• Nie Znaleziono Wyników

Uwagi o książce Aleksandra Fredry "Trzy po trzy"

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Uwagi o książce Aleksandra Fredry "Trzy po trzy""

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)

Konrad Górski

Uwagi o książce Aleksandra Fredry

"Trzy po trzy"

Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza 11, 25-41

(2)

Rocznik XI/1976 Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza

I. ROZPRAWY NAUKOWE

Konrad G órski

UWAGI O KSIĄŻCE ALEKSANDRA FREDRY T R Z Y PO T R Z Y Specjaliści od teorii g atunków literackich są zapew ne w w ielkim kło­ pocie, do jakiego ty p u utw o ró w zaliczyć tę p rzebogatą treściow o i u ro ­ czą garść w spom nień, któ ry m a u to r n ad ał przekornie i żartobliw ie ty ­ tu ł: T rzy po trzy. Z nam y to przysłow iow e w yrażenie, będące częścią zw rotu: ,,pleść trz y po trz y ”, co m a oznaczać czyjąś bezładną gadaninę, pozbaw ioną głębszego sensu i w ew nętrznej więzi. G dyby pom inąć ową pozornie lekcew ażącą ocenę w łasnego dzieła przez au to ra i dopatryw ać się w w yborze ty tu łu żartobliw ej ch ara k te ry sty k i sposobu opow iadania, zastosow anego w ty m utw orze, uznalibyśm y trafno ść ty tu łu zapow iadają­ cego sw obodny tok kojarzenia w spom nień bez jak iejko lw iek troski o chro­

nologię i układ kom pozycyjny.

Albowiem treść dzieła, k tóre pragnę tu zwięźle omówić, podana w in ­ nej kolejności szczegółów faktograficznych, m ogłaby stanow ić pam iętnik opisujący naprzód dzieciństw o au to ra na tle ów czesnych stosunków spo­

łecznych i obyczajowych, jego w ychow anie i w ykształcenie, historię w kroczenia w ojsk K sięstw a W arszaw skiego do G alicji w 1809 r., obraz

ówczesnego społeczeństw a polskiego w zaborze austriackim , w stąpienie au to ra do w ojska polskiego, obszerną c h a rak tery sty k ę tej form acji w oj­ skowej, pew ne szczegóły w ojny 1812 r., dzieje niew oli a u to ra i jego ucieczki, ponow ne w stąpienie do arm ii polskiej, walczącej u boku Napo­ leona, w y d arzenia la t 1813-1814 aż do k ap itulacji cesarza Francuzów i przejścia resztek w ojska polskiego pod rozkazy A leksandra. Ale na prze­ kór chronologii opow iadanie zaczyna się od w ydarzeń 1814 r. (bitw a pod M ontereau), stopniow o w ysunie się n a p lan pierw szy histo ria 1809 r., aby skupić w reszcie uw agę czytelnika na dzieciństw ie i wczesnej młodości autora. Je st to więc jakieś poszukiw anie utraconego czasu, poczynając od końcowych m om entów udziału au to ra w epopei napoleońskiej, a na

(3)

w czesnych latach jego życia kończąc. O grom ne bogactw o w spom nień o w y­ darzeniach h istorycznych i o głów nych osobistościach owej epoki jest za­ razem okazją do przekazania w ielii reflek sji będących owocem m oralnego dośw iadczenia autora, ja k rów nież w ielu głębokich osobistych w zruszeń, zw iązanych z przeżyw anym i zdarzeniam i. N iezm iernie liczna je s t w resz­ cie galeria różnych ludzi, zapisanych w h isto rii i niezapisanych w niej, z k tó ry m i a u to r się w życiu zetk nął i o k tó ry ch m a różne rzeczy do po­ wiedzenia.

Tak podane w spom nienia i refleksje spisał człowiek, oceniający za­ rów no w yd arzenia historyczne, ja k i przeżycia osobiste z dystansu swoich lat dojrzałych. Niem al n a początku dzieła ta k m ówi o sobie sam ym :

„Może to i prawda, że kto siw ieje, ten traci duszę, jakby mu ją kto łupał trzaska po trzasce, tak że na koniec zupełnie bez niej zostanie... Może prawda, że rozwaga tylko hamuje, doświadczenie tylko plącze niepotrzebnie... Może prawda, że krew młodością wrząca jest jedną i jedyną dźwignią w szystkiego, co dobre i w iel­ kie [...]. Może nareszcie i to prawda, że tylko głupcy, próchna, stare peruki, szlaf- mice pytają, jaki czego koniec być może. — Tak jest, wszystko to mogą być praw ­ dy, ale mnie wolno tym prawdom nie wierzyć. Łubom przeszedł pięćdziesiątkę, żal mi abdykować praw człowieka, już bym skłonił się raczej w łosy sobie po­ czernić.” (s. 72)1

Dlaczego te w spom nienia spisał? — J a k sam w yznaje, kiedy po skoń­ czonych w ojnach znalazł się w dom owym zaciszu, nie chciał w racać p a ­ m ięcią do bolesnych przeżyć niedaw nej przeszłości, a zap y tan ia w rodzin­ nym kole zbyw ał k ró tk ą odpowiedzią. Chciał zam knąć księgę przeszłości, a zwracać tylko uw agę n a niezapisane stronice, błyszczące białością, p rzy ­ szłej drugiej księgi życia. Ale po latach zm ieniła się p ersp ekty w a: b ia ­ łych stronic znalazło się niew iele, a zapisane ciągną ku sobie (s. 97). Do­ bitnie to w y raził w zakończeniu książki:

„O Czasie! Ty okrutne Bożyszcze, ty ryjesz coraz głębiej piętno gorzkiego cierpienia — boleści duszy zdajesz się mnożyć, a ślady rozkoszy i szczęścia zasu­ wasz, zaciemniasz, ściskasz w punkcik ledw ie dostrzeżony. Jakże dobrze pamiętam moje noclegi w m oskiewskich zaspach! Jak pamiętam ledw ie nie każdy krok m ego konia, pchanego w lody Berezyny. Jak pamiętam nędzę niewoli! Jakże mocnie wspom nienie pierwszej tam jałmużny czerwieni jeszcze czoło moje. A pamięć chw il uroczych, chw il błogiego rozmarzenia, nadziei, zapału, wolności, życia młodego, szczęścia — leży jak w ęzeł splątana w głębi serca, a nie ma już siły rozwinąć się w słowo...” (s. 209)

Jednakże uleganie w ew n ętrznem u przym usow i, aby spisyw ać sw e w spom nienia, przysparza nowy, nieoczekiw any cierń. A u to r m a św iado­ mość, jak w iele w łasnych przeżyć dzielił z ukochanym i, starszym i braćm i, M aksym ilianem i Sew erynem . Stąd gorzkie rozw ażania:

„Jak smutno sam em u w przeszłość spoglądać... Zacząłem pisać, myśląc, że się kiedyś zejdziemy, że iwam czytać będę to, co dobrze w iecie, tak jak >to ziwykło się mówić: P a m i ę t a s z ? . . . Wszystko, ws'zystöko przypom nielibyście sobie, bracia moi, przypomnieli z rozkoszą... Ale was już nie ma, a ja nie mam do kogo powiedzieć: C z y p a m i ę t a s z ?” (s. 144 - 145) ,

(4)

— 27 —

K ażda rzeteln a twórczość zm usza do w ysiłku i łączy się nieraz z bó­ lem i cierpieniem au to ra, ale nie wiem, czy w iele znalazłoby się w lite ra ­ tu rze św iatow ej dzieł, k tó re by za zasłoną żartobliw ego ty tu łu przekazy­ w ały taki ogrom bolesnej treści, ja k F re d ry Ť rzy po trzy. Tym w iększą czujem y dla au to ra wdzięczność, że coś ta k w spaniałego w swej spuściź- nie pisarskiej nam pozostawił.

F redro b rał udział w w y p adkach lat 1809 - 1814 nie jako prosty żoł­ nierz, lecz zrazu jako podporucznik, w kam panii 1812 r. jako ad iu tan t m ajo r p u łk u strzelców konnych, a w chwili, gdy zaczyna swoje opow ia­ danie, jako oficer sztabow y w sztabie B erth iera, księcia de N eufchâtel, któ­ ry ze swej stro ny należał do sztabu Napoleona. Zajm ow ane stanow iska pozwoliły m u p rzy jrzeć się z bliska technice ówczesnego prow adzenia w ojny, n ie oczekujm y w ięc od niego opisu b itew w ro d zaju relacji P as­ kowych, alba obrazów skreślonych w Ogniem i m ieczem . F redro ostrzega czytelnika, że jeżeli jak i oficer su b altern zdaje spraw ę z ogólnego ruchu jakiej batalii jako naoczny św iadek i sędzia, ten kłam ie niezaw odnie, bo może on tylko widzieć, co się dzieje przed nim i to na jego bardzo cia­ snym horyzoncie. N aw et oficer sztabowy, k tó ry z rozkazam i przebiega pole boju w różnym k ieru n k u , nie znając pierw otnej pozycji i szyku, 0 szczególnych tylko zdarzeniach może otrzym ać w łasne, naoczne przeko­ nanie. Stąd np. w szystko, co F red ro pisze o bitw ie pod Borodino, o g ran i­

cza się do następu jącej relacji:

„Całą noc przed dniem bitwy pod Możajskiem (którą Francuzi zowią de la Moscova, a Rosjanie pod Borodino) staliśm y w przedniej straży, cugle w ręku — równo za dniem w stąpiliśm y do boju — słońce zachodziło, kiedy cisnąc się krza­ kami uderzyliśm y na lew e skrzydło nieprzyjaciela — a ciemno już było, kiedy wróciiwsizy ina plac bitw y zsiedliśm y iz koni. Zaśw ieciły się ognie pom iędzy cieipłymi jeszcze trupami. Spoczął każdy, ja tylko przy świeczce trzymanej pod płaszczem kreśliłem moje raporta.” (s. 125 - 126)

Do pisania owego ra p o rtu był obow iązany jako a d iu ta n t m ajor swego pułku, co zaliczał do najnieznośniejszych zadań zw iązanych z jego stano­

wiskiem.

Toteż nie b a ta listy k a jest głów ną zaw artością ty ch k a rt utw oru, które są zw iązane z w ydarzen iam i historycznym i. F redro m iał okazję zetknąć się osobiście z w ielkim i ludźm i ówczesnej epoki, a że — m ówiąc słowami B ernarda S haw a — istn ieją w ielcy w śród w ielkich i w ielcy w śród m a­ łych, w ięc a u to r T r z y po trz y m a m nóstw o do pow iedzenia o jednych 1 o drugich, dzięki czem u jego dzieło staje się w w ielu szczegółach może jedyny m źródłem h istorycznym , kom un ik u jący m o pew nych nieznanych

skądinąd faktach.

Nie ty le z w ieku, co z u rzędu zacznijm y od Napoleona. F redro w ie i podkreśla naw et, że Polacy go ubóstw iali, więc i po jego powrocie z Elby w stępow ali do nowo zbierających się hufców pod odrodzonym

(5)

ce-sarskim orłem (s. 134), ale sam tego entuzjazm u zgoła nie podziela. Z całą trzeźw ością widzi cyniczny egoizm cesarza Francuzów w sto su nk u do Polski i w ielokrotnie daje tem u w yraz. Zaznacza, że każdy najprostszy żołnierz zdaw ał sobie spraw ę z n astęp stw klęski pod Lipskiem . Była ~to

pow tórna u tra ta ojczyzny. Ale:

„nie w iedzieliśm y, że Napoleon najłatw iej zawsze iprzyjmował w arunek w róce­ nia jej w potrójne jarzmo niewoli. Piekielna obłudo! Szatańska polityko! Tyle po­ św ięcenia, tyle krwi przyjmować za nadzieje, których w głębi serca nie m yśli się spełnić. Slkrępował nas tym K sięstw em Warszawskim, itym ikrólem saskim , i kiedy pozbawił w szelkiej sam odzielności, jak martwą swoją własnością był zawsze gotów rozrządzić. Biada człowiekowi, którego los zaw isł od drugiego, ale dwakroć biada narodowi, co zaw isł od interesu innego narodu! Narody sum ienia nie m ają.” (s. 79) Tak oceniając z p e rsp ek ty w y la t stosunek N apoleona do Polaków F re d ­ ro nie k o m unikuje nam o nim wiadomości, k tó re by budziły naszą sym ­ patię. Nie ulega w ątpliw ości, że cesarz przem aw iając n a w e t do osobistości najw yżej w arm ii postaw ionych używ ał w yrazów w ulgarny ch, tru d n y c h dla h isto ryka do pow tórzenia (jak m ówi Fredro), a ty m w ięcej do prze­ tłum aczenia. Po bitw ie pod M ontereau odebrał dow ództw o k orp usu m a r­ szałkowi Victorowi, a uczynił to w słowach, które, gdyby je oddać w w ol­ nym naśladow aniu, brzm iałyby zapew ne po polsku: „Idź do diab ła” (s. 71). Z niesk ry w an ą satysfakcją opow iada też Fredro, ja k to podczas b it­ w y pod M ontereau N apoleon sam w ym ierzył jedno działo. A ja k to

zrobił? — *

„Chcąc wyrazić doskonałość jakowej czynności, mówią zwykle: zrobił to lub owo jak król! Ale źle mówią ci, co tak mówić zwykli, bo nie tylko król, ale cesarz i król w jednej osobie w ym ierzył, strzelił... i chybił. Kula padła przed linią n ie­ przyjacielską. Utrzymują 'wprawdzie niektórzy, że dobrą dał dyrekcją... Być m o­ że... ale ja nie rezonując jako artylerzysta powiadam simpliciter, com widział, że Jego Cesarska Mość spudłowała na p ięk ne”, (s. 71 - 72)

K rótką, ale w ym ow ną w zm iankę poświęcił F redro M uratow i. J e st to fragm ent relacji o poleceniach, jakie oficer sztabow y pełnił podczas b itw y pod Lipskiem :

„Posłano m nie uwiadomić króla neapolitańskiego, że brygada m łodej gwardii wzmocniła księcia Poniatowskiego. — No, już to wyznać muszę szczerze, że kto w czasie boju szukał Murata, temu zimno być nie mogło. Ten człowiek lazł w ogień i szukał guza eon amore”. (s. 96)

Jakoż to poszukiw anie M u rata było jed ny m z czterech w ypadków , kiedy śm ierć najbliżej zajrzała w oczy autorow i, rozum ie się — ja k za­ znacza F redro — od kuli arm atn iej, „bo karabinow ych któż spam ięta, co brzęczą, gwiżdżą, szum ią jak chrząszcze na w iosnę” (s. 95).

O pow iadanie F red ry o b fitu je w liczne szczegóły, dotyczące w y b itn y ch osobistości ówczesnej arm ii francuskiej, ale nie będziem y tu ta j tego ro ­ dzaju inform acji przytaczać. Isto tna jest tylko reflek sja, k tó ra stanow i podsum ow anie dorobku dziejowego epoki napoleońskiej:

(6)

— 29 —

„Gdzież jesteście zw ycięskie roty? Wodzowie? Gdzie jesteś, potęgo, dla której s-trumieni krw i lało się 'tyle? Zwycięzcy i zw yciężeni, upokorzeni i tryum fatorzy ■znikli jak słońce, co zaszło przed chw ilą, jak zniknie świeca, co stoi przede mną. — Cóżeście po sobie zostaw ili światu? — N iew iele, n iew iele.” (s. 86)

Skupm y więc uw agę n a tym , co Fredro n am kom unikuje o polskich uczestnikach ówczesnych w ydarzeń. Na czoło w ysuw a się oczywiście po­ stać księcia Józefa Poniatow skiego. F redro nie przy znaje m u w yb itny ch zdolności jako wodzowi, i była to wówczas opinia powszechna, ale stw ier­ dza, że pociągał silnie ku sobie serce żołnierza. Zachw ycał W szystkich odwagą, postaw ą, ruchem , sposobem w y rażan ia się — w szystko było

w nim czysto narodow e:

„Na dzielnym koniu, dzielny jeździec, niezgiętego męstwa, św ietnego honoru, pięknej postaci, wąs czarny, czapka na bakier, był ideałem polskiego wodza. Gdy­ by był 'nad brzegiem piekła krzyknął: Za mną d z ie c i!— w piekło skoczono toy za nim. W innych zaś chwilach życia urzeczyw istniał wyobrażenie wyniosłych, czystych i pięknych cnót rycerstwa... — W ejrzenie jego było nad w szelkie pojęcie ujm ują­ cym, głos przyjemny, uśmiech pełen duszy, pełen w ym owy, ten, kogo nim obdarzył, zdawał się słyszeć słowa pociechy i zachęty: Znam cię... dobrze, bracie! Honor i Ojczyzna.” (s. 138)

Fredro wiedział, jak ą rolę odegrali niek tó rzy uczestnicy w ojen napo­ leońskich później, w p ow staniu listopadow ym , i pew nym i szczegółami przygotow uje nas do tego, co m iała ujaw n ić przyszłość. Bardzo ch arak ­ tery sty czny pod ty m względem jest opis rew ii, podczas której resztki w ojska polskiego — już oddane pod kom endę Księcia K onstantego — m iały defilować przed cesarzem A leksandrem :

„Na całej linii panowała głucha cisza, a kiedy później jenerał Krukowiecki krzyknął: — Niech żyje cesarz! — słabe tylko obudził echo. Komu tylko prawe serce biło pod polskim jak i rosyjskim mundurem, ten m usiał bolesnego doznać uczucia, słysząc ten okrzyk, w którym szczerości, Bogu dzięki, być nie mogło. Gdyby był szczery, byłby razem i podły. — Zrobiliśmy kilka obrotów. Dwernicki także nie bardzo à propos kazał obejść oddziałowi swoich krakusów i z okrzykiem natrzeć z tyłu. — Na kogo? — Niby na nieprzyjaciela, ale sztab rosyjski zanadto dobrze jeszcze go udawał, dlatego zdaje mi się, miarkując po twarzach, że ta n ie­ spodzianka nie najlepsze na wszystkich zrobiła wrażenie. N iejeden może spytał się w m yśli: czy to żart, czy to prawda? — ... Potem było śniadanie u jenerała Krasińskiego (o którym jak o Ryczywole zamilczeć w olę — to jest o jenerale).” (s. 88)

Sporo m iejsca poświęca F redro jenerałow i Rożnieckiem u, jako dosko­ nałem u kaw alerzyście i św ietnem u dowcipnisiowi, ale nie k ry je z gory­ czą, że n ik t w arm ii polskiej za czasów napoleońskich nie przeczuł w ów ­ czas jego haniebnego końca.

Ale cokolwiek by się czytelnik dow iedział o ch arak terze i postępkach tych czy innych jednostek, w szystko to blednie w obec obserw acji, jakie F red ro porobił na tem a t psychologii zbiorow ej narodów . A m iał k o n tak ­ tów różnych sporo zarów no ze sprzym ierzeńcam i, ja k i z przeciw nikam i. Zacznijm y od Francuzów , bo tu m iał najw ięcej do powiedzenia.

(7)

Stw ierdza więc opisując jed en incydent bitew ny, że Francuzi bili się z honorem i m ęstw em tak, ja k się Francuzi bić zw ykli (s. 109). Nie m a dość słów podziw u dla b o h aterstw a saperów francuskich, gdy n a p ra w ia ­ jąc załam ane m osty n a Berezynie w stępow ali w lody tej rzeki i życie swoje za pom ost kładli. W iedzieli, że zginą, ale nie cofnęli kroku, choć nie mieli do w zniesienia swojej odw agi n a w e t oporu nieprzyjaciela. Ale n a j­ w ażniejsza obserw acja, jak ą czyni, brzm i w ręcz rew elacyjnie, zwłaszcza dia nas, którzy patrzyliśm y na klęskę F rancji podczas drugiej w ojny światow ej. F redro pozw ala zrozumieć, dlaczego arm ia fran cu sk a w 1940 r., św ietnie uzbrojona i chroniona lin ią M aginota, tak łatw o uległa ofensy­ wie niem ieckiej. Pisze tak:

„Żołnierz francuski, dzielny w boju, rzadko kiedy w ypełnia rozkazy jako śle­ pa część całości, ale zawsze jako m yślące indywiduum. Nikt nie zgadnie, w ilu francuskich tornistrach leży patent na pułkownika, jenerała albo marszałka. W armii francuskiej nie ma żołnierza, który by, tak jak w rosyjskiej lub austriac­ k iej, 'uważał rangę oficerską za niepodobną do osiągnięcia. Ale ta sama indyw i­ dualność chwalebna w boju, gdzie zw ykle w ięcej diuisza niż ręka zw ycięża, staje się w obozie i w marszu, zw łaszcza odwrotnym, 'trudną do ujęcia w Ikarby d y ­ scypliny zapewniającej trw ałość szeregom. Wojsko francuskie trzeba aby szło z boju w bój, inaczej rozpływa się, niknie nie tyle w ogniu, ale przez ciągłe odstę­ powanie sztandaru w celu osobistej korzyści.” (s. 165 - 166)

U zupełnieniem tego spostrzeżenia jest inform acja, że Francuzi odzna­ czają się jakąś pasją niszczycielską:

„więcej niszczą niż biorą lub brać lubią. W domach tłuką co mogą. W stodo­ łach ognie zakładają. Gdzie łan zboża, wjeżdżają w środek, więcej w ytłuką niż spa­ są, niepamiętni, że może za parę godzin ich w łasne wojsko furażu tam szukać bę­ dzie.” (s. 93)

Z ironią stw ierdza F redro ich zarozumiałość. J a k wiadom o, koło roku 1330 F ran cja dokonała podboju A lgieru i a u to r T rzy po trzy w ybiegając w przyszłość zaznacza, że Francuzi zawsze w szystko n ajlepiej w iedzą, i teraz n aw et w A lgierii A rabów uczą po arabsku (s. 109).

Św ietnym dopełnieniem ch a ra k te ry sty k i Francuzów je st porów nanie ich z kozakam i, bo ty m m ianem nazyw a F redro rosyjską konnicę:

„Dla Francuza kozak jest najnieznośniejszy. Francuz m ówi do kozaka: — Daj mi zgotować moją zupę, bo bez zupy obejść się nie mogę, a potem bić się z tobą będę, póki zechcesz. — Kozak zaś odpowiada: — Bić się nie lubię i nie będę, ale nie dam ci ani jeść, ani spać póty, póki strudzonego nie chwycę bez niebezpieczeń­ stwa. — Francuz lekkom yślny, kozak roztropny. Francuz nie dba i o życie, jeżeli ja ciągłą strażą i ciągłym postem chronić trzeba. Kozak i trzy dni jeść nie będzie. Byle miał kawał chleba, nie stoi o gotowaną strawę, w szystko zniesie, byle n ie­ bezpieczeństwa uniknąć. Francuz porzuca swoją kolumnę, idzie sam nie w ie gdzie i którędy powróci. Kozak ma niepojęty talent orientowania się, nigdy nie zapuści się tam, skąd cofnąć się nie można.” (s. 166)

W ynikiem tej różnicy charak terów było, że w ojsko francuskie, n ie ­ ustraszone w boju, lękało się napaści kozaków, a słowo: Cousaques, jeśli się rozległo, jako okrzyk ostrzegaw czy, w yw oływ ało panikę: podczas od­

(8)

— 31 —

w rotu Francuzów spod M oskwy kozacy n a lekkich koniach, naw ykłych w raz z nim i do zim na i głodu, łatw ą m ieli spraw ę z dezorganizow anym i rozłażącym się we w szystkie strony przeciw nikiem .

P aralela: Francuz — kozak, niejed n o k ro tn ie w y pad a n a korzyść tego ostatniego i pod w zględem m oralnym . F redro przyznaje, że Rosjanie m ieli pow odów 'do zem sty niem ało, a jed n ak — jako jeniec — w yjąw szy pierw sze zetknięcie się, n a ubliżające obchodzenie się żalić się nie mógł. Zwłaszcza starzy kozacy, obdarłszy p ierw ej, to się rozum ie, i przeciąg­ nąw szy raz nahajem , byli potem dla jeńców z tym poszanow aniem , ja ­ kiego nieszczęście głośno się dom aga, a którego Niem cy zupełnie nie ro ­ zum ieją. N atom iast Francuzi odnoszą się do jeńców ze sk rajn y m egoi­ zmem: żaden nigdy nie zniew aży jeńca, ale gotów dać m u um rzeć z gło­ du.

W przeciw ieństw ie do tego w izeru n k u duchowego, jaki F red ro daje 0 F rancu zach i R osjanach, ocena P ru sakó w je st k ró tk a i w ym ow na: „ P ru ­ sak zniew aża osoby, ja k tylko m oże to bezkarnie uczynić — zem sta w nim góruje. P rusacy są ludzie, o k tórych m ów ią: q u ’ils crachent sur le cada­

v re” (s. 93). Gdy pod V itry ułan i polscy w zięli do niew oli cały podjazd

pruski, w m gnieniu oka Polacy złożyli kilkadziesiąt franków dla jeńców. O ficer p rzyjął je z w iększym zdziw ieniem niż wdzięcznością, bo P rusak dla podobnego stosunku do człow ieka nie m a najm niejszego zrozum ie­ nia (s. 104).

W ym ieniony przed chw ilą incy d ent pozw ala nam przejść do rozw a­ żań F re d ry n ad naszym ch arak terem narodow ym . Mściwość nie jest naszą cechą i w tym punkcie zbiegają się w jedno spostrzeżenia au to ra Pana

Tadeusza i au to ra Z em sty. W przeciw ieństw ie do Francuzów Polacy po­

su w ają daw ną szlachetność ry cersk ą ledw ie nie do zbytku. Dla Polaka zwyciężony i bezbronny je st św iętą, n iety k a ln ą osobą. Zaledw ie pierw szy zapał ostygnie, podzieli się z nim w szystkim , co posiada, w ypiłb y z nim 1 „kochajm y się” , byle było czym (s. 104).

Cecha ta m a jed n a k sw oje niebezpieczeństw a, jeśli naród znajduje się w niewoli. Polak będąc z nieprzyjacielem łatw o o nieprzyjaźni zapomina. Idea dziedzicznej zem sty, ta k częsta u in n y ch narodów europejskich, jest dla Polaka m ęczącym uczuciem. W ynikającem u stąd niebezpieczeństw u F redro chciałby przeciw staw ić pew ną m oraln ą postaw ę narodu ujarz­ mionego w stosunku do ujarzm icieli. Jego zdaniem Polak

„w stosunkach zaś ze swoim i władzam i zachowywać się musi tylko biernie, s',ać zawsze przed nimi jak kamień grobowy zamordowanego, jak opoka, której nie zmiękczą pieszczotliw e słowa albo rozgrzewają lubieżne uściski... Kajdany i uśmiech znać się nie powinny.” (s. 207)

Słow a te zostały podyktow ane przez obserw ację, że w zaborze a u ­ striackim szlachcie polskiej, d aw nym senatorom Rzeczypospolitej i elek­

(9)

torom królów, rzucono różne szychow ne grafostw a, baronostw a, szambe- laństw a — w ia tre m nad ęte p stro k a te pęcherze, któ ry ch nie ceni ten, co daje, w stydzi się ten, co bierze, a drw i, kto w Boga w ierzy. A rystok racja w G alicji jest słow em bez treści, jest klinem w bitym m iędzy większość szlachecką i tych, co za a ry sto k ra c ję chcieliby uchodzić (s. 207).

Tu dotyka F redro jednego z najcięższych problem ów naszego życia w epoce niew oli, a m ianow cie trudności zespolenia się szlachty z innym i w arstw am i naszego społeczeństw a w jedno ciało narodu. Szlachta nie chciała szukać now ych źródeł potęgi za ciasnym , aczkolwiek bohaterskim zakresem szlachectwa, nie sta ra ła się, ja k niegdyś, ta k i teraz, stopić się z ludem w jed n ą całość. Te refleksje zostały podyktow ane zarów no reak­ cją społeczeństw a galicyjskiego n a w ejście w ojsk polskich do Lwowa w 1809 r., ja k i w nioskam i, jak ie F red ro w ysnuł w późniejszych latach z przebiegu pow stania listopadow ego (s. 205 - 206).

M arzeniu swem u, aby szlachta zb ratała się z ludem , dał w y raz w sce­ nie, k tóra je st czymś pośrednim m iędzy poetycką fikcją i w spom nieniem rzeczy n ap raw dę przeżytej. Było to w 1809 r., gdy jako szesnastoletni chłopiec jechał chłopskim wozem w k ieru n k u obleganego przez wojsko polskie Sandom ierza, aby się zgłosić do polskich szeregów. Cisza lasów i powolne tem po jazdy uśpiły w reszcie zarów no woźnicę, ja k i młodego pasażera; F redro sn u je swoje w spom nienie:

„I kto wie, czy sny nasze, w yparte z przeciwnego, a przynajmniej z nierów ne­ go usposobienia duszy, z tak odległych od siebie uczuć nie spływ ały w świecie ułudy w jaki jeden wspólny zakres. Może mnie śniło się, że sparłem się na chło­ pku jak na bracie. Może on marzył, że jął mnie w objęcie jak brata, że z ufnością w łączne siły spoglądaliśm y spokojnie w jutrzenkę, co ponad odłogi, zwaliska, cmentarze ozłacała nowe, nowego kształtu budowy.” (s. 141)

Rozw ażania F re d ry o polskim c h arak terze narodow ym u zupełnijm y wreszcie pew nym spostrzeżeniem , k tó re znowu zbliża T rzy po trz y do

Pana Tadeusza, aczkolw iek nie m a tu mowy o jak iejś genetycznej zależ­

ności jednego^ dzieła od drugiego, tylko zbieżność podytkow ana w iernym odtw orzeniem rzeczyw istości :

„Zarzucają Polakom, że są niesforni, że trudno nimi rządzić. Mnie się zdaje, że bardzo łatwo, byle rządzić z konia i z szablą w ręku. Więcej natchnienia niż rozwagi zwykliśm y słuchać. Zgromadzamy w jedną osobę w szystkie nasze w ym a­ gania, całe nadzieje nasze, w niej zam ykamy całą sprawę. Czynimy ją poniekąd fatum naszym. Nim był Kościuszko, Poniatow ski i charakteru tylko Chłopickiemu, a talentu Skrzyneckiemu nie dostawało, aby się utrzymać na szczycie, na które ich barkami narodu parło przeznaczenie. Dlatego to każdy upadek podobnej gwiazdy roztapia od razu łączący nas cym ent, ogół rozkłada się w cząstki. Rozumowania wyradzają się w zatargi i trwają, póki jaka nowa iskra nowego entuzjazmu nie zapali i na nowo nie zacznie lutować. Nie mamy w sobie w ielkiej w zajem nie przy­ ciągającej się siły, przeciwnie, antyłączne usposobienie jest główną naszą wadą... Dlatego gw ałtow ny tylko wir może łączyć rozstrzelone siły.” (s. 135)

(10)

— 33 —

P u n k tem w spólnym ty ch rozw ażań z fabułą Pana Tadeusza jest stw ierdzenie, że n aty ch m iast w ydobyw am y z siebie zdolność do szyb­ kiego i zorganizow anego działania, gdy jego cel jest bliski i jest ktoś, kto ów cel może zbiorowości polskiej sugestyw nie narzucić. W iadomość: „Niedźwiedź, m ospanie” w p raw ia soplicowskie grono w błyskaw iczne przygotow ania do w yp raw y, której wodzem obrany zostaje bez ja k ie j­ kolw iek uprzedniej dyskusji W ojski, jako ten, co w spraw ach polowania cieszy się niezachw ianym a u to ry tete m najbliższego otoczenia. N a odw rót — pro jek t zorganizow ania akcji zbrojnej na tyłach arm ii rosyjskiej, w y ­ m agający czekania n a odległą n a razie chwilę, w ielu przem yśleń i przy ­ gotowań, zostaje porzucony pod w pływ em dem agogicznej przem ow y G er­ wazego na rzecz łatw ego i bliskiego do zrealizow ania celu: „H ajże na Soplicę.” Oczywiście to, co F redro u jm u je w ram y w ydarzeń historycz­ nych, zostaje pokazane w Panu Taduszu w m ikrokosm osie zaściankow ych spraw i konfliktów w zapadłym , p row incjonalnym środow isku, ale sama istota p rzejaw iającej się w obu w ypadkach cechy narodow ego c h ra k teru

pozostaje ta sama.

W dotychczasow ych uw agach o T rzy po trzy zostały u w ydatnione ele­ m enty treściow e, dotyczące najbardziej istotnych zagadnień ówczesnych w ydarzeń dziejowych. Omówić w szystko, co Fredro w ty m zakresie daje, nie jest rzeczą m ożliw ą w k ró tk im studium , którego celem m a być uw y­ datn ienie w yjątko w ej w artości tego dzieła, ale nie om ów ienia całej jego zawartości. P oprzestanę więc n a w ym ienieniu, że u tw ó r F red ry przy ­ nosi bardzo w iele cennych uw ag o tw o rzen iu się arm ii K sięstw a W ar­ szawskiego, w strząsający opis niedoli jeńców p rzetrzy m y w an y ch w W ilnie po rozbiciu arm ii N apoleona w ycofującej się z Rosji, w zruszające w zm ianki 0 m ieszkańcach W ilna, k tó rzy starali się ulżyć los owym jeńcom , ocenę kam panii 1809 r. i w iele innych spraw szczegółowych, k tórych tu om a­ wiać nie sposób.

Przejdźm y zatem do ty ch kart, na któ ry ch a u to r starał się utrw alić w spom nienia swego dzieciństw a i obraz swej domowej ojczyzny. A dresu­ jąc niekiedy te rzeczy do w łasnych dzieci tłum aczy się przed nim i, że pisze o spraw ach, które m ogą ich nie interesow ać:

„Ale co to w as obchodzić może, moje dzieci, co obchodzi kogokolwiek, że niegdyś, gdzieś w Nienadowy [majętność ojca m atki autora] tlało jakieś życie przez lat dziewięćdziesiąt spokojnym płomykiem, że zgasło jak nocna lampa bez śladu 1 odgłosu? Co to obchodzić może? A jednak wam opowiadam... Ach, więcej ja do siebie niż do was mówię. Przebaczcie egoizm owi, bo to tak miło, tak lubo w pa­ trzyć się czasem w jaką gwiazdeczkę, co nam gdzieś z dalekiej przeszłości zdaje się przymrugiwać przyjaźnie.” (s. 179)

Tak się uspraw iedliw iał a u to r T rzy po trzy przed sw ym i dziećmi, ale m y zaw dzięczam y jego egoizmowi ty le plastycznych obrazów domowego życia ówczesnej szlachty, tyle przepysznych sylw etek ludzkich, różnych

(11)

prow incjonalnych oryginałów , i ty le anegdot, że m ożna by te w spom nie­ nia wielkiego pisarza czytać bez końca i żałować, gdy dotarliśm y wreszcie do ostatniej stronicy. Bo F redro pisze o swoim k raju lat dziecinnych nie­ co innym i słowami, niż Mickiewicz w Epilogu do Pana Tadeusza, ale chy­ ba nie m niej w zruszającym i:

„Ach, tak jest, m iejsce urodzenia jest świętością dla serca, jest księgą, w któ­ rej człowiek czyta aż do śm ierci dzieje swojego szczęścia, bo dzieje Lat dziecin­ nych. Sad za domem, ścieżka przez łąkę, kładka na strumyku, w szystko to rozdzia­ ły żywota oblanego św iatłem nieprzebranej m iłości rodzicielskiej.” (s. 186)

Z perspek tyw y lat mógł też F redro patrzeć na swe w ychow anie nie tyle z rozrzew nieniem , co z hum orem przebaczenia. Gdy c h arak tery zu je ówczesnych nauczycieli domowych, tzw. guw ernerów , sta je nam przed oczami historia kształcenia się M ikołajka D ośw iadczyńskiego pod k ie ru n ­ kiem cudzoziem skich oszustów, co udaw ali fachow ych wychow aw ców , a byli nieukam i i blagieram i. F redro nie szczędzi dla nich słów ostrego potępienia, nazyw a ich wręcz boską plagą. Taki g u w e rn e r uczył w ielu rzeczy, często m uzyki i ry su n ku , a sam m ało co um iał. Je śli był nim ja ­ kiś em igrant francuski, to poza w łasnym językiem w iele nauczyć nie mógł. Oni nie posiadali żadnego system u dyd akty ki czy w ychow ania, d la­ tego każda zm iana g uw ern era była zm ianą sposobu i porządku w naukach. Każdy now y nauczyciel zaczynał od potępienia wszystkiego, co jego po- porzednik próbow ał robić.

F redro ch arak tery zu je kilku swoich kierow ników w ychow ania i w y ­ kształcenia, ale najw ięcej uw agi poświęca niejakiem u Płachetce. A po­ strof uje go w słowach:

„O Płachetko! niech ci Bóg, przed którym już stoisz, przebaczy, ale ja nie mo­ gę, żeś mój czas najpiękniejszy, od 807 do 809, zabił, zamordował bez litości. K sią­ żki w rękę nie wziąłem . Jeżelim czytał, to romanse. Mój ojciec, zajęty interesam i [...] rzadko bawił w domu... Odpowiedzialność w ięc cała ciążyła na panu Płache;ce. Pan Płachetko nic nie robił, nie robiłem i ja nic. Polowałem i jeździłem konno.” (s. 172)

W ym ieniony P łachetko nie był jed y n y m nauczycielem A leksandra, drugim był pew ien m uzyk, k tó ry przez c ztery lata uczył chłopca m uzyki, choć ten ostatni nigdy zrozum ieć nie mógł, czego w łaściw ie od niego żą­ dają.

Mimo tak niedoskonałego w ychow ania i kształcenia m łody A leksan­ der bardzo wcześnie poczuł ciągoty do twórczości literackiej, ale co o niej wiedział, to ilu stru je pew ien incydent, k tó ry m u się w yd arzy ł już w cza­ sie służby w ojskow ej. N apisał bowiem pew ien hum orysty czny w ierszyk, który zrobił w pu łk u furorę. Ale nie wszyscy byli tym u tw orem zachw y­ ceni —

„... jeden z kolegów, Dąbrowski (zginął pod Możajskiem), w ziął mnie na stro­ nę i zwrócił moją uwagę, że w kilku wierszach nie ma średniówki. —

(12)

Średnio-— 35 Średnio-—

wki!... Co to średniówka? — zapytałem. Dąbrowski w ytłum aczył, i to była pierw­ sza oraz jedyna nauka rym otwórstwa, którą w życiu otrzymałem.” (s. 175)

Z apam iętajm y to w yznanie: pierw sza i jed y n a n au k a teorii litera tu ry , jak ą przyszły au to r Z e m sty otrzym ał; jest to najlepsza odpowiedź dana w szystkim , co chcą gw ałtem w tłaczać go w ram y takiej czy innej szkoły literackiej, podczas gdy F redro — jak to ostatnio w ykazał Bogdan Za­ krzew ski — nie jest ani klasykiem , ani rom antykiem , tylko i jedynie sobą, jak ów kot u K iplinga, co zawsze sam n a spacer chodzi.

K arty T rzy po trzy, w ypełnione w spom nieniam i dzieciństw a F redry, roją się od anegdot, zwłaszcza m yśliw skich, i przynoszą — jak to wyżej w spom niałem — znakom ite p o rtre ty ludzi owego regionu i owych cza­ sów. W Panu Tadeuszu zjaw ia się w yrażenie: „o statn ie egzem plarze” sta­ rodaw nej Litw y, a tu F redro obszernie ch arak tery zu je niejakiego K rzy­ żanowskiego, którego nazyw a „może ostatn im egzem plarzem ” dw oraka, pieczeniarza, w yjadacza daw niejszych czasów. Pół błazna, pół szlachcica, wszędzie był domowym, um iejącym baw ić ludzi opow iadaniam i, o k tó ­ rych wszyscy wiedzieli, że w nich albo słowa p raw d y nie ma, albo bardzo niew iele. A jed n ak trzeb a słyszeć takiego im prow izującego łgarza, aby pojąć, jaki w dzięk m ają te długie i szerokie, a co krok p rzeplatane epizo­ dam i opow iadania. F red ro w yjaśnia tajem n icę oddziaływ ania podobnych łgarstw :

„Niechby kto spróbował pisać słowo po słow ie, co taki Krzyżanowski rozpo­ wiada, i niechby potem kem u odczytał, a pewnie znaleźliby obadwa, że słuchana z upodobaniem powieść jest tylko nudną i bez sensu ramotą. Skądże to pochodzi? Oto brakuje św ieżości improwizacji, uniesienia rzetelnego, mimiki stosownej, f i­ gury charakterystycznej opowiadacza, a nade w szystko jego wiary, że wiarę wzbudza w słuchaczach. Słowem , trzeba prawdy kłam stwa, aby kłam,stwo zająć mogło.” (s. 190)

Fredro pisał te słow a m ając już za sobą ogrom ną większość swych najznakom itszych kom edii i dlatego tra fn ie ocenił efekt w y w ieran y przez gaw ędziarzy ty p u Krzyżanow skiego. D ostrzegł w nim przede wszystkim św ietnego aktora, k tó ry całym zespołem środków ekspresji poza języko­ wej um ie oddziałać n a słuchacza, choć m u przekazuje bezw artościow ą treść zaw artą w słowie.

Doszliśmy w’ ten sposób do zagadnienia, jaki był stosunek F red ry do lite ra tu ry w św ietle takiego u tw o ru ja k T rzy po trzy. Pośrednie aluzje do dzieł literackich są tu n a d e r częste, ale do jakich autorów i dzieł n a ­ w iązują? D odajm y, że w swojej ogrom nej większości m ają one ch arak ter żartobliw y.

O jakim ś kontakcie z H om erem świadczy w zm ianka, że a u to r z po­ w odu kłopotów, jak ich nabaw ił go ord y n an s O nufry, chce śpiewać „A chilla gniew zgubny” . O łatw ych nom inacjach n a podporuczników ' podczas form ow ania arm ii K sięstw a W arszaw skiego m ożna było

(13)

powie-dzieć z P lau tem : „A więc, panie oficerze, co n ie jesteś żołnierzem ” . 2 0 znajom ości K upca w eneckiego w nioskujem y z następującej sceny p od­ czas odw rotu z M oskwy: ’

„Widziałem konie gryzące z bolu skamieniałą ziem ię, którym jakiś Szylok (sic!) nowy wykroił z uda parę funtów mięsa, skąpił jednego uderzenia nożem, 1 w łaśnie wtenczas, kiedy dobrodziejstwem było” (s. 100)

N ajwięcej naw iązań do lite ra tu ry francuskiej. Do Fedry R acine’a trzy k ro tn ie; po raz pierw szy, gdy koń, n a któ ry m jechał, w yw rócił się, a noga jeźdźca została w strzem ieniu, ale na szczęście Tezeusz nie w ez­ w ał N ep tuna i N eptun nie podgonił, bo inaczej au to r T rzy po trz y byłby zginął jak H ipolit; po raz drugi, gdy cytując słow a H ipolita do Tezeusza: ,,Ainsi que la V ertu — la Crim e a ses d eg rés” uw aża je z przeproszeniem p ana R asyna — za nonsens, 'bo w y stępek kroczy po szczeblach, ale nie cnota; po raz trzeci, gdy w ym ienia nazw isko W incentego K opystyńskiego jak o tłum acza F edry i A ndrom aki.

Oczywiście Don Juana M olière’a m a F redro n a m yśli, gdy n am mówi, że w pew nej sytuacji kiw nął n a znak zgody głową, ja k K om andor, kiedy przy jm u je zaproszenie Don Ju an a.

Z pierw szej s a ty ry Boileau c y tu je słyn ny dw uw iersz: Je ne puis rien nommer si ce n’est par son nom, J’appelle un chat — un chat et Rolet un fripon.

Do lite ra tu ry niem ieckiej odnoszą się dw ie w zm ianki: jed n a o sło­ w ach księcia Alby do Don Karlosa, które m iały być w ielkim zgorszeniem dla u ltra k la s y k ó w 3; druga — to porów nanie nocnej jazdy oficera szta­

bowego do pędu b o h atera ballady B ü rg era Der w ilde Jäger.

P rzejdźm y do lite ra tu ry polskiej. M amy naprzód zacytow aną m ak sy ­ mę ulubionego im iennika, A ndrzeja M aksym iliana F red ry : „Pochlebstw o, chociaż się rzkom o odrzuca, sm ak uje przecie” . Złośliwą uw agę K ra sic ­

kiego o Ryczywole spotkaliśm y już, gdy była m ow a o W incentym K ra ­ sińskim. Z o peretki Bogusławskiego, której ty tu łu nie p o d a je 4, F redro cytu je śpiew kę jakiegoś m o ralisty: „Pochlebiaj a będziesz szczęśliw y” . Z lite ra tu ry nowszej cy tu je zdanie z w ierszy ka P a jg erta 5 i w reszcie p a ­ rodiuje Fary sa Mickiewicza, gdy opowiada, ja k go kiedyś poniosła ang iel­ ska klacz:

„Pędzę, Farys nowy... Konnica z drogi... karety z drogi... a kiedy już w ym in ą­ łem wszystko, co się ruszało, moja Ledi zatrzymała się i ja na niej.” (s. 164)

Bezim ienną aluzję do sty lu ów czesnych polskich recenzentów czyni F redro, gdy zacytow aw szy u ży ty przez kogoś w pew nej sytuacji w y raz d u ­

reń pisze: „Przepraszam za w yraz, ale historyczny — styl zaś zw iastow ał

już grzeczność teraźniejszych recenzentów ” (s. 127).

Że interesow ał się nie tylko poezją Mickiewicza, dowodzi fak t znajo­ mości w ykładów paryskich naszego poety. Chodzi w danym w y pad ku o pam iętn ik i jen e rała Kopcia. F red ro znał go osobiście i tw ierdzi, że póki

(14)

— 37 —

nie m ów ił o Syberii, gdzie w iele m usiał przecierpieć, robił w rażenie czło­ w ieka rozsądnego, ale gdy opow iadał o Syberii, tam była granica jego ro ­ zumu. G dy baw ił w Puław ach, księżna Izabela C zartoryska zleciła kilku osobom, aby uporządkow ały jego w spom nienia, ale to okazało się n iep o­ dobieństw em .

„I ten nieszczęsny — pisał Fredro — m iał zostawić pamiętniki!!! I Mickiewicz rozwodzi się nad nimi!! A jednak M ickiewicz żył z osobami, co znały bardzo dobrze jenerała Kopcia. Wierzże tu owoczesnym pisarzom. Nie, ówcześni mogą tylko m a­ teriałów dostarczać, a dopiero później sąd św iatły, oczyściwszy je z błędów m i­ m owolnych i błędów natchnionych duchem stronnictwa, może utworzyć Prawdę dziejów.” (s. 198)

Przytoczone tu aluzje do dzieł literackich każą nam zatrzym ać się na tych k a rta c h T rzy po trzy, które w iążą się z w łasną tw órczością F redry.

Z acznijm y od jednego w spom nienia o jego w łasnej psychologii tw ó r­ czości w czasach, gdy — jak m ówi — był niegdyś poetą. W ówczas kiedy m yśl ob fita przelew ać się zdaw ała ja k w oda przez kraw ędzie przepełnio­ nej czary, obstaw iał się krzesłam i, ażeby chcąc w stać od stolika trącić 0 nie i tak się zmusić do ponow nego zajęcia m iejsca przy stoliku. In a ­ czej, zryw ał się z m iejsca, biegał po pokoju, aż n a koniec m yśl jego, zbłąkaw szy się w śród m nóstw a skojarzeń, nie w iedziała ja k trafić do swego gniazda. Po co F redro naw iązuje do tego w spom nienia? Otóż po to, aby w yjaśnić m etodę w łasnej n a rra c ji w T rzy po trzy. Zdaniem jego 1 tym razem należałoby ta k postąpić:

„Należałoby otoczyć mnie jakową poręczą, bo mam brzydki nałóg, a co gorzej, wątpię, abym się kiedy poprawił, zbaczać nieustannie z mojej ścieżki za lada b ła­ watkiem , co gdzie zaświeci.” (s. 113)

U w aga ta upow ażnia raczej od odrzucenia hipotezy jednego z naszych kry ty k ó w (W acława Borowego), że F red ro skom ponow ał T rzy po trzy w zorując się na m etodzie S te rn e ’a 6, k tó ry w prow adza jednocześnie w iele w ątków narracy jn y ch , żadnego n a razie nie kończy i pow raca do nich po pew nym czasie, opow iedziaw szy po drodze rzeczy z danym w ątkiem nie związane. Otóż w T rzy po trzy jest tylko jed n a historia, k tó ra by do tej hipotezy pasow ała. Mam n a m yśli opow iadanie o białym kolistym płasz­ czu, który F redro spraw ił sobie w e Lwowie po powrocie z niewoli, a stra ­ cił w G otha, gdy go skusiło do w ygodnego przespania się łóżko, ale takie, jakiego od k ilk u tyg o d ni n aw et widzieć m u się nie zdarzyło. Czytam y na

s. 135:

„Zanurzyłem się wkrótce w puchu, nos mi tylko spłynął. Śpij zdrów, panie kapitanie, a my tym czasem powiem y, jaka była pod ten czas ogólna postać rzeczy.” Długo trw ało zreferow anie owej „ogólnej postaci rzeczy” , bo dopiero na s. 169 n a stę p u je w yjaśnienie, co było przyczyną u tra ty kolistego płaszcza. Ta przestrzeń tek stu od początku do jej końca w ypełniona zo­ stała ty lom a zboczeniam i ze ścieżki uporządkow anego opow iadania, że

(15)

że Fredro w yjaśnił uprzednio swój nałóg kojarzenia i nieskrępow anego uszeregow ania poszczególnych ogniw łańcucha w spom nień, chy b a nie musim y się w historii kolistego płaszcza dopatryw ać w pływ u auto ra, któ­ ry, w ielkie pytanie, czy był Fredrze znany. Z przytoczonej w yżej aluzji do Szajloka, k tó ry u F red ry nazyw a się Szylokiem, w idać, że i ze zna­ jomością Szekspira nie w szystko było w porządku, a skąd m iałoby się wziąć zainteresow anie Sternem ?

Na początku niniejszych rozw ażań w spom niałem , że opow iadanie F red ry o ludzich i zdarzeniach przeplatane jest n ieu stan n ie refleksjam i, k tóre skład ają się na jak ąś całość jego m ądrości życiowej i m oralistyki. Można by o ty ch p ierw iastkach treści T rzy po trzy napisać osobne stu ­ dium, ale na tym m iejscu ograniczę się tylko do jednej spraw y, o tyle ważnej, że ona się w iąże z bolesną decyzją F re d ry w ycofania się z nasze­ go ówczesnego życia literackiego.

Chodzi o to, czy zawsze jesteśm y obow iązani mówić bliźnim praw dę, ew entualnie to, co nam się praw d ą w ydaje. Fredro w y stęp u je tu prze­ ciwko tak zw anym w eredykom , którzy z m ów ienia ludziom praw dy chełpią się m ów iąc: „Pow iedziałem m u praw dę, aż m u w pięty poszło” . A utor T rzy po trz y odpow iada:

„Brawo! Ciąłeś jak chirurg, w puszczałeś sondę w ranę bez względu na boleść chorego. Ale czyż to cięcie było koniecznie potrzebnym? Miałżeś zaraz w drugim ręku kojący balsam?” (s. 74)

I teraz a u to r d a je dłuższą analizę psychiki ow ych w eredyków , którzy z tego rodzaju m ów ienia praw dy, a pytanie, czy rzeczywiście praw dy, czerpią poczucie w łasnej wyższości, rozkoszują się ciepłą kąpielą zadowo­ lenia z sam ych siebie. Tu n a stęp u je uspraw iedliw ienie autora, czemu

surow o ocenia działania tego ty p u ludzi:

„Proszę mi wybaczyć ten, że się tak wyrażę, gw ałtow ny wybryk przeciw w e­ redykom. Bo taki weredyk stąpił kiedyś na serce moje i zgniótł je raz na zawsze. Przyjaciel — stał się tłum aczem niby opinii powszechnej. Zapewnił mnie, że je­ stem nienawidzony. — Za co? — Nie wiedział, ale tak słyszał; zapewnił, że dąż­ ności moich dzieł są potępiane. — Dążności? Jakie? — Nie wiedział, ale tak sły­ szał... Odurzony odkryciem z ust tego, którego przyjacielem być mniem ałem , a za tym i o poprzednim zgłębieniu z jego strony wątpić nie m ogłem — opuściłem ręce i przestałem żyć i pracować dla św iata.” (s. 75)

Fredro odk ry w a tu przed nam i najbardziej bolesną i nig dy niezago- joną ranę, jak ą m u życie zadało. W raca do teji spraw y po raz drugi. Mó­ wiąc o tym , że zawsze prześladow ał go fatalizm błędnego rozum ienia jego w ypow iedzi, p rzek ręcan ia jego najczystszych zam iarów , postępków , które w yn ik ając z naszej indyw idualności ściągają n a n as ludzk ą niechęć, w yjaśnia, czemu przestał pisać:

„Połamałem m oje pióro autorskie, nie — jak m niemano — dla równie złego jak głupiego artykułu b e z i m i e n n i e ogłoszonego, bo autor przedał się obcej nieprzyjaźni, i to nieprzyjaźni za przyjaźń, za ważną nawet usługę. Porzuciłem

(16)

— 39 —

urząd, gdzie moja miłość własna mogła była ulec chęci ścigania za popularnością. Starałem się, jednym słowem , i zostałem „głupim dla św iata”. Ukryłem się w cieniu głupoty przed cięciem , a jeszcze nieznośniejszym brzękiem człowieczych komarów, trutniów i bąków, a jednak i w tym gęstym cieniu nie mogę uniknąć zetknięcia się zè światem , które staje się dla mnie dotknięciem elektrycznego drutu, przykrym a często i bolesnym. Oskarżać św iat cały — szaleństwo, oskarżać siebie — niesłuszność. Dalej w ięc milcząc i nie m yśląc, dalej po ostrej drodze, w ypchnię­ ty pielgrzym ie! Każdy dojdzie kiedyś do sw ego Eisenach, ale czy płaszcz znajdzie, t j w ielkie pytanie.” (s. 170 - 171)

O statn ie słowa odnoszą się do tego w spom nienia, że podróż z Gotha, gdzie zaspał i m usiał potem do Eisenach iść piechotą, skończyła się u tra tą

ulubionego płaszcza.

W brew tw ierdzeniu Fredry, że połam ał w łasne pióro, stw orzenie ta ­ kiego dzieła jak T rzy po trzy jest najlepszym dowodem, że pisał dalej, ale — ja k to się dziś zwykło mówić — pisał do szuflady; przestał praco­ wać dla św iata w ty m sensie, że się w ycofał z życia literackiego, nie d ru ­ kow ał now ych utw orów i nie w ystaw iał ich na scenie. U tra ta kontaktu z odbiorcam i jest dla każdego pisarza spraw ą najbardziej dotkliwą, ale tru d n o mieć do niego żal o tak w ielkie przew rażliw ienie. K ażdy p raw ­ dziwy a rty s ta m a świadomość, że w tym , co tw orzy, obnaża niejako przed św iatem swoje w nętrze. Czytam y w Now ym Testam encie przestrogę C h ry stu sa: „Nie m iotajcie pereł przed w ieprze” i jeśli jakiś a rty sta p rze­ żyj bolesne doświadczenie, że nad arem n ie odsłonił przed ludźm i to, czego oni dostrzec nie um ieli albo nie chcieli, jest rzeczą zrozum iałą, jeśli się w ted y zam knie w sobie i w n ętrza własnego przed nikim więcej nie po­

każe.

D zieje się tak zwłaszcza w tedy, gdy owo w n ętrze odznacza się w y ją t­ kow ą w rażliw ością m oralną. Z ilu stru jem y to przytoczeniem dwóch incy­ dentów , opow iedzianych w om aw ianej tu książce.

Je d e n wiąże się z histo rią u tra ty kolistego płaszcza. Cała w ina była po stronie Fredry, k tó ry zaspał w puchow ym łóżku, a jego gniew i żal sk ru ­ pił się n a o rdynansie O nufrym ; gdy bow iem po pieszej w ędrów ce z Go­

tha do Eisenach F redro spotkał swego sługę —

„Wtedy, wyznaję ze wstydem, w yznaję ze szczerym żalem, przestałem być człow iekiem , a s';ałem się zwierzęciem — uderzyłem niewinnego, uderzyłem mocno pomimo przekonania, że on nie mógł czekać na mnie z końmi w Gotha, że nie on w inien, iż zaspałem w niemieckich puchach, że pieszo podróżowałem i że płaszcz straciłem . Trzeba było zemścić się, zemścić się na niewinnym . Wierzcie mi, państwo, że tej czynności przebaczyć sobie nie mogę.” (s. 169)

T ak cierpi m oralnie F redro po 30 latach od chwili, gdy się ten incy­ dent w ydarzył, a przecież gdyby był człow iekiem o m niej w rażliw ym su­ m ieniu, m ógł o tej spraw ie nie pisać wcale.

P rzeko n ajm y się teraz, ja k ten człowiek reaguje, gdy w spom ina o pew ­ nej krzyw dzie jem u zadanej, krzyw dzie chyba większej niż owo uderze­

(17)

nie Onufrego. Rzecz dzieje się w czasie, gdy b rał udział w odwrocie spod Moskwy, a później przebyw ał w W ilnie jako jeniec i był św iadkiem n a j­ okropniejszych objaw ów ludzkiego egoizmu i okru cieństw a w w alce o utrzym anie w łasnego życia.

„Widziałem rannych rzuconych na drogę, bo zdrowszy, silniejszy zapragnął jego szkapy i powózki. W idziałem jeńców strzelanych, jeżeli który osłabł i dalej iść nie mógł. Widziałem budynki podpalone ze złości i zaw iści, że inni w nich pierwej znaleźli przytułek. Widziałem... tak, widziałem siebie, kiedy kolega, niby przyjaciel, przedał futro ze mnie, które mi był pożyczył, bo ich dwa zdobył w Moskwie. I ja głupi m yślałem, że cudze oddać trzeba, nie napiętnowałem go przynajmniej hańbą, zmuszając, aby m nie własną obnażył ręką. I teraz nie rzucę jego nazwiska wzgardzie poczciwych ludzi. Nie był zły. Nie wiedział, co czyni. Umarł — niech mu Bóg przebaczy, jak ja mu przebaczam — jak przebaczam z du­ szy — serca i innym, co m nie odstąpili w ciężkiej potrzebie.” (s. 100 - 101)

Sądzę, że zestaw ienie tych dwóch w spom nień d aje dostateczne poję­ cie o charak terze i w rażliw ości duchow ej au to ra T rzy po trzy.

Tyle uw ag nasunęło mi się przy czy taniu dzieła, k tó re urzek a przede w szystkim bogactw em swojej treści. N iew ątpliw ie silny położyłem tu n a ­ cisk n a elem ent cierpienia ludzkiego, odtw orzonego w ty m utw orze, ale w obrazie tam tej epoki, tak tragicznie zapisanej w h istorii naszego n a ro ­ du, owa bolesna treść w ysunęła się w moim osobistym odbiorze n a czoło. Nie zapom inajm y jednak, że w spom nienia te spisał kom ediopisarz i h u ­ m orysta, k tó ry w n ajtru d n iejszy ch naw et chw ilach um iał się zdobyć na hurnorystyczny d ystans w obec osób i w ydarzeń. T rzy po trzy to nie tylko odtw orzenie przeżyć naro du polskiego w latach 18 09- 1814, i n ie tylko przepyszne m alowidło obyczajowe epoki, gdy a u to r b y ł dzieckiem i do­ rastającym m łodzieńcem, ale także — ja k to zaznaczyłem — kopalnia anegdot, których hum or i komizm m usiał się u trw alić w pam ięci przysz­ łego au to ra najznakom itszych polskich kom edii. I te n m om ent przyczy­ nia się rów nież do odbioru T rzy po trz y jako jednego z arcydzieł lite ra ­ tu ry polskiej.

P r z y p i s y

1 Opieram się na tekście, chyba najpoprawniejszym, opracowanym przez K ry­ stynę Czajkowską i ogłoszonym w t. 13 Pism w szystkich (wydanie krytyczne pod redakcją Stanisława Pigonia, Warszawa 1968). W szystkie stronice podawane w nawiasach odnoszą się do tej edycji.

2 Trudno jest ustalić na podstawie przekładu, którym się posłużył Fredro, o jaką komedię tu chodzi. W ojskowi w ystępują w różnych komediach Plauta. W przekładzie Gustawa Przychockiego nie odnalazłem zdania, którego treść b yła­ by zbliżona do cytatu u Fredry.

(18)

— 41 —

5, w. 1412 - 1414). Komentarz Krystyny Czajkowskiej (wydanie cytowane, t. 13, cz. 2, s. 273 - 274).

4 Śpiewka pochodzi z opery heroikomicznej Herminia czyli Am azonki (muzyka Elsnera), Komentarz K. Czajkowskiej, tamże, s. 337.

5 Wiersz Józefa Kalasantego Pajgerta Tajemnica na jaw ie z tomiku pt. Sie­ lanki. Lwów 1817. — Komentarz K. Czajkowskiej, tamże, s. 300.

6 Hipotezę tę staw ia Borowy w znakomitym zresztą studium o T rzy po tr zy w zbiorze pt. Ze stu diów nad Fredrą. Kraków 1921.

Cytaty

Powiązane dokumenty

A preliminary search of library and museum holdings in Poland, USA and Great Britain showed that only The Art Col- lection of University Library in Toruń and Victoria &

- oceniamy treść merytoryczną, za którą można uzyskać 4 pkt ( za każde zdanie synonimiczne z kluczem przyznajemy po 1 pkt, maks... Strona 3 z 7 - oceniamy

Problem bywa sprowadzany do pytania, czy warunkiem koniecz- nym prawdziwości zdania o postaci „A jest B” jest zdanie o posta- ci „A istnieje” – czy prawdziwe orzekanie

For adiabatic rapid passage through a single resonance and in the presence of random nuclear fluctua- tions, the line shape is expected to be symmetric and the convolution of a

In Fig. 1a we depict emission spectra of the passivated samples and in Fig. 1b the average NC sizes before and after passivation, as a function of annealing temperature, for

Wytyczne podkreślają, że diuretyki tiazydopo- dobne powinny być preferowane u osób w podeszłym wieku, z  izolowanym skurczowym nadciśnieniem tętniczym jak również

Przybyszewski, „człowiek rzucający złe błyskawice odruchowego czynu, gestem pobudzający zbrodnię”, wymawiane przez Martę słowa: – ja się otruję, ja już tak dalej, tak

 The data presented in this article show ethnic differences in exposure to neighborhood disadvantage in childhood by using a very small spatial scale (i.e., 100  100 m grids) to