• Nie Znaleziono Wyników

Rozważania podkarpackie, czyli o wędrówkach bohatera "Dukli" i "Dziennika okrętowego" Andrzeja Stasiuka

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozważania podkarpackie, czyli o wędrówkach bohatera "Dukli" i "Dziennika okrętowego" Andrzeja Stasiuka"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

Natalia Słomińska

Rozważania podkarpackie, czyli o

wędrówkach bohatera "Dukli" i

"Dziennika okrętowego" Andrzeja

Stasiuka

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 97/4, 159-189

(2)

NATALIA SŁOMIŃSKA (Poznań)

ROZWAŻANIA PODKARPACKIE, CZYLI O WĘDRÓWKACH BOHATERA

„DUKLI” I „DZIENNIKA OKRĘTOWEGO” ANDRZEJA STASIUKA

Wędrowiec

Proza Andrzeja Stasiuka to zapiski wędrowca, podróżnika, który w swoich książkach zdaje relację z tego, co zobaczył, pomyślał, przypomniał sobie, czego szukał, co odnalazł... Opowieści włóczęgi wprost przyznającego: „Niewykluczo­ ne więc, że jestem Cyganem” (DO 123)1, i choć owo stwierdzenie, albo lepiej: życzenie, umieszcza we fragmencie będącym wyimaginowaną historią z czasów panowania Franciszka Józefa I, nie należy lekceważyć takiej wskazówki. Tym bardziej że Cyganie wielokrotnie pojawiają się na kartach dzienników podróży, a bohater jeszcze raz porównuje się do nich w Dukli: „Cyganie patrzyli na nas nieprzychylnie, chociaż niewiele się od nich różniliśmy. Też byliśmy biedni i też zabijaliśmy czas” (D 75). Cyganie - przedstawiani przez narratora zawsze w po­ dobny sposób - to ludzie, o których nie można nawet powiedzieć, że są pogodzeni z własnym losem, jaw ią się raczej jako bardziej (od przeciętnych śmiertelników) świadomi celu lub bezcelowości egzystencji. Prawdopodobnie z powodu tej wie­ dzy nie chcą brać udziału w spektaklu rozgrywającym się w teatrze świata, a zmu­ szeni do tego, biernie statystują z niewzruszonym wyrazem twarzy.

pamiętam ich twarze wyraźniej niż oblicza ludzi osiadłych. Pamiętam je lepiej, ponieważ spo­ glądają zjakiegoś zamierzchłego czasu i odległości, o jakich Europejczyk nie śmiałby pomy­ śleć. Dlatego zawsze budzili lęk pomieszany z fascynacją, owo tremendum et fascinans, zj a- kim dociera do nas nieodgadniona przeszłość i niewyobrażalna odległość naszego pochodze­ nia. W istocie ucieleśniają człowieczeństwo, które trw a obok i mimo tych wszystkich wynalazków, które wymyślaliśmy, żeby ochronić nasze istnienie. [DO 128]

Przeciwstawieni Europejczykom, zamkniętym na swoim malutkim, ciasnym kontynencie, Cyganie - którzy w ciągu setek lat przewędrowali rozległe, niezmie­ rzone przestrzenie, naród bez własnego państwa - według narratora wywołują u osiadłych strach i fascynację, towarzyszące odkrywaniu tajemnic. „Ucieleśniają człowieczeństwo”, trwają w świecie i czasie, nie odczuwając konieczności ubez­

1 Skrótem DO odsyłam do tekstu: A. S t a s i u k , Dziennik okrętowy. W: J. A n d r u c h o - w y c z , A. S t a s i u k , Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową. Wołowiec 2000. Po­ nadto stosuję skrót: D = A. S t a s i u k , Dukla. Czarne 1999. Liczby po skrótach oznaczają stronice.

(3)

pieczania się na wypadek nieznanych nieszczęść. Ich obojętność, a może kpina i pogarda dla wszelkich nienaturalnych organizacji i hierarchii, utworzonych na potrzeby społeczne, przyciągają bohatera. Całkiem możliwe, że wędrować każe mu tylko chęć zdobycia tej samej wiedzy, która jest ich udziałem.

Tak. Byłem za Cyganami. Brałem ich stronę. Żyli poza historią, żyli w czystym czasie i przestrzeni. Jeśli brali udział w zdarzeniach, to na ogół w cudzych. Nie znali map, przewędro­ wali cały świat i nigdy nie okazywali zdziwienia, nigdy nie dostrzegałem na ich twarzach grzecz­ nej gamoniowatości japońskich turystów. [DO 130]

Podobnie o Cyganach i ich stosunku do historii mówi Jerzy Ficowski:

Zapisków ich własnych dziejów nie ma, toczyły się jak gdyby poza czasem, na marginesach istotnych wydarzeń, i tropy ich - nie utrwalone nigdzie - zapadały w niepamięć. Gdyby nawet - w braku cygańskiego pisma - pozostało po nich cokolwiek w tradycji ustnej, w legendzie, nie­ wiele by tam znaleźć można było zdarzeń i faktów, które są osnową historii. Może jakieś imiona dawnych wodzów hord, pamięć wielkich migracji z kraju do kraju? Poza tym cygańska prze­ szłość przez wieki nie różniła się w zasadzie od cygańskiej teraźniejszości - pełna tych samych treści, przeczekiwanych w chłodzie zim, przewędrowywanych miesięcy lata [...]2.

Sympatia, jaką narrator Stasiuka wyraża w stosunku do Cyganów i sposobu ich bytowania, jest jednocześnie deklaracją przeciw masowej turystyce podejmo­ wanej w celu wyprodukowania stosu fotografii, wygrzania się w słońcu Tunezji, posiedzenia na grzbiecie wielbłąda czy też biegania od budowli do pomnika, gdy jednym uchem słucha się mętnych opowieści przewodnika, a drugim okiem spo­

gląda, gdzie by tu kupić hamburgera... - narrator sugeruje to wyraźnie, w opozycji do Cyganów stawiając Japończyków, będących miłośnikami takich wycieczek za­ granicznych. Włóczęgi cygańskie są dla niego bardziej pociągające, cechuje je przypadkowość, spokój i brak pośpiechu, ponieważ nie ma dokąd się spieszyć, można pójść każdą drogą i przytulić się na chwilę do każdego skrawka ziemi, choćby jak ta para:

widziałem śpiącą parę. Rozścielili szeroki gąbkowy materac i przykryli się kołdrą, spod której wystawały czubki ciemnowłosych głów. [...] Ich nędzne posłanie przypominało czarodziejski dywan. Spali i unosili się nad Budapesztem i światem. Ich opowieść z tysiąca i jednej nocy była zapewne gorzka i okrutna, lecz nie przypuszczam, by przychodziło im do głowy zamienić ją na inną. [...] mogąjedynie rozważać swoje drogi w przestrzeni, badać swoje marszruty i spierać się o to, czy lepiej było podążyć tu, czy tam, ale w końcu nawet i to nie ma sensu, ponieważ byli już wszędzie. [DO 130]

I chociaż narratorowi też pewnie nie przychodzi do głowy, aby zamienić swo­ ją opowieść na inną, chociaż on także rozważa własne drogi w przestrzeni, nie jest przecież Cyganem i może tylko przypuszczać, jak oni sobie radzą lub już poradzili ze znalezieniem swego miejsca bądź kresu owej drogi.

Kim w takim razie jest bohater-narrator Dukli i Dziennika okrętowego? Sam o sobie mówi: „nie wyglądałem na turystę ani na parafianina” (D 65), a gdzie in­ dziej przyznaje, że konduktor w pociągu zachowywał się wobec niego tak, jakby „wyglądał na przybysza, na kogoś, kto potrzebuje pomocy” (D 53). Gdzie jest jego miejsce? Czym się zajmuje? Aby znaleźć odpowiedzi na te pytania, wystar­

czy uporządkować rozsypane w utworach informacje. Już na pierwszej stronicy Dziennika narrator mówi:

(4)

Wbijam więc igłę [cyrkla] w miejscu, gdzie teraz jestem, i wszystko wskazuje na to, że pozostanę. Drugie ramię ustawiam tam, gdzie się urodziłem i spędziłem większą część życia. [...] Między moim Wołowcem a Warszawą jest w linii prostej circa trzysta kilometrów. [DO 77]

Określając narratora pobieżnie, „kwestionariuszowo” niemalże, należy odno­ tować, że jest to mieszkaniec Wołowca, wioski położonej na Podkarpaciu (na co wskazują w początkowych partiach Dziennika liczne napomknienia o Karpatach i bardzo częste w obu utworach przywoływanie nazw miejscowych z obszarów południowo-wschodniej Polski). Urodził się w Warszawie („dziecko mazowiec­ kich nizin”, DO 80), niewątpliwie jest Polakiem. O dzieciństwie w Warszawie pi­ sze też w Dukli (D 58-60). Natomiast o jego polskiej narodowości przekonuje zwrot „moja/nasza Ojczyzna”, który powtarza wiele razy na przestrzeni kilku po­ czątkowych stronic Dziennika, opowiadając o Polsce. Co interesujące, wyraz „oj­ czyzna” pisze wielką literą i doprawdy nie wiadomo, czy z powodu szacunku, j aki żywi do kraju urodzenia i zamieszkania, czy też z chęci wykpienia tego uczucia, tym bardziej że wcześniej zakreśla cyrklem „swoją środkową Europę”, w której zawierają się: „kawałek Białorusi, całkiem sporo Ukrainy, przyzwoite i porówny­ walne przestrzenie Rumunii i Węgier, prawie cała Słowacja i skrawek Czech. No ijakaś jedna trzecia Ojczyzny” (DO 78).

Widać więc, że nie tylko Polska jest jego miejscem, o czym potrafi żartobli­ wie zaświadczyć, opisując nawet tak zwykłą czynność jak pranie:

Robiąc niedawno pranie, poczułem w nagłym olśnieniu, że jestem środkowym Europej­ czykiem. Może był to proszek OMO, Ariel, może coś innego w barwnym pudełku. [...] Obej­ rzałem inne opakowania w łazience. [...] zewsząd ogłaszano moje środkowoeuropejskie zmar­ twychwstanie. To było jak uznanie niepodległości oraz nawiązanie stosunków dyplomatycz­ nych. [DO 111]

Przenosząc się z tematów dotyczących wielkich obszarów państwowych w re­ jony bardziej prywatne, pisze:

Gdy budowaliśmy swój dom w niewielkiej i położonej z dala od świata wsi, [...] budowa­ liśmy na wzgórzu ponad drogą, co w zimie jest o tyle niewygodne, że auto trzeba zostawić w dole, a ostatnie sto metrów pokonać pieszo. [DO 101-102]

W tym fragmencie daje się poznać jako niczym niewyróżniający się człowiek, który - jak wielu innych ludzi - wybudował dla siebie (i przypuszczalnie dla swo­ jej rodziny) dom. W innym urywku informuje, że mieszka w tamtej okolicy już kilkanaście lat (DO 80), a dalej, między wierszami, wskazuje na swoje zadomo­ wienie, pisząc o sąsiadach (DO 87 n., 101 n.) czy zwykłych zdarzeniach powsze­ dniego dnia:

Minus dziesięć w nocy. Śnieg na werandzie, śnieg w sieni, śnieg w kuchni. Dwumiesięcz­ ne szczeniaki poszczekują na śnieżną biel. [...] Gdy rano wybierałem drewno na składzie, m i­ nął mnie Władek. Szedł cicho jak duch i niósł w torbie puste butelki po winie. Musiałem odko­ pywać łopatą długie świerkowe pnie, żeby zobaczyć, co są warte. [DO 91]

odruchowo sprawdzam na termometrze, czy temperatura nie spadła. [...] droga jest zasypana i przed poniedziałkiem nikt nas nie uwolni. [DO 94]

O domu wiele razy wspomina też w krótkich opowiadaniach zamieszczonych w Dukli, choćby w Za progiem (D 122 n.), gdzie kilkakrotnie wychodzi za drzwi i powraca do stołu, aby tam, czując się bezpiecznie, pozostać przez resztę nocy.

(5)

W Końcu września (D 114 n.) wraz z barwnym obrazem przedstawiającym wczesną jesień pojawia się opis miejscowości, a zdania: „za furtką skręca się w prawo”, „wy­

starczy wyjść z domu [...]”, „i o ósmej rano we wtorek [...]. Papieros ma smak taki sam jak zwykle, dzieci turlają się jak barwne kulki, brzęczą bańki z mlekiem, nic się nie zmienia [...]”, mogą sugerować, że jest to osada, w której narrator mieszka. Li­ stonosz z opowiadania Deszcz (D 112 n.), przywożący korespondencję, także jest znakiem zasiedziałości bohatera. Prawdopodobnie ten sam dom przedstawiony jest również w Rzece (D 110 n.), Jaskółkach (D 109), Złotookim (D 108), Rakach (D 104 n.), Pokoju w którym rzadko się bywa (D 100 n.) i Święcie wiosny (D 98 n.), gdzie narrator okazuje się wnikliwym obserwatorem przyrody, wędrującym po oko­ licy, a obok niego pojawiają się inne postacie: Tosia, Kamil, Wasyl, Wieś i Darek.

Trudniejsze jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, czym bohater się zajmuje. Szukając w tekstach jakichś opisów konkretnych czynności - poza tymi związa­ nymi z podróżami, wędrówkami, odwiedzaniem ciekawych miejsc, oddawaniem się samotnym, nocnym rozważaniom: „Często w nocy, gdy znudzi mnie palenie papierosów, picie kawy i ciche zaglądanie w różne kąty, wychodzę na werandę” (DO 126) - trafić można na niewielkie fragmenty o czytaniu (DO 112), snuciu opowieści w obecności „pełnych dobrej woli Amerykanów” (DO 120), przegląda­ niu map, a także na kilka o piciu alkoholu i paleniu papierosów.

Uważny czytelnik nie przeoczy jednak tych niewielu zdań, w których boha- ter-narrator określa siebie samego jako osobę związaną z literaturą: „piszę to wszystko w nocy, w poniedziałek [...]” (DO 79), „Pisanie jest wymienianiem nazw” (DO 99), „Z duszą na ramieniu i potem na plecach ruszyłem z powrotem. [...] Wtedy postanowiłem to wszystko opisać” (D 48), „zawsze chciałem napisać książkę o świetle” (D 49), „właściwie nie robię nic poza opisywaniem własnej fizjologii” (D 81). Można więc zaryzykować stwierdzenie, że narrator jest kimś mającym ambicje literackie. To nie człowiek, który raz przypadkowo zebrał swoje wspo­ mnienia. Ten gawędziarz pisze i mówi o pisaniu, a materiały do swoich książek gromadzi właśnie podczas niezliczonych wędrówek, czerpiąc zarówno z bogate­ go skarbca, jakim jest świat, w którym się porusza, jak i z nieprzebranych pokła­ dów własnych myśli.

Jeżeli poszukiwanie informacji o narratorze i dostrzeżenie, prawie mimocho­ dem wypowiedzianych, kilku zdań o pisaniu może sprawiać niejakie kłopoty, to na pewno nie będzie miał problemów ten, kto za cel postawi sobie znalezienie dowodów na to, że bohater jest wielkim amatorem wędrówek. Jedyną trudnością w tym przypadku może okazać się ich nadmiar. Już w pierwszym opowiadaniu z dukielskiego zbioru, zatytułowanym Połowa lata, Pogórze, narrator ujawnia się jako pasażer lub kierowca samochodu jadącego „z Rogów do Równego i dalej przez Miejsce Piastowe” (D 5-6), Kombornię, Domaradz, Dynów, Dubieck... I tak jest często, narrator podróżuje wraz z przyjaciółmi, których nigdy bliżej nie przed­

stawia, poprzestając na inicjale imienia bądź - znacznie rzadziej - imieniu, albo chodzi sam w gorący dzień, wśród ludzi, po uliczkach małych miasteczek:

Przeszedłem obok nich i chociaż w tej zapomnianej mieścinie musiałem wyglądać obco ze swoim plecakiem, z wystającą z kieszeni spodni butelką palinki - spocony i zaintrygowany przybysz [...]. [DO 97]

(6)

Poszedłem w stronę autobusowego dworca. Obejrzałem żółtą tablicę rozkładu. Przez naj­ bliższą godzinę nie jechało nic, czym mógłbym się zabrać. [D 22]

Wybiera się na dłuższe wycieczki samochodem:

tamtego pochmurnego dnia w lutym, gdy wycieraczki zgarniały deszcz i mgłę z przedniej szy­ by, a my zamiast pojechać główną trasą, skręciliśmy w Strażskem, by znaleźć się na jakiejś dziurawej trzeciorzędnej szosie. [DO 107]

Podróżuje ekspresową koleją: „Tak, moje jutrzejsze EuroCity będzie jecha­ ło znikąd donikąd” (DO 117), lub samolotem: „leciałem kiedyś samolotem z Bu­ dapesztu” (DO 106). Zwiedza własny kraj i pojawia się na szlakach innych państw: „Zeszłej zimy jechałem do Lwowa. [...] Na Ukrainie dopadła nas noc” (DO 104­ 105). I choć spotkać go można w wielu różnych miejscach, lubi często powracać do znajomych, bliskich miasteczek i wiosek, aby móc powiedzieć: „Jak zwykle w Dukli piłem leżajskie” (D 56), „Poszedłem jak zwykle przesmykiem [...]” (D 39), „znalazłem się nad rzeczką, by jak zwykle zdziwić się ogromem drewnianej, oszklo­ nej werandy [...]” (D 17). Spokojnie włóczy się własnymi i trochę bocznymi dro­ gami. Małe węgierskie Gönc może być dla niego bardziej interesujące niż Frank­ furt, a leniwie żyjące uliczki zawsze warto podejrzewać o to, że kryją jakąś ta­ jemnicę.

To tylko bardzo skromny wybór obrazujący manewry podróżnicze bohatera. Niepotrzebne jest jednak, a nawet niemożliwe, przedstawienie wszystkich przy­ kładów, z tego powodu, że, po pierwsze, należałoby prawdopodobnie przywołać znaczne partie tekstu, a po drugie, nie prowadziłoby to do żadnych wniosków poza już sformułowanym, że bohater podróżuje i pisze. Niby normalne wydaje się takie wędrowanie, człowiek przecież jest ciekaw, jak wyglądają okolice, w których żyje, narrator jeździ więc, przypatruje się i poznaje historie różnych miejsc. Warto jed­ nak zwrócić uwagę na zaledwie kilka razy powtórzony, specyficzny, czasami jak­ by „zakamuflowany”, opis sposobu wędrowania:

Pisanie jest wymienianiem nazw. Tak samo jest z podróżą, gdy koraliki geografii nawle­ kają się na nitkę życia. Ani z lektury, ani z drogi nie wracamy wiele mądrzejsi. Granice jak rozdziały, kraje jak gatunki literackie, epika tras, liryka odpoczynków, czerń asfaltu nocą w świa­ tłach auta przywodzą na myśl monotonną i hipnotyczną linię druku, która przecina rzeczywi­ stość, wiodąc nas wprost do urojonego celu. Nie ma nic na końcu książki, a każda przyzwoita podróż zawsze przypomina mniej lub bardziej poplątaną pętlę. [DO 99-100]

Podróż - życie - literatura, zarówno jej tworzenie, jak i zagłębianie się w lek­ turze. Narrator zestawia granice państw z rozdziałami, kraje z gatunkami literac­ kimi, wskazując tym samym na różnorodność i podziały świata (oraz literatury). Nagromadzenie literackich skojarzeń jest, być może, kolejnym znakiem pozwa­ lającym domyślać się pisarskiej profesji bohatera. Trasę kojarzy on z epiką, czy­ niąc ją fabularną opowieścią narracyjną pełną wątków i epizodów, odpoczynkom przyznaje podobieństwo do zindywidualizowanych wypowiedzi lirycznych. Na­ tomiast stwierdzeniem: „monotonna i hipnotyczna linia druku, która przecina rze­ czywistość, wiodąc [...] do urojonego celu”, przekazuje przekonanie o fikcyjności nie tylko literatury, ale też podróży i życia. Świadomość, że „ani z lektury, ani z drogi nie wracamy wiele mądrzejsi”, nieuchronnie prowadzi do wniosku o wę­ drówce będącej „poplątaną pętlą”...

(7)

Labirynt i „taktyka podejrzeń wobec rzeczywistości”3

Kojarzące się z pętlą spirale i sploty to elementy, z których składają się labi­ rynty, jak mówi Marcel Brion:

Jeśli połączymy dwa motywy, otwarty motyw spirali i zamknięty motyw splotu, otrzymamy złożony motyw labiryntu, w którym sploty mają wprowadzić do drogi pielgrzyma owe zakręty pozornie nie do rozwikłania, zmuszające go, by wierzył w więzienie bez żadnej nadziei [...]4.

Zataczam kręgi, kluczę i błąkam się jak Szwejk w drodze do Czeskich Budziejowic, i tak jak on nie potrafię trzymać się prostej, nie potrafię podążać linearną ścieżką opowiedzianej po bożemu historii. Wciąż mnie znosi, wciąż coś zatrzymuje mój wzrok [...]. [DO 139]

To nie tylko autoironiczne porównanie do Szwejka, powieściowego tułacza, pijaczka i sprytnego kpiarza, to też pewien sposób na autocharakterystykę albo lepiej: na określenie swej kondycji egzystencjalnej - odbywania labiryntowej czło­ wieczej włóczęgi przez życie 5.

Wiadomo, że dla poruszającego się po labiryncie pozostają mrzonkami porzą­ dek i systematyczny układ: „wyruszając z punktu A, wcale nie musimy dotrzeć do punktu B - ba, nie musimy nigdzie docierać i wystarczy, że zataczamy kręgi” (DO 140). Ale wiadomo też, że wbrew stwierdzeniu: „nie musimy nigdzie docie­ rać”, człowiek, który znalazł się w labiryncie, powinien dotrzeć do centrum, gdzie należy zgładzić potwora i dopiero wtedy stamtąd powrócić, dokładnie tak, jak to było w przypadku Tezeusza i realizacji jego najtrudniejszego bodaj zadania, roz­ prawy z Minotaurem. Podobnie - na śmierć i życie - choć z potworem w postaci własnej słabości, musieli walczyć młodzi mnisi z chińskiego klasztoru Szaolin6. Jednak nie tylko takie drastyczne historie kojarzą się z labiryntami. Ot, choćby zu­ pełnie nie niosąca niebezpieczeństwa zabawa, jaką zajmują się Zulusi. Pisze misjo­ narz, niejaki Samuelson, że polega ona na odnalezieniu drogi do „chaty królew­ skiej”, ukrytej w centrum narysowanego na ziemi labiryntu7. A rozwiązywanie łamigłówki na papierze? Też niczym nikomu nie grozi - takie czasy, coraz więcej udawania i potworów-surogatów, a i herosów gotowych do walki jakby mniej.

Czy na bohatera Dukli i Dziennika czeka coś strasznego? Jaki jest jego labi­ rynt ijakiego centrum poszukuje, błądząc po drogach i miastach Podkarpacia oraz Europy z przewodnikiem tudzież ze skrupulatnie przejrzanymi mapami pod pa­ chą? Może - jak mówi - małe miasteczko, Dukla jest jego centrum?

3 DO 131.

4 Cyt. za: P. S a n t a r c a n g e l i , Księga labiryntu. Przeł. I. B u k o w s k i . Warszawa 1982, s. 179.

5 „Jeżeli życie człowieka można przyrównać do drogi, to drogę tę można przyrównać do labi­ ryntu” - mówią K. K o w a l s k i i Z. K r z a k (Tezeusz w labiryncie. Wrocław 1989, s. 88). W. K o p a l i ń s k i (Słowniksymboli. Warszawa 1995, s. 186) pisze natomiast o średniowiecznych labiryntach kościelnych, że miały oznaczać „życie ludzkie z jego manowcami, próbami cierpliwości itrudnościami” . Według M. G ł o w i ń s k i e g o (Labirynt, przestrzeń obcości. W: Mity przebrane.

Dionizos, Narcyz, Prometeusz, Marchołt, labirynt. Kraków 1994, s. 132-133) labirynt jest „znakiem

ludzkiej egzystencji, położenia jednostki w świecie. Próba labiryntu [...] to określenie ludzkiej kon­ dycji. Metafora stosunku człowieka do świata i innych ludzi, ale także - do siebie, do swojego życia wewnętrznego” . M. E l i a d e (Próba labiryntu. Rozmowy z Claude-Henri Rocquetem. Przeł. K. Ś r o d a . Warszawa 1992, s. 201) dodaje: „Labirynt jest symbolem egzystencji, która przez kolej­ ne próby zmierza ku własnemu centrum, ku własnemu »ja« [...]” .

6 Zob. K o w a l s k i , K r z a k , op. cit., s. 65. 7 Zob. S a n t a r c a n g e l i , op. cit., s. 163.

(8)

No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. [...] Tak jest - Dukla, uwertura pustych przestrzeni. Dokąd pojechać z Dukli? Z Dukli można tylko wracać. Podkarpacki Hel, urbanistyczna Ultima Thule. [...]

Wypija się piwo [...], wychodzi na środek Rynku i wyobraźnia puchnie jak balon [...]. I wtedy Dukla staje się centrum świata, omfalos uniwersum [...]. [D 44-45]

Tak, z końca świata można tylko wracać, ajeżeli koniec świata przemienia się w centrum labiryntu, to trzeba stamtąd wrócić. Nie wolno tam pozostawać.

Dla podróżnika, który zapuszcza się w labirynt, celem jest dotarcie do komory centralnej, krypty tajemnic. Gdy jednak do niej dotarł, powinien z niej wyjść i powrócić do świata ze­ wnętrznego [...]8.

Zresztą sam bohater mówi: „Żyć w centrum oznacza żyć nigdzie” (DO 85). Zastanawiający, a może ironiczny wydźwięk mają w tym kontekście słowa: „na czeskiej mapie moja Ojczyzna leży naprawdę w środku Europy, w jej absolutnym sercu” (DO 84). Czy bohater jednak żyje w centrum? I tak, i nie. Jest to całkiem możliwe, jeżeli weźmie się pod uwagę, że labirynt, którego ścieżki przemierza, jest dość specyficzny. Skoro jego centra, wbrew pozorom, mogą być tak różne - „zapomniany i wypełniony erozją sracz” (D 48), „letnia tancbuda”, która „wyglą­ dała jak złocista grota wyryta w granatowozielonym mroku. [...] jakby noc pękła w tym miejscu i odkryła swoje ciepłe, tajemne wnętrze” (D 25), kościół św. Marii Magdaleny w Dukli, w którym pochowano Marię Amalię Mniszchową z Bmhlów, czy wreszcie (niby paradoksalnie) dom bohatera - może to oznaczać, że labirynt jest tyle dosłowny, ile mocno metaforyczny, i w takim razie centrum znajduje się wszędzie tam, gdzie bohater dokonuje jakiegoś odkrycia, gdzie napotyka odpo­ wiedzi na swoje pytania, doznaje nagłych olśnień.

A pytań i odpowiedzi jest bardzo wiele, jak mówi Mircea Eliade:

życie nie składa się zjednego labiryntu: po jednej próbie następuje druga. [...] Kilka razy by­ łem pewien, że udało mi się go [tj. centrum] dotknąć - wiele się w ten sposób nauczyłem. Ale potem znowu się gubiłem. Tak już musi być: nie jesteśmy ani aniołami, ani herosami. Gdy docieramy do naszego centrum, wzbogacamy się, rozpoznajemy samych siebie, poszerzamy naszą świadomość, wszystko staje się jasne, pełne sensu. Ale życie trwa dalej. Pojawia się następny labirynt, spotykamy innych ludzi, zdobywamy nowe doświadczenia. Stajemy przed nowymi próbam i9.

Podobnie jest z domniemanymi centrami bohatera-narratora i odpowiedziami na zadawane samemu sobie pytania. Pojawiają się i znikają, mamią rzekomą praw­ dą, by zaraz znowu rozbudzić wątpliwości wędrowca albo okazać swą nieosta- teczność. Bohater ciągle musi wszystkiemu uważnie się przypatrywać, w każdej chwili się upewniać: „lecz po kwadransie niepewność mnie wypędza i znowu wy­ chodzę, żeby sprawdzić, czy to wszystko rzeczywiście tak” (D 122). A upewnia się tylko po to, aby stwierdzić: „Tak. Ale to wszystko jest ledwie podejrzeniem” (D 20). Na ciągłe wahanie narratora, na wszechogarniający go relatywizm wska­ zuje nawet słownictwo (szczególnie powtarzające się wyrazy: „możliwe”, „nie­ wykluczone”, „prawdopodobnie”), jakim posługuje się on w celu opisania najróż­ niejszych zdarzeń i sytuacji10.

8 Ibidem, s. 175-176.

9 E l i a d e , op. cit., s. 201-202.

10 Oto niektóre wybrane przykłady: „Niewykluczone, że ten ekskulzywizm ryzyka i przyjem­ ności [...]” (DO 90), „niewykluczone, że kiedyś się przyda” (DO 99), „Możliwe zresztą, że chodziło

(9)

Kiedy wszystko stoi pod znakiem zapytania, nawet jakiś niezawodny sposób poszukiwań niewiele pomoże. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę bohater, swo­ ją metodę określa prosto, nie pozostawiając żadnych wątpliwości:

W słowniku „dukla” znaczy „mały szybik wykonany w celu badania, poszukiwania zło­ ża, jako otwór wentylacyjny lub też do wydobywania rudy prymitywnym sposobem”.

Wszystko się zgadza. Mój sposób jest prymitywny. Przypomina drążenie na oślep. Wła­ ściwie można by je podjąć w dowolnym miejscu. I tak nie miałoby to specjalnego znaczenia, skoro świat jest kulisty. [D 42]

A dalej :

muszę się handryczyć z każdą chwilą, obrazem i mgnieniem świata 15 15 w kwietniu, korzysta­ jąc ze wszystkich dostępnych sposobów, bo przecież żaden właściwy nie istnieje. [D 56-57]

Najdziwniejszym, być może, najbardziej skomplikowanym problemem jest próba odpowiedzi na pytanie, czego tenże włóczęga labiryntowy tak naprawdę szuka, o co podejrzewa rzeczywistość, co spodziewa się znaleźć w centrum swo­ jego dziwnego labiryntu. Trudności piętrzą się od początku, gdyż bohater przy­

znaje:

Nie jestem do końca pewien, czemu mają służyć te w gruncie rzeczy dość banalne konsta­ tacje, to usilne poszukiwanie wcale nie tak oczywistych podobieństw, ta chwiejna konstrukcja geografii, przeczucia i poronionego dyskursu. Czemu to służy? Postmodernistyczna (za prze­ proszeniem, oczywiście) wolność wyboru, pożeniona z modernistycznym pragnieniem granic.

[DO 117]

Sam potrzebuje wyjaśnienia i chciałby poznać cel swej wędrówki, mówi: „Ale trzeba przynajmniej określić to, co nas zmusza do przemieszczania, trzeba ustalić położenie antypodów” (DO 118). Przecież tłumacząc powody, dla których bohater podróżuje, nie można chyba brać na poważnie takich na poły żartobliwych stwier­ dzeń, jak te:

Nazajutrz byliśmy w Levoczy, bo ktoś nam powiedział, że U Troch Apostolov można dobrze zjeść [...]. [D 74]

Teraz przypominam sobie poranek w Zurychu, gdzie wylądowałem przypadkiem i chyba tylko po to, by poparzyć się jakimś zwariowanym high-tech prysznicem w hotelu. [DO 97]

Nie można też za jedyne wytłumaczenie uznać faktu, że bohatera-narratora od najmłodszych lat cechuje wielka ciekawość. Wszak przypomina on, jak będąc sze­ ściolatkiem zaglądał pod cekinową suknię lalki-Cyganki leżącej na kopie pościeli, aby zobaczyć, co jest pod spodem (D 62), lub jak próbował rozwikłać sprzeczno­ ści, „znaczenie obrazów wieży, arki, stolicy i panny” (D 63), podczas odmawiania litanii w domu dziadka. Ale to normalne. Zdziwienia nie wzbudza też, gdy przy­ znaje, że już jako dorosły człowiek, rozmawiając ze znajomym Niemcem, zadał

ojedno i drugie” (DO 104), „Więc bardzo możliwe, że moja dusza [...]” (DO 119), „Niewykluczone, że to kręcenie się w kółko jest [...]” (DO 140), „możliwe, że zdąży jeszcze wyprowadzić konia na pastwisko” (D 10), „Prawdopodobnie zrasta się jak coś organicznego [...]” (D 45), „Niewykluczone, że nigdy nie dostąpiła zaszczytu etażerki [...]” (D 61), „Niewykluczone, że przychodził tu popatrzeć na Mniszchową” (D 65), „Bardzo możliwe, że działało to jak szczepionka [...]” (D 65), „niewyklu­ czone, że w ich żyłach przetacza się czerwony lód” (D 98), „Być może jest to samobójstwo [...]” (D 101), „Niewykluczone, że stężała przestrzeń przechowała te odgłosy od zeszłej zimy [...]” (D 117), „Niewykluczone, że ciało jest ciepłą i gęstą odmianą ciemności [...]” (D 120).

(10)

jakieś pytanie „z czystej ciekawości” (DO 113). Jednak uściślając, należałoby do­ dać, że owa ciekawość przeradza się w niektórych momentach w najzwyklejszą „ciekawskość”. Interesuje go np., o co pokłócili się mężczyzna i kobieta na ulicy i czym było brązowe zawiniątko rzucone na ziemię przez kobietę (D 40). Innym razem - co już szczególnie zabawne i kpiarskie - wyraża żal z powodu niemożno­ ści przyjrzenia się pryszczowi jakiejś panienki, jadącej tym samym, co on, autobu­ sem i wyraźnie zaaferowanej swą przypadłością (D 55).

Ale to wszystko chyba żarty, gra z czytelnikiem. Co naprawdę interesuje nar­ ratora? Może podróżuje tylko dlatego, że zapadła mu w pamięć jakaś fotografia:

Wtedy przypomniało mi się pewne zdjęcie André Kertésza. Niewykluczone, że wszystko, co napisałem do tej pory, zaczęło się od tej fotografii. [...] Od czterech lat prześladuje mnie to zdjęcie. Dokąd się nie wybiorę, szukam jego trójwymiarowych i barwnych wersji [...]. [DO 108-109]

Przestrzeń tego zdjęcia hipnotyzuje mnie i wszystkie moje podróże służą tylko temu, by w końcu odnaleźć ukryte przejście do jej wnętrza. [DO 110]

A może stawka jest znacznie wyższa, niż się wydaje:

bo przecież nie o piękno ziemi gorlickiej szła ta gra, lecz o istnienie duszy jako substancji niesubstancjonalnej i nie ujętej w okresowym układzie pierwiastków. Szło o to, czy wywiodę byt z niebytu, czy też niebyt zrównam z bytem i kosmos połknie logos jak gęś połyka kluskę. [...] Bo jak wydestylować niewidzialne z widzialnego, jeśli nie poprzez ryzykowny ekspery­ ment z - za przeproszeniem - integralnością własnej koherencji? [D 123]

Na pewno bohater chce poznać jakąś tajemnicę, ale czasami ma się wrażenie, że on sam nie wie, jaką. Raz pyta: „Co takiego dzieje się ze światem, gdy zostaje sam?” (DO 137), kiedy indziej wyraża pragnienie: „Powinienem być duchem, powinienem wchodzić do ich domów i wyśledzić wszystko to, co mają do ukrycia” (D 7), innym razem pozwala sobie na wielką ogólnikowość: „Właśnie taka naiwna myśl dopadła mnie teraz w Dukli, której nieruchomość pozwalała snuć marzenie co do tego, jak się sprawy mieć mogą” (D 82), albo znowu konkretyzuje: „Głupkowato gapię się w mrok i mam nadzieję, że coś mi się objawi, jakieś historiozoficzne albo geopo­ lityczne satori” (DO 126-127), „Po prostu szukam przejść na drugą stronę obrazu, zetlałych miejsc w regularnym splocie pejzażu i podróży” (DO 131). Na nic zdają się próby klasyfikacji takich chęci, pytań i pragnień narratora.

Poszukując celu wędrowca tak samo uparcie, jak on uparcie gmatwa i utrud­ nia poszukiwania, trochę wywracając na lewą stronę jego rzeczywistość albo spo­ glądając na nią z góry, można dojść do wniosku, że jest coś, co mogłoby mu praw­ dopodobnie pomóc, mianowicie nieznaczne uporządkowanie. Narratorowi błądzą­ cemu w zawikłanym labiryncie życia i świata paradoksalnie marzy się ład: „teraz próbuję to wszystko ułożyć w jakiś sekwens” (D 62) - mówi o wspomnieniach. Szuka stałości, czegoś, co w dziwnym, pędzącym dokądś czasie będzie trwało dłużej niż jedną chwilkę. Wszak „postmodernistyczna wolność wyboru” zostaje przez niego przywołana „za przeproszeniem”, a postmodernistycznej rzeczywi­ stości, która go otacza, z pewnością nie można uważać za to, co jest w stanie przy­ jąć bez zastrzeżeń. Nawet demokracja przeciwstawiona monarchii staje się celem jego ataków:

Powiedziałem mojemu nowemu koledze, że zawsze byłem za królami i cesarzami, że w tym marnym czasie szczególnie mi ich brakuje, ponieważ demokracja nie zaspokaja pra­

(11)

gnień estetycznych ani mitologicznych i człowiek czuje się nieco osamotniony, gdy musi oglą­ dać w telewizji swoich prezydentów wybranych w powszechnych wyborach. [DO 126]

Ustrój demokratyczny wolno kojarzyć z nieporządkiem, szczególnie jeśli we­ źmie się pod uwagę jego fałszywą, ajakże często stosowaną definicję: „jest demo­ kracja - każdy może robić, co chce”, ta z kolei przywodzi na myśl, negowaną przez znawców, postmodernistyczną formułę: „wszystko jedno” czy „wszystko ujdzie” 11. Trochę ironiczne jest jednak przyznanie zdolności zaspokajania „pra­ gnień estetycznych i mitologicznych” władzy spoczywającej w ręku jednostki, właściwie jakiejkolwiek władzy (mimo woli przychodzą do głowy skojarzenia z absolutyzmem i totalitaryzmem), ale chyba nie można zaprzeczyć, że estetyka i mitologia mają coś wspólnego z porządkowaniem. Chciałby więc narrator uzy­ skać pewność, że z minuty na minutę nie będzie się wszystko zmieniać i uciekać:

próbowałem im [tj. Amerykanom] wytłumaczyć, że tak naprawdę to ja jestem bohaterem i mam już dosyć zmian, i chciałbym, żeby świat zaczął trwać, żeby przestał wykonywać salta, że

fascynuje mnie właśnie nieruchomość [...]. [DO 120-121]

- a dalej: „Ich [tj. Węgrów], tak jak mnie, interesowało trwanie rzeczywistości [...]” (DO 121). Znaczące wydaje się tu przeciwstawienie Węgrów (a więc Euro­ pejczyków) Amerykanom. Może to sugerować, iż - w mniemaniu narratora - przy­ najmniej niektórzy (nie upierając się przy tym, że muszą to być koniecznie Wę­ grzy) mieszkańcy Starego Kontynentu, mimo wszelkich przesłanek stanowiących 0 tzw. amerykanizacji, zachowują zdrowy rozsądek.

Szuka więc narrator na przekór wszystkiemu jakichś prawd niezaprzeczal­ nych czy „dziury w całym”? Uprawia „filozofię dla ubogich” czy docieka sensu na własny użytek? Może bawi się z czytelnikiem, przecież o przesadną powagę też nie należy go posądzać. Chociaż to wyznanie tęsknoty za trwałością i niezmien­ nością wydaje się autentyczne:

z bezmyślnym zachwytem wpatrywałem się w perspektywy rzek, wiedząc, że od stuleci płyną tą samą drogą, nieustannie czerpiąc u swych źródeł i przepadając u swych ujść. [DO 137]

Pewnie ciężko żyje się, plącząc bez przerwy drogi, motając pasma zawiłych 1 prostych, poważnych i żartobliwych pytań, nie mając pewności, czy znajdzie się gdzieś odpowiedź. Nie dziwi więc, że wędrowca czasami nagle opanowuje strach, że nie może sobie z czymś poradzić i wolałby się po prostu schować. Przyznaje, że w takich momentach „chcemy tylko do mamy, żeby pod kiecką płakać ze wsty­ du i bezsilności” (D 42). Błądzącemu po labiryncie chyba należy się chwila wy­ tchnienia, powinna znaleźć się jakaś komora, gdzie przez momencik można odpo­ cząć, nabrać odwagi i siły do dalszych poszukiwań. Bohater, będąc w takiej sytu­ acji, „na wszelki wypadek [wchodzi] do peteteku” (D 39). To miejsce jest bezpieczne i znajome: „Tam zawsze pachniało mężczyznami, starym dymem i piwem. Stoły były posprzątane. Lśniły ciemno i czekały na wieczór” (D 24). Innym bezpiecz­ nym kątem jest południe Polski, okolice, które narrator wybrał sobie na schronie­

11 Zob. J.-F. L y o t a r d , Odpowiedź na pytanie: co to je st postmodernizm? Przeł. M. P. M a r ­ k o w s k i . W zb.: Postmodernizm. Antologia przekładów. Wybór, oprac., przedmowa R. N y c z . Kraków 1998, s. 54. - A. H u y s s e n , N a d mapą postmodernizmu. Przeł. J. M a r g a ń s k i . W:jw., s. 519.

(12)

nie i dom. Południe, gdzie najmocniej przecież świeci słońce i skąd przychodzi ciepło:

udałem się na południe, by przynajmniej za plecami mieć jaką taką osłonę. [...] Karpaty przy­ pominają ścianę, a może nawet bezpieczny kąt, w którym możemy się schronić, nie tracąc przy tym z oka tego, co się dzieje z przodu. [DO 82]

Tę potrzebę ukrywania się bohater usprawiedliwia, mówiąc: „Po prostu nie lubię być wystawiony na widok ze wszystkich stron, co wydaje się dość ludzką cechą” (DO 81). Ludzką cechą jest też potrzeba poczucia bezpieczeństwa, dobrze jest mieć jakiś dom, nawet niekoniecznie z werandą i w górach, jak to jest w przy­

padku bohatera-narratora. Dobrze jest mieć skąd podglądać rzeczywistość.

(Nie)banalne odpowiedzi

Utwory Stasiuka można też czytać jak zbiory przysłów, maksym, nauk prowe­ niencji kalendarzowej (niczego im bynajmniej nie ujmując). Podobnie jak wcze­ śniej było to już powiedziane w odniesieniu do kwestii dotyczącej pytań, jakie stawia bohater - również jego „odpowiedzi” trudno czasami uchwycić w karby na­ wet mglistych uogólnień. Być może, udało się to Arturowi Grabowskiemu, kiedy po prostu stwierdził: „Tak, to nie literatura, to rozmyślania, dociekania, badania, medytacje [...]” 12. Wyraża się więc autor sentencjonalnie: „Celowość jest ostatnią pociechą biedaków, ponieważ pozwala zachować godność i pozór sensu” (DO 104), a „Paradoksy należy przyjmować jak tajemnice wiary” (DO 114). „Po prostu na­ śladowanie stwórcy albo sił pomniejszych, lecz działających niezależnie od ludz­ kiej woli, zawsze kończy się klęską i groteską” (DO 117) - przestrzega i mówi: „z wiekiem człowiek staje się sceptykiem i wiara już nie jest tak bardzo potrzebna do życia” (DO 106). „W końcu całe życie to wynajdywanie pretekstów, które po­ zwalają istnieć w czasie albo przestrzeni” (DO 140), a „Od samych cudów lepsze są opowieści o nich” (DO 135) - konstatuje. Stwierdzenia łatwe do zaakceptowa­ nia przeplatają się z takimi, które wywołują sprzeciw, a przez to, że fabuły w utwo­ rach traktowane są dość swobodnie, czytelnik podczas powolnej lektury skupia się na tychże „złotych myślach”, choć możliwe, że w innej sytuacji nie wzbudziłyby one jego zainteresowania.

Nieco silniej uwagę przykuwają opowiedziane przez narratora „po bożemu” - czyli z zachowaniem w miarę tradycyjnego układu fabularnego - historie z dzie­ ciństwa. Są to łatwe w odbiorze fragmenty, mówiące o zwyczajnych, typowych dla wielu ludzi odkryciach kilku- i kilkunastolatka, które jednak dla odkrywcy nie pozostają w pełni oczywiste. Zrozumiałe jest, że bohater, poszukując przez całe życie, w różnych miejscach i momentach napotykał na swej drodze pewne odpo­ wiedzi lub prawdy i niektóre zdarzenia zostały przez niego zapamiętane jako chwile bardzo ważne. Obraz najbardziej odległej przeszłości jest prosty ijasny, chciałoby się powiedzieć: jak łatwo było w dzieciństwie!

Tutaj, pod wielkim niebem, rzeczy trzymały się swoich miejsc i przeznaczeń. Dwie pła­ skodenne krypy nieruchomo spoczywały na wodzie. Gdzieś ryczała krowa. Sikałem w piach i patrzyłem, jak ciemnieje. [D 63]

(13)

A potem zobaczyłem lśniące lustro wody i to był największy bezkres w moim krótkim życiu. Oślepił mnie ogrom srebrnej tafli. Stałem na brzegu jak nad przepaścią. [...] Tak wyglą­ dała prawdziwa rzeka. [D 68]

Jakże świat był wielki i piękny, a wszystko tak bardzo autentyczne. Później sprawy zaczęły się komplikować. Najpierw pojawiła się śmierć, która - mimo iż wcześniej „duchy przychodziły [do babki] jako widomy dowód tego, że zasadni­ czo rzeczywistość jest niepodzielna i sprawy mają się nieco inaczej niż się wyda­ je” (D 87) - okazała się straszna i dziwnie niepojęta.

czarna żałobna chorągiew zatknięta na domu wzbudziła we mnie prawdziwą grozę. Łopotała na jesiennym wietrze i to był powiew prawdziwie martwej śmierci. W żaden sposób nie mo­ głem połączyć symbolu z żywą obecnością babki. To był abstrakt, horror pustki, czarna dziura liturgii i bezimienna nieskończoność zapomnienia. [D 88]

Potem, razem z innymi inicjacjami („pierwszy raz upiłem się do utraty filmu”, „pierwszy raz słyszałem prawdziwy strzał”, D 43) przyszła pierwsza miłość i, jak wszystkie niemal traumatyczne doświadczenia okresu dorastania, okupiona była niemałym cierpieniem. Obok erotycznych imaginacji podczas wiejskiej zabawy (D 27 n.) i kontemplowania suszącej się na sznurze bielizny, należącej do obiektu uczuć nastolatka (D 33), obok pierwszego spotkania z nagą kobietą (D 44) zdarzy­ ło się też coś przełomowego:

w jednej chwili moja miłość przestała być niewinną i wstydliwą grą i stała się czymś zakaza­ nym. Miałem trzynaście lat i czułem, że piękno zawsze zawiera w sobie groźbę, że w istocie jest jakąś odmianą zła, odmianą, której możemy pragnąć tak, jakbyśmy pragnęli dobra. [D 36]

Wystarczyło jedno sugestywne słowo wypowiedziane przez członkinię „wio­ skowej rady starszych” pod adresem dziewczyny kochanej przez bohatera:

Wszystko toczyło się utartym torem. [...] No więc wszystko pozostało po staremu. [...] No więc nic się nie stało. [...] lecz przede mną otwarło się coś na kształt szczeliny istnienia, coś na podobieństwo powabnej rany w powłoce codzienności. [D 35-36]

To centrum inicjacyjne. Niczym szczególnym nie różniące się od przeżyć in­ nych nastolatków. Natomiast wśród prawd odkrywanych przez dorosłego już bo­ hatera należy wymienić przyznanie niezbywalnego prawa władzy nad światem naturze. „Fizjologia i chemia skutecznie ubezpieczają więc bohatera Dukli. O toż­ samości świata decyduje przecież układ związków chemicznych” - jak powie­ dział Wojciech Kaliszewski13.

Właściwie nie robię nic poza opisywaniem własnej fizjologii. Zmiany pola elektrycznego na siatkówce, wahania temperatury, różne stężenia cząsteczek zapachowych w powietrzu, oscy­ lacja częstotliwości fal dźwiękowych. Z tego składa się świat. [D 82]

Przypominają się szkolne lekcje biologii, fizyki czy chemii. Narrator daje się tutaj poznać jako wyznawca prawd o życiu świata i człowieka, właściwych na­ ukom matematyczno-przyrodniczym:

Tam w środku leżały jej [tj. Amalii Mniszchowej] resztki i zajmowały moje myśli: kurz na dnie czarnego sarkofagu, trochę fosforyzujących minerałów, wapń, sól, potas, podstawowe pierwiastki i resztki koronek, w których przechadzała się za życia [...]. [D 90]

(14)

Działania praw przyrody ukazuje narrator ze szczególnym natężeniem w całej serii krótkich opowiadań z tomu Dukla, gdzie wykłada je z iście anielską cierpli­ wością, powtarzając z pozoru tylko różniące się między sobą wnioski. Przekonu­ je, że nie można wpłynąć na naturę, nawet uratowanie raków zjednej wyschniętej rzeki i przeniesienie ich do innej nie pomoże, bo skoro deszcz nie nadejdzie, druga rzeka też wyschnie (D 104 n.). Poza tym - dowiaduje się czytelnik - świat jest tak urządzony, że silniejszy zwycięża i dlatego wilki pokonały łanię (D 102 n.), nie wszystkie małe jaskółki poradzą sobie z wichurą (D 109) i nie wszystkie zimujące w mieszkaniu motyle dotrwają wiosny... (D 100 n.). Ale czyżby chodziło tu tylko o zwrócenie uwagi na wielką siłę śmierci? Krzysztof Uniłowski pisał: „Mamy tu serię obrazków-szkiców, cykl krótkich przypowieści o śmierci z nader przewidy­ walnym morałem” 14, podobnie Katarzyna Klejnocka: „Jest śmierć i tylko śmierć; ona jest stwierdzalna i nieuchronna, powolna i piękna, ostateczna i wyzuta z wszel­ kiego mitu” 15. Może jednak celem narratora było po prostu przypomnienie, że takie jest prawo natury i żadne ludzkie żale ani starania nie posiadają mocy, która zachwiałaby rytmem przyrody. Natura dzierży władzę:

Oxygenium, Natrium, Hydrogenium, Nitrogenium, Ferrum [...] i wiem, że żadna nadzwy­

czajność nie krąży w moich żyłach ani nie osadza się w kościach. Ferrum, Calcium... [...] i jak by się nie obrócić, jakiego mentalnego salta nie wykonać, to i tak wszystko powraca do swojej pier­ wotnej postaci [...]. I niczego więcej nie ma w tym pejzażu prócz niego samego [...]. [D 122]

Wygląda to prawie jak pocieszenie, szczególnie w kontekście takich słów:

Wewnątrz [wyimaginowanego tonącego kościoła] są ludzie. Nie próbują ucieczki, lecz cier­ pliwie czekają, aż przejrzysty przestwór zamknie się nad nimi. Modlą się i śpiewają, ponieważ są pewni, że ocalenie jest niemożliwe, tak samo jak niemożliwa jest całkowita śmierć. [DO 139]

Być może, ci ludzie wierzą wobiecane życie wieczne, z drugiej strony, jeżeli materią rządziłaby tylko chemia, to... naprawdę „niemożliwa jest całkowita śmierć”. Poza tym - uznanie praw przyrody za dominujące jest chyba w jakiejś mierze zadowalającym „odkryciem” dla człowieka poszukującego porządku.

Z życiem, rozumianym jako odpowiednia kombinacja pierwiastków, pośred­ nio związana jest sprawa świadomości istnienia. Narrator uważa, że człowiek, aby uwierzyć w swoje istnienie, musi odnaleźć jego zmysłowe potwierdzenie:

Przyszli obejrzeć ciało, bo to jest rzecz niemal tak pewna jak dotyk, który działa nawet w ciszy i ciemności. [D 88]

Wtedy pojąłem, że chodzi tutaj o pewien rodzaj zwierzęcej stadności. [...] Moja sąsiadka chciała widzieć, że tam, na wzgórzu, żyje jakiś człowiek, ponieważ sama świadomość była niewystarczająca. Potrzebna była fizyczna, zmysłowa obecność kawałka dachu czy też domu jako niewątpliwego znaku człowieczeństwa. [DO 102]

Ale nie tylko w życie innych ludzi łatwiej jest uwierzyć, zmysłowo doświad­ czając tej prawdy, nawet siebie samego człowiek pewniej uznaje za istniejącego, czyniąc podobne eksperymenty: „Żeby uwierzyć we własne życie, trzeba się do­ tknąć albo uciec do pamięci” (D 120). Obok zmysłu dotyku ważną rolę odgrywa

14 K. U n i ł o w s k i , Na zachód od Dukli. „Twórczość” 1998, nr 6, s.98.

15 K. K l e j n o c k a , Reszta tomu kontra „Dukla” - 19:0. „Kwartalnik Artystyczny” 1998, nr 3, s. 245.

(15)

również zmysł wzroku, umożliwia przecież widzenie światła, a światło (symbol życia!) może przynieść kolejne dowody na istnienie:

Światło nie służy już temu, byśmy byli widzialni dla kogoś drugiego. Ma oświetlać nas dla nas samych i nieustannie potwierdzać przed nami nasze własne istnienie. [DO 115] istnienie jest zawsze kaprysem światła. [D 20]

To nie wszystko jednak, dopiero zmysłowo potwierdzone istnienie ciała daje dowód na istnienie duszy:

Umysł jest tylko płomykiem zapałki na wietrze. Dusza ze strachu przed mrokiem wtula się w ciało, a ono swoje istnienie potwierdza dotykając własnej skóry. [D 121]

To jest namiastka dowodu na istnienie duszy - świadomość, że ciało nas opuszcza, odcho­ dzi w swoją stronę. [D 86]

Może tylko w taki sposób narrator jest w stanie odnaleźć duszę „jako substan­ cję niesubstancjonalną i nie ujętą w okresowym układzie pierwiastków”? (D 123). Ciało i dusza oraz jakaś niezbadana wiedza o nich grają również główną rolę w opowiadaniu o zmartwychwstaniu Amalii. Kilka razy narrator próbuje dotrzeć do tego centrum, jakim jest miejsce w kościele św. Marii Magdaleny w Dukli, gdzie najbardziej fascynuje go grobowiec Marii Amalii Mniszchowej, a dokład­ niej, fascynuje go sama Mniszchowa, wyobrażenie żywej damy, wielce interesują­ cej mieszkanki dukielskiego pałacu. Kilka razy próbuje i zawsze ktoś mu przery­ wa, a przecież w centrum człowiek powinien być sam, o czym narrator nie zapo­ mina, dba o to i wie, że nie ma po co tam iść, gdy może spotkać innych ludzi: „Ciągnęło mnie do Bmhlówny, lecz pomyślałem sobie, że to jest pora starych kobiet i nie będę w kościele sam” (D 31). Od początku też przyznaje, że trudno mu uwierzyć w to, iż Amalia naprawdę nie żyje:

stałem nad grobowcem i miałem właściwie pewność, że pod marmurowym obleczeniem trze­ wiczków jej stopy są ciepłe, a w twardej gładkości paznokci pulsuje krew. [...] No więc chcia­ łem dotknąć tej trupiej i zarazem niepokojąco żywej materii, wniknąć w nią, podobnie jak wnika się w organiczne ludzkie powłoki za pomocą gwałtu albo miłości [...]. [D 21-22]

Aż wreszcie staje się to, na co oczekiwał:

Amalia usiadła na swoim posłaniu. [...] Przeciągnęła się. Zsunął się czepek i długie włosy spłynęły na ramiona. Odrzuciła je do tyłu, wsparła dłonie o brzeg posłania i zwróciła twarz ku wąskiemu oknu [...]. [D 90]

To bardzo tajemnicza scena, próbę jej wyjaśnienia podjął Maciej Leciński, pisząc: „udaje się [bohater] do dukielskiego kościoła, gdzie dziewczyna sprzed dwudziestu paru lat oraz wszystko to, co do tej pory umykało pamięci - zmar­ twychwstaje w postaci Amalii” 16. Narrator słyszy stukot spadającego na posadzkę pantofla i oddech Mniszchowej, czuje jej zapach i, co więcej, kobieta budzi jego pragnienie, jest więc pod każdym względem materialna i żywa.

Wszystko, co widziałem w życiu, wszystko, co widzieli inni, wchodziło w nią i przybie­ rało kształt. Rosła, potężniała, stawała się ciężka i gorąca jak fizyczna postać obsesyjnej myśli albo odpowiedź na najstarsze pytanie. [D 90-91]

(16)

I niestety na tym koniec. Wizja bohatera zostaje zakłócona przez nieproszone­ go gościa, a potem wszystko wygląda już zupełnie normalnie, nie ma śladu po tym dziwnym zdarzeniu, nawet opowieść zostaje przerwana...

Takie (nie)proste odkrycia. Badanie świata za pomocą zmysłów i poniekąd zależnego od nich umysłu, który - jak widać - nie ze wszystkim potrafi się upo­ rać. Nihil novi sub sole, lecz warto się zastanawiać. Banały? Przypomina Ewa Domańska:

Czasami jednak znacznie trudniej jest mówić o banałach i powierzchownościach niż o ory­ ginalnych ideach. Ponadto wszystkie uniwersalia są banałami, co czasami stanowi wygodną wymówkę, by nie mówić o nich w cale17.

Nigdy nie potrafiłem wyobrazić sobie rzeczy, które nie istnieją. Zawsze wydawało mi się, że to strata czasu, podobnie jak upór w poszukiwaniu Nieznanego, które i tak koniec końców wygląda jak układanka starych, dobrze znanych spraw w trochę podrasowanej wersji. [D 49]

Usprawiedliwienie? Kpina? Autoironia? Prawda?

„Kompletna klęska analizy”18,

czyli o tym, jak trudno opisać świat

Świat jest jak wielka rekwizytornia, do której co chwila sięgamy po jakiś przedmiot, frag­ ment dekoracji lub - szukając innego porównania - jest jak przeogromnie długi korytarz, przez który wędrujemy zaglądając do najdziwniejszych pomieszczeń. Nie wszystkie znaki tej prze­ strzennej księgi zauważamy, nie wszystkie rozumiemy, wiele jest takich, które na zawsze za­ mknęły przed nami swój sens. Ale to nieustanne poszukiwanie, dociekanie prawdy wyostrza wrażliwość [...]19.

Nietrudno wyobrazić sobie ów dziwny labirynt bohatera, a w nim te przejścia między różnymi czasami, tajemnicze tunele przez stulecia, schowane w myślach. Albo tę amfiladę sal i komór ustanowionych w przestrzeni ziemskiej lub wyobra­ żonej. Te wszelkie miasta i drogi. I nietrudno zobaczyć ten świat, wystarczy w tak obmyślonym miejscu umieścić ludzi, wszystkie ich rzeczy i sprawy. A później spróbować opisać to wielkie zderzenie tak, jak chciałby to zrobić narrator. Podob­ nie jak pragnie odszukać odpowiedzi na swoje pytania - tak też eksperymentuje z przedstawieniami rzeczywistości.

Władysław Kopaliński rozpoczyna swoją definicję labiryntu słowami: „sym­ bolizuje zamęt, zamieszanie, plątaninę, gmatwaninę, sytuację skomplikowaną albo bez wyjścia” 20. W przypomnieniach z podróży Stasiukowy narrator często opisu­ je rzeczywistość, komponując „mieszanki” mające odzwierciedlić chaos, w jakim zanurzony jest współczesny mieszkaniec świata. Przywodzą one na myśl właśnie owe skomplikowane labiryntowe plątaniny, z których trudno się wydostać. Cha­ rakterystyczną cechą stylu Stasiuka jest tworzenie specyficznych wyliczanek peł­ nych kontrastów i mogących pomieścić wszystko, co otacza bohatera i wikła go w dziwaczną, ajednocześnie przecież tak normalną dzisiejszą egzystencję, którą trafnie opisał Jean-Franęois Lyotard:

17 E. D o m a ń s k a , Mikrohistorie. Spotkania w międzyświatach. Poznań 1999, s. 26. 18 D 83.

19 K a l i s z e w s k i , op. cit, s. 255. 20 K o p a l i ń s k i , op. cit., s. 186.

(17)

słucha się reggae, ogląda westerny, obiad je się u McDonalda, a kolację w restauracji z kuch­ nią miejscową, używa się paryskich perfum w Tokio, w Hongkongu urządza się mieszkanie w stylu retro, wiedza staje się przedmiotem teleturniejów21.

Jednak dla bohatera Dziennika okrętowego i Dukli prawie nic nie jest zwy­ czajne, obok niczego nie potrafi on przejść, nie zastanawiając się, dlaczego - lub jak - to jest zrobione. Jak to się dzieje, że wszystko może tak współistnieć?

Stare kobiety oglądają świat w telewizorach. HBO, Hallmark, Discovery, TNT, Planete, Canal+, RTL, TVN, Fox Kids, Travel, Chanel, VOX, MTV, QUESTV pokonują mrok i mróz jak wiatr. Smoki i gryfy wychodzą z ekranów i unoszą się w pokojach wśród świętych oleo­

druków, pasyjek, pamiątek pierwszej komunii, ślubnych fotografii i plastikowych róż. Ten ob­ raz zawsze mnie fascynował: „mistrzowie wrestlingu”, „magazyn sportów ekstremalnych”, „giganci surfingu” snują się w powietrzu kuchni gdzieś w Kunkowej [...]. Mieszają się z lita­ niami, modlitwami, ze wspomnieniami obcych woj sk ciągnących przez wieś, mieszają się z pa­ mięcią czasów, gdy od wiosny do późnej jesieni chodziło się bez butów, [...] z rosołem z kury w święta i serem, chlebem i mlekiem przez okrągły rok, w którym nazwy nie oznaczają żadnej zmiany, ajedynie nieubłagany upływ, i j ak było na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków amen. [DO 95-96]

Tu np. narrator rozpoczyna od wyliczenia nazw 14 kanałów telewizyjnych, które dzisiaj mogą być odbierane wszędzie bez większych problemów, a wcze­ śniej zaznacza, że to „stare kobiety oglądają świat w telewizorach”. Dla tychże kobiet urealniają się fabuły, bujdy i wymysły symbolizowane przez „smoki i gry­ fy”, kobiety przyglądają się, jak zaspokaja się żądze przeżywania wciąż więk­ szych emocji. Te obrazy mające w sobie tyle głębi ile ekran odbiornika telewizyj­ nego wdzierają się w życie i rzeczywistość. Przypomina się tu stwierdzenie Bau- drillarda, zwracającego uwagę „na nadmiar informacji, które stawiają nas przed nieprzerwanym strumieniem fascynujących obrazów i symulacji powodując, że »telewizja staje się światem«” 22. Taki sztuczny świat miesza się z uświęconymi przez tradycję przedmiotami, z faktami z przeszłości, z czasami, kiedy nikomu w głowie nie postała myśl ojakichś zbędnych atrakcjach. Te niepotrzebne, ciągle zmienne zjawiska współegzystują w umyśle staruszki z zapamiętanym z dawien dawna porządkiem i trwaniem. Narrator uwypukla niezmienność trwania, fakt za­ grzebany w pamięci, kończąc wywód doskonale dopasowaną frazą zapożyczoną z liturgii. Ale to nie wszystko, o czym pisze, podglądając bowiem dom staruszki, zauważa jeszcze coś:

umysł starej kobiety wytrzymujący bez szwanku czyśćcową próbę czterdziestu dwóch kanałów satelitarnej telewizji. Bo przecież ona wstaje, sprząta ze stołu naczynia, odnosi je do zlewu i zmy­ wa, tak samo jak robiła to jej matka i babka, a potem klęka przy łóżku i odmawia Zdrowaś Mario, jakby nic się nie stało, jakby ogrom obrazów, ciał i zdarzeń nie miał do niej dostępu. W końcu kładzie się spać i nawiedzają ją tylko stare, sprawdzone sny. Świat jest fikcją. [DO 97]

Staruszka nie zmienia się pod wpływem telewizji i nie zmienia się jej świat. Wszystko pozostaje takie jak dawniej, ponieważ jej życie opiera się na tym, co ona pamięta. „Stare, sprawdzone sny” to opowieści dla bohaterki stokroć bardziej praw­ dziwe niż ekranowe niesamowitości. Tym samym wytłumaczone zostaje ostatnie

21 L y o t a r d , op. cit., s.53.

22 Cyt. za: M. F e a t h e r s t o n e , Postmodernizm i estetyzacja życia codziennego. Przeł. P. C z a p l i ń s k i , J. L a n g . W zb.: Postmodernizm, s. 308.

(18)

zdanie: „świat jest fikcją”. Zarówno telewizyjne eksploracje tegoż świata, frag­ mentaryczna, kolorowa (nie)rzeczywistość przeglądanych kanałów, migająca jak teledysk, jak i prywatne filmy staruszki muszą zostać zanurzone w nasyconym roztworze fikcji, dlatego że nie sposób byłoby żyć bez przepisu na to, jak radzić sobie z nadchodzącymi z każdej strony obrazami, zdarzeniami i przypomnienia­ mi, więcej:

inaczej dusza nie mogłaby zaznać zbawienia, bo chociaż - jak mówią - jest nieśmiertelna, to może zamrzeć z przerażenia i nigdy już się nie przebudzić. [...] Ten świat musi być fikcją, by można go było znosić tak długo. [DO 97]

I znowu w sukurs narratorowi przychodzi Baudrillard:

Dzisiaj cała codzienna rzeczywistość - polityczna, społeczna, historyczna i ekonomiczna - wchłania w siebie iluzyjny aspekt hiperrealizmu. Żyjemy estetycznym złudzeniem rzeczywi­ stości23.

Podobnie, trochę poszerzając perspektywę, mówi na ten temat Krzysztof Wie­ czorek:

można by napisać dzieje doskonalenia iluzji: od opowieści, legend i baśni, które wymagały od słuchacza potężnej dawki wyobraźni, poprzez książkę, teatr [...], sztuki wizualne - malarstwo, fotografia, fotoplastikon, stereografia, kinematograf, telewizja, holografia - aż po symulowaną komputerowo rzeczywistość wirtualną. Dziś w zasięgu naszych możliwości technicznych znaj­ duje się iluzja doskonała, czyli sztuczne pobudzanie percepcji, które byłoby subiektywnie nie­ odróżnialne od przebywania w realnym świecie; lecz ironia losu spowodowała, że tymczasem zdążyliśmy już na serio zwątpić w to, czy w ogóle istnieje jakiś realny świat...24

Wszystkie te fabryki iluzji - opowieści, literaturę, malarstwo, fotografię, tele­ wizję - można znaleźć w świecie opisywanym przez bohatera.

Nie dziwi więc fakt, że nie tylko postacie zarysowane przez narratora muszą ratować się, nie przyznając rzeczywistości należnych jej (choćby ze względu na imię) praw, także on sam odwołuje się do porównań wskazujących na niewiarę w jej faktyczność i stałość:

Tak, z tego składa się moja Europa. Ze szczegółów, z drobiazgów, z parosekundowych zdarzeń, przypominających filmowe etiudy, z migotliwych skrawków, które wirują w mojej głowie jak liście na wietrze [...]. [DO 120]

„Migotliwe skrawki” oraz „filmowe etiudy” kojarzą się z fragmentaryczno­ ścią, a obraz wirujących na wietrze liści przynosi wyobrażenie przetasowania i tak już mocno poszatkowanych odwzorowań świata. Taki właśnie postmodernistycz­

ny, pomieszany wizerunek współczesnej rzeczywistości wyłania się z zapisków zwykłego człowieka, mieszkańca Europy Środkowej żyjącego pod koniec XX stu­ lecia. Jeszcze wyraźniej bohater przedstawia swoje wrażenia i poglądy w następu­ jącej wypowiedzi:

Czytam po stronie, po półtorej, odkładam i biorę następną książkę, ponieważ literatura naśladuje tak samo historię jak geografię, i w tym wypadku musi składać się z fragmentów, z okruchów, ze spojrzeń przez samochodową szybę, bo tutaj, u nas, niemożliwe jest sklecenie

23 Ibidem, s. 308-309.

24 K. W i e c z o r e k , Przestrzeń w nowej jaskini Platona. O niespójności wyobrażeń przestrzeni

w kulturze współczesnej. W zb.: Przestrzeń kulturowego współistnienia. Red. I. Bukowska-Floreńska.

(19)

długiej, sensownej narracji, która nie byłaby nudniejsza i mniej wiarygodna niż życie i świat. [DO 112]

Brzmi to jak program twórczy lub manifest, tym bardziej że poparte jest snu­ ciem opowieści według takich właśnie prawideł.

Narrator sprawia wrażenie osoby oglądającej swoje otoczenie przez dziwacz­ ny noktowizor, który wychwytuje na użytek obserwatora wszelkie, nawet najmniej­ sze błyski, dzieli życie na klatki filmowe i rozczłonkowuje materię. Umożliwia to posiadaczowi tego urządzenia śledzenie niewidocznych gołym okiem kontrastów i połączeń. Wiele ciekawych spostrzeżeń miał on okazję zanotować, przebywając w Dukli w dniu przyjazdu papieża Jana Pawła I I 25. Na początek o wyglądzie pu­ bliczności:

Ubrani są trochę jak harcerze, trochę jak staromodni turyści i trochę jak na poobiednią przechadzkę. Paradoksalna granica wyczynu i codzienności. Panterki, plecaki, odświętne to­ rebki, buty na obcasach, myśliwskie noże u paska, idiotkamery za osiem stów ze sklepu z za­ bawkami. [D 80]

Krótkie wprowadzenie w atmosferę, jaka panowała w miasteczku owego pa­ miętnego dnia, ukazuje obraz zupełnego pomieszania, ale jest to pogmatwanie możliwe i realne. Nikt nie zaprzeczy, że wśród tłumu znaleźli się harcerze, turyści, nawet mieszkańcy Dukli, którzy wyszli na poobiednią przechadzkę. Dopiero to, że widziani są wszyscy razem, że łączy ich wspólny cel, choć tak się różnią, skła­ nia narratora do trochę ironicznego, prześmiewczego oglądu. Czego apogeum jest ta popisowa wyliczanka:

Twarze, ramiona, piersi, pośladki - kompletna klęska analizy. Papierosy, stroje, biżuteria, obcasy, koronkowe żaboty, komórkowe telefony przy paskach, breloczki, bida z nędzą, lumpex albo Makro z Krakowa, domy, mieszkania, Matka Boska, kryształy, lśnienie regałów z Kroni­

ką X X wieku, skóropodobne kanapy, paprotki na parapetach, zapachy sypialni, krystaliczne

wyświetlacze czasu i funkcji, odświeżacze w sraczach, gumoleum, Serce Jezusa w rokokowych ramach, czarny panasonic, „...proponujemy wydłużone terminy płatności...”, „święty Krzysz­ tofie, módl się za nami” przy lusterku, [...] krowa za ścianą, polepa, popularne, pornosy, przy­ śpiewki, Zielna i Siewna, majteczki w kropeczki, przyjdź, Duchu Święty - świat jest wyliczan­ ką. Nie można go pojąć inaczej, bo rzeczy wchodzą między idee i rwą ostrymi krawędziami ich delikatne brzegi i wszystko, co ogólne, w końcu ląduje na śmietniku wśród szczegółów. Caro

salutis est cardo26. [D 83-84]

„Świat jest wyliczanką”, ta myśl prześladuje bohatera-analityka. Przypomina on mechanika-amatora nieświadomego skutków swoich działań, zabierającego się do rozkładania tak skomplikowanego i delikatnego mechanizmu, jakim jest aparat fotograficzny. Ów mechanik zostaje na koniec z ogromem maleńkich części, któ­ rych, jeśli nawet potrafi je nazwać i określić ich funkcję, może już nigdy nie zło­ żyć w całość. Narrator pozwala sobie na rozbieranie rzeczywistości na czynniki 25 Wizyta ta miała miejsce 9 VI 1997, jej celem było poświęcenie Krzyża Pojednania, monu­ mentu wzniesionego na zboczu klasztoru Bernardynów w związku z kanonizacją bł. Jana z Dukli (10 VI 1997 w Krośnie). Więcej informacji na ten temat zob. np. „Gazeta Wyborcza” 1997, nr 125, s. 3; nr 132, s. 6; nr 133, s. 7.

26 „Caro salutis est cardo”, czyli „Ciało jest podstawą zbawienia”, to cytat z T e r t u l i a n a (informację tę zawdzięczam A. S t a s i u k o w i (list z dnia 1 II 2002, w moim posiadaniu)) - zob.

Tertulian. Oprac., wybór W. T u r e k . Kraków 1999, s. 162. Przywołanie Tertuliana odsyła do gno­

(20)

pierwsze w celu sprawdzenia, jak to wszystko się łączy, i po - jakże dla siebie cha­ rakterystycznym - wyliczeniu wszelkich elementów w najdziwniejszym porządku, nie jest w stanie nic wywnioskować. Wymienia obok siebie ludzi, części ciała, odzież, sprzęty, budynki, książki, meble, rośliny, środki czystości, sprzęt RTV, ozdoby, je ­ dzenie, samochody, biżuterię, kosmetyki, wytwory kultury masowej: „kasety z Hisz­ panii”, „pornosy”, „majteczki w kropeczki” i ludowe „przyśpiewki”. Wplata pomię­ dzy to funkcjonujące już na prawach sloganów utarte zwroty reklamowe: „proponu­ jemy wydłużone terminy płatności”, urwane części dialogów: „gdzie położyłeś

kluczyki”, potoczne i oficjalne nazwy sklepów: „lumpex”, „Makro”. Dodaje wize­ runki Matki Boskiej, Serca Jezusa, świętego Krzysztofa, słowa modlitwy: „jak było na początku, teraz i zawsze, i na wieki wieków”, przypomina o świętach Matki Bo­ skiej „Zielnej i Siewnej”, używając nazw ludowych, na koniec wzywa Ducha Świę­ tego. Oprócz tego nie zapomina o takich abstraktach, jak: „cienie dalekich zdarzeń”, „starość”, „duma”, „powaga”, „sytość” i „splendor”. Swoim zwyczajem narrator całość komponuje tak, aby poza samym przedstawieniem jakiegoś wycinka rzeczy­ wistości od razu podkreślić kontrasty: „lumpex albo Makro”, „krystaliczne wyświe­ tlacze czasu i funkcji, odświeżacze w sraczach”, „Serce Jezusa w rokokowych ra­ mach, czarny panasonic”, „mikrofalówka, piec”, i bodajże najbardziej wyrazisty: „pornosy, przyśpiewki, Zielna i Siewna, majteczki w kropeczki, przyjdź, Duchu Święty”. I jakby tego było mało, przywołując „koło sterowe ze złotego plastiku z ba­ rometrem”, zwraca uwagę na tandetę oraz ukazuje śmieszność i nieprzystawalność ludzkich zabiegów do istoty rzeczy, mówiąc o „połysku karoserii pod kościołem”.

Spokojnie przechadzając się po Dukli, narrator uważnie obserwuje i zdaje re­ lację, skupia się jednak nie na przebiegu uroczystości, ale na zachowaniu przyby­ łych. Znajduje wielkie pole manewru i mnóstwo sytuacji stworzonych wprost do tego, aby na ich podstawie konstruować swoje ulubione kontrastowe obrazy:

Komuś ucieka czerwony balonik. Ludzie ożywiają się na kilka minut, dopóki nie przepad­ nie w niebie. Mężczyzna z poobijanym kaskiem motocyklowym ma na plecach kurtki wielkiego orła. Ptak wyrysowany jest długopisem. Wokół orlej głowy błyszczy aureola ze srebrnych ćwie­ ków. Megafony mówią, że prałat Jankowski już jest na miejscu. Brzuchaci faceci trzymają w ma­ sywnych dłoniach klubowe i zastanawiają się, kto zabierze drewno z sektorowych barier. [D 85]

Znudzeni oczekiwaniem ludzie wynajdują sobie najróżniejsze zajęcia. Poja­ wia się jakiś motocyklista z tandetnym emblematem na kurtce i prałat Jankowski. I to wszystko w jednym ciągu i miejscu, w kontekście niebawem mającego się odbyć spotkania z papieżem, ponieważ według narratora tak wygląda życie i tak łączą się wydarzenia w jego opowieści.

Młodzi mnisi przebiegają z furkotem habitów. Żeby było szybciej, podciągają je do góry i wtedy widać spodnie. Ich twarze przypominają twarze młodych miejskich profesjonalistów. Jeden niesie keyboarda Yamahy, inny elegancki neseser na szyfrowy zamek. [D 82]

W tym świecie nie ma szans nawet na znalezienie zakonnika, który realizo­ wałby stereotyp. Ci sportretowani w Dukli biegają, zajmują się dobrami material­ nymi i kojarzą się z seryjną, zimną i żądną sukcesu młodzieżą z krzemowej doli­ ny. Cóż jednak dziwić się młodym mnichom, jeżeli: „z granatowej limuzyny wy­ siadają dostojnicy w eleganckich sutannach”, dalej zaś widzimy taki obraz:

Na cmentarnym wzgórzu stoi kilka konfesjonałów. Ludzie formują kolejki. Potem usta­ wiają się do barwnych polowych toalet z plastiku. Trzy konfesjonały i trzy wygódki. [D 81]

(21)

Wszystko pomieszane. Zestawienie konfesjonałów z wygódkami jest w takim samym stopniu śmieszne, jak godzące w uczucia katolików, wszak i konfesjonał, i wygódka służą człowiekowi do pozbywania się nieczystości, z tą drobną różni­ cą, że jedno dotyczy ducha, drugie ciała.

Podobnie śmiech wzbudza autorka tego zdania: „»Chciałabym mieć jego au­ tograf« - powiedziała dziewczyna w lamparcim kubraczku do swojego chłopaka” (D 85-86) - której Jan Paweł II „pomylił się” prawdopodobnie z gwiazdą przemy­ słu fonograficznego (o co nietrudno, skoro uchodził on za najbardziej medialną osobowość naszych czasów).

Wśród tak dziwnego tłumu zauważa narrator dwie samotne osoby znacznie różniące się od reszty publiczności. Oto pierwsza z nich:

Drobna staruszka w czerni pojawia się to tu, to tam. Jest samotna i uważna. Przygląda się miasteczku, jakby widziała je pierwszy raz, chociaż jest stąd. [...] raptowna z dnia na dzień materializacja świętości, więc ona chodzi trochę jak w raju, jak dziecko w sklepie z zabawka­ mi, jak więzień w pierwszym dniu wolności albo jak panna młoda w ślubnej sukni. [D 82]

Ona także odbywa jakąś podróż w nieznane, duże znaczenie ma dla niej opra­ wa uroczystości, obecność dostojników Kościoła, bogactwo, a uczestnictwo w ta­ kim wydarzeniu jest „materializacją świętości” i nie ma nic wspólnego z ciekawo­ ścią. To na swój sposób głęboko przeżywana religijność, która nie pozwala w nic wątpić i nad niczym się zastanawiać. Paradoksalnie jednak szczęście i oszołomie­ nie staruszki zostały zobrazowane kilkoma sugestywnymi porównaniami do czę­ sto złudnych i szybko przemijających radości. Czyżby narrator nawet jej chciał odebrać możliwość autentycznego przeżycia?

Przeciwieństwem staruszki jest kilkunastoletnia dziewczyna.

Ogolona na łyso małolata ma na koszulce napis ,J hate religion”. Religion wypada do­ kładnie na małych piersiach. W tym tłumie ojców z dziećmi [...] jej postać jest tak samo mała i bezradna jak postać czarnej staruszki. Brzękadełka na szyi, glany na nogach i zacięta powaga szesnastu lat sprawiają, że jej istnienie tutaj okryte jest niewiarygodnie pięknym smutkiem. Idzie wzdłuż parkowego muru jakby była naga, lecz nikt nie zwraca na nią uwagi. [D 83]

„Małolata”, która tak wyraźnie ogłasza swój sprzeciw, akcentując go wyglą­ dem, strojem i zachowaniem, pozostaje zupełnie niezauważona. Wśród tłumów lu­ dzi, przybyłych może z ciekawości, może z powodu konformizmu albo napędzo­ nych siłą emocji, znajduje się jeden człowiek konkretnie wyrażający autentyczne uczucie i jest całkowicie niewidoczny! Obraz zagubienia dziewczyny zostaje do­ pełniony, kiedy bohater mówi o spotkaniu z nią w kościele św. Marii Magdaleny (D 91 n.). Okazuje się, że ze strachu przed spędzeniem nocy w parku i policją dziew­ czyna skapitulowała i wybrała kościelną ławkę na nocleg. W takiej sytuacji nawet ten kpiarsko-ironiczny narrator odnosi się do niej przyjaźnie. Być może, według niego była jedną z nielicznych osób, spotkanych tamtego dnia, zasługujących na sympatię.

Jak więc odszukać w tym wszystkim sens? Co nazwać spoiwem? Wspólny cel - wizyta papieża - wydaje się niewystarczający, przecież naprawdę jest tylko po­ zorny, a każdy z uczestników ma sto innych powodów, aby odwiedzić Duklę wła­ śnie tego dnia. Może udało się narratorowi odnaleźć jakiś porządek w tym cha­ osie, kiedy stwierdził:

Cytaty

Powiązane dokumenty

Andrzej Stasiuk, podążając za Konstantym Jeleńskim 14 , podkreśla, że każdy bohater jego opowieści, każdy człowiek jest tym, z czego zbu- dowana jest jego lokalność,

Ze względu na ciągły brak sióstr (!) nie uczyniono konkretnych kroków ku pracy misyjnej, ale starano się wybadać sytuację i przyszłe możliwości. Tym­ czasem

Uogólniony model refleksji dotyczącej pracy z uczniami Analizowanie fragmentów transkrypcji wywiadów, w których przejawiał się zaini- cjowany samodzielnie przez nauczycieli

Nie jestem miłośnikiem ruin. Ale wizja odnowionej świątyni stojącej po- między innymi domami i sprzętami tak samo wyjętymi z ich czasu i miejsca ma w sobie skazę

Moze niepokoj^ nas w tej chwili konsekwencje, jakie z tego uj?cia sumienia wynikaj^ dla zrozumienia podmiotowosci czlowieka: ze mianowicie powinnosc mora^lna „czepia

Fragment listu Stanisława Wojtowicza do żony z więzienia w Rzeszowie.. Fotokopia wiersza nieznanego więźnia

Potrafi sporządzić krótką notatkę pisemną (fragment maila z zapytaniem o poradę lub udzieleniem jej). Uczeń zwraca uwagę na właściwy szyk zdania i umiejscowienie podmiotu,

Można więc ustosunkowywać się do postmodernizmu na dwa sposoby: albo dokonać próby jego oceny jako projektu kultury, lub tak, że się uważa odnośne stanowiska filo