• Nie Znaleziono Wyników

Muzeum wczoraj, dziś i jutro

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Muzeum wczoraj, dziś i jutro"

Copied!
18
0
0

Pełen tekst

(1)

Ernst Hans Gombrich

Muzeum wczoraj, dziś i jutro

Teksty : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 2 (50), 191-207

(2)

Świadectwa

Ernst Hans Gombrich

Muzeum wczoraj, dziś i jutro *

Staraniem British Museum i American Assem bly ze­ spół dyrektorów muzeów, kuratorów, zarządców i innych zainteresowanych stron ze Stanów Zjednoczonych, Kanady, W ielkiej Brytanii i kontynentu euro­ pejskiego zebrał się w październiku 1975 r. w m iejscowości D itchley Park angielskiego hrabstwa Oxfordshire w celu w znowienia debat rozpoczętych rok w cześniej w Arden House w m ieście Harriman stanu Nowy Jork na czter­ dziestym szóstym American Assembly. Wydrukowana niżej w nieco poprawio­ nej w ersji prelekcja była wygłoszona na prośbę przewodniczącego sympozjum, sir Johna Pope-H ennessy’ego.

Zaszczyt zw racania się do tak znakom itego a u d y to riu m zaw dzięczam jed n ej z n a jsta rsz y ch tra d y c ji b r y ty j­ skich — tra d y c ji nied ow ierzan ia ekspertom . N ajdaw niejszym p rze ­ jaw em tej tra d y c ji je s t n iew ątpliw ie system sądow niczy, k tó ry chron i czynność sądzenia p rze d udziałem ludzi z w ykształceniem praw niczym . Słychać rów nież, że służba dyplom atyczna je st rządzo­ na w edług podobnych zasad, ta k więc ktoś, kto m a opinię sp ecja­ listy w zakresie język a i k u ltu ry w ysp Fidżi, może się spodziewać, że zostanie w ysłan y do Eskim osów, gdzie jak to się mówi, nie upiecze w łasnej pieczeni. Spędziw szy całe życie na uniw ersytecie, nie m am bezpośredniego dośw iadczenia w zakresie codziennych p ro ­ blem ów , k tó re sp raw iają, że życie p racow nika czy pracow nicy m u ­ zeum je s t dziś tak w y czerpu jące i p e łn e zawodów. W iele z ty ch w ażnych i d ro b nych sp raw zostało ju ż w yczerpująco om ów ionych w tom ie, k tó ry jest re z u lta te m zeszłorocznego sym pozjum ł, a jeżeli * E. H. Gombrich: The Museum: Past, Present and Future. „Critical Inquiry” Vol. 3 Spring 1977 nr 3, s. 449—470.

(3)

Ś W IA D E C T W A 192

coś wów czas pom inięto, z pew nością znajdzie się w śród re fe ra tó w p rzy g o to w an y ch n a te n ro k 2 Nie zabrzm iał dotychczas tylko głos odbiorcy, w łaściw ego u ży tk ow nik a m uzeum . I ta k w łaśnie rozum iem m oją w ypow iedź. Nie w y p ie ra jąc się p rzyg oto w ania w dziedzinie histo rii sztuki, m am zam iar m ówić jako ktoś, k to chodzi do m uzeów , 'bo lubi oglądać dzieła sztu k i.

N ikt nie zaprzeczy, że n ależy to do głów nych celów m uzeów sz tu ­ ki. Ma się rozum ieć, je s t to tylk o jed e n z celów, bow iem bez czyn­ ności d o k o n u jący ch się za k u lisam i, bez konserw acji, nabyw ania, opracow yw ania i katalo go w an ia zw iedzający nie m ielib y na co patrzeć. Jed n ak że, aby określić cel, k tó ry m chciałbym się zająć, po­ służę się sły n n y m w ersem z A rs poetica H oracego i p rzy jm ę, że cho­ dzi o to, żeby au t prodesse v o lu n t aut delectare custodes. Jak o m u zealn icy chcecie przy n ieść nam k orzyść i przyjem ność. Albo raczej i jedno, i drugie. Nie je st to w żad n y m razie oczyw iste po­ łączenie, bow iem nie w szystko, co dob re, je st rów nież p rzy jem n e i z pew nością nie w szystko, co p rzy jem n e, je s t rów nież dla n as dobre. J e s t rzeczą n ap ra w d ę niezw ykłą, że istn ie ją in sty tu cje , k tó re m ogą pogodzić te rozbieżne cele, p o sta ra m się jed n a k dowieść, że tego pogodzenia nie m ożna p rzy ją ć za coś oczywistego, ale trzeb a je u jrzeć jako problem , dla k tórego nie m a gotowego rozw iązania. Z pew nością naciski społeczne idą w spółcześnie daleko w k ie ru n k u prodesse; m u zeum dziś pow inno być in sty tu c ją w zbogacającą i choć nie zam ierzam negow ać tej funkcji, chciałbym p rzyw rócić zachw ia­ n ą rów now agę i zwrócić uw agę na delectare, przyjem no ść, jak ą n am m ogą dać dzieła sztuki. Usłyszę na pew no zarzut, że p rz y je m ­ ność m oże nie być le m o t juste dla obrazów cierpien ia począw szy od Laokoona aż do G u e r n ik i; okoliczność, że w szelka sztuka je st zdolna do ujm ow an ia zjaw isk trag icznych i p rzy k ry c h , sp raw iała kłopot este ty k o m od czasów A rystotelesa, i ja nie chcę zapuszczać się w te n la b iry n t. Je ste m gotów zm ienić w y raz „przy jem n o ść” na inn ą nazw ę tego dreszczu szczególnego ro d za ju , jak i m oże n a m dać w ielkie dzieło m ala rsk ie czy rzeźba, n ie chcę jed n a k stra c ić z oczu delectare. W eźm y jako p rzy k ła d W idok m iasta D e lft V erm eera, bow iem te n p rze p ięk n y obraz p rzy p ad k iem oglądałem niedaw no. Czy było to rów nież p rzeżycie w zbogacające? W szystko zależy od tego, co uw ażacie za prodesse. O baw iam się, że tezie głoszonej w dobrej w ierze, iż sz tu k a je s t czym ś dobrym i czyni p rze ż y w a jąc e ­ go ją doskonalszym człow iekiem czy lepszym obyw atelem , setki razy zadaw ali k łam ty ra n i i ło trzy öbdarzeni w y rafin o w an y m gu s­ te m a rty sty c z n y m . Nie chcę przez to pow iedzieć, że doznania a r ty ­ styczne nie po zostaw iają trw ałego p iętna, ani że są przeżyciem 2 A r t Museums: The European Experience. Wyd. С. White. Ten zbiór refera­ tów autorstwa M. Jaffé, H. Landeis, W. von Kalneina, M. Comptona, E. Fisch­ era, P. Rosenberga, W. Hofmanna, M. F. Todorow i redaktora nie został do­ tychczas ogło-szony drukiem.

(4)

193 Św i a d e c t w a w zbogacającym . P rzech ow ujem y pam ięć tak ich spotkań i na każde życzenie m ożem y je w pełni odtw orzyć. Zawsze zazdrościłem p ew ­ nem u em ery tow anem u urzędnikow i, em igrantow i z A ustrii, b lis­ k iem u swoich setn y ch urodzin, k tó ry opowiedział mi, że w czasie bezsennych nocy w w yobraźni sp aceru je po L uw rze, ja k i pam ięta z początku stulecia, i może za każdym razem zatrzym ać się p rzed inn ym obrazem , żeby m u się dokładnie przyjrzeć. M yślę, że n ie­ w iele przesadził.

Dla większości z nas, k tó rz y nie d ysp o n u jem y ta k ab so lu tn ą p a ­ mięcią, okoliczność, że p rzeżyw ana chw ila może się nie pow tórzyć, n a d a je przeżyciu ostrość i intensyw ność. To napięcie m iędzy delec- tare a prodesse nie je st oczyw iście w yłączną cechą przeży w an ia sztuki; owo uczucie V erw eile doch, du bist so schön, k tó re p rze śla ­ d u je i zwodzi F a u sta Goethego, m oże tow arzyszyć w szelkiem u do­ znaw aniu szczęścia. M am w rażenie, że jedną z cech o d ró żniający ch nas od zw ierząt jest to, że dla nas nie m a teraźniejszości bez wspo­ m nień rzeczy przeszły ch i przew idyw ania przyszłości, ale waga, jak ą p rzy w iązu jem y do ty ch w ym iarów , zawsze się zm ienia i różni. M yślę, że zm ieniła s?ę też w historii przeżyw ania sztuki, chciałbym zatem dotrzym ać zapow iedzi zaw artej w ty tu le i pokusić się o n a ­ szkicow anie rodow odu różnych tra d y c ji, ok reślający ch w połącze­ niu a niekiedy sp lą ta n iu rolę, k tó re j spełnienia żąda się od m u ­ zeum dzisiaj i niew ątp liw ie będzie się żądało w przyszłości.

W śród odległych przodków m uzeum sztuki chciałbym n a jp ie rw w yróżnić dwa przeciw staw n e typy, k tó re nazw ałbym skarbcem i sa n k tu a riu m . N agrom adzenie i pokazyw anie skarbców w św ią ty ­ niach, kościołach i pałacach zawsze służyło podniesieniu p restiżu w łaściciela i p rzy tło czeniu tym i a try b u ta m i bogactw a i potęgi. M ożna powiedzieć, że w tak im zbiorze przyjem ność g ó ru je nad korzyścią, bow iem częścią zam ierzonego e fek tu jest niem ożność zapam iętania w szystkiego. Ma pozostać tylko ogólne w rażenie w ręcz n iep rz eb ra n y c h bogactw , g ro ty A ladyna pełnej złota, dro­ gich kam ieni i egzotycznych cudów. Dreszcz przechodzi za dresz­ czem jak p rz y pokazie ogni sztucznych, w yw ołującym „ochy” i „ach y ” , k ied y ra k ie ty ro zry w ają się i rozsypują nad sceną w ielo­ kolorow e gw iazdy. M ożna to nazw ać dziecinną ro zry w k ą, ale widok tak i daje praw dziw ą przyjem ność. Obaw iam się n aw et, że nie­ możność przeżycia tego w szystkiego pow iększa nasz zachw yt. Niczego nie m u sim y się uczyć. N ikt nas nie będzie p y ta ł o poszcze­ gólne przedm ioty; znaleźliśm y się tu po to, żeby doznać olśnienia i onieśm ielenia. B yłbym sk ło n n y przypuścić, że m im o sw oich n a u ­ kow ych roszczeń rów nież g ab inety osobliwości, jak renesansow e K u n s t- un d W u n d e r k a m m e r n 3, nie w ym agały od zw iedzającego 8 Książka J. von Schlossera K u nst und Wunderkammern der Spätrenaissance (Leipzig 1908) jest dotychczas najlepszym studium na ten temat.

(5)

Św i a d e c t w a 194 w iele więcej niż zdolności do zachw ytu i w ybałuszania oczu. W y­ p chan e rek in y i zam arynow ane potw ory, stru sie ja ja i okazy p r e ­ cyzyjnego rękodzieła, jak te, k tó re m ożna jeszcze dziś zobaczyć w ty ro lsk im zam ku A m bras, nie n arz u c a ją zw iedzającem u do k ład ­ niejszego p ro g ram u nauczania niż w ystępy a rty sty czn e na ja r ­ m ark u . Są to zbiory rzeczy n ienorm alnych, zbiory osobliwości, p ró b k i rzeczy, k tó ry c h nie widzi się co dzień, inaczej mówiąc, rze ­ czy sensacyjnych; ale naw et gdy są dziełam i zręczności człowieka, są to bardziej cuda n a tu ry niż sztuki.

Proces, w w yn ik u którego m uzeum przyrodnicze rozstało się z m u ­ zeum sztuki, jest długi i in te re su ją c y i ciągnie się do naszych dni. P rz ed e w szystkim są jeszcze m uzea, k tó re w y staw iają w ypchane p ta k i na jedny m p iętrze a Obrazy na innym , chociaż nie wiadomo n a pew no, k tó re z ty ch p ię te r b ard ziej m a na celu prodesse, a k tó ­ r e delectare. M oim zdaniem n aro dziny m uzeum sztuki do konały się w tedy, kiedy uśw iadom iono sobie, że istn ieją rzeczy nie tylko rz a d ­ kie, ale i w yjątkow e. S tosuje się to do sły n n y ch k rajo b razó w i sły n ­ n y ch zabytków , bow iem je w łaśnie nazyw am y w idokam i, czy też w edług ékspresyw nej nazw y niem ieckiej S e h e n w ürdig k e ite n , rze ­ czam i w a rty m i obejrzenia. Z pew nością nie jestem pierw szy, k tó ry uw aża obowiązek podróży do tak ich w idoków za ześw iecczoną po­ stać pielgrzym ki. Z m ianę tę uw idaczniają n a w e t spisy rzym skich mirabilios, obejm ujące na rów ni m o n u m en ty re lig ijn e i św ieckie 4. C hciałbym rów nież przypom nieć pierw otne znaczenie w yrazu mo- n u m e n t u m — up am iętn ien ie czy przypom nienie w yjątkow ej po­ staci lub w ydarzenia — i bliskiego tam te m u w y razu souvenir — przyw odzić na m yśl — dowód, że pielgrzym dokonał tego u p a m ię t­ n ienia. W tak im w łaśnie kontekście w idziałbym początki tego, co n azw ałem koncepcją m uzeum jak o sa n k tu a riu m . D okonyw aliście i dokonujecie pielgrzym ek do Rzym u, aby u jrzeć Apolla Belw eder- skiego, z takim sam ym uczuciem , z jakim odwiedzacie bazylikę św. P io tra i jeździcie do A ten, do F lorencji, do L ondynu czy choćby na M auritius z tak im sam ym zam iarem u jrz e n ia czegoś, co jest dzie­ łem sz tu k i oznaczonym jed n ą czy dw iem a gw iazdkam i w ty m nie­ zrów nan y m przew odniku, Baedekerze.

W jed n ej z moich o statnich p u b lik acji bro niłem tego, co nazw ałem k an onem doskonałości, i jego roli w tk an in ie c y w iliz a c ji5. N ieza­ leżnie od tego, czy m yślim y o jakim ś p ro b ierzu wielkości w lite ­ ra tu rz e , w m uzyce czy w sz tu k a c h plastycznych, w spółczesny

sy-4 Książka J. von Schlossera La Letteratura artistica (Firenze 1956) zawiera na s, 56—57 biografię wcześniejszych wydań tych przewodników przeznaczonych dla pielgrzym ów do Rzymu.

5 A r t History and the Social Sciences. Oxford 1975. Romanes Lecture 1973. Zob. też moją w ym ianę listów z Quentinem Bellem na tem at Canons and the

(6)

195 Ś W IA D E C T W A

ste m odniesień je st konieczny dla każdej k u ltu ry . Z niew agą dla ducha ludzkiego b yłoby pow ątp iew an ie w to, że dla w ielu ludzi zetknięcie się z w ielkim arcy d ziełem je s t źródłem głębokich i tr w a ­ ły ch przeżyć, ale b rak ie m realizm u g rzeszyłby ten, k to nie szu­ ka łb y in nej m o ty w acji dla zjaw iska, k tó re poza w szystkim n a le ż y do n ajb ard ziej rozpow szechnionych zjaw isk społecznych naszej ery , dla przem y słu tu ry styczn ego , dla w ycieczek objazdow ych. W m o­ im przek o naniu żadna in sty tu c ja społeczna nie może się u trz y m ać , jeżeli nie służy w ielu p rzeciw staw n y m celom i, podobnie ja k p ie l­ g rzy m k a i podróż p o m atu raln a , w ycieczka m ająca na celu zw ie­ dzanie jest w ynikiem kom prom isu m iędzy rozryw ką a poży tkiem duchow ym i społecznym . Podobnie jak pielgrzym , tu ry s ta wie, że po powrocie z a p y ta ją go, czy zw iedził sa n k tu a ria , k tó re w idzieli jego poprzednicy. A by się podbudow ać i m ieć się czym w ykazać p rzed znajom ym i, wlecze się na zm ęczonych nogach przez L u w r i robi zdjęcia Monie Lizie, albo k u p u je p am iątk ę, jakąś p o tw o rn ą popielniczkę z jej zniekształconą podobizną.

N ietru d n o w yśm iew ać się z tak ich k o nsekw en cji sław y a rty s ty c z ­ nej, ale m ożna w yciągnąć pożyteczną naukę. P ow inni ją wziąć do serca ci, k tó rzy o d rzucają skarbiec i s a n k tu a riu m jako staro św iec­ kie in sty tu cje elitary sty czn e. W rzeczyw istości rzecz się m a c a ł­ kiem przeciw nie. P rz y jm u ją c , że korzyść, jakiej ludzie szu k ają, o b ejm uje także p rz y ro st p restiż u społecznego, zakładając zatem , że odw iedzenie s a n k tu a riu m je st p rzed sięb ran e nie tylko dla p rz y ­ jem ności, ale też w nadziei osiągnięcia w tajem niczenia, owo d ą ­ żenie do p restiż u i dow artościow ania jest z pew nością siln iejsze u widzów oglądających się niespokojnie, aby spraw dzić, czy rz e ­ czyw iście w y g ląd ają na takich, k tó ry m podoba się Mona Liza. A w każdym razie n ieporów nanie b ard ziej podoba im się Mona Liza bez w ąsów od w ersji D ucham pa.

Oczywiście nie zam ykam y oczu na to, co m ożna b y nazw ać oporem ry n k u w yw ołanym obecnie przez zalecanie m uzeów przez B aede- k era, i nie będę zaprzeczał, że jest coś w artościow ego w tej d e k la ­ rac ji niepodległości. Bardzo lubię k ró tk i szkic nieżyjącego ju ż sir H e rb e rta R eada, zasłu gu jący na p rzeczytanie przez każdego p r a ­ cow nika m uzeum , ty m b ard ziej że jego urok tru d n o oddać w cy ­ tacie. Nosi on ty tu ł The Greatest W o rk of A r t in th e W orld 6 (N a j ­ w iększe na świecie dzieło s z tu k i) i opisuje zw iedzanie F lo re n c ji w p o c h m u rn y dzień letn i p rzed w y buchem w ojny, kiedy a u to r nie b ył w stan ie reagow ać na słyn n e dzieła sz tu k i w ystaw ione w g a ­ leriach Uffizi i B argello. Nie lubił nigdy sztu k i renesansow ej, po­ czuł się jak b y uw ięziony w jakim ś nieskończonym lab iry n cie k rz y ­ k liw ych ru p ieci i postanow ił zajrzeć do M useo Archeologico, aby przeżyć na nowo dreszcz, jak i w nim w zbudzała sztuka E tru sk ó w . 6 W: A Coat of Many Colours. Occasional Essays. London 1945, s. 1—5.

(7)

Ś W IA D E C T W A 196

Zbiory te nieco sku teczniej p rzy ciąg nęły jego uw agę, ale nagle — i tu m uszę zacytować:

„wszelkie wrażenie, jakie na m nie robiły brązy Etrusków, zostało przyćmione przez m ały przedmiot, którego przedtem nie w idziałem . B ył nie w iększy niż na dwie-trzy stopy i stał wśród m nóstwa małych przedmiotów, nie objaśnio­ ny, nie uczczony, w jednej z tych szklanych trumien, które zawsze znajdują się w muzeach.

Był to również brąz — głow a Murzynka, p ew nie niew olnika z Afryki — i zdawało się, że jak św ietlik rozjaśnił mrok m ojego nastroju. Był pełen życia: niem al czułem, gdy przenikał do mojej świadom ości, że był żywy. Co to było — z jakiego okresu i w jakim stylu — n ie w iedziałem i nigdy nie sta­ rałem się dowiedzieć. Należał z pewnością do tej kategorii zatartych konturów, którą nazywamy okresem grecko-rzym skim”.

J e s t c h a ra k te ry sty c z n e dla rzeteln o ści i uczciwości H e rb e rta R eada, że ta k go w ew n ętrzn ie p oruszyło dzieło m ogące pochodzić ze zbio­ rów renesansow ego k o lek cjo n era, a nie — jak m ożna b y się spo­ dziew ać — jakaś p ry m ity w n a m aska. R e p ro d u k cja tego b rąz u za­ m ieszczona jest w jego książce A Coat of M a n y Colours i n ietru d n o się przekonać, dlaczego ta k się p rz e ją ł ty m u rzek ający m dziełem . Dla R eada stanow iło n iew ątp liw ie sym bol jego up rzedzenia a n ty - retorycznego, niechęci do w zniosłego s ty lu i do tych, k tó ry c h n a ­ zw ał „pom pieram i k u ltu r y ” — zawsze s ta ł po stro n ie upośledzonych i niew ątpliw ie ta szlachetn a skłonność w yw ołała oznajm ienie sy m ­ p a tii d la m ałego popiersia z b rąz u , k tó re — ja k m ówi — „z pew n ą trud no ścią m ożna było znaleźć w gablocie z obojętny m i przedm io­ tam i w n ajm niej uczęszczanym m uzeum F lo re n c ji” .

Z w ydarzenia tego m ożna w yciągnąć n auk ę, do k tó re j pow rócę w zakończeniu. W każdym razie szczęśliw e spotkanie H e rb e rta R eada u p rzy tam n ia n am istn ien ie now ego ro d za ju m uzeum , nie będącego ani skarb n icą, ani sa n k tu a riu m , ale połączeniem d w u in ­ n ych funkcji, k tó re k ształto w ały jego postać w ciągu ostatn ich dw u stuleci, fu n k cji składnicy i d em o n stracji dy d ak ty czn ej. M ożna po­ wiedzieć, że składnica czy m agazyn stan o w i w ynik połączenia sk arbca i san k tu ariu m . W czasach, gdy w szystkie pozostałości sa- crosanctae antiquitatis uw ażano za skarby, grom adzono je w w ielkiej obfitości po p ro stu dlatego, że nic nie w olno było w yrzucić. W R zy­ m ie n a d a l istn ieją p rz y k ła d y ta k ie j zb ieran in y , w k tó re j sztukę p rzy tłacza archeologia, a ze w zrostem zainteresow ań h isto ry cz ­ ny ch starożytnościam i w czesnochrześcijańskim i, E trusk am i i in n y ­ m i ta p otrzeb a grom adzenia n a b ra ła zasadniczej wagi. Co m ożna było zrobić z tym i w szystkim i szczątkam i i pom nikam i? J a k m ożna było odnieść je do k anonu? Otóż m ia ły one służyć jako p rz y k ła d y ilu stru ją c e rozwój sz tu k i n ak re ślo n y przez P liniusza i V asariego. P ierw si byli archeolodzy; często W inckelm annow i p rzy p isu je się zasługę w prow adzenia p o rząd k u do m agazynów Rzym u, ale w łaś­

(8)

197 Ś W IA D E C T W A

ciw ie poprzedził go w ielki a n ty k w a riu sz, hrab ia de Caylus, którego sp otk ał tak zły los w rę k a c h Niemców.

Swój d rugi Recueil d ’A n tiq u ité s z 1756 r. rozpoczął C aylus spo­ strzeżen iem tra fn ie p rze w id u jąc y m k ieru n e k przyszłego rozw oju zbiorów:

„Sztuki są wyrazem charakteru narodów, które je wytworzyły; można wykryć ich narodziny, w iek dziecięcy, rozwój i punkt szczytowy, który osiągnęły wśród innych narodów. Dzieła rzeźby i m alarstw a pozwalają nam rozum ieć geniusz narodu, jego obyczaje i dyspozycje jego umysłu, jeżeli możemy tak powiedzieć, w nie mniejszym stopniu niż książki, które nam pozostawił. Pobieżne obej­ rzenie któregoś z gabinetów, gdzie są zebrane te skarby, obejm uje w jakiś sposób obraz całych stuleci — le tableau de tous les siècles”.

Zw róćm y uw agę na niezach w ian ą pew ność C aylusa, że ak c ep tu je k anon i wie, w k tó ry m m om encie sz tu k a osiąga doskonałość. To samo rozum ienie kolek cji jak o ilu stra c ji drogi do doskonałości p rz e ­ jaw ia się w osiem nastow iecznych zbiorach sztuki renesansow ej. Można je odnaleźć w pod an y m przez W inckelm anna opisie zbioru ry su n k ó w C av a c ep p ie g o 7 i w c h a ra k te ry sty c z n y m fragm encie Antiq uités E tru squ es d ’H a n c a rv ille ’a z 1785 r., k tó ry m ów iąc o roz­ w oju sztuki sta ro ż y tn e j pisze:

„I tak samo jak urządzając galerię m alarstwa ktoś chciałby zgromadzić obrazy mistrzów, którzy tworzyli po Cimabuem, takich jak Andrea Tassi, Gaddo Gaddi, Margaritone i Giotto, aż do naszych czasów, tak można zebrać w tej kolekcji style w szystkich epok sztuki starożytnej” 8.

Moim zdaniem m ożna udow odnić, że p o trzeb a grom adzenia sk a r­ bów i chęć spełnienia fu n k cji dydaktycznej w spółdziałały w n a ro ­ dzinach nowoczesnego m uzeum . N astępstw a rew o lu cji fran cu sk iej z jej g rab ien iem klasztorów , a p rzed e w szystkim k am p an ie napo­ leońskie doprow adziły do niesłychanego nagrom adzenia dzieł sztuki w L uw rze, co m iało ró w n ież w pływ na rew izję kanonu. To w łaśnie w M usée N apoléon F rie d ric h von Schlegel odkrył, że woli P e ru g in a od D om enichina. J e d n a k d eg rad acja C arraccich i w y lansow anie tzw. m alarzy p ry m ity w n y c h , k tó rz y byli m istrzam i seconda maniera V asariego, nie w płynęło w isto tn y m stopniu na s tru k tu rę i fu n k cję ekspozycji d y d akty czn y ch. Jeszcze w 1857 r. reklam ow ano M ar- g a rito n e ’a z N ational G a lle ry jako ilu stra c ję — ja k czytam y w k a ­ talo gu — „b arb arzy ń sk ieg o sta n u , w k tó ry pogrążyła się sztuk a n aw et we W łoszech p rze d sw oim odro dzeniem ” .

C y tat te n w skazuje, co się stało z w cześniejszym i koncepcjam i 7 J. J. W inckelmann: An m erkun gen über die Geschichte der Kunst. Dresden 1767, s. 31. K onsekw encje tej w zm ianki om awiałem w broszurze Ideas on Pro­

gress and Their Impact on A r t (New York 1971. The Mary Duke Biddle Lec­

tures), rozpowszechnionej przez Cooper Union. 8 T. 1, s. 76.

(9)

Św i a d e c t w a 198 sk arb n icy i sa n k tu a riu m . M a rg a rito n e ’a nie uw ażano ani za sk arb , an i za dzieło spraw iające saty sfak cję. S tanow ił on tylko pouczający p rzy k ład , k tó ry m ógł pomóc zw iedzającem u poznać i akceptow ać kanon V asariego. Taka koncepcja nieco kolidow ała z pojęciem składnicy czy m agazynu. M agazyn polegający na grom ad zen iu skarbów jest bow iem nieu stan n ie św iadom y fizycznych ograniczeń sw oich funkcji. Gdzie te w szystkie przedm ioty należy pom ieś­ cić? Zbiór o zam iarze d y d ak tyczn y m m a w budow aną potrzeb ę ro z ­ woju. Zawsze w jego ekspozycjach istn ieją luki, k tó re trzeb a w y ­ pełnić, żeby zilustrow ać historię pełniej i b ardziej p rzekonująco. Pojęcie luki nie stosuje się ani do skarbnicy, ani do sa n k tu a riu m . Zbiorow i klejn otów ko ro n n ych w londyńskim Tow er nic nie u j ­ m u je b ra k skarbów in n ych m onarchów , ani też n ik t nie powie, że w zbiorach A shm olean M useum istn ieje dotkliw a luka, bow iem nie m a tam W id o k u miasta Delft. P am iętam jed n ak urzędow e pismo, co p raw d a sp rzed w ielu lat, w k tó ry m m . in. ubolew ano, że lo nd yń ­ ska N ational G allery nie m a ani jednego Melozza da F o rli — b rak , k tó ry tru d n o będzie uzupełnić, póki W atyk an nie zdecyduje się n a sprzedanie swoich skarbów .

Ale dlaczego ściągać Melozza? J e st dziś w ielu ludzi, o w iele m niej w rażliw ych i uczonych niż H e rb e rt Read, k tó rz y m ają aw ersję do całej sztuk i renesansow ej i o w iele b ardziej wolą n a jp ry m ity w ­ niejszą ikonę od prześlicznych aniołów Melozza w W atykanie. D w u­ dziestow ieczny b u n t przeciw ko kanonow i n ad ał w artość w szyst­ kiem u, co jest odm ienne od arcydzieł kiedyś um ieszczanych w sa n ­ k tu ariac h . A ndré M alraux, k tó ry z pew nością rozpoznaw ał a rc y ­ dzieło, kiedy je ujrzał, obszernie i przeko nu jąco sch arak tery zo w ał obecną sy tuację i pro k lam ow ał now ą szerokość gustów , poszerzenie naszych horyzontów obejm ujących cały w ysiłek tw órczy człow ieka jako m uzeum bez ś c ia n 9. Może to niew yobrażalne m uzeum sp e ł­ niłoby od daw na w ysuw ane żądanie rad y k a ln y ch a rty stó w — aby zniszczyć m uzeum z m uram i.

Bez jakiegoś m iern ik a w artości zaw ierającego się w kanon ie w ża­ den sposób nie m ożna przew idzieć, jak ie dzieło w zbudzi rezonans ani k tó ry obraz w yw oła u odbiorcy ten dreszcz, którego k ied y ś m ia ­ ło dostarczyć san k tu ariu m . Trzeba w rażliw ości i pew ności siebie H e rb e rta R eada, aby w ybrać z gabloty tę m ałą główkę, k tó rą w y­ niósł do ran g i najw iększego dzieła sztuki. Również d ru g a linia obrony, ilu stro w an ie rozw o ju sztuki, zostaje przełam an a przez przew artościow anie w szystkich w artości. Zam iast nauczać złożonej, ale zakończonej historii, m uzeum stoi obecnie przed niem ożliw ym do spełnienia zadaniem nauczania w szystkiego o w szystkim , becz gdy zadanie to jest tru d n e dla m uzeum , to jeszcze tru d n ie jsz e w y ­ 8 Zob. napisany przeze m nie rozdział o André Malraux „Philosophy of Art in Historical Perspective” w książce M. de Courcel: Malraux. Life and Work. London 1976.

(10)

199 Św i a d e c t w a m agania staw ia się p rze d b iednym zw iedzającym , k tó ry widzi, że m a tego w szystkiego się nauczyć. Nic dziwnego, że także m iłosier­ n y pracow n ik m uzeum zlitu je się n ad nim i ograniczy ilość ekspo­ n atów . Ale w jak im celu? G ablota za gablotą, sala po sali, sk rz y d ­ ło po skrzydle, p iętro po piętrze nad al pro p o n u je nieskończoną obfitość przedm iotów . K tóż będzie m iał za złe nieszczęsnem u w i­ dzowi, gdy te n będzie się czuł ja k gość w re sta u ra c ji, k tó rem u k a ­ zano zjeść w szystko, co fig u ru je w karcie. A by pomóc m u w de­ cyzji, udoskonalono podpisy i tabliczki pod obiektam i, ale czytanie ich zabiera czas, k tó ry m ógłby być zużytkow any na oglądanie. K aż­ dy zdaje sobie z tego spraw ę, zatem stosuje się inne środki d y d ak ­ tyczne i usuw a coraz w ięcej obiektów , aby zrobić dla nich m iejsce. Ale jak ich obiektów ? W tym , oczywiście, cała trudność. Istotą dzie­ ła sztuki zn ajdu jąceg o się w sa n k tu a riu m jest to, że jest jed y n e i swoiste; od sk a rb u oczekuje się, żeby w każdym razie b ył rzadki; zbiór m ający zadania d y dak ty czn e m usi zaw ierać odpow iednie eks­ p onaty, jak to się dzieje w w y pad k u m uzeów przyrodniczych, a je ­ szcze bardziej m uzeów archeologicznych, w k tó ry c h to, co w idzim y, re p re z e n tu je jak ą ś klasę przedm iotów . Samo m iejsce p rzechow y­ w ania je st w g ru n cie rzeczy n e u tra ln e . P ojem ne piw nice m uszą pom ieścić w szystko, co tam tra fi, chyba że m u zeu m w ejdzie na śliską drogę p ozbyw ania się dup lik ató w . O kreślenie to z reg u ły k r y ­ je w ielką liczbę błęd n y ch decyzji. W iem , że przejask raw iłem ro z­ różnienia, ab y w yjaw ić m oje p rzeko nanie, że zacieranie ty ch k a ­ teg orii leży u podłoża w ielu naszych dylem atów i niepokojów . Na jak iej podstaw ie m oglibyśm y orzec, że m ała głów ka z brązu, k tó ra p oruszyła H e rb e rta R eada, nie pow inna była znaleźć się w m aga­ zynie jako je d e n z okazów d ostępnych co n ajw y żej za specjalnym zgłoszeniem ? A rcheologia m usi być n e u tra ln a i egalitarystyczn a, n ato m iast pojęcie sztu k i w m oim głębokim przekonan iu zawsze m usi być e lita rn e (w p ierw o tn y m znaczeniu doboru). W s a n k tu a ­ riu m jestem zawsze gotów stan ąć p e łe n szacunku przed w ielkim dziełem sztuki; nie w aham się rów nież przed błądzeniem przez la­ b iry nto w e bogactw a skarbca; gdy jed n ak s ta ję p rzed szeregiem d y d ak ty czn y ch eksponatów , dokuczliw e w ątpliw ości zaczynają po­ w staw ać w m ojej głow ie, czy raczej w m oich nogach. Z aczynam snuć posępne w izje przyszłego m uzeum , w k tó ry m zaw artość g ro ty A ladyna zostanie przeniesiona do sk ładu a pozostanie tylko a u te n ­ tyczna lam pa z o k resu tysiąca i jed n ej nocy sąsiadująca z w ielkim w yk resem w y jaśn iający m , ja k d ziałały lam py oliwne, gdzie b y ł um ieszczony k n o t i ja k i b y ł p rzeciętn y czas św iecenia. Rozum iem , że lam py oliw ne są poza w szystkim w y tw o ram i człow ieka i więcej m ówią nam o życiu zw ykłych ludzi niż drogocenne błyskotki z g ro ­ ty A ladyna. Ale czy m uszę otrzy m yw ać tę w zbogacającą in form a­ cję, kiedy sto ję na stru d z o n y c h nogach, zam iast siedzieć w p rz y tu ­ lnym fo telu p rzy lek tu rze h isto rii ośw ietlenia w nętrz? I czy

(11)

Ś W IA D E C T W A 200

w ogóle m uszę się tego uczyć? Istn ie je m u ltu m tem atów , o któ ry ch nie m am pojęcia. Czy w szelka w iedza jest dla nas dobra? Telew izja, radio, pop u larn e książki i g azety zalew ają nas różnym i in fo rm a­ cjam i w tak ich rozm iarach, że d aw n e K u n s t - u nd W u n d e r k a m m e r n w y glądają p rzy nich jak k u rsy specjalistyczn e.

W tej sy tu acji w yd aje mi się n a tu ra ln e , że w ystaw a m a większą atrak cy jn o ść dla publiczności niż m uzeum i że to upodobanie w y ­ wołało ko lejn e p rzek ształcen ie in sty tu c ji m uzeum . Do pew nego stopnia stało się ono ośrodkiem w ystaw ow ym . W ystaw a może u n ik ­ nąć lub nie dostrzec sw oistych trudności, p rzed k tó ry m i zw ykle s ta je m uzeum . Z n a tu r y rzeczy je st se le k ty w n a a w ybór może się skoncentrow ać w okół jakiegoś te m a tu , często aktualnego. Istn ieją u dane w ystaw y, podobne do te a tru jednego ak tora, zb ierające dzie­ ła określonego a rty s ty zapom niane z tego czy innego pow odu. Ist­ n ieją uroczyste w y staw y rocznicow e i inne, z k tó ry m i — jak m nie­ m am — w ypada się pogodzić jako z m etodą podsuw ania przed oczy przeszłości. J e st jed n a k w iele b łah y c h w ystaw , k tó re nie uczą nas w iele więcej niż to, czego m ożem y się dowiedzieć z k ilk u k sią­ żek. Przew ożenie cen n y ch dzieł sztu k i p rzez pół św iata, absorbo­ w anie czasu i sił pracow ników m u zealn y ch dla banalnego celu w y­ d aje m i się m arn o traw ien iem ograniczonych zasobów. Po co więc to robić?

Odpowiedź m usi leżeć w m otyw ach psychologicznych, k tó re są pom ocne w w y jaśn ianiu ro zk w itu tu ry s ty k i. Chodzim y za granicą do m uzeów , bo chcem y skorzystać ze sposobności, k tó ra może się już nigdy nie trafić. W k ra ju m uzeum leżące na sąsiedniej ulicy m usi poczekać, aż będziem y m ieli w olny wieczór, co się m oże nigdy nie zdarzyć; ale w y staw a trw a ty lk o do przyszłego tygodnia i trzeba sko rzystać z okazji.

Podobnie jak w w y p adk u tu ry s ty k i, nacisk społeczny jest silną za­ chętą. W naszych środow iskach rza d k o się słyszy p ytan ie: „Czy byłaś w A psley House? Ten Nosiwoda V elâzqueza jest cu do w ny” . Ale często pytam y : „Czy w idział p a n w y staw ę lam pek oliw nych z A rabii S au dyjskiej w H ay w ard G a lle ry ”. Jeżeli usłyszym y kilka tak ich p y tań , skłoni nas to do zap am iętan ia i może n aw et z p rzy ­ jem nością ob ejrzy m y w ystaw ę.

P rzed w ielu laty, gdy studiow ałem w B erlinie, chodziłem na sem i­ n a riu m W ilhelm a W aetzolda, wówczas n a stę p c y Bodego na sta n o ­ w isku d y re k to ra p ru sk ich m uzeów i galerii. P am iętam , jak mówił: „Oczywiście jeżeli zabierzecie n aszych R em b ran d tó w z K aiser F rie d ric h M useum , um ieścicie po d ru g iej stro n ie ulicy i nazw iecie w ystaw ą R em b ran d ta, w szyscy b ęd ą się tłoczyli, żeby to zobaczyć” . Z pew nością nie b ył d aleki od p raw d y . G dy odw iedziłem w ystaw ę Corota w P a ry żu — m usiałem stan ąć w kolejce i przep ychać się przez tłu m , bo tra fiłem tam a k u ra t na dzień bezpłatn y ; w ty m r a ­ dosnym zaintereso w aniu szczególne je st to, że duża część p rze­

(12)

201 Ś W IA D E C T W A

pięk n y ch obrazów tam w y staw ion y ch rzeczyw iście przy b y ła z d ru ­ giej stro n y ulicy, z L u w ru , w k tó ry m g alerie z Corotam i na p ię trz e zw ykle świecą pustką. Spieszę przyznać, że i ja je pom ijam na ko­ rzyść inn ych a tra k cji, jak ie zaw iera L u w r.

P róbow ałem w ytłum aczyć fakt, że n a w e t za m ojego życia w ystaw a p rzyciągnęła coraz w ięcej uw agi i en erg ii m iłośników sztuki i m u ­ zealników . N iew ątpliw ie w iele czynników na to się składa. Nasz w iek jest epoką inform acji, a ty lk o nowość jest w iadom ością. N a­ w e t jeżeli wolicie siedem cudów św iata od jak ie jś tygodniow ej sensacji, to nie m ożecie pom inąć te j ostatn iej, jeżeli chcecie być zauw ażeni. N ikt nie p a trz y na tęczę, pow iedział Goethe, jeżeli jest na niebie przez pół godziny. Spostrzeżenie to jest znane specjalis­ tom od rek lam y , k tó rz y każą sw ojej sztucznej tęczy m igotać, zm ie­ niać b arw ę, a może n a w e t w irow ać, żeby zmusić ludzi do p atrzen ia. M uzeum czuje się obecnie zm uszone do udow odnienia liczbam i zw iedzających, że zasłu g u je na skro m ne w sparcie społeczeństw a i spełnia swoje fu n k cje prodesse i delectare w stosunku do coraz w iększych rzesz. W yraziłem już sw oje w ątpliw ości co do p ierw ­ szego; w yznaję, że jeszcze bard ziej niepokoi m nie drugie. Czy moż­ na nauczyć przyjem ności? Z pew nością m ożna mieć nadzieję, że zw iedzający o d k ry ją źródło przyjem ności, ale jak im skutecznie dopomóc w dokonaniu tego doniosłego odkrycia?

Z apraszając m nie do w ygłoszenia tej prelek cji, przew odniczący obrad zapew nił, że nie życzy sobie, abym u nik ał d elik atn y ch te ­ m atów . Postępow ałem zgodnie z ty m zaleceniem , om aw iając p rze ­ szłość i sta n teraźn iejszy , i nie b ęd ę u k ry w a ł m ojego niepokoju, zastan aw iając się n ad przyszłością. Nie przy p isu ję sobie d a ru p ro ­ roczego, ale jeżeli w spółczesne te n d e n c je u trz y m a ją się, to spraw y zbiorow ej świadom ości i kształcen ia n abio rą jeszcze większego zna­ czenia w przyszłości naszych m uzeów , niż m iały daw niej. Tym bardziej nagląca w y d a je m i się p o trzeb a zbadania konw en cjon al­ nych założeń, na k tó ry c h tak często opiera się ich funkcjonow anie. O dczuw am konieczność podania w w ątpliw ość tego, co uw ażam za szeroko p rzy ję te i nie spraw d zo n e założenia na tem a t psychiki zwiedzającego. Podania w w ątpliw ość, a nie dania odpowiedzi. Nie jestem w w iększym sto p niu psychologiem niż m uzealnikiem i jeżeli tera z w spinam się n a m ojego psychologicznego konika, to nie rosz­ czę sobie p raw sp e cja listy w tej dziedzinie. Nie chciałbym rów nież dowodzić, że w przyszłości p ro w ad zen ie m uzeów pow inni p rzejąć zawodowi psychologow ie. Chodzi m i ty lko o to, żeby k ieru jąc y m u ­ zeam i i o rganizujący ich g alerie w sw ojej tru d n e j p rac y posłużyli się n arzędziam i k ry ty c z n y m i p o d daw an ym i przez psychologię po­ strzeg an ia i pam ięci.

J e st rzeczą oczyw istą, że to, co n azw ałem fu n k cją delectare i fu n k ­ cją prodesse, jednakow o łączy się z p ostrzeganiem i pam ięcią. Je st tru iz m e m w ychow ania estetycznego, że jeżeli m am y czerpać radość

(13)

Ś W IA D E C T W A 2 0 2

ze sztu k i, m usim y nauczyć się p atrzeć, ale liznąw szy nieco p sycho­ logii stałem się m niej p ew n y tego, co m am y rozum ieć przez to zda­ nie, niż w ielu p e łn y ch dobrej woli w ychow aw ców w m uzeach i poza nimi. Nie ta k daw no będąc w S ta n a c h Z jednoczonych po ­ znałem uroczą m łodą dam ę, k tó ra pow iedziała, że uczy w m iejsco­ w ym m uzeum w ychow ania estetycznego. G dy zapy tałem , co robiła n a o sta tn ie j lekcji, pow iedziała, że w y ty k a ła dzieciom n ie u m ie ję t­ ność w idzenia, bo żad n e z nich nie p o tra fiło opisać jej domów i sklepów , k tó re m ijały po drodze do galerii. O baw iam się, że b y ­ łem po stro n ie dzieci i uw ażałem za niepraw dopodobne, żeby tak a ekonom ia uw agi m ogła przeszkadzać w rażliw ości na sztu k ę. Jeżeli idziecie w ysłuchać M szy Ъ-moll B acha, nie m acie najm niejszeg o obow iązku zwracać uw agi na h ałas u liczny po d rodze do sali k o n ­ certo w ej. O glądanie ta k się m a do w idzenia, ja k słuch anie do sły ­ szenia. Pom ysł, że pow inniśm y m ieć poczucie w iny, jeżeli nie zw ra­ ca m y uw agi na w szystkie w rażenia, je st czkaw ką po te j d ziew ięt­ nastow iecznej d o k try n ie naiw nego oka, n a d k tó rą się znęcałem w A r t and Illusion. Sam o rozróżnienie w rażen ia i p o strzegan ia stało się problem atyczne. Oko nie jest organem b iern y m , ale czynnym i służy um ysłow i, k tó ry m usi dokonyw ać w yboru, jeżeli nie m a za­ tonąć w potoku n iestraw n y ch kom unik atów . W idzenie to zawsze szukanie czegoś, porów nyw anie, in te rp re to w a n ie , p róbow anie i od­ rzucanie. W ynika stąd, że nie m ożem y nauczyć się w idzieć w o der­ w aniu. P ostrzeganie jako um iejętn o ść zawsze pochłania całą osobę i c a ły um ysł. To, co psychologow ie m ów ią nam o n ab y w an iu um ie­ jętności — zarów no postrzegaw czych, ja k i ruch ow ych — w skazuje, że o p ierają się w znacznej m ierze na ty m , co n azy w ają h ierarch iam i. Podobnie jak w n auczaniu g ry na p ian in ie pew n e ru c h y i ich k o ­ lejność m usi stać się tak au to m atyczna, żeby u m y sł m ógł sw obod­ nie zająć się innym i rzeczam i, tak p ilo t p rze d sw oją skom plikow aną tablicą rozdzielczą m usi się nauczyć w idzieć w łaściw y w skaźnik w e w łaściw ym czasie i pom inąć pozostałe, k tó re może trak to w ać jako „odczytane” . U m ysł m oże nie być k o m p u terem , ale je s t cu­ dow nym seg reg ato rem w p row adzającym k a teg o rie czy k la sy i po­ działy niższego rzędu, k tó re m u um ożliw iają rad zen ie sobie z w ielką ilością w rażeń w niesłychanie elasty czn y sposób. J e śli chodzi o oglądanie, elastyczność opiera się na ruchliw ości oka i naszego m echanizm u skupiania w zroku. W łaściw ym celem n a u k i czytania jest dostarczenie po k arm u dla um ysłu, bow iem nie ta k łatw o opisać różnicę m iędzy w p atry w an iem się w stro n icę zapisaną n ieznanym nam pism em a czytaniem te k stu w zn anym języku. Jed n o je s t pew ­ ne. Zecer może prześledzić s tro n ę w sw oim ojczy sty m języ k u , nie uśw iadam iając sobie w yrazów , a p rz e c ię tn y c z y te ln ik m oże odłożyć książkę, nie pam iętając, co p rzeczytał. M ożna ubolew ać n a d tą se­ lektyw nością postrzegania, ale to je st fak t, z k tó ry m trz e b a się liczyć. T rzeba zdać sobie spraw ę z tego — fo rm u łu ją c to a b s tra k ­

(14)

203 Ś W IA D E C T W A

c y jnie — że z logicznego p u n k tu w idzenia k ażdy p rzedm iot m ożna uw ażać za należący do nieskończonej liczby klas. B rązow ą głowę R eada m ożna z rów n y m u zasadnieniem określić jako w ytw ó r cire perdue, za dzieło sztuki hellen isty czn ej, za p o rtre t A fry k an in a itd. ad in fin itu m . Dla niego b y ł to b ezcenny okaz sztuki niereto ry czn ej, bow iem b y ł wów czas w n a stro ju , w k tó ry m odrzucał całą h iera rc h ię tego, co nazw ał „efektow ną m a n ie rą ” i „gigantyczną n u d ą ” . Jego rea k c ja , bezsprzecznie świeża i niekonw encjonalna, nie b y ła w y­ w ołana przez n aiw n e spojrzenie. Sam o ty m nie wiedząc, bacznie obserw ow ał przed m io ty i segregow ał je stosow nie do w łasnej h ie­ rarc h ii.

Zgadzam się z przy g o to w any m na to sym pozjum pro w ok ujący m re fe ra te m W e rn e ra H ofm anna z H am burg K u n sth alle, że je s t coś pouczającego, a n a w e t rozw eselającego w każdym tak im procesie ponow nej k lasy fik acji, k tó ry sp raw ia, że zw racam y uw agę n a inn ą stro n ę naszego dośw iadczenia, ale m oim niezachw ianym zdaniem nie m ożna tego dokonać na podstaw ie strzępów . W szyscy uśw ia­ d am iam y sobie uproszczenia zaw arte w m odelu rozw ojow ym zapo­ życzonym przez V asariego od P liniusza i p rz y ję ty m z d ro b n y m i m o d y fikacjam i p rzez n astęp ne stulecia. M odel ten nie p rz e trw a łb y jed n a k tak długo, gdyby nie w nosił uporządkow anej h iera rc h ii w m igotliw y św iat sztuki. Ci, k tó rz y przysw oili sobie ten p ro sty system , w chodząc do m uzeum wiedzą, gdzie zatrzym ać się w po­ dziw ie, a gdzie odwrócić się z niesm akiem . Inaczej m ówiąc, m odel, k tó reg o się n auczyli, um ożliw ia im p recy zy jn e oglądanie, bow iem h iera rc h ie są stosunkow o sztyw ne.

Nie m ożem y i n ie m usim y pow racać do tej koncepcji, ale m oim zdaniem m usim y wziąć pod uw agę okoliczność, że czynność ob ser­ w ow ania jest p rzy n a jm n ie j ta k sam o w ażna dla sp raw y m u ­ zeum , jak m ylące zagadnienie w idzenia. Udowodniono, że gdy w ie­ m y, na co patrzeć, zdum iew ająco tra fn ie w y b ieram y określoną pod- klasę z szerokiego zak resu przedm iotów . Co w ięcej, w iele w sk azuje na to, że w y szu k anie dw u czy trzech nazw isk z całej listy nie zaj­ m u je nam w iele w ięcej czasu niż w yszukanie jednego 10. M ożem y u trz y m ać czujność w sto su n k u do całego szeregu katego rii, choć oczywiście szeregu skończonego. Bez żadnych kategorii jeste śm y b ezrad n i i niep ew n i. Je ste śm y skłonni składać w inę na obfitość w rażeń, choć p rzy czy n a leży w naszym b ra k u p rzygotow ania. Na p rzy k ła d w szyscy w iem y, że rozm ow a w nieznan ym języku b rzm i dla nas jak b ezn ad ziejn e tra jk o ta n ie , bo choć słyszym y, nie m oże­ m y słuchać. Dla tej w łaśnie p rzy c z y n y psychologicznej nie jeste m p rzeko n any, że ograniczenie liczby eksponatów cokolw iek pom oże p rzy p ad k o w em u gościowi m uzeum . Bow iem nie n ad m iar eksp ona­ 10 U. Neisser: Cognition and Reality. San. Francisco 1976. Przytacza się tam również w iele w łasnych eksperymentów autora.

(15)

Ś W IA D E C T W A

tów w yw ołuje oszołom ienie i skłopotanie opanow ujące go w za­ tłoczonej galerii. Ilość lite r na stro n ie nie w p raw ia czy teln ik a w zakłopotanie. Ci sam i, k tó rz y tw ierdzą, że ro zprasza ich zgro­ m adzenie k ilku obrazów w bezpośrednim sąsiedztw ie, nie n a p o ty ­ k a ją na trudności oglądając np. cztery ilu stra c je um ieszczone na jed n ej stro n ie czy n aw et h isto ry jk ę obrazkow ą, czy kom iks, gdzie każde dziecko może p atrzeć kolejno na jakieś szesnaście obrazków , sk up iając wzrok zawsze na jed n ym . Sztuczka, k tó ra um ożliw ia tak i wyczyn, nazyw a się p o p u larn ie zainteresow aniem a jego w y n ik iem jest koncen tracja.

Otóż, jak w ie każdy p rzew odnik po m uzeum czy zam ku, istn ie je wiele sposobów w zbudzania zainteresow ania; chodzi ty lko o to, że na dłuższą m etę nie w szystkie są jednakow o k o rzystne. O śm ielę się tw ierdzić, że najb ard ziej zm ęczony zw iedzający p o p a trz y z z a in te ­ resow aniem na zw ykły ołówek, jeżeli m u pow iecie — w b rew w szelkiem u praw dopodobieństw u history cznem u — że je st to ołó­ w ek Szekspira, czy też m ordercze n arzędzie służące jak ie jś p o tw o r­ nej zbrodni. U żyw ając p rzek o n u jącej re to ry k i w ychow ania este­ tycznego, możecie rów nież opisać go jako arcydzieło w spółczesnej rzeźby, zw racając uw agę na sposób, w ja k i osiąga m o n u m e n ta l­ ność — m im o n ikły ch rozm iarów — przez bezkom prom isow e dą­ żenie w przestrzeń spiczastego ostrza, na napięcie, jak ie w zbudza czarn y g rafit zam kn ięty gładkim i żółtym i płaszczyznam i, efek to w ­ nie sk o n trasto w an y m i z surow ym d rew nem zaostrzonej p iram id y . Nie trzeb a dodaw ać, że możecie rów nież z p o g ardą w spom nieć o niskim podm iejskim upodobaniu do w ulgarnego żółtego p oły sku jako o przykładzie tan ie j p ro d uk cji m asow ej albo w ygłosić p ean na cześć ołówka stępionego w użyciu jako sym bolu człow ieka. M am jed n a k nadzieję, że zgodzicie się ze m ną, że celem m uzeu m pow inno być w ostatecznej m ierze nauczenie różnicy m iędzy ołów ­ kam i a dziełem sztuki. To, co nazw ałem sa n k tu a riu m , było zało­ żone i zw iedzane przez ludzi, k tó rz y uw ażali, że z n a ją tę różnicę. Podchodzili do eksponatów z relig ijn y m lękiem , lękiem , k tó ry z pew nością był źle um ieszczony, ale niezaw odnie sk o n cen tro w an y . Nasza e g a lita rn a epoka chciałaby u sunąć lęk z m uzeum . P ow inn o być to m iejsce przyjazn e, gościnne dla każdego. Oczywiście p o w in ­ no. N ikt nie pow inien lękać się tam w ejść, ani też nikom u nie po­ w inno się odm aw iać w stęp u z pow odu b ra k u p ien ięd zy n a b ilet. Jed n ak że — m oim zdaniem — rzeczyw isty problem psychologiczny polega na zdjęciu ciężaru strach u , k tó ry jest stra c h em człow ieka z zew nątrz odczuw ającego sw oją obcość, bez niw eczenia p rzy ty m tego, co w b ra k u lepszego w yrazu m uszę nazw ać szacunkiem . S za­ cunek ta k i w ydaje m i się cechą nieodłączną od dreszczu p ra w d z i­ wego podziw u, k tó ry je st składnikiem naszego przeży w an ia sztuk i. Podziw te n jest b ezcennym spadkiem zagrożonym zniszczeniem p rzez dobre serce.

(16)

205 Ś W IA D E C T W A

P am iętam krzep iący w idok w m uzeum am ery k ań sk im , gdzie w y­ chow anie estety czn e k w itn ie znacznie b u jn ie j niż w naszych eu ro ­ pejskich fu n d acjach . B arw n a g ru p k a m ałych dzieci, zachęcana bez­ trosko przez nauczycielkę, siedziała na podłodze ro zp ry sk u ją c a tr a ­ m e n t po p apierze. W yjaśn iła mi, że dzieci m iały w krótce obejrzeć chińskie ry su n k i tuszem i dlatego próbow ały sw ojej ręk i w tej znakom itej zabaw ie. Oczywiście nie zazdroszczę im przyjem ności. C hciałbym tylko, ab y nadeszła chw ila, w k tó re j nauczycielka w y­ jaśn i uczniom , że to, co oni zrobili, to nie jest ściśle to samo, co ro b ili chiń scy m istrzow ie i że opanow anie re g u ł i subtelności chiń­ skiej tra d y c ji w ym aga la t skupienia, m ozołu i nauki. F o rm u łu jąc to b ardziej system atycznie, pow iem , że chińskie m alarstw o d y ­ n astii Sung m ożna uznać za rodzaj kleksów , ale bard ziej pożytecz­ ne będzie zaliczenie ich do n a jb ard ziej w y rafinow anych odw zorow ań n a tu ry , na jak i zdobył się ludzki geniusz tw órczy. K ied y podejdzie­ m y do nich z ty m nastaw ieniem , praw dopodobnie inaczej będziem y na nie patrzeć.

Chociaż sam zachw ycam się i rozkoszuję ty m rodzajem m alarstw a, w iem rów nież, że m oja re a k c ja nie je st tak zróżnicow ana, jak u chińskich znawców. Ju ż m am za sobą etap, w k tó ry m w szystkie w y d aw ały m i się jednakow e, ale z pew nością nie widzę, czy raczej nie dostrzegam p ew n y ch n ajisto tn ie jszy c h odcieni, k tó re odróżniają arcydzieło od kopii czy n aw et naśladow nictw a. M am w rażenie i przekonanie, że p atrząc n a W id ok miasta D elft V erm eera jestem n a bezpieczniejszym gruncie. N ikt n ie m usi mi mówić, dlaczego n azy w am y te n obraz w y b itn y m dziełem , bo sam widzę, że w yróż­ nia się spośród w ielkiej ilości pejzaży urban isty czn y ch m alow anych w siedem nastow iecznej H olandii. Chęć sprow okow ania tak ich po­ ró w n a ń stała u źródeł d aw n y ch i w spółczesnych kolekcji d y d ak ­ tycznych. W in te resu jąc y m refe ra c ie przygotow anym na obecne sym pozjum p. M ichael C om pton z T ate G allery uśw iadom ił nam , że d y re k to r m uzeum , k tó ry je st w ielbicielem M atisse’a, m a skłon­ ność przedstaw iać go k o rzy stnie, zestaw iając z tym , co uw aża za m n iej w y bitne dzieła fow istów i in n y ch w spółczesnych m alarzy. Zgadzam się z tym , ale spieszę zwrócić uw agę, że nie jest to tylko zabieg dydaktyczny , ale dotyczy także fu n k cji delectare, k tó ra, ab y odnowić sta re pow iedzenie, jest zbyt pow ażną spraw ą, aby ją pozostaw ić historykom sztuki. Nie m usim y znać nazw isk i d at ży­ cia in n y ch m istrzów holenderskich, a b y zachw ycać się ta je m n i­ czym urokiem W id o k u miasta Delft. J e st nam p o trzeb n y zespół oczekiw ań, k tó ry m ożna zm ienić i przekraczać, in tu icy jn e odróż­ nianie tego, co je st pow szechnie stosow aną form ą od tego, co w y­ ją tk o w e — w yczuw anie, k tó re nie m usi być b ard ziej zw erbalizo­ w ane niż jakiekolw iek inne rozróżnienie zm ysłowe, ale k tó re uw rażliw ia nas na su b te ln e h arm onizow anie leżące u podłoża n a ­ szego uczucia przyjem ności. Jeżeli zw iedzający nie m a p rz y n a j­

(17)

Ś W IA D E C T W A 206

m niej pierw szego przeczucia takiego doznania, to rzeczyw iście nie m a pow odu do ponow nych odwiedzin. O leodruk czy w idoków ka całkow icie m u w ystarczą.

Nie mogę pozbyć się w rażenia, że pod pew nym i w zględam i sta ro ­ św ieckie m uzeum m iało w ty m zakresie przew agę nad w ielom a późniejszym i ek sp ery m en tam i. Przez sam swój u k ład i rozłożenie nacisków zaznajam iało zw iedzających z dużym i k lasam i przedm io­ tów i okazam i szczególnie w ybitnym i. Nie kolidując z sobą, w zm ac­ n iały n aw zajem sw oje oddziaływ anie, bo leży rów nież pew na sa­ ty sfa k c ja w o dkryciu u udanego P ie te ra de Hoocha w artości, k tó rą poprzednio k o jarzy ło się tylk o z V erm eerem .

Z astrzegałem się, że nie m ówię jako histo ry k sztuki, ale chciałbym poprzeć m oją a rg u m e n ta c ję na rzecz m uzeum bogatego p rzy k ła d em historycznym . W M onachium jest w aza E utym idesa, z m niej w ię­ cej 500 ro k u p.n.e., u k azująca pożegnanie ry ce rz a i ćw iczenia atletów . Nosi ona sły n n y napis „pod oudepote E uphronios”, „Eu- fronios nigdzie nie jest ta k i” . M alarz w iedział czy p rzech w alał się, że prześcignął w spółzaw odnika m ającego renom ę w ybitneg o a rty s ­ ty. R ew olucyjne now atorstw o polegające na m alow aniu cia ł w s k ró ­ cie p erspektyw iczny m w ytw orzyło poczucie w spółzaw odnictw a i po­ stępu, k tó re m u zapew ne należy przypisać to poczucie dum y. K tóż może w ątpić, że w zrośnie nasze rozum ienie w azy E utym id esa, jeże­ li o b ejrzym y ją obok w azy E ufroniosa w kolekcji, k tó ra szczęśli­ wie posiada obie? Ale gdzie pow inniśm y się zatrzym ać? Czy ró w ­ nież nie n au czym y się lepiej rozum ieć Eufroniosa, o g ląd ając jego dzieło w śród innych okazów łącznie z m asow ą p ro d u k cją jego a te ń ­ skich rów ieśników ? I znów dlaczego tu się m am y zatrzym ać? Czy nie pomoże w uśw iadom ieniu szczególnych cech ateń sk ieg o m a la r­ stw a wazowego porów nanie z innym i ośrodkam i? U słyszę m oże w odpowiedzi, że to już jest dziedzina nau k i i że zw y kły śm ie r­ teln ik dozna ty lk o oszołom ienia, widząc tak ą m asę ceram ik i. N ie wiem, czy nie cenim y go za nisko. W każdym razie, jeżeli zostanie w ten sposób oszołomiony, to po p ro stu nie osiągniem y naszego celu.

N iech m i będzie w olno pow iedzieć b ru ta ln ie , że k aż d y d e k o ra to r m oże ustaw ić jed n ą grecką wazę pod reflek to re m w p u sty m po­ m ieszczeniu i zwrócić na nią naszą uw agę. P rob lem u k azan ia d u ­ żego zbioru pozornie podobnych przedm iotów , zam iast u p rzą tan ia większości sprzed oczu, należy do innego poziom u trudn o ści. Od stro n y po strzegania w y ra sta on z sam ego procesu obserw ow ania i klasy fikacji, o k tó ry m już m ów iłem . Ułóżcie jak ą ś k lasę p rz e d ­ m iotów w p ro sty m p o rząd k u geom etrycznym , a przek on acie się, że w łaśnie podobieństw a b ęd ą się w yróżniały i n a w e t łączyły z sobą ja k obrazy w kalejdoskopie. W jak iś sposób m usim y s p ra ­ wić, aby zw iedzający w idział podobieństw a, ale dostrzegał różnice. M usim y znaleźć odpow iednie środki akcentow ania i w ypo w iad an ia

(18)

207 Św i a d e c t w a w zrokow ego, k tó re prow ad ziły by obserw ujące oko do p u n k tu n a j­ korzystniejszego, ale p o zw alały b y m u rów nież na błądzenie po w szystkich m iejscach. Z adania tego nie m ożna pow ierzyć autorow i o praw y p lasty czn ej, jeżeli na każdym k ro k u nie będzie radził się pracow n ik a m uzeum , k tó ry dokładnie zna każdy przed m iot i m a sw oistą w izję całego pola 11. W ynikiem tej w spółpracy będzie układ, k tó ry pow inien trw ać p rzy n a jm n ie j tak długo, jak długo nie zm ie­ ni się w izja przeszłości, na k tó re j jest oparty. E kspozycje z a ara n ­ żow ane zgodnie z najnow szą m odą dekoracji w n ętrz p rzy p o m in ają m i zam ki z piasku budow ane do czasu najbliższego przy p ły w u . W e rn e r H ofm ann w referacie, do którego się już odw oływ ałem , w ypow iedział zdanie podzielane przez jego w ielu kolegów , zw raca­ jąc uw agę n a dreszcz, jak i może wzbudzić każde now e zestaw ienie dzieł sztuki. Nie n egu ję tego całkow icie, ale m oim zdaniem za ten stosunkow o pow ierzchow ny dreszcz płacim y zbyt drogo. Zam iast zn ajdy w ać przyjem ność, po k tó rą przyszliśm y, odw iedzając m uzea często n a p o ty k am y sale, k tó re p rzy p o m in ają bocznice kolejow e; są „czasowo zam k n ięte” , „w toku a ra n ż a c ji” , dostępne tylko za sp ecjaln y m zezw oleniem . Nie m ożem y znaleźć tego, co przyszliśm y obejrzeć, a czasem nie chcem y oglądać tego, co m ożem y znaleźć. Jeżeli w końcu zn ajdziem y spokojny k ą t, k tó ry om inęła burza aktyw ności, u lo tn i się ju ż n a stró j zadum y i p rzeży w an ia s z tu k i 12. Co za szczęście, że nikom u dotychczas nie przyszło na m yśl, żeby spróbow ać zam ienić m iejscam i bazylikę św. P io tra i K oloseum . W spom niałem o starszy m panu, k tó ry m ógł w pam ięci w ędrow ać po L uw rze, jako o p rzy k ład zie prodesse, trw ałe j korzyści, k tó rą u zy sk u jem y dzięki zap am iętan iu zbiorów. Ci, k tó rz y z n ają The A r t oj M em o ry F ran ces Y a te s 13, wiedzą, że zdolność do zachow ania przeżycia zakorzeniona jest w naszym p rzy po m nieniu m iejsc i rz e ­ czy. Istn ie je m nóstw o dowodów na to, że pam ięć topograficzna w decydującym stopniu przyczynia się do zdolności p rzy po m in a­ nia. W iem b ard zo dobrze, że p raw d ziw ym postrach em epoki w y­ staw jest tzw . k olekcja staty czn a, gdzie niczego nie wolno zm ieniać ani przesu nąć. Nie chcę przesadzać w obronie tak ie j kolekcji, kied y jeste śm y pew ni, że m ożem y coś ulepszyć. Je d n a k chciałbym uśw ia­ dom ić m oim przedsiębiorczym kolegom ze św iata m uzeów , że w śród różnych tru d n y c h um iejętności, k tó ry c h się od nich oczekuje, n a j­ w iększych pośw ięceń w ym aga w ielka sztuka pozostaw iania bez zm iany.

przełożył Ignacy Sieradzki

11 W swojej prelekcji Design in Museum („Journal of the Royal Society of A rts” 1975 nr 123, s. 717 i n.) sir John Pope-H ennessy zaleca „długofalową w spółpracę m iędzy plastykam i a personelem fachowym opartą na rzeczy­ w istym wzajem nym zrozumieniu”.

12 W artykule Should a Museum Be Active? („Museum” 1968 nr 21, s. 79—86) skorzystałem ze starożytnego rozróżnienia życia aktywnego i kontem platyw- nego.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W czasie spotkań z Apostołami, Jezus wyjaśniał ponownie Swoją Naukę, umacniał ich wiarę, przygotowywał do głoszenia Ewangelii innym ludziom.. Czynił

Z punktu widzenia uzupełniania produkcji energii elektrycznej w sytuacji braku wiatru i słońca atrakcyj- niejsze są elektrownie gazowe typu OCGT (open cycle gas-turbine).. Pracują

^ 3 Polemikę Robakowskiego z teorią polskiej awangardy dwudziestego wieku można określić jako ogólną ten­ dencję wśród artystów jego generacji: „Teoria sztuki

Każde narodzenie jest tajem nicze, bo tylko Bóg wie, jakie siły złożone są w nowo narodzonym człowieku, instytucji lub ruchu.. Oni sami chwytali rękę Bożą i

Głównym motywem działa- nia uczniów jest odniesienie się do dzieła sztuki i praca na jego podstawie, a także interpretacja i improwizacja twórcza na temat

Jak wspomniano wyżej, nie należy bynajmniej rezygnować z niektórych niewątpliwych wartości, jakie wypracował uniwersytet pozytywistyczny, tak bardzo wysoko ceniący

i zakładów z tego terenu, banków, instytucji ubezpieczeniowych i kredytowych, spół- dzielczości, stowarzyszeń społecznych, służby zdrowia, związków zawodowych, partii

Franki stwierdza, że: „człowiek jest czymś więcej niż samym ciałem, a nawet tylko ciałem i duszą; przekonaliśmy się, że człowiek ostatecznie jest istotą duchową..