• Nie Znaleziono Wyników

Przystanek Kraków

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przystanek Kraków"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

Profesor Józef Andrzej Gierowski: - Nauka i polityka są nie do pogodzenia. Nauka ma dążyć do prawdy, a w polityce chodzi o skuteczność - można kłamać, byle osiągnąć cel. Nauka i polityka są zatem z sobą w sprzeczności. Dlatego uczeni nie powinni być politykami.

Teresa Bętkowska

Przystanek Kraków

-Miałem zostać lekarzem, zostałem historykiem...- profesor po tym szczerym wy­

znaniu wskazuje mi krzesło przy stole, wpokoju gościnnym, sam siada obok. Dziśma czas tylko dla mnie! Jutro już nie - musi byćw Polskiej Akademii Umiejętności, przy ulicySławkowskiej, a także załatwić kilka drobnychspraw na mieście. Potem wyjeżdża do Wrocławia, bo tamzobecną żoną teraz mieszka. A Kraków?Owszem,odwiedza go.

Ale ani na długo, ani nazbyt często. Mimo że przestronne mieszkanie na pierwszym piętrze przedwojennej kamienicyi kompletowana przez lata biblioteka kuszą! Tyle że mieszkanieto jedno, a prawda jest taka, że za daleko stąd dla starszego już pana, by spacerowym krokiemdojść dojakiegośparku,choćby nawet na małyzielony skwerek;

dawna Młynówka, biegnąca niemal równolegle do ulicy Mazowieckiej, zatraciła przez przebudowęswójurok,ciszajest jej obca - kontaktu z naturą trudno tudziś szukać.

- Dziadek - lekarz,ojciec - lekarz, skądwięc ten wyłom?! - próbuję dociec przy­ czyn przerwy w kultywowaniu rodzinnych tradycji. Tym bardziej że syn mojego roz­

mówcy, Józef Krzysztof, znów do nich nawiązał i jest cenionym w Krakowie lekarzem psychiatrąz tytułem profesora- choć z wykształcenia jest równieżprawnikiem.

- Gdyby nie wojna... - profesorpowolnym ruchem sięga pofiliżankę z białą kawą, wpada w zadumę. Po chwili dopiero podejmuje wciąż trudny i bolesny dlasiebie wątek - czashitlerowskiejokupacji.

Tak, ten czas odmienił chłopięce marzenia. Bo owszem- młodyJędrek marzył ole­ czeniu chorych. Całymsercem i wiedząchciałim pomagać - właśnie tak samo jak oj­ ciec, jak dziadek. Jednak pewne wydarzenie zaważyło o tym, że stało się inaczej. To wydarzeniezresztąsprowokowała jego rodzona matka.

-Mamabyłasanitariuszką. Pewnego rankazabrałamnie do szpitala,który zorgani­

zowano naprędce w pomieszczeniach seminarium duchownego w Kielcach. „Patrz, miej oczy szeroko otwarte” - powiedziała, zanim oddaliła się do swoich zajęć. Zrozu­ miałem: chciała, żebym - zanim podejmę studia medyczne - sprawdził się, z bliska przyjrzałoperacjom. Miałem jednakpecha: pacjentowi - a byłto młodyoficer, jeniec wojenny - lekarze z czaszki wyciągali odłamki pocisku artyleryjskiego czy jakiegoś granatu,nawetdokładnie niewiem. Widok pogruchotanej, zakrwawionej głowy żołnie-

(3)

rza okazałsię dla mnie nie do zniesienia. Wycofałemsię chyłkiem z sali... - taką ocenę sytuacjisiedemnastolatka po dziś dzień zatrzymała pamięć profesora.

Sanitariuszka

O swojej matce, zmarłej ipochowanej na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, syn mówi z dumą: - To była bardzo odważna i dzielna kobieta, wielka patriotka, bo tak wychowanojąw domu, w którym mocno biło sercePolski.

Syn profesora, Krzysztof, charakterystykęzmarłej ćwierćwiekutemu Stefanii Wa­

silewskiej uzupełnia: - Babcia, która podczasdrugiej wojnyświatowej byłajuż wdową, to wzorzec zachowań: energiczna, otwarta, kompetentna, życzliwa ludziom. To była kobieta naprawdę wielce interesująca, orozległychhoryzontach...

Ta kobieta, wiem skądinąd, wśród swych przodków miała powstańców stycznio­ wych. Także szambelana papieskiego. Tyle żelos jąrzucałwrazz zacnąrodziną z miej­ sca na miejsce. Z Kresów, poprzez Suwałki, dotarła wkońcu do Częstochowy. I tam zapuściła korzenie. Tyleże chcąc się uczyć w polskiej szkole (a w czasiezaborówtakiej w mieście nie było), dość wcześnie opuściła dom pod Jasną Górą.Wyjechała do Kra­ kowa, do szkoły prowadzonejprzez siostry urszulanki.

No apotem...

- ... poszła walczyć z bolszewikami! I w czasietej bolszewickiej wojnywdwudzie­

stym rokutamtegostuleciapoznała swojego męża,a mojego dziadka. Och,cotobyła za miłość! Prawdziwie romantyczna, prawdziwie piękna - wnuk Stefanii Gierowskiej, zdomu Wasilewskiej, mówi to takim głosem, że z nieukrywanąniecierpliwością cze­

kam na ciąg dalszyjego opowieści.

Ciągudalszego romansowych przeżyć dziadków jednak nie poznaję. Zamiast omi­

łości profesor Krzysztof Gierowski przybliża bowiem twardą rzeczywistość, w jakiej przyszło żyć jego babci. Bo czyżdla młodziutkiej dziewczyny nie był wielką szkołą życia udział w morderczej wojnie? Przemykanie pośródświszczących wokół pocisków?

- ... no, ale babcia Stefaniachciała zostaći została sanitariuszką. Iwłaśniew jednym ze szpitali polowych na granicy czeskiej poznała swego przyszłego partnera. Lekarza, specjalistęod chorób skórnych.

Przekaz

Podczas drugiejwojny światowej Stefania Gierowska nie miała już męża przy sobie - umarłrokprzed jejwybuchem, majączaledwie czterdzieści sześć lat. Miała zatoprzy sobie dzieci: siedemnastoletniego Józefa, czternastoletniego Stefana i młodsząjeszcze, zaledwie dziewięcioletnią, Marysię.

Te dzieci byłyjej podporą. I prawdziwymi pomocnikami... w konspiracyjnej dzia­

łalności. Bo gdy Niemcy zajęli Kielce, ona znów (! ) na ochotnikazgłosiła się do pracy z rannymi, narażała życie, pomagając wyciągać jeńców wojennych ze szpitala pilnie strzeżonego przez okupantów. Potem z tymi ludźmi współtworzyła podstawy Armii Krajowej na Kielecczyźnie. Kierowała także tajną kobiecą organizacją wojskową.

(4)

Przystanek Kraków 111

A dzieci? Cała trójka przenosiła informacje, współpracowała z wywiadem. Najstarszy syn, Józek, redagowałjeszcze podziemne pismo.

- Babcia byłaosobą wysoko postawionąw strukturach Armii Krajowej. Otrzymała za to później Krzyż Walecznych, była w ZBoWiD-zie. Ojciec przyjął innątaktykę. Nie ujawniał się. Nawet mnie i mojej siostrze, Elżbiecie - w odróżnieniu od babci - nic nigdy nie opowiadał o swojej okupacyjnej drodze, choć doszedłnią do stopniapodpo­

rucznika. Nigdyteż niezapisałsię do PRL-owskiej kombatanckiej organizacji - mówi Józef Krzysztof (imię Józefto wyznacznik rodu od pokoleń!), syn z pierwszego małżeń­

stwaprofesoraGierowskiegoz Danutą Wolniak, gdy rozmawiam z nim w jego lekar­

skim gabinecie, przy ulicy Kopernika.

- Dlaczego pan własnym dzieciom nie powiedział o sobie prawdy? - to pytanie w kilka dni później kieruję już do JózefaAndrzeja.

- Chciałem im oszczędzić kłopotów w czasach stalinowskich, nie obarczać moją przeszłością... - takie zdanie słyszę od człowieka, który od ponad pięćdziesięciu lat zawodowo zajmujesię historią.

Portret w pozłacanej ramie

W krakowskim mieszkaniu powszechnie szanowanego profesorajestjednak coś, co tę przeszłość przywołuje. To portret ojca. Historię, której o nim wysłuchuję, można streścić tak: Był styczeń 1945 roku. W Kielcach, w domu przy ulicy Sienkiewicza 11, wmieszkaniu na pierwszym piętrze zebrała sięcałarodzina. Obecny był jeszcze pewien oficerartylerii, który współpracował ze Stefanią. I to on właśnie miał największe prze­

czucie! W pewnym momenciepoderwał się z krzesła i zakomenderował: wychodzimy stąd! Wszyscy wyszli. W kilka minut później pocisk zniszczył ścianępokoju. Podłoga została zasypana gruzem. Po trzech dniach dopiero z pod tego gruzuStefanGierowski -dziś ceniony malarz abstrakcjonista, profesor warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych - wyciągnął portret ojca w pozłacanej ramie, lekko tylko zadraśnięty. Pani Stefania rzekławtedy do swoich dzieci: „Tata nasocalił”.

„Jedynka” - taką nazwę przyjęła drużyna harcerska imienia Dionizego Czachow­ skiego. Takitytuł ma też książka Włodzimierza Matwina opisująca dzieje tej drużyny wiatach 1912-1982. Tę książkę przynoszę właśnie na spotkanie, pokazujęprofesorowi doktorowihabilitowanemu Józefowi Krzysztofowi Gierowskiemu, którykieruje Zakła­ dem Psychologii LekarskiejKatedryPsychiatrii.

-Sami stryjowie! Same mojeciotki! - to jego pierwsza reakcja.

- Kogo rozpoznajepan nafotografii?

- Apolonia,Bogdan, Lucjan,Józef,Wacław, Włodzimierz... - zaczyna się wyliczanie krewnych.

Rodzina Gierowskich przybyła do Kielcpod koniec XIX wieku. Pradziadek mojego rozmówcy byłtym pierwszym kielczaninem, który kupiłdwie, a może nawet trzyka­

mienice. Miał pięciu synów. Dziś dom Gierowskich przy ulicy Sienkiewicza 11 za­ mieszkują inniludzie. Rodzinarozjechała się...

- Ja, mój brat i siostraprzyszliśmy naświatnie w Kielcach, a w Częstochowie - dla porządku przypomina historyk, profesor JózefAndrzej Gierowski. - Matka chciałanas rodzić pod okiem swojego ojca, którybył lekarzem pediatrą.

(5)

Przypadek

Mój rozmówca niezostał lekarzem, zostałhistorykiem. Przez przypadek,jak zwykł to podkreślać. Ten „przypadek” to... Olga. Siostraprzyjaciela ze szkolnej ławki, Stani­

sława Łaszczyńskiego. Ona bowiem na Uniwersytecie Jagiellońskim była asystentką profesora Semkowicza, ona pojawiła się w Kielcach akurat niedługo po chirurgicznym zabiegu, który skutecznie zniechęcił młodegoGierowskiego do studiowania medycyny.

A byłto rok 1941. Czas, gdy nauczanie było tajne. Ale i czas, wktórym Józef Andrzej Gierowski - podobnie jak matka, jak brat i siostra - dość mocno był zaangażowany w struktury Armii Krajowej.

- Zostałem typowymeksternem.Olga przywoziła mi z Krakowapodręczniki i roz­

maite książki, ja się z nich uczyłem, zdawałem kolejne egzaminy, także ten z filozofii.

Tylko kilka razy byłem na uniwersyteckich seminariach i wykładach w Krakowie - wyznaje profesor.

Ostatni egzamin u profesora Władysława Konopczyńskiego, który był jego mi­

strzem, przybliża mi jednak z detalami. Zwłaszcza że zdał go po latach indywidualnego kształceniasię,już w 1942 roku - i to na ocenę bardzo dobrą! Profesor wtedy rzekł do niego te słowa: „Niestety, nie mogę wydać świadectwa. Dam za to panu karteczkę, na której - wzorem konspiracji barskiej - napiszę, żeotrzymałem od pana... bardzodobre wino!”.

Konopczyński, jak zapowiedział, tak uczynił. Tyle żebezcenna karteczka nie miała tyle szczęścia co portret ojca w pozłacanej ramie - zginęła wśród gruzów wtedy, gdy murymieszkania przeszył niszczycielski pocisk.Niemniejprzed absolwentem Uniwer­ sytetuJagiellońskiegootwarła sięszeroko uniwersytecka droga. I choć przez jakiś czas wiodła przez Uniwersytet we Wrocławiu (tam JózefAndrzej Gierowski doszedł do funkcji prorektora) -to jednak w 1965roku doprowadziła goznównaAlma Mater.Do rektorskiegofotela, naktórymzasiadłAnno Domini 1981.

- Wybrano mnie na pół rokuprzed ogłoszeniem stanu wojennego... - po tym do­ powiedzeniuprofesor zawiesza głosna długo.

Dodamwięc odsiebie to, co na własneoczy widziałam: rok 1981 byłto czas nasile­

nia studenckichmanifestacjii strajków.Młodzież - a był to czas przewodzenia Nieza­ leżnego Zrzeszenia Studentów, którym w Krakowie kierował Jan Maria Rokita, wów­

czas student prawa - stanowczo domagała się wprowadzenia przez władze państwowe ustawyo szkolnictwiewyższym,podkreślającej wagę autonomii i samorządnościuczel­

ni. Nowej ustawy - przygotowanej w znacznej części właśnie na Uniwersytecie Jagiel­ lońskim przez komisję, której przewodził Józef Andrzej Gierowski.

Stan wojenny

13 grudnia 1981 roku to dzień mocno zapisany w pamięcikażdego Polaka...

Rektor UniwersytetuJagiellońskiegozapamiętał go tak: Wczesnym rankiem obudził się, ubrał i niecierpliwie czekał na służbowy samochód, który miał gozawieźć na dwo­

rzec PKP - wybierał się do Warszawy, na rozpoczęty dzień wcześniej Kongres Nauki Polskiej. Szofer się spóźnił, powiedział, że nie obudziła go telefonicznazegarynka. Na

(6)

Przystanek Kraków 113

pociąg, który wyjechał ze stacji zgodnie z rozkładem jazdy, jednak zdążyli. Podróż przebiegała zwyczajnie. W Radomiu dopiero któryś z pasażerów krzyknął: „Ludzie, mamy stan wojenny!”. Wszyscy zaniemówili. Tę wiadomość profesor miałokazję do­ piero potwierdzić sobie przedPałacem Kultury i Nauki - na głównych drzwiach tego gmaszyska wisiałakartkaoodwołaniu obrad kongresu.

- Przed Pałacem Kultury spotkałem znajomych, takżebrata.Stefanzaproponował, abyśmyposzli porozmawiać do jego domu, bo blisko mieszka. Poszliśmy. Później do­ szło do rozmów z profesorami: Gieysztorem i Samsonowiczem. Naradzaliśmy się do późnych godzin nocnych - opowiada profesor Gierowski. I w tej relacji nie pomija znamiennegowydarzenia:

- Gdy jaz kolegaminaradzałem się, co dalej robić, jak pomócludziom zatrzymanym przezsłużbybezpieczeństwa, tookazało się,żew świat - lotembłyskawicy! - poszła wia­ domość, że to ja zostałem internowany. Rektorzy z uniwersytetów w Bohum i Upsali zareagowali nanią natychmiast - oficjalnym pismem zwrócili siędo generała Jaruzelskie­

go, żeby mnie szybkouwolnił. Tymczasem ja- po tym spotkaniu u brata- nocnym po­

ciągiem powróciłem do Krakowa. Iz dworca przez miasto, piechotą, dotarłem do domu.

Nikt mnie niezaczepiał,nielegitymował. Rano poszedłemnauniwersytet...

Zmagania

Senatnie marnował czasu,już od niedzieli, od wczesnych godzin porannych trwały jego burzliwe obrady. Prowadził je prorektor, profesor Gołębiowski. Uchwalono pro­

testprzeciwko ogłoszeniu w Polscestanuwojennego.

Kolejne posiedzenie senatu - w nieco mniej licznymskładzie, za to już w towarzy­

stwie komisarzawojskowego, którym został szef Studium Wojskowego Uniwersytetu, świętej pamięci pułkownik Jan Michalak(„Na nasze szczęście, bo tobył człowiek po­

wściągliwy, na dodatek nam pomagał, a nie wadził” - powie mi tak Józef Andrzej Gie­ rowski) - przerodziło sięw debatę nadtym, w jaki sposób poradzić sobieztrudnąsytu­ acją, która zaistniała? Jak uchronić uniwersytet przedskutkami stanu wojennego? Jak uwolnić zatrzymanych? Jak postępować, aby milicja nie wdarła się na uczelnię i nie doszło do potyczek,tak jak tomiało miejscewmarcu 1968 roku?

Studenci mielizajęcia zawieszone,wieluz nich niewyjechałojednak z Krakowa. Zo­

stali w akademikach. Zapalili w oknach „reaganowskie świece”. Kilkanaście osób z uniwersytetu zostało internowanych. Co istotne: w tym samym czasie Collegium Novumna pewien czas przyjęło rolę... centrum dlakrakowskiej „Solidarności”!

-Ja o tymrzekomo nic a nic niewiedziałem, ale... - tak mówi ówczesnyprzewodni­ czącyKonferencjiRektorów Polskich (do Poznania na wybory profesorco prawda nie pojechał, gdyż w uczelni było „gorąco”, niemniej właśnie jemu najbardziej zaufano izaocznie powierzono tę funkcję!). Tak mówi człowiek, którego doświadczenia wynie­ sione z wojennej konspiracji na Kielecczyźniena pewnow jakiś sposób zostały spożyt­ kowane.

Profesor Jerzy Wyrozumski, gdy zapytałam go o rektora Gierowskiego, bez chwili namysłu odrzekł:

-To bardzo zacny i uczciwyczłowiek.Osobiście interweniował wobronie zatrzy­

manych. Zadbał też o to, aby pracowników i studentów nie dotknęły represje stanu

(7)

wojennego (między innymi Czesława Robotyckiego, Andrzeja Drawicza, Jacka Balu- cha),byz powodów politycznych niezostali wyeliminowani ze społecznościakademic­

kiej- nadzwyczajzresztą w tym czasie skonsolidowanej! - Potem jeszcze dodał: - Uni­ wersytet naprawdę wiele zawdzięczatemuczłowiekowi.

Autonomia

- Na początku mojego rektorowania przyjąłem kierunek, w którym zamierzałem konsekwentnie podążać. Sprawąnajważniejsząbyłaautonomia uczelni. Wszystkie moje działania zmierzały więc do tego, by jej nie osłabiać, nie paraliżować samorządności.

Nie działałem jednaksam. Nie brałemciężaru wyłącznie na własne barki.Miałemzna­

komity zespół rektorski, bardzo wielu życzliwych ludzi na uniwersytecie i poza nim.

Wspomagali nas nawet tacy, którzy zracji politycznego zaangażowania się po przeciw­

nej stronie barykadypowinni być naszymi przeciwnikami. To wszystko było zdumie­

wające... - rektor mówi tak, choć nieukrywa,że były sytuacje trudne.

O tym, jak bardzo trudne, dowiaduję się jednak nieod niego, a z zamieszczonego w Alma Mater (numer 69) artykułu Jerzego Wyrozumskiego; w styczniu 1982 roku było poważne niebezpieczeństwo odwołania ze stanowiska rektora Józefa Andrzeja Gierowskiego.

Los Uniwersytetowi Jagiellońskiemu jednak wyraźnie sprzyjał - rektor pozostał, aranga uczelni wzrastała! Bo też i z krakowskiej wszechnicy wychodziły inicjatywy, które szerokim echemodbijałysięnie tylko wPolsce, lecz takżenaświecie. Jak choćby wyróżnienie papieża, Jana Pawła II.

Nowy obyczaj

Myślo tym wyróżnieniuzrodziła się wnaturalny sposób już podczaspierwszej wi­

zyty OjcaŚwiętegowjegoojczystymkraju - w 1979 roku.

Dziś trudno w to uwierzyć,aleUniwersytet Jagielloński nie przystroił się wówczas odświętnie na nadzwyczajnąokazję przyjęcia w Polsce wielkiego rodaka. Ba, ówcze­

sny rektor nawet wyjechał z Krakowa - jednegozważniejszych przystanków na dro­

dze papieskiej pielgrzymki - gdyż tak nakazały mu jego zwierzchnie, PZPR-owskie komitety. Czy sytuacja miała się powtórzyć podczas kolejnej pielgrzymki Karola Wojtyły do miasta, z którym tak mocnobył związany doczasu powołania gona Stoli­ cęApostolską?!

-Gdy objąłem rektorat, to zaprosiłem na inaugurację nowego roku akademickiego metropolitę krakowskiego, księdza kardynała Franciszka Macharskiego.Na marginesie przyznaję, że miałem kłopot z tym,jak goprzywitać. Na sali siedziało wielu partyjnych notabli, nie bardzo chciałem powitać go po nich, a przecież trzeba było się trzymać ustalonego protokołu. Wpadłem jednak na dość chytry pomysł. Potraktowałemkardy­

nała... jako członka władz centralnych. A to dlatego, że był w Komisji Kościelno- -Państwowej. Wypadło to całkiem dobrze, nikt nie mógł mieć pretensji - tak udany fortel wspomina profesor Gierowski.

(8)

Przystanek Kraków 115

To pierwsze zaproszenieksiędza kardynała przerodziło się wzwyczaj.Nie bacząc na stan wojenny i oburzenie Komitetu Wojewódzkiego PZPR, przychodzi od tego czasu na każdą doroczną uroczystość w Alma Mater. Ze swej strony rewanżujesię zaprasza­ niemuczonych do kurii biskupiej na tradycyjne łamanie się opłatkiem.

Przed wizytą

Byłrok 1982, czasstanu wojennego. Tuż przed Bożym Narodzeniem rektorGierow­ ski razem zprorektorem Andrzejem Kopfem wybrali się do pałacu przy ulicy Francisz­

kańskiej, by złożyć świąteczne życzenia, podzielić się z kardynałem opłatkiem. Nada­

rzyłasię jednak okazja do trochę dłuższej rozmowy. Wjej toku wspólnie uradzono, że gdy JanPawełIIporaz kolejny przyjedzie do Krakowa,to koniecznietrzeba przyjąć go na uczelni, w której w roku 1938 rozpoczął studia polonistyczne, a później ukończył studia teologiczne.

Ksiądz kardynał Franciszek Macharski - tak jak się podczas spotkania zobowiązał -podjął odpowiednie rozmowy w Watykanie. Chodziło oto, aby... ze Stolicy Apostol­ skiej przyszła propozycja chęci złożenia przez papieża wizyty na uniwersytecie; na uczelni wtym samym czasie skupiano się na tym, by uroczystość pięknie i sprawnie zorganizować. Tyle że gdy wiadomość o watykańskich zabiegach i uniwersyteckich przygotowaniach w jakiśprzedziwny sposóbprzedostała się do władz ministerialnych i PZPR-u, to tam odrazu zaczęły się dywagacjew stylu: jeżeli papież odwiedziuniwer­

sytet, to zcałą pewnością odbędziesię tam uroczystość religijna...

Rektor, prorektor, metropolita mieli trudnyorzech dozgryzienia. Myśleli, myśleli - iwymyślili! Józef Andrzej Gierowskistreszcza to tak:

- Nadarzała sięjedyna wswoim rodzaju okazja, by Karola Wojtyłę uhonorowaćty­ tułem doktora honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego!Zaczęliśmywięcten pomysł wcielać w życie. Pierwsza faza przygotowań przebiegłasprawnie. Jednak w chwili, gdy prawie wszystkobyło dopięte na ostatni guzik,znów minister Miśkiewicz wraz z se­ kretarzem komitetu wojewódzkiego partii zaczęli się zastanawiać: a możezamiast pa­

pieża uhonorować innego duchownego? Powiedziałem im wtedy: Panowie, cóż wy w końcu chcecie? Wszak jeśli papież złożyłby wizytę na uniwersytecie, to rzeczywiście byłaby to uroczystośćreligijna.Jeśli zaś otrzyma tytuł doktora honoris causa, to wtedy uroczystość będzie mieć charakter laicki,prawda?

Papież na uniwersytecie

Wczerwcu Anno Domini 1983 przed Collegium Maius - od strony ulicy Jagielloń­ skiej, a także ulicy Świętej Anny - zgromadziłysię tłumy, jakich nikt dotąd tu nie wi­

dział!Mimo że trwałstanwojennyi nikt nie wiedział, kiedy on się wreszcie zakończy...

Nadziedzińcu najstarszego uniwersyteckiego budynku też było tłoczno. Podobnie zresztą jak w auli,która choćpiękna, to jednak nie należy dowielkich.

Tę uroczystość zapamiętałamtak: Józef Andrzej Gierowski - odziany w gronostaje, z insygniamiwładzyrektorskiej w ręku - dostojnie,choć jakby nieśmiało wkroczył do

(9)

auli, powitał gościaz Watykanu,zasiadł w ławie na podwyższeniu - namiejscu odlat przynależnym Jego Magnificencji...

Potem odbyła się celebra, o której można powiedzieć, żebyła... unikatowa! Niezwy­

kła również dlatego, że po raz pierwszy w dziejach Uniwersytetu Jagiellońskiegotytuł doktora honoris causa został przyznany nie przez jeden, a przez wszystkie wydziały uczelni. Na dodatek akt nadania tytułu należał do senatu - w jego imieniu laudację odczytał profesor Kopff.

- Pan znał papieża wcześniej?- tak terazpytambyłego rektora.

-Nie.

Krótka odpowiedź znajduje jednak po chwili rozwinięcie. Józef Andrzej Gierowski opowiada o tym, jak w gronie kilku profesorów pojechali na początku 1983 roku do Rzymu,by tam uroczyście nadać tytuł doktora honoriscausa Uniwersytetu Jagielloń­ skiego bardzo sędziwej już Karolinie Lanckorońskiej - szanowanej profesor historii, historii sztuki i działaczce Polonii we Włoszech, która później podarowała rodakom blisko czterdzieści obrazówzXIXi XX wieku z rodzimej kolekcji. Powizycieu ostatniej przedstawicielki hrabiowskiego rodu z Brzezia, przybysze z Krakowa skierowali swe kroki do Watykanu. Po rekomendacji kardynała Macharskiego osobiście zapragnęli poprosićOjcaŚwiętego o przyjęcie uniwersyteckiego zaszczytu.

-To byłodla mnie wielkie,naprawdę wielkieprzeżycie... - głosprofesora odzwier­

ciedlapo latach te nadspodziewanie silne emocje.

Razem

Intencją Jana Pawła II zawsze było jednoczenie ludzi - bez względu na rasę, bez względu na wyznanie. Ta idea jest bliska także profesorowi Gierowskiemu. Zaczął wcielać jąw życie bodaj w 1982 roku. Wtedy, gdy w Nowym Jorku spotkał się i poroz­

mawiałoŻydach zkilkomaswoimi przyjaciółmi.

-Zdałem sobie sprawę, że sytuacja jestzła, gdy wmoim kraju zaniedbuje się bada­

nianad dziejami Żydów w Polsce, a gdzieindziej sięje prowadzi. Ten fakt zaniedbania obracałsię przeciw nam.Interpretowano go jako przejaw antysemityzmu. Co zrobić,by to wszystko odmienić?

Tak myślał iwcalenie ukrywa, że powołanie na Uniwersytecie Jagiellońskim Zakła­

du Historii i Kultury Żydów w Polsce to jego inicjatywa. Tyle że mocno podbudowana rozmowami zprofesorem Andrzejem Kamińskim spotkanym w Nowym Jorku, atakże z innymiprzedstawicielami Uniwersytetu w Jerozolimie, gdziejuż otworzono centrum badań nadhistoriąŻydów polskich- zwłaszczaz profesoremChomę Shmerukiem.

Zakład na Uniwersytecie Jagiellońskim zostałoficjalnie otwarty w 1985 roku - jego szefem został JózefAndrzej Gierowski. W tym samym roku miała też miejsce sesja naukowa z udziałem uczonych z całego świata. Kolejna odbyła się w Jerozolimie trzy latapóźniej. Następna miała być wRzymie- ale do niej,niestety, nie doszło.

- Pan nadaluczestniczy w życiutego zakładu?- pytam.

- Jestem na emeryturze, już od kilkunastu lat... - to odpowiedźprofesora.

(10)

Przystanek Kraków 117

Przystanek

Kraków to przystanek na drodzeprofesora. Tyle że długi i bardzo interesujący.Po­

dobnie zresztą jakdla innych uczonych, którzy w okresie międzywojennym tuwłaśnie studiowali, później wiązalisięzuczelniami Lwowa, Wilna,Poznania, rzadziej Warsza­

wy-by jeszcze później znów powrócić do Krakowa.

Niemogę jednak ukrywać tego,że były rektorUniwersytetu Jagiellońskiegoogrom­

nym sentymentem darzy też Wrocław. I to nie tylko dlatego, że tam miała początek jego droga naukowa...

-Och, naprawdę dobrzesobiezapamiętałemszczęśliwe dzieciństwo - mówisyn profe­

sora Gierowskiego, Krzysztof -To były moje najlepszew życiu lata!Mieszkaliśmywdziel­ nicy willowej, tuż na obrzeżach miasta. Przychodzili do naszego domu koledzy ojca zuczelni, rodzice rozmawiali z nimi godzinami. Ojciecjednak miał dla nas sporo czasu.

Częstoz nim podróżowaliśmy poPolsce, był dla nas nieocenioną skarbnicą wiedzy.

- Wrocławjestmibliski, bobliskie są wspomnieniaz czasów,gdy rodziło się nowe -a nad Odrąwłaśnie przyszlina świat i mój syn, i córkaElżbieta, którajestz wykształ­

cenia fizykiem. Tamrozwijałsię też dynamicznieuniwersytet, z którym byłem związa­ ny - to refleksje byłego rektora, ale też dziadka czterech wnuków i półrocznej pra­

wnuczki. Dotychsłówdołącza jeszcze itakie:

- Teraz z żoną raz jestem we Wrocławiu, raz w Krakowie. Lato jednak zazwyczaj spędzamy w małym domku na Roztoczu, niedaleko Zamościa. Bo tam jest cicho, jest zielono - przyroda pulsuje.

-Jakima pan terazzwiązekzUniwersytetem Jagiellońskim? -pytam.

- Żaden.

Historyk

Tym jednym jedynym słowem jestem zupełniezaskoczona. Nawet nie potrafię tego ukryć. Czy to możliwe?! Pytanie chodzi mi po głowie, nie mam jednak odwagi głośno go postawić.Profesor chyba to wyczuwa...

-...takajest rzeczywistość -ucinakrótko.

Po chwili milczenia opowiada o swojej nowejfascynacji.Tej, którą aktualnieprzeżywa za sprawą Karoliny Lanckorońskiej w Polskiej Akademii Umiejętności.Bo właśnie życze­ niem hrabinybyło, aby Akademia podjęła, awłaściwie: kontynuowała prace naddziełem (przerwano je,zamykającPolską Akademię Umiejętnościw czasach komunizmu) wyda­ niaaktnuncjatur papieskich. Przeznaczyłana to zresztą trochępieniędzy.

-Mnie wudziale przypadłoudokumentowanie życia nuncjusza papieskiego, Bene­

dykta Odescalchiego, którego stryj był jednym z kandydatów na tronpolski po śmierci Jana Sobieskiego - mówi. I dodaje: - Nie miałem dotąd w swym dorobku naukowym wydawnictw źródłowych. To moje nowe doświadczenie. 1 powiem szczerze: chyba do tej poryzbytmało doceniałem tegotypu wydawnictwa.

Tak mówi ten, któregopraca organizatora (między innymi kierowanie uczelniami) nigdy nie zwolniła od prowadzenia rzetelnych badań historycznych, od szperania w archiwach różnychkrajów, od pisaniaksiążek i podręczników. Zajmował się dziejami

(11)

Polski wdobie nowożytnej, zwłaszcza związkiem Polski zSaksonią przez dynastię Wet- tinów (której przedstawiciel był obecny na obchodach siedemdziesięciopięciolecia profesora) orazhistoriąWłoch,skąd -nawiasem mówiąc -pochodziła jego babka.

Liczbanaukowychpublikacji profesora jestobszerna, liczyponad czterysta pięćdzie­ siąt pozycji. Nie ukrywam więc, że wielce się zadumałam nad słowami uczonego owielkimautorytecie, który podkoniecnaszejrozmowy powiedział:

- Historia bada iopisuje dzieje, o których albo ktoś poczyta, alboi nie. Ale czyjeśli przeczyta, to znaczy, że zostaną mu w głowie?Niebardzodziś wierzę w twierdzenie, że zhistoriiludzieczegoś się uczą, że potrafią wyciągnąćz niejwnioski. Dla wielu, amyślę tu głównie o politykach, wydarzenia historyczne nie mają znaczenia, niczego ich nie uczą. Nota bene uważam, żenaukai polityka są nie dopogodzenia. Nauka ma dążyćdo prawdy, a w polityce chodzio skuteczność - kłamiesię, byle osiągnąćcel. Naukai po­ lityka sązatem z sobą w sprzeczności.Dlatego uczeni niepowinni być politykami...

Rozmowyz profesoremprzeprowadziłam dwamiesiące przedjego śmiercią. Taza­ skoczyła nas wszystkich wlutym 2006 roku.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ważnym problem em podejm owanym przez historyków jest także wpływ pań­ stwowej legislacji i regulacji prawnych, zwłaszcza zaś ustaw uchwalonych w wielu krajach w XIX i XX

Na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim trwają przygotowania do wizyty laureata Nagrody Nobla CZESŁAWA MIŁOSZA, która zapowiedziana jest na 10-12 czerwca br..

Bank of America i inne banki zagraniczne działające na rynku kart kredyto- wych w Wielkiej Brytanii zdecydowały się z niego wycofać, co dało możliwość swobodnego

Zaczęło się od tego, że do teatru zgłosiła się grupa warszawskich bezdomnych z pro­ pozycją współpracy.. Rozpoczęły się

W krajach wysokorozwinie˛tych tempo wzrostu PKB na mieszkan ´ ca, chociaz˙ w ostatnich dwo´ch-trzech wiekach wyja˛tkowo wysokie i dos´c´ stabilne, utrzyma sie˛ na tym lub

Słysząc to przysłowie, liczni pracownicy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego niemal automaty­ cznie odnoszą je do osoby Profesora Janssen­ sa, wybitnego uczonego,

Posiadanie samorządu zawodowego jest swoistego rodzaju przywile- jem, który winien być pielęgnowany przez przedstawicieli wyróżnio- nych w ten sposób zawodów.

W uroczystościach lubel- skich wezmą również udział