ŚMIESZEK
DODATEK HUMORYSTYCZNY
Wychodzi kiedy cha© i kiedy mu się podoba.
Dla czytelników naszych darmo a dla innych podwójna cena.
Dwie kumoterki.
W pewnej wsi mieszkały dwie kumoterki, a bar
dzo się kochały. Pewnego razu poszła jedna po wo
dę, a było bardzo daleko chodzić po nią i niesie wo
dę w konwiach. Druga spotkała ją w pół drogi, a ia także szła po wodę i stanęły. Ta, co wodę nio
są, wejrzała na idącą po wodę i rzecze jej: O la Bo ga! kumoterko! ateście to chorzy, tak źle wygląda
cie, a kumoterek wam też nic nie powie o tern. Ta ruga powiada: kiedym chora, tożem chora. Rzuci- ii na ziemię konewki i wraca do domu. Położyła sję do łóżka i zaczęła stękać, bo chora ciężko. Mąż chorej kumoterki robił na kopalni a właśnie miał szychtę o drugiej po południu do dziesiątej wieczo- lem. Przychodzi z roboty, a tu żona jego w łóżku;
wieczerza nie ugotowana a w izbie zimno. Pyta żo
nę: a tobie co? jak go żona nie ofuknie: Ty nic dobrego, tyś takim mężem? ty.... byś mi nawet nie powiedział, żem chora; chociażbym i umarła to bym się od ciebie nic nie dowiedziała, dopiero mi cudzi ludzie musieli powiedzieć żem chora, taką masz li
tość nad żoną?
Mąż wysłuchał spokojnie wszystkich zarzutów i powiada jej: uspokój się, kochana żono, bo kiedyś jest chora, to pójdę do apteki i przyniosę ci jaką medeeynę. Wybrał się zaraz. Przyszedłszy przed ap
tekę,... zastał ją zamkniętą (bo już była nocna go
dzina). Aleć od czego jest dzwonek — pomyślał — jak zaczął dzwonić, to dzwonił jak gdyby się paliło i to tak długo, dopóki aptekarz nie wyszedł. A był bardzo oburzonem nad takim gwałtów nem dzwonie
niem, i pyta się: Co chcecie? a chłop powiada: me- uecyn. Aptekarz jak nie wymaluje chłopu z tej i o- wej strony, mówiąc, to macie medeeynę.
Chłop zawrócił i odszedł. Przyszedłszy do domu powiada żonie, siądź babko na ławie, bom przyniósł medeeynę. Baba usiadła. Kiedy jej chłop nie wytnie w policzek,... baba ryms... spada z ławy, a chłop, zamierza dać jej jeszcze drugi policzek. Baba zmiar
kowała do czego on zmierza... odzywa się do niego:
Chłopku! jużem zdrowa. Chłop na babę popatrzał chwilę i mówi: no, kiedyś już zdrowa, to tą drugą medeeynę odniosę do apteki i poszedł.
Przyszedł przed aptekę, a ta była znowu zamknię
ta. Chłop łapie za dzwonek jak dzwoni tak dzwoni.
Aptekarz wyskoczył i pyta, czegóż zaś chcecie? Chłop nie odpowiada ino ,,plusk” aptekarza w papę i rze
cze: Panie aptekarzu, jedna medecyna wys arczyła a wyście mi dali dwie, tożem wam jedna przyniósł na powrót i odszedł.
Na drugi dzień po południu, kiedy mąż był w robocie, przyszła kumotra chorą odwiedzić i pyta:
•akoż kumoterko, lepiej wam? A ta mówi: O rany
Boskie! co ja wycierpiałam... mój stary nrzyszedł t roboty < ujrzał mnie w łóżku i poszedł do iapteki po medeeynę i przyniósł ją. Kazał mi usiąść na ła
wie... a kiej mnie nie wymalował tożem zaraz z ła
wy spadła, i powiedział, że dwie takie medecyny przy u ósł, ale ja już tej drugiej nie chciała, oom tej jed
nej miała dość. Sąsiadka — kumoterka powiada: A to sobie dacie takiemu katowi tyle spodobać, adyć to weźcie a otrujcie szelmę. Idźcie do japtyk', kupcie or- szyniku (arszyniku), wsypcie go do mleka, on wypi
je i już be po nim. No, to tak zrobię. Pogaworzy- ly jeszcze chwilę ze sobą i sąsiadka poszła do domu.
Zaraz też rzekomo chora kumoterka poszła do japty- ki i żąda „łorszyniku”. Aptekarz pyta, na co to po
trzebuje, toć przecie jest silna trucizna. Baba odpo
wiada, ja właśnie chcę trucizny. Aptekarz: Co wam babo po truciznie? No, — odpowiada baba przyci
szonym głosem, chcę mego chłopa (męża) otruć, bo mi bardzo wyrządza i bije. Aptekarz namyślił się chwilę i dał jej miałkiego cukru, nakazał go z mle- kiew lub kawą dać wypić chłopu i kobieta poszła do domu.
Wieczorem, gdy chłop z roboty wracał do domu, aptekarz czekając na niego, zatrzymał go i oznajmił mu, że go żona jego chce otruć, żeście ją wczoraj zbili; przytem mu powiedział, że zamiasf trucizny, dał jej cukru. Toż jak wam żona będzie chciała dać czego napić się, to tak na pozór pokażcie, że wam się źle robi w żołądku itd.
Chłop przyszedł do domu, żona stawia mu wie
czerzę, a on udaje chorego, że mu jeść nie smakuje, wolałby się czego napić. Baba prędko podawa mu mleko, no, to napij się trochę mleka. No, to daj!
bierze od niej garnek z mlekiem zaprawionem niby trucizną. Chłop się szczerze napił (bo mu smakowa
ło) i o rety (począł udawać) źle mu się zrobiło, prze wrócił ślę z ławy na ziemię i leży zawarłszy oczy, udając nieżywego. Baba czemprędzej wzięła powróz poprzednio naszykowany. W pokładzie była dziura na strych (w tej dziurze przetykano powróz, kiedy zabitą świnię zaciągnąć chciano, aby ją wyporządzić) Jednym zamachem włożyła koniec powrozu z kne- blikiem do dziury. Chłopa przywlokła pod dziurę, zadziergnęła mu pętlicę na kark i poszła na górę aby go zaciągnąć. A chłop po prędku pętlicę zdjął z szyi a kobylicę, która w przysionku stała uwiązał u po
wroza. (Kobylicę potrzebował każdy górnik, gdy strugał trzonek do siekiery, kilofa lub młotka. Była to wysoka ławka z wąskiej deski, w jej środku był wprowadzony łeb z brodą, który przytrzymywał ka
wał drzewa do strugania ośnikiem). Wziął krykę dę
bową i ukrył się. Baba zaciągnąwszy kobylicę do gó
ry zeszła na dół, wyleciała na drogę, zaczęła krzy
czeć, lamentować.... że jej mąż się powiesił. Ludzi S'e naschodziło. pytają, rozmawiają z babą, czemu,
2 dlaczego ltd. Ciekawsi weszli do pomieszkania, i co
Svidzą, najniewinnicjszą kobylicę uwiązaną za ów łeb.
śmieją się z początku, ale w końcu gorszą się na babsko, że tyle ludzi błaznami zrobiła. Chłop zaś wyszedł z ukrycia, a zaczął babę dębówką okładać i to tak długo, dopóki nie zaczęła przepraszać męża, Sea to i nie przyobiecała poprawić się. Teraz była chora od bicia i poleżała dosyć długo w łóżku, ale taka nauczka ze strony jej męża wyszła obojgu na zdrowie. Bo kobieta obietnicy dotrzymała i mąż z niej był zadowolony.
Bajka o jednym studencie ubogim i o czterech ślepych dziadach.
Był sobie raz bardzo ubogi studenł ze szkół, za
sobów nie miał, żeby mógł założyć jaką praktykę, ale do roboty jakiej, to ani rusz. Pewnego dnia począł mu dokuczać głód tak, że nie wiedział co począć i umyślił wypłatać komu jakiego figla, co mu się też wkrótce udało. Idzie sobie, a medytuje; aż tu naraz spotyka czterech niewidomych dziadów (żebraków).
Zatrzymał ich i mówi do nich: Wy, dziady, tu ma
cie dukata, idźcie do karczmy a pijcie, dopóki całego dukata nie przepijecie. A nie dał im nic. Dziadowie byli niewidomi, więc nic dziwnego, iż każdy był zda
nia, że któryś z nich onego dukata odebrał. Więc poszli do karczmy, i zamawiają grubo i jedzą i pi
ją bo mają za co. A student stojąc na boku przy
glądał się, co będą robić potem, jak dukata przepiją.
Jak żebracy obrachowali, że dukat przepity, zabrali się do wyjścia, sądząc, że ten co dukata ma, wszy
stko zapłaci. Karczmarz widząc, że chcą wychodzić, zawołał na nich: gdyście u mnie pojedli i popili, to mi też zapłacić musicie. Ślepi przystanęli i jeden z nich powiada: Niechże zapłaci ten, który ma duka
ta, — i znowu zabierają się do odejścia. Karczmarz widząc, że chcą się bez zapłaty wymknąć, skoczył ku drzwiom i zaryglował i zabrał się do dziadów, po
czął ich bić, wyzywać: toście bez pieniędzy przyszli, a tak grubo zamawialiście, jedli i pili, a teraz chce
cie uciec! Wziął tęgiego kija wsypał każdemu ile się zmieściło.
Żebracy pomiarkowali się, że zostali oszukani, przez kogoś, uniewinniali się przed karczmarzem, ale
on im nie uwierzył, jeno był zdania że go oszukać chcieli. Jak ich dobrze obił, wtedy dopiero ich wy
puścił. Skoro żebracy wyszli sarkali jeden na dru
giego, ale nie mogli przyjść na to, kto im «wypłatał takiego figla. A student, co im tego figla spłatał, widział wszystko od początku do końca, odszedł od nich, bardzo ich żałował i stał się smutnym. Sumie
nie się w nim obudziło, które mu mówiło, że nie godzi się drwić ze starych i ułomnych. Idąc powoli, rozmyślał nad owem przykrem zajściem w karczmie;
nagle widzi coś na drodze; schyla się i podnosi. Co za szczęście' Torebka z pieniędzmi! Obejrzał się na wszystkie strony, czy go kto nie widział schylając się.
Nie było nikogo... poszedł na ustronie i policzył za
wartość torebki. Było tego prawie akurat 100 bitych talarów. Uradowany wielce z takiego szczęścia, po
stanowił, jeśli tych dziadów, gdzie znajdzie, to po- (dzieli się z nimi na połowę. Stał się naraz wesel
szym i zawrócił do wsi. Dochodzi do wsi, pafrzy...
jjdzie jeden z tych czterech dziadów co byli obici i wola na niego: Hej dziadku, stańcie ino! Jesteście, wy jeden z tych dziadów co byli obici przez karcz
marza, co ich obrabiał kijem tak niemiłosiernie?
Dziad się zadumał, bo mysia!, że jeszcze co o- berwie, ale odrzekł choć nieśmiało: tak. Jakiś nie
dobry człowiek nas tak wywiódł w pole; oj, bolało to, bolało, no, ale niech mu Pan Bóg tego nie pa
mięta. A student mu odpowie, nie przyznając się, że to on był sprawcą całego zajścia: wiecie dziadku, widziałem, jak was nielitościwie ten karczmarz okła
dał, ale za to was wynagrodzę. Znalazłem 100 tala
rów w torebce, to też umyśliłem sobie 50 talarów, wam oddać za to poczęstowanie od owego karczma
rza. Tu je macie! rzecze student, i dał mu je.
Dziad uradowany zaczął dziękować i w tern mu bły
sła myśl inna do głowy, i rzecze do swego dobro
czyńcy: a srogi (duży) też to ten woreczek był, co ście te pieniądze w nim znaleźli? Student nie prze
czuwał nic złego, dobył woreczek i trzęsie nim przed dziadem i powiado: oto (tak wielki). Dziad powia
da: dajcieno, bo ja nie widzę. Student podał mu woreczek. Dziad jednem szarpnięciem wyrwał mu go, włożył do zanadrza i zrobił hałas, że go ten człowiek chce okraść z pieniędzy. Student się prze
straszył, cofnął się od dziada i medytuje, coby mu zrobić za to. I powiedział dziadowi: poczekaj dzia
dzie pomszczę ja się inaczej na tobie. Teraz śledził za dziadem skoro pójdzie do domu. Dziad urado
wany z takiej zdobyczy, pochodził trochę po wsi i poszedł do domu; a student za nim. Dziad przy
szedł, odemknął drzwi, otworzył je szeroko i wszedł do izby, a student po cichutku mig za nim, usiadł sobie na ławie i czeka co będzie dalej. Dziad się rozebrał, wlazł pod łóżko, dobył garnek z pieniędz
mi, dobył z zanadrza woreczek i wsypał do garnca mówiąc: Chwała Bogu, przecież raz dosypałem me
go pięciokwarciaka. Potem wlazł pod łóżko, włożvł garniec do dziury, nakrył cegłą i wylazł. Student n'e czekając co będzie, wlazł pod łóżko, dobył garniec i siadł sobie na ławie i czeka ca będzie dalej z tego.
Dziadowi przypomniało się, że jeszcze nie wsypał drobnych pieniędzy, co mu ludzie jałmużnę dali. I wchodzi znowu pod łóżko po garniec i szuka tu i tam. Garnca niema; co się zrobiło, przecieżem tu przed chwilą był, a był garniec, co się stało? Czv się świat obrócił do licha, albo co? Jak garnca nie znalazł,. wyszedł z pod łóżka i począł szukać po iz bie, czy kogo w izbie niema. Ale student miał oczy, to też widział, jak ukryć się przed dziadem.
Za ścianą mieszkał drugi dziad, też jeden z tych co w karczmie obici byli, i zaczął wołać na niego:
Bartłomieju! Bartłomieju! chodźcież ino do mnie. A Bartłomiej, jak usłyszał głos wołający go po imieniu, przyszedł i mówi: Cóż takiego, Józefie? Wiecie Bar
tłomieju, (zaczął mu opowiadać o całej przygodzie z garncem i co mu się wydarzyło, jak mu z pod łóż
ka zniknął itd). A Bartłomiej mu na to krótko i wę- zlowato: Józefie! tacyście starzy, a głupi jak siano.
Nie trzeba złota i srebra po garncach chować, ale na papierowe zamienić, a do kapelusza zaszyć. Zdjął z głowy kapelusz chcąc mu pokazać i fiuchnął nim ko
ło studenta, a student „łap” kapelusz z pieniędzmi.
— już go ma, a Bartłomiej myślał, że mu go Józef wydarł. Złapali się za bary i dalej się bić. A stu
dent widząc co się robi, szybko uciekł z pieniędzmi.
Tak dziadów wykiwał i był teraz bogatym.
Przypomniał mu się teraz i karczmarz; i mówił sobie: tobie też to niemiłosierne katowanie dziadów nie ujdzie na sucho; za to tobie też jakiego fi;Ja wypłatać muszę. I poszedł do księdza proboszcza >
opowiedział mu, że zna takiego człowieka, co już i lat na spowiedzi nie był, a baxxlzoby się rad nawró Cii. ale się obawia. bv go ks. proboszcz nie w vor c
3 zywał za to; ale prosi, że gdyby tak ks. proboszcz miał czas, toby i dzisiaj jeszcze gotów przyjść. A ks. proboszcz na to: Ino ty idż po niego, a niech przychodzi to go jeszcze dziś wyspowiadam. Student wyszedł ocl ks. proboszcza i przyrzeka mu, że karcz
marza przyśle. »
Przychodzi student do karczmarza i mówi pręd
ko do niego: wiecie wy karczmarzu co? Ks. prob, co w waszym kościółku; jest, jest moim krewnym.
Byłem tam dziś u niego i opowiedziałem mu o tern, jaką wam to wielką szkodę ci dziadowie urządzili, najedli, napili, a potem uciekli, nic nie dali. Powie
dział proboszcz, żebyście wszystko policzyli, a on wam to wszystko zapłaci.
Karczmarz powiada: kiedy tak, toby trzeba iść, a ks. proboszcz ma pieniędzy dosyć, niech da. i poszedł. Student go zaprowadził do kościoła, a pro
boszcz już czekał na niego w konfesjonale. ’Student szepnął karczmarzowi na ucho: idźcie! bo was za
raz wypłaci i wyszedł z kościoła. Ks. proboszcz uj
rzawszy owego grzesznika, skinął na niego, żeby podszedł.... i kazał mu uklęknąć. Karczmarz powia
da sobie, no, dyć ja tam i uklęknę bylebym pieniądze dostał, i ukląkł. Proboszcz powiada: no mów! A karczmarz: no, wypili najprzód 1 litr, potem zamó
wili pół funta kiełbasy; jak to zjedli, wzięli znowu
■ eden litr, potem po owa piwa i jeszcze jeden litr to uczyniło równy dukat. A proboszcz mu mówi: mnie to nic nie obchodzi, co tam kto u cie
bie zjadł albo wypił, ty się tu ze swoich grzechów wyspowiadaj, a me cudzych. A karczmarz mu na to:
ja na spowiedź nie przyszedłem, ino po pieniądze, klóre mi się należą od dziadów za wódkę i kiełbasę.
Ks. proboszcz z karczmarzem porozumieć się nie mogli. Ksiądz swoje, karczmarz swoje. W końcu porozumieli się i przyszli do przekonania, że sobie ktoś z nich zadrwił.
Gdy student wyszedł z kościoła, poleciał do żo
ny karczmarzowej i powiedział jej, że ma iść naprze
ciwko karczmarzowi, bo ks. prob, tak go obficie ob
darzył, że unieść tego nie może, co otrzymał. Kar- czmarka zaraz porzuciła wszystką pracę i dalej ku karczmarzowi, którego też spotkała smutnego z gło
wą zwieszoną na dół i mówi do niego: a dyć mia łeś tyle dostać od proboszcza, co ani unieść tego nie można, a ty próżno idziesz? Karczmarzowi już te
go było za wiele, i kosturem, którym się podpierał, nuże na babę; ty czarownico jakaś, niedość, że nas jakiś smyk w pole wyprowadził, to mi jeszcze i ty będziesz dokuczać? I nuż ją po grzbiecie. Baba nie wiedziała, co się siako, że ją mąż tak częstuje, rzu
ciła mu się do ślepi i powstała bójka na drodze. Lu
dzi naschodziło się dużo, a i policja się znalazła i zabrała ich ze sobą.
(Mapek Beztrosek pociesza dziedzica.
Pewien dziedzic oddawszy synów do szkół, starszą córkę za mąż, zostawił młodszą, dorodną pannę nrzy matce na wsi, a sam niby to dla różnych honorowych uizędów mieszkał w Warszawie.
Zdarza się, iż w ciągu jednego tygodnia kilka klęsk na nieobecnego dziedzica spada: żona nagle umiera, dwór staje się pastwą ognia, a córka — ale o tern potem.
Dziedzic nic jeszcze o tern nic wiedział i szczęśliwie ba
wił się w mieście, gdy oto oznajmia mu służący, że wójt FozPonck przyszedł ze wsi i chce się z nim widzie^
Wchodzi przywołany Roztropek, pokłonił się, po*
skrobał się po głowie... widać, że chce coś mówić, ale w jego postawie i gestach przebija sic jakieś zakłopotaj nie, gdyż żałując dziedzica, chce mu o jego nieszczę
ściach w taki sposób donieść, iżby mniej uczuł, a przy-J najmniej, by dowiedziawszy się najprzód o mniejszych*;
stopniowo przygotowanym był do przyjęcia wiadomości' o klęskach najdotkliwszych.
— Jak masz się Roztropku — pyta dziedzic.
— Zdrów jestem, dzięki Bogu — odpowiedział Roz-, tropek.
— Cóż tam u nas słychać?
— At,, panie; od licha cicho, a biedy niby nie wi
dać, ale gdzież jej niema?... dobrze tu nasz ksiądz pro-r boszcz mówi, że kogo Bóg kocha, temu krzyżyk daje —' Widać że i pana kocha, ale woła Jego święta!...
— Cóż tb, masz mnie o jakiem nieszczęściu uwia
domić.
— Zwyczajnie, wszyscy pod Bogiem żyjemy i pana w jednem Bóg zasmucił, a w drugiem pocieszył.
— W czemże zasmucił?
— Pański scyzoryk, co to po niebożczyku naszymi , panu i pańskim ojcu był pamiątką, złamał się.
— A bodaj ciebie, Roztropku? czy sądziłeś, że mł%
ta fraszka zasmuci? Prawda, że to pamiątka, ale cóf może być wiecznego! Jakże złamano?
— Zdzierając skórę z charta.
— Jakto, chart zdechł, i któryż?
— Wszystkie.
— Wszystkie! a toż co się stało? takie charty, pe
wnie niedopatrzóno!
— Owszem panie, były dopatrzone, ale cóż, kiedy objadły się przyprawionego na wilki kilczyberem mięsa ogiera pańskiego.
— Więc zdechł ogier? — zawołał dziedzic, zrywa
jąc się z krzesła.
— Tak, panie, zdechł.
— I cóż to się jemu stało?
— Poderwał się.
— Poderwał się! któż go śmiał używać?
— A jakże, panie, trzeba było pożar gasić.
— Pożar! jaki? gdzie?
— Zapaliła się szopa, trzeba było ratować, wodę!
beczkami wozić; ale cóż, kiedy nie można było wszyst*, kim rozerwać się: tu paliło się gumno, tam pali sięj' szopa, ówdzie zapala się obora, tu to, tam owo!
— A pałac? -N
— Pałac już tylko dopalał się, bo od niegoż to ?
poszło. f
— O ja nieszczęśliwy! — zawołał dziedzic, załamflk jąc ręce — więc ze wszystkiego tylko zgliszcze zostały?
— Tylko!
— I od czegóż to ogień wszczął się?
— Wszczął się panie od tego, że paliło się świeOj dużo, a jak pozawieszano okna żałobą...
— Żałobą po kim?
— Po pani.
— Co mówisz! o Boże! — żona moja umarła? **
— Oj, umarła, panie, umarła! — świeć Panh fejj duszy!
Zamilkł dziedzic, wzniósł oczy w górę, potoczył*, się bujne łzy po licu; po chwili rzekł:
— Tyle razem nieszczęść Bóg zesłał na mnie, a ty- mówiłeś, że mnie pan zasmucił i pocieszył — czem&t po takich stratach mógłby mnie pocieszyć...
— Tak, panie, pocieszył; — panience Pan Bóg dal' panienkę.
4
ŻARTY. !"
PECHOWIEC. SZKOLNE WYMÓWKI.
Pan N. przychodził co wieczora pijany do domu.
goha robiła mu z tego powodu wyrzuty, lecz bez
skutecznie.
Pewnego razu jednak zanadto sobie dogodził, a będąc sam na siebie oburzony, przyrzekł żonie, iz od jutra się poprawi, żadnych trunków nawet do ust nie weźmie, zacznie prowadzić inny żywot, jednem słowem, stanie się człowiekiem całkiem innym.
Na drugi dzień w nocy przyszedł jednak znów pijaniusińki.
— Więc to tak — odzywa się żona — więc tak słowa dotrzymujesz? Wszak od dziś miałeś się stać innym człowiekiem?
— I
stałem się — odzywa się p. N. ledwie mogąc ustać na nogach — lecz przedstaw sobie mój pech — bestja ten inny taki sam pijak, jak i tamten
BEZ PRZESADÓW.
— Mój drogi, czy ty wierzysz w przesądy?
— Nic a nic.
— A w fatalną trzynastkę?
— Również nie wierzę.
— No to pożycz mi trzynaście koron.
NIEZBITY DOWÓD.
— Jesteście pewni, wójcie, że Bartek przypadkiem się utopił? Niektórzy mówią, iż umyślnie to zrobił.
— liii . . . przecież butelkę wódki miał w kiesze
ni jak go wyjeni . . . Toć gdyby sam się utopił, to
by gorzałkę wpierw wypił — znam ja go!
WSPÓLNY BUDŻET.
— Ależ kochana żoneczko! Nasz budżet na gar
derobę wzrósł w krótkim czasie do wysokości 200 złotych.
— Mój mężu!. . . Wszak lo są nasze wspólne wy
datki*
— Ach, prawda! masz rację. Figuruje w nim i -.i-oja krawatka za 80 groszy.
NIE WIEDZIAŁA.
— A wstydź się, Maniu, widziałam jak cię pan Karol pocałował.
— Ale ja nie widziałam!
— I ty się śmiesz jeszcze zapierać, wyrodna córko!
— Nie widziałam, bo mnie pocałował — w oko!
NASZE PANIE.
— Padłem niedawno ofiarą nieszczęścia. Wiatr zdmuchnął jakiemuś panu kapelusz, który mojej żonie wpadł w oko, i to kosztowało mnie 50 koron.
— To jeszcze nie. Przechodziłem niedawno koło sklepu z kapeluszami i tam mojej żonie wpadł także
kapelusz w oko. Kosztowało mnie to 100 koron.
ZAPÓŻNO.
-- Ja moją babę poznałem na trzy miesiące przed ślubem.
— A ja dopiero w trzy miesiące po ślubie.
Dlaczego późno przyszedłeś?
— Bo zegar u nas źle chodzi.
— A ty drugi?
— Bo nie mogłem znaleźć książek.
— A ty trzeci?
— Bo mi się krew puściła z nosa.
— A ty czwarty?
Ten zamiast odpowiedzi zaczyna płakać.
— Czemu płaczesz? — pyta nauczyciel.
— A, bo oni już wszystko powiedzieli, a teraz nie wiem, co ja mam powiedzieć.
PAMIĘTNY DZIEŃ.
Sędzia: Jakim sposobem może pani wiedzieć do
kładnie, że to było piątego lutego, kiedy pani spo
tkała się z oskarżonym?
Świadek (zawstydzona): Zaraz bowiem po tern, spotkałam się z mem narzeczonym i był to dzień, w którym otrzymałam pierwszy pocałunek:
NA WSI.
Rozmowa dziedzica z parobkiem:
— Czy list na pocztę wysłany?
— Tak jest, jaśnie panie*
— A frankowany?
— Nie proszę, jaśnie pana, omaćkowauy, bo i ra
nek poszedł z koniem do kowala, a Maciek miał wła
śnie czas.
NIE POMOŻE.
— Bój się Boga, już trzecia, a ty jeszcze leżysz;
możeś chory, dlaczego nie poślesz po doktora?
— E, mój kochany, mnie żaden doktor nie pomo
że
— A co ci brak?
- Brak mi spodni, które zastawiłem u żyda.
Wspaniały podarek ślubny.
Zawodowy żebrak a zarazem ojciec panny młodej mówi do narzeczonych:
„Gotówki wam dać nie mogę, ale odstępuję wam powiat katowicki i pszczyński, w którym sam dotąd że
brałem i to ze znacznym skutkiem.
Dobra ciotka.
Ojciec do swego synka, który podczas wakacji ba-, wił u swej ciotki: „Powiedz Karolku, jakże ci się podo
bało u ciotkip“
Karolek: Ciocia bardzo o mnie była troskliwa;
codziennie mnie się pytała, czy jeszcze nie tęsknię za domem?
Ostrożność bandyty.
— Czy nie widział pan przypadkiem, gdzie w po
bliżu policjanta?
— Nie, ani jednego.
— W takim razie dawaj zaraz pieniądze i zegarek, ale prędko, bo nie mam czasu.
Dzielny doktor.
OKRE ŚLENIE.
— Mówię wam, moja narzeczona jest słodka jak cukier.
— Rozumiem: podwójnie rafinowany!
A. : Słyszałeś, jak się spisał doktor B.?
B. : Cóż takiego uczyni?
A.: Przez trzy miesiące leczył człowieka na żół
taczkę. a tvmnzasem okazało się, że to byt Chińczyk.