACHCIARZ. Ale ja wiesz, jak się sk oń czy!

DZIADEK- Nic nie wiem. O tern wie tylko Bóg.

PACHCIARZ. Ale Bóg jest z nami... z naro­

dem wybranym... Za pół godziny, wasze ulany b ę­

dą w plenu — a za godzinę bolszewiki — tu będą panami — a jtttro —

DZIADEK. Ty będziesz tu dziedziczeni!

PACHCIARZ. J a ! Bo teraz włast’ naroda! — A naród to my, bo my te głupie chłopy i robotnik!

uczymy rozumu.

DZIADEK- Wy naród? Wy? wy judaszowe plemie, dla których Bogiem jest pieniądz a ojczyzną h a n d el! Wy nie naród, lecz każdego narodu cierń krwawiąca! Wy nauczyciele kłamstwa i mordu — wy stwarzacie Sjon swój na słowiańskiej ziemi — dla chwały Izraela ucząc synów nienawiści do matek...

i o jcó w ! Ja was znam!... Ja stary... ja nad grobem stojący, oczyma tamtych światów patrzący na wasze dzieło... Ja was znam!

PACHCIARZ

głośnie.

Niech pan dziedzicz, teraz cicho będzie — i mówi grzeczniej do Jankiela, bo Jankiel teraz nie tylko pachciarz

groźnie

Bo jutro — Jankiel może bić... życiem i śm iercią! —

DZIADEK. Ja do Ciebie po życie nie pójdę!...

Ani ja, ani nikt z tego domu, bo my mamy taką broń.

PACHCIARZ. Mi na broń, mamy też broń, na jeden karabin, sto karabinów.

DZIADEK- Lecz na naszą, wybroni nie macie...

(36)

— 32 —

bo to jest broń ducha niepodległego — bo to jest broń miłości O jczy zn y ! M ożecie zabić ciało... lecz duszy nie zabijecie... Bo dusza jest nieśm iertelna...

jak nieśm iertelną jest piękno m iłosnych uczuć — jak nieśm iertelnym jest sam Bóg, który każe kochać. Ja do ciebie po życie nie pójdę, bo ja się nie boję umierać... Rozumiesz żydzie, coś świat ukochał w p o ­ tędze złotych brył — ja się nie boje mogił... bo groby nasze to nasze pomniki — to nasze pamiątki, to chwały naszej w spom nienia —-największe.

PACHCIARZ. Ale życie też coś znaczy... Życie warto okupić.

DZIADEK. Gzem ?

PACHCIARZ. Tu kwit!... Podpisać trzeba, że ten majątek mnie sprzedany, a ja ręczę za w asze życie !

DZIADEK. Precz!... Won!... Psie!... Prędzej by mi ręka uschła... niż bym, miał za cenę ziemi, ura­

tować życie...

PACHCIARZ. Ja jeszcze raz, ja jeszcze raz powtarzam. Jutro może bić zapóźnoL . Ja jeszcze raz ostrzegam!... Życia s z k o d a !

DZIADEK. Nie mnie, który w nagrodę, słodycz obowiązku i cnoty osięgnie...

PACHCIARZ. Jak pan c h c e !... Ale niech pan później Jankiela o nic nie p r o s i !

DZIADEK. Nie bądź tak pewny... bo to z n a­

szym wojskiem sprawa... Ci co potrafili w kilka ty ­ sięcy, kilkadziesiąt tysięcy wroga rozbijać w puch...

Ci m ogą jeszcze zwyciężyć.

PACHCIARZ. Nu, to oni by byli chyba same

(37)

— —

33

-

djabły... bo ich jest 15 — a krasnoarmiejców — ty­

siąc !

D Z I A D E K . A

jednak bitwa cichnie. Słyszysz?

milkną strzały!.,.

DZIEWKA. Ja pójdę na wieś, zo b a czę. . .

w ybiega).

DZIADEK. A to znaczy... że do wsi nie weszli.

P A C H C I A R Z (zdenerwowany).

To nie może bicz...

Was jest 15 a naszych tysiąc!... To żaden rachunek Tu nawet sam pan Bóg nie pomoże.

DZIADEK. Nie biużnijL. Bo Bóg jest wszech­

mocny!...

(stoi przed obrazem świętem),

O Chryste przy­

bity do krzyża, panie odnowicielu św iata! — Zmiłuj!

się nad nami.

C I O C I A (półpłacze).

Zmiłuj się nad nami!

DZIADEK. Matko Jezusa. Panno przeczysto, królo wo korony Polskiej — zmiłuj się nad nami.

CIOCIA. Zmiłuj się nad nami.

DZIADEK. Boże nieśmiertelny, Boże wszech­

wiedzący. Spójrz w głąb serc naszych... i przyjm do swej chwały czystość dusz polskich żołnierzy, giną­

cych z miłości do ojczyzny. Boże daj nam swą łas­

kę potęgi i glorji, uczyń z piersi naszych spiżową re- * dute, daj błyskawice jasne, naszym szablom, daj moc piorunów naszym karabinom. — Daj swą przejasną dobroć naszym sercom — abyśmy broniąc ziemi i honoru byli tak czyści, jako śnieg na polach... Kró­

lowo korony polskiej — święta panienko opiekunko łez i krwi naszej. — Wyproś u Syna i u Ojca swego by podłe moce krwawego szatana nie poszły dalej z pokolenia Judy, lecz zgasły w łonie, które je zro­

dziły! Wyproś, by nam dał moc i hart Batorych by

(38)

r —

84

cienie wielkich hetmanów przeszłości — znów weszły w ciała tego pokolenia. — Wróć nam chwałę oręża—

i daj, by na mogile barbarzyństwa wschodu — za­

jaśniał sztandar z białopiorym orłem, by Polska była słońcem i piorunem!,.. Oto cie błagam miłosierny Boże... błagam słowami łez: Zlituj się nad nami!

CIOCIA. Zlituj się nad nam i!

(Pachciarz, na początku m odlitw y stoi ze skrzyżowanym i rękami na piersiach uśm iechnięty ironicznie. Poczem powoli p rzed końcem, jakgdyby przygnieciony pow agą stów — w ysuwa się pocichu)

S c e n a XIII.

CIŻ. DZIEWCZYNA, potem PANNA, PORUCZNIK, ORDYNANS i ROTMISTRZ.

DZIEWCZYNA

(wpada).

Przyjechali, przyjechali—

wojsko, wojsko cała chmara... Ułany, piechota — co nie miara!

CIOCIA. Jezus Marju... Jezus Marja...

DZIADEK- Chwała Bogu najwyższemu!

(W chodzi Panna prow adzona pod ręce przez Porucznika i Rotm istrza. Panna ma rękę przew iązaną i na tem laku. — Za nimi idzie ordynans — z przewiązaną głową.

CIOCIA

(z krzykiem).

Raniona!

PANNA. Lekko, ciociuniu, lekko... Wszystko doskonale... Bolszewicy pobici, rozproszeni.

ORDYNANS.. Na musztardę... jak pragnę czczę- ścia.

DZIADEK. O widzę, że i pan kapral oberwał.

ORDYNANS. Alem pięciu położył! Stawiali

się choroby, jak świnie w chlewie — alem jak pras-

(39)

35

snął szablą jednego i drugiego na odlew — tamtego bez łeb

(do d ziew k i, która stoi koło niego).

No

CO

beczysz do choroby, przeciera żywy. —

PANNA (siada). A było już źle z nami.

. DZIADEK. Opowiedzcie... Boże święty — Co za cud...

ROTMISTRZ. Cud istotny, gdyż gdyby nie wa­

leczność tych chłopców, co ich przyprowadził po­

rucznik, cały mój plan, byłby zmarnowany.

DZIADEK. Plan ? Więc to była bitwa.

ROTMISTRZ. Chciałem zrobić rozrywkę moim ułanom, bo im się djablo nudziło bez roboty za la­

sem — więc pozwoliłem umyślnie przekraść się b ol­

szewikom przez błota. Postanowiłem ich puścić — a później uderzyć od karku... No i tak było... tylko że bolszewicy — zbyt wielką kupą przeszli, i zbyt prędko uderzyli szczęście to wielkie, że waleczność tych ąjiłopców pozwoliła nam zdążyć na czas.

PORUCZNIK. A przedewszystkiem waleczność panny Jadwigi.

PANNA. O przepraszam! To pańska odwaga zagrzewała wszystkich do walki.

PORUCZNIK. Ale pani obecność... i brawura!

PANNA. I pańskie poświęcenie. Och, ja nie wiedziałam, Boże! Jak oni się biją. Jak oni się biją dziadku!

ROTMISTRZ. Jak polskie ułany... Nie ma, tu nikt też nikomu powodu zazdrościć odwagi. Polski żołnierz, czy w piechocie czy na koniu, czy szablą, czy bagnetem, czy armatą— bije się — tak... jak przy­

stało na polaków!...

(40)

— 36 —

DZIADEK. Och... co za szczęście... co za szczę­

ście. Panie rotmistrzu. Proszę spocząć. Nareszcie będziem mogli coś zjeść— Bóg łaskawy, wszystko się dobrze skończyło.

PORUCZNIK

(ucieszony).

Tylko przedtem... po­

zwolą państwo, że ja ośm ielę się coś powiedzieć...

Panie gospodarzu i szanowna, łaskawa pani dobro­

dziejko. Jam żołnierz i nie umiem 'm öw układać...

Ja mówię sercem, a to serce może mi tylko pow ie­

dzieć.^ to że kocham pannę Jadwigę... i proszę o wa­

szą — łaskawi państwo — zgodę...

CIOCIA. Co?... oświadczyny?... tak nagłe?

PORUCZNIK. Teraz czas prędko biegnie—wojna.

DZIADEK. No, a ty Jadziu?

PANNA

(zaw styd zon a)

Myśmy się już tam poro­

zumieli.

DZIADEK- Co gdzie tam? Na koniach? pod­

czas bitwy? pod kulami?... Nie, niech mnie licho bierze... Od razu widać, że to wola Boska...

P O R U C Z N I K .

Wola Boska...

(całuje ją w rękę).

PANNA. Wola Boska!...

ORDYNANS. Jeżeli już tak... to przecie i ja także katolik, a moja Anusia taką wolę Boską czuje, że aż od niej para idzie!

ROTMISTRZ. Co i ty także?

ORDYNANS. No, przecież trzeba myśleć o oj­

czyźnie i po wojnie...

(do C irc ifi Dziadka).

I ja proszę o dobre słowo. Jestem tu sam, jak ten palec...

(do Dziewki)

No, chodź-że tutaj! Przecież powiadam, że dam na zapowiedzie.

CIOCIA. Bądźcie szczęśliwi.

(41)

37

DZIADEK. I kochajcie się...

ROTMISTRZ. No tylko żebyś fajeru do bolsze­

wików nie stracił jak się obabisz.

ORDYNANS. Wystarczy i na nich... Już ja im nie popuszczę.

DZIADEK. No, a teraz, po kieliszku to k aju ..

Proszę. Gzem chata bogata...

(słychać śpiew żołnierzy—śpiew ających o Rozmarynie.

ROTMISTRZ. O pierwsze oddziały naszej dy­

wizji nadchodzą. Teraz już będziecie państwo tu bezpieczni.

PANNA. A więc, zdrowie... polskiego wojska Niech żyje!

WSZYSCY. Niech żyje!...

PANNA. Ach czemu nie można ugościć wszyst­

kich! wszystkich... całej dywizji, całej armji

(biegnie do okna, inni grupują się koło niej. Żołnierze śpiewają).

Niech żyje... wojsko polskjeL. Niech żyje... Rzeczpospo­

lita!... Niech żyją obrońcy Ojczyzny!...

(za oknem śpiew i krzyk: niech żyje!)

WSZYSCY. Niech żyje Polska!

Zasłona.

KONIEC.

Maj 1920 r.

(42)

***:

" i " ' " / - - ' . . f w " ; y : ; ' : ' ? ' . / : ; '

.. .- "' : * . _\'.K%*4e<fi^Ą:c ib'A ilf '» h ''

ł i ■;

^ i:u-; ^ - i % %

% = 3 : W,.;!: ::;-,^L'

- :'rrr ' %

j

, ' ' ' . ' z,- -:'; J . . . /% /,(

'; “/“'-'■'": ;- . fV'

:.,'A ivj:>-r.:: yjrJiiyf /: ■

■ -. ^V;

:,.,• v;-:W>> ' ^ ■■-/:. -W :,:.W.' -

; / - -\i'' '% . ' '<

1%' t

-

(43)
(44)
(45)

'

(46)
(47)
(48)

Biblioteka Śląska w Katowicach Id: 0030000148000

W -

I 453473

Cytaty

Powiązane dokumenty

Pytanie jest zasadne nie tylko na abs- trakcyjnej płaszczyźnie pojęciowej, lecz także na płaszczyźnie literackiej: Ryszard przyznaje, że miłość cielesna pierwszego

Bo na przykład mnie, który zalicza się do średnio-młodych współczesnych Polaków, właśnie bardzo, ale to bardzo, zainteresował obraz rodzenia się polskiego

Rosjanie udzielają poparcia i starają się przeciągnąć na swoją stronę wszelkie siły (bez wzglądu na ideologię), a więc stowarzyszenia społeczne, partie, ruchy

Natomiast Najnowszy zdaje się być świadectwem przymierza ludzi z ich własnymi wyobrażeniami; przymierza, w którym Bóg ma do powie- dzenia tylko tyle, ile człowiek pozwoli

Wierzył, że gdy nadejdzie czas dyskusji nad poziomem kształcenia uniwersyteckiego, która nie będzie tylko akademicką dysputą, niektóre jego spostrze- żenia mogą stać

Maszyna, grając, zapamiętując i wyciągając wnioski z przegranych oraz wygranych (co śmiało można zakwalifikować jako uczenie się ), prędzej czy później zorientuje się, jak

Obejrzyj dary lasu. Nazwij je i powiedz, do czego wykorzystuje je człowiek. Co z tego wynika?.. 1) Gdzie

ą cych się na cia pochodzą.. Karta pracy do e-Doświadczenia Młodego Naukowca opracowana przez: KINGdom Magdalena Król. Klasa III Tydzień 6