• Nie Znaleziono Wyników

Namiętność niejedno ma imię - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Namiętność niejedno ma imię - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - epub, mobi, pdf – Ibuk.pl"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Stefania Jagielnicka‑Kamieniecka

„Namiętność niejedno ma imię”

Copyright © by Stefania Jagielnicka‑Kamieniecka, 2015 Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o. 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski Korekta: Paulina Jóźwiak Projekt okładki: Robert Rumak

Zdjęcie na okładce: © christophe BOISSON – Fotolia.com

ISBN: 978‑83‑7900‑296‑2

Wydawnictwo Psychoskok, sp. z o.o.

ul. Chopina 9, pok. 23, 62‑510 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665 955 131 http://wydawnictwo.psychoskok.pl

(3)

Spis treści

Rozdział 1 6 Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola

Toma Cruise’a. Oczy miał takie same.

Rozdział 2 17 Nie chciała być Polką. Tym bardziej, że – według jej

domysłów – jej ojciec musiał być Austriakiem

Rozdział 3 25 Upadłam tak nisko. Przecież zawsze dotąd

robiłam to tylko z miłości…

Rozdział 4 29 Wpatrywała się w uduchowioną twarz Martina,

który z uczuciem grał na skrzypcach i zapragnęła spotkać się z tym sympatycznym młodzieńcem

Rozdział 5 35 A myślałam, że jej zawadzam, że działam jej na

nerwy… Może mi wreszcie coś powie o ojcu?

Rozdział 6 45 Po co komu potrzebna prawda?… Życie stałoby się nie

do zniesienia, gdyby wszyscy zawsze mówili prawdę…

Rozdział 7 55 Trzeba będzie się z nią przespać, żeby ją rozszyfrować

i wybadać, o co chodzi w tej dziwnej historii…

Rozdział 8 63 Wyobrażał sobie, że została wywieziona do lasu

przez starego zboczeńca, zgwałcona i zamordowana

(4)

Rozdział 9 69 Wyczuł w tym młodzieńcu kobiecą wrażliwość i dojmującą tęsknotę za idealnym pięknem. Pragnął ją zaspokoić

Rozdział 10 75 A ja? Kim jestem? – myślał z goryczą.

Obrzydliwym gejem…! Nie mam prawa jej osądzać…

Rozdział 11 79 Gdy David zaczął dobierać się do niego, wybuchła w nim

złość, nienawiść, odraza do mężczyzn i do siebie samego

Rozdział 12 88 Była wstrząśnięta. Po raz pierwszy w życiu

usłyszała z ust mężczyzny wyznanie miłości

Rozdział 13 97 Nie! Zostaw mnie w spokoju! Traktujesz mnie jak ostatnią dziwkę! – krzyczała, usiłując wyrwać się z jego ramion

Rozdział 14 102 Dotarło do niej wreszcie, że jest Polką, a nie Austriaczką

Rozdział 15 114 To chyba nie jest schizofrenia. Ani paranoja.

Ona sprawia dziś wrażenie normalnej osoby…

Rozdział 16 123 Poczuła się jak w krainie cieni. Zdawało się jej, że znalazła się na drugim świecie, z którego już nigdy się nie wydostanie

Rozdział 17 130 Gdybym tak mogła wyfrunąć przez okno i jak ptak wzbić się do nieba… – zaczęła Martyna, wznosząc do góry wzrok

(5)

Rozdział 18 139 O tym, że zakochałem się w Dagmar zdecydowało tylko moje ciało, natomiast w przypadku Martyny – i ciało, i dusza

Rozdział 19 146 Po co mi to? Żebym cierpiała, jak okaże się, że jego

przyjaciel jest dla niego ważniejszy ode mnie?

Rozdział 20 156 Chyba oszaleję. Ja naprawdę kocham was

obie. I nic na to nie poradzę

Rozdział 21 166 Jesteś moją pierwszą miłością i zrobię

wszystko, byś pozostał ostatnią

Rozdział 22 173 Nawet jeśli jeszcze się waha, którą z nas wybrać, to

z biegiem czasu opamięta się i mnie rzuci…

(6)

Rozdział 1

Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola Toma Cruise’a. Oczy miał takie same.

Martyna stała przed wystawą sklepu jubilerskiego Car- tier na rogu ulic Graben i Kohlmarkt w Wiedniu. Wpa‑

trywała się w platynowy pierścień z brylantem. Całą jej istotę, ciało i duszę, przenikał wydobywający się z klejnotu promień. Wypełniała ją świetlista jasność i graniczące z euforią wzruszenie. To był jej pierścionek, dla niej przeznaczony. Nie mogła oderwać od niego oczu.

Co się ze mną dzieje? – pomyślała zaniepokojona stanem du‑

szy. Przecież nigdy nie interesowała mnie taka biżuteria… Wiem – doznała olśnienia. – Mój ojciec jest bogaty, kupi mi ten klejnot i wiele innych wspaniałych rzeczy. Spojrzała na swój srebrny pier‑

ścionek z bursztynem i wydał się jej szkaradny. Dosłownie parzył ją.

– Nie mogę nosić na palcu takiej tandety! – rzekła półgłosem, wrzucając go do stojącego opodal kosza na śmieci.

Skręciła w Kohlmarkt i stanęła jak wryta, wpatrując się w wid‑

niejącą u wylotu ulicy rezydencję Habsburgów. Jej wspaniała barokowa fasada połyskiwała w słońcu. Martyna patrzyła na nią olśniona, jakby ujrzała ją po raz pierwszy. A przecież była tu w każdy niemal weekend i nieraz zwiedzała ten pałac, wzru‑

szając się tragicznym losem Sissi – pięknej małżonki cesarza.

(7)

Było letnie sobotnie popołudnie. Szła po zacienionej stronie ulicy, by nie narazić swej jasnej cery na zaczerwienienie. Pro‑

mienie słońca pieściły secesyjne kamienice po drugiej stronie.

Jak zwykle z podziwem oglądała bogatą, artystyczną sztukaterię ich fasad. Od czasu do czasu zatrzymywała się przed wystawami firmowych sklepów słynnych domów mody. Nie opuszczało jej wzruszenie i przeświadczenie, że to jest jej świat, że jest wielką damą a nie asystentką dentystyczną. Było w tym coś niezwykłe‑

go, gdyż dotąd doskonale czuła się w swojej skórze.

Gdy spełniło się jej marzenie o mieszkaniu w Wiedniu, które zaświtało w jej główce, kiedy jako mała dziewczynka wraz z mat‑

ką zwiedzała to miasto, po raz pierwszy w życiu uśmiechnął się do niej los. W Polsce spotykały ją same niepowodzenia. Tym‑

czasem tutaj wkrótce po przybyciu znalazła zatrudnienie jako asystentka doskonałego dentysty. W jego luksusowym gabine‑

cie poczuła się jak w raju w porównaniu z przychodnią stoma‑

tologiczną, w której pracowała w rodzinnym Bielsku. Wszystko było tu świetnie zorganizowane, obywało się bez najmniejsze‑

go stresu. Nie to, co w Polsce, gdzie każdego ranka robiło się jej niedobrze na myśl o wyjściu do przychodni.

Pracowała tutaj z trzema innymi dziewczynami, z których jedna też była Polką, ale urodzoną w Wiedniu. Były dostoso‑

wane do luksusowego gabinetu pod względem urody, makijażu i fryzur. Nosiły eleganckie, białe bluzki i białe, obcisłe dżinsy.

Przystojny szef traktował je przyjaźnie, interesował się ich pro‑

blemami, pomagał im nieraz w różnych sprawach. Zajęcie to sprawiało jej satysfakcję, a nawet przyjemność ze względu na miłą atmosferę. Z głośników rozlegała się cicha klasyczna muzy‑

ka, dla pacjentów w poczekalni stały na stoliku termosy z kawą

(8)

i herbatą. Mogli oglądać na ekranie plazmowego telewizora pięk‑

ne krajobrazy z całego świata.

Mieszkała w spokojnej, zielonej dzielnicy, w dwupokojowym, komfortowym mieszkaniu, ładnie urządzonym niedrogimi me‑

belkami z Ikei, upiększonym obrazami i bibelotami nabytymi na słynnym wiedeńskim pchlim targu. Jeździła błękitnym Vol- kswagenem Lupo. Miał już wprawdzie dziesięć lat, ale wyglądał jak nowy. Cóż więcej mogła wymagać od życia? W Polsce nie mogła marzyć o posiadaniu samochodu, a nawet o wynajęciu mieszkania. Musiała mieszkać ze zrzędzącą matką.

A jednak nie była szczęśliwa. Doskwierała jej samotność. Je‑

dynymi jej przyjaciółmi byli ci z Facebooka. Koleżanki, z który‑

mi pracowała, miały mężów, małe dzieci i swoje problemy. Nie spotykała się z nimi prawie wcale. Mieszkała w Wiedniu już od roku, a z nikim dotąd się nie zaprzyjaźniła. Najprzyjemniejszy sposób spędzania wolnego czasu stanowiło dla niej siedzenie na balkonie wychodzącym na wewnętrzny ogród z dorodnymi sosnami, wierzbami i krzakami róż. Rozmawiała z nieznanym ojcem, którego wyimaginowany obraz nosiła w sercu.

W Polsce też nie było lepiej pod tym względem. Była tak oddalona od innych, jakby stali po drugiej stronie rzeki. Żyła gdzieś obok. Potrafiła wprawdzie prowadzić rozmowę na różne tematy, ale istniała blokada uniemożliwiająca jej opowiadanie o sobie i swoich problemach. Między nią a drugim człowiekiem zawsze istniała ściana nie do przebicia. Dotyczyło to nawet sa‑

motnie wychowującej ją matki, której nigdy się nie zwierzała.

Podążając w kierunku pałacu, znów przystanęła przed lustrza‑

ną gablotą z ozdobami, nie oglądała ich jednak, tylko przyglądała się swemu odbiciu. Podobała się sobie, choć nie wyróżniała się

(9)

szczególną urodą. Twarz miała nie najbrzydszą. Regularne rysy, upiększone starannym makijażem, ciemne oczy, kontrastujące z jasnymi, długimi do pasa włosami, które dodawały jej atrak‑

cyjności. Niestety, z figurą było nieco gorzej. Miała za krótkie nogi i za mały biust, ale umiała to maskować. Nosiła wysokie obcasy i luźne bluzki.

Całkiem ładnie wyglądam, a mimo to nikt mnie nie chce – myślała ze smutkiem.

Znalazłszy się na placu, przy którym znajdował się Hofburg, nie weszła do pałacu, tylko do ulubionego gotyckiego kościo‑

ła świętego Michała. Był bardzo stary. Pochodził z XIII wieku.

Usiadła naprzeciw ołtarza udekorowanego figurami ewangeli‑

stów i aniołów. Wpatrywała się w niego długo, bo nadzwyczaj się jej podobał. Wsłuchując się w dźwięki cichej, ledwo słyszal‑

nej muzyki z taśmy, czuła, jak unosi się duch Haydna grającego jako siedemnastolatek na tutejszych organach, a także Mozarta, pośmierci którego odbyło się w tym kościele prawykonanie jego Requiem. Posiedziała jakiś czas rozmyślając, po czym powoli obeszła kościół dokoła, zatrzymując się przed bocznymi ołta‑

rzami. Było tu mroczno i cicho, w odróżnieniu od innych prze‑

pełnionych turystami świątyń, co stanowiło dla niej wytchnienie od ulicznego gwaru. Teraz przyszła pora na cappuccino, które wypijała w każdą sobotę w kawiarni „l’Europe” przy Graben.

Powoli wracała z powrotem przez Kohlmarkt, przeciwną stroną ulicy, by obejrzeć wystawy innych, znajdujących się przy niej bu‑

tików. Skręciła w Graben. Zadzierając od czasu do czasu do góry głowę, podziwiała piękne fasady secesyjnych kamienic. Weszła jeszcze po drodze do wypełnionego turystami kościoła święte‑

go Piotra, w odróżnieniu od pustej świątyni świętego Michała.

(10)

Była to pierwsza barokowa budowla Wiednia. Martyna oglądała tu zawsze z niezmiennym zachwytem freski na wnętrzu kopuły oraz imponujący ołtarz. Ze wszystkich stron aż kapało baroko‑

wymi złoceniami, co kojarzyło się jej z niebem, gdyż zetknęła się w dzieciństwie na lekcji religii z opinią, że jest ono złote, i tak to sobie od tego czasu wyobrażała. Nigdy jednak nie przebywała w tym kościele zbyt długo, bo przeszkadzały jej tłumy turystów.

Usiadła w końcu w ogródku kawiarni. Zamówiła swoje cap‑

puccino. Czekając na nie, obserwowała licznych przechodniów.

Bardzo lubiła obserwować ludzi, zwłaszcza kobiety, głównie ich ubiory, dobór kolorów i ozdób. Spoglądając ukradkiem na trzy‑

mającą się za ręce parę zakochanych, siedzącą przy stoliku obok, z żalem myślała o swym ostatnim zawodzie miłosnym. Kanalia z tego Wacka! Jak on mógł?

Za każdym razem była zakochana po same uszy. Oddawała się całą duszą i całym ciałem. Niestety, żadnego mężczyzny nie potrafiła zatrzymać na dłużej.

To chyba dlatego, że nigdy nie przeżyłam orgazmu – zastana‑

wiała się nad swoim niepowodzeniem. Każdy z nich w krótkim czasie orientował się, że udaję… Ale… co to jest, do cholery? – zdenerwowała się. Może jestem lesbijką…? No, skądże! Nie wy‑

obrażam sobie tego z kobietą… Już wiem! – doznała olśnienia. To dlatego, że nigdy w łóżku nie myślę o sobie, tylko z drżeniem serca staram się, by memu partnerowi było jak najprzyjemniej… No i to moje całkowite, bezgraniczne oddanie. Mężczyźni chcą zdobywać kobietę… E, chyba już nigdy nikt się we mnie tak naprawdę nie zakocha… Może też dlatego, że jestem taka zamknięta w sobie?

Najgorsze chyba było, że gdy poznała jakiegoś mężczyznę, na‑

tychmiast zakochiwała się i od razu szła z nim do łóżka. Nie, żeby

(11)

miała taki wybujały temperament, tylko… był to dla niej jedyny sposób na przełamanie obcości. Zespolenie się z męskim ciałem uwalniało ją od dojmującego uczucia wyobcowania. Wzmagało poczucie własnej wartości, bo była dobra w łóżku. Nie znała in‑

nego sposobu na dowartościowanie się. Dawanie mężczyznom rozkoszy sprawiało jej satysfakcję. Najbardziej lubiła moment wytrysku. Czuła się wtedy taka… spełniona… Wyzwolona. Nie obawiała się ciąży, gdyż od wczesnej młodości zażywała tabletki antykoncepcyjne.

Muszę się pogodzić z samotnym życiem – myślała zrezy‑

gnowana, obserwując ludzi wchodzących do ogródka kawiarni.

Przecież nie jest znowu aż tak źle. Nikt nie stara się mnie zmienić na swoją modłę. Nie muszę nikomu usługiwać. Mam czas dla siebie, na czytanie książek, na słuchanie muzyki… Gdzie mia‑

łabym szukać kogoś, kto chciałby słuchać Beethovena, Brahm‑

sa…? Trzeba by chodzić na koncerty symfoniczne. Może wtedy znalazłabym jakąś bratnią duszę? Ale to za drogo, płyty mniej kosztują… Jednak Wacek lubił taką muzykę. Tak dobrze było nam ze sobą – rozmarzyła się. Niewiele brakowało, a miałabym z nim orgazm… Jak mógł bez słowa ze mną zerwać?

Omal nie dostała zawału, gdy po jakimś czasie obejrzała na Facebooku jego pseudo‑ślub z pewnym lekarzem, który za‑

pewnił biednemu pielęgniarzowi wyższy standard życia. Na tle bujnego kwiecia zakładali sobie na palce obrączki, obejmowali się i całowali… Żałosne! Ohyda! Jak można się tak sprzedać? – myślała z obrzydzeniem.

Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Młody mężczyzna, sie‑

dzący samotnie opodal, wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem na ustach. To jakiś uwodziciel – pomyślała, odwracając głowę. Ale

(12)

co mi zależy? – przyszło jej nagle na myśl. Trzeba by spróbować wreszcie z jakimś Austriakiem… Usłyszeć czułe niemieckie sło‑

wa byłoby podniecające. Gdy młodzieniec przestał na nią patrzeć, zlustrowała go od stóp do głów. Miał na sobie granatowe spodnie z zaprasowanymi kantami i bladoniebieską koszulę. Wyglądał, jak‑

by wybierał się do teatru. Wszystko na nim lśniło czystością. Był starannie ogolony. Jej uwagę zwróciły jego zadbane dłonie. Szybko spuściła głowę, gdy znów spojrzał w jej kierunku. E, nie ma sensu.

Znowu się zakocham i będę cierpiała, jak mnie facet porzuci – za‑

stanawiała się, czy odwzajemnić uśmiech nieznajomego. Zresztą, o czym miałabym z nim rozmawiać? Pewnie wypytywałby mnie o sprawy osobiste, a ja nie mam ochoty na opowiadanie o sobie.

Przyjrzała mu się po raz drugi, gdy rozmawiał z kelnerką.

Miał wyjątkowo malowniczą głowę. Jego ciemne, falujące, za‑

krywające kark włosy były starannie ułożone. Duże, pełne usta rozchylały się, ukazując lśniące bielą zęby. No i te oczy! Okolo‑

ne ciemnymi, gęstymi brwiami jaśniały w jego smagłej twarzy jak dwa szafiry. Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola Toma Cruise’a. Oczy miał takie same…

Szybko spuściła wzrok, kiedy oddaliła się od niego kelner‑

ka, która po chwili zjawiła się przed nią z dużym kawałkiem tortu Sachera.

– To od tego pana z naprzeciwka – oznajmiła.

Martyna uśmiechnęła się do nieznajomego i powiedziała tak głośno, by mógł usłyszeć:

– Dziękuję.

Natychmiast znalazł się przy jej stoliku.

– To ja dziękuję, że przyjęła pani ode mnie ten kawałek cia‑

sta – rzekł, połyskując zębami w uśmiechu. – Bałem się, że nie

(13)

spodoba się pani mój pomysł na zawarcie znajomości… Pozwoli pani, że się dosiądę?

– Proszę – odpowiedziała lakonicznie, wymieniając z nim dłuższe spojrzenie.

– Jest pani taka smutna, chciałem panią rozweselić, a nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Nie ma mi pani tego za złe?

– pytał z przepraszającym uśmiechem.

– Wręcz przeciwnie. Poprawił mi pan nastrój – odpowiedzia‑

ła zachęcająco, gdyż spodobało się jej jego zakłopotanie.

– Ma pani oczy zranionej sarny. Nie będę zbyt wścibski, jeśli spytam, kto panią skrzywdził? – spytał nieśmiało.

– Nikt mnie nie skrzywdził – obruszyła się niezadowolona, że ktoś wtrąca się do jej życia.

– A te piękne włosy są naturalne czy rozjaśnione? – zmienił temat, reagując na jej naburmuszoną minę.

– Naturalne – odpowiedziała z dumą, a twarz jej się rozpo‑

godziła.

– Takie włosy to majątek… Pani nie jest Austriaczką, prawda?

Znowu się zachmurzyła.

– Nie rozmawiajmy o mnie – odpowiedziała opryskliwie.

– A o czym chciałaby pani porozmawiać? – spytał niezra‑

żony jej tonem.

– O panu – rzekła, nie zastanawiając się zbyt długo.

– Och, przepraszam. Zupełnie straciłem głowę. Zapomnia‑

łem się przedstawić. Nazywam się Martin Zelenka. A pani? – mówił, obserwując wyraz jej twarzy zmieniający się z minuty na minutę.

– Dziwnym zbiegiem okoliczności też Martyna – zdradziła łaskawie swe imię.

(14)

– Widzi pani, mamy ze sobą wiele wspólnego. Te same imio‑

na… Już wiem. Jest pani Polką – rzekł z uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy. Zgadłem?

W odpowiedzi skrzywiła się i skinęła potakująco głową.

– Świetnie mówi pani po niemiecku. Wyczułem tylko lekki akcent, bo mam muzyczne ucho – zagadywał ją, jakby się oba‑

wiał, że za chwilę odprawi go z kwitkiem. – Studiuję w Akademii Muzycznej i gram na skrzypcach w orkiestrze katedry świętego Szczepana. Musi pani jutro przyjść na mszę o dziewiątej trzy‑

dzieści. Gramy Wielką Mszę Bacha.

– Zazdroszczę panu – rzekła ze szczerym podziwem. – Bar‑

dzo chciałabym umieć dobrze grać na jakimś instrumencie – rozgadała się nagle, zupełnie już rozluźniona. – Moja matka też gra na skrzypcach, jest nauczycielką w szkole muzycznej. Usi‑

łowała nauczyć mnie gry na fortepianie, gdy okazało się, że nie mam ucha do skrzypiec, ale nie wykazywałam ani zdolności, ani zainteresowania w tym kierunku. Wolałam rysować i czytać książki. Może dlatego, że mama zmuszała mnie od wczesnego dzieciństwa do żmudnych ćwiczeń, a ja nie robiłam postępów i zniechęciłam się. Trochę gram, ale słabo. Teraz zresztą nie mam pianina i właściwie chyba zapomniałam już nawet to, czego zdo‑

łałam się nauczyć. Mimo to kocham klasyczną muzykę.

Młodzieniec słuchał jej z przyjemnością, wpatrzony w jej czarne oczy. Jego muzyczne ucho zafascynowane było tembrem i barwą jej głosu, a także sposobem mówienia i oryginalnym, me‑

lodyjnym akcentem. Jaki ona ma ciepły i zmysłowy alt – myślał zauroczony. No i te cudowne oczy!

– A jednak rozmawiamy o pani – powiedział przekornie.

– Miałem nosa, zwracając na panią uwagę, wyczułem bratnią,

(15)

muzykalną duszę. – To może teraz powiedziałaby mi pani nie‑

co więcej o sobie?

– Mam taki… może niezbyt ciekawy zawód, ale go lubię – rzekła, bez najmniejszego śladu niechęci do opowiadania o so‑

bie, gdyż poczuła szczególną sympatię do młodzieńca. – Jestem asystentką dentystyczną – mówiła, pałaszując słynny wiedeński tort Sachera. – Matka chciała, żebym skończyła jakieś studia, ale nie miałam zbyt dobrych stopni. Zamiast się uczyć, zaczy‑

tywałam się w romansidłach. Poza tym chciałam się jak naj‑

szybciej uniezależnić i mieć praktyczny zawód, by nie być dla niej ciężarem…

– Tak niespodzianie spotkało mnie dzisiaj szczęście… w nie‑

szczęściu – przerwał jej z entuzjastycznym wyrazem twarzy.

– Wie pani, nie mam czasu na chodzenie po kawiarniach, ale umówiłem się tutaj z koleżanką z mojego roku. Wybieramy się na koncert do pobliskiego kościoła świętego Piotra, bo gra tam dziś czwórka naszych kolegów. Taki kwartet… Jednak nie przy‑

szła – rozłożył bezradnie ręce.

– To proszę do niej zadzwonić – doradziła, wzruszając ra‑

mionami.

– Dzwoniłem, ale nie odpowiada. Teraz to już nieważne, bo dzięki temu poznałem panią… Ona… jest straszną dziwacz‑

ką. Chodzę za nią już od dłuższego czasu, ale ona mnie unika.

W końcu łaskawie umówiła się, no i – widzi pani – nie przy‑

szła… Ach… – machnął ręką. – Nie mam szczęścia do kobiet.

Raczej mężczyźni… – ugryzł się w język. Zasmucił się i zadumał.

Trwało to jednak nie dłużej niż minutę.

– Może pani poszłaby ze mną na ten koncert? – spojrzał jej w oczy z proszącym wyrazem.

(16)

– Chętnie – ucieszyła się Martyna. – Lubię muzykę kame‑

ralną. Jest subtelniejsza od symfonicznej, chociaż… symfonia to jest coś… najwspanialszego. Podniosłego, wzniosłego… Ale dzisiaj jestem w takim nastroju, że potrzebuję czegoś dla uspo‑

kojenia duszy…

W tym momencie Martin poderwał się z miejsca, patrząc na drzwi.

– O, jest. Spóźniła się prawie godzinę. Bardzo panią prze‑

praszam – złożył ręce w błagalnym geście. – Tu jest moja wi‑

zytówka. A tu druga. Proszę z tyłu napisać na niej swój numer.

Zadzwonię i wybierzemy się na jakiś inny koncert… Za tort już zapłaciłem przy swoim stoliku.

Zagryzła wargi zawiedziona. Patrzyła, jak młodzieniec pod‑

chodzi do ślicznej czarnulki w długiej barwnej sukni, przypomi‑

nającej skrzydła motyla, mówi coś do niej, pokazując na zegarek, a następnie spiesznie wychodzi z nią z kawiarni.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Duch Święty wzbudza w nas modlitwę, głód Boga, daje pragnienie przeby- wania z Panem, wzbudza tęsknotę za Nim.. My zaś możemy przyjąć to zaproszenie, odpowia- dając

Książka Jak żyć dłużej i czuć się lepiej czerpie z poprzednich publikacji, a także zawiera informacje z książki, którą Pauling napisał pod koniec lat 70..

Nadal jesteś zaskoczona: czarnowidztwem, złowrogą myślą, która podąża za emocją, w otoczeniu ludzi czujesz się źle, boisz się, że zawiedziesz innych, nie panujesz nad

Stan podniecenia, w który mnie wprawiła radosna przygoda, był tak silny, że zapomniałem o obiedzie i nie wróciłem do swego mieszkania obok dworca kolejowego, lecz

Od starszej kuzynki Krysia dowiedziała się, że artyści spotykają się w kawiarni „Hel” położonej w pobliżu opery, przy ulicy Moniuszki, przy której usytuowane były też

Chociaż nie opowiadał jej zbyt wiele o sobie, pewne było, że się pobiorą, że już zawsze będą razem.... Stanowili wyjątkowo dobraną,

Dolindo Ruotolo Akcie zawierzenia: „Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, powiedz z zamkniętymi oczami: Jezu, Ty się

sją” ałacińskim passio 6 , czyli „męką”, „trudem”, jest niewątpliwie bardzo ścisły. Gdy mówimy opróbie modlitwy Pismem Świętym, powinniśmy pamiętać, że