• Nie Znaleziono Wyników

WstępMasowe i przymusowe przesiedlenia mia

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "WstępMasowe i przymusowe przesiedlenia mia"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Anna Wylegała

Polska Akademia Nauk

SPOŁECZNA PAMIĘĆ PRZESIEDLENIA: STUDIUM PORÓWNAWCZE NA PRZYKŁADZIE DWÓCH POWOJENNYCH SPOŁECZNOŚCI

LOKALNYCH POLSKI I UKRAINY

W artykule podjęta została analiza obrazu przymusowego przesiedlenia/deportacji w nar- racjach Polaków i Ukraińców1, którzy w latach 1944–1946 „repatriowani” zostali z dawnych Kresów na „ziemie odzyskane” lub z Polski Południowo-Wschodniej na Ukrainę Radziecką, oraz w pamięci ich potomków. Bazę empiryczną analizy stanowiły wywiady nagrane podczas monografi cznych badań terenowych w dwóch niewielkich miejscowościach w Polsce i na Ukrainie, Krzyżu i Żółkwi. Tekst stara się odpowiedzieć na pytanie, czy pamięć przesiedlenia wśród rozmówców z tych dwóch miejsc ma jakieś cechy wspólne, jakie są przyczyny róż- nic, jak pamięć przesiedlenia funkcjonuje wśród przedstawicieli młodszych pokoleń. Analizie poddane zostały również społeczne i indywidualne konteksty pamięci biografi cznej.

Główne pojęcia: pamięć biografi czna; pamięć społeczna; przekaz pamięci; przesiedlenie;

deportacja.

Wstęp

Masowe i przymusowe przesiedlenia miały po II wojnie światowej decydujący wpływ na kształtowanie nowego oblicza społeczności lokalnych Europy Środkowo- -Wschodniej. Dotyczyło to w szczególności Polski i Ukrainy, gdzie w powojennych granicach ruchy ludności odbywały się wielokierunkowo i na ogromną skalę. Sche- mat ruchów przesiedleńczych został dość dobrze opisany przez historyków, istnieją również opracowania socjologiczne dotyczące integracji społecznej na polskich tzw.

„ziemiach odzyskanych”2, jednak wciąż niedostateczną uwagę poświęcono proble- mowi pamięci społecznej przesiedlenia. Brak również w zasadzie prób porównania tej pamięci i jej funkcjonowania w grupach osób przesiedlonych w różnych krajach, choć wydaje się, że mogłoby to zaowocować interesującymi wnioskami3.

Instytut Filozofi i i Socjologii PAN, e-mail: annawylegala@gmail.com

1 Badania, na podstawie których powstał artykuł, sfi nansowane zostały z grantu promotorskiego MNiSW (nr N N116 694540).

2 Z dotyczących „ziem odzyskanych” prac powstałych przed 1989 rokiem należy zwrócić uwagę na opracowania Stanisława Ossowskiego, Zygmunta Dulczewskiego i Andrzeja Kwileckiego. Now- sze warte uwagi pozycje to prace Andrzeja Saksona, Zbigniewa Mazura, Andrzeja Brencza i Zdzisła- wa Macha. W socjologii ukraińskiej temat integracji społecznej przesiedleńców z Polski w zasadzie nie był dotychczas podejmowany.

3 Istnieją za to analizy porównawcze powojennych procesów integracji wśród „repatriantów”

w Polsce i Niemczech: zob. opracowania niemieckiego historyka Philippa Thera (1996, 2012).

(2)

W takim kontekście analiza porównawcza pamięci przesiedlenia w Polsce i na Ukrainie wydaje się zasadnym merytorycznie przedsięwzięciem. Podejmę ją wyko- rzystując monografi czny materiał empiryczny, zgromadzony w dwóch niewielkich społecznościach lokalnych. Z uwagi na jakościowy charakter badań oraz złożoność sytuacji społecznej wybranych przypadków punktowość analizy daje moim zdaniem większe możliwości jej pogłębienia4. Choć wybrane miejscowości różni przedwo- jenna historia, powojenny punkt wyjścia jest w kontekście roli i sytuacji osób prze- siedlonych podobny. Krzyż był przed wojną miastem niemieckim, zamieszkanym przez Niemców i kilkuosobową, zasymilowaną mniejszość żydowską. Leżał tuż przy granicy z Polską. Po wojnie utracił niemal wszystkich swoich mieszkańców – Żydzi zostali deportowani z miasta jeszcze przed 1939 i albo nie przeżyli wojny, albo nie chcieli lub nie mogli wracać. Niemcy albo uciekli przed zbliżającym się frontem zimą 1945 roku, albo zostali wysiedleni w pierwszym roku po wojnie. Największą grupę nowych mieszkańców miasta stanowili „repatrianci” z Kresów5, prócz tego znaczące grupy stanowili Polacy mieszkający przed wojną niedaleko Krzyża, po polskiej stronie granicy, oraz osadnicy z terenów Polski Centralnej i Wielkopolski.

Żółkiew znajdowała się przed wojną w granicach II RP, była typowym wielona- rodowym i wielowyznaniowym miasteczkiem kresowym. Na jej ludność składały się porównywalne liczebnie grupy żydowska, polska i ukraińska. Wojna pozbawiła miasto całej społeczności żydowskiej oraz części społeczności polskiej. Większość ocalonych z Zagłady oraz pozostałych w mieście Polaków wyjechała po 1945 do Polski6. Ucierpieli również Ukraińcy, przede wszystkim na skutek powojennych re- presji sowieckich, którym poddano zwolenników ukraińskiego podziemia niepod- ległościowego. Nowymi mieszkańcami Żółkwi byli Ukraińcy deportowani z Polski w latach 1944–46, przybysze ze wschodniej Ukrainy oraz innych republik związko- wych ZSRR, a także ukraińscy migranci z okolicznych galicyjskich wsi. Sytuacja przymusowych migrantów była w obu miejscowościach bardzo trudna: zarówno Po- lacy „repatriujący” się do Polski, jak i Ukraińcy „powracający” na Wielką Ukrainę tracili dom i małą ojczyznę, stawali przed koniecznością odnalezienia się w nowych warunkach społecznych, politycznych i kulturowych, musieli również zmierzyć się z koniecznością odbudowy relacji społecznych wśród różnych, nieraz wrogich wo- bec nich grup innych osadników; wszystko to w sytuacji opresyjnej władzy politycz- nej i silnego nacisku ideologicznego. Celem artykułu jest analiza sposobu, w jaki przesiedlenie pamiętają przesiedleńcy z Krzyża i Żółkwi oraz funkcjonowanie tej pamięci w młodszych pokoleniach. Chciałabym odpowiedzieć na pytanie, czy mimo różnic w doświadczeniu historycznym i warunkach politycznych pamięć ta będzie mieć cechy wspólne; jeśli pojawią się różnice, spróbuję wyjaśnić ich przyczyny.

4 Do przykładów analizy pamięci społecznej metodą zestawiania dwóch case study należy między innymi studium Małgorzaty Melchior na temat różnic kulturowych w sąsiadujących ze sobą wsiach (Melchior 1996).

5 Ze względu na ideologiczne nacechowanie tego sformułowania, podobnie jak określenia „zie- mie odzyskane”, będę go używała zawsze w cudzysłowie.

6 Jedną z przyczyn, dla których ocaleni wyjeżdżali po 1945 roku z Żółkwi, była powojenna prze- moc wobec Żydów. Zob. Kramer i Glanz (2009).

(3)

Przesiedlenie oznaczać będzie dla mnie zarówno podróż (oraz ocenę jej przyczyn), jak i bezpośrednio po niej następujący pierwszy okres adaptacji bytowej (pierwsze wrażenia, osiedlenie się, zagospodarowanie) i psychologicznej (towarzyszące ca- łemu procesowi emocje) do życia w nowym miejscu. Nie będę się natomiast, poza punktowymi odniesieniami, zajmować – z uwagi na otwierające się wówczas nowe wątki, których analiza wykraczałaby poza możliwości jednego tekstu – następujący- mi później długotrwałymi procesami integracji społecznej oraz szerszymi aspektami adaptacji kulturowej i postaw wobec dziedzictwa kulturowego.

Materiał wyjściowy obejmował łącznie 82 wywiady z Krzyża i 75 wywiadów z Żółkwi, nagranych z różnymi grupami mieszkańców i ich rodzinami, jednak na potrzeby niniejszego artykułu do analizy wybrane zostały jedynie wywiady z mi- grantami przymusowymi (i ich rodzinami): „repatriantami” z Kresów w Krzyżu7 oraz Ukraińcami przesiedlonymi z Polski w Żółkwi. Wywiady prowadzone były w cyklach pokoleniowych, tzn. z przedstawicielami poszczególnych pokoleń w każdej rodzinie; z najstarszymi osobami przeprowadzone zostały wywiady nar- racyjno-biografi czne, w których bardzo ważna była pierwsza, swobodna faza narra- cji (Kaźmierska 1996) z młodszymi – pogłębione wywiady tematyczne. Językiem wywiadów nagranych w Żółkwi był ukraiński. Wszystkie wywiady zostały poddane transkrypcji w języku oryginału, tłumaczenie dokonywane było jedynie na potrzeby cytowania poszczególnych fragmentów, wybranych tak, by najpełniej egzemplifi - kować omawiane problemy. Podczas analizy materiału nie stosowałam żadnych sztywnych procedur analitycznych. Jedynie częściowo posługiwałam się narzędzia- mi, będącymi częścią wywiadu narracyjnego jako strategii analitycznej (użyteczne okazały się dla mnie między innymi pojęcia trajektorii czy struktur narracyjnych8).

Jednak dużo ważniejszy niż trzymanie się jakichkolwiek procedur był dla mnie bli- ski, intensywny kontakt z nagranymi wywiadami, ich wielokrotne słuchanie, czyta- nie transkrypcji, również dyskutowanie poszczególnych ścieżek interpretacyjnych z innymi badaczami9.

Wyjaśnienia wymaga rozumienie najważniejszych pojęć, którymi posługuję się w tekście, przede wszystkim tytułowej pamięci. Nieprzypadkowo jest to właśnie pamięć społeczna, a więc ogół treści kulturowych dotyczących wiedzy o przeszłości i jej oceny, dostępny potencjalnie przeciętnemu członkowi danej zbiorowości. Jest to w moim rozumieniu swoiste zaplecze, „background” kulturowy, w skład które- go wchodzi doświadczenie zapośredniczone, nie zaś przeżyte osobiście, jednak po- przez różne formy socjalizacji znajome i uznawane za istotne dla losów i tożsamości

7 W grupie rozmówców z Krzyża znalazła się również jedna rodzina przesiedlona z terenów Bieszczad w czasie akcji „Wisła”; włączyłam ją do próby ze względu na podobny jak w przypadku kresowiaków przymusowy charakter migracji.

8 Najpełniejszy w polskiej literaturze opis narzędzi analitycznych wywiadu narracyjnego znaj- duje się w publikacji Rokuszewska-Pawełek 2002. Pojęcie trajektorii przybliżone zostało w tekście jednego z pionierów wywiadu biografi czno-narracyjnego jako metody badawczej, Fritza Schützego, zob. Riemann i Schütze 1992.

9 Chciałabym w tym miejscu podziękować Joannie Wawrzyniak i Piotrowi Filipkowskiemu za wnikliwą lekturę i uwagi dotyczące tego tekstu.

(4)

własnej grupy – w tym konkretnym przypadku, przede wszystkim rodziny. Według Barbary Szackiej (2001: 38) pamięć społeczna (zbiorowa) to „świadomość trwania w czasie grupy, a także zespół wyobrażeń o jej przeszłości, jak i wszystkie należące do tej ostatniej postacie i wydarzenia w najrozmaitszy sposób upamiętniane”.Odwo- łuję się od pamięci społecznej, bo choć analizować będę wypowiedzi członków pew- nej grupy osób (niekoniecznie tworzących grupę w rozumieniu grupy społecznej), a więc przejaw pamięci indywidualnej, biografi cznej, za klasykiem Maurice’m Hal- bwachsem (1969) uważam, że każda pamięć jednostki jest w swej istocie społecz- na, a przynajmniej osadzona jest w swej indywidualności w społecznych ramach.

Jak pisze Kaja Kaźmierska (2008), pamięć zbiorowa (społeczna) dostarcza swego rodzaju „kodu” potrzebnego do interpretacji własnego doświadczenia biografi czne- go i przekształcenia go w element tożsamości spójny z kulturą pamięci, w której dana jednostka funkcjonuje. Z kolei gdy w grę wchodzi przekaz pamięci, istotne staje się to, co Jan Assmann (2008) nazywa pamięcią komunikatywną. Obejmuje ona pamięć najbliższej przeszłości, kilku ostatnich pokoleń, wydarzenia doświad- czone i zasłyszane albo doświadczone przez tych, których znamy. Podobnie jak Hal- bwachs, Assmann twierdzi, że nie istnieją czyste fakty pamięci: każde wspomnie- nie indywidualne jest rekonstrukcją przeszłości, zanurzoną w kontekst społeczny i kulturowy, w którym funkcjonuje osoba wspominająca. Zdaniem Haralda Welzera (2008) pamięć biografi czna kształtuje się w nieustannej interakcji naszej wewnętrz- nej autonomii osobowościowej oraz wpływów zewnętrznych, których najczęściej nie jesteśmy świadomi. To, co wyróżnia pamięć biografi czną danej jednostki od pa- mięci pozostałych ludzi, to właśnie historia jej komunikacji z tymi ludźmi. W ujęciu Welzera indywidualizacja i socjalizacja pamięci jednostkowej nie są biegunami lub przeciwieństwami, ale wzajemnie się dopełniają.

Wychodząc z takich założeń teoretycznych, traktuję moją analizę jako śledze- nie w pamięci biografi cznej tego, co indywidualne, oparte na doświadczeniu, i tego, co społeczne, ukształtowane ex post przez społeczne ramy zbiorowej pamięci. Nie twierdzę, że rozgraniczenie tych dwóch płaszczyzn będzie zawsze możliwe, jednak chciałabym podjąć próbę określenia związków między nimi.

Przesiedlenie w pamięci osób przesiedlonych

Pierwszym momentem, w którym taką analizę można podjąć, jest pamięć drogi.

Podróż jest punktem wyjścia całego doświadczenia przesiedlenia, jest dla przesie- dleńców początkiem trajektorii (Riemann i Schütze: 1992). Zdzisław Mach (1998) w swoim studium powojennych procesów integracji społecznej w Lubomierzu na

„ziemiach odzyskanych” porównał migrację do rytuału przejścia i, za klasyczną teo- rią van Gennepa, wyróżnił w niej trzy fazy: separacji (wyłączenia), liminalną (mar- ginalną) i agregacji (włączenia). Opuszczenie stron rodzinnych to dla migrantów przymusowych bardzo wyraźny początek fazy separacji, doświadczenie wyłączają- ce. To, co łączy opowieści „repatriantów”, którzy przybyli do Krzyża i Żółkwi, to emocjonalne wspomnienie podróży: wszyscy opisują ją jako długotrwałą, uciążliwą, trudną ze względu na warunki sanitarne i brak żywności.

(5)

Pojechaliśmy na Ukrainę. To był rok 1946, gdzieś koniec lutego, początek mar- ca. Było bardzo zimno. Dali nam wszystkim po dwa wozy, każdej rodzinie, żebyśmy mogli się na te wozy zabrać, zabraliśmy się. I na stację do U., od U. dwa kilometry jest stacja kolejowa, zawieźli nas tam. (...) A wywieźli nas na Tarnopolszczyznę, do B., jest takie ładne miasto powiatowe – B. (...) Tam nas cały eszelon ludzi przywieźli, ze zwierzętami, kto zabrał, z małymi dziećmi – ze wszystkim, z końmi, z trzodą. Wy- ładowali na tej bocznicy. Byłem jeszcze małym chłopcem, ale pamiętam, że mama zawinęła mnie w chustę, bo było bardzo zimno, taki wiatr, taka straszna pogoda była.

(Ż., m., ur. 1934)10

W bydlęcych wagonach „Lulajże Jezuniu” zaśpiewaliśmy w L.. I, proszę pani, i dowiedzieliśmy się w L., że mego ojca rodzina mieszkała w G. To my z powrotem z L. do G. Ani jeść, ani, no pić było, bo woda była, ale jedzenia nic. Zmarzłe ziem- niaki i cebula na Wigilię, bo nie mieliśmy nic, jak przyjechaliśmy z Rosji, wie pani, goło, wesoło. To było życie, nie było takie luźne. (K., m., ur. 1930)

Tym, co różni wywiady polskie od ukraińskich, jest powszechność rozbudowa- nych narracji o podróży; opisy takie, z pewnymi modyfi kacjami, znaleźć można w niemal każdej polskiej relacji, różnią się one jedynie kompetencjami narracyjnymi autora i stopniem emocjonalności. Narracje Polaków z Kresów obfi tują w opowieści o prowizorycznej organizacji życia codziennego, wymuszonej przez kilka tygodni spędzonych w transporcie kolejowym: gotowaniu pod gołym niebem podczas posto- jów i różnych sposobach zdobywania pożywienia.W relacjach ukraińskich obszerne opisy podróży zdarzają się dużo rzadziej, znacznie częściej sama deportacja opisy- wana jest w sposób dość zdawkowy:

Jak to wyglądało? Ano dali nam wozy, a w L. był pociąg, i na pociąg... Wozami dowozili do pociągu, pakowali nas w pociąg i my jechali. Zajechaliśmy... Ile to z R., niedaleko, to jest 30 kilometrów. Zajechaliśmy, ojciec tu już był, i ojciec jakoś tak po nas wyszedł, i tu żeśmy zostali. (Ż., k., ur. 1923)

Lakoniczność tę łatwo zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę, że większość ukraińskich przesiedleńców z Polski (z wyjątkiem tych, którzy najpierw trafi li na Ukrainę Wschodnią) jechała do Żółkwi kilkadziesiąt, co najwyżej nieco ponad sto kilometrów; kresowiacy mieli do pokonania kilkaset, czasami zaś nawet ponad ty- siąc kilometrów. Choć w warunkach powojennych nawet pokonanie niewielkiego dystansu mogło trwać długo, obiektywnie większa odległość przekłada się w przy- padku Polaków na bardziej rozbudowane wspomnienia podróży. Polskie relacje są obszerniejsze, bogatsze w szczegóły, rozwijają więcej wątków. Wiele z tych ostat- nich, nabierających cech regularności na tle wszystkich narracji „repatrianckich”

(np. wątek rozdzielenia z rodziną, zgubienia się podczas podróży pociągiem), w wy-

10 Podane pod każdym cytatem informacje dotyczące respondenta dotyczą miejscowości, w której nagrano wywiad (Ż. – Żółkiew, K. – Krzyż,), płci (m. – mężczyzna, k. – kobieta) oraz wieku (rok urodzenia).

(6)

wiadach z Ukraińcami nie pojawia się w ogóle. Przyczyn takiej sytuacji jest kilka:

po pierwsze, podróż polskich „repatriantów” była nie tylko dłuższa, obfi towała też w różnorakie perypetie i przygody. Świadomość odległości przekładała się również na większe, niż w przypadku Ukraińców, poczucie znalezienia się w sytuacji gra- nicznej, większe poczucie zagrożenia i niepewności. To właśnie wyrazem takich emocji są wypowiedzi takie, jak poniższa; próżno szukać podobnych w wywiadach z żółkwianami.

W końcu musieliśmy wyjechać. I to tak było – wszystkośmy stracili, to, cośmy mieli, cały dorobek życia mego ojca, mojej mamy. Miałam 15 lat, jak wyjechaliśmy z C.. (...) Ten sam moment był strasznie ciężki. Wszyscyśmy płakali, i wszystko było tak… Dzieci nie wiedziały, czego płaczemy, to oni też płakali. To było straszne, bo przecież, czy pani to rozumie – cały dorobek życia, tak jakby się pani spaliła, a na- wet to jest gorsze, bo to się nie spaliło, bo jak się spali, to nie ma. A to było tak, że wszystko musiałaś zostawić, na co ci tylko oczy popatrzyły, to wszystko musiałaś zostawić.(K., k., ur. 1930)

Dodatkowym czynnikiem różnicującym polskie i ukraińskie narracje są społecz- nie uformowane wzorce narracyjne, zależne od języka i kultury, w której są zako- rzenione; Harald Welzer pisze o nich jako o drugim istotnym, obok doświadczenia,

„materiale, z którego zbudowane są biografi e” (Welzer 2009). Tym, co kształtuje dziś narracje biografi czne kresowiaków – czynnikiem, którego zabrakło w przy- padku Ukraińców – jest fakt społecznego przepracowania pamięci o przesiedleniu, które na skutek złagodzenia cenzury zaczęło zachodzić w Polsce już począwszy od lat siedemdziesiątych XX wieku11. To właśnie wtedy pojawił się fi lm „Sami swoi”, który w komediowej formie wprowadził do ofi cjalnego przekazu narrację o prze- siedleniach z Kresów. Choć fabuła koncentrowała się głównie wokół perypetii „re- patriantów” już po przyjeździe na „ziemie odzyskane”, ważny był fakt przełamania pewnego tabu. W odróżnieniu od sytuacji na Ukrainie, gdzie reżim ideologiczny był częścią życia codziennego aż do końca lat osiemdziesiątych, polska mała stabiliza- cja pozwoliła na częściowe chociaż odblokowanie narracji kresowych. Dzięki temu uwolnieniu emocji możliwe są już dzisiaj w opowieściach krzyskich „repatriantów”

wątki humorystyczne, ukazujące tworzący się przez lata „przepracowywania” dy- stans wobec traumatycznego doświadczenia.

Jak bardzo pamięć biografi czna kształtowana jest nie tylko przez doświadczenie konkretnej jednostki, ale również przez jej komunikację z innymi aktorami społecz- nymi oraz pod wpływem takich właśnie czynników, jak media, świadczy fakt, że w kilku krzyskich narracjach pojawiają się bezpośrednie odniesienia do bohaterów

„Samych swoich”. Aby opisać swoje osobiste doświadczenie, narratorzy sięgają do obrazu zapamiętanego z fi lmu; domyśleć się jedynie można, że czasami obraz z fi l- mu zyskuje w ich pamięci status czegoś realnie przeżytego: Trzy… trzy tygodnie żeśmy jechali tu na zachód. Tak jak… jak w fi lmie byli Kargule i Pawlaki, tak i my jechali, z tymi krowami. (K., k., ur. 1922). Jak słusznie zauważył Dawid Lowenthal

11Analizę obrazu „repatrianta” w polskiej kulturze popularnej na przykładzie prasy i publicystyki przeprowadziła Maria Tomczak (2006).

(7)

(1985), mechanizmy pamięci zmieniają wielką historię w osobiste wspomnienia, a doświadczenia cudze w doświadczenia własne; im częściej wspomnienie takie jest werbalizowane, tym bardziej własne się staje.

Narracji o przesiedleniu towarzyszy – często, choć nie zawsze – jego ocena z per- spektywy minionego czasu, refl eksja na temat winy i odpowiedzialności. Wśród ukraińskich przesiedleńców ocena zależy zazwyczaj od tego, czy wyjechali oni w ra- mach pierwszej części akcji wysiedleńczej (de facto jeszcze dobrowolnej) czy dru- giej (w pełni przymusowej). Ci, którzy wyjechali z Polski w latach 1944–45, mówią raczej o względnej dobrowolności wyjazdu, zastrzegając jedynie, że rzeczywistość nie odpowiadała bynajmniej propagandzie. Przesiedleńcy z lat 1946–47 twierdzą już, że zostali do wyjazdu zmuszeni, i dużo częściej, niż przedstawiciele poprzed- niej grupy, skarżą się na brutalność akcji przesiedleńczej. Tę wynikającą z różnicy doświadczeń dwoistość ocen odnotowała również w swoich badaniach nad adaptacją przesiedleńców z Polski ukraińska historyczka, Hałyna Bodnar (2007). Obie gru- py ukraińskich przesiedleńców w równym stopniu winią za utratę domu Polaków i Sowietów, jednak dla bardzo wielu osób wina nie ciąży bezpośrednio na żadnej ze stron, nie jest w ogóle kategorią istotną dla doświadczenia deportacji. Charakte- rystyczne są w ich opowieściach konstrukcje bezosobowe, bywa też, że rozmówcy – jak cytowana poniżej kobieta – nie są w stanie dobrać pojęć właściwych do opisu tego, co przeżyli; nie znają ich, lub do tej pory nie rozumieją tego, co się stało, w stopniu pozwalającym na sproblematyzowanie opisu. Powtarzającym się w wie- lu relacjach sformułowaniem jest zbitka „dobrowolnie-przymusowe przesiedlenie”, oddająca świetnie bezradność pamięci wobec doświadczenia, pamięci nieuzbrojonej, niewyposażonej w społeczne ramy odpowiednich pojęć i odniesień.

Przesiedlili nas. (A to kiedy, jeszcze we wojnę?) W 1945 roku. Jak się wojna skończyła, to była taka polska... Nie wiem, jak to powiedzieć, było takie, że [ludzie]

jechali. (I was zmusili? Kazali wam jechać?) Zmusili nas, całą rodzinę. Dużo Ukra- ińców tutaj wyjechało. (I musieliście wyjechać ze zwierzętami, ze wszystkim?) Ze wszystkim jechaliśmy, dali nam wagony, i wszyscyśmy jechali, jak zwierzęta. I zwie- rzęta jechały, i my. (Ż., k., ur. 1922)

Polacy mówią raczej o dobrowolnej akcji „repatriacyjnej”, choć często podkre- ślają pozorność ówczesnej swobody wyboru – groźbę ponownych represji, zagro- żenie ze strony Ukraińców czy po prostu patriotyzm nakazujący jechać tam, gdzie teraz będzie Polska. Zwłaszcza ten ostatni czynnik jest zupełnie nieobecny w wy- powiedziach Ukraińców. Widać tu, jak wielki wpływ na kształtowanie postaw oby- watelskich czy patriotycznych kresowiaków miało doświadczenie życia w II RP, we własnym państwie. Ukraińcy byli takiego doświadczenia pozbawieni, „Wielka Ukraina” była dla nich o wiele większą abstrakcją niż nowe państwo polskie dla Polaków z Kresów.

W 1945 roku, w wyniku zawartych układów, polskie ziemie wschodnie zostały włączone do ZSRR. Sprzedali nas w Poczdamie i wcześniej w Jałcie! Niestety, ziemie wschodnie polskie zostały włączone do ZSRR i dano nam do wyboru – podpisanie obywatelstwa sowieckiego albo wyjazd. Oczywiście, nie zastanawialiśmy się wcale

(8)

– wybraliśmy to drugie. (...) Oczywiście z jednej strony żal, przeżycie, z ojczystych stron nas wypędzają – bo my byliśmy wypędzeni, nie ma, że to układ, układ to na papierze jest, a ludzi wypędzono. Nas stamtąd wypędzono, nie było innych szans.

A co, mieliśmy podpisać się jako obywatele rosyjscy, jak my jesteśmy Polakami? Nie można było tak zrobić, przekształcić się, przekabacić, jak to mówili Ukraińcy. (K., m., ur. 1929)

Oczywiście prócz patriotycznego porywu pamiętany jest również przymus – po- średni lub bezpośredni. Pojawiają się sformułowania takie jak: nakaz, ewakuacja, wysiedlenie. Jednak takich wypowiedzi jest zdecydowanie mniej, a i w nich pojawia się najczęściej w tle kontekst polityczny – wszystko to dzieje się, ponieważ w miej- scu zamieszkania rozmówców skończyła się Polska. Z kolei w samym posługiwaniu się wyrażeniem „repatriacja”, bardzo powszechnym wśród rozmówców, widać wy- raźnie wpływ powojennej propagandy, która zawłaszczyła to sformułowanie, łącząc je na stałe z akcją wyjazdu kresowiaków na „ziemie odzyskane”.

Wspólnym mianownikiem dla wszystkich polskich narracji jest przekonanie o tym, że winę za utratę przez rozmówców małej ojczyzny ponoszą Sowieci. Czasa- mi występują jako Ruscy, czasami jako Sowieci, innym razem jako „czerwoni” czy

„komuniści”, jednak jasne jest, że gdyby nie oni, wszystko mogłoby pozostać, jak do tej pory. Czasami pojawiają się współwinni: w przypadku osób pochodzących z terenów obecnej Ukrainy – Ukraińcy. W narracjach rozmówców bardziej zoriento- wanych czy też zainteresowanych ówczesną sytuacją polityczną na świecie – alianci, którzy „sprzedają” Polskę. Co ciekawe, nawet w wywiadach z osobami niewykształ- conymi, pochodzącymi ze wsi, nigdy nie padały bezosobowe zwroty tak charakte- rystyczne dla relacji ukraińskich, a będące przejawem nieumiejętności umieszczenia siebie jako jednostki w szerszym kontekście przesiedlenia jako wielkiego procesu politycznego. Kolejny raz widać tu, jak wielką przewagę dała polskim kresowiakom trwająca wiele lat praca z pamięcią o tym konkretnym doświadczeniu – zachodząca w rodzinie, w społeczności lokalnej, potem – w szczególności po 1989 roku – rów- nież w dyskursie publicznym. Polscy rozmówcy nie mają problemów z klarowną oceną tego, co im się przytrafi ło, ponieważ robili to już wielokrotnie wcześniej. Po- zbawieni tej możliwości rozmówcy ukraińscy wydają się w porównaniu z nimi ludź- mi zagubionymi i bezsilnymi wobec własnego nieprzepracowanego doświadczenia.

Przesiedlenie w pamięci przedstawicieli młodszych pokoleń

Tym, co najłatwiej gubi się w przekazie pokoleniowym, są szczegóły. Widoczne jest to zwłaszcza w przypadku Żółkwi, gdzie obszerną opowieść o przebiegu prze- siedlenia z ust przedstawicieli młodszego pokolenia usłyszałam zaledwie kilka razy.

Dużo częściej spotykałam się tam z wypowiedziami bardzo ogólnymi, które w kilku zdaniach zbierały wszystko, co rozmówca chciał lub mógł na ten temat powiedzieć – genezę, przebieg i ocenę doświadczeń rodziców lub dziadków.

No, o ile ja wiem z historii babci, to tyle, że babcia jest, jak to się mówi, uczest- nikiem tej akcji „Wisła”, i że najpierw mieszkała na terenie Polski, a potem ich

(9)

przesiedlili tutaj. I babcia opowiadała, że gdy tutaj przyjechali, to wybrali ten dom dlatego, że tu były okna. Cała reszta była bez okien, i... Co tu jeszcze powiedzieć...

(Ż., m., ur. 1978)

W Krzyżu szczegółowych opowieści wśród przedstawicieli młodszego poko- lenia jest dużo więcej, przy czym ich występowanie jest bezpośrednio zależne od deklaracji o intensywności przekazu rodzinnego (np. częstotliwości rozmów na te- mat historii rodzinnej podejmowanych w domu) oraz poziomu zainteresowania hi- storią jako taką; zależności te trafnie opisał na podstawie badań ilościowych Piotr T. Kwiatkowski (2008). W takich obszernych całościach narracyjnych powtarzają się zwykle najbardziej wyraziste motywy z opowieści dziadków – uciekając się do określenia wprowadzonego przez Welzera, swego rodzaju wędrujące w poprzek po- koleniowych narracji toposy pamięci – dotyczące trudnych warunków sanitarnych czy braku pożywienia w „bydlęcych wagonach”.

Jak trwała akcja „Wisła”, [babcia] została przesiedlona z właśnie z Łemkowsz- czyzny tutaj, w stronę Wielkopolski, i tutaj... Z tego, co pamiętam, zawsze wspomina- ła to, w jaki sposób byli transportowani, w jakich warunkach. Zawsze mówiła o tym, że byli w tym, w takich wagonach dla bydła transportowani, że była jedna dziura, która służyła jako ubikacja. Było tam dużo osób w tym wagonie i strasznie duszno.

(K., k., ur. 1992)

Niesymetryczność stopnia rozbudowania pamięci rodzinnej w Krzyżu i Żół- kwi może mieć kilka przyczyn. Pierwsza, już wspominana, to niesymetryczność doświadczenia, bardziej złożonego faktografi cznie i emocjonalnie w przypadku najstarszego pokolenia z Krzyża. Druga łączy się już z przekazem pamięci o tym doświadczeniu. O ile w Polsce, mimo przemilczania kwestii przesiedleń z Kresów na poziomie ofi cjalnym, opowieści kresowiaków były codziennością prywatnych rodzinnych spotkań i w wielu przypadkach ważnym czynnikiem kształtującym toż- samość młodszych pokoleń, na Ukrainie, w warunkach nieporównywalnie bardziej ostrego nacisku ideologicznego państwa, przekaz rodzinny był bardzo utrudniony.

Fakt bycia przesiedleńcem bardzo długo wiązał się ze stygmatyzacją społeczną, ze strachu przed represjami był często ukrywany nawet przed sąsiadami czy kolegami z pracy. Łatwo się domyśleć, że w takiej sytuacji rodzice mogli próbować chronić dzieci przed tą stygmatyzacją i ukrywać przed nimi potencjalnie niebezpieczną ro- dzinną przyszłość, co najmniej zaś nie czynić z jej przekazu rodzinnego rytuału. Po- wojenna Ukraina, podobnie jak Rosja sowiecka lat trzydziestych, była przerażonym społeczeństwem „szeptaczy” (Figes 2009).

W ocenie przesiedlenia przez osoby młodsze zarówno w Krzyżu, jak i w Żółkwi odbijają się echem głosy starszego pokolenia, choć dominuje jednak narracja o przy- musie – zupełnie jakby był on bardziej atrakcyjną podstawą do tworzenia rodzinnej pamięci, bo wyrazistą i pozwalającą na proste rozłożenie akcentów między swoimi i obcymi. Przymus w opowieściach osób młodszych najczęściej jest przymusem bez- pośrednim. Przymus pośredni pojawia się głównie w wypowiedziach krzyżan mają- cych korzenie na terenie dzisiejszej Ukrainy, jako strach przed Ukraińcami, a także żółkwian, w których rodzinach przekazywano narrację o złych stosunkach polsko- -ukraińskich z okresu wojny. Ciekawym aspektem jest pojmowanie przesiedlenia

(10)

jako politycznego aktu wymiany ludności między Polską a Ukrainą (względnie Pol- ską a ZSRR).

Pani oczywiście dobrze wie, że te perturbacje z przesiedleniami, one zaczęły się we wrześniu 1944 roku, gdy podpisane zostało postanowienie między bolszewicką Polską i Związkiem Radzieckim o tym, żeby, znaczy się, wymienić ludność zgodnie z tym podziałem, jaki zaistniał. I proces ten miał odbywać się wyłącznie dobrowolnie, czyli ci, którzy chcieli wrócić na Ukrainę, mogli jechać, a ci, którzy chcieli pojechać tam – mogli tam jechać. No, w rzeczywistości tak nie było. (Ż., m., ur. 1949)

Takie wyjaśnienie przyczyn przesiedlenia nie padło ani razu w rozmowach z mieszkańcami Krzyża, czy to starszymi, czy to młodszymi. Ewidentne jest, że w ich pamięci deportacja polskich Ukraińców, jako drugi element bilateralnego pro- cesu przesiedlenia, po prostu nie istnieje. Powodów jest kilka: krzyscy kresowiacy pochodzący z terenów obecnej Ukrainy rozmijali się najczęściej z ukraińskimi prze- siedleńcami, nie byli świadkami ich przyjazdu do swoich dawnych miejscowości rodzinnych; kwestią tą nie zajmował się również przekaz szkolny i medialny w PRL.

Po 1989 roku temat ten, w odróżnieniu od akcji „Wisła”, nie stał się przedmiotem żadnej dyskusji publicznej. Miejsce wyjaśnienia odwołującego się do umowy mię- dzynarodowej zajmują w świadomości młodszych krzyżan niuanse trudnego wybo- ru, przed którym stanęli ich rodzice. Mówią o tym przede wszystkim osoby bardziej refl eksyjne, zainteresowane historią lub takie, w których domach żywy był przekaz rodzinnej pamięci.

Czuli się Polakami, ciężko im było wyjeżdżać z C., mama do dzisiaj mówi, w nocy oczy otworzy, jak przymknie oczy, mówi, to widzi ulicę, chodzi po niej. To znaczy się, czy byli zmuszeni... No sytuacja zmusiła ich do tego, żeby pojechać do Polski, bo w zasadzie zostać tam już nie w kraju ojczystym, no to dla człowieka, dla ludzi, którzy mają w sobie jakieś poczucie patriotyzmu, to, to nie ma chyba, tak czy nie tak? (...) Ale decyzja była, pomimo tego, że bolesna, że rujnowała im życie, bo zostawiali wszystko, jechali w nieznane, decyzja była taka, że jadą do Polski. (K., m., ur. 1954)

W porównaniu z osobami starszymi, młodzi krzyżanie i żółkwianie wydają się bardziej skłonni do wyrażania jednoznacznych sądów, wskazywania konkretnych winowajców i mniejszego niuansowania całej sytuacji. Wynikać to może po części ze struktury uzyskanej podczas wywiadu narracji: w rozmowach ze starszymi do- minuje opis samego doświadczenia, czyli – posługując się terminami szkoły analizy narracyjnej Fritza Schutzego (Kaźmierska 1996) – sekwencje czysto narracyjne, cza- sami pozbawione zupełnie (mimo późniejszych pytań osoby prowadzącej wywiad) komentarza teoretycznego. Rozmowy z osobami młodszymi składają się głównie z partii argumentacyjnych i rozbudowanego komentarza teoretycznego do krótkich sekwencji narracyjnych. Innym tropem może być większe poczucie bezpieczeństwa osób młodszych. Ani w Żółkwi, ani w Krzyżu młodsze pokolenia nie odczuwają już dziś lęku, który powstrzymywać mógł ich rodziców czy dziadków – zwłaszcza w Żółkwi – przed jasnym nazywaniem winnych. Zarówno w oczach żółkwian, jak i krzyżan, wielkim winnym w historii ich rodzin są Sowieci.

(11)

Na ile ja wiem z historii, to wszystko zrobił Związek Radziecki. Po prostu oni chcieli, no ja nie wiem, tak na historii nam mówili, że... Dokładnie nie pamiętam, nie mogę pani powiedzieć ze szczegółami, ale pamiętam, że to robiła władza radziecka, a nie ze strony Polski. Bo tutaj przecież, to trzeba wziąć pod uwagę, tu też kiedyś mieszkali Polacy, tu, gdzie teraz jesteśmy. (Ż., m., ur. 1978)

Ważnym poglądem pojawiającym się kilkakrotnie w wypowiedziach osób młodszych było przekonanie, że za przesiedlenie nie należy winić konkretnych lu- dzi, a raczej wielką politykę – innymi słowy, obwinianie Sowietów nie przekłada się w świadomości tych osób na niechęć do pojedynczych Rosjan z przeszłości, tym bardziej zaś współcześnie, a obwinianie władz Polski Ludowej nie wiąże się z chę- cią dociekania, kto konkretnie przeprowadzał akcję wysiedleńczą. Dystans czasowy pozwala osobom młodszym na częściowe przynajmniej wyłączenie z oceny emocji.

Wiem z tego, co prababcia mówiła, że oni raczej nie obwiniają żadnych ludzi, tak musiało się stać. Jednak mają po części żal do ówczesnego rządu, właśnie przez to przesiedlenie, że bali się tutaj właśnie, sprowadzając tutaj, właściwie zmuszeni tutaj zamieszkać, że Niemcy kiedyś wrócą i wybiją tą ludność, co mieszka w tych terenach, chcąc odzyskać swoje ziemie, swoje domostwa. (K., k., ur. 1992)

Ja myślę, że w tym przesiedleniu zwykli ludzie nie byli winni. Bo zwykli ludzie żyli ze sobą spokojnie, naród z narodem się lubił, nawiązywał relacje, i nawet ludzie żenili się między sobą, tak, że zwykli ludzie nie byli temu winni. To była polityka, wydaje mi się, że to była polityka Stalina, który... I Hitlera. Oni chcieli zniszczyć oba narody, a te ziemie, Polskę i Ukrainę, podzielić między sobą. (Ż., k., ur. 1944)

I w Żółkwi, i w Krzyżu wśród młodszych rozmówców wyróżnić można grupę osób, które mają małą lub żadną orientację w tym, czym naprawdę były przesie- dlenia, jakie były ich przyczyny i przebieg. W Żółkwi grupa ta jest nieco większa, w Krzyżu mniejsza; w obu miastach przeważają w niej osoby najmłodsze, nie ma zaś w ogóle przypadków tak skrajnej niewiedzy w pokoleniu urodzonym tuż po wojnie. Nieznajomość historii własnej rodziny przyjmuje różne formy. Najczęściej ludzie orientują się ogólnie w tym, skąd pochodzą ich dziadkowie, ale nie potrafi ą powiedzieć, dlaczego znaleźli się w Krzyżu czy w Żółkwi, nie znają żadnych rodzin- nych historii, anegdot, nie potrafi ą też umieścić losów swojej rodziny na tle historii politycznej. Widać też, że ich to po prostu nie interesuje.

Ojciec pochodził, ojciec w ogóle pochodzi z K., to jest tam gdzieś na Ukrainie.

Ale jak się znalazł, no myślę, że taka emigracja chyba na tereny Polski, więc oni, nie wiem, gdzie oni na początku mieszkali, ale później mieszkali koło S., to jest taka wioska, B. się nazywała. (K., k., ur. 1958)

Rodzice, noo... Oj, nie wiem, mama też była przesiedlona, ojciec mój urodził się już, tata urodził się w Polsce, w chełmskiem gdzieś tam. Potem przyjechali tutaj, jakoś, nie wiem, czy to w pięćdziesiątym, czy sześćdziesiątym którymś roku]. (Ż., k., ur. 1971)

(12)

Inne przypadki to sytuacje, gdy rozmówcy nie wiedzą nawet, z której części bli- żej nieokreślonego „Wschodu” przyjechali ich dziadkowie, potrafi ą za to odtworzyć rodzinne opowieści dotyczące życia codziennego – sprzed przesiedlenia i dotyczące migracji. Wypowiedzi takie uderzają swoją ahistorycznością – losy dziadków zawie- szone są dla rozmówców w swoistym bezczasie, a przesiedleniu nie nadawany jest żaden postsens. Z perspektywy czasu staje się ono dla młodych ludzi czymś zupeł- nie niezrozumiałym – jako „jakaś emigracja”, „jakieś przesiedlenia”. Wydaje się, że w obu miastach o przesiedleniu mówią w ten sposób osoby, które mało interesują się również innymi aspektami historii rodzinnej, a także historią jako taką – lokalnymi bohaterami i zdrajcami, poprzednimi mieszkańcami swoich domów. Być może za- łożyć należy, że w każdej społeczności i w każdych warunkach społeczno-politycz- nych zawsze istnieć będzie pewien odsetek populacji, któremu historia jest po prostu obojętna – niezależnie od tego, czy chodzi o historię rodzinną, lokalną czy narodo- wą. Być może do utraty zainteresowania swoimi korzeniami przyczynia się (przede wszystkim w Żółkwi) trudna sytuacja materialna i niepewna sytuacja polityczna.

Elżbieta Tarkowska nazywa tego typu postawę wobec czasu orientacją prezenty- styczną (Tarkowska 2005), Maria Lewicka (2012) mówi w swojej analizie postaw wobec przeszłości miejsca o indywidualnych czynnikach psychologicznych, które determinują brak zainteresowania historią. Pewne jest natomiast, że niepamięć ro- dzinna, obejmująca sferę organicznie najbliższą tożsamości jednostki, jest zapowie- dzią niepamięci również we wszystkich innych obszarach. Jak twierdzi Kwiatkowski (2008), pamięć rodzinna jest ściśle związana z pamięcią zbiorową (społeczną); gdy zawodzi przekaz tej pierwszej – z różnych względów, od losowych po intencjonalne niszczenie pamięci o pewnych wydarzeniach – wkrótce problemem stanie się rów- nież ta druga.

Strach, przemoc, bieda: po przyjeździe

Drugim istotnym elementem pamięci o przesiedleniu są wspomnienia o pierw- szych dniach w nowym miejscu zamieszkania. Opowieści o pierwszych wrażeniach z Krzyża i Żółkwi nawet po tylu latach mają wydźwięk niemal apokaliptyczny. Rze- czywistość, którą przesiedleńcy zastali u celu podróży, była szokująca i przerażająca, przede wszystkim ze względu na nasycenie wojenną jeszcze przemocą. Dla wielu krzyskich i żółkiewskich „repatriantów” pierwszym spotkanym w mieście człowie- kiem był wymachujący karabinem żołnierz (najczęściej sowiecki), a pierwszym widokiem – leżące na ulicach trupy. Niezależnie od tego, czy były to ciała rozstrze- lanych przez Sowietów upowskich partyzantów (w Żółkwi), czy zamordowanych Niemców (w Krzyżu), robiło to na przybyszach wstrząsające wrażenie. Miasto, do którego przyjechali nowi krzyżanie, prócz tego, że wciąż w wojenny sposób nie- bezpieczne, było dodatkowo boleśnie, namacalnie obce – i przez to jeszcze bardziej opresyjne, zagrażające. Obca była zarówno przestrzeń, wciąż nasycona niemiecko- ścią, jak i ludzie – często pierwszymi osobami spotykanymi w Krzyżu po kontakcie z obsługą kolei byli właśnie Niemcy. I przestrzeń, i niechętni polskim osadnikom Niemcy sprawiali, że przybysze czuli się w Krzyżu jeszcze mniej pewnie.

(13)

Ojciec poszedł tu do miasta w Krzyżu, ja wyskoczyłem na ulicę. Dzisiaj jest to ulica Staszica, jak wtedy się nazywała – nie wiem, wiem, że Niemka była w oknie, jak mnie zobaczyła, to krzyknęła do mnie: „Polnische Schweinerei!” Tak mnie przy- witała tutaj – bo jeszcze część Niemców tu była. Nie dziwię się im, bo ich zaczęli wypędzać już – wiadomo, jak to było – no ale było to takie nieprzyjemne zdarzenie.

„Pierwszy raz w Krzyżu – myślę sobie – ładnie mnie tu powitali”. (K., m., ur. 1929) Poczucie obcości nie pojawia się raczej jako dominanta żółkiewskich relacji o pierwszych momentach w mieście, brak jest też w nich wątku kontaktów z Po- lakami. Łatwo to zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę, że Ukraińcy deportowani z Polski rozminęli się w dużym stopniu z wyjeżdżającymi z miasta Polakami. Rów- nież żółkiewska przestrzeń miejska rzadko okazywała się dla mieszkających dotąd w odległości kilkudziesięciu kilometrów ludzi inna od tej, do której przywykli.

Wątkiem bezspornie wspólnym jest mozolne, stopniowe organizowanie życia na nowo po przyjeździe, przede wszystkim w jego najbardziej podstawowym, codzien- nym wymiarze. Wiele osób mówi o trudnościach ze znalezieniem domu czy miesz- kania, tułaczce od gospodarstwa do gospodarstwa, kilkutygodniowym siedzeniu na stacji w oczekiwaniu na obiecaną pomoc. Powtarza się również motyw niechęci do zamieszkania w cudzym domu – ludziom wypędzonym dopiero co z własnych do- mów proponowano bardzo często zamieszkanie na miejscu osób, które spotkał lub spotkać miał ten sam los.

Przyjechaliśmy tutaj, do Żółkwi, to ile myśmy byli na stacji, na peronie? Trzy ty- godnie, i tak nas gonili, tam i z powrotem. Pojechaliśmy do D., w D. ludzi wywieźli na Syberię, i zostały takie młode dziewczyny. Płakały, chodziło koło tego domu, co my do niego... Mówię ja: „Ja nie chcę tego domu, tam wszędzie łzy się leją”. (Ż., k., ur. 1921)

W Krzyżu, jak przyjechaliśmy tutaj, to była wczesna wiosna, bo jeszcze liści na drzewach nie było, to nie mieliśmy gdzie mieszkać, bo tu w tych domach, to jeszcze Niemki mieszkały. To nas dali do szkoły, gdzie teraz jest szkoła, tam podobno przed wojną był szpital, albo w czasie wojny, tu gdzie jest teraz. To tam mieszkali ci repa- trianci, też w pokoju po kilka rodzin, tak było. Jak długo myśmy tam mieszkali, ale na pewno kilka tygodni i potem dopiero tak każdy chodził, gdzie mógłby zamieszkać. (...) My zawsze jak żeśmy byli z J. podrośli, to zawsze pytaliśmy się ojca, dlaczego taką ruderę sobie wybrał. (...) A on zawsze mówił: „wszędzie jeszcze Niemki mieszkały z dziećmi, mówi, a ja wypędzać ich nie będę”. (K.. k., ur. 1940)

Osoby deportowane zdane były na łaskę i niełaskę nowych władz, często mało interesujących się losem przybyszów. Do dziś w ich relacjach pobrzmiewa rozgo- ryczenie i poczucie, że zostali oszukani i pozostawieni przez władze samym sobie.

Wśród „repatriantów” z obu miejscowości silne jest też poczucie krzywdy w stosun- ku do osób z innych grup osadniczych, przede wszystkim tych, którzy przed wojną mieszkali niedaleko Żółkwi i Krzyża. Krzyscy kresowiacy narzekają na to, że to właśnie „Polacy z Polski” potrafi li najlepiej urządzić się w poniemieckim mieście, przede wszystkim bez skrupułów szabrując należący się kresowiakom poniemiecki

(14)

majątek. Żółkiewscy deportowani skarżą się, że w odróżnieniu od migrantów zarob- kowych z podżółkiewskich wsi, którzy „przyjechali na polskie i żydowskie majątki”, oni sami musieli do wszystkiego dojść ciężką pracą.

Opowieści o trudnościach pierwszego okresu adaptacji bardzo rzadko pojawiają się jako samodzielne toposy w pamięci ludzi młodszych. Rozmówcy urodzeni w la- tach czterdziestych i na początku lat pięćdziesiątych mówią o powojennej biedzie, ale traktują ją jako coś oczywistego, właściwego ówczesnym czasom, nie łącząc jej zbytnio z faktem przymusowej migracji. Jedynie pojedyncze głosy świadczą o tym, że niektórzy związek ten dostrzegali; dzieje się tak najczęściej wówczas, gdy roz- mówcy porównują sytuację swoich rodzin z sytuacją rodzin rówieśników pochodzą- cych z rodzin miejscowych.

No i trzeba było wszystko zaczynać od nowa. Tam mieli już coś, dom tam po rodzicach pewnie. A tutaj znowu trzeba było od nowa. No ciężko było na pewno, dzieci, wszystko. Bardzo ciężko było, to co ja już pamiętam, to nawet w W., bieda była i koniec. Czworo dzieci, sześć osób w sumie. Co tam kilka krów było, pięć czy sześć może nawet. I z tego taką rodzinę utrzymać! (K., k., ur. 1959)

Rozumie pani, żeby to jeszcze przyjechali tacy biedni ludzie, którzy nigdy niczego nie mieli. A to przyjechali gospodarze, którzy mieli wszystko, wszystko mieli. A tu przyjechali i trzeba było na kogoś pracować. Chodzili i na kogoś pracowali. Wie pani, jak to ciężko było... (...) I w tę zawieruchę zaraz po wojnie oni też... Nie było za bardzo co jeść. (Ż., k., ur. 1944)

Pierwsze tygodnie w obu miastach były ciągłym życiem na polu minowym – w sensie przenośnym, społeczno-politycznym, ale również dosłownym. Zniszczony przez Sowietów Krzyż bardzo powoli podnosił się z gruzów, a konieczność włączenia się w proces odbudowy była dla wielu osób dodatkowym obciążeniem. Żółkiew, choć dużo mniej zniszczona, dotkliwie odczuwała skutki toczącego się wówczas w Galicji konfl iktu między UPA a Armią Czerwoną. W pamięci o pierwszym okresie adaptacji istotną rolę odgrywa poczucie zagrożenia; w literaturze przedmiotu dotyczącej po- wojennej sytuacji na „ziemiach odzyskanych wymieniane jest ono jako jeden z głów- nych czynników wpływających na początkową niestabilność osadnictwa (Chumiński 1993; Zaremba 2012). Zagrożenie to związane było przede wszystkim z militaryzacją życia codziennego – w obu miastach tuż po wojnie rządziła jeszcze Armia Czerwona, i było to dotkliwie odczuwalne na co dzień. Nowi mieszkańcy Krzyża i Żółkwi wspo- minają strzelaniny, bijatyki i burdy wywoływane przez czerwonoarmistów.

A jeszcze jak przyjechaliśmy już do Żółkwi, akurat pod wieczór, padała taka mżawka... Tam trochę dalej był magazyn zboża, a myśmy byli tu bliżej, i była ochrona tego magazynu. Przyjechaliśmy... Pierwsza noc – nic, druga noc – strzelanina. Nie wiedzieliśmy, co się stało, z deszczu pod rynnę trafi liśmy... A ci bandyci, co ochrania- li magazyn, ponabijali się i zaczęli strzelać, ludzi straszyć... (Ż., m., ur. 1929)

Najwięcej kolej miała z Ruskimi problemy, bo oni tędy jechali, albo z Berlina albo do Berlina, bo tu jest ta węzłowa stacja. Na stacji różne rzeczy były, ale ja tam

(15)

nie chodziłam, bo człowiek był młody. Jak gdzieś chodziłam, to z ojcem, czy z mamą, zawsze pod jakąś opieką. Bałam się ich, bałam się ich bardzo. (...) Człowiek wolał z daleka mijać, jak miał cokolwiek z nimi mieć do czynienia. (K., k., ur. 1930)

Wspomnienia o pierwszych chwilach w Krzyżu i Żółkwi cechuje skrajne po- czucie braku bezpieczeństwa, również we własnym domu. Rozmówcy opowiadają o tym, że nieustannie obawiali się czyjejś napaści – Niemców, banderowców, mo- skali, czerwonoarmistów czy po prostu „zwykłych” bandytów.

Baliśmy się. Najpierw nie chcieliśmy wysiąść. Wzięli kilka naszych rodzin i po- wieźli na O. [nazwa miejscowości]. P. były puste, to było przy szosie. Przez las jechaliśmy, las, las i las, 11 kilometrów. Przenocowaliśmy się, światła nie ma, lampy nie ma, nic nie ma. A jeszcze Niemcy byli. Na drugi dzień: „Z powrotem jedziemy!”

(K., k., ur. 1922)

Pamiętam jeszcze, jak tam koło nas chodzili. Takie opończe naciągnięte mieli, w takich wielgachnych płaszczydłach. Ręce tak schowane całe. Tam, gdzie teraz jest ogród u nas, tam pod lasem, oni zawsze wychodzili z tego lasu, i po tym naszym sa- dzie chodzili. Tylko zaczynało się ściemniać, to oni już chodzili po tym sadzie. A my od razu siedzimy zamknięci w domu, i wszystko. (To jak, wyście się ich bali?) No pewnie, żeśmy się bali. Bo kto to wie, kto to chodzi i co to tam jest. (Ż., k., ur. 1944)

Oba fragmenty pokazują skalę odczuwanego lęku, lecz również wzajemnej nie- ufności – nieznający się osadnicy obawiali się siebie nawzajem, często nie chcąc wnikać w to, kto tak naprawdę chodził nocą po ich ogrodzie. Życie między ludźmi było z jednej strony rękojmią bezpieczeństwa, chroniło przed Niemcami i partyzan- tami czającymi się w lasach, z drugiej zaś – również sąsiedzi mogli okazać się zagro- żeniem. Strach przed nowymi sąsiadami sygnalizuje ogrom wzajemnych uprzedzeń, które stały się potem jednym z najważniejszych czynników utrudniających, a często wręcz uniemożliwiających sprawną budowę nowej społeczności. W większości nar- racji potencjalnymi wrogami są na początku wszyscy nienależący do wąsko pojmo- wanej grupy własnej. Opowieściom o strachu przed rozmaitymi „bandytami” towa- rzyszy wówczas poczucie wyobcowania i osamotnienia, zdania tylko na siebie, które z czasem, pod wpływem odczuwanej nieustannie wrogości otoczenia, zaowocować może reakcją wycofania, świadomej alienacji, jak w przypadku cytowanej poniżej rozmówczyni.

Tu się różne rzeczy działy. Mówili nam przecież: „Nie chciało wam się tam robić, toście tutaj poprzyjeżdżali”. Ci tutejsi to byli agresywnie nastawieni. Wyzywali nas różnie. Pani nie wie... Ja pani nie mogę powiedzieć...Tu był taki okres, że akurat cerkwie greckokatolickie zamykali, przerabiali je wszystkie na prawosławne. Ci nie chcieli... Różne rzeczy się tu działy. Ludzie byli tacy wzburzeni. Ci banderowcy byli wszyscy. Tu byli... Byli krasnopagonszczycy, Armia Czerwona, ci, co to... To było straszne. Ale ja mówię, myśmy w nic nie wnikali, niczego nie widzieli, niczego... (Ż., k., ur. 1928)

(16)

W przekazie rodzinnym strach przed obcymi kumuluje się w negatywnym obrazie Sowieta, jednak jego funkcjonowanie w pamięci młodszych pokoleń jest szczególne.

W opowieściach osób, dla których wojna i okupacja są częścią doświadczenia bio- grafi cznego, Sowieci występują w kilku odsłonach – inaczej mówi się o tych, którzy pojawili się we wrześniu 1939 roku, inaczej o tych, którzy byli „wyzwolicielami”, inaczej wreszcie o sowieckich maruderach, którzy utrudniali życie „repatriantów”

w nowym miejscu zamieszkania. W pamięci osób młodszych obrazy te zlewają się w jedną całość do tego stopnia, że często trudno określić, których Sowietów dotyczy konkretny opis: tych sprzed przyjazdu do Krzyża/Żółkwi, czy tych, których rodzice lub dziadkowie respondentów spotkali właśnie tam.

No, co do Rosjan, ojciec bardzo źle wspomina, mama jeszcze gorzej. No to, to nie ma co ukrywać, ojciec wspomina, choćby przypadek pana, świętej pamięci, pana Ś., on był sokistą, komendantem. (...) Więc wspomina o takim przypadku, gdzie Rosjanie zastrzelili tego sokistę Ś., on tu w Krzyżu jest pochowany. A mama co, mama miała Rosjan i Niemców a szczególnie Rosjan, dwie okupacje rosyjskie przecież przeszła, so- wieckie, wystarczający obraz, co to był za... Za, kultura, w cudzysłowie. No tak mówię, jak było wtedy, no bo przecież z tymi frontami to szli i przestępcy. (K., m., ur. 1954)

O ile narracje krzyżan i żółkwian z młodszych pokoleń łączy rozmywanie się perspektyw czasowych, o tyle dzieli je poziom emocjonalności. W narracjach krzy- żan autentyczne negatywne emocje pojawiają się tylko i wyłącznie wówczas, gdy rodzina rozmówcy doznała ze strony Armii Radzieckiej osobistych krzywd; ponie- waż zazwyczaj działo się to nie w Krzyżu, a w miejscu poprzedniego zamieszkania, opowieści o negatywnych doświadczeniach kontaktów z Sowietami w Krzyżu poja- wiają się niemal zawsze niejako „w pakiecie” z opowieściami o tym, co wydarzyło się wcześniej, jak w cytowanej powyżej wypowiedzi. Narracje respondentów z Żół- kwi są bardzo silnie nacechowane emocjami niezależnie od doświadczeń rodzinnych sprzed przyjazdu do Żółkwi, wyjątkiem są jedynie osoby pochodzące z małżeństw mieszanych (tzn. ze związku „repatrianta” i Rosjanina lub Ukraińca ze wschodniej Ukrainy). Łatwo to zrozumieć, gdy weźmie się pod uwagę to, że rządy sowieckiej komendantury w Krzyżu, nawet jeśli uciążliwe, trwały dość krótko, podczas gdy w Żółkwi rządy sowieckie – oczywiście ze zmieniającym się stopniem represywno- ści władzy – rozciągnęły się na kilkadziesiąt lat.

Szczególnym rodzajem odczuwanego tuż po przyjeździe strachu był strach przed władzą. W narracjach krzyskich rozmówców niechęć przeważa zazwyczaj nad strachem, czasami okraszona jest pogardą; nowe władze komunistyczne trak- towane są jako narzucone, niechciane, groźne, ale chwilami również z drwiną, jak w tej wypowiedzi: Przyjechali[śmy] do Polski i tu banda czerwona była, cholera (K., m., ur. 1918). W narracjach żółkwian przekąsu i drwiny nie ma – widać, że o ile w Krzyżu władza zagrażała realnie tylko tym, którzy z nią walczyli, o tyle w Żółkwi potencjalnie zagrożeni byli wszyscy – ci, którzy mieli ku temu pod- stawy, i ci, którzy nie poczuwali się do żadnej winy. Przesiedleńcy z Polski byli w powojennej Żółkwi grupą szczególnie podejrzaną, między innymi ze względu na posiadanych za granicą krewnych. Wyobrażenie o skali strachu odczuwanego

(17)

przed władzą radziecką daje to, że najstarsze pokolenie rozmówców wciąż obawia się mówić o swoim stosunku do władzy. Jedynie z półsłówek domyślać można się, że deklarowana do dziś demonstracyjnie postawa „moja chata skraja” jest tak naprawdę przejawem aktualnego wciąż strachu. Milczenie rodziców przełamują często dopiero dzieci.

Później, jak oni tu przyjechali, to tutaj też, tak właściwie, to nie było słodko, bo jasne, że ten reżim, który wtedy działał, dysponował okrutnymi środkami kontroli nad ludźmi, i musiał wiedzieć o człowieku dosłownie wszystko, od „a” do „z”. Dlatego rodzice, gdy tu przyjechali, poddani byli pewnej kontroli. Przesłuchiwali ich, wypy- tywali w KGB. (Ż., m., ur. 1949)

W Krzyżu osoby urodzone po wojnie pamiętają czasem strach rodziców, ale do- tyczy on dla nich do tego stopnia odległej rzeczywistości, że budzi raczej rozbawie- nie, niedowierzanie, nie jest traktowany poważnie. Pokolenia powojenne mogły czuć się w socjalistycznym ustroju politycznym niekomfortowo, ale nie były przez system zastraszone, oporniej więc niż żółkwianie z młodszego pokolenia przejmowały od rodziców lękową narrację i rzadziej się z tą częścią rodzinnego doświadczenia utoż- samiały.

Mój tato, w każdym razie już tutaj jak mieszkaliśmy, jak słuchał Wolnej Europy, to żeby cicho, tak się bał. Bo NKWD, myśmy się śmiali, a on: „Wy nie wiecie co to NKWD, przyjedzie czarna maszyna, zabierze, do więzienia wsadzi”. I tego się strasz- nie bał, zawsze. Już drzwi musiały być zamknięte, okna pozamykane, broń Boże, żeby ktoś nie podsłuchiwał. [z rozbawieniem] (K., k., ur. 1959)

Puentą analizy narracji o pierwszym okresie powojennej adaptacji może być zwrócenie uwagi na jeszcze jedną kwestię różnicującą relacje krzyskie i żółkiew- skie: w tych ostatnich nie występują zupełnie akcenty humorystyczne. Krzyżanie, jeśli tylko nie doznali w tym okresie żadnej poważnej straty osobistej, potrafi ą dziś mówić o powojennym karnawale z pewną dozą humoru. Dla żółkwian opowieści tego typu są wciąż nie do pomyślenia. Uderzająca jest tu przede wszystkim róż- nica w dystansie emocjonalnym do wspominanych przez rozmówców wydarzeń – krzyżanie wspominają niebezpieczeństwa w czasie przeszłym nie tylko, jeśli chodzi o porządek gramatyczny, lecz również emocjonalny. Żółkwianie wciąż ściszają głos mówiąc o ludziach spacerujących nocami po ich ogrodach, a humor jest dla nich ostatnią rzeczą kojarzącą się z rzeczywistością lat czterdziestych.

Tęsknota, tymczasowość, wyobcowanie

Jeśli samą podróż porównamy do fazy separacyjnej migracyjnego rytuału przej- ścia, to pierwszy okres adaptacji staje się fazą liminalną, czasem przejściowym, podczas którego jednostka jest zawieszona, nie zerwała jeszcze związków ze starą rzeczywistością, ale nie nawiązała jeszcze z nową. Najważniejszą emocją związaną z tym okresem jest dla niemal wszystkich rozmówców dojmujące poczucie tęsk- noty. Respondenci pamiętają, że przez dłuższy czas żyli bardziej tym, co zostawili

(18)

w poprzednim miejscu zamieszkania, świeże zaś wciąż wspomnienia przesłaniały im teraźniejszość.

Wspominaliśmy, oczywiście. Mama cały czas, bo mama jest zabitą lwowianką, to cały czas o Lwowie, o przeżyciach we Lwowie, o piosenkach lwowskich… Mama cały czas wspominała. Zresztą, jak żeśmy tu przyjechali na początku, w 1945 roku, to wszyscy mówili, że my tu jesteśmy tymczasowo. Wszyscy traktowaliśmy to począt- kowo, że Amerykanie znowu przyjdą, że będzie trzecia wojna światowa i wrócimy na swoje ziemie. To długo trwało, nikt nie wierzył w to, że my tu musimy zostać.(K., m., ur. 1928)

O ile tęsknota jako taka była dla krzyskich i żółkiewskich przesiedleńców emocją uniwersalną, Polacy i Ukraińcy tęsknili naprawdę za różnymi rzeczami. Kresowiacy mówią przede wszystkim o rodzinnym mieście czy wsi, ziemi rozumianej jako „mała ojczyzna”, ale również o specyfi cznej kresowej polskości, której nie udało się prze- wieźć ze sobą na Zachód. Ukraińcy przesiedleni z Polski tęsknili raczej za domem rozumianym jako własny kawałek uprawianej od pokoleń ziemi, gospodarstwo, któ- re wraz z bezpiecznym, znajomym od zawsze otoczeniem sąsiedzkim składało się na pojęcie „ziemi rodzinnej”. Oczywiście zdarzają się również tacy rozmówcy, którzy nie pamiętają dziś, by po wojnie tęsknili za poprzednim miejscem zamieszkania.

Jednak wśród kilkudziesięciu rozmówców z obu miast było to zaledwie kilka osób.

Rozmówcy ci pochodzili z różnych grup osadniczych, ich postawy nie można więc wiązać z tą kwestią. Bez znaczenia okazywał się tu również poziom wykształcenia.

Wydaje się, że znaczenie ma raczej określony typ wrażliwości i zdolności do kształ- towania pogłębionego, emocjonalnego związku z miejscem zamieszkania. Roz- mówcy, którzy twierdzili, że nigdy nie tęsknili za domem, częściej niż inni zwracali uwagę na warunki bytowe i postrzegali przesiedlenie wyłącznie w pragmatycznych kategoriach zysków i strat ekonomicznych czy społecznych.

(A nie tęskniliście?) Nie, nie, czego? (No, wspominała pani, no mieliście jednak i pole, i...) No wspominałam, no ale co, no ale co byśmy tam robili, do kołchozu poszli? W życiu, ja nie poszłam, ja byłam... Do M. chodziłam tam do takiej piekarni, tam pracowałam, ale do kołchozu nie poszłam. Mama tylko poszła, tam robiła, bo gdzie ona pójdzie, nie. No brat też nie, był w wojsku, przyszedł i zaraz my pojechali, jak przyszedł z wojska, co będę tam w tych kołchozach robić. (K., k., ur. 1933)

Drugą dominantą emocjonalną, jeszcze bardziej podkreślającą liminalność, za- wieszenie pierwszego okresu po przyjeździe do Krzyża i Żółkwi, jest poczucie tym- czasowości i niestałości. Częściowo jest ono naturalnym przedłużeniem tęsknoty, która kazała ludziom liczyć na szybki powrót do domu i powstrzymywała przed akceptacją zmiany, która nastąpiła w ich życiu. Innym czynnikiem przyczyniającym się do trwania tych odczuć była wiara w to, że ukształtowana po wojnie rzeczywi- stość polityczna nie jest ostateczna, że wystarczy mały zwrot w wielkiej polityce, i granice znów zostaną zmienione. Niemal wszyscy przesiedleńcy twierdzą, że przez wiele miesięcy – a często nawet lat – przekonani byli, że nie zostaną w Krzyżu czy Żółkwi na stałe.

(19)

Jak nastąpiła repatriacja, nikt nie wierzył, że to będzie na stałe, ani tam na Wschodzie, ani tutaj. Dużo ludzi uważało, że to jest tylko przerwa, aby uspokoić ludzi i zaprzestać wojen. Jak przyjechaliśmy tutaj, to była chyba ze dwa lata taka pogło- ska, że długo tu nie będziemy, że parę miesięcy, że rok, dwa najwyżej, i z powrotem pojedziemy na wschód. (...) Niektórzy trzymali nawet swoje własności tam, żeby mieć do czego wrócić. (K., m., ur. 1931)

A nastrój wśród ludzi był wtedy jaki? „Pobędziemy tu jeszcze rok, długo tu nie będziemy”. (Myśleliście, że wrócicie?) Tak, z powrotem. (Że wrócicie do L.?) Tak.

Była wtedy taka polityka, że oni jeszcze przyjdą do swoich domów, że potem będą mogli cię jakoś ukarać, ci właściciele. To był wtedy strach. Ja zrezygnowałem z tego budynku, mówiłem pani o tej Polce. (...) Kupiłem to już ofi cjalnie, na czysto, i tutaj się nikogo nie boję. (Ż., m., ur. 1917)

Jak widać w drugiej z cytowanej wypowiedzi, poczucie tymczasowości łączyło się często ze strachem przed powrotem poprzednich właścicieli zajmowanych do- mów. Choć władze wszelkimi sposobami starały się przekonać osadników, że groźba taka jest nierealna, ludzie bali się, że nowe domy mogą okazać się dla nich jedynie tymczasowymi kwaterami. Powtarzającym się wątkiem są w tym kontekście stara- nia o „zalegalizowanie” czy też „zabezpieczenie” nowej własności poprzez zgro- madzenie odpowiednich dokumentów czy też po prostu nabycie własności drogą kupna, z wyłączeniem pośrednictwa państwa. Znamienne jest, że lęk przed powro- tem Niemców w Krzyżu relacjonowany jest dużo częściej niż lęk przed powrotem Polaków w Żółkwi.

Tęsknota nie dotykała tylko tych, dla których przesiedlenie było doświadcze- niem osobistym, bezpośrednim; pośrednio dotyczyła również kolejnych pokoleń, urodzonych już w Krzyżu i Żółkwi. Dla przedstawicieli pokolenia urodzonego tuż po wojnie poczucie tymczasowości było najważniejszym, najbardziej intensywnym wspomnieniem z dzieciństwa, często determinującym życie całej rodziny. O odczu- wanej na co dzień niepewności i o ciągłym powracaniu myślami przez rodziców do pozostawionego gdzieś daleko domu mówią niemal wszyscy rozmówcy z grupy wiekowej dzisiejszych pięćdziesięcio- i sześćdziesięciolatków. Powszechność od- czuwanej długo po wojnie niemożności czy też niechęci pożegnania dawnego życia świadczy o ogromnej sile tych emocji. Urodzeni już w nowym miejscu rozmówcy mówią o tęsknocie, która z czasem słabła, łagodniała, ale nigdy nie zanikała osta- tecznie.

Na pewno w sercu gdzieś trzymali tą tęsknotę i liczyli, że może wrócą, bo tak, jak każdy człowiek. Jaki by dom nie był, to tęskni za tym domem, nawet za tą chatką, jakby strzechą krytą była, to też mimo wszystko, że tutaj piękny dom murowany i to, to zawsze serce człowieka ciągnie tam do miejsca urodzenia. (...) Tata mówił, cią- gle wracał do tego, że tam było lepiej, bo było większe gospodarstwo, no po prostu tęsknił do tamtych stron. (...) Tata miał cały czas nadzieję, że nie mógł się tu przy- zwyczaić, że tu nie jego, że przyjdą Amerykanie i to wyzwolą a oni wrócą na swoje.

(K., m., ur. 1954)

(20)

Zdarzały się też opowieści o tęsknocie tak silnej, że uniemożliwiającej wręcz adaptację. Z tęsknoty czasami się umiera, mówili moi rozmówcy, ilustrując swoje przekonanie konkretnymi przykładami. Powtarzającym się wątkiem w rozmowach z przedstawicielami młodszych pokoleń jest ciągłe życie na walizkach, ciągła goto- wość do powrotu; pod znakiem tych doznań upłynęło ich dzieciństwo.

Rodzice jak przyjechali, to mówią że też były budynki puste, zamknięte wszystko było. Meble, talerze, wszystko było, ale moi rodzice mówili, że to nie nasze, że nie możemy tak wchodzić komuś do domu, może my za dwa tygodnie pojedziemy z po- wrotem. Może to się unormuje i powiedzą, że można wracać. To nie było, że to się przyjechało i będzie się tu stale mieszkać. (K., k., ur. 1942)

Wiem, że moja babcia, mamy mama, ona też była wywieziona z Polski, no to babcia opowiadała, że oni w ogóle myśleli, że jeszcze tam wrócą. Że ona nawet niczego z sobą tak bardzo nie brała, że tam została ich mama, i mówiła: „Ty jeszcze tu przyjedziesz”. Myśleli, że to tymczasowe, że jeszcze wrócą, i przyjadą z powrotem na swoje. (Ż., k., ur. 1963)

Poczucie tymczasowości wpływało na wszystkie aspekty życia, często zupełnie je dezorganizując. We wspomnieniach ludzi będących wówczas dziećmi przeżycia rodziców nabierają często groteskowego wymiaru – w pamięci zostaje wielka waliz- ka babci, która nigdy nie została schowana na strych, albo dziadek, dla którego po śmierci babci nie wykupiono obok niej miejsca na cmentarzu, bo nikt nie wierzył, że to właśnie tu zostanie pochowany. Jednak ta dająca o sobie znać w dzisiejszej narracji groteskowość pokazuje, jak wielką traumą musiała być przesiedleńcza tym- czasowość kilkadziesiąt lat temu.

Również tymczasowość wynikająca ze strachu przed powrotem Niemców odbija się jak w lustrze we wspomnieniach młodszych osób. One zapewniają, że nie boją się powrotu byłych właścicieli swoich domów, ale dobrze pamiętają z dzieciństwa strach odczuwany przez starszych. Znamienne jest, że mówią o tym nawet osoby bardzo młode, urodzone po 1989 roku:

Bali się tutaj właśnie, sprowadzając tutaj, właściwie zmuszeni tutaj zamieszkać, że Niemcy kiedyś wrócą i wybiją tą ludność, co mieszka w tych terenach, chcąc odzyskać swoje ziemie, swoje domostwa. I tego się najbardziej tutaj ludzie bali. (K., k., ur. 1992)

Strach przed Niemcami do pewnego stopnia obecny zresztą również w pokoleniu młodszych rozmówców, choć najczęściej pojawia się jako emocja zapośredniczona – niemieckiego najazdu obawiają się sąsiedzi, znajomi, a my sami ich obawy traktu- jemy z przymrużeniem oka.

(Czy rodzice nie bali się, że Niemcy wrócą?) Sądzę, że każdy o tym myślał. I to nie tylko wśród rodziców, bo nawet w moim pokoleniu, jak zaczęliśmy budowę domu, tak, to spotkałam się z takim stwierdzeniem, że „Wiesz, ja bym nigdy nie pobudował domu po tej stronie Noteci”. (K., k., ur. 1963)

(21)

Warto tu zwrócić uwagę na to, że w przypadku młodszego pokolenia poczucie niepewności, szczególnie tej związanej z obawą przed powrotem dawnych miesz- kańców miasta, dużo częściej relacjonowane jest w Krzyżu niż w Żółkwi. Drugie i trzecie pokolenie nowych mieszkańców Żółkwi pamięta z dzieciństwa lęki rodzi- ców, ale traktuje je mniej poważnie niż ich rówieśnicy z Krzyża, w mniejszym stop- niu przekładają się one dla nich na jakość życia codziennego i własną świadomość.

Ani jedna osoba nie wspomniała o tym, by rodzice – tym bardziej zaś oni sami – bali się powrotu Polaków i tego, że odbiorą im oni domy. Wydaje się, że przyczyn tej sytuacji należy szukać w propagandzie, którą karmiono pierwsze pokolenie urodzo- ne na „ziemiach odzyskanych” i w „odwiecznie ukraińskiej Galicji”. W Krzyżu, jak wszędzie indziej na terenach poniemieckich, intencją władzy było z jednej strony przekonanie ludzi o polskości terenów, na których się osiedlili, z drugiej jednak – trzymanie ich w szachu przez nieustanne podkreślanie zagrożenia niemieckim re- wanżyzmem. Nawet jeśli przekaz ofi cjalny przesiewany był przez grube sito, jego treści musiały odbijać się na świadomości ludzi, zwłaszcza tych, którzy byli wów- czas dziećmi12. W Żółkwi treści propagandowe były diametralnie inne – tam również władza przekonywała o odwiecznej ukraińskości Galicji, jednak z uwagi na socjali- styczną przyjaźń narodów groźba polskiego rewanżyzmu nigdy nie stała się narzę- dziem propagandy władzy. Ta miała zresztą inne, dużo bardziej skuteczne sposoby na kontrolowanie społeczeństwa.

Podsumowanie

Analiza zebranego materiału pozwala na stwierdzenie, że mimo różnych kon- tekstów historycznych i różnych kultur pamięci w Polsce i na Ukrainie – dzisiaj i w przeszłości – doświadczenie przymusowego przesiedlenia jest na tyle uniwer- salne, by w narracjach opowiadających dziś o nim osób odnaleźć cechy wspólne.

Najwłaściwsze wydaje mi się tu nazywanie ich, za Welzerem i jego współpracowni- kami (Welzer, Moller i Tschuggnall 2009), toposami pamięci. Toposy występujące w narracjach obu grup przesiedleńców to np. podróż, strach przed obcymi, poczucie tymczasowości, bieda. Tożsamość emocjonalna relacjonowanych doświadczeń jest w niektórych przypadkach zadziwiająca: gdyby w ramach eksperymentu usunąć ele- menty faktografi czne wypowiedzi i zamienić cytaty miejscami, ich wymowa pozo- stałaby tak samo autentyczna.

Równocześnie kontekst biografi czny poszczególnych rozmówców oraz kultura pamięci, w której żyli – lub, w przypadku osób młodszych, byli socjalizowani – sprawia, że toposy te umocowane są w różnych strukturach narracyjnych, mają różne

„obudowy” kulturowe – i w różny sposób funkcjonują. I tak, w relacjach polskich na pierwszy plan wybija się topos podróży i tęsknoty, w relacjach ukraińskich dużo głębiej zakorzeniona jest pamięć o strachu przed obcymi (zwłaszcza przed władzą) oraz o biedzie. Są również kwestie, które pojawiają się wyłącznie w narracjach jed-

12 O ideologizacji procesu edukacji w okresie stalinizmu piszą np. Krzysztof Kosiński (2002) i Anna Radziwiłł (1996).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Stwier- dzili „gwałtowny wzrost częstości stosowania leków przeciwdepresyjnych zamiast nasen- nych w objawowej terapii bezsenności, mimo ograniczonych danych dotyczących

Niektórzy uczniowie otrzymują łatwy przykład, a inni trudniejszy (uczniowie siedzący obok siebie powinni mieć różne zestawy). Przydział ćwiczeń jest losowy.. wykonaniu

dc Castro i kardynałowi Hozjuszowi, uwydatniona została podczas kolokwium w Poissy przez kardynała De Lorraine, oraz przez profesora Sorbony Klaudiusza d’ Espence”

Widać stąd, że jeśli chcemy poważnie zastanawiać się nad myślą Wittgen ­ steina, w szczególności zaś nad związkami między jego filozofią języka a filo ­

Jeszcze baran nie skończył, a genialny Zenobi wyciągnął już z gardła chrapliwe szczekanie psa, aby je mistrzowsko zmienić na rozpłakane, rozjęczane miauczenie kota, który nagle

studia Wasze dobiegają końca, jesteśmy przekonani, że na finiszu nic nieprzewidzianego się nie wydarzy...:) Bardzo jesteśmy ciekawi jak Państwo oceniacie plan studiów, który był

” Nowe placówki wybierają nie to, co jest znane od lat, ale to, co ma przed sobą przyszłość, co najlepiej spełni oczekiwania pacjentów, da możliwość łatwej

Należy podkreślić, że podstawą bezpieczeństwa lecz- nictwa szpitalnego w naszym kraju są przede wszyst- kim ośrodki i oddziały szpitali rejonowych, w miastach powiatowych,