• Nie Znaleziono Wyników

Muzyka, głos, język

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Muzyka, głos, język"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Roland Barthes, Krzysztof

Kłosiński

Muzyka, głos, język

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 90/2, 5-9

(2)

Pam iętnik Literacki XC, 1999, z. 2 P L ISSN 0031-0514

R O L A N D BAR TH ES

M UZY KA , G ŁO S, JĘZY K*

Refleksje, jakie zamierzam wam przedstawić, m ają w sobie coś z paradoksu: chciałbym w nich złożyć wyjątkowy i szczególny hołd swojemu ukochanem u wykonawcy pieśni francuskich, którym był Charles Panzéra. Czemu ośmielam się wciągać uczestników Kolokwium o tematyce bardzo ogólnej, w coś, co jest może kwestią gustu, może czysto osobistym upodobaniem do śpiewaka, który nie występuje na scenie od co najmniej dwudziestu pięciu lat, który od roku nie żyje, i choćby dlatego większości z was jest nieznany?

Żeby się usprawiedliwić, a przynajmniej wytłumaczyć z postawy tak jawnie egoistycznej i n a pewno niezgodnej z obyczajami tych Kolokwiów, chcę przy­ pomnieć, co następuje: każda, ja k mi się zdaje, interpretacja, każdy dyskurs interpretacyjny opiera się n a założeniu wartości, na wartościowaniu. Wszelako owego fundam entu najczęściej nie dostrzegamy: idealizm lub scjentyzm każe nam ukrywać to założycielskie wartościowanie i pławić się w „ i n d y f e r e n c j i [braku różnicy] w a r t o ś c i w s o b i e l u b w a r t o ś c i p o w s z e c h n e j ” (Nietzsche, Deleuze).

Z owej i n d y f e r e n c j i wartości budzi nas muzyka. O muzyce nie m ożna się wypowiadać inaczej, tylko poprzez różnicę — wartościująco. Kiedy nam m ó­ wią, że muzyka, d ana muzyka, m a wartość s a m a w s o b i e albo na odw rót (co w końcu n a jedno wychodzi), że m uzyka ma wartość p o w s z e c h n ą , że każdą muzykę trzeba kochać — czujemy, jak ideologia okrywa swoim płaszczem tę najdelikatniejszą substancję wartościowania, jak ą jest właśnie muzyka: i oto mamy „kom entarz”. Ponieważ taki kom entarz jest nie do zniesienia, staje się widoczne, że to sam a m uzyka wymusza na nas wartościowanie, narzuca nam różnicę — pod groźbą obsunięcia się w pusty dyskurs o muzyce w sobie lub o muzyce dla wszystkich.

Bardzo tru d n o zatem mówić o muzyce. Wielu pisarzy umiało z powodze­ niem mówić o m alarstwie; żaden, jak sądzę, nie potrafił dobrze mówić o muzy-* Referat przedstawiony na konferencji w Rzymie 20 V 1977. O publikow any w: R. B a r t h e s ,

L'Obvie et l’obtus. Essais critiques III. Paris 1982. W przypisie do noty wydawniczej F. W a h l

wyjaśnia: „W jednym wypadku przekroczona została Barthes’ow ska reguła, by nie mieszać tekstów pisanych z m ów ionym i: chodzi o referat o Charles’u Panzéra w ygłoszony w Rzymie w 1977 r.; jako że dysponujem y tekstem do końca zredagowanym , który wydał się nam ważny, jednocześnie bowiem dopełnia wcześniejsze teksty o muzyce i ma znaczenie biograficzne”.

Tekst ten ukaże się w edycji Pism R. B a r t h e s ’a przygotowanej przez K. K ł o s i ń s k i e g o i M. P. M a r k o w s k i e g o dla W ydaw nictw a „K R”, które wyraziło zgodę na niniejszą publikację.

(3)

6 ROLAND BARTHES

ce, nawet Proust. Pow odem jest ogrom na trudność łączenia języka, którym rządzi ogólność, z muzyką, podporządkow aną różnicy.

Gdy więc czasem zaryzykuje się wypowiedź o muzyce, co dziś jest moim udziałem, nie wolno naukow o czy ideologicznie, a więc o g ó l n i e — stosując kategorię ogólności — „kom entować”, należy tylko otwarcie, czynnie potw ier­ dzić wartość i dokonać wartościowania. A moje W artościowanie muzyki pro­ wadzi poprzez głos, i to poprzez bardzo konkretny głos śpiewaka; znałem go i jego głos przez całe życie pozostawał niezmiennie obiektem mojej miłości oraz tem atem powracających rozmyślań, które często mnie wiodły poza muzykę, w stronę tekstu i języka — francuskiego.

Głos ludzki jest rzeczywiście uprzywilejowanym (ejdetycznym) miejscem różnicy: miejscem, które wymyka się wszelkiej nauce, nie ma bowiem takiej nauki (jak fizjologia, historia, estetyka, psychoanaliza), która wyczerpywałaby problem atykę głosu: sklasyfikujcie, skomentujcie muzykę pod względem his­ torycznym, socjologicznym, estetycznym, technicznym, a zawsze pozostanie ja ­ kaś reszta, jakiś suplement, jakieś opuszczenie, niedopowiedzenie, które samo siebie wskazuje: to głos. Ów zawsze r ó ż n y obiekt został przez psychoanalizę podniesiony do rangi przedm iotów pożądania, jako czegoś brakującego, czyli przedm iotów (a): nie m a na świecie takiego głosu, który nie budziłby pożąda­ nia lub wstrętu: nie m a neutralnego głosu — a jeśli niekiedy owa neutralność, ów bezdźwięczny głos się pojawia, budzi w nas przerażenie, jakbyśm y z trw ogą odkrywali jakiś świat stężały, w którym um arłoby pożądanie. Zawsze nasz stosunek do głosu m a charakter miłosny, co jest powodem, że właśnie poprzez głos promieniuje muzyczna różnica, przymus wartościowania, potwierdzania.

Mój stosunek do głosu Panzéry ma charakter miłosny: nie chodzi o jego surowy, fizyczny głos, ale o to, jak ów głos wnika w język, w nasz język francuski, jak o pożądanie: żaden głos nie jest surowy; każdy jest przeniknięty tym, co mówi. Ten głos kocham — całe życie go kochałem. M ając dwadzieścia dwa albo dwadzieścia trzy lata, pragnąc nauczyć się śpiewu i nie znając żad­ nego profesora, śmiało zwróciłem się do najlepszego wykonawcy pieśni z tam ­ tej międzywojennej epoki, do Panzéry. Człowiek ów zajmował się m ną z całą pobłażliwością, póki choroba nie przeszkodziła mi w dalszej nauce śpiewu. Od tam tej pory nie przestawałem słuchać jego głosu, dzięki rzadkim, niedoskona­ łym technicznie nagraniom : historycznym nieszczęściem Panzéry jest to, że królow ał jak o w irtuoz pieśni francuskiej w okresie międzywojennym i że żadne świadectwo owego królow ania nie dociera do nas bezpośrednio: Panzéra prze­ stał śpiewać w momencie, gdy pojawiała się dopiero płyta długogrająca, mamy go więc tylko n a płytach w ysokoobrotow ych albo na płytach przegrywanych, dalekich od doskonałości. W tych okolicznościach zawiera się właściwa im dwuznaczność: jeśli bowiem słuchanie jego płyt niesie dziś w sobie ryzyko zawodu, dziać się tak może zarazem dlatego, że nagrania są niedoskonałe, ale i, z szerszej perspektywy, dlatego że sama historia odmieniła nasze gusty, pow o­ dując zobojętnienie wobec takiego, niemodnego, sposobu śpiewania, także, patrząc bardziej od zewnątrz, dlatego że ów głos przynależy do mojego p o ­ twierdzenia, do mojego wartościowania, a może się przecież okazać, że jestem jedyny, który go darzy miłością.

Nie mamy, ja k sądzę, jakiejś historycznej socjologii pieśni francuskiej, tej szczególnej formy muzyki, jaka, z grubsza biorąc, rozwinęła się od G ounoda do

(4)

Poulenca, k tó ra swe imię zawdzięcza jednak trójce: Fauré, D uparc i Debussy. O w a pieśń (słowo niezbyt dobre) nie jest właściwie francuskim odgałęzieniem niemieckiej L ied: za sprawą rom antyzm u Lied, bez względu na kunsztowność formy, m a swój udział w jakiejś istocie niemieckości, która była zarazem ludo­ wa i narodow a. Tymczasem, jeśli m ożna się tak wyrazić, ekologia pieśni fran­ cuskiej jest inna, środowisko, w jakim się ona rodzi, w jakim się formuje i w ja ­ kim jest konsum ow ana, nie jest ludowe, a narodow e (francuskie) jest o tyle, że nie interesują się nią inne kultury; owym środowiskiem jest salon miesz­ czański.

Łatwo byłoby, ze względu na takie pochodzenie, odrzucić dzisiaj pieśń francuską lub przynajmniej przestać się nią zajmować. Ale Historia jest złożo­ na, dialektyczna, zwłaszcza gdy przechodzimy na plan wartości: co świetnie dostrzegał M arks, odrywając „cud grecki” od społecznej archaiki Grecji albo balzakowski realizm od teokratycznych przekonań Balzaca. Z pieśnią francus­ k ą powinniśmy zrobić to samo: szukać tego, czym mogłaby nas zainteresować pom im o swego pochodzenia. O to jak ze swej strony zdefiniowałbym pieśń francuską: jest to pole (lub śpiewanie) [/e champ (ou le chant)'], w którym celebruje się kulturalną francuszczyznę. W epoce, kiedy Panzéra śpiewa swoje pieśni, owa celebracja sięga kresu: język francuski przestaje być w a r t o ś c i ą ; ulega m utacji (której skutki nie są jeszcze ani badane, ani nawet świadomie postrzegane); dzisiaj rodzi się jakiś nowy język francuski, właściwie nie pod wpływem klas ludowych, ale klasy wiekowej (te klasy m arginalne dziś stały się rzeczywistością polityczną) młodych; istnieje, oddzielona od naszego języka, m owa młodych, której muzycznym wyrazem jest Pop.

W epoce Panzéry stosunek muzyki do dawnego języka francuskiego osiąga szczyt wyrafinowania, który jest tego wyrafinowania kresem. Pewien język fran­ cuski umrze — oto, co słyszymy w śpiewie Panzéry: w jego śpiewie przej­ m ująco lśni rozkład; schroniła się tu bowiem cała sztuka mówienia tym językiem: d y k c j a , któ ra pozostała u śpiewaków, nie zaś u aktorów, przez Komedię F rancuską wtłoczonych w jarzm o estetyki drobnomieszczańskiej, estetyki a r t y k u l a c j i , a nie w y m o w y , jak ą uznawał Panzéra (do czego jesz­ cze wrócimy).

M uzyczna fonetyka Panzéry zawiera, zdaje mi się, następujące cechy: 1) czystość samogłosek, w yostrzoną zwłaszcza w owej najbardziej francuskiej samogłosce: ü, samogłosce przedniej, rzec by można, i d ą c e j n a z e w n ą t r z (powiadają, że wzywa innego, żeby nam zawtórował), i w ś c i e ś n i o n y m é, które pod względem semantycznym służy nam do przeciwstawienia czasu przy­ szłego i trybu warunkowego, czasu przeszłego niedokonanego i prostego przeszłego; 2) delikatne i skończone piękno a, ze wszystkich samogłosek naj­ trudniejszej wówczas, gdy trzeba ją zaśpiewać; 3) chropow atość nosówek, tro ­ chę nieokrzesana i jakby drapiąca; 4) r, m a się rozumieć, przedniojęzykowe, ale nigdy nie naśladujące trochę niewyraźnego r przedniojęzykowego w gwarze chłopskiej, bo jest takie czyste, takie krótkie, że pozostaje w nim tylko sama i d e a artykulacji przedniojęzykowej, k tóra ma — symbolicznie — wydobyć męskość słodyczy, bez potrzeby wyrzekania się jej ; 5) w końcu patyna pewnych spółgłosek w pewnych m om entach: spółgłosek, w których wymowie zamiast spadku mamy raczej, by tak rzec, „miękkie lądowanie”, a zamiast wybijania akcentu raczej prowadzenie.

(5)

8 ROLAND BARTHES

T a ostatnia cecha jest nie tylko zamierzona, ale w dodatku zgodna z teorią samego Panzéry: to była część jego nauczania i tym (ową konieczną patyną niektórych samogłosek) posługiwał się, m ając w zamyśle (znowu) w a r t o ś c i o ­ w a n i e , aby przeciwstawić a r t y k u l a c j ę i w y m o w ę : artykulacja, powiadał, jest symulacją i wrogiem wymowy; należy w y m a w i a ć , w żadnym razie nie a r t y k u ł o w a ć (w opozycji do hasła, które obowiązuje w tylu szkołach śpie­ wu); artykulacja bowiem jest zaprzeczeniem l e g a t o ; chce każdej spółgłosce nadać tę sam ą intensywność dźwięku, podczas kiedy w tekście muzycznym spółgłoski nie zawsze są takie same: każda sylaba — nie wypadając z danego raz na zawsze w określonej postaci olimpijskiego kodu fonemów — powinna zostać wpasowana w sens ogólny frazy.

I tutaj, z postulatu w końcu technicznego, wydobywa się od razu cała doniosłość wyborów estetycznych (dodałbym też: ideologicznych) Panzéry. Bo rzeczywiście, artykulacja m a działanie szkodliwe, jako że w a b i o b i e t n i c ą s e n s u : służąc w intencji sensowi, stanowi jego gruntowne zapoznanie; z dwóch, zabójczych dla sensu, skrajności, którym i są rozwlekłość i deklam a­ cja, poważniejsza, bardziej obfitująca w następstw a jest ta ostatnia: a r t y k u ­ ł o w a ć , to wypełniać sens pasożytniczą jasnością, zbyteczną, choć nie będącą luksusem. To nie jest jasność niewinna; wciąga śpiewaka w bez reszty ideo­ logiczną sztukę wyrazu — czyli, mówiąc bardziej precyzyjnie, d r a m a t y z a c j i : linia melodyczna rozprasza się w okruchy sensu, w semantyczne wzdychania, w objawy histerii. N a odwrót, w y m o w a sprzyja doskonałem u zrastaniu się linii sensu (frazy) z linią muzyczną (frazowaniem); w sztuce artykulacji język, pojmowany błędnie jak o teatr, jako nieco kiczowate zainscenizowanie sensu, wdziera się w muzykę, przerywając jej w niewłaściwym momencie, nie w porę: język pcha się do przodu, jak natręt, muzyczny zawalidroga; w sztuce wymowy przeciwnie (jak u Panzéry) — m uzyka wchodzi w język i odnajduje w nim to, co muzyczne, miłosne.

Aby powstało to rzadkie zjawisko, kiedy muzyka wdziera się w język, po­ trzebna jest, oczywiście, określona k o n d y c j a głosu (przez k o n d y c j ę rozu­ miem sposób, w jak i głos zawiera się w ciele — lub w jaki ciało zawiera się w głosie). W głosie Panzéry zawsze najbardziej uderzało mnie to, że pomimo doskonałego opanow ania wszystkich niuansów, bez którego nie m ożna po­ prawnie odczytać tekstu muzycznego — niuansów wymagających najdelikat­ niejszego pianissimo i szeptu — głos ten zawsze pozostawał ostry, ożywiony prawie m etaliczną siłą pożądania: jest to głos podniesiony — aufgeregt (słówko Schumannowskie) — albo jeszcze lepiej : głos, który się napina. Prócz najbar­ dziej udanych pianissimi, Panzéra zawsze śpiewa całym ciałem, n a c a ł e g a r d ­ ło: jak wracający n a wieś gimnazjalista, który o g ł u s z a j ą c ą przyśpiewką chce w sobie zgłuszyć złość, przygnębienie i lęk. N a swój sposób Panzéra śpiewał g ł o s e m n i e u s t a w i o n y m . Co nam pozwoli zrozumieć, dlaczego, oddając co należne owemu ostatniem u rozbłyskowi mieszczańskiej sztuki pieś- niarskiej we Francji, Panzéra prowadzi do przew rotu w tej sztuce; śpiewanie bowiem g ł o s e m n i e u s t a w i o n y m to styl właściwy tradycyjnej pieśni ludo­ wej (dziś często ulukrow any przez nieodpowiedni akom paniam ent): Panzéra ukradkiem śpiewa pieśń salonow ą jak ludową piosenkę (zadawał zawsze ćwi­ czenia ze śpiewu zapożyczone ze starych francuskich piosenek). Także i tutaj

(6)

odnajdziemy tę estetykę sensu, k tórą tak kocham u Panzéry. Piosenkę ludową śpiewało się bowiem tradycyjnie g ł o s e m n i e u s t a w i o n y m dlatego, że liczyło się d o b r e z r o z u m i e n i e h i s t o r i i : opow iada ona o czymś, co muszę ode­ brać bezpośrednio; nie m a nic, oprócz głosu i słów: tego żąda piosenka ludo­ wa; tego żąda — wbrew narzuconym przez kulturę wybiegom — Panzéra.

Czym jest więc m uzyka? W sztuce Panzéry znajdziemy odpowiedź: jest pewną właściwością mowy. Ale tak ą właściwością, która nie podpada pod żadną z nauk o mowie (jak poetyka, retoryka, semiologia), ponieważ gdy mowa nabiera właściwości, uznaje się w niej to, czego nie wypowiada, czego nie artykułuje. W owym niewypowiedzianym znajduje sobie miejsce rozkosz, czu­ łość, delikatność, pełnia, wszystkie najsubtelniejsze wartości W yobraźni. M uzy­ k a jest tym, co zarazem wyrażone i zawarte w tekście implicite: wymówione (poddane intonacji), ale nie wyartykułowane: co zarazem wykracza poza sens i bezsens; co spełnione w owej s ig n i f ia n c e , k tórą teoria tekstu próbuje dziś wysunąć i zlokalizować. M uzyka — tak samo jak signifiance — nie podpada pod żaden metajęzyk, lecz tylko pod dyskurs wartościujący, pochwalny: pod dyskurs miłosny; każde „trafne” ujęcie — trafne, jeśli zdoła wypowiedzieć nie wypowiedziane nie artykułując go, wyjść poza artykulację ani nie cenzurując pożądania, ani nie uwznioślając niewysłowionego — każde takie ujęcie zasłu­ guje, by je zwać m u z y c z n y m . Coś może być warte tylko ze względu na swój potencjał metaforyczny; może na tym polega wartość muzyki: że jest dobrą metaforą.

Rzym, 20 m aja 1977

Cytaty

Powiązane dokumenty

„– Spodnie nie dotyczą kota, messer – niezmiernie godnie odpowiedział kocur, – Może polecisz mi, messer, włożyć jeszcze buty? Koty w butach występują jedynie

Jednak, jak twierdzi Edward Lipiński, powinniśmy tłumaczyć go następująco: „Na początku stwarzania przez Boga nieba i ziemi”, ponieważ w ten sposób wyraża się

Profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przyznaje, że młodzi ludzie w stolicy województwa

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Zasadniczo rzecz biorąc, współczesna praktyka projektowa w wymiarze designu doświadczeń została sprowadzona do totalitaryzmu semantyk, przeciwko któremu trudno się buntować,

— Postacie lekooporne — risperidon lub bupropion są dodawane alternatywnie do terapii lekami z grupy SSRI; w Stanach Zjednoczonych, według FDA [1], najpowszechniej stosowaną

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

Inne niesteroidowe leki przeciwzapalne (NLPZ) i kortykosteroidy: jednoczesne stosowanie innych niesteroidowych leków przeciwzapalnych lub kortykosteroidów o działaniu ogólnym