M> 2 ( 1 1 8 9 ). W arszawa, dnia 7 stycznia 1905 r. Tom XXIV.
P R E N U M E R A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ". Prenumerować można w Redalccyi W szechśw iata y\ W a r s z a w i e : rocznie rub. 8 , kw artalnie rub. 2.
Z p r z e s y ł k ą p o c z t o w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. ó. i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
R edaktor W szechśw iata przyjm uje ze sprawami redakcyjnem i codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu rodakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
R A S Y L U D Z K I E.
U w agi ogólne.
Jednem z najtrudniejszych zagadnień nau
kowych je s t bezsprzecznie racyonalny po
dział ludzkości na rasy, czyli odm iany. P o
chodzi to głów nie stąd, ie rasy ciągle się z sobą mieszają i dlatego ciągłej ulegają zmianie. Obecne rasy przedstaw iają nad
zwyczajnie skomplikowany w ytw ór ras pier
wotnych, których odcyfrowanie, jak dotych
czas, n atrafia na znaczne trudności, gdyż je- dyneini tych ras pozostałościami, są nielicz
ne szczątki kości ludzkich.
Najprostszem i, stosunkowo, są system y sztuczne podziału na rasy, dla których pu n k
tem wyjścia jest jedna albo kilka cech cha
rakterystycznych. Od systemów naturalnych wym agamy uw zględnienia rzeczywistych po
krewieństw, a zatem wszystkich cech raso
wych. W reszcie, system y naturalno-histo- ryczne korzystają również z danych h isto rycznych i przedhistorycznych, aby tym spo
sobem dać jednocześnie obraz rozwoju ras.
Te ostatnie układy najlepiejby odpowiadały wymaganiom naukowym , gdyby niezbędne w tym celu pomocnicze gałęzi nauki były dostatecznie rozw inięte. Dziś jeszcze tak nie jest, w każdym zaś razie trzeba pamiętać, że do oznaczania ras należy głównie posługiwać
się danem i z antropologii fizycznej, dopeł
niając je tylko danemi z innych umiejętności.
System y sztuczne głównie się opierały na kolorze skóry, kształcie czaszki lub włosów.
Jak o przykład może służyć układ L inneusza, słynnego twórcy układu sztucznego roślin.
Za p u n k t wyjścia brał on barw ę skói’y, choć uwzględniał również stosunki geograficzne.
Dzieli całą ludzkość na cztery główne klasy:
białego europejczyka, czerwonego am eryka- nina, żółtawego azyatę i czarnego afrykani- na. Jeszcze prostszy je s t układ Cuyiera, od
różniającego, za przykładem biblii, tylko trzy rasy główne: białą, żółtą i czarną, z któ
rych. zmieszania m iały powstać inne podra- sy. A ntropologow ie francuscy trzym ali się tego podziału aż do czasów ostatnich. Topi- nard rozróżnia 3 rasy i 18 „ty p ów u. Quatre- fages do 3-ch ras głównych dodaje dwie wiel
kie „m ieszane11: am erykan i oceańczyków.
Z systemów naturalnych największem po
wodzeniem aż do dnia dzisiejszego cieszy się układ Blum enbacha, który oprócz koloru skóry uwzględnił kształt czaszki oraz w szyst
kie i nne cechy fizyczne, nie zaniedbując przytem strony geograficznej zagadnienia.
W ten sposób pow stał prosty i przejrzysty
podział na 5 ras: kaukaską (europejczycy,
m ieszkańcy Azyi Zachodniej, oraz A fryki
Północnej), mongolską (większość azyatów,
Japończycy, finowie, eskimowie), etyopską
18-
W S Z E C H ŚW IA T(afrykanie), am erykańską i m alajską. P ró ba zaliczenia rasy am erykańskiej do m on
golskiej, i zredukow ania w ten sposób liczby ras do 4-ch, może być uw ażana za chybioną po now ych zdobyczach z czasów przedhistorycznych: odrębna odm iana ludzi zamieszkuje A m erykę co najm niej od okresu lodowego. M odyfikacyę układu Blum enba- cha stanow i uk ład Peschla, k tó ry pewne małe g ru p y (papuowie, australczycy, draw i- dzi, hotentoci) uważa za rasy, resztę zaś ludzkości dzieli na 3 wielkie g rom ady-rasy:
m urzyńską, m ongolską i śródziem ną. H uxley rozróżnia 4 głów ne typ y : australoidów , ne- groidów, blondynów białych (ty p ksanto- chroiczny) i m ongoloidów. P ią ty ty p m ie
szany, obejmuje, w edług niego, m ieszkań
ców E uro p y południow ej, arabów i t. d. (typ ciem nobiały—m elanochroiczny).
Zbudow anie dobrego u k ła d u naturalno- historycznego je s t dotychczas pobożnem ży
czeniem, ze w zględu n a brak danych. Cie
kaw a pod ty m względem je s t próba, jak ą uczynił D eniker dla E uropy ; rozróżnia on i głów ne ty p y i 4 podtypy. B ardziej rozpo
wszechniony je s t zm odyfikow any obecnie przez K eanea układ, zestaw iony na zasadzie w ykopalisk przedhistorycznych oraz stosun
ków obecnych w E uropie. W edłu g niego, istnieją w E uropie trz y rasy główne: długo- głow i blondyni, krótkogłow i bruneci oraz długogłow i bruneci (homo E uropaeus, homo A lpinus, homo M editerraneus). K eaneowi zawdzięczam y także zwrócenie uw agi n a r a sy pierw otne poza E uro pą, z k tó ry ch obecnie pozostały zaledwie resztki, gdyż, m ieszając się z innem i, w yginęły praw ie zupełnie: po
siadają one duże znaczenie dla dawnej hi- storyi ludzkości. W o statnich czasach S tratz, opierając się na tych danych, usiłow ał n a szkicować nowy schem at podziału ras. Z ni
kające resztki ras daw nych przeciw staw ia on jak o rasy protom orficzne najbardziej obecnie rozpow szechnionym głów nym typom (mongolskiemu, śródziem nem u, negryckie- mu), k tó re nazyw a rasam i archim orficznem i.
W reszcie rasy m etam orficzne—to ty p y m ie
szane, w yróżniające się jed n a k trw ałością i określonym charakterem .
Opierając się na pow yższym schemacie, którem u, co praw da, do doskonałości jeszcze daleko, ale k tó ry niew ątpliw ie stanow i p ró
bę właściwego, wolnego od wszelkiej sztucz
ności podziału ludzkości,—postaram y się po
niżej naszkicować przegląd ras ludzkich.
Będziem y zatem, idąc za K eanem i Stra- tzem, rozróżniali: 1) naw pół zanikłe szczątki ras daw nych, jako osobną grube ,. 1 'as s ta rych"; 2) wielkie „rasy główne u (uwzględnić tu należy w pływ w arunków geograficznych oraz pokrew ieństw a językowego i kultural-
! nego, uw idoczniający się np. w zespoleniu w szystkich praw ie europejczyków w jednę całość, pomimo różnicy pochodzenia); 3) w re
szcie — rasy mieszane, o ile pow stanie ich
| daje się jak o tako wyśledzić. Należy jednak
i
pam iętać, że -wszystkie rasy, z w yjątkiem może „ras sta ry c h a, zostały zanieczyszczone przez liczne domieszki i praw dopodobnie po
w stały wogóle z niew ykrytych jeszcze do
tychczas skrzyżowań. Z tego p u n k tu widze
nia „rasy m ieszane1' byłyby tylko stosun
kowo m łodemi przykładam i zjaw iska znacz
nie ogólniejszego.
Przegląd ras ludzkich.
I. Rasy stare.
1) P a s a p a l e a z y a t y c k a . Nazwą tą Schrenk ochrzcił ludy północno - azyatyckie niem ongolskie. L u dy te stanow ią szczątki rasy, zamieszkującej kiedyś całą północ E u ropy i Azyi, której głównem i cechami były:
długa głowa, obfite ciemne włosy, kolor skó
ry żółtaw y albo brunatny. Być może, że współcześni długogłow i blondyni E uropy stanow ią jasnoskórą odmianę tej rasy pier
wotnej. Paleazyaci są obecnie ta k zmieszani z rasam i głów nie europejskiem i i mongol- skiemi, że zasadnicze ich cechy zaledwie z trudnością m ogą być rozpoznane. N aj
czystszym i przedstaw icielam i są brodaci aj- nowie na w yspach Jeso i Sachalinie. Baltz 1 dowiódł, że typ ajnoski w ystępuje jeszcze
w yraźnie obecnie u wielu europejczyków,
j
szczególniej u rosyan (Tołstoj!). W szystkie praw ie ludy Azyi północnej pow stały n aj
pewniej ze skrzyżow ania się paleazyatów z ludam i mongolskiemi, japończycy m ają dużo krw i ajnoskiej. N aw et tybetańczycy i niektóre ludy Azyi południow o-w schodniej posiadają prawdopodobnie znaczne domiesz
ki paleazyatyckie.
2) R a s a e t y o p s k a . W A fryce półn.
liczne ślady dowodzą istnienia tam kiedyś
„\ ó 2
W S Z E C H SW IA T19 rasy długogłow ej, czerw ono-brunatnej z wło
sami ciemnemi, kręconemi, której stosunko
wo czystymi przedstaw icielam i byli daw ni etyopczycy. Dzisiejsi nubijczycy mogą ucho
dzić za najlepszy p rzykład tej rasy. Dużo ludów powstało z krzyżow ania się etyopczy- ków z innemi rasam i; np. daw ni egipcyanie, którzy posiadają znaczną domieszkę krw i se
mickiej, berberowie, m ieszkańcy Abisynii, wiele północnych ludów m urzyńskich, jak monbuttu, niam - niam , galla i t. d. R a sa etyopska m iała pewno przedstaw icieli i w przyległych częściach Azyi.
3) R a s a k a r l a . K iedy znaleziono w A fry
ce praw dziw e lu d y karle, okazało się, że rasy te były kiedyś ogrom nie rozpowszechnione i jeszcze teraz ślady ich istnieją tu i owdzie.
Nie rozstrzygnięto jeszcze, czy istniała jedna rasa pierw otna, czy było ich w ięcej. K arły afrykańskie posiadają m ały w zrost (śred
nio 140 cm), barw ę skóry żółtaw ą lub bru
natną, długą g ło w ę ; pofałdow ana skóra i skłonność do tw orzenia w pew nych m iej
scach tłuszczu (steatopygia), ja k u buszme- nów afrykańskich, nie są prawdopodobnie cechą ogólną rasy karlej. Z ludów karlich poza A fryką znani są weddowie na Cejlonie;
rozmaite znowu plem iona w Indyach P o łu dniowych, m ieszkańcy wysp A ndam ańskich i niektóre plem iona na Malacce, negryci na Filipinach posiadają pewno co najm niej zna
czną domieszkę rasy karlej. Opierając się na szczątkach przedhistorycznych, wykazano, że i w E uropie m ieszkała niegdyś rasa karla.
Mieszkańcy Azyi wschodniej — chińczycy i japończycy, posiadają jeszcze więcej okre
ślone dowody co do karlich mieszkańców pier
wotnych w ich k rajach. W tych razach rasa karla rozpuściła się w reszcie mieszkańców, a ślady jej spotykam y nieraz w anorm alnie . małym wzroście pojedyńczyćh ludzi, a n a
wet całych gru p ludzkich.
II. Basy główne.
A. Grupa ras jasno skorych alho europejsko- zachoclnio - azyatycka.
W Europie, Azyi zachodniej i częściowo w A fryce północnej od daw nych czasów' mieszka gru p a ras jasnoskórnych, która z czasem znacznie przekroczyła swoje pier
wotne granice. G rupę tę łączy w jednę ca
łość przedewszystkiem jasna, biała do żół
taw ej lub bronzow awo-biała barw a skóry, któ ra pewno jest skutkiem przystosow ania się do chłodniejszego klim atu. Istnieje przy
puszczenie, że to zbielenie nastąpiło w okre
sie lodowym. In n ą cechą wspólną ras jasno- skórych jest skłonność do rozw oju wyższej kultu ry. Co do innych n atom iast właściwo
ści fizycznych i duchowych, różnią się one tak znacznie, że okazało się niezbędnem g ru pę tę rozłożyć na kilka ras właściwych. W e
dług K eanea (patrz wyżej) rozró żn iam y : 1) rasę północną blondynów długogłow ych (Homo Europaeus), 2) rasę środkową brune
tów krótkogłow ych (Homo Alpinus) i 3) po
łudniow ą brunetów długogłow ych (Homo M editerraneus); do tej ostatniej zaliczyć n a leży wielu mieszkańców Azyi zachodniej i A fryki północnej.
1) R a s a p ó ł n o c n a . Typowymi przed
stawicielam i tej rasy są germ anowie: wzrost wysoki, biała skóra, blond włosy, oczy nie
bieskie, długogłowi. Najczystsze przykłady spotykam y w krajach północno-germ ańskich, Szwecyi, Norwegii, Anglii i Niemczech pół
nocnych. Rasa północna nie ogranicza się jed n ak do tych krajów, gdyż spotykam y ją również poza granicam i języków germ ań
skich: ogniskuje się ona na vyrbrzeżu m orza Bałtyckiego — w prawdopodobnej praojczy- znie tej rasy. S tąd rozprzestrzeniła się ona znacznie jeszcze w czasach przedhistorycz
nych: starem i jej rozgałęzieniam i są jasno włosi libijczycy w A fryce Północnej oraz amoryci w Palestynie. W Europie ku połu
dniowi ilość długogłow ych blondynów sto
pniowo się zmniejsza. W Rossyi północnej, Francyi północnej oraz Niemczech spotyka się ich bardzo często, pojedyńcze jednostki znajdujem y naw et w Hiszpanii południowej, Sycylii i Grecyi. Rasa północna jest n a jb a r
dziej wojownicza i czynna z ras europejskich;
jest bardzo uczuciowa i wogóle duchowo uzdolniona. Dowodem jej niejednokrotnych wędrówek z północy jest praw dopodobnie rozpowszechnienie języków aryjskich aż do Persyi i Indyi.
2) R a s a a l p e j s k a . Nazwa pochodzi
stąd, że główni jej przedstaw iciele m ieszkają
w krajach alpejskich Europy środkowej. Ce-
chy jej charakterystyczne: krótkogłowość,
czarny włos, w zrost niewielki. Okrągłej
krótkiej czaszce odpowiada tw arz szeroka,
2 0 W S Z E C H ŚW IA T
Aó 2 okrągła. O praojczyźnie tej rasy obecnie
m ożna powiedzieć bardzo niewiele (ma ona też przedstaw icieli na K aukazie oraz p raw do podobnie należeli do niej daw ni mieszkaiicy Armenii), są jed n ak wskazówki, że w cza
sach przedhistorycznych w targn ęła ona ze wschodnich miejsc zam ieszkania do E u ro p y i stopniowo rozprzestrzeniła się aż do wysp brytyjskich i brzegów norweskich. Zdaje się, że przyniosła z sobą do E urop y wyższą k u l
tu rę (bronzową). U stępuje rasie północnej co do siły i wojowniczości, i dlatego ta ostatnia często w yrzucała ją do miejsc oddalonych, mniej urodzajnych, np. do dolin alpejskich, gdzie siedzi najgęściej. N atom iast, skutkiem mniejszej odporności względem k lim atu po łudniowego, rasa północna często zm niej
szała.się liczebnie, co wychodziło na korzyść rasie alpejskiej. Znaczna część narodów nie
mieckiego, francuskiego i rossyjskiego należy j do rasy alpejskiej, albo też stanow i w ynik krzyżow ania się rasy północnej i alpejskiej.
3. R a s a p o ł u d n i o w a . Typow i jej przedstaw iciele g ru p u ją się koło m orza Śród-
jziemnego, są naogół brunetam i, długogłow i, średniego albo małego w zrostu. Pozostaje narazie nierozstrzygniętem , czy rasa północ
na nie je s t tylko jasnow łosą odm ianą połud-
jniowej i czy obie nie stanow ią uszlachetnio-
jnych odm ian rasy paleazy aty ckiej. Do rasy ! południowej należą włosi południow i, sar- dyńczycy, część hiszpanów, dzisiejsi grecy i t. d. Można też do niej zaliczyć w szerszeni znaczeniu wielu m ieszkańców A fryki pół
nocnej, którzy obecnie stanow ią m ieszaną r a sę berberyjską, i wielu azyatów zachodnich:
A rabów, większość daw nych m ieszkańców Syryi, Azyi Mniejszej oraz częśćirańezyków .
B . (Trupa ras azyatycJco-polinezyjskich.
Poza szczątkam i ras pierw otnych oraz p a ru domieszkami nigryckiem i, m ieszkają w Azyi środkowej, wschodniej i południo
wo-wschodniej rasy o głow ach kró tk ich lub średniej długości, o barw ie sk ó ry żółtaw ej lub bronzowawej. R ozróżniam y tu dwie głów ne rasy — m ongolską i m alajo-poline- zyjską, na znacznej przestrzeni A zyi silnie z sobą zmieszane, szczególniej w Chinach południow ych, Jap o n ii południow ej i In - dyacli Zagangesow ych. Istn ieją dowody na to, że obie te rasy początkowo były blizko spokrewnione i że n abrały różnych fizyogno- ,
I mij, dopiero pod wpływem miejsc zamiesz
kania.
1. R a s a m o n g o l s k a . Nazwa pocho
dzi od narodu, który zjaw ił się na arenie h i
storycznej stosunkowo późno. N ajczystszym i jej przedstaw icielam i są plem iona koczowni
cze Azyi górzystej; posiadają krótką czasz- i kę, tw arz szeroką, oczy skośne, nos płaski, w ydatne kości tw arzow e, czarne, tw arde włosy, wreszcie żółtaw y kolor skóry. Część tej rasy stw orzyła kulturę wschodnio-azya- tycką i zamieszkuje teraz państw o chińskie (prawdopodobnie mocno zmieszana z pier- w otnem i jego m ieszkańcami); drugą część stanow ią typow i koczownicy, którzy z po
wodu swojej ruchliw ości i wojowniczości w płynęli etnicznie n a odległe kraje, ja k np.
Syberyę północną, wschodnią Europę, Azyę zachodnią i Indye, gdzie też wszędzie napo
tykam y ich ślady (patrz niżej rasa mieszana fińsko-ugryjska).
2) R a s a m a l a j o - p o l i n e z y j s k a . Ce
chę charakterystyczną tej rasy stanow i, że posiada wszystkie właściwości rasy m ongol
skiej, ale złagodzone. K rótkogłow ość przed
stawicieli tej rasy przechodzi często w dłu- gogłowość, nos i tw arz wogóle jest mniej płaska, obok jeszcze przew ażających tw a r
dych włosów widzimy włosy kręcone i u k ła
dające się w loki, barw a włosów jest, często bronzowawa, kolor skóry niekiedy praw ie z europejska jasny, niekiedy zaś ciemno-bru- natny. Czystym i przedstaw icielam i tej rasy są obecnie jedynie plemiona: B attakow ie na Sum atrze oraz Dajakowie na Borneo. Podob
nie jak rasa m ongolska rozlała się na lądzie, tak również m alajska — na morzu. Zaludniła ona na wschód Polinezyę oraz praw dopo
dobnie brzegi północno-zachodnie Ameryki;
n a północ jej wpływy sięgają do Japonii, na zachód—eonajmniej aż do M adagaskaru.
C. Iiasa nigrycJca.
Części południow e Starego Św iata zamiesz
kuje gru p a ludów o ciemnej, ciem nobrunat
nej, aż do czarniaw ej, skórze, włosach weł
nistych albo kręcących się, długiej głowie.
Typowi przedstawiciele — m urzyni. Znaczne różnice, istniejące pomiędzy oddzielnemi pod- rasam i tej rasy ogólnej dają się w y tłum a
czyć przez mieszanie się z innem i rasam i
oraz wpływ miejsc zam ieszkania, gdyż dużo
okoliczności przem aw ia za t e m , że n n le ż ą C 3 T
Y„ >2 W S Z E C H Ś W IA T 2 1
do rasy nigryckiej są mniej lub więcej z so
bą spokrewnieni. Podobieństw a rozm aitych ras nigryckich nie należy przypisyw ać w y
łącznie klim atow i: w Ameryce, pomimo po
dobnych w arunków otoczenia, nie pow stały ludy podobne do murzynów.
1) M u r z y n i . Cechy ich główne: długa głowa, prognatyzm , mocno rozw inięte wargi,
czarne wełniste włosy, ciemna skóra. Za
mieszkują głównie A frykę, na południe od Sahary aż do k raju Przylądkow ego. S k u t
kiem krzyżow ania się pow stały rozmaite od
miany: plemiona karle, hotentoci, etyopczycy, jasnow łosi berberowie; w niektórych m iej
scach krzyżow ali się z m urzynam i arabowie i europejczycy, szczególniej w Sudanie, tej typowej krainie m ieszania się narodów. Nie posiadając skłonności do wędrówek lądo
wych ani m orskich, m urzyni dostawali się do dalekich krajów w taki sposób, że zabie
rali ich jak o niewolników, np. do A fryki północnej i Am eryki, gdzie z powodu swej siły życiowej i płodności bardzo się rozm no
żyli (południe Stanów Zjednoczonych).
2. C i e m n o s k ó r z y i n d u s i . Ogromna większość mieszkańców pierw otnych Indyi, drawidowie, jest pochodzenia nigryckiego, choć ba.rdzo zanieczyszczona domieszkami mongolskiemi i europej skiemi oraz uszlachet
niona przez długotrw ałe w pływ y kulturalne;
prawdopodobnem je s t również w niektórych miejscach krzyżow anie z plem ionam i karle- mi. U trzym ały się: długogłowość i ciemna barwa skóry, tw arz natom iast ma mało po
dobieństwa do tw arzy m urzyńskiej, włosy też często układają się w loki lub są proste- Rasa ta była kiedyś rozpowszechniona aż do Indyj północnych i Iran u.
3) N i g r y c i I n d o n e z y i i O c e a n i i - Ni gryci m elanezyjscy, inaczej papuowie, są bardzo podobni do m urzynów, chociaż często zmodyfikowani przez mieszanie się z malajo- polinezyjczykami. Zam ieszkują Nową G-wi- neę, wyspy m elanezyjskie włącznie z Nową K aledonią, oraz w yspy Fidżi. Praw dopodo
bnie dawniej zamieszkiwali wyspy poline
zyjskie oraz m ikronezyjskie, Nową Zelandyę oraz w yspy Chatham ; obecna ludność tych wysp — m alajo-polinezyjska— w ykazuje śla
dy krzyżow ania się z nigrytam i. G rupę przejściową pom iędzy nigrytam i indyjskiem i a melanezyj skiemi stanow ią nigrytow ie,
m ieszkający na Filipinach i szczątkowo na innych w yspach Zundajskich.
4) A u s t r a l c z y c y i . t a s m a ń c z y c y . Nigryci wschodni, w ędrując na południe, za
jęli również A ustralię i Tasm anię. Później n astąpiły najpew niej im igracye m alajskie, k tóre w ytw orzyły z australczyków lud m ie
szany, okazujący czysty ty p nigrycki ty l
ko wyjątkowo. Zdaje się, że zupełnie poza tym wpływem znajdow ali się obecnie w y
m arli tasm ańczycy, którzy posiadali w y
raźne cechy nigryckie. U australczyków za
chowała się dłu g a głowa, oraz ciemna barw a skóry, włos natom iast nie jest jak u papua- sów w ełnisty, ale kręcący się i jedw abisty
D. B asa amerykańska.
Pewne podobieństwo tej rasy z rasą m on
golską wytworzyło pogląd, jakoby am eryka
nie stanowili tylko gałąź mongolską, która stosunkowo niedawno wywędrowała do Am e
ryki przez cieśninę B ehringa i stopniowo zajęła cały kontynent. Hypotezę tę m iała po
tw ierdzać ta szczególnie okoliczność, że mieszkańcy A m eryki stanow ią ta k jednolitą rasę, pomimo najrozm aitszych warunków klim atycznych w oddzielnych jej częściach.
W ostatnich czasach cotfa**,więcej jednak zdobywa sobie uznania pogląct, że rasa ame
ry k ańska od daw na ju ż siedzi n a m iejscu za
mieszkania i że m ało ulegała wpływom ze
w nętrznym . Pozostałości po m ieszkańcach przedhistorycznych, znalezione w Ameryce, są co najm niej również stare, ja k takież po
zostałości, znalezione w Europie. (W ynika z tego ważny wniosek, że klim at i miejsce zamieszkania nie są jedynem i czynnikami, sprowadzającemi pow staw anie odmian zwa
nych przez nas rasam i. W przeciw nym razie m usiałaby na północy Am eryki istnieć rasa biała, koło rów nika—ciemna).
B arw a skóry u am erykan waha się mię
dzy jasno-żółtą a czerwonawo bronzową;
domieszka czerwona zdaje się być zawsze obecną, choć w rozm aitym stopniu, włosy czarne, tw arde, owłosienie brody niewielkie.
Obok szerokiej tw arzy z w ydatnem i kośćmi twarzowem i — czaszka przeważnie krótka albo średnia, nos często orli, choć nie zawsze.
W zrost średni, choć zdarzają się bardzo w y
socy (patagończycy) i bardzo niscy (miesz
kańcy Ziemi Ognistej). t
Eskimowie są prawdopodobnie mieszaniną
2 2 W SZ E C H ŚW IA T
JMś 2
rasy am erykańskiej z paleazyatam i (część : ich mieszka również na zachód od cieśniny Behringa).
III. Rasy mieszane.
1) R a s a m i e s z a n a f i n o - u g r y j s k a (uralo-altajska). P ow stała na północy Azyi i północo-wschodzie E u ro p y ze skrzyżow a
nia się ras mongolskiej i paleazyatyckiej.
iPrzedstaw icieli jej łączy rów nież pokrew ień
stwo językowe, cechy m ongolskie naogół przew ażają, choć w form ie złagodzonej,
jW czasie wędrówki narodów now a ta rasa | rozprzestrzeniła się na zachód, i utw orzyła nową, zdolną do życia gałąź — m adjarów , którzy zachowali swój język pierw otny. Buł- garowie natom iast, którzy rów nież należą do tej rasy, silnie się skrzyżow ali ze słowianam i i przyjęli dyalekt słow iański.
2) R a s a . m i e s z a n a b e r b e r y j s k a .
jZ rozm aitych ras, które stopniowo zajęły A frykę północną, w y tw orzyła się rasa m ie
szana berberyjska. Złożyły się n a nią w szyst
kie trzy rasy europejskie: południow a, alpej
ska i północna (do tej ostatniej praw dopo
dobnie należeli w starożytności „blondyni
jlibijczycy“), oraz etyopska, a n aw et in ig ry c - ka. Jeszcze w okresie historycznym krzyżo
w anie nie ustało; np. hiszpańscy m aurowie, stanow iący m ieszaninę berberów, arabów i europejczyków południow ych, częściowo wrócili do A fryki, dokąd tym czasem grom ad
nie przyw ędrow ali arabow ie. W idzimy więc, że naw et obecnie typ rasow y nie jest jeszcze bardzo jednolity; za typow ych przedstaw i-
jcieli m ogą uchodzić kabylowie z m iejscowo
ści górzystych A lgeru i M arokka, oraz tu- aregowie w Saharze zachodniej. B arw a skóry je s t trochę ciem niejsza, niż u miesz
kańców E uropy południow ej; w łosy — b a r
dziej kręcone, spotykają się często blon
dyni. P lem iona berberyjskie niejednokrotnie w ędrowały na południe do miejscowości, za-
jjęty c h przez nig rytó w (np. plem ię Fulba czyli F e lla ta ).
Na zakończenie podajem y k ró tk ą tabelkę ras, ich głów nych przedstaw icieli, oraz części świata, w których m ieszkają.
I. Rasy stare.
1) Paleazyatycka (ajnowie). Azya półn. i E uro
pa półn.
2) E ty o j^ k a (nubijczycy). A fry k a półn.
3) K arla (buszmeni, weddowie). A fryka, Azya.
II. R asy głów ne.
A . ( tru p i ras.jasn oskóryćh (europejsJco-zachodnio- a zya tyck a ).
1) Północna (germanowie). Europa.
2) Alpejska (mieszkpńcy Kaukazu). . Kaukaz, Alpy.
3) Południow a (włosi południowi, grecy) E u ropa południowa.
B . ( in ip a ras tu yatycko-poU n esyjska.
1) Mongolska (plemiona koczownicze gór Azyi).
Azya.
2) Malajo - polinezyjska (battakowie, dajacy).
P o lin ezja.
C. G ru p a ras nigryckich.
1) M urzyńska (murzyni). A fryka.
2) Ciemnoskóra indyjska (drawidzi). Azya.
3) Indonezyjsko - oceaniczna (negrytowie, pa- puowie). Melanezya, Oceania.
4) Australijsko-tasm ańska (tasmańczycy). Au
stralia, Tasmania.
I ). Hasa am erykańska.
III. R asy m ieszane.
1) P ińsko-ugryjska (węgrzy). A zya półn., E u ropa półn.-wsch.
2) B erberyjska ('kabylowie). Afryka północna.
(W edług H. Schurtza ,,V ólkerkunde“).
P odał L . H .
H. P
o i n c a r e.
STA N OBECNY I PRZYSZŁOŚĆ F IZ Y K I M A T E M A T Y C Z N E J.
(D okończenie).
Przejdźm y teraz do zasady New tona, do tyczącej równości działania i odziaływania.
Zasada ta wiąże się ściśle z poprzednią i zda
je się, że upadek jednej pociągnąłby za sobą upadek drugiej. To też nie pow inniśm y się dziwić, znalazłszy tu ta j te same trudności.
Z jaw iska elektryczne, podług dzisiejszych poglądów, zawdzięczają swe pochodzenie przesunięciom drobnych cząstek naładow a
nych, zw anych elektronam i, i zanurzonych w ośrodku, który nazyw am y eterem . R uchy ty ch elektronów w yw ołują zaburzenia w są
siednim eterze; zaburzenia te rozchodzą się na w szystkie strony z prędkością św iatła i z kolei inne elektrony, które początkow o były w spoczynku, ulegają w strząśnieniu, gdy zaburzenie dosięgnie stykających się z niem i części eteru. A zatem elektrony j działają jed n e na drugie, ale działanie to nie je s t bezpośrednie, lecz zachodzi [za pośredni
ctw em eteru. W tych w arunkach czyż może
JMÓ 2 W S Z E C H Ś W IA T 2 3
zachodzić kom pensacya pom iędzy działa
niem a oddziaływaniem , przynajm niej dla obserwatora, biorącego w rachubę tylko r u chy m ateryi, t. j. elektronów , i nie wiedzą
cego nic o ruchach eteru, którego nie może widzieć? Oczywiście, nie. G dyby naw et kom pensacya była dokładna, to i w takim razie nie m ogłaby być jednoczesna. Zaburzenie rozchodzi się z prędkością skończoną, dosię
ga więc drugiego elektronu dopiero wtedy, gdy pierwszy od daw na pow rócił do stanu spoczynku. A zatem ten drugi elektron ule
gnie, z opóźnieniem, działaniu pierwszego, ale z pewnością w tej chwili na niego nie o d działa, ponieważ dokoła tego pierwszego elektronu nic się ju ż nie rusza.
Rozbiór faktów pozwoli nam przedstaw ić rzecz dokładniej. W yobraźm y sobie, na- przykład, ekscytator H ertza, jeden z tych, którem i posługuje się telegrafia bez d ru tu . Przyrząd ten w ysyła energię we w szystkich kierunkach; ale możemy, ja k to czynił H ertz ze swemi m niejszemi ekscytatoram i, zaopa
trzyć go w zwierciadło paraboliczne, aby całą energię w ytw orzoną odrzucić w j e
dnym tylko kierunku. Cóż się w tedy dzieje wedle teoryi? Przyrząd cofnie się ja k gdyby był arm atą i ja k gdyby wyrzucona przezeń energia była kulą, a to sprzeciwia się zasa
dzie Newtona, poniew aż pocisk nasz nie po
siada w danym razie masy, nie jest bowiem m ateryą lecz energią. Zresztą, tak samo rzecz się m a z lata rn ią m orską, zaopatrzoną w reflektor, ponieważ światło nie jest niczem innem, ja k tylko zaburzeniem pola elektro
m agnetycznego. L a ta rn ia ta pow inna cofnąć się. ja k g dy b y św iatło przez nią w ysyłane było pociskiem. Ja k a ż to siła ma sprowadzić to cofnięcie się? Je st nią tak zwane ciśnienie M axwella-Bartholdiego; jest to siła bardzo drobna i m usiano dobrze się namozolić, by ją wykazać zapomocą niezm iernie czułych radiom etrów; ale dość, że istnieje ona.
Jeżeli cała energia, ja k a w yszła z na
szego ekscytatora, padnie na odbieracz, ten ostatni zachowa się tak , jak g d y b y otrzym ał uderzenie m echaniczne, które przedstaw iać będzie w jednym kieru nk u kom pensacyę co
fnięcia się ekscytatora; oddziaływ anie będzie równe działaniu, ale nie będzie z niem jedno
czesne; odbieracz poruszy się naprzód, lecz nie w tej w chwili, w której cofnie się ekscy
tator. Jeśli energia rozchodzić się będzie nieograniczenie i nie napotka na swej dro- dre odbieracza, to kom pensacya nie odbędzie się nigdy.
Czy powie kto, że przestrzeń, k tó ra od
dziela ekscytator od odbieracza i którą prze- biedz musi zaburzenie, aby przejść od jed n e
go do drugiego, nie jest próżna, że w ypeł
niona jest nie tylko eterem, lecz i pow ie
trzem, lub naw et w przestrzeniach m iędzy
planetarnych jakim ś płynem subtelnym lecz jeszcze ważkim; że m aterya ta otrzym uje uderzenie, ja k odbieracz, w chwili gdy jej dosięga energia, i cofa się z kolei, gdy zabu
rzenie ją opuszcza? To ratow ałoby zasadę Newtona, ale to nie jest praw dą; gdyby energia, rozchodząc się, pozostaw ała wciąż związana z jakiem ś podścieliskiem mate- ryalnem , w takim razie m aterya w ruchu pociągałaby ze sobą światło, a przecież Fizeau dowiódł, że wcale ta k nie jest, p r z y najm niej, gdy chodzi o powietrze. To samo stwierdzili później Michelson i Morley. Moż
na także przypuścić, że ruchy eteru kom
pensują dokładnie ru chy m ateryi właściwej, ale to doprowadziłoby nas do tych samych refleksyj, które dopiero co' przytoczyliśm y.
Tak rozum iana zasada będzie m ogła w y
tłum aczyć wszystko, ponieważ, jakiekolw iek są ru ch y widoczne, zawsze mieć będziemy możność wyobrażenia sobie ruchów hypote- tycznych, kom pensujących pierwsze. Lecz, jeśli może ona wszystko w ytłum aczyć, to dlatego, że nie pozwala nam nic przewidzieć, nie pozwala w ybrać pomiędzy rozm aitemi możliwemi hypotezam i, ponieważ tłum aczy wszystko z góry. Staje się więc bezuży
teczną.
Prócz tego, przypuszczenia, które należa
łoby poczynić co do ruchów eteru, nie są bardzo zadawalające. Jeżeli ładunki elek
tryczne podw ajają się, to byłoby rzeczą na
tu ralną wyobrazić sobie, że prędkości róż
nych atomów eteru także się podw ajają i dla kom pensacyi trzeba, aby prędkość średnia eteru wzrosła w czwórnasób.
Oto dlaczego sądziłem przez czas długi, że te konsekwencye teoryi, przeciwne zasadzie Newtona, w końcu zostaną kiedyś po
rzucone; a jednak ostatnie doświadczenia
nad rucham i elektronów , wyszłych z radu,
zdają się raczej je potwierdzać.
W S Z E C H Ś W IA T
Ma 2
Dochodzę do zasady L avoisiera, dotyczą
cej zachow ania mas. Zapewne, je s t to zasa
da, do której nie m ożna się dotknąć, nie | w strząsając m echaniki. Aliści teraz niektó
rzy sądzą, że zasada ta w ydaje nam się
ipraw dziw ą tylko dlatego, że w mechanice rozpatrujem y jedynie prędkości um iarkow a
ne, lecz że przestałaby być taką, g dyby cho- I dziło o ciała, ożywione prędkościam i, zbliżo- nemi do prędkości św iatła. Otóż, sądzim y teraz, żeśm y prędkości tak ie ui’zeczywistnili;
promienie katodalne i prom ienie rad u m ają się składać z bardzo drobnych cząstek czyli elektronów, które poruszają się zprędkościa- mi, m niejszemi bez w ątpienia od prędkości ! światła, lecz stanow iącem i ju ż jej dziesiątą, lub naw et trzecią część.
Prom ienie te mogą być odchylane bądź i przez pole elektryczne, bądź przez pole m a
gnetyczne, a porów nyw aj ąc te dw a odchyle
nia, m ożna zmierzyć jednocześnie: p ręd kość elektronów i ich m asę (albo raczej sto sunek ich m asy do ich ładunku). G dy jednak przekonano się, że prędkości te ta k bardzo zbliżają się do prędkości św iatła, wówczas spostrzeżono się, że potrzeona tu jest pewna popraw ka. Cząsteczki te, będąc naelektry- zowane, nie m ogą przenosić się z m iejsca na miejsce, nie w strząsając eteru; ab y je w ruch wprawić, trzeb a przezw yciężyć bezwładność podwójną: po pierwsze — bezw ładność samej cząsteczki, a po w tóre bezw ładność eteru.
A zatem m asa całkow ita lub pozorna, k tó rą się m ierzy, składa się z dwu części: z rze
czywistej czyli m echanicznej masy cząsteczki, oraz z m asy elektrodynam icznej, p rzed sta
wiającej bezwładność eteru.
R ach un ki A braham a i doświadczenia K au ffm an n a w ykazały wtedy, że właściwe m asa m echaniczna je st zerem i że m asa elektronów , lub przynajm niej elektronów odjem nych, je s t pochodzenia w yłącznie elek
trodynam icznego. Oto rzecz, k tó ra zmusza zmienić definicyę masy: nie m ożem y ju ż rozróżniać m asy m echanicznej i m asy elektro
dynam icznej, poniew aż w tedy pierw sza z nich zaniknie; niem a innej m asy, ja k bezwładność elektrodynam iczna; lecz w tak im razie m asa nie może ju ż być staia; zwiększa się ona wraz z prędkością, a naw et zależy od k ie
runk u, ta k że ciało, ożywione znaczną p ręd kością, nie będzie przeciw staw iało tej samej
bezwładności siłom, które usiłują sprowadzić je z drogi, i siłom, które usiłują bieg jego przyśpieszyć lub opóźnić.
Je st jeszcze jeden środek: ostatniem i ele
m entam i ciał są elektrony - jedne naładow a
ne odjemnie, drugie, naładow ane dodatnio.
E lektrony odjemne nie mają masy, na to ju- żeśmy się zgodzili; lecz elektrony dodatnie, sądząc z tych niewielu danych, jakie o nich posiadam y, są, o ile się zdaje, znacznie w ięk
sze. Być może, m ają one, oprócz swej m asy elektrodynam icznej, także i praw dziw ą masę m echaniczną. P raw dziw a m asa ciała byłaby w takim razie sumą m as mechanicznj^ch jego eletronów dodatnich, zaś elektrony odjemne nie w chodziłyby w rachubę; ta k określona m asa m ogłaby jeszcze być stała.
Niestety, i ten środek .wymyka się z rąk naszych. Przypom ijm y sobie, cośmy powie
dzieli na tem at zasady względności oraz w y
siłków, poczynionych celem jej uratow ania.
Chodzi tu o uratow anie nie tylko zasady, lecz i niew ątpliw ych wyników doświadczeń Michelsona. Otóż, chcąc zdać sprawę z tych wyników, Lorenz, jak to widzieliśmy wyżej, zmuszony był przypuścić, że wszystkie siły, bez różnicy pochodzenia, zostały zreduko
wane w jednym i tym samym stosunku w ośrodku, ożywionym ruchem postępowym jednostajnym ; to nie dosyć, nie wystarcza, żeby zachodziło to dla sił rzeczywistych;
trzeba jeszcze, żeby tak samo rzecz się m iała z siłami bezwładności; trzeba więc, pow iada
| on, żeby na m asy wszystkich cząstek ruch postępow y w pływ ał w tym sam ym stopniu, co na m asy elektrom agnetyczne elektronów.
T ak więc m asy m echaniczne muszą zmie
niać się podług tych samych praw , co m asy elektrodynam iczne, a zatem nie mogą być stałe.
Czyż potrzebuję zw racać uw agę na to, że upadek zasady L avoisiera pociąga za sobą upadek zasady Newtona? Ta ostatnia opie-
| wa, że środek ciężkości układu odosobnione
go porusza się po linii prostej; ale jeśli nie
m a już stałej masy, to niem a i środka cięż
kości i niewiadomo nawet, co on oznacza.
D latego to powiedziałem wyżej, że doświad
czenia nad prom ieniam i katodalnem i zdaw a
ły się uspraw iedliw iać wątpliwości Lorenza co do zasady Newtona.
Ze wszystkich tych wyników, gdyby m ia-
„\ó 2
W SZ EC H ŚW IA Tły się sprawdzić, w yłoniłaby się m echanika całkiem nowa, której cechą charakterystycz
ną byłby przedew szystkiem ten fakt, ża ża
dna prędkość nie m ogłaby być większa od prędkości św iatła1), podobnie ja k żadna tem peratura nie może spaść poniżej zera bez
względnego. Dla obserw atora, biorącego udział w ruchu postępowym, którego istnie
nia się nie domyśla, żadna prędkość pozorna, nie m ogłaby również przekroczyć prędkości światła; i byłaby w tem sprzeczność, g d y byśmy nie przypom nieli sobie, że obserw a
tor ten nie posługiw ałby się temi samemi zegarami co obserw ator nieruchomy, lecz ze
garam i, w skazującem i „czas miejscowy".
Oto więc znaleźliśmy się wobec nowej kwestyi; ograniczę się do jej sformułowania:
Jeżeli niem a już masy, to cóż się staje z p ra wem N ew tona?
Masa ma dwie postaci:’ jest ona w sp ó ł
czynnikiem bezwładności i zarazem m asą przyciągającą, k tó ra wchodzi, jako czynnik, w przyciąganie Newtonowskie. Jeżeli współ
czynnik bezwładności nie jest stały, to c?y może być stałą m asa przyciągająca? Oto p y tanie.
Przynajm niej pozostaw ała nam jeszcze za
sada zachowania energii i zdawało się, że posiada ona w sobie więcej mocy. Czyż mam przypominać, w ja k i sposób i ona z kolei zo
stała zdyskredytow ana? Zdarzenie to w y
wołało większą wrzawę, niż wszystkie po
przednie, i dotąd m am y je wszyscy w p a
mięci. Od pierw szych prac Becquerela, a zwłaszcza od czasu gdy państw o Curie od
kryli rad, przekonano się, że każde ciało ra- dyoaktyw ne stanow i niewyczerpane źródło promieniowania. Jeg o czynność zdawała się trw ać bez zm iany przez całe miesiące i lata.
Było to ju ż naruszeniem zasady: istotnie, promienie te były energią, a z jednego i tego samego kaw ałka radu wychodziły one i wy
chodziły bez końca. Lecz i te ilości energii były zbyt drobne, aby je m ożna było zm ie
rzyć; przynajm niej ta k sądzono i nie tro sz
czono się o to nad miarę.
’) Ponieważ ciała przeciw staw iałyby w zrasta
jącą bezwładność przyczynom, ciążącym do przy
śpieszenia ich ruchu, a ta bezwładność stawałaby się nieskończoną w miarę przybliżania się do prędkości światła.
Scena zm ieniła się nagle, gdy Piotrow i
| Curie przyszło na myśl umieścić rad w kalo-
! rym etrze; w tedy przekonano się, że ilość cie-
j
pła, wciąż wytwarzanego, jest bardzo zna
czna.
Zaproponowano wiele bardzo tłumaczeń;:
ale w tego rodzaju sprawie nie można po
wiedzieć, że od przybytku głowa nie boli;, dopóki jedno z tych tłum aczeń nie zatry u m fuje nad innemi, dopóty nie będziemy mogli mieć pewności, że którekolwiek z nich jest słuszne. W każdym razie od pewnego czasu jedno z tych tłum aczeń bierze, zdaje się, gó
rę nad pozostałemi i możemy mieć uzasa
dnioną nadzieję, że trzym am y w ręku klucz od tajem nicy.
Sir W. Ram say usiłował wykazać, że rad przeobraża się, że zawiera on zasób energii olbrzymi, lecz nie niewyczerpany. • T a prze
m iana radu w ytw arzałaby w takim razie mi
lion razy więcej ciepła, aniżeli wszystkie znane przemiany; wyczerpanie się radu za
chodziłoby po 1230 latach; term in to dość długi, ale, jak Panowie widzicie, mamy przy
najm niej pewność, że za lat kilkaset punkt ten zostanie należycie wyświetlony. Tym czasem wątpliwości nic przestają nas trapić.
W śród tylu zwalisk cóż ostało się na miej scu? Zasada najm niejszego działania jest do
tąd nienaruszona i L arm or zdaje się być przekonany, że przeżyje ona znacznie pozo
stałe; rzeczywiście jest ona jeszcze ogólniej
sza i bardziej nieokreślona.
Wobec tej powszechnej ruiny zasad, ja kież stanowisko zajmie teraz fizyka m atem a
tyczna? Przedewszystkiem , zanim się pod
dam y zbytnio wzruszeniu, winniśmy zapy
tać siebie, czy aby wszystko to jest prawdą?
W szystkie te odstępstw a od zasad napotyka
my jedynie w dziedzinie nieskończenie m a
łych; potrzeba mikroskopu, aby dojrzeć ruch Browna; elektrony sa bardzo lekkie; rad jest bardzo rzadki i nie widziano go nigdy w ilo
ści większej nad kilka miligramów. A wo
bec tego możemy zadać sobie pytanie, czy obok rzeczy nieskończenie małej, którą wi
dzieliśmy, nie było czasem jakiejś innej rze
czy nieskończenie małej, której nie widzieli
śmy i która stanow iła przeciwwagę dla pierwszej,
A zatem m am y tu kwestyę przedwstępną,
którą, jak się zdaje, rozwiązać może tylko
26
W S Z E C H Ś W IA T j\ » 2doświadczenie. W obec tego pow innibyśm y oddać spraw ę w ręce eksperym entatorów i czekać, aż kw estyą zostanie przez nich ostatecznie rozstrzygnięta, nie troszcząc się tym czasem o te niepokojące zagadnienia, a natom iast spokojnie prowadzić dzieło swo
je w dalszym ciągu, jak g d y b y zasady owe nie były jeszcze przedm iotem sporu. Zaiste, dużo m am y do zrobienia i bez w ydalania się z dziedziny, gdzie m ożna je stosow ać z wszel- kiem bezpieczeństwem; m am y na co skiero
wać czynność naszę podczas tego okresu w ą t
pliwości.
A jednak czyż napraw dę nie możemy nic uczynić, by uwolnić wiedzę od tych w ątpli
wości? Trzeba Avyznać, że zrodziła je nie sa
m a tylko fizyka dośw iadczalna i że fizyka m atem atyczna także przyczyniła się do ich pow stania, E ksperym entatorow ie spostrzegli, ze rad wydziela energię, ale dopiero teorety-
j•cy uwidocznili w szystkie trudności, które ' nasuw a rozchodzenie się św iatła poprzez ośrodek będący w ruchu; gd y by nie oni, praw dopodobnie nie zwróconoby n a to uw a
gi. Jednakże trzeba przyznać, że jeśli uczy
nili oni w szystko, by nas w prow adzić w k ło pot, to teraz zato starają się nas z niego w y prowadzić.
Potrzeba, żeby poddali oni k ry ty ce w szyst
kie te nowe poglądy, które dopiero co przed Panam i naszkicowałem i żeby nie opuszczali w ym ienionych zasad, nie uczyniw szy przed
tem szczerego w ysiłku celem ich uratow a
nia. Cóż m ogą zdziałać w tym kierunku?
To właśnie postaram się w yjaśnić.
Z pom iędzy najciekaw szych zagadnień fi
zyki m atem atycznej wyznaczyć należy oso
bne miejsce tym , które ściągają się do teo- ryi cynetycznej gazów.
Dla rozw iązania ich zrobiono ju ż bardzo wiele, ale wiele jeszcze pozostaje do zrobie
nia. Teorya ta jest w iekuistym paradoksem . M amy odwracalność w przesłankach i nie
odwracalność we w nioskach, a pom iędzy niem i—przepaść; rozw ażania statystyczne, praw o wielkich liczb czyż są w ystarczające do zapełnienia tej przepaści. Pozostaje je szcze wiele punktów ciemnych, do których trzeba będzie powracać — praw dopodobnie po kilka razy. W yjaśniając je, zrozum iem y lepiej znaczenie zasady Carnota oraz miejsce jej w całokształcie dynam iki i będziemy le
piej uzbrojeni, by należycie wytłum aczyć ciekawe doświadczenie G-ouyego, o którem wspomniałem powyżej.
Czy nie powinnibyśm y także postarać się o utw orzenie bardziej zadawalającej teoryi dotyczącej elektrodynam iki ciał, w ruchu bę
dących? Tam to przedewszystkiem, ja k wy
kazałem poprzednio, grom adzą się najw ięk
sze trudności; napróżno układam y całe sto
sy hypotez — nie możemy uczynić zadosyć w szystkim zasadom jednocześnie; dotąd u d a wało się ratow ać jedne z nich tylko pod wa
runkiem , że się poświęcało inne; atoli n a dzieja otrzym ania lepszych wyników nie jest jeszcze całkowicie stracona. Weźmy więc teoryę Lorentza, przewróćm y ją na w szyst
kie strony, zm odyfikujm y ją potrochu, a mo
że jeszcze w szystko da się ułożyć.
T ak więc, zam iast przypuszczać, że ciała w ruchu ulegają ściśnięciu w kierunku tegoż ruchu i że ściśnięcie to jest jednakow e bez względu na przyrodę tych ciał i na siły, k tó rym są one skądinąd poddane, czy nie mo- żnaby obmyślić hypotezy prostszej i n a tu ralniejszej? Możnaby, np. wyobrazić sobie że to eter ulega zmianie, gdy się znajdzie w stanie ruchu względnie do ośrodka mate- ryalnego, k tóry go przenika, i że, gdy jest ta k zmodyfikowany, nie przenosi ju ż zabu
rzeń z tą sam ą prędkością we w szystkich kierunkach. Przenosiłby on prędzej zabu
rzenia, rozchodzące się równolegle do ruchu ośrodka, bądź w tym samym kierunku, bądź w kierunku w prost przeciwnym, i natom iast przenosiłby wolniej zaburzenia, rozchodzące się prostopadle. Pow ierzchnie fal nie byłyby ju ż kulam i lecz elipsoidami, i m ożnaby się było obejść bez tego nadzwyczajnego ściska
nia się wszystkich ciał.
Przytaczam to jedynie jako przykład, al
bowiem modyfikacye, które m ożnaby spró
bować wprowadzić, mogą, oczywiście, zmie
niać się do nieskończoności.
Możliwe je s t także, że astronom ia dostar
czy nam kiedyś danych co do tego punktu;
ona to ostatecznie podniosła całą sprawę przez zaznajomienie nas ze zjawiskiem aber- racyi światła. U kładając w sposób gruby teoryę św iatła, dochodzimy do w yniku b a r
dzo ciekawego. Pozorne położenia gwiazd
1 różnią się od ich położeń rzeczywistych,
j w skutek ruchu ziemi, a ponieważ ruch ten
W SZ EC H ŚW IA T 2 7
jest zmienny, przeto i te pozorne położenia zmieniają się. Położenia rzeczywistego znać nie możemy, lecz możemy obserwować zmia
ny w położeniu rzeczywistem. Spostrzeżenia, dotyczące aberracyi, świadczą więc nie o ru chu ziemi lecz o zmianach w tym ruchu, i wskutek tego nie mogą poinformować nas o ruchu bezwzględnym ziemi.
Tak przynajm niej przedstaw ia się rzecz w pierwszem przybliżeniu, lecz nie byłoby już tak samo, gdyby można było oceniać ty siączne części sekundy. W ówczas przekona
libyśmy się, że am plituda w ahania zależy nie tylko od zm iany ruchu, zmiany dobrze znanej, ponieważ jest to ruch naszego globu po jego orbicie eliptycznej — lecz od średniej wartości tego ruchu, tak, że stała aberracyi nie byłaby zupełnie jednakow a dla wszyst
kich gwiazd, a różnice daw ałyby nam po
znać bezwzględny ruch ziemi w przestrzeni.
Byłaby to, pod inną postacią, ru in a zasa- ! dy względności. Daleko nam , co praw da do tego, abyśm y mogli ocenić tysiączną część sekundy, ale z tem wszystkiem, pow iadają niektórzy, całkow ita prędkość bezwzględna } ziemi jest, b yćjnoże, znacznie większa od jej
jprędkości względnie do słońca; gdyby wyno- I siła ona np. 300 lem na sekundę zamiast 1 30 km, to zjawisko, o które chodzi dałoby
jsię już zaobserwować.
Mniemam, że, rozum ując w ten sposób, | przyjm ujem y teoryę aberracyi zbyt naiw ną,
iJ a k powiedziałem, Michelson dowiódł, że ru- | chu bezwzględnego niepodobna uwidocznić j metodami fizycznemi; jestem przekonany, że tak samo będzie z metodami astronomicz- nemi, chociażbyśm y zdołali jaknajdalej po
sunąć ich dokładność.
Bądź ja k bądź, dane, których nam w tym kierunku dostarczy astronom ia, będą m iały kiedyś dla fizyka cenę niepoślednią. T ym czasem sądzę, że teoretycy, przypom inając sobie doświadczenie Michelsona, mogą zdys
kontować w ynik ujem ny i że dokonaliby p o żytecznego dzieła, budując teoryę aberracyi, z góry uw zględniającą ten wynik.
Ale pow róćm y na ziemię; tam także może
my dopomódz eksperym entatorom . Możemy np. przygotow ać teren przez gruntow ne zba
danie dynam iki elektronów: wychodząc, ro zumie się, nie z jednej tylko hypotezy, lecz mnożąc je o ile możności; będzie to później
zadaniem fizyków zużytkow ać naszę pracę, celem wyszukania doświadczenia zasadni
czego, mającego rozstrzygnąć, k tóra z tych hypotez jest słuszna.
Do tej dynam iki elektronów m ożna p rzy stąpić z wielu stron, lecz pom iędzy drogami, które do niej prowadzą, jest'jed n a, któ ra do
tąd znajdow ała się w stanie pewnego zanie
dbania a która przecież jest jed n ą z tych, co nam obiecują najwięcej niespodzianek. R u chy elektronów w ytw arzają linie widm ab
sorpcyjnych; dowodu na to dostarcza zjaw i
sko Zeemana: w ciele rozżarzonem to, co drga, jest wrażliwe na w pływ m agnesu, a za
tem jest naelektryzowane. Oto pierwszy p u n k t bardzo ważny, lecz dalej naprzód nie posunięto się; dlaczego linie widm a są u g ru powane prawidłowo? P raw a tego u gru p o w ania zostały zbadane przez eksperym enta
torów w najdrobniejszych szczegółach; są one bardzo ścisłe i względnie proste. W pierw szem stadyum badanie ty ch układów nasu
wa m yśl o tonach harm onicznych, które n a potykam y w akustyce; ale różnica jest wiel
ka: nie tylko liczby d rgań nie są tu kolej ne
nii wielokrotnościam i tej samej liczby, ale nadto nie odnajdujem y naw et nic podobnego do pierw iastków owych rów nań przestęp
nych, do których prowadzi nas tyle zagad
nień fizyki m atem atycznej, ja k np. zagadnie
nie o drganiach ciała sprężystego postaci do
wolnej, zagadnienie o oscylacyach H ertza w ekscytatorze dowolnego kształtu, zagad
nienie Fouriera o oziębianiu się ciała stałego.
P raw a są prostsze, ale n a tu ra ich jest cał
kiem inna; jako ilustracyę tej różnicy dość jest przytoczyć np. fakt, że w przypadku układów harm onicznych wyższego rzędu, liczba drgań, zam iast w zrastać nieogranicze- nie, zdąża do granicy skończonej.
Z tego nie zdano jeszcze sobie sprawy, a mniemam, że tkw i w tem jedna z najw aż
niejszych tajem nic n atu ry . Lindem ann zro
bił chwalebną próbę, lecz, mojem zdaniem, bez powodzenia; próbę tę należałoby pono
wić. Tym sposobem przenikniem y, jeśli się tak wyrazić można, życie domowe materyi.
Zaś z p u n k tu widzenia szczególnego, który nas dziś zajm uje, skoro będziemy wiedzieli, dlaczego drgania ciał rozżarzonych tak się różnią od zw ykłych drg ań sprężystych i dla
czego elektrony nie zachow ują się tak, jak
2 8 W SZ E C H ŚW IA T jYo 2
m aterya, k tó rą dobrze znam y, natenczas zro
zumiemy lepiej dynam ikę elektronów i bę
dzie nam, być może, łatw iej pogodnieją z na- { szemi zasadami.
Przypuśćm y teraz, że w szystkie te usiło
wania spełzną na niczem — czego po zrobie
niu obrachunków ostatecznie nie przypusz
czam —cóż trzeba będzie uczynić? Czy sta- | rać się napraw ić nadw erężone zasady? Oczy- wiście, je s t to zawszę możliwe, i nie cofam j uic z tego, co powiedziałem niegdyś. Czy nie pisałeś P a n — m ógłby powiedzieć ktoś, coby szukał ze m ną zw ady — czy nie pisałeś
iP an, że zasady nasze, aczkolwiek pochodze
nia doświadczalnego, nie obaw iają się ju ż ciosów ze strony doświadczenia, ponieważ stały się teraz tw ierdzeniam i konw encyonal- nemi. A tym czasem powiedziałeś P a n nam przed chw ilą, że najnow sze zdobycze do- i świadczalne grożą im niebezpieczeństwem .
Otóż, m iałem słuszność daw niej, m am ją i dzisiaj. M iałem słuszność daw niej, a to, co się dzieje obecnie, jest nowym tego do
wodem. W eźm y np. doświadczenie kalory
m etryczne, które Curie w ykonał nad radem . Czy możliwą jest rzeczą pogodzić je z zasa
dą zachow ania energii? Próbow ano to uczy- i nić wieloma rozm aitem i sposobami, lecz po-
jm iędzy tem i sposobami je s t jeden, na k tó ry I pragnąłbym zwrócić uw agę Panów . Nie jest to tłum aczenie, które dziś dąży do zdobycia sobie przew agi, ale jedno z ty ch , które były proponowane. W ypow iedziano przypuszcze
nie, że ra d je s t tylko pośrednikiem , że n a grom adza on tylko w sobie jakieś prom ienie nieznanej n a tu ry , które przebiegają p rz e strzeń we w szystkich kierunkach i przecho
dzą przez w szystkie ciała z w yjątkiem radu, nie ulegając przytem żadnej zm ianie i nie w yw ierając n a nie żadnego działania. Sam ty lk o rad m iałby pobierać część ich energii, a następnie m iałby nam ją zw racać pod różnem i postaciam i.
O, cóż za korzystne i w ygodne tłum acze-
jnie! Przedew szystkiem nie daje się ono i spraw dzić, a tem samem je s t niezbite. Po- ! w tóre, może ono być użyte do w ytłum aczę-
inia każdego bez w y ją tk u odstępstw a od za- j sady M ayera; odpow iada ono zgóry nie tylko na z arzu t Curiego, lecz i n a w szystkie za- i rzuty, jakie m ogliby uczynić przyszli ekspe- [
j
rym entatorow ie. T a energia nowa a nie
znana może służyć do wszystkiego.
To w łaśnie powiedziałem swojego czasu, i na tej podstaw ie dowodzą nam , że zasada
j