• Nie Znaleziono Wyników

Życie : katolicki tygodnik religijno-społeczny 1947, R. 1 nr 13

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Życie : katolicki tygodnik religijno-społeczny 1947, R. 1 nr 13"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena 6 d

„Life“

Catholic Weekly

KATOLICKI TYGODNIK RELIGIJNO SPOŁECZNY

ROK 1 Londyn, 10-16 sierpnia NR. 13

Paweł JASIENICA

DE PROFUNDIS

W ŻYCIU (Nr. 11) zamieściliśmy w „Prze­

glądzie Prasy” notatkę o głośnym reportażu Pawła Jasienicy ze szpitali chorób wenerycz­

nych. Reportaż zamieścił krakowski „Tygod­

nik Powszechny” w numerze z dnia 6 lipca b. r.

• Choroby weneryczne, to jedna z naczel­

nych klęsk, naszego kraju. To już niemal katastrofa, o której mamy obowiązek wiedzieć.

W Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie

<

„Panie, kto zgrzeszył, on czy

Za bramą szpitalną zaczyna się prawo surowego ekshibicjonizmu. Ma­ mi tu być pokazane tajemne, naj­ bardziej wstydliwe sprawy ludzkiego ciała. Nie będę ukrywał bałem się. Zarówno tego, co mi tu zade­ monstrują, jak i bezlitosnej lekarskiej rzeczowości, za którą trzeba będzie nadążać. Trzeba koniecznie. Istnieje bowiem absolutny przymus moralny opowiedzenia o tym, na co dzień w dzień patrzą oczy lekarzy i z czym walczą ich mózgi i ręce. Tedy pa- trzymy.

Od kołyski — poza grób Do lekarskiego gabinetu wchodzi młoda, bardzo nawet Tnłoda kobieta z dzieckiem na ręku. Kładzie je na stole i rozwija. Dziesięciomiesięczny chłopaczek,' buźkę ma miłą i ładny, już zindywidualizowany profil. Nie­ bieskimi oczkami uważnie ogląda oto­ czenie. Niemowlęcym obyczajem pod­ kurczył kolanka ku brodzie. A te­ raz lekarz każę matce ująć owe ko­

lanka i rozchylić. W fałdach skóry krocza kilka czerwonych, wyrazistych guzów i krost.

Ten chłopaczek zaraził się od mat­

ki. Choryjest na kiłę. I co tu owijać w bawełnę, używać słów nie wszystkim może zrozumiałych. Wiedzcie więc, że chodzi o syfilis. Właśnie. Po to mnie tu do szpitala wpuścili, a teraz fatygę sobie zadają i czas tracą, bym mógł opisać, co widzia­

łem.

Następna pacjentka ma kilkanaście miesięcy. Leczenie zaczęto później, choroba zdążyła już poczynić znacz­ nie większe postępy.

Tych dwoje to reprezentanci le­ gionu dzieci polskich zakażonych na progu życia. Tłumaczą mi wyraźnie, że tutaj chodzi o zarażenie przez cho­ rych rodziców nie zaś o dziedzic­ two. Dziecko przyszło na świat zdrowe i zaraz — po kilku miesią­

cach... Jedno przynajmniej dobrze, choroba uchwycona została przez lekarzy w pierwszych tygodniach. Bo bywają i sprawy całych lat.

Bywa tak, bywa i inaczej. Tutaj znowu mamy inny wypadek kiły.

Zakażenie nastąpiło przed laty, co najmniej dwudziestu, a chora osoba wygląda i zachowuje się normalnie.

Objawów zewnętrznych poza wyrzu­

tem na podniebieniu nie widać. Tyl­ ko na żebrach wielka, zbielała już ze starości blizna po wrzodzie.

Więc można i tak? Czasami ucho­ dzi prawie bezkarnie? Zaraz -— po­

mału.

Do gabinetu wprowadzają dziesię­ cioletnią dziewczynkę. Mała ma t. zw.

„barani nos. To znaczy rusztowanie nosa jest w połowie zniszczone, dolna jego część zaklęśnięta, głęboka bruz­ da przekreśla okolice, gdzie dawniej było lewe nozdrze.

panował dziwnie lekkomyślny i pozbawiony godności stosunek do spraw seksualnych.

Również w polskich obozach cywilnych była to jedna z najczarniejszych spraw.

Poniżej — ze względu na powszechnie pol­

ską wagę zagadnienia, podnjemy reportaż znakomitego publicysty. Niech pobudzi do zastanowienia i — rachunku snihienia* (Re­

portaż dajemy z pewnymi skrótami).

Redakcja

>

rodzice jego!“ (Joan. IX. 2)

No, jak to było? pyta lekarz.

A to proszę pana doktora koleżanka w- szkole uderzyła mnie w nos. Zaczęło się ropić. Pani dok­ torka przemywała i przemywała i po­ tem wzięli krew do badania...

Choroba tej małej da się opanować.

Chirurg potrafi przywrócić ludzki wy­ gląd jej nosowi. Ale przyszłe po­

tomstwo tej dziewczynki nie będzie pełnowartościowe ani pod fizycznym, ani pod psychicznym Względem.

CZESŁAW BEDNARCZYK

MODLITWA

Wierzę, żc mogłeś inaczej — • a tchnąłeś w glinę.

Po to — bym pojął i baczył

— pyłu kruszyna, ze trzeba uprawiać siebie codziennym trudem,

wypleniać chwasty przed siewem, rozkruszać grudy,

zagonów w sobie mieć zieleń po deszczu wiosną,

jasnej niedzieli spojrzenie i drogę prostą.

Wówczas—żniw kiedy doczekam i płody zwiozę —

wypowiem: byłem człowiekiem, obrazem Bożym.

Dzieje i rozmiary

Dawniej, przed wojną, "żeby zade­ monstrować studentom wypadek świe­ żej kiły, lekarze musieli czekaćnaoka­

zję. Dzisiaj: w dn. 3 marca b. r.

Kfinika Dermatologiczna w Krakowie zarejestrowała osiem wypadków. W dniu 9 marca do ambulatorium Od­ działu V a Szpitala św. Łazarza zgło­ siło się dziewięciu nowych chorych.

W tym samym dniu do Miejskiej Przychodni skórno-wenerycznej — pię­ ciu! Ubezpieczalnia Społeczna re­ jestruje dziennie od jednego do trzech przypadków świeżej kiły. .

W Przychodni na Skawińskiej by­ łem w czerwcu, we czwartek — dzień szczególnie spokojny i tylko przez dwie godziny. I przy mnie zgłosiło się dwu mężczyzn ze świeżą chorobą.

Obydwaj zarazili się na Zachodzie.

Lekarze obliczają, że co szósty mieszkaniec Wrocławia jest chory. W Gdańsku na 130 tysięcy mieszkań­ ców chorych czterdzieści pięć tysięcy. To trzeba by móc walczyć i strzec się — stwierdzić, wiedzieć i zapamiętać: wielki rezer­ wuar chorób wenerycznych znajduje się na zachodzie kraju. Stamtąd stru­

mienie zarazy rozpływają się po całej Polsce.

Dzieje tej epidemii łączą się ściśle z historią wojny. Pierwszą falę cho­ rób wenerycznych przynieśli w 1939

roku powracający do domów uchodź­

cy. Lekarzom udało się jednak opa­ nować to i zwalczyć.

Przyszedł rok 1945 fropt znowu przewalił się przez nasze ziemie nastał okres wielkich wędrówek nie­ ustabilizowanych, piońierskp-szabrow- niczychstosunków na zachodzie. Pierw­ szym skutkiem w dziedzinie zdrowot­

nej była epidemia rzerzączki, którą dzięki penicylinie i wysiłkom Służby Zdrowia udało się zwalczyć. Te­

raz grasuje syfilis, a z nim nie taka łatwa sprawa.

A warto przy okazji zapamiętać sobie i wbić w głowy dwie prawdy:

1) że syfilis jest chorobą dziedziczną, którą rodzice przekazują dzieciom;

2) że zakażenie niekoniecznie musi nastąpić drogą stosunków płciowych.

Wystarczy stykanie się z chorym, uży­

wanie tych samych naczyń, ręczni­

ka, brzytwy, pościeli. Czasem i ­ podać wystarczy. Sześć procent ogólnej liczby zakażeń następuje w

ten właśnie sposób. Lekarze opowia­ dali mo o pewnym robotniku z huty szklanej, który zaraził sześciu zdro­

wych kolegów. W danym wypadku chodziło o używanie tej samej rurki do wydmuchiwania butelek.

Hamulce

Skąd się u nas całe to zagadnienie wzięło? Czemu problem Wystąpił z tak niesłychaną siłą? Ogniska za­ razy musiały gdzieś u nas czy za granicą i przedtem istnieć podczas wojny rozwleczono. Nie stało się to na pewno na skutek zbytniej czys­ tości obyczajów, czy nadmiaru asce- zy. Pierwszorzędną rolę grało tu ra­

czej,rozpasanie upojonego krwią żoł­ nierza walczących armii oraz uchodź­

cze i szabrownicze va banque. A jak dalej idzietego się można po szpi­

talach dowiedzieć.

Przyszedł na Skawińskąmłody, dwu­ dziestodwuletni mężczyzna. Normal­ ny przedstawiciel robotniczej młodzie­

ży. Niedawno chorował na rzerzącz- kę i jest pewien, że mu się choroba odnowiła. Jednakże z zachowania się lekarza i jego kierowanych^ do mnie słów zaczyna wyłaniać się odmienna rzeczywistość.

Panie doktorze pyta — czy to jest to samo, czy coś gorszego?

Tak, coś gorszego. Pan jest

ciężko chory. Ma pan kiłę. Syfilis.

Rozumie pan? Odpowiedzi brak, tylko nieruchome spojrzenie przerażonych oczu.

Pytania lekarza zmierzają do wy­ krycia źródła i historii choroby. Za­

rażenie nastąpiło w Stargardzie koło Szczecina. W grę wchodziła jakaś przygodna znajoma. Kilka tygodni temu, gdy znamiona choroby nie by­ ły jeszcze tak widoczne, chłopak był na majówce z kolegami w Lasku Wolskim. — Tamże poznał jakąś dziewczynę i tegoż dnia, na tejże majówce nieświadomie zaraził.

Upłynął miesiąc. Jeżeli przez ten czas dziewczyna owa równie łatwo

„zawierała znajomości” — dziedziców stargardzkiego importu musiało się już sporo namnożyć. Tak to idzie.

Istnienie epidemnii jest faktem. Dru­ gi fakt to nieustanne wędrówki ty­ sięcznych rzesz ludzkich. A trzeci to nieprawdopodobna, niebywała przed­

tem, łatwość „zawierania znajomości.”

Oto jeszczejeden szpitalny obrazek.

Dziewczyna lat siedemnastu. Uczen­ nica szkoły średniej w jednym z pro­

wincjonalnych miast. Pochodzenie inteligenckie. Zarażona syfilisem przez

„przyjaciela,” człowieka z wyższym poOobiui wykształceniem, zamieszka­ łego na zachodzie.

Proszę powiada lekarz niech nam pani opowie o atmosferze panującej wśród młodzieży w szkole.

Dziewczyna chwilę patrzy w ziemię- Potem zaczyna mówić. Wiem, że nie kłamie. Tutaj, w poważnym, a życzliwym i ludzkim otoczeniu szpi­

talnym mówi się prawdę.

— Szkoła nas ani wychowuje, ani uczy. Od najniższych klas, od szkoły powszechnej młodzież się nieustannie bawi. Dochodzi wcześnie do poufa­ łości z kolegami.

Jak wcześnie, pani zdaniem, ko­

leżanki zaczynają życie seksualne?

Bardzo wcześnie. Ja jestem w klasie najmłodsza. Myślę, że więk­ szość z moich koleżanek ma „przy­ jaciół. Jest żądza wyżycia się.

A czy pani nie zastanawiała się nad tym, że ludzie, którzy wybili się i zajmują w społeczeństwie wyższe stanowiska, osiągnęli to między in­

nymi dlatego, że się nie wyżywali, tylko pracowali długo i ciężko?

Nie, nam tego nie mówią.

Tak to jest. Powiecie może, że to normalne — jak przystało na kato­ licki- tygodnik — kaznodziejstwo i prawienie morałów. No, to proszę posłuchać opinii lekarzy-fachowców.

Dr Jerzy Lebioda,mój prze­ wodnik i informator, któremu zaw­ dzięczam możność zdobycia tych in- formacyj — powiedział przed mikro­

fonem rozgłośni krakowskiej: „Trze­

ba przede wszystkim chcieć uniknąć zakażenia i trzeba mieć hart, aby przeciwstawić się pokusom i chwilo­ wym przyjemnościom, *za które póź­

niej płaci się wysoką cenę. Dr Edward Borkowski, autor książki

„Chroby weneryczne szerzą się” (Le­ karski Instytut Naukowo-Wydawni­

czy, Warszawa 1946) napisał: „Cho­

robę weneryczną nabywa się przez nieuregulowany, rozwiązły tryb ży­ cia i utrzymywanie stosunków z oso­

bami lekkiego prowadzenia. Wstrze­ mięźliwość płciowa, jak również wczes­

ne małżeństwo osób zdrowych i so­

bie wiernych wyklucza chorobę we­

neryczną.Jasne?

DOKOŃCZENIE NA STR. 2

(2)

2 ŻYCIE Nr. 13

AMERYKA ILU EHRENBURGA

„Nie można zrozumieć nowoczesnego świa­

ta, nie rozumiejąc Ameryki. Poświęcono jej już setki i setki paszkwili, bo łatwo jest ją podziwiać lub ośmieszać. Lecz Ameryka jest krajem nie tylko oryginalnym, ale i wielostronnym; trudno ją ogarnąć, trudno pojąć; trudno w krótkich słowach streścić swe wrażenia tak raptowne i często sprzecz­

ne. Nie raz bowiem za skomplikowaną techniką kryje się duchowe prostactwo.

Niezwykle wysoko stawiam literaturę ame­

rykańską. Nie łatwo znaleźć w zachodniej Europie twórców, którzy by dorównali ta­

kim pisarzom jak Hemingway, Faulkner, Steinmeck, Caldwel. Mógłbym dodać jesz­

cze dwa, trzy nazwiska: po nich zaś już tylko nieobeszła pustynia „opowiadaczy”

tygodników ilustrowanych, trywialnych i głu­

pich do tego stopnia, że nawet i najmniej wymagający czytelnicy europejscy byliby prze­

rażeni.

Nie ma tu literatury popularnej, tak jak nie ma domów cztero czy pięcio piętrowych.

Drapacze chmur Nowego Yorku mają swoje usprawiedliwienie geograficzne: Całe to olbrzymie miasto jest zbudowane na małych wysepkach. Ale i w miastach prowincjo-’

nalnych można zobaczyć kilka drapaczy chmur, w około których kuli się tysiące domów jednopiętrowych. Takie są kon­

trasty amerykańskie. -

Na stacji w Atlancie uderzyły mnie auto­

matyczne szafy, zastępujące skład bagażu.

Wrzucasz monetę, otrzymujesz klucz i mo­

żesz sam zamknąć swój bagaż. Chciałem powiedzieć mojemu towarzyszowi amery­

kańskiemu :

— „Umiecie na prawdę ułatwić ludziom życie,” ale nie starczyło mi na to czasu:

ujrzałem ciemną norę nieprzewietrzaną, z na­

pisem na drzwiach: „Dla pasażerów koloro­

wych”', drzemali tam murzyni i mulaci.

W Stanie Mississipi zwiedziłem dom plan­

tatora, miał lodownię i maszynę do prasowa- wania, piękne radio i nadzwyczajne wenty­

latory. Właściciel tłumaczył mi zupełnie serio, że czarno-skórcy wcale nie są ludzkimi istotami. Ani radio, ani wentylatory nie miały wpływu na intelektualny rozwój tego pana i właściciela niewolników.

Zwiedziłem niektóre małe miasteczka uni­

wersyteckie. W Ameryce wiele się robi, by podnieść umysł studentów do pewnego poziomu kulturalnego. Widziałem dosko­

nałe biblioteki i laboratoria, poznałem uczo­

nych całkowicie pochłoniętych studiami. Ale w Stanie Tennessee profesorowie opowiadali mi, że nie mają prawa wykładać w szkołach teorii ewolucji : prawo zabrania najmniejszego odchylenia się od biblijnej legendy Adama i Ewy.

We wszystkich miastach amerykańskich istnieją kluby t. zw. „lwów”: członkami śą

DE PROFUNDIS

ZE STRONY 1

Więc trzeba sprawę stawiać jasno i brutalnie. Nie zawracać sobie gło­

wy rzekomą bezkarnością wobec wy­ nalazku penicyliny. Owszem, środek ten w dwadzieścia cztery godziny lik­

widuje rzerzączkę, a w przeciągu sied­ miu dni usuwa zewnętrzne objawy świeżej kiły. Ale nie wiadomo jesz­ cze nic, czy leczy ją. To się dopiero okaże po latach, może wtedy, kiedy zaczną przychodzić na świat dzieci osób dziś penicyliną leczonych. Ame­

rykanie n. p. zapatrują się sceptycz­ nie na wyniki penicylinowych kuracyj.

I nie ma co piaskiem w oczy sypać, że problem chorób wenerycznych to nie jest sprawa ludzkiego sumienia.

Posłuchajcie zwierzeń chorych, opo­ wiadań o wpływie na to wszystko takich zjawisk, jak pijaństwo, oszust­ wo i gwałt. Chcecie znać historię choroby tamtego chłopaczka, o któ­ rym na. samym początku pisałem?

Matkę jego, kobietę dziewiętnastolet­

nią, zaraził mąż, który trzy miesiące siedział na Zachodzie. Karmiła dziec­ ko. O chorobie męża dowiedziała się wtedy, kiedy on już poszedł do szpitala. Dziecko naturalnie też za­ chorowało. A jest to historia raczej typowa. Problem sumienia i uczci­

wości.

Trzeba działać zawczasu. Trzeba naciskać hamulce moralne. Szybko i zdecydowanie. Bo zgnijemy.

PAWEŁ JASIENICA

„Osservatore Romano” przedrukował z „Iz- wiestii” ciekawe wrażenia liii Ehrenburga z Ameryki, które podajemy naszym Czytelni­

kom w tłumaczeniu z włoskiego.

Jest rzeczą niezmiernie interesującą, jak ten wybitny pisarz sowiecki widzi Amerykę, jak rozkłada światła i cienie i co ma o niej do powiedzenia sowieckiemu ćzytelnikowi. Mówi inaczej niż sowieckie podręczniki szkolne, chociaż wybija te same niemal elementy.

I mówi w sposób nieporównanie szerszy, in-

bogaci kupcy, którzy przed rozpoczęciem śniadania wydają dziwne glosy, mające na­

śladować ryk lwa. Jeszcze dziwniejsze są kluby tak zw. „Ku-K.lux-K.lanl’; w Stanie Georgii niedawno miał miejsce rodzaj ta­

kiego klubu; członkowie przysięgali takie­

mu swojemu „duce” faszystowskiemu, nazy­

wanemu „Wielkim Smokiem;” potem sło- żyli przysięgę, że powieszą kilku murzynów i zabiją paru „wolnomyślicieli.”

Wszyscy wiedzą, jakim szacunkiem jest otoczony w Ameryce pieniądz. Prócz licz­

nych kościołów i sekt zarejestrowanych istnie­

je jeszcze inny kult — dolara. Często, przed­

stawiając gościowi jakąś wybitną osobistość, dodaje się tu cyfrę jego majątku. Mniej znany jest fakt, że w Ameryce obok nie­

zwykłych aferzystów i ludzi interesu, istnie­

je wielu marzycieli i szlachetnych idealistów.

Spotkałem pewnego wynalazcę, który od­

mówił przyjęcia wielkiej sumy pieniędzy, bo obawiał się, że maszyna przez niego wynale­

ziona pozbawi pracy setki i tysiące robotni­

ków. Rozmawiałem z prowincjonalnymi uto­

pistami, którzy nie dosypiają i nie dojadają, oddając swe pieniądze i swe siły na fantas­

tyczny projekt stworzenia „Rządu Świato­

wego.”

Wszędzie istnieją stowarzyszenia mające na celu obronę praw murzynów. A przecież rok rocznie siada na elektrycznym krześle murzyn niewinny i rok rocznie najlepsi lu­

dzie Ameryki wznoszą protesty przeciw barbarzyństwu rasowemu. No, tak, w Ame­

ryce istnieje kult dolara, ale istnieją także ludzie, którzy rezygnują z pary nowych bu­

tów, by móc posłać słodycze dzieciom jugo­

słowiańskim.

Amerykanie mają wiele cech dziecięcych;

są odruchowi, szczerzy, ciekawi, żartobliwi.

Najstarsza część Ameryki nazywa się Nową Anglią. Tu wszystko jest nowe, Wszystko jest młode. W Nowym Orleanie zachowuje się część miasta francuska z domami XVII i XVIII wieku. Podobnych domów w Euro­

pie jest tyle, ile kto chce i nawćt najbardziej zapalczywi turyści nie zwracają na nie u- wagi. A „starożytna część miasta Nowego Orleanu” jest miejscem podobnym do Pom­

pei, miejscem pielgrzymek dla oglądania starożytności. W każdym z tych domów znajduje się albo antykwariusz, albo gospo­

da stylizowana z kominem w którym pali się ogień nawet w najgorętsze dni letnie, by stworzyć atmosferę epoki. — Nie może zrozumieć Amerykanów, kto zapomina o młodości tego kraju.

Ludzie lubią tu włóczyć się po świecie.

Człowiek, żyjący w miejscu, w którym się urodził, jest rzadkością i pokazują go jako coś nadzwyczajnego.

Nie ma większego kontrastu jak między charakterem i obyczajami przeciętnego Ame­

rykanina. Anglik jest grzeczny, flegmatycz­

ny, lubi dokończyć żywota w domu swych dziadów, ubiera się w dobre materiały, ra­

chując, że ubranie to będzie mógł nosić — jeśli nie do śmierci, to przynajmniej do no­

wych wyborów.

Amerykanin lubi tylko rzeczy nowe. Lu­

bi zmieniać mieszkanie, kupuje ubranie go­

towe, dobrze zrobione i tanie. Kupuje ko­

szule z materiału tak lichego, że nie warto ich prać. Ceni starożytne kamienie, ale lubi krawaty o jaskrawach kolorach; lubi hałaśliwość i jaskrawość.

WYDAWNICTWA KATOLICKIEGO FUNDUSZU SPOŁECZNEGO 17, Penywern Rd — London S.W.5.

CHRZEŚCIJAŃSKI USTRÓJ SPOŁECZNY (Encykliki: Leona XIII Rerum novarum, oraz Piusa XI Quadragesimo anno, ze wstępem i obszernym komentarzem). Str. 96. Cena : 3/.- ENCYKLIKA O CHRZEŚCIJAŃSKIM WYCHOWANIU MŁODZIEŻY. (Ency­

klika Piusa XI, ze wstępem). Str. 40. Cena : 2/6.

ENCYKLIKA O MAŁŻEŃSTWIE CHRZEŚCIJAŃSKIM. List okólny Piusa XI z komentarzem i przedmową. Str.72. Cena : 3/-.

ENCYKLIKA O KOŚCIELE. Encyklika „Mystici Corporis” Papieża Piusa XII z dn.

29 czerwca 1943 roku, zaopatrzona komentarzem. Str. 96. Cena : 3/-.

Encyklika „O kościele Ruskim — 350-lecie Unji Brzeskiej” (Orientalis Omnes Ecclesias — 1945), Papież Pius XII. Przekład polski. Str. Cena : 1/6.

teligentniejszy i — kulturalniejszy, niż nasi domorośli czy importowani komuniści krajo­

wi, z krajowych dzienników i tygodników „po­

stępowych,” dla których Ameryka — to tylko lyncze, Ku-Klux-Klan, kapitalistyczny wyzysk, humbug i t.p. zrosty uczuciowe.

Ehrenburg jest daleko sprytniejszy w swym spokojnym, stonowanym i — pozornym obiek­

tywizmie.

Redakcja

Historia Stanów Zjednoczonych nie sięga daleko w ubiegłe stulecia; jest rzeczywiście historią nowoczesną. Historii tej uczą w szkołach każdego Stanu odmiennie: na Pół­

nocy, południowcy są nazywani obrońcami niewolników, na Południu ci z północy są nazywani ludźmi gwałtu. Często złośliwość przyciemnia poczucie historii.

Rozmawiałem z prof. Einsteinem o tej kampanii, którą» niektóre gazety prowadzą teraz przeciw Sowietom. Pokazałem mu ar­

tykuł, w któtym odbudowa Stalingradu jest przedstawiona prawie jako akt „sowieckiego imperializmu.” Profesor Einstein odpowie­

dział mi:

— „Te artykuły są obrachowane na czy­

telników, którzy już zapomnieli czym jest Stalingrad.”

Ideologowie ąntysowieccy lubią przedsta­

wiać nasz kraj jak koszary, gdzie istoty ludz­

kie Są zupełnie pozbawione indywidualności.

Amerykanie myślą, że wszyscy Rosjanie są jednakowi.

Prawdę powiedziawszy, nie znam innego kraju, który by doszedł do takiego stopnia standaryzacji jak Stany Zjednoczone. Zwie­

dziłem około dziesięciu miast amerykań­

skich; nie można ich odróżnić od siebie.

W każdym mieście jest „Main-Street”

(ulica główna), z kinem, modnymi sklepami, reklamami świetlnymi tak papierosów, jak

„Coca-cola.” Mam wrażenie, że nawet Amerykanin nie potrafi odróżnić na foto­

graf! „Main-Street” jednego miasta od „Main- Street” setek innych miast. Naturalnie No­

wy York ma swój wyraz charakterystyczny i nie bez racji Amerykanie często zrzędzą, że Nowy York nie jest wcale Ameryką.”

Każdy nowo przybyły do Nowego Yorku, uderzony jest zewnętrznym wyglądem tej

„feeri katastroficznej,” jak naswał ją Le Corbussier. Miasto to wyrosło tylko w górę i stało się najwyższą puszczą żelbeto­

nową. Wieczorem wydaje się zespołem gór Oświeconych: pełne' jest kolorów, hałasu, męczy prędko i gruntownie. Złożone jest z dziesiątek oddzielnych miast: miasto mu­

rzyńskie, europejskie, włoskie, portugalskie, niemieckie i t. d. Każde z tych miast ma swe właściwości i swój handel specjalny; pra­

wie żadne z miast amerykańskich nie ma indywidualnego wyglądu; są to — po prostu zbiornice pewnej liczby Amerykanów.

I wszystkie rzeczy są tu standaryzowane.

Wszędzie ten sam typ spodni, czajników, foteli. Jest dużo melancholii w takiej mono­

tonii: wszędzie takie same domy, takie sa­

me meble, takie same naczynia, ludzie w takich samych ubraniach, kobiety w taki sam sposób wystylizowane. Ale ja nie zga­

dzam się z europejskimi estetami, którzy wyśmiewają standart amerykański. Niech sobie ubrania będą jednakowe: chodzi o to, by każdy mógł je nabyć.

Faktem o wiele smutniejszym jest pewna standaryzacja duchowa.

Amerykanie bardzo lubią mówić o swych wolnościach; mimo to ich opinie, gusta i uczucia, a w następstwie i ich działalność — są regulowane z zewnątrz. Kino, na przyk­

ład, ustanawia pewien typ piękności i gazety komunikują wszystkie szczegóły, Jakie po­

winny cechować kobietę „idealną”; to jest standaryzowanie rozkoszy. Wszystkie Ame­

rykanki „regulują się” wedle tych wiadomoś-

I ci, chcą stać się jak najbardziej podobne do tej gwiazdy filmowej, która w tej chwili jest modna, podczas gdy mężczyźni podziwiają i kochają, nie spostrzegając nawet — taki właśnie typ a nie inny.

Nie istnieją książki o przeciętnym wydaniu.

Nawet wartościowsza nie osiąga więcej niż kilka tysięcy egzemplarzy, jeśli, nie jest „rzu­

cona” przez jakiś klub literacki; wtedy drp- kuje się w setkach tysięcy egzemplarzy, bo przeciętny Amerykanin nie ma ochoty wy­

bierać: prawo wyboru zostawia swemu klu­

bowi. Prasa i kino pozbawiają ludzi ich duchowej indywidualnbści. To tłumaczy tę melancholię, jaka w Ameryce łączy się z godzinami, które nie są wypełnione pracą.

Amerykanie znają dobrze sztukę zarabia­

nia pieniędzy, ale nie nauczyli się wydawać jeszcze ich. Nie chcę przez to powiedzieć by byli skąpi. Powiedziałbym, że rzeczą naj­

weselszą w Ameryce jest zetknięcie się miesz­

kańców miast z naturą; nad morzem mło­

dzież jest pełna radości i wesela. W kinach uderza zaspany wygląd publiczności. Jest bardzo wielu pijaków mimo ograniczenia w sprzedaży alkoholu. Każdy przeciętny Ame­

rykanin jest amatorem samochodu. Daw­

niej kupował nowy samochód co trzy lata, teraz kupuje ten, który mu sprzedadzą do­

piero za pół roku.

Wydają dużo na elektryczność, bo elek­

trownie są w prywatnych rękach i Państwo nie ma prawa wtrącać się w prywatne inte­

resa: to jest wolność. Ale bywają wypadki, w których Państwo ma prawo wtrącać się do spraw prywatnych: policja, na przykład, może wejść w jakiejkolwiek godzienie do pokoju jakiego bądź hotelu w Nowym Yor­

ku; to też jest jakoś zupełnie zgodne z poję­

ciem wolności osobistej.

Amerykanie stworzyli cudowną technikę.

Niektórzy z nich twierdzą, że cała kultura ludzkości jest skoncentrowana w Ameryce.

Jeden z dziennikarzy mówiąc o Rzymie, nazwał go miastem brudnym i brzydkim, bo nie ma w nim ani drapaczy chmur, ani dobrych aptek...

Amerykanie za mało znają świat cudzo­

ziemski, kiepsko uczą się historii i geogra­

fii starego świata. Grupa uczni nie umiała mi nązwać ani jednego miasta rosyjskiego.

Gazety amerykańskie piszą często, że istnie­

nie dwóch partii jest gwarancją prawdziwej demokracji; ale nie umieją wytłumaczyć, jakie są granice ideologiczne między tymi dwoma partiami i w czym republikanie z Północy różnią się od demokratów z Po­

łudnia.

Rozwój Ameryki poszedł inną drogą w porównaniu z dziejami starej Europy. Fran­

cja zaczęła od katedr gotyckich i trubadu­

rów. Ameryka od samochodów, aptek, po­

dobnych do barów i gorączki złota. Szybko doszła do wysokiej kultury materialnej, ale jej kultura duchowa ma się dopiero naro­

dzić. Znając amerykańską inteligencję, żywość, energię, mamy prawo powiedzieć, że kultura psychiczna tego wielkiego narodu będzie wielka i niezależna.

W politycznym sumieniu przeciętnego Ame­

rykanina zaszły pewne zmiany. Mówiłem już o pisarzach. Teraz dodam, że kino ame­

rykańskie stworzyło prawdziwy humor po­

wszechny. W końcu i w architekturze Nowe­

go Yorku jest pewna piękność, niespokojna, lecz niewątpliwa.

Zrodziła się też amerykańska „inteligen­

cja.” Jest jeszcze bardzo słaba i niepewna siebie. Chowa się przed reklamą, przed muzycznymi maszynami barów, przed ka­

zaniami kościelnymi-; ukrywa się ze swym negatywizmem w smutku, który bym nazwał Czechowskim, czasami w szyderstwie, cza­

sami w utopiach. Ale Wśród intelektuałów jest coraz więcej ludzi odważnych; rozumieją oni, że zbawienie nie leży ani w ucieczce, ani w samotności: trzeba podnieść poziom duchowy przeciętnego Amerykanina do po­

ziomu tej techniki, która go "otacza od jego b rodzicielskiego domu aż do krematorium.

ILIA EHRENBERG

Niezastąpione dziełko chrześcijan — o<] 6 wieków

TOMASZ A KEMPIS O NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA

ksiąg cztery

wydane w małym formacie Cena|sh. 5 do nabycia:

KATOLICKI FUNDUSZ WYDAWNICZY 17, Penywern Road, London S.W.5.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dobre jest dlatego, przede wszystkim, że się ukazuje, a powtóre &gt;— sprawdzianem „dobre, słabe, czy złe” — to nie tylko.kasa, i pokupność, jak w pojęciu

Otóż, z punktu widzenia katolickie ­ go, twierdzenie takie o tyle tylko jest prawdziwe, o ile przez nie rozumie się, że człowiek rozwija swą

Źródłem cnoty jest prawy rozum, sprowadzający się do Boga; pojęcie zaś jej zawiera w sobie dwa konieczne składniki: usposobienie oraz trwałe ćwiczenie. Podobnie jak

Trzeba jednak przyznać że udało im się (reżimowi, przyp. red.) w zasadzie ustrzec przed nie zapomnia ­ nymi do dziś dnia błędami i imperty­.. nencjami, których

Ten fakt daje się w pełni ocenić tylko na tle ówczesnej Europy, której perlą i koroną, i pokusą, i czarem było Bi ­ zancjum: do dna zepsute i nazewnątrz świetne,

Albo też jest bądź to ogólny, bądź indywidualny nawrót do Kościoła, jak to wykazuje zwiększająca się stale liczba wybitnych, lub szarych konwertytów, którzy czują

Czy jest — czy być może kiedykol ­ wiek — wspanialsza społeczność, któ ­ ra nie tylko jest organizacją, lecz ży ­ wym Organizmem; która rozciąga się poza własną

„ubi peccata, ibi multitudo, ” powiada święty Augustyn: „gdzie grzech, tam wielość, ” dojdziemy do wniosku, że scalić, ujednić może nas tylko Bóg, który sam