• Nie Znaleziono Wyników

Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R. XII, Nr 3 (36) 1997

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Twórczość Ludowa: Kwartalnik Stowarzyszenia Twórców Ludowych, R. XII, Nr 3 (36) 1997"

Copied!
60
0
0

Pełen tekst

(1)

R. XII Nr 3 (36) 1997 Cena 2,50

Nr ind. 37976X PL ISSN 0860-4126

KWARTALNIK STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW LUDOWYCH

(2)

K W A R T A L N I K S T O W A R Z Y S Z E N I A T W Ó R C Ó W L U D O W Y C H

RADA REDAKCYJNA: Tan Adamowski, Józef Citak, Piotr Dahlig, Alfred Gauda, Franciszek Hodorowicz, Zygmunt Kłodnicki, Wiktor Lickiewicz, Zdzisław Podkański, Władysław Sitkowski, Józef Styk

KOLEGIUM REDAKCYJNE: Józef Styk - redaktor naczelny, Jan Adamowski, Alfred Gauda - zastępcy redaktora naczelnego, Wiktor Lickiewicz - sekretarz redakcji

ADRES REDAKCJI: 20-112 Lublin, ul. Grodzka 14 tel. 532-49-74

Redakcja nie zwraca materiałów nie zamawianych oraz zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów, zmiany tytułów i poprawek

stylistyczno-językowych WYDAWCA:

PROJEKT WINIETY:

SKŁAD:

ŁAMANIE:

DRUK:

Zarząd Główny

Stowarzyszenia Twórców Ludowych Wydano ze środków finansowych Ministerstwa Kultury i Sztuki

Zbigniew Strzałkowski Elżbieta Łukasik Artur Modzelewski

W Y D A W N I C T W O

P O L I H Y M N I A 2 0 - 8 0 9 Lublin, Aleja Róż 17

tel./fax ( 0 - 8 1 ) 7 4 6 - 9 7 - 1 7

NA OKŁADCE:

I str.: Rzeźby Stanisława Kwaśnego z Mesznej, woj. bielskie.

Fot. Alfred Gauda IV str.: Festiwal i Targi Sztuki Ludowej - Kazimierz '97 w obiektywie Al­

freda Gaudy. • Konferansjerzy na scenie. Od lewej: Stanisław Jaskulka, Maria Brzezińska i Józef Broda • Korowód na Dużym Rynku • Maria Chaładus z Kozie- głów w woj. częstochowskim i jej wyroby wiórowe • Krystynie Nakoniecznej, plecionkarce z Borysowa w woj. lubelskim, pomagały wnuczki • Zdzisław Bziu-

W n u m e r z e m . i n . :

• O t y m , ż e b r a k racjonal- nej o c h r o n y d o k u m e n t ó w tra­

dycyjnej kultury grozi niemożli­

w o ś c i ą k o n t y n u a c j i p i s z e G r a ­ ż y n a W ł a d y s ł a w a D ą b r o w s k a

- s . 7.

• T a d e u s z S a m u l a k p r e ­ z e n t u j e rolę m ł y n ó w w życiu d a w n e j s p o ł e c z n o ś c i wiejskiej i ich u p a d k u w n a s z y c h c z a - s a c h - s . 8.

• J a k p o l s k ą kulturę ludo- w ą p r z e d s t a w i a l i w s w o i c h fil- m a c h n a s i r e ż y s e r z y p i s z e G r z e g o r z P e ł c z y ń s k i - s . 1 2 .

• H e l e n a K o z i c k a p r z e d ­ s t a w i a s y l w e t k ę i t w ó r c z o ś ć Marii K o t l a r s k i e j - p o e t k i z G a r w o l i n a - s . 2 0 .

• W d z i a l e „ G i n ą c e z a w o - dy" J ó z e f S t e f a ń s k i o p o w i a d a o t r a d y c y j n e j m e t o d z i e pro- dukcji oleju w y k o r z y s t y w a n e j w olejarni J a n a Kliczki z podlu- b e l s k i e g o M o t y c z a - s . 2 5 .

• Z w i e r z e n i a m i i zwyczaja- mi ludowymi z p ó ł n o c n y c h o b - s z a r ó w w o j e w ó d z t w a c h e ł m - s k i e g o z a p o z n a j e J a n A d a - m o w s k i - s . 3 0 .

• J a n M a z u r , d y r e k t o r C e n t r u m J ę z y k a i Kultury Pol- skiej d l a Polonii i C u d z o z i e m - c ó w U M C S , p i s z e o roli, j a k ą o d g r y w a j ą n a u c z a n i e j ę z y k a i tradycji l u d o w e j w kształto- w a n i u i u t r z y m a n i u p o l s k o ś c i - s . 3 4 .

• W i e r s z e i p r o z a n a g r o - d z o n e w t e g o r o c z n y m O g ó l n o ­ polskich K o n k u r s i e Literackim im. J a n a P o c k a .

• P r o t o k ó ł jury Ogólnopol­

s k i e g o F e s t i w a l u Kapel i Ś p i e ­ w a k ó w L u d o w y c h w Kazimie­

rzu o r a z f o t o r e p o r t a ż Alfreda G a u d y p o k a z u j ą c y to, c o dzia­

ło s i ę w t y m roku n a kazimier- - skim Małym i D u ż y m Rynku.

• R e l a c j e z i m p r e z , które i o d b y w a ł y s i ę w o s t a t n i c h mie­

s i ą c a c h o d K a s z u b p o Beskidy i Tatry.

Z a p r a s z a m y d o lektury

(3)

X X V I O g ó l n o p o l s k i

K o n k u r s L i t e r a c k i im. J a n a P o c k a

Władysław Sitkowski

Fot. Roman Prószyński

Anna Radomska

Fot. archiwum resujące rozwiązania arty­

styczne; Franciszek Chra- męga („Osty") z Kowar (woj. jeleniogórskie), Jan Polit („Kalina") z Brodzi- cy (woj. zamojskie) - obaj za refleksyjne ujęcie tema­

tyki religijnej; Marianna.

Staśkiewicz („Czajka") z Kadzidła (woj. ostrołęc­

kie) - za funkcjonalne za­

stosowanie gwary.

W dziedzinie prozy I nagrodę w wysokości 400 zł otrzymał Włady­

sław Szepełak (godło

„Ciupaga") z Bielanki (woj. nowosądeckie).

Trzy równorzędne II na­

grody (po 250 zł każda) otrzymali: Waleria Prochownik („Halka") z Żywca (woj. bielskie), Janina Radomska („Go­

sposia") z Radzięcina (woj. zamojskie), Stefan Sidoruk („Samson") ze Stawek (woj. chełmskie).

Dwie równorzędne III nagrody (po 200 zł każda) otrzy­

mali: Czesław Maj („Żniwiarz") z Motycza (woj. lubelskie) i Zdzisław Purchała („Hektor").

Wyróżnienia (po 150 złotych każde) otrzymali: Kazi­

mierz Maurer („Jaśmin") z Babic (woj. sieradzkie) i Stani­

sław Rząsa („Róża").

Nagrodę specjalną (ufundowaną przez Polskie Radio SA w Warszawie w wysokości 300 zł otrzymała Cecylia Słapek z Baszowic (woj. kieleckie) — za twórcze odwoływanie się do tradycyjnych motywów ludowych.

Jury stwierdziło, że regulamin powinien ulec sprecyzo­

waniu, m.in. w punkcie określającym możliwość udziału w konkursie. Jury przypomina, że nie można przysyłać utworów biorących już udział w innych konkursach oraz we wcześniejszych edycjach konkursu Pocka. Nadsyłane utwo­

ry powinny być czytelne w zapisie. Należy też przestrzegać wymogu minimalnej ilości (trzy) nadsyła­

nych utworów poetyckich. Jury zwraca uwa­

gę, że w prozie oczekiwane są przede wszy­

stkim utwory literackie (fabularyzowane), a nie publicystyczne, czy nawet niekiedy o ambicjach popularnonaukowych.

Poziom artystyczny tegorocznego kon­

kursu w dziedzinie prozy był nieco niższy niż w latach poprzednich. Zarówno w pro­

zie, jak w poezji nie zaobserwowano no­

wych istotnych tendencji literackich.

Organizatorem konkursu jest tradycyjnie Zarząd Główny Stowarzyszenia Twórców Ludowych; dotację na realizację zadania, w tym na nagrody w kwocie 5300 zł, przy­

znało Ministerstwo Kultury i Sztuki. Nagro­

dy specjalne w kwocie 600 zł ufundowało Polskie Radio SA w Warszawie.

Lublin, 12 czerwca 1997 r.

Władysław Szepelak

Fot. archiwum 12 czerwca 1997 roku odbyło się w Lublinie posie­

dzenie jury XXVI Ogólnopolskiego Konkursu Lite­

rackiego im. Jana Pocka. Jury obradujące w skła­

dzie: Jan Adamowski, Halina Kosienkowska, Donat Niewiadomski oceniło 57 zestawów poetyckich i 21 zestawów prozatorskich, nadesłanych przez 61 auto­

rów. Z powodu niespełnienia wymogów regulamino­

wych z konkursu wykluczono zestawy Jana Bachle- dy-Żarskiego, Zofii Gołąb, Ewy Włodarczyk, Cecylii Zielińskiej, Józefa Ziętka.

W dziedzinie poezji dwie równorzędne I nagro­

dy (w wysokości 400 zł każda) otrzymali: Anna Radomska (godło „Sosen- ka") z miejscowości Obrąb (woj. ostrołęckie) i Włady­

sław Sitkowski („Stary") ze Zwierzyńca (woj. za­

mojskie).

Trzy równorzędne II nagrody (po 250 zł każda) otrzymali: Józef Chojnacki („Świetlik") z miejscowo­

ści Gułtowy (woj. poznań­

skie), Andrzej Murański) („Jawor") z Juszczyny (woj. bielskie), Maria Su­

chy (Wilżyna") ze Starej Wiśniewki (woj. pilskie).

Cztery równorzędne III nagrody (po 200 zł każda) otrzy­

mali: Irena Butkiewicz („Mrok") ze Stoczka Łukowskiego (woj. siedleckie), Władysław Koczot („Czereśnia") z Czar- negostoku (woj. zamojskie), Anna Mąka („Konwalia 1") z Łabowej (woj. nowosądeckie), Zdzisław Purchala („Hek­

tor") z Kossowa (woj. częstochowskie).

Wyróżnienia (po 150 zł każde) otrzymali: Helena Chło­

pek („Tęcza") z Chrzanowa (woj. katowickie), Florianna Ki­

szczak („Stokrotka") z Radzięcina (woj. zamojskie), Stani­

sław Rząsa („Róża") z Zaczernia (woj. rze­

szowskie), Maria K. Znyk („Sasanka") z Szymanówki (woj. płockie).

Nagrodę specjalną (ufundowaną przez Polskie Radio SA w Warszawie w wysoko­

ści 300 zł) za twórcze kontynuowanie trady­

cji folklorystycznej otrzymała Zofia Roj-Mrozicka („Skorusa") z Zakopanego (woj. nowosądeckie).

Nagrodę specjalną jury (200 zl) za podejmowanie współczesnej tematyki otrzy­

mał Mieczysław Kościński („Polny") z miejscowości Krasne-Krzywe (woj. lubel­

skie).

Wyróżnienia specjalne jury (po 60 zł każde) otrzymali: Melania Burzyńska („Le­

genda") z miejscowości Jaświły (woj. biało­

stockie). Ryszard Rodzik („Fotograf) z Sierczy (woj. krakowskie) - oboje za inte-

(4)

WŁADYSŁAW SITKOWSKI

Chłopski testament

Zostawiam wam moją gniazdowiznę, którą sam stwórca dał mi w dzierżawę.

Pług - zabieram ze sobą, bom ostrzem jego pióra wypisał testament

w wieczystej księdze ziemi.

Bronę — zawieszam pod zmurszałą strzechą, byście czasem spojrzeli, ile kolców cierniowych miała, lecz ziemi nie zraniła,

bo cóż za siew bez niej.

Cep - na bancie zostawię, z nim to przecie

na klepisku zimowałem w oberku karnawałowym, by ziarno od plewy oddzielić.

Dźwięki stalowej kosy - też ze sobą zabiorę,

bo w sercu tyle pieśni zostało, i tam zaniosę

do stóp mego Pana niech żniwnym echem w niebiosach rozbrzmiewa.

I jeszcze zostawiam garniec słonego potu z nektarem ziół polnych, żebyście posmakowali, czym ziemia pachnie.

ANNA R A D O M S K A

x x x

świat się nie zawali jeśli mnie jutro zabraknie co najwyżej kot się otrze

o nie istniejącą nogę co najwyżej

nóż się zdziwi

że ręka która go dziś dotknęła jest mniej szorstka

ale świat się nie zawali o nie

jest zbyt twardy na to

aby taki pyłek jak ja spadając

mógł go ruszyć z miejsca

M A R I A SUCHY Noc

W zielony szelest zaplątana

jak łania schodzi do strumienia

i w miękkich cieniach na polanach

nastaje czas srebrnego grania Mrok się rozpręża i na łapy

kładzie owczarkom białe głowy świat na połowy przedzielony przykrywa sennych powiek ciężar i delikatne kołysanie taniec

po mlecznych dróg bezkresie

łagodność myśli lotność marzeń wiara że dobre świt przyniesie

J Ó Z E F

CHOJNACKI

Dyptyk z czeremchą

Twoje kwiaty

prowadzą wiosnę w dojrzałość i zapachem zagęszczają powietrze Za mało słów

by opisać czas gdy biała w aureoli zieleni stajesz na skraju kniei Za mało słów

by twoje piękno

sięgające po doskonałość stężało w wierszu Za mało słów...

Nocami

przychodzisz do mnie radosnym snem

Wybielasz chwile kwiatami i rozbudzasz pragnienie wiosny Z twoich wietrznych melodii wybieram nuty dojrzałe Wypełniam nimi naczynie wiersza i własnym głosem śpiewam ludziom twoją pieśń

ZDZISŁAW P U R C H A Ł A Wybacz mi

Wybacz mi Panie żem zaniechał pługa w swojej codzienności że kosa w mych dłoniach od dawna nie gości nie budzę się świtem jak moi przodkowie by popatrzeć na pole to już nie to zdrowie wybacz mi Panie że tak się próżniaczę że wśród twórców ludowych niewiele już znaczę

że dłuta rdzewieją a ja nie dbam o to choć zawsze dla Ciebie rzeźbiłem z ochotą wybacz mi

lecz w tym jest także Twoje przyzwolenie że w krzyżach wciąż boli sam niewiele zmienię lecz ja także Twojej spodziewam się łaski rzeźbiąc na Twą chwałę malując obrazki układając w strofy zwykłe proste słowa zebrane na łąkach i polach Kossowa

ANNA

R A D O M S K A Rozmowa dwóch małych chłopców przed sklepem

spożywczym

chodź

kupimy ojcu wino żeby nie krzyczał że świat jest podły że ci u góry to banda złodziei że nawet Pan Bóg zabiera biednym i daje bogatym chodź

kupimy mu to wino niech się uśmiechnie przez nasze łzy

(5)

MARIA SUCHY

To ja,

Marta zabiegana dom, ogród, oprzątanie sama, ciągle sama, a Ty mnie ganisz, Panie...

W spraw nawałnicy zagubiona,

mało wiem i nie dość płonę, i czekam wieki całe, by mnie kto wziął w obronę.

WŁADYSŁAW SITKOWSKI Ziarenko

Tylko jedno ziarenko wystarczy mi na dziś wiem że jutro z tego ziarenka wyrośnie złocisty kłos i całym łanem zakwitać będzie z mocy Boga słońca który przygarnę

sierpem lipcowego księżyca by złożyć na ustach

białym opłatkiem otworzyć spichlerz serca zaprosić ciebie Panie na ucztę dziękczynną za uśmiech i sytość zrodzoną w tym ziarenku

JAN POLIT Bóg jest siewcą

Bóg jest siewcą i żniwiarzem Sieje ludzkich losów pola Uprawia i pielęgnuje Aby płodną była rola Darzy łaską

Zsyła kary Wszystko widzi Wszystko bada

A gdy plon dojrzeje - zbiera W magazynie ziemi składa

ANDRZEJ M U R A Ń S K I Żniwa

Jadom drabiniaste

Powoli, zgarbione, ciężarne jako kobiety pełne dosytu i chleba.

Cienie ludzi

zmęczone, wilgotne, stąpają cicho, radośnie.

Jidom słonecznie, dostojnie prosto w rozwarte

ramiona stodoły...

A N N A M Ą K A Córuś, moja córuś

Córuś, moja córuś, Ty mała krupeczko, Ty rozjaśniasz naszą chatkę Jak jasne słoneczko.

Ty szczebioczesz po swojemu Niby jaskółeczka,

Kiedy wola swoje dziatki Do swego gniazdeczka.

Głosik Twój jest tak milutki Niby aniołeczka,

A oczęta Twoje błyszczą Jak z nieba gwiazdeczka.

Kiedy czasem Ci się uda Wypowiedzieć: mama.

Ja z radości, moja córuś, Klękam na kolana.

I dziękuję Bogu stwórcy, Stwórcy wszego świata, Że darował mi Cię, córuś, Skarby tego świata.

Rośnij rośnij moja córuś, Bo już wiosna blisko, Pójdziem razem i wypuścim Krówki na pastwisko.

Krówki będą trawkę skubać, My zerwiem kwiatuszki, Postawimy w pokoiku.

Niech pachną poduszki.

Kiedy do snu Cię położę, A Ty zmrużysz oczka.

Ja Ci będę piosnkę śpiewać, Że już przyszła nocka.

Łabowa, 25.04.1997 r.

IRENA

BUTKIEWICZ Chłopska dola

Śnieg zasypał drogi, okrył bielą pola.

Błąka się w opłotkach szara, chłopska dola.

Idzie sobie dola dróżką koło lasu,

przy świątku przydrożnym spędza chwilę czasu.

Lato obrodziło owocem i chlebem, co przyniesie wiosna, tego już chłop nie wie.

Czy przyjdą powodzie, czy też gradobicie, pyta z lękiem w sercu.

Takie chłopskie życie.

Czy wystarczy mleka, czy nie zbraknie chleba, myśli chłop bez przerwy i spogląda do nieba.

Wie, że trud i znoje jego licho strawi, jeśli Pan Bóg z góry nie pobłogosławi.

MELANIA B U R Z Y Ń S K A

Kowalom swoich losów

Nie myślcie, że to będzie rada - w zasadzie rad mych nie udzielam, zaś to, co trzeba, co wypada, raczej we własnym życiu wcielam.

Głupi rad nigdy nie posłucha:

mądremu niepotrzebne one, lecz gdy im w szczęściu trwa

,,posucha'" - nie mogę patrzeć na łzy słone.

Więc tylko z prostej życzliwości, gdy ktoś zapyta mnie o radę, czasem odpowiem komuś cosi, a czasem nic nie odpowiadam.

Chcę ustrzec od życia „zakalców"

- warto posłuchać mego głosu - byście swych nie obili palców, ,,dumni" kowale swego losu.

(6)

PROZA

STEFAN SIDORUK

Z a k ł a d

Z

e wsi - j a k to z w y k l e b y w a - prowadzi wiele dróg w r ó ż n y c h kierunkach: d o pobliskich łąk, d o dale­

kich pól, d o lasu czy niezbyt dobra szosa d o mia­

sta. Jednak najbardziej uczęszczaną p r z e z tutejszych m i e ­ s z k a ń c ó w była d r o g a wiodąca do sąsiedniej wsi, w której znajdowały się nie tylko kościół, szkoła i młyn, ale mieściła się t a m i gorzelnia zatrudniająca niemal przez cały r o k kil­

kunastu d o c h o d z ą c y c h d o pracy m i e s z k a ń c ó w o b y d w u są­

siednich wiosek. D r o g a ta wiodła o b o k cmentarza, gęsto za­

rośniętego młodą, bujną akacją, której n i e s p o s ó b b y ł o w y ­ plenić, w y k a r c z o w a ć czy w j a k i ś inny sposób zlikwidować.

W pobliżu cmentarza p r z y k u c n ę ł a mała, pobielana chatka, tak u b o g a i stara, j a k jej nieliczni mieszkańcy, których w e wsi przezywano Walikupami. Z tego to p o w o d u w e wsi zwykło się m a w i a ć : C h y b a j u ż wkrótce w y w i o z ą m n i e za Walikupę - a nie na cmentarz. Otóż, ile razy by się nie szło tą drogą, z i m ą czy w lecie, z a w s z e widziało się n a cmenta­

rzu - czy chociażby tylko słyszało gdzieś w gąszczu — stare­

go Walikupę wycinającego n a opał grubsze akacje.

Był niby grabarzem, a tak p o prawdzie - to samotnikiem, b o dzieci d a w n o pożeniły się i zamieszkały w e własnych za­

grodach. Więc odwykł od ludzi, zgorzkniał, zdziwaczał. Nie lubili g o tutejsi mieszkańcy, a i on stronił od nich - wolał być przy swoich umarłych. Dzieci wracające z e szkoły bały się przechodzić obok cmentarza w o b a w i e , że ujrzą brodate­

g o Walikupę. N a w e t kobiety powracające w i e c z o r e m z na­

bożeństwa r ó ż a ń c o w e g o t r w o ż n i e oglądały się na boki, czy czasem nie przejdzie im drogi stary, zarośnięty grabarz, czy inne c h o d z ą c e za n i m p o cmentarzu i towarzyszące mu li­

cho. Mężczyźni, ci c o wracali n o c ą z gorzelni, klęli się na wszystkie świętości, że widzieli, a nawet rozmawiali z du­

chami w y c h o d z ą c y m i a ż n a d r o g ę . C z y się bali? N o , gdyby tak człowiek wracał n a trzeźwo, toby się m o ż e i bał, ale j a k im śmiałkom śpiewać się w t y m czasie chciało, to... i strach nie jest taki straszny.

I tak powstawała czarna legenda o duchach płaczących na grobach podczas pełni księżyca, o pannie szukającej swego nieślubnego dziecka w cmentarnych zaroślach, o popie, który wychodził z własnego grobu, by odprawiać nad nim nabo­

żeństwo. Najstraszniej było przed i po Dniu Zadusznym.

Wtedy to c h o ć ty się nie pokazuj wieczorem na tej drodze, a przecież trzeba było różnie: i we młynie posiedzieć zanim się zmełło, nieraz do północy, i z jarmarku wracać późną go­

dziną, z chrzcin czy wesela - różnie. Najmniej to się bali - a może tylko udawali, że się nie boją - ci, co gdzieś tam na wojnie nieraz zaglądali śmierci w oczy. Ale wierzyć to im?

We młynie, j a k to w e młynie, nieraz tłum ludzi czeka na swoją kolej w mieleniu. Jedni, aby skrócić czas. próbują swoich sił p o d n o s z ą c worki ze z b o ż e m , kto podniesie naj­

więcej. Idą o zakład, kto zje naraz b e z chleba siedem solo­

nych śledzi z beczki, czy chociażby pół paczki świeżych drożdży. P o m y s ł ó w nie brakuje, a i p o ś m i a ć się przy t y m można do woli.

I właśnie j e d n e g o takiego wieczoru ktoś zaproponował zakład polegający n a pójściu n a c m e n t a r z o północy. W e m ł y n i e naraz zrobiło się cicho, tylko kamień młyński h u r k o - tał i j a k b y l u d z k i m g ł o s e m kpił i p r z e c z y ł : n i e - m a - ś m i a - ł y c h , n i e - m a - ś m i a - ł y c h , a kosz do w s y p u ziarna trząsł się i urągał: - n i e - m a - t a k i c h . n i e - m a - t a k i c h , n i e - m a - t a k i c h . . . I j u ż zdawało się, że propozycja upadnie, ale gdy s a m młynarz oświadczył, że p o d a n ą nagrodę pod­

woi, s p o z a p l e c ó w bliżej stojących o d e z w a ł się czyjś głos:

- Ja p ó j d ę !

Obejrzeli się, zobaczyli Ignaca, syna starego Walikupy z w a n e g o w e wsi T r o c k i m i aż się tłumek zakołysał z e zdzi­

wienia:

- Ty, Ignac, pójdziesz?

Posypały się d o w c i p y n a j e g o temat, ale Ignac trwał n i e ­ zbicie przy s w o i m .

- Ignasiu, a zdejmij sobie spodnie w drodze, będzie ci ła­

twiej uciekać, j a k cię kostucha z cmentarza pogoni!

Ignac, to, I g n a c o w o — sypały się dowcipy. A l e g d y k t o ś p r z y p o m n i a ł , że Ignac w p o w s t a n i u s a m granatami rozwalił d w a niemieckie „ T y g r y s y " - zamilkli. Wyjrzeli z m ł y n a n a d w ó r - było c i e m n o , wietrznie i zaczynał p a d a ć d r o b n y deszcz. Akurat t a k a pora, j a k a b y w a przed D n i e m Z m a r ­ łych. K t o ś z o b e c n y c h zaczął się zastanawiać, w jaki s p o s ó b Ignac u d o w o d n i , że był n a c m e n t a r z u - przecież nikt z n i m nie pójdzie. R a d a w r a d ę w y m y ś l i l i , ż e d a d z ą m u k a r t k ę w obecności w s z y s t k i c h napisaną, którą g w o ź d z i e m przybi­

j e do j e d n e g o z c m e n t a r n y c h krzyży. Znalazł się n i e b a w e m m ł y n a r z o w y młotek I k i l k a g w o ź d z i gontalików, a k t o ś z d o b r e g o serca odział I g n a c a w swój n i e p r z e m a k a l n y płaszcz.

Poszedł. D e s z c z z p o r y w i s t y m wiatrem smagał g o p o twarzy n i c z y m d r o b n y m śrutem, młotek w kieszeni stukał rytmicznie o udo i j a k o ś wcale się nie przejmował, że m o ż e spotkać się o k o w oko z d u c h a m i . N a drodze było pusto, nig­

dzie żywej duszy, tylko p o p e w n y m czasie p o j e g o lewej r ę ­ ce poczęły nieznacznie majaczyć cmentarne drzewa. Pchnął bramę, która zaskrzypiała nieprzyjemnym z a r d z e w i a ł y m głosem. I naraz zrobiło mu się j a k o ś nieswojo. Jakieś ogni­

ste, lecz b a r d z o c h ł o d n e trociny poczęły m u się p r z e s y p y w a ć p o grzbiecie: w dół i d o góry - j a k m r ó w k i . Szedł j e d n a k da- lej, aż natknął się n a c o ś t w a r d e g o . Popatrzył w górę i n a tle jaśniejszego n i e c o nieba, ujrzał w y s o k i drewniany krzyż.

P o z o s t a w a ł o mu tylko przybić o w ą w e młynie napisaną kart­

kę. Wiatr chlastał połami płaszcza o mokry krzyż, gwoździe nie dawały się tak łatwo wyjąć z kieszeni, wreszcie uporał się, przytulił do krzyża b o k i e m i kilkoma stuknięciami młot­

ka p r z y m o c o w a ł papier. Chciał odejść, zrobił zaledwie nie­

wielki ruch. pół kroku, g d y poczuł, że ktoś g o m o c n o ułapił i trzyma za połę płaszcza... J e s z c z e tylko uświadomił sobie, że robi się z nim c o ś strasznie niedobrego, wiotczeją nogi i bezwładnie osunął się na ziemię...

R a n o I g n a c o w a niewiasta, biegając p o chałupach, pytała się sąsiadów, czy ktoś z nich nie był wczoraj we młynie. B o jej pijanica d o tej pory j e s z c z e stamtąd nie wrócił. Dopiero ktoś przypomniał o wczorajszym zakładzie i nic nie m ó w i ą c zaniepokojonej babinie, poszedł na cmentarz. Przy j e d n y m z krzyży widniała martwa skulona postać Ignaca z w a n e g o Trockim, a nieco ponad nim, przybita wraz z połą płaszcza bielała j a k na u r ą g o w i s k o kartka, na której widniał wczoraj­

szy krótki napis: „ W y g r a ł e m zakład!"

(7)

W Ł A D Y S Ł A W SZEPELAK

P i j o k

B

ył k o n i e c paździyrnika... N o c , na polu c i y m n o i zimno... D r u g o m k o ł o smyntorza sed pijok, w y - dziyroł sie n a całe gardło, śpiywoł, przeklinoł, śmioł sie, tak j a k to pijocy z a w s e robiom, kie j e s c e na nogak iś m o g o m . Tak to se redziył, j a z e zatacujonc sie doseł przed b r a m e smyntorza. Obróciył sie g y m b o m ku smyntorzowi i woło: „Srajcie umarli, bedziecie zarli!". I wte uslysol głos ze smyntorza: „ B e d z i y m y , bedziymy, ino n o m przyryktuj, b o p r z y d z i y m y w D z i y ń Z a d u s n y " .

Kie to pijok usłysoł, o d razu wykrzyźwioł. Strak g o okropecny oblecioł! S o m nawet nie wiedzioł, kie go nogi d o chałpy przyniesły. W chałpie drzwi zaparł, lampe zaświy- ciył, klyknon przed o b r a z a m i i d o rania mówiył pociyrze za d u s a m i . Z a r o s r a n o p o s e d d o probosca i dokumyntnie mu syćko opedzioł, k i e j u s skońcył ksiondz p o w i a d o : „Zrobiy- łeś źle, b o z a k ł ó c i y ł e ś u m a r ł y m spokój i musis teroz z a to o p o w i a d a ć , b o D z i y ń Z a d u s n y j u s jes blisko, ale m u s i m y j a - kosi radzić. Piyrse musis chalpe wysprzontać i w y m y ć , a po- tym b e d z i y m y c y n i ć p r z y g o t o w a n i a n a przyjyncie d u s " .

Pijok s o m w chałpie siedzioł, bo nik ś nim ni mógł w y ­ trzymać. Kie sie d o chalpy pijok wróciył - musioł sie s o m w z i o n ć d o roboty, b o m u ni mioł kto p o m ó c . Wyprzontoł chałpe, w y m y ł d r z w i , okna, podłogi n a w e t i pranie zrobiył.

A kie mu sie gorzołka przybacowala, to sie zaroz modlył,

odmiyniył sie n i e d o poznanio, chodziył j u s c y s t o ubrany.

W e d r z w i a k swojyj chałpy wstawiył d w i e syby, j a k o m u ksiondz poradziył: w jednyj było wyciynte k ó ł e c k o n a wsta­

wianie opłatka komunii świętej. W siyni, przed d r z w i a m i koło ściany ustawione były becki s olejami ś w i y n t y m i , syć­

ko tak j a k ksiondz kozoł.

W i e c ó r p r z e d D n i y m Z a d u s n y m n a w r ó c o n y pijok w y - spowiadoł sie, przyjon k o m u n i e świętom. P r o b o s c d o kółec- k a w sybie wstawiył k o m u n i k a n t i odsed. N a w r ó c o n y i o z g r z y s o n y pijok ostoł s o m w chałpie m o d l i ć sie. O p ó ł n o ­ cy zaceny sie dzioć d z i w y ! Ujrzoł d u s e zmarłyk, j a k przy- chodziyły, a k o z d o ś nik podchodziyła d o drzwi i całowała k o m u n i k a n t d o syby przes ksiyndza wstawiony, a p o t y m podchodziyła d o becki i mocała palec w oleju ś w i y n t y m i odchodziyła, ale nic pijokbwi nie robiyły złego. Pijok to syćko widzioł, trzons sie ze strachu, o d m o w i a j o n c pociyrze.

Kie j u s ostatnio dusa w ostatniyj b e c c e n a d n i e u m o c y ł a pa­

lec w oleju świyntym, tak d o pijoka powiedziała: „ M o s scynście, ze nie brakło oleju świyntego! Ty p o m o g ł e ś zba­

wić sie d u s o m , c o bes olejów świyntyk pomarły, a m y p o ­ m o z e m y tobie tys sie z b a w i ć " .

Kiedy rano nadesło, pijok posed d o kościoła. Był siwiut- ki j a k g o ł o m b e k , osiwioł za j e d n o m noc. Od tego casu za- mias do karcmy, chodziył d o kościoła c o dziyń. Kie umar, na j e g o grobie rosły kwiotki morcinki, które z a k w i t a j o m p ó ź n o m j e s i y n i o m i k w i t n o m siwo abo tys fioletowo d o sa­

m e g o ś w i y n t e g o Morcina. Kie im ino z i m a ś n i e g i y m abo m r o z y m nie dokucy, bo to j u s cas p ó ź n y — j e d y n o s t y listopa­

da, a świynty Morcin lubi chodźkie n a b i o ł y m koniu przyje­

chać.

W Ł A D Y S Ł A W SZEPELAK

K t o z a s i o ł g r z y b y ?

S

winty Pieter sieje grzyby - tak to ludzie godali, od- k o n d siyngo m o j a p a m i y n ć . A j a k o to było. Śli se roz z S l o w i e n s k a do Polski Pon Jezus ze ś w i y n t y m Piotrym. B y ł o to straśnie d o w n o , nie trza było w t e z o d n y k paśportów, b o w t e nie było j e s c e granice p o m i y n d z y Pol­

s k o m a S ł o w i e ń s k i y m . Idzie se Pon Jezus p r z o d k i e m a świynty Pieter za nim, obziyrali se miyjsca ka b e d o m bu­

d o w a n e kościoły. Tak dośli d o Marusyny, a ze sie im j e ś za- kciało, wlos świynty Pieter d o jednyj chałpy, pokwolył P a n a Boga. G a ź d z i n o odpowiedziała. W t e świynty Pieter powia­

do, j a k o sie rzec m o :

- Osłablimy z głodu, a j e s c e dziś musimy dojś do Ludź- miyrza.

Obyrtnyna sie gazdzino, wlazła do kumory wyniysła ś niyj moskol owsiany i skopiec s mlykiym. dala świyntymu Pietro­

wi do gorzci, jesce s popiołu na polepie wyciongnyna drugi malućki moskolicek, wraziyła d o kieśnie, bo obie rynce mioł zajynte: w j e d n y m moskol a w drugiyj skopiec z mlykiym.

Wysedł świynty Pieter przed chalpe siod se na lawie, co nań była przed chalpom postawiono. Pon Jezus pobogoslawiył, po- łomoł moskol, przeżegnali sie i zjedli. Odniós świynty Pieter skopiec gazdziniy. podziynkowoł piyknie, powiedzioł:

- Ostajcie z B o g i e m - i wyseł przed chalpe

Pon Jezus seł se przodkiem, świynty Pieter za nim, śli ci­

c h o , nic nie godali. Zbocył se świynty Pieter, ze mu gazdzi­

n a moskolicek d o kieśni wraziyła, to g o wyjon i ugryz, a P o n Jezus wte sie pyto:

- Ktorendy idziemy, Pietrze, przez Stare Bystre cy przez Z o s k a l e ?

Wypluł świynty Pieter ugryzionego m o s k o l a d o gorzci i p o w i a d o :

- Idźcie ktorendy w a s a w o l o .

U g r y z i o n o m o d r u b k e m o s k o l a cisnon pod gałynzie zie­

lonego smyrecka. Uśli kawołecek i świynty Pieter z n o w a ugryz moskolicka, P o n Jezus zaś do niego zagadoł i trza b y ­ ło z a ś p r a s n o n ć ugryziony moskolicek m i y n d z y smyrecki.

I tak było pokiela sie moskolicek nie skoncył.

Był to koniec cyrwca, na polu cieplućko. dysce tys prze- chodziyly. W r a c a j o m sie o trzy dni t y m s a m y m c h o d n i c - kiym, c o śli do Ludźmiyrza. Świynty Pieter piyrwsy doźroł straśnie piykne grzyby, pyto sie:

- Panie, cos to j e s ?

- N o , d y ć grzyby - odpowiedzioł Pon Jezus.

- A skond sie wziyny?

- Tyś ik zasioł, Pietrze. D y ć nie bocym kiedy, wte kie my śli do Ludźmiyrza, pogryześ moskolicek i ostrzepoł po lesie.

S t e g o wyrosły grzyby, b e d o m 1 nik ludzie mieli ucieche przy zbiyraniu i jedzyniu.

Tak to wej kie przychodzi dziyń ś w i y n t e g o Pietra, poka- zujom sie grzyby, kie m y byli mali. to my pościli we wiliom świyntego Pietra, coby m y mieli scynście znajdować grzyby.

A l e to j e s c e nie syćko opowiedziane, bo s o m tys grzyby, c o ik djabli nasioli. Przynieśli zatruty moskol z piekła, zgryźli i ostrzepali p o m i y n d z y dobre grzyby. Tak to tyk g r z y b ó w diabelskik zbiyrać nie w o l n o , choćby kielo p i y k n e były.

A s o m to musorki, satany, gorzkole i inse t r u p k i .

(8)

WALERIA P R O C H O W N I K

Legenda o Matce Bożej Gromnicznej

S

tyczeń na powitanie lutego pokrył świat grubą pu­

chową kołderką. Brnąc p o kolana w śniegu, mała dziewczynka popłakując z z i m n a szła bardzo p o w o ­ li. Zimowy dzień szybko gasł, a dokuczliwy ziąb przenikał ją do szpiku kości. W zapadającym zmroku widniała pochylo­

na do ziemi chatka. Za nią ściana lasu zionęła grozą. Żadnej żywej istoty nie było, tylko góry porośnięte świerkami opa­

tulone w śniegowe kapoty. Płynące nisko c i e m n e chmury muskały im wierzchołki n i c z y m ręce matki na dobranoc. Gdy dotarła do chatki, była j u ż noc. Z trudem zdołała otworzyć drzwi, które zaskrzypiały tak żałośnie, że dziewczynka za­

drżała ze strachu. W chatce nie było nikogo. N a w e t skrzaty i krasnale, lubiące się gnieździć w opuszczonych d o m o ­ stwach, odeszły. Z każdego kąta lodowaty chłód wyciągał do niej ręce. D z i e w c z y n k a wybuchnęła g ł o ś n y m płaczem.

- M a m u s i u , m a m u s i u gdzie j e s t e ś ? - zaczęła wołać, c h o ­ ciaż nie znała matki, g d y ż o d u m a r ł a j ą , gdy była n i e m o w l ę ­ ciem. Przykucnęła na środku izby kryjąc głowinę w drżą­

cych ramionach. N a g l e w n ę t r z e chatki rozjaśnił blady pło­

myczek. D z i e w c z y n k a drgnęła i uniosła głowę, krzyk stra­

chu zamarł n a j e j ustach. Ujrzała p r z e d s o b ą piękną postać.

Spowita w p o w ł ó c z y s t ą niebieską szatę, uśmiechała się do sierotki. W rękach trzymała zapaloną gromnicę.

- Kto jesteś pani? - wyszeptała cichutko dziewczynka.

- Jestem matką — odparła tak ciepłym głosem, że w chat­

ce zrobiło się cieplej i przytulniej, j a k b y w d a w n o w y g a s ł y m piecu buszował ogień.

- Jesteś moją matką! Gdzie b y ł a ś tak długo? - zawołała.

- Jestem matką wszystkich ludzi i przyszłam tu z nieba.

Podejdź, ogrzej się przy świecy, a b ę d z i e ci ciepło przez ca­

łą noc.

D z i e w c z y n k a wyciągnęła rączki w stronę świecy i błogie ciepło o w i o n ę ł o j ą wywołując s e n n o ś ć .

- M a t e ń k o , pozostań dopóki nie zasnę - prosiła ścieląc sobie w kąciku p o r o z r z u c a n e łachmany. Widziała j e s z c z e spod przymkniętych powiek, j a k rozpływała się anielska po­

stać unosząc się w górę.

Gdy rankiem sierotka otwarła oczy, była w y p o c z ę t a j a k nigdy. W m y ś l a c h p r z y w o ł y w a ł a obraz matki, która p r z y s z ł a d o niej nocą.

- Nie j e s t e m sama, m a m matkę - powtarzała w k ó ł k o chcąc się utwierdzić w t y m przekonaniu.

Opuszczając chatkę zamknęła starannie drzwi i ruszyła przed siebie szukać swojego przeznaczenia. Wraz z upływającym dniem opuszczały j ą siły i ciepło, które zaczerpnęła od świecy.

Noc zapadła nagle i była tak czarna jak smoła. Las, przez który szła, stał się gęstwiną strasznych poczwar, które chłostały j ą swy­

mi ramionami niczym bicze. Bezradna sierotka, trzęsąc się ze strachu uniosła oczy do nieba szepcąc sinymi ustami:

- Matusiu, ratuj, ratuj!

Po chwili w przestworzach zamajaczyła jasność i spomię­

dzy konarów drzew spłynęła ku niej ta s a m a postać ze świecą.

- Mateczko - zawołała sierotka. - Proszę cię, wypro­

w a d ź m n i e z tego strasznego lasu, proszę cię, proszę...

- Chodź, dziecino, za mną, płomień świecy w s k a ż e ci drogę - zabrzmiał anielski głos niczym kojąca m u z y k a .

D z i e w c z y n k a poszła za światłem świecy, a d r z e w a zdały się r o z s t ę p o w a ć przed nią. Kiedy wyszła z lasu, piękna pani z n ó w przemówiła:

- O t o j u ż koniec lasu, wkrótce zawita świt. C o jeszcze m o g ę dla ciebie zrobić?

Sierotka w y b u c h n ę ł a p ł a c z e m .

- Matusiu wszystkich ludzi - szlochała. - Spraw, a b y m miała m a t k ę tylko dla siebie. Czy chcę za wiele? Przecież wszystkie dzieci mają matki.

- Idź prosto przed siebie - mówiła pani. - W napotkanej wio­

sce wejdź do pierwszego domu. Znajdziesz w nim swoją matkę.

P o tych słowach M a d o n n a ze ś w i e c ą zaczęła w z n o s i ć się powoli do góry.

- M a t e c z k o wszystkich ludzi, g d z i e o d c h o d z i s z ? — z a w o ­ łała dziewczynka.

- D o nieba - doleciał d o niej powtarzany przez e c h o głos. - J e s t e m przecież też M a t k ą Bożą.

I po chwili c u d o w n a postać skryła się w c h m u r a c h , a sie­

rotka raźno ruszyła przed siebie. Kiedy weszła d o pierwszej napotkanej chaty, z otwartymi r a m i o n a m i przyjęła j ą matka, która od miesiąca opłakiwała zmarłą córeczkę.

- Kto cię tu przysłał dziecino n a p o d p o r ę mojej radości?

- zapytała, tuląc d o siebie sierotkę łudząco p o d o b n ą do zmarłej córeczki.

D z i e w c z y n k a zamyśliła się głęboko i odrzekła p o chwili:

- M a t k a B o ż a Gromniczna.

JANINA R A D O M S K A

M i ł o s i e r d z i e

C

o dzień, o oznaczonej p o r z e , śmierć chodziła d o P a n a B o g a po n a k a z pracy. Z a w s z e w y w i ą z y w a ł a się i była d u m n a , kiedy B ó g j ą chwalił.

P e w n e g o razu, j a k z w y k l e , d o s t a ł a n a k a z , p o s z ł a na z i e m i ę i robiła s w o j e . N a r a z , j a k n i g d y , p o c z u ł a się z m ę ­ c z o n a , usiadła w i ę c na k a m i e n i u p r z y d r o d z e . Z a j r z a ł a d o n o t a t k i : z o s t a ł j e j j u ż t y l k o j e d e n d o m . Z e r w a ł a s i ę o c h o ­ c z o , b o c h c i a ł a j a k n a j s z y b c i e j s k o ń c z y ć i w r a c a ć d o n i e ­ ba. N a skraju w i o s k i stała stara, p o c h y l o n a c h a t a ze spa­

c z o n y m i , p o d p a r t y m i kijem d r z w i a m i . W c h a c i e palił się o g i e ń , a m a ł a , b o s a d z i e w c z y n k a p o d k ł a d a ł a d o p i e c y k a d r o b n e g a ł ą z k i . M i m o to w ś r o d k u b y ł o p r z e j m u j ą c o z i m n o .

Na barłogu w kącie siedziała kobiecina i tuliła d o siebie c z w o r o małych dzieci. Ś m i e r ć popatrzyła, łza zakręciła się jej w oku, b o c z e g o ś takiego jeszcze nie widziała. Patrzyła i patrzyła... W r e s z c i e p o cichutku wycofała się nie w y k o ­ nawszy boskiego rozkazu.

Wróciła d o nieba. Powiedziała Bogu, że nie m i a ł a serca zabrać tej kobieciny, bo co by się stało z sierotami? W t e d y Pan B ó g powiedział:

- Na dnie morza jest wielki kamień. Wyjmij go.

Śmierć się zżymała, prychała, ale rozkaz, to rozkaz. Zanur­

kowała i z ogromnym trudem wyciągnęła kamień na brzeg.

- Rozbij g o !

Śmierć spełniła rozkaz. Wewnątrz kamienia była mała w n ę k a , a w niej skulony siedział mały robaczek.

- Widzisz - powiedział Bóg. - Ja p a m i ę t a m n a w e t o ta­

k i m robaczku na dnie morza. To i nad sierotami m a m moje miłosierdzie.

Nikt nie m o ż e w to wątpić.

(9)

SZKICE I OPRACOWANIA

GRAŻYNA WŁADYSŁAWA D Ą B R O W S K A

Brak racjonalnej ochrony

dokumentów tradycyjnej kultury oznacza niemożliwość kontynuacji

D z i e w i ę t n a s t o w i e c z n i e t n o g r a f o ­ wie - badacze tradycyjnej kultury lu­

d o w e j w P o l s c e (A. G r a b o w s k i , Ł. G o ­ łębiowski, O. Kolberg, Z. Gloger i in.) j u ż zwracali u w a g ę na postępujący proces cofania się wielu e l e m e n t ó w kultury ludowej, nade w s z y s t k o folklo­

ru: z w y c z a j ó w , o b r z ę d ó w , m u z y k i i tańców. Dlatego ich dzieła - a p r z e d e wszystkim nie mający sobie r ó w n e g o Kolbergowski, kilkudziesięciotomowy zbiór o p i s ó w „zwyczajów, s p o s o b u ż y ­ cia, m o w y , podań, przysłów, o b r z ę ­ dów, guseł, z a b a w , pieśni, m u z y k i i tańców", j a k o wynik badań c a ł o ­ kształtu kultury wsi, d o k o n y w a n y c h w ciągu całego życia przez tego pol­

s k i e g o m u z y k a - e t n o g r a f a - m a j ą o g r o m n e znaczenie. Liczne tomy m a ­ teriałów w y d a n e w drugiej p o ł o w i e X I X wieku p o d w s p ó l n y m t y t u ł e m Lud doczekały się reedycji w naszych cza­

sach. D o b r z e służą p o z n a w a n i u i od­

twarzaniu artystycznej spuścizny m i ­ nionych pokoleń, k o n t y n u o w a n i u tra­

dycji w s p o s ó b ś w i a d o m y o d t w a r z a n e j , wyznaczaniu jej miejsca w kulturze o g ó l n o n a r o d o w e j . N a ich p o d s t a w i e możliwe jest tworzenie n o w y c h dzieł w e w ł a s n y m n a r o d o w y m stylu, b e z p o ­ trzeby uciekania się do obcych n a m , z zewnątrz płynących wzorów.

Czy kogokolwiek trzeba p r z e k o n y ­ wać o w a d z e i znaczeniu wszelkich d o ­ k u m e n t ó w przeszłości dla przyszłości, dla kultury różnych n a r o d ó w ?

O b a w i a m się, że istnieje p e w n e nie­

bezpieczeństwo. P o pierwsze: w myśle­

niu wielu osób, iż wystarczy, że dla za­

bytków historii i tradycji istnieją m u z e a i że tam jest ich miejsce ,,spoczynku".

Po drugie: eliminowanie wraz z bie­

giem życia, kiedy najlepsze nieraz tra­

dycje narodowe są zastępowane działa­

niami mającymi rzekomo te tradycje , , p r z y w o ł y w a ć " przy p o m o c y bardzo dowolnych przetworzeń, żeby nie p o ­ w i e d z i e ć - w y p a c z e ń . P r z y k ł a d ó w można by przytoczyć wiele. W s z y s t k i e dokumenty ulotnych dziedzin sztuki

i kultury, jak muzyka, pieśni, tańce, które udało się nawet przy p o m o c y naj­

nowocześniejszego sprzętu - nagrań filmowych, megnetofonowych. wideo- fonicznych - sporządzić też nie są ma­

terią niezniszczalną, „nieprzemijającą".

F a c h o w c y wyspecjalizowani w dzie­

dzinie archiwizacji i konserwacji mate­

riału d ź w i ę k o w e g o i światłoczułego, w r a ż l i w e g o n a warunki zewnętrzne, klimatyczne i inne doskonale wiedzą, j a k tego rodzaju dokumenty należy p r z e c h o w y w a ć , zabezpieczać i chronić, by z a p e w n i ć im długotrwały żywot w stanie nie uszkodzonym. Ale najod­

powiedniejsze pomieszczenie, klimaty­

zacja itp. nie uchronią archiwaliów przed kataklizmem jak zalanie wodą, pożar, czy po prostu kradzież orygina­

ł ó w (a zdarzyło się to już!). Utraconych zabytków niematerialnych nie da się odtworzyć, gdy przeminą ich nosiciele.

W s z e l k i e o r y g i n a l n e d o k u m e n t y świadczące nieraz o niepowtarzalnej działalności ludzkiej - które pozostają, g d y zabraknie jej w życiu - w najlep­

szych warunkach chronione, powinny mieć odpowiednie kopie, z równą sta­

rannością i troską traktowane jak orygi­

nały i powinny być p r z e c h o w y w a n e w innych miejscach.

C z y m jest tradycyjny folklor dziś, po pół wieku intensywnej dominacji nie z a w s z e u d a n e g o „folkloryzmu"?

W życiu c o d z i e n n y m został - jak się rzekło — z a p o m n i a n y i zaniechany. M a ­ j ą w tym swój niemały udział media,

które c o p r a w d a od czasu do czasu ukazują różne p r o g r a m y „na ludowo", ale bardzo rzadko w sposób wiarygod­

ny. C z ę s t o natomiast - jakby w krzy­

w y m z w i e r c i a d l e , z w y d ź w i ę k i e m p r z e ś m i e w c z y m , albo z p o w o d u braku merytorycznych kompetencji - dowol­

ne przetworzenia: bądź nader prymi­

tywne, bądź pseudo] u d o w ą tandetę, nadmiernie „ u p i ę k s z o n ą " pokazują j a ­ ko „artystyczny folkloryzm" b a r d z o odległy od źródłowej prawdy. Odbiera się to tak, j a k g d y b y ktoś oderwany od

s w y c h wiejskich korzeni chciał s z y b k o stać się „ m i e s z c z a n i n e m " , a właściwie dopiero ucząc się miasta i życia w nim u k r y w a ł s w e p o c h o d z e n i e , w r ę c z

„wstydząc s i ę " g o , j e d n o c z e ś n i e nie zdając sobie sprawy ze swej śmieszno­

ści. W i n ę za j e d n o i drugie ponosi edu­

kacja p o w s z e c h n a , która przez długie lata nie robiła nic, albo zgoła niewiele, aby w y r a b i a ć szacunek i właściwą o c e ­ n ę wartości tworzonej przez pokolenia tradycyjnej kultury.

O prezentację folkloru na scenie i na ekranach T V troszczą się - z róż­

n y m p o w o d z e n i e m - o r g a n i z a t o r z y różnych festiwali i redaktorzy progra­

mów, nierzadko znający kulturę ludo­

w ą zza swojego biurka, a raczej nie znający jej istotnego sensu. W minio­

n y m półwieczu era „zespołów pieśni i tańca" zrobiła swoje. Obrońcy tychże powiadają, że właśnie te zespoły dla ich uczestników, i nie tylko dla nich, mia­

łyby być j a k o b y „świadectwem tożsa­

mości". Ś m i e m twierdzić, iż zrobiły ty­

leż złego, c o dobrego, a raczej więcej złego. W j e d n y m kierunku szkoleni in- s t r u k t o r z y - c h o r e o g r a f o w i e licznych zespołów t e g o typu, stosując technikę właściwą różnym gatunkom tańca sce­

nicznego, robili „co m o g l i " prześciga­

j ą c się w p o m y s ł a c h „uatrakcyjniania"

najzupełniej instrumentalnie traktowa­

nego tańca i innych składników folklo­

ru. „ Ź r ó d ł e m " tak z w a n y c h o p r a c o w a ń artystycznych był przekaz płynący o d zespołu do zespołu, od instruktora d o instruktora z całkowitym lekceważe­

n i e m h i s t o r y c z n o - e t n o g r a f i c z n e g o kontekstu przetwarzanego repertuaru.

N a c z e l n y m kryterium była „perfekcja w y k o n a n i a " trudnych ewolucji grani­

czących z akrobatyką i zawrotne tempa muzyki i ruchu, nie mające nic w s p ó l ­ nego z tańcem l u d o w y m .

Wnikliwi obserwatorzy - nieko­

niecznie wybitni znawcy, lecz zwykli ludzie z p o c z u c i e m d o b r e g o smaku i p e w n ą wrażliwością - dobrze się orientowali, że ta droga prowadzi d o tendencji unifikacyjnych kultury. Mul- tiregionalne programy, „podglądanie"

siebie nawzajem - w kraju i za granicą - prowadziło d o niewybrednej miesza­

niny repertuarów w postaci tzw. suit m u z y c z n o - t a n e c z n y c h , często schle­

biającym gustom i upodobaniom naj­

prymitywniejszego odbiorcy. Nierzad­

ko formę i treść dopełniały zunifikowa­

ne, efekciarsko ozdobione stroje, bez żadnego odniesienia nawet do autenty­

ku, b o ,,i tak nikt się na tym nie pozna".

Przytoczone, najogólniejsze rozwa­

żania oparte na wieloletniej obserwacji w kraju i p o z a nim, uzasadniają - jak są­

dzę - moją tezę sformułowaną w tytule

(10)

artykułu, iż niedostateczna troska o do- kumentację tradycyjnej kultury, złe za­

bezpieczenie d o k u m e n t ó w , n i e d o s t a - teczna ich ochrona i m o ż e trudna do- stępność do nich dla praktyków, stano­

wią niebezpieczne zagrożenie dla trady­

cyjnej kultury, dla jej historii, dla szero- k o pojętych badan porównawczych i in­

nych oraz dla jakiejkolwiek kontynuacji Najlepsze tradycyjne wartości fol­

kloru zawarte w dokumentach dobrze opracowanych i odpowiednio chronio nych b ę d ą kiedyś b e z c e n n y m świadec t w e m tożsamości narodowej umożli­

wiającym rzetelną rekonstrukcję dla j e go wtórnego żywota. Bez ich p o m o c y kulturalna i kulturowa m a p a Europy stanie się b e z w y r a z o w ą m i e s z a n i n ą barw, nasyconą nadto różnymi pozaeu­

ropejskimi infiltratami. W konsekwen­

cji o w o bogactwo tradycyjnej różnorod­

ności będzie bardzo trudne, albo wręcz niemożliwe do zidentyfikowania.

Wypada n a koniec dodać, iż w parze z ważnością ochrony dokumentów tra­

dycyjnej kultury - o b o k wszelkich za­

bezpieczeń — równie ważne jest zwróce­

nie uwagi na jej miejsce w edukacji dzieci i młodzieży, n a metody przekazy­

wania wiedzy o niej - w t y m repertuaru muzyki, pieśni i tańców l u d o w y c h . Chodzi o to, aby ich formy i treść były zgodne z p o z i o m e m wieku. By w spo­

sób umożliwiający rozumienie i szano­

wanie tych wartości przyswajano j e j u ż dzieciom od najmłodszych klas szkoły podstawowej, a nawet od przedszkola.

K o n i e c z n y m i niezbędnym zada­

niem j e s t w i ę c edukacja i d o s k o n a l e n i e nauczycieli w t y m kierunku. A b y o w e wartości m o g ł y być w e właściwy spo­

sób p r z e k a z y w a n e , m u s z ą b y ć przede wszystkim z n a n e i r o z u m i a n e przez tych, którzy mieliby j e p r z e k a z y w a ć lub tych, na których j u ż zadanie to s p o ­ czywa.

Konieczne jest szersze u w z g l ę d n i e ­ nie, a l b o w r ę c z w p r o w a d z e n i e , p r z e d m i o t ó w z z a k r e s u tradycyjnej kultury ludowej - folkloru m u z y c z n e ­ g o i tanecznego, a także s p o s o b ó w ko­

rzystania z d o k u m e n t ó w tej kultury, j a ­ k o c z ę ś c i o w o obligatoryjnych, c z ę ­ ś c i o w o fakultatywnych d o p r o g r a m ó w uczelni artystycznych różnych stopni, do uczelni p e d a g o g i c z n y c h , uczelni w y c h o w a n i a f i z y c z n e g o ( m i a ł o to miejsce w nich w latach 30. i j a k i ś czas p o drugiej wojnie) i n a kierunkach et­

nologii uniwersytetów w kraju.

Polskie Towarzystwo Etnochoreo- logiczne postulowało to j u ż w roku

1993 w formie wstępnych w n i o s k ó w z a m i e s z c z o n y c h w 4 nr. B i u l e t y n u P T E C H przekazanych następnie Mini­

sterstwu Edukacji N a r o d o w e j .

M ł y n y S A M U L A K TADEUSZ

j a k o i n s t y t u c j e

Resztki młyna na rzece Wieprz w Kawęczynie

M ł y n y o b o k j a r m a r k ó w i o d p u s t ó w s t a n o w i ł y w p r z e s z ł o ś c i j e d n ą z n a j w a ż n i e j s z y c h i n s t y t u c j i g o s p o d a r c z o - k u l t u r a l n y c h s p o ł e c z n o ś c i lo­

k a l n y c h . M ł y n w y k o r z y s t u j ą c y e n e r g i ę w o d n ą b y ł s y m b o l e m u m i e j ę t n o ś c i p o d p o r z ą d k o w a n i a sił p r z y r o d y p r z e z c z ł o w i e k a , a j e d n o c z e ś n i e z g o d n e ­ g o w s p ó ł ż y c i a z n i ą . R ó ż n o r o d n e s p o s o b y w y k o r z y s t a n i a k o ł a w o d n e g o b y ł y p r z e z wiele w i e k ó w u w a ż a n e z a n a j w a ż n i e j s z e o s i ą g n i ę c i e t e c h n i c z n e i p r z y c z y n i ł y się d o r o z w o j u wielu d z i e d z i n p r z e m y s ł u . Z n a c z e n i e k o ł a w o d n e g o m a l a ł o , g d y o d k r y t o e n e r g i ę p a r o w ą , a g ł ó w n i e e l e k t r y c z n ą i z b u d o w a n o u r z ą d z e n i a w y k o r z y s t u j ą c e te r o d z a j e e n e r g i i . Były t o r ó ż n e ­ g o r o d z a j u silniki p a r o w e i e l e k t r y c z n e . W w i e l u m a ł y c h s p o ł e c z n o ś c i a c h l o k a l n y c h d o k o ń c a lat 60. m ł y n y (często j u ż o n a p ę d z i e e l e k t r y c z n y m ) d a ­ lej mieliły z b o ż a , a d l a o k o l i c z n y c h r o l n i k ó w b y ł y m i e j s c e m s p o t k a ń i w y ­ m i a n y r ó ż n y c h i n f o r m a c j i o b e j m u j ą c y c h w y d a r z e n i a b i e ż ą c e , z a g a d n i e ­ n i a p o l i t y c z n e i g o s p o d a r c z e , a t a k ż e z w i ą z a n e z p r o w a d z e n i e m g o s p o d a r ­ s t w a . W l a t a c h n a s t ę p n y c h r o l a m ł y n ó w w s p o ł e c z n o ś c i l o k a l n e j z a c z ę ł a g w a ł t o w n i e m a l e ć . Z ł o ż y ł o się n a t o k i l k a p r z y c z y n . Z a k u p p r z e z r o l n i k ó w s i l n i k ó w e l e k t r y c z n y c h i u r z ą d z e ń d o m i e l e n i a z b o ż a n a p a s z ę , z w a n y c h p o w s z e c h n i e ś r u t o w n i k a m i , p o w o d o w a ł o s a m o w y s t a r c z a l n o ś ć g o s p o d a r ­ s t w a w t y m z a k r e s i e . Z a n i k w ł a s n e g o w y p i e k u c h l e b a n a r z e c z k u p o w a n e ­ g o w s k l e p a c h n i e m a l c a ł k o w i c i e o g r a n i c z y ł z a p o t r z e b o w a n i e n a m ą k ę ż y t n i ą i z n a c z n i e z m n i e j s z y ł z u ż y c i e m ą k i p s z e n n e j . U ż y w a n o j e j t y l k o d o w y p i e k u ciast o r a z p r z y g o t o w y w a n i a p o t r a w m ą c z n y c h j a k o p o s i ł k ó w b i e ż ą c y c h . Ten s t a n u t r z y m y w a ł się d o chwili o b e c n e j z t y m , że l i c z b a p o ­ s i ł k ó w m ą c z n y c h w r o d z i n a c h w i e j s k i c h z m a l a ł a n a r z e c z m i ę s n y c h . W a ż ­ n ą t e ż r o l ę w u p a d k u m a ł y c h m ł y n ó w spełniły z a ł o ż e n i a s p o ł e c z n o - g o s p o ­ d a r c z e w ł a d z p a ń s t w o w y c h , k t ó r e z m i e r z a ł y d o l i k w i d a c j i m a ł y c h m ł y ­ n ó w ( n a ogół p r y w a t n y c h ) i t w o r z e n i a d u ż y c h u s p o ł e c z n i o n y c h z a k ł a d ó w m ł y n a r s k i c h . O b e c n i e ich r o l a p o n o w n i e z a c z y n a w z r a s t a ć . W i ę k s z o ś ć m ł y n ó w , szczególnie m n i e j s z y c h , s t a ł a się w ł a s n o ś c i ą p r y w a t n ą . W licz­

n y c h p r z y p a d k a c h zostały o n e r o z b u d o w a n e o m a g a z y n y s k u p u j ą c e z b o ­ ż e . I w ł a ś n i e t e n n o w y e l e m e n t d z i a ł a l n o ś c i m ł y n ó w p o w o d u j e , że s t a j ą się o n e p o n o w n i e m i e j s c e m s p o t k a ń r o l n i k ó w .

8

Cytaty

Powiązane dokumenty

żonej w parę koni jechała orkiestra na wesele do Jana Pocka. Wesele Jasiowi robił starszy brat Józef, który objął gospodarstwo wraz z żoną i matką, ponieważ ojciec

ne, tylko sam wzrok jest czynny, a więc jednostronnie przepracowany na niekorzyść innych zmysłów, i to tern więcej, £e przy przebywaniu godzinami w kinie (dziś — przed

nęła, że zaczęła przyzywać ukochanego. Szatan, który czuwał i bardzo cieszył się z każdego złego uczynku, starał się przedłużać noce, ażeby kochankowie mieli czas

czesnymi i ponowoczesnymi jest bardzo trudna do wyznaczenia. W opinii autora uzasadniona jest konieczność dalszych badań w tym kierunku. Tym bardziej, że tzw. ponowoczesność

pa tworzy swój, sobie jedynie znany i przez siebie rozumiany kosmos. W takich wspólnotach, również wśród staroobrzędowców każdy gdzie jest jego miejsce oraz jaką posiada

I to trzymała, trzymała, potem to wszystko już się zrobiło stare, trza było nowe kupić, bo tylko do niczego się nie nadawało, wszystko krótkie się zrobiło, małe, ji tak

warzyszących i m wierzeń, na przykład: „Po porodzie matki przechowywały pępowinę do siódmego roku życia dziecka. Gdy szło do pierwszej klasy, dawano mu ją do rozmotania.

Kiedy w roku 1926 odbywały się wielkie wybory w kraju, ojciec był zdecydowany gło­.. sować tylko na numer 25 - „Polskie