• Nie Znaleziono Wyników

LUDWIK NATANSON. M.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "LUDWIK NATANSON. M."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M. 2 5 . Warszawa, d. 21 czerwca 1896 r. T o m X V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

P R E N U M E R A TA „ W S Z E C H $ W IA T A “ . W W a r s z a w ie : rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z p r z e s y łk ą p o c z to w ą : rocznie rs. lo półrocznie „ 5 P ren u m ero w ać m ożna w R edakcyi .W szechśw iata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią Panow ie:

D eike K., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K., K w ietniew ski W ł., K ram sztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztoicman J., Trzciński W . i W róblew ski W.

A d res ZRed-ał^cyi: ZKZrstlsro-wslsiie-I^rzea.nn.ieście, 3STr SS.

L U D W I K NATANSON.

W S P O M N I E N I E P O Ś M I E R T N E .

W osobie d-ra Ludwika Natansona grono lekarzy warszawskich utraciło jednego z naj­

zacniejszych i najbardziej zasłużonych swych przedstawicieli. Rozpoczęte w r. 1838 w W il­

nie studya lekarskie N atanson zakończył w r. 1843 w uniwersytecie juryewskim, od­

znaczającym się wówczas znakomitym dobo­

rem pierwszorzędnych sił naukowych. Prze- jąwszy się tam zasadami nowo rozkwitającej nauki lekarskiej, opartej na ścisłem badaniu przedmiotowem i najszerszych podstawach przyrodniczych, ja k również i przekonaniem o niezbędności rozpowszechnienia nowych kierunków i poglądów w kraju rodzinnym, gdzie przy ówczesnych warunkach wytwo­

rzył się w medycynie dość groźny zastój naukowości, osiedlił się w Warszawie i w krót­

kim czasie zyskał tu poważny rozgłos i roz­

ległą praktykę. Lecz pomimo utrudzających zajęć zagorzały ten zwolennik badania praw­

dziwie naukowego ani na chwilę nie zanie­

chał dalszych studyów teoretycznych, wy­

trwale śledził postępy zarówno swej specyal- nej nauki, ja k i przyrodoznawstwa wogóle, a przekonawszy się, że wniknięcie w istotę zasadniczych pojęć przyrodoznawstwa możli- wem jest jedynie na podstawie dokładnej znajomości teoryi poznawania w ogólności, zabrał się także do głębszych studyów filo­

zoficznych.

W celu tem snadniejszego rozpowszech­

niania nowych poglądów naukowych N atan­

son założył w r. 1847 „Tygodnik lekarski”, jedno z pierwszych tygodniowych pism lekar­

skich w kraju, które w samej rzeczy wielce się przyczyniło do postępowego rozwoju me­

dycyny krajowej. Znaczna część wydruko<- wanych tam artykułów pochodziła z pod pióra samego redaktora. Obok prac, odno­

szących się do różnych gałęzi medycyny praktycznej, Natanson dostarczał przeważnie artykułów z dziedzin najbardziej go zajmu­

jących i stanowiących, wedle jego przekona­

nia, najistotniejszą część wiadomości lekar­

skich: do takich należały nowsze zdobycze w zakresie anatomii normalnej i patologicz­

nej, histologii, patologii i terapii ogólnej, che­

mii lekarskiej i t. d. Tym zupełnie uzasad­

nionym poglądem przewyższał znakomicie

(2)

386 W3ZECHSWIAT. N r 25,

większość swoich ówczesnych kolegów, za­

sklepionych w ciasnej skorupie tak zwanego doświadczenia praktycznego, nabytego przy pomocy nader jednostronnej i niedołężnej jeszcze obserwacyi. Pomimo niezmiernego przewrotu, jakiego medycyna doznała w upły- nionych od owego czasu 50-ciu latach, pomi­

mo zupełnie nowych kierunków w poglądach teoretycznych i zadziwiających postępów w stosowaniu praktycznem medycyny, bys­

trzejsze umysły lekarskie i obecnie jeszcze jasno dostrzegają niezmierne i zdumiewają­

ce braki i płytkości w będących w codzien­

nym obiegu zasobach swej nauki i ze szcze- rem przejęciem spoglądają na rozpaczliwe prawie szamotanie się badaczów, usiłujących wszelkiemi, będącemi w ich rozporządzeniu, środkami rozjaśnić tajniki życia i śmierci, zdrowia i choroby. Ale liczba takich dale- kowidzących umysłów, nie dających sobie oczu zamydlić sztuczkami wystawowemi, by­

wa wszędzie bardzo szczupłą, a przed 50-ciu laty w W arszawie można ich było na pal­

cach policzyć. Równie ja k w „Tygodniku”, Natanson rozwinął nader ożywioną działal­

ność także i w Towarzystwie lekarskiem, za­

chęcając młodszych członków do występowa­

nia z wykładami teoretycznemi, a jako kilko- letni prezes pierwszy zaprowadził parlam en­

tarny ład w dyskusyach na licznie odwiedza­

nych posiedzeniach Towarzystwa. W tym samym czasie (w r. 1863 i nast.) działalność tych zebrań znacznie się ożywiła wskutek przystąpienia do Towarzystwa znaczniejszej liczby sił wytrawnych, jakie się zebrały w no­

wo otwartych zakładach naukowych (A ka­

demii lekarskiej, a następnie w Szkole Głównej).

O statnie instytucye ujawniły także naglą­

cą potrzebę w nader zaniedbanej termino­

logii polskiej, chociaż N atanson w swym Ty­

godniku już od szeregu lat czynił najtroskliw­

sze starania o przywrócenie czystości języka i usunięcie wstrętnych naleciałości. W tym celu wytworzył się z łona Towarzystwa le­

karskiego komitet, który w ciągu kilku lat regularnie się zbierał co tydzień i układał nowe słownictwo, wchodzące niebawem w uży­

cie praktyczne w wykładach akademickich i ukazujących się powoli podręcznikach naukowych. N atanson należał do najczyn- niejszych i najpłodniejszych członków owych

zebrań, a stworzone tam słownictwo anato­

miczne utrw alił skutecznie przez wydanie pierwszego podręcznika z dziedziny nauk lekarskich, a mianowicie Krótkiego rysu anatomii ciała ludzkiego, w r. 1858. W póź­

niejszych latach zajmował się kilkakrotnie przez dłuższy czas poprawianiem słownictw lekarskich ogłoszonych drukiem, a mianowi­

cie wydanych przez kilku uczonych krakow­

skich, lecz owoce tych prac nie zostały dotąd odpowiednio zużyte. Nawet do ostatnich chwil życia poprawa terminologii lekarskiej nie przestała go zajmować.

Dalsze ważne zasługi położył w zakresie hygieny, zarówno piśmiennem opracowaniem tego działu nauki, jak i wieloletniem nader czynnem przewodnictwem w odpowiednim ko­

mitecie Towarzystwa lekarskiego i poważnym udziałem w rządowym komitecie kanalizacyj­

nym, którego obrady uwieńczone zostały najpomyślniejszym skutkiem.

N ader skuteczną i rozległą działalność N atanson rozwinął w ostatnich dziesiątkach lat swego życia w zakresie społecznym. On był założycielem pierwszej szkoły rzemiosł w W arszawie i gorliwie popierał sprawy, ma­

jące na celu rozpowszechnienie u nas wy­

kształcenia fachowego. Wielkie zasługi po­

łożył też jako długoletni prezes zarządu gminy starozakonnych. Jego usilnym zabie­

gom udało się wprowadzić w czyn budowę nowego szpitala dla tej gminy. D la braku bliższych w tym kierunku informacyj nie jesteśmy jednak w stanie skreślić szczegóło­

wego obrazu tej nader zbawiennej i wielo­

stronnej działalności.

Ludwik Natanson odznaczał się wielką za­

cnością charakteru i gorącą miłością kraju rodzinnego. Dla kolegów był zawsze w n aj­

wyższym stopniu uprzejmy, życzliwy i zawsze gotowy do usług i najskuteczniejszej pomo­

cy. Miał dużo najszczerszych przyjaciół,

J

wielu wielbicieli pomiędzy pacyentami, a ni­

gdy nie zdarzyło nam się usłyszeć nieprzy­

chylnego dla niego słowa. Był to wogóle człowiek, jakich się mało spotyka w życiu.

Cześć jego pamięci.

H. H.

(3)

N r 25. 3 8 7

LOGIKA CHEMII.

E zecz czytana na posiedzeniu Sekcyi chemicznej.

(Dokończenie).

W pierwszym okresie teorya ciążenia po­

wszechnego posiada znaczenie najgłówniej­

sze. Powinowactwo chemiczne to rodzaj siły przyciągającej na podobieństwo ciężkości.

Idea grawitacyi w dwu postaciach znalazła zastosowanie w pojęciach o powinowactwie chemicznem. Raz starano się jej zadość uczynić przy pomocy pewnych przypuszczeń o własnościach przyciągających najdrobniej­

szych cząsteczek ciał celem objaśnienia do­

świadczalnie zdobytych danych o stałych stosunkach wagowych] pomiędzy pierwiast­

kami, zawartemi w ciałach złożonych, kiedy- indziej starano się zależność siły ciążenia od mas zastosować wprost do przyciągania chemicznego cząsteczek, usiłując przy tem sprzeczną z tem przypuszczeniem stałość składu pewnych związków chemicznych, ob­

jaśnić zapomocą jakichś ubocznych warun­

ków fizycznych. Pierwszy kierunek re p re ­ zentuje Bergmann, będący przez to głównym twórcą pojęcia o powinowactwie chemicznem, które wszakże przedstawia się mu jeszcze jedynie jako specyalna postać siły ciężkości;

drugiemu kierunkowi hołduje Berthollet.

W walce tych sprzecznych poglądów nauka | bergmanowska o powinowactwie odnosi zwy- | cięstwo. Ona to okazuje się tą hypotezą, która w wynikach analizy chemicznej najwię-

j

cej znajduje poparcia. Wiedzie też ona za­

razem —po ugruntowaniu się prawa stałości stosunków na wagę i daltonowskiego prawa wielokrotności stosunków na wagę—z ko­

nieczności do hypotezy atomistycznej. Przy­

ciąganie pomiędzy atomami jeszcze często uważane jest jako przyciąganie mas naj­

mniejszych. Gdy wszakże zwolna zapom-

J

niano o specyalnym podkładzie teoryi powi­

nowactwa, t. j. o prawie ciążenia ogólnego, już nic nie stało na zawadzie zastąpienia go przez inną siłę przyrody, bardziej zbliżoną

| napozór do działań powinowactwa. Owóż taką siłą przyrody okazuje się elektryczność

; galwaniczna, która na początku stulecia bie­

żącego wzbudziła ogólne zajęcie, tak jak teorya ciążenia powszechnego niepodzielnie zawładnęła stuleciem poprzedniem. Drugi okres indukcyi chemicznej podlega tedy hy- potezie elektro-chemicznej. Rozkładająca siła prądu elektrycznego dostarcza jej pod­

stawy empirycznej. W postaci, nadanej jej przez Berzeliusa, przez czas długi kiero­

wała ona indukcyą chemiczną. Dziedzina chemii nieorganicznej poddała się jej stosun­

kowo łatwo, choć dość wcześnie już w niektó­

rych przypadkach powstawały co do niej pewne wątpliwości. Lecz większe daleko trudności ukazały się w zakresie chemii or­

ganicznej, w której stopniowo coraz bardziej zarzucano podstawy faktyczne hypotezy elek­

trochemicznej, stawiając na jej miejsce po­

zorną tylko zewnętrzną analogią formuł che­

micznych z takiemiż wzorami chemii mine­

ralnej. W celu stworzenia tej analogii oka­

zało się potrzebnem pomocnicze pojęcie t. zw. „rodników” (radykałów), t. j. pewnych złożonych grup atomów, mających w związ­

kach organicznych znaczenie pierwiastków, pojęcie pomocnicze, które pomijając zupełnie pierwszy punkt wyjścia doń wiodący, przy­

niosło badaczom chemii bardzo cenne usłu­

gi. Sama zaś hypotezą elektrochemiczna już się utrzymać nie dała, gdy badanie zja- j wisk zastąpienia czyli substytucyi zapoznało

| nas z faktami wręcz sprzeciwiającemi się

! przyjmowaniu odpowiedniości pomiędzy włas­

nościami elektrycznemi, a chemicznem powi­

nowactwem ciał złożonych. I oto otworzył się trzeci okres indukcyi chemicznej, znamio­

nujący się przedewszystkiem tą osobliwą ce­

chą, że jego kierownicza zasada jest specy­

ficznie chemiczną. Zaczęto bowiem uważać teraz powinowactwo chemiczne już n iejako przejaw jakiejś innej ogólniejszej siły przy­

rody, jak np. ogólne ciążenie lub przyciąga­

nie elektryczne, lecz jako siłę całkiem od­

rębną, atomom chemicznym specyficznie właściwą. W łaśnie też zjawiska substytucyi skłaniały przedewszystkiem do przyjęcia po­

glądu, że własności związku chemicznego zależą nietyle od własności samych zawartych w nim pierwiastków, ile od ugrupowania

| tychże pierwiastków. Główna uwaga slm-

(4)

388 W SZECH SW IA T. N r 25.

jńła się więc teraz na nauce o budowie związ­

ków, na ich strukturze. Tak powstał ów, szczególniej przez Dumasa, G erh ard ta i Lau- ren ta podjęty kierunek, słusznie oznaczony mianem chemii strukturalnej. D la rozwoju indukcyi chemicznej kierunek ten nabrał niewątpliwie wielkiego znaczenia. Olbrzymi m ateryał chemii organicznej domagał się gwałtownie systematycznego uszykowania, które ułatwiłoby zarazem wykrycie luk ist­

niejących w układzie i wypełnienie ich przez otrzymanie nowych brakujących związków.

Lecz wielką i poważną wadę tego kierunku stanowiła okoliczność, źe pod jego wpływem chemia zatracała całkowicie ch arakter nau­

ki przyrodniczej objaśniającej. S ta ła się ona umiejętnością opisową i klasyfikującą, w której nawet doświadczenia czyniono nie w celu wynalezienia przyczyny zjawisk, lecz jedynie dla celów systematyki, to jest wy­

twarzania związków przez system at przewi­

dzianych. Dlatego teź używana pospolicie w chemii nazwa „teoryi typów”, nadawana poglądowi stanowiącemu podstawę rozbiera­

nego kierunku, nie wydaje się stosowną.

W szelka teoryą wymaga hypotezy, któraby zdawała sprawę z przyczyn badanych zja­

wisk. A takiej hypotezy w pojęciu typów z natury rzeczy niema wcale, tak samo ja k jej niema w zasadach klasyfikacyjnych ukła­

du roślinnego Linneusza lub Decandollea.

Jednakowoż już t. zw. teoryą typów wska­

zuje pewną hypotezę dla powinowactwa che­

micznego, która też później w konsekwentnym rozwoju z niej wynikła. Ponieważ bowiem ustanowiony przez nią układ pomimo licz­

nych dowolności nietylko kierował indukcyą chemiczną, lecz z konieczności sam też je j kierunkowi ulegał, gdyż wyniki stopniowych rozkładów i podstawień spożytkowano przy tworzeniu formuł budowy, przeto układ rze­

czony, chociaż w głównym podziale sztuczny, był jednakowoż w rozmieszczeniu oddziel­

nych grup związków w większej części natu­

ralnym. Koniecznie zatem w typowych wzorach (formułach) istotne stosunki powi­

nowactwa między atomami i grupam i ato­

mów w ich skład wchodzącemi musiały się ujawnić i potrzeba już było tylko stosowne­

go objaśnienia owych formuł aby dojść do czysto chemicznej hypotezy powinowactwa.

I w rzeczy samej na tej drodze z poglądów

chemii strukturalnej wyłoniła się hypoteza wartościowości, w której czysto chemiczny punkt wyjścia, przez poprzedniczkę poczęty, znalazł swój wyraz teoretyczny świetnie roz­

winięty przez Kekulego i van t ’Hoffa. Hy- poteza wartościowości opiera się na fakcie widocznym juź z formuł strukturalnych, że rozm aitą siłę powinowactwa pojedyńczego pierwiastku mierzyć można ilością atomow innego pierwiastku do nasycenia powino­

wactwa potrzebną. Bliższe rozpatrzenie rzeczonej hypotezy wykazuje wszakże, że w niedostateczny i jednostronny sposób zda­

je ona sprawę z własności związków chemicz­

nych. Uwzględnia ona jedynie ilościowe sto­

sunki pierwiastków, a pomija całkowicie za­

leżność własności związku od własności skła­

dających go pierwiastków, większej lub mniejszej łatwości rozkładu, jakoteż ich za­

chowania się pod względem fizycznym. Do­

dać do tego wypada, źe zawsze pewna nie­

zbyt mała liczba związków wcale się nie stosuje do skali wartościowości, oraz mno­

żące się dowody, wykazujące, że wartościo­

wość ta nie jest wcale wielkością stałą, lecz w pewnych granicach zmienną, zależną od niektórych warunków zewnętrznych, jak tem­

peratura, wpływ innych ciał blizkich i t. p.

Wielkość ta zresztą zdaje się być niestale jednako zmienną, a oprócz tego zdaje się, źe każdy pierwiastek posiada pewne maximum siły powinowactwa sobie właściwe, którego przekroczyć nie może.

Te uwagi prowadzą bezpośrednio do tych poglądów, które cechują czwarty okres in­

dukcyi chemicznej. Stosownie do przeważ­

nego charakteru poszukiwań występuje on jako okres badań i teoryj termo-chemicz- nych. Bo główna, zasadnicza ich tendencya polega na przeniesieniu zasad teoryi mecha­

nicznej ciepła na zjawiska chemiczne. Zrazu i tu jeszcze przeważa stanowisko wymagane przedewszystkiem przez utrzymanie dawne­

go pojęcia powinowactwa chemicznego, ta ­ kiego, jak je ustanowiła teoryą wartościowo­

ści pierwiastków. Je stto zawsze jeszcze stanowisko statycznego pojmowania spraw chemicznych, które przy każdym rozkładzie i każdej syntezie zwraca uwagę jedynie na początkowy i ostateczny stan bez uwzględ­

nienia ewentualnie przebieżonych stanów po­

średnich i bez względu na szybkość, z jaką

(5)

N r 26. W SZECHSW IAT.

się rzeczone sprawy odbywają. A jednako­

woż te pytania są przecież tak blizkie, że ich już nadal pomijać nie będzie można. Tym sposobem powstaje konieczność uwzględnie­

nia całkiem dotychczas przy chemicznych sprawach zaniedbywanego momentu, t. j.

czasu i do chemicznej statyki zachowującej poprzednią swą wartość, przybywa z nowemi zadaniami dynamika chemiczna. Przewidy­

wać można, że ta dziedzina, której badanie współcześnie już się w rozległej mierze od­

bywa, nada niezadługo zapewne indukcyi chemicznej postać wielce odmienną i zbliży ją we względzie metodologicznym bardziej niż dziś do indukcyi fizycznej. Wciąż nowe przewroty w poglądach na m ateryą i energią wogóle i tu pewnie głośnem i doniosłem w skutki odbiją się echem. Analiza i synte­

za chemiczna nie będą już wówczas stanowi­

ły jedynych środków pomocniczych, któremi posługuje się owa indukcya w swych wywo­

dach, związanych z ustalonem hypotetycz- nem pojęciem stosunków powinowactwa mię­

dzy ciałami, lecz te chemiczne środki bada­

nia połączą się z fizyczną analizą warun­

ków, sprawom chemicznym towarzyszących, a przez wyniki tych połączonych metod i teo­

retyczne przypuszczenia chemii ulegną zmia­

nom, w których uwydatnią się blizkie związki pomiędzy dziedziną badania che­

micznego, a teoryami fizycznemi.

Jeżeli teraz jeszcze raz spojrzymy na te przeróżne przemiany, jakim kierunek bada­

nia chemicznego ulegał w niedługim lat szeregu, to prawie zdawaćby się mogło, że te rozliczne zmiany przeczą wprost tym zale­

tom chemicznych metod indukcyjnych, o któ­

rych mówiliśmy na wstępie. W istocie, jakże bo te zalety istnieć mogą, skoro kierujące hypotezy tak się wciąż zmieniały i kiedy wciąż następcy uznawali przypuszczenia, na których się poprzednicy opierali w swych wnioskach naukowych, wprost za nieuzasad­

nione? Lecz probierzem dobrej indukcyi naukowej nie jest wcale wieczysta i nieogra­

niczona trwałość hypotez przewodnich, ale zdolność rozszerzania i pogłębiania znajo­

mości faktów. A tą miarą mierzone, nastę­

pujące po sobie przypuszczenia hypotetyczne, każde w okresie swego trw ania były dla ba­

dań pożyteczne i ważne i pod tym względem dzieje chemii nowożytnej stanowią może

jeden z najbardziej nauczających przykła­

dów owocnego wzajemnego oddziaływania na siebie hypotezy i badania indukcyjnego.

Oczywiście nasza ocena inaczej wypadłaby, gdybyśmy i wykształcenie dedukcyjnej me­

tody badań w chemii bliżej rozpatrywać zechcieli. Zmienność panujących w tym względzie hypotez zawsze też jest zewnętrzną oznaką, zdradzającą niedostateczność nale­

życie pewnych i dość obszernych podstaw dla dedukcyi zjawisk. Niech nateraz wy­

starczy zwrócenie uwagi na dwa tylko m o­

menty, z rzeczoną niedostatecznością ściśle złączone.

Cały obszar badań* chemicznych zawdzię­

cza swój początek osobliwszej postaci ab- strakcyi, zupełnie odpowiadającej abstrak- cyom rządzącym w badaniach fizycznych i którą, dla odróżnienia od zwykłej w opiso­

wych naukach przyrodniczych abstrakcyi uogólniającej (generalizującej), możnaby słusznie nazwać abstrakcyą wyszczególnia­

jącą (specyfikującą). Pewien zbiór zjawisk wyrywamy dowolnie ze związku, w jakim się zawsze znajduje z innemi zjawiskami i o ile tylko można wyodrębniony, poddajemy szcze­

gółowemu badaniu. W tem znaczeniu me­

chanika ciężkości opracowuje te tylko w łas­

ności ciał, które zależą od ciążenia powszech­

nego, teorya ciepła ogranicza się do spraw termicznych i do zjawisk ruchowych bezpo­

średnio od nich zależnych, optyka—do zja­

wisk światła i t. d. W podobny sposób che­

mia ogranicza się do zjawisk łączenia się i rozkładu ciał, zależnych od działań powi­

nowactwa chemicznego. Dopóki tedy poje- dyńcze dziedziny abstrakcyj specyalnych sta­

nowią części jednej umiejętności, jak to np.

ma miejsce w różnych dziedzinach fizyki, do­

póty obawa jednostronnego zacieśnienia za­

kresu badań, wykluczającego wniknięcie głębsze w przyczynowość zjawisk jest znacz­

nie mniejsza. Lecz staje się ona niemal nieuniknioną, gdy od badacza żądamy, aby dla uniknięcia jednostronności pierwotnej abstrakcyi swojej nauki, odwoływał się do całkiem obcej dziedziny umiejętności innej.

J a k dalece tu taj pierwotna zaleta i pier­

wotna korzyść łatwo zmienić się może w wa­

dę i przeszkodę, tego dowodzą niektóre na-

pozór zewnętrzne tylko, ale z najglębszemi

właściwościami danej nauki ściśle złączone

(6)

3 9 0 W SZECH ŚW IA T. IS'r 2 5

zjawiska. Tak np. język chemiczny znako­

wy, ze swem poglądowem przedstawieniem budowy związków chemicznych i z dobitnem uwidocznieniem spraw chemicznych w po­

staci pewnych i ścisłych formuł, stanowi nie­

zawodnie jeden z najświetniąjszycb wytwo­

rów abstrakcyi chemicznej, ale też zapewne zarazem jeden z najgłówniejszych szkopu­

łów, gdy chodzi o usunięcie braków rzeczonej abstrakcyi. Toć przecie już słusznie zwra­

cano uwagę na tę okoliczność, że nawet n a­

sze przywyknienie do pisania na jednej płaszczyznie oczywiście nie pozostało bez wpływu na przypuszczalną stru k tu rę licz­

nych związków chemicznych. I jakkolwiek | niewątpliwie formuły strukcyjne w głowach chemików muszą się stosować do naszych przypadkowych nawyknień w sposobie wyo­

brażania rzeczy, toć chyba mamy słuszne prawo przypuszczać, że cząsteczki rzeczy­

wistych związków szykują się obok siebie nie w dwu, ale w trzech wymiarach.

Drugiem wymownem świadectwem nie­

dostatecznego wykształcenia metody deduk­

cyjnej w chemii jest nadmiernie powszechne panowanie wnioskowania przez analogią. Już hypotezą elektrochemiczna zdołała liczne, zwłaszcza organiczne związki w taki tylko sposób włączyć do swego ogólnego schematu, że się posługiwała przypuszczeniem ze­

wnętrznej analogii budowy Chemia stru k ­ tu ra ln a zaś całkowicie we wszystkich swych

■operacyach kierowała się wyłącznie analo­

giami. Toć zasadnicze hypotezy teoryi ty­

pów polegały poprostu na wymaganiu poj­

mowania wszelakich bardziej złożonych związków chemicznych podług analogii z pew- nemi prostszemi związkami t. zw. typami, a teorya wartościowości nie wiele odmieniła w tym względzie. Owóż wniosek przez ana­

logią w pewnych okolicznościach stanowi nie­

ocenione narzędzie logiczne, ale jest też nie- zaprzeczenie najluźniejszą, by tak rzec, po­

stacią dedukcyi. Tam, gdzie on w dedukcyi wyłącznie panuje, tam można twierdzić na- pewno, źe stosowanie metody dedukcyjnej jest jeszcze u swego początku. I tutaj też dopiero okres termochemicznych badań i teoryj, wraz z usunięciem jednostronności abstrakcyi chemicznej zaczął wprowadzać pewne pożądane zmiany. Im wszakże przez to bardziej doskonalsze metody dedukcyjne

[ się wykształcają tem bardziej wogóle chemia zbliża się w swej metodzie do fizyki i nieda­

lekim jest czas, kiedy już nie będzie mogła i służyć za najlepszy przykład umiejętności indukcyjnej. A tak i tutaj się okazuje, że owa jasność i względna prostota metody, która dotychczas chemią cechowała, ma też z konieczności swoje granice i źe w nauce, niemniej jak w innych sprawach ludzkich istnieją takie zalety, których współcześnie posiadać nie można, bo się wykluczają na­

wzajem.

A . Fabian.

Z R iv ie r y .

(Ciąg dalszy).

IX .

M a q u i s.

Znacznie wyższym od Cistus jest silnie uzbrojony krzew o żółtych kwiatach motyl­

kowych: Calycotome spinosa.

Roślina ta jest godną krewniaczka janow­

ca kolczastego, Genista acanthoclada, o któ­

rym wspominaliśmy wyżej; pokrywają ją obficie gałązki poboczne, ostre, podobne do kolców, tak że trzeba ją starannie omijać.

Blizka wspomnianej roślina żarnowiec, Spartium junceum, nie jest tak niedostępna.

Je stto krzew prawie bezlistny, z zielonemi rózgowatemi gałązkami i wielkiemi żólteini kwiatami.

Z gałązek tych plotą kosze, siatki, nawet obuwie, łyka używają do wiązania, a także wyrabiają z niego rodzaj płótna.

Bardzo pospolitą rośliną w „maquis” jest Pistacia Lentiscus, spotykana jako krzew, choć w innych warunkach wyrasta w drzewo.

Piękny okaz takiego drzewa, o gęstej pa-

rasolowatej koronie, można podziwiać z drogi

prowadzącej do Golfe Jouan, w ogrodzie

pewnej willi, niedaleko od hotelu.

(7)

N r 2 5 . W SZECHŚW IAT. 3 91

Charakterystyczną oznaką Pistacia Len- tiscus są liście ciemno-zielone, parzysto pie­

rzaste, rozciągliwe jak skóra, połyskujące na górnej powierzchni, o właściwym im zapachu żywicznym. Drobne kwiaty, zebrane w ciem­

no-czerwone grona, zdaleka już zwracają uwagę.

Pistacia Lentiscus dostarcza słynnego od starożytności mastyksu.

Nie można go jednak otrzymywać z krze­

wów „maąuis”, lecz ze starannie hodowanych na ten cel drzew.

Drzewa takie udają się najlepiej na wyspie Chios, która otrzym ała od nich nazwę wyspy mastyksowej.

Żywica, występująca naturalnie na gałę­

ziach, lub też w sztucznych nacięciach, ma największe zastosowanie na wschodzie, gdzie ją żują, podobnie jak liście pieprzu Betle

w Indyach.

Podobno mastyks wzmacnia dziąsła i czyni oddech wonnym.

Zamożne turczynki spędzają całe dnie na żuciu mastyksu.

U nas biorą także mastyks do proszku do zębów, głównie jednak służy on do kadzenia i do wyrobu pokostów.

Dziwnie wygląda dla mieszkańca północy, przyzwyczajonego do niewysokich wilczo- mleczów, Euphorbia dendroides.

Drzewka wilczomlecza dochodzą 2 m wzrostu, a pień ich zaledwie oburącz można objąć.

Roślina rosnąc rozdwaj a się ciągle i two­

rzy wygięty baldach, zwracający zdaleka uwagę żółtą barwą.

Je stto jedna z najosobliwszych roślin Ri- | viery, spotykana nietylko na „maąuis” lecz i po całej krainie.

J u ż Dioscorides i Pliniusz zajmowali się nią.

Podczas suszy letniej wilczomlecz traci liście, jak nasze rośliny na zimę.

L ud na Rivierze rzuca ten gatunek wilczo­

mlecza do wody, dla odurzenia ryb, a podob­

ny zwyczaj ma istnieć i w Grecyi.

Inny gatunek wilczomlecza, Euphorbia spinosa, ustępuje znacznie pierwszemu pod względem rozmiarów, a w „maąuis” wyrasta przy ziemi w niewielkie krzewy.

Euphorbia spinosa otrzymała swoję nazwę

z powodu obumarłych gałązek, zamienionych w twarde kolce.

Ten gatunek, równie jak Euphorbia den­

droides, jest żółto zabarwiony.

Po mięsistych, drobnych, silnie skupionych liściach, obwisłych gałązkach, pokrytych bia- łemi włoskami, po małych, niepozornych żół­

tych kwiatach łatwo poznajemy rzadką przedstawicielkę rodziny Thymeleaceae, Pas- serina hirsuta.

W „maąuis” na przylądku Antibes niebrak też wrzosu drzewiastego, E rica arborea, któ­

ry na wiosnę wydaje się zdaleka zupełnie biały, od drobnych dzwonkowatych kwiatków, pokrywających obficie jego gałązki.

Spotykamy tu w mniejszej już ilości drze­

wo poziomkowe, A rbutus Unedo, którego owoce podobne do poziomek, można tanio kupować na targach Riviery.

Choć wygląd jego nie przypomina wrzosu, należy ono jednak do tej samej rodziny.

Wspólnej cechy nie stanowią liście lecz kwiaty dzwonkowatego kształtu, większe od wrzosu, zwieszające się w różowo-białych wiechach.

Liście jego są zawsze zielone, kształtu j a ­ jowatego, silnie zazębione na brzegach, po­

dobne do liści wawrzynowatych.

Owoce dojrzewają bardzo powoli, często można je widzieć jeszcze przy nowych kwiatach.

Smak ich jest słodko-kwaskowaty lecz mdły, dlatego nawet Pliniusz nazwał je

„Unedo” od „unum tantum edo” (jem tylko jeden).

Gałęzie drzewa poziomkowego służyły rzy­

mianom jako środek na czary.

Dotykano niemi trzykrotnie futryny i pro­

gów drzwi, żeby przeszkodzić wchodzeniu istot podobnych do wampirów, które nocą wysysały dzieciom krew z serca.

Gałęź głogu, zwiastującego szczęście, w oknie sypialni powstrzymywała także czary.

Wszędzie wciskają się w „m aąuis” dęby, Quercus Ilex, rosnące w krzewach. Ich liście kształtu jajowatego, zaostrzone na końcu, są szare na dolnej powierzchni i tem się różnią od sąsiednich krzewów. Brzegi liścia bywają czasem równe.

Poza „m aąuis” dęby w yrastają w potężne

drzewa.

(8)

392 ■.WSZECHŚWIAT. N r 25.

Z liści ich pleciono w Rzymie koronę oby­

watelską, przewyższającą znaczeniem wszyst­

kie inne, nawet najkosztowniejsze wieńce, ja k mówi Pliniusz.

Po niektórych krzewach w „m aąuis” wije się delikatny gatunek szparaga, A sparagus acutifolius.

Łodyga tego szparaga drzewiasta, giętka, ma na odstających bezlistnych bocznych g a ­ łązkach drobne gałązki, kształtu igieł, za­

stępujące liście.

Używają go ogólnie na girlandy, a często spotykamy na Riyierze zwierciadła i świecz­

niki w salonie owinięte w szparagi.

Młode pędy tej rośliny można jeśó ja k n a ­ sze szparagi.

N a Sycylii ja d a ją jako szparagi młode, smaczne pędy kłującego ruszczyka (Ruscus aculeatus), cenione już w starożytności.

Charakterystyczną rośliną „m aąuis” jest dalej Phillyrea angustifolia.

W zrost jej wynosi m etr lub dwa, liście ma podłużnie lancetowate, nadół zwrócone, skó- rzaste, kwiatki drobne, białawe, w krótkich, skupionych gronach.

Krzew ten jest podobny nieco do drzewa oliwnego i należy do tej samej rodziny.

Bardzo ciekawy pod względem botanicz­

nym jest przedstawiciel rodziny Cneoraceae, Cneorum tricoccum.

Je stto krzew o liściach zielonych, połysku­

jących, lancetowatych i drobnych żółtych kwiatach, wyrastających po dwa lub po trzy na końcach gałązek.

H odują go ogólnie po ogrodach na Riyie­

rze dla pięknego wyglądu, nawet w wytwor­

nym ogrodzie przy kasynie w Monte Carlo, zajmuje miejsce choć skromne.

Z gatunków jałowca w „m aąuis” spoty­

kamy Juniperus oxycedrus, obciążony duże- mi czerwonemi jagodami pozornemi.

Jagody te na wschodzie i w Grecyi obra­

cają na taki sam użytek, jak u nas jagody jałowca zwyczajnego.

Drzewo opiera się niszczącym wpływom powietrza i robactwu, a w starożytności używano go często do wyrobu wyobrażeń bóstw.

N a otwartych miejscach wznosi się nad ziemią Globularia Alypum z błękitnemi główkami kwiatów na końcach gałązek, a tam gdzie jałowość gruntu wyklucza wszel­

ką inną roślinność, rozpościera się szary po­

rost, Cladonia alcicornis, rosnący prócz E u ­ ropy także w północnej Afryce, północnej Ameryce i w części Azyi.

W szędzie w skład „maąuis” wchodzą mir­

ty i oliwki krzewiaste.

Oliwka przystosowała się do natury krze­

wiastej „m aąuis” tak ja k i dąb.

W skutek tego przystosowania drzewo oliw­

ne tak się zmieniło, że już starożytni okreś­

lali je w tej formie nazwą Oleaster.

Zarówno oleaster ja k i m irt wysuwają się na wybrzeżu bardzo daleko naprzód.

O pierają się najgwałtowniejszym wichrom morskim, które je tylko zaokrąglają, jakby ręk ą ludzką.

G ałązki od strony morza są w części bez­

listne, w części zaś zupełnie obumarłe.

Gałęzie oliwki, będące symbolem pokoju, u oleąstra, na odkrytych miejscach przybie­

ra ją cechy kolców, zaostrzają się i sterczą od strony morza, ja k broń, czyniąca brzeg niedostępnym.

Od strony lądu roślina zatrzym uje swój wygląd pokojowy.

Podobnież liście od strony morza są b a r­

dzo drobne, od strony zaś lądu znacznie większe.

Krzewom w „m aąuis” towarzyszy stal&

kolcowój, Smilax aspera, znajdując obronę w ich gałęziach.

Liście i łodyga tej wijącej się rośliny po­

kryte są kolcami, ułatwiającemi jej wspina­

nie się.

N a wiosnę czerwone grona owoców ozda­

biają tę roślinę, a kwiaty można znaleźć na niej w jesieni. Pachną one bardzo przy­

jemnie, dlatego też w starożytności używano Smilax wraz z bluszczem do plecienia wień­

ców na święta Bachusa.

Powyższze wyliczenie wystarczy do zapo­

znania miłośnika roślin z życiem w „m aąuis”.

Sam on nauczy się wkrótce odróżniać od­

dzielne formy roślin, będzie je przy spotka­

niu witał, jako stare znajome, a w ich won- nem otoczeniu czuje się zadomowionym.

Wszelkie życie roślinne zanika na wązkim przedłużeniu przylądka, ciągnącym się jesz­

cze na kilkaset metrów w morze, wystawio­

nym na burze.

W alka, ja k ą staczać muszą rośliny w tak

(9)

N r 25. W SZECHSW IAT. 393 wysuniętych okolicach, staje się coraz cięż­

szą i uwidocznia się w ich wyglądzie.

Ponieważ wszystkie części rośliny, wzno­

szące się ponad powierzchnię ziemi, narażone są na zagładę, stara się ona skorzystać z każ­

dego zagłębienia. Rozciąga się na ziemi, łodyga jej staje się węźlastą, pełzającą, a wygląd dziwacznym.

Powierzchowność takich roślin przypomina bardzo rośliny alpejskie.

Sądząc z obrazu roślinności moglibyśmy myśleć, źe się znajdujemy na kilka tysięcy metrów nad powierzchnią morza, gdyby b łę­

kitne fale nie sięgały prawie stóp naszych.

Powykrzywiane rośliny „maąuis” ustępują stopniowo roślinom nadbrzeżnym. Te także wkrótce znajdują osłonę tylko w szczelinach lub za kamieniami. W wielu jednak miej­

scach żółty porost, Lecidea, czepia się jesz­

cze skał w postaci plam okrągłych. W resz­

cie morze wciska się zewsząd między poszar­

pane skały, a z niem występują zupełnie inni przedstawiciele roślinności, różnokształt- ne i różnobarwne wodorosty morskie.

Najzupełniejszą sprzeczność z tym obra­

zem stanowi bogactwo roślin południowych w ogrodzie hotelu.

Przed domem rosną rzadkiej piękności złocienie, Ohrysanthemum frutescens.

Są to kuliste krzewy, prawie dwumetro­

wej wysokości, obsypane tysiącami promie­

nistych główek kwiatowych, podobnych do gwiazd.

N a m urach zwiesza się południowo-afry- kański przypołudnik, Mesembryanthemum acinaciforum o grubych, mięsistych łody­

gach i liściach, rozwijający swoje wielkie czerwone kwiaty tylko w promieniach słońca.

Bezpośrednio w pobliżu domu ten nadzwy­

czaj obszerny ogród jest starannie utrzym a­

ny, dalej jednak opuszczony.

Tam właśnie wre ciekawa walka o miejsce, światło i pokarm między roślinami wszyst­

kich stref, które tu przypadek razem spro­

wadził.

Amerykańskie drzewo pieprzowe wypiera australskie kazuaryny, a japońskie Pittospo- rum broni się od tam aryszka nadśródziemno- morskiego.

Zwycięsko wychodzą z walki ze wszystkie- mi obie sosny, spotykane wszędzie na Riyie-

rze: sosna z Alepu o delikatnych igiełkach (Pinus halepensis) i sosna nadbrzeżna (Pi- nus Pinaster) o sztywnych igłach, które sta­

nowią przejście do „maąuis”.

Między sosnami na przylądku, ja k i wogó- le na Rivierze, nader często widzieć można gąsienice prządki zakonnicy, Cnethocampa Pityocampa,

Czarne, o brunatnych pręgach liszki prze­

chodzą setkami „gęsiego” przez drogi. J e d ­ na styka się z drugą, tworząc długi szereg, żywy łańcuch, poruszający się jako całość.

Jeżeli przerwiemy łańcuch, przednia jego część zatrzymuje się, tylna zaś posuwa się naprzód, a pierwsza liszka w szeregu, maca­

jąc tu i owdzie, stara się zetknąć znowu z ostatnią pierwszego szeregu. Gdy jej się to uda, łańcuch rusza dalej.

Gąsienice te wyrządzają wielkie szkody sosnom i piniom, które nieraz całkowicie ogołacają z igieł.

W e dnie kryją się w wielkich szarych oprzędach, tak się rzucających w oczy na sosnach i połyskujących ja k jedwab na słońcu.

W nocy opuszczają schronienie i wychodzą na żer.

Liszki spotykane na ziemi, szukają odpo­

wiedniego miejsca do zagrzebania się w zie­

mi i zamiany w pocz^arki.

Nie należy dotykać ani gąsienic, ani oprzę- [ dów, gdyż włoski, które więzną w skórze,

i

sprawiają niebezpieczne zapalenia.

Dlatego też ludzie, zbierający oprzędy do palenia, stoją pod wiatr i zachowują się wogóle bardzo ostrożnie.

Z a najlepszy sposób niszczenia oprzędów uważane jest oblewanie na drzewach naftą.

Zwieszające się oprzędy oraz pochody liszek, tak zwracają uwagę, że każdy po­

dróżny na Rivierze musi je spostrzedz. Nie*

wielu jednak ma sposobność poznania przą­

dek, wychodzących z zamienionych na pocz- warki gąsienic.

Są one niezbyt ładne i niepozorne, szare, z kilkoma ciemnemi plamami i pręgami.

W ylatują w środku lata, składają ja ja na

j

dolnej powierzchni igieł sosnowych i pokry- j w a ją je cienkiemi, srebrno-szaremi lusecz-

| kami.

(10)

3C4 W SZECH ŚW IA T. N r 2 5 .

X .

O g r ó d C I o s e.

Obszerna posiadłość na wschód od hotelu przedstawia także część naturalnego „ma- qUis”. W niedziele bram a bywa cały dzień otw arta dla ułatwienia dojścia do kaplicy anglikańskiej, znajdującej się w tej posesyi.

Z resztą właścicielka chętnie przyjm uje od­

wiedziny. Piękny ogród otaczający dom niedaleko sięga, przeważna zaś część miej­

scowości pozostała w stanie pierwotnym.

W szedłszy na grunt posiadłości możemy dojść aż na brzeg morza wśród zawsze zie­

lonych krzewów, bujnych kęp wrzosu i po ­ tężnych wilczomleczów. W ybrzeże jest tutaj szczególnie pięknie ukształtow ane i posłuży­

ło za przedmiot niejednemu malarzowi.

Strome, poszarpane skały, obmywane przez morze, przypominają bardzo „Faraglioni” na Capri.

Właściciel tej posiadłości, Jam es Close, tak ją lubił, że się tu kazał pochować.

W idok na E sterel i morze, z pomiędzy skał, jest wspaniały, zachwycający.

Z upodobaniem przysłuchujemy się szme­

rowi wody, wznoszącej się i opadającej w szczelinach skał i ślfedzimy urozmaicone objawy życia, wychylającego się z głębi mo­

rza na światło w cieniu kamieni.

( C. d. nast.).

Edward Strasburger.

Tłum. Z. S.

S P R A W O Z D A N IA .

Nowyja mnogoletnija i p ia tile tn ija srednija koliczostwa osadkow i czisła dniej z osadkami dla rossijskoj irnperii, p rze z H. W ilda. P e te rs ­ b u rg , 1895. S Łr. 271. Cena 4 rs. 4 0 kop.

W ro k u 1887 d y re k to r H. W ild w ydał wielkie dzieło p. t. „D ie R egenverhaltnisse des russisctien

R eicha” , w k tórem znajdow ało się zestawienie w szystkich spostrzeżeń nad ojjadami atmosfe- rycznem i w państw ie rossyjskiem aż do r. 1883.

Spostrzeżenia te były zebrane na 4 5 0 stacyach.

Dzieło obecne, wydane p rzez Akadem ią nauk w P e te rsb u rg u , którego ty tu ł przytoczyliśm y w yżej, je s t właściwie dopełnieniem dzieła p o ­ wyższego i zaw iera obliczenia, o p arte na sp o ­ strzeżeniach z 1 4 1 3 s ta c y j , prow adzonych do ro k u 1891. Z ta k ogromnego m ateryału są u ło ­ żone trz y tablice: w pierw szej są pomieszczone średnie wysokości opadów miesięczne i roczne stacyi za cały przeciąg czasu, p rzez k tó ry spo­

strzeżenia były robione. T ablica d ruga mieści w sobie średnie liczby dni opadów miesięczne i roczne (deszczu i śniegu osobno). T rzecia zaś ta b lic a zaw iera średnie opady miesięczne i ro c z ­ ne z pięcioleci, na któ re m ogą być podzielone te p rzeciągi czasu, -przez któ re obserwacye na s ta ­ cyach były czynione.

Z pom iędzy w szystkich stacyj zaledwie je s t 27 takich, w których spostrzeżenia nad opadam i były robione 30 i więcej la t. W arszaw a p rz e d ­ staw ia najw iększą liczbę la t obserwacyi, m iano­

wicie 81 i 7 miesięcy (pomiędzy rokiem 1803 i r. 1891); po niej idzie P ete rsb u rg — 66 la t.

O kolicą w całem państw ie, otrzym ującą najw ię­

cej wody z atm osfery, są w ybrzeża kaukaskie m orza Czarnego; w Batum ie średnia ilość roczna wody spadającej wynosi 2 370,3 mm w 145 dniach deszczu i 10 śniegu; w Soczi 2 0 3 8 ,8 mm w 115 dniach deszczu i 8 śniegu; na K aukazie od stro n y m orza K aspijskiego wysoki opad 1 1 7 8 ,9 mm przedstaw ia L enkorań w ciągu 107 dni deszczu i 12 dni śniegu rocznie. N a odleg­

łym wschodzie, mianowicie nad morzem Ochoc­

kiem i na K am czatce, są inne punkty, p rzedsta- j w iające wysokie opadu roczne: A jan 1 1 1 7 ,7 mm w 74 dniach deszczu i 33 śniegu i P etropaw łosk 1 1 9 4 ,4 mm w 106 dniach deszczu i 63 śniegu.

N ajsuchszą znow u okolicą w całem państw ie,

! o trzym ującą najm niejszą ilość wody, je s t kraj zakasp ijsk i i niektóre części T urkiestanu. P etro-

| A leksandrow sk otrzym uje tylko 64,1 mm wody ( rocznie w 23 dniach deszczu i 8 śniegu; Nukus

! 8 6 ,7 n,m rocznie; U zun-A da 71 mm rocznie; Pe- i row sk 98,9 mm rocznie i t. d.

Do jakiego stopnia opady w blizkich stosunko- j wo miejscowościach m ogą być różne, dowodzą

J

n astęp u jące przykłady: podczas gdy w B atum ie opad przenosi 2 300 mm, w A rtw inie, leżącym w odległości kilkudziesięciu w iorst na południo- w schód, spada rocznie tylko 550 mm. P rz y wy­

sokim opadzie w L enkoraniu, przenoszącym 1 0 0 0 m m , w B aku mamy zaledwie 20 8 m m wody rocznie. Przykładów takich można zna-

! leźć m nóstwo w tem dziele; w ykazują one k o ­ nieczność zakładania stacyj pluw iom etrycznych bardzo blizko, je ż e li chcemy należycie zbadać l pod względem opadu daną część pow ierzchni

ziemi.

(11)

N r 25 W SZECHŚW IAT. 3 9 5 W K rólestw ie Polskiem , oprócz W arszawy,

znajdujem y zestaw ienia z 31 stacyj pluwiom e- trycznych, po największej części nowozałożo- nych; tylko Łowicz, Radom, Puław y i L ublin p o siad ają obserw acye z dziesięciu i więcej lat;

z pozostałych większość liczy zaledwie k ilka la t istnienia. D la W arszaw y średnia ilość wody opadającej rocznie wynosi 565,6 m m . Liczba ta niewiele się różni od wyprowadzonej przez d -ra J. Kowalczyka ze spostrzeżeń od r. 1860 do r. 1880 i podanej w P am iętniku Fizyogra- ficznym, t. I, 560,2 m m ; ale znacznie się różni i od liczby 5 3 8 ,7 m m , podanej w r. 1846 p rzez W. Jastrzębow skiego w jego m apie klim atogra- flczuej W arszawie i od liczby 617,5 m m , w ypro­

wadzonej p rzez d y rektora J . Baranowskiego z 31-letnich obserwacyj od 1826 do 1857 r.

i podanej w kalen d arzu obserw atoryum astrono­

micznego na r. 1858. Liczba dni deszczu śred ­ nia je s t 147, śniegu 42; razem tych dwu opadów 189. T a liczba je s t znacznie większą od poda­

wanych dotąd. Z pozostałych miejscowości n a j­

większy opad średni roczny przedstaw ia Gniaz- dów (gub. piotrkow ska) 698,3 m m , wprawdzie wyprow adzony tylko z dwuletnich obserw acyj.

G ubernia piotrkow ska i miejscowości bezp o śred ­ nio do niej przyległe otrzym ują w Królestwie najw iększą ilość wody, przew yższającą 660 m m ; najm niejszy opad roczny 2 6 8 ,4 m m przedstaw ia K azim ierza W ielka (Lubna) w gub. kieleckiej;

sądzim y wszakże, że ta k m ały opad j e s t tylko przypadkow y, wobec zbyt niewielkiej liczby lat obserwacyi (4). P ozostałe części K rólestw a otrzym ują, z m ałem i w yjątkam i, ilości średnie wód atm osferycznych, zaw arte ppm iędzy 500 i 600 m m .

Kw.

D.a Zdrowia lu lu , p rzez d -ra Józefa Tchórz- nickiego. W arszaw a, 1896.

S praw y hygieniczne są u nas obecnie na po ­ rzą d k u dziennym . P o stęp y nauki zniew alają hygienistów do stosow ania wniosków, z tej nauki czerpanych, w życiu powszedniem. A utor dzieł­

ka pod tyłem powyższym j e s t jednym z n ajg o r­

liwszych krzew icieli tych nowoczesnych poglądów hygienicznyćh w naszem społeczeństwie i ilekroć n ad arzy się sposobność, słowem i czynem radby przekonać o ważności tych zadań, za którem i przem aw ia. Za te re n najusilniejszej swej pracy d -r Tchórznicki ob rał hygienę ludową, a do ro z­

p raw ju ż dawniej wydanych w tym przedm iocie obecnie dorzuca dwa obszerniejsze elaboraty.

P ierw szy poświęcony je s t kąpielom ludowym, d ru g i przygotow aniom sanitarnym w osadach i wsiach. P . Tchórznicki nie p oprzestaje na rozum ow aniach teoretycznych, lecz podaje p ra k ­ tyczne rady, daje m ateryał, na którym z wielką korzyścią oprzeć się można, p rz y stę p u ją c do wy­

konania tego lub owego ulepszenia z zakresu

j

hygieny. T ak więc, rozw ażając spraw ę kąpieli

j

ludowych, p rzy tacza plany szczegółowe z przy- bliżonem i kosztorysam i, a do pomocy powołuje p race innych hygienistów, lekarzy i techników.

W rozpraw ie „ 0 przygotow aniach sanitarnych w osadach i w siach” au to r porusza wiele kwestyj, dom agających się pilnego załatw ienia i form ułuje szereg wniosków, m ających ułatw ić wpojenie w ogół praw dziwie zbawiennych pojęć o hygie- nie.— Dziełko p. Tchórznickiego, pisane zajm u­

ją c o , zasługuje na rozpowszechnienie ja k n a j- większe.

M. FI.

Pielęgnowanie zdrowia. K siążeczka dla wszyst­

kich, opracowana przez S. Sterlinga. W ydaw ­ nictw o popularne. W arszaw a, 1896.

Ubogiej naszej literatu rz e hygienicznej p rzy ­ bywa książeczka popularna w prawdziwem z n a­

czeniu tego w yrazu. A utor opracował j ą według doskonałego wzoru, wydanego p. t. „G esund- heit8buchlein,, przez niemiecki u rzą d państwowy zdrow ia. Od czytelnika wymaga się tu tylko dobrych chęci i najeleinentarniejszego przygoto­

wania. Nie o rozstrzyganie codziennych, p ra k ­ tycznych p ytań z zakresu hygieny idzie tu oczy­

wiście autorowi, lecz o teoretyczne przygotow a­

nie czytelnika do pojm ow ania doniosłości spraw zdrow ia pryw atnego i publicznego. W e wstępie mam y krótki (m oże nazbyt k ró tk i) wykład o b u ­ dowie i czynnościach rozm aitych części ciała ludzkiego. W drugim dziale, poświęconym po­

trzebom życiowym jednostki, je s t mowa o po­

w ietrzu, wodzie, pokarm ie, odzieży, m ieszkaniu, w reszcie o pracy i spoczynku. D alej następuje rozdział, dotyczący hygieny publicznej (m iasto, kom unikacye, wychowanie, zawód i zarobkow a­

nie). Rozdziały o klim acie i pogodzie oraz o chorobach zaraźliw ych stanow ią zakończenie dziełka.— Na str. 15 w objaśnieniu rysunku m yl­

nie wydrukowano, że f oznacza lewą kom orę serca; powinno być prawą. Z resztą błędów ani w wykładzie ani w wykonaniu drukarskiem nie znaleźliśmy. P rzystępność i jasność, z ja k ą książeczka je s t pisana, zalecają j ą dobrze do pierw szego obeznania się z przedm iotem . Qby ten wykład przygotow awczy zachęcił czytelników do pow ażniejszego zajęcia się hygieną i studyo- w ania tej pięknej nauki z p rac i książek obszer­

niejszych.

M. F I

(12)

39G

w s z e c h s w i a t

: N r 25.

— Zasady rachunków wyższych, przez A. J.

Stodółkiewicza. Je d n a figura w tekście. W a r ­ szawa. Skład główny w księgarni G ebethnera i Wolffa. 1896. 8 -ka w iększa, s tr . 138.

Myśl zasadnicza tej pracy je s t n astęp u jąca : 1) rozw inąć szerzej analogie pom iędzy rac h u n ­ kiem różnic a rachunkiem różniczkow ym oraz m iędzy rachunkiem sum a rachunkiem całkowym;

2 ) rozw inąć zasady nowego rach u n k u nieskoń- czonościowego ( a u for nazyw a go wykładniczko- wym), którego pom ysł zaw dzięczam y Hoene W rońskiem u; 3) w skazać tożsam ość lub podo­

bieństw o praw d, stanow iących tre ść w zm ianko­

wanych rachunków wyższych.

Fachow a ocena te j sam odzielnej p rac y p . S to­

dółkiew icza pom ieszczona b id z ie w „P rac ach m atem atyczno-fizycznych” .

S. D.

— „Kosmos” czasopismo polskiego Tow a­

rzy stw a przyrodników im. K opernika. Z eszyt IV z r. b. zaw iera treść następ u jącą: 1) O grzy­

bach pasorzytnych n a zbożu, p rzez d -ra K. Mi- czyńskiego 2) Nowe poglądy i teo ry e z zakresu anatom ii porów naw czej, przez d -ra B. D ybow ­ skiego (c. d.). 3) P rzyczynek do historyi obu- nogów, przez d-ra T adeusza G arbow skiego. 4) G asterepoda iłów m ioceńskich w Rzegocinie, p rzez F . D yducha. 5) Je szcze m ałe sprostow a­

nie, przez d -ra J . N usbaum a. 6) Spraw ozdania z lite ra tu ry przyrodniczej. 7) W iadom ośoi bie­

żące.

K R O N I K A M U K O W A .

— Długość fal promieni Rontgena. Aby p o ­ tw ierdzić, że prom ienie R ontgena do k ateg o ry i | ruchów falowych należą, sta ra ł się p. F om m , } w in stytucie fizycznym u n iw ersytetu m onachij •

J

skiego wywołać n a płycie fotograficznej objawy ich dyfrakcyi czyli uginania. W tym celu w ścia- j nie ru ry Crookesa, w m iejscu fiuoryzującem pod wpływem wyładowania elektrycznego, odgrani-

j

czył za pośrednictw em szczeliny m osiężnej linią św ietlną szerokości 0,5 m m ; po p rze jściu p rze z | d ru g ą szczelinę, czyli przez szp arę d y frak cy jn ą, |

prom ienie p adały na czułą p łytę fotograficzną', osłoniętą czarnym papierem .— P rz y różnych d o ­ św iadczeniach szerokość szpary dyfrakcyjnej j a - k oteż odległość pły ty fotograficznej rozm aicie zm ieniano, a p rz y każdem nowem u rzą d zen iu , oprócz obrazu, wywołanego przez prom ienie R ontgena, otrzym ywano też podobny obraz dy­

frakcyjny przez działanie prom ieni św iatła zw yk­

łego. W szystkie, otrzym ane stąd zdjęcia, p rz e d ­ staw iają typ je d n ak i. Po bokach bezpośredniego o brazu szczeliny nie w ystępują sm ugi, natom iast zaś sam ten obraz p rzecinają linie ja sn e i ciem ­ ne, ja k to m a miejsce i p rz y św ietle zwykłem,, gdy otwór uginający je s t znacznej szerokości.

W ogóle ch a rak te r obrazów tych świadczy, że są one wywołane p rzez fale bardzo k rótkie, po w ie­

lu wszakże dopiero usiłowaniach zdołał autor otrzym ać obrazy nadające się do istotnych p o ­ m iarów. W dośw iadczeniu tem, mianowicie, na stro n ie szczeliny w ystąpiło pierw sze minimum, co n a podstaw ie służącego na te n p rzypadek w zo­

ru Lom m ela wydało długość fali X = 0 ,0 0 0 0 1 4 . Poniew aż w szakże przy ta k drobnej długości fali odległości pierwszych minimów są n a ł e r małe, nie m ożna przeto stanowczo tw ierdzić, by zaob­

serwowane minimum rzeczywiście pierw szem b y ­ ło; dlatego też p. Fom m otrzym aną przez siebie liczbę uważa raczej tylko za granicę w yższą d łu ­ gości fal promieni Rontgena. D la porównania przypom inam y tu nadto, że długość fal prom ieni fioletowych, czyli n ajkrótszych fal, wynosi około 0 ,0 0 0 4 m m je s t zatem w ielokrotnie większa.

S. K.

— W aryom etr. P od nazwą t ą opisał p Hef- n er-A lteneck bardzo p ro sty przyrząd, m ający szybko wskazywać drobne zm iany, w ciśnieniu atm osferycznem zachodzące. Je stto b utelka ob­

ję to śc i około litra , pilśnią owinięta i zam knięta korkiem gumowym, posiadającym dw a otwory.

P rz e z je d en z nich p rzesunięta je s t ru rk a sz k la­

na, o średnicy 2 lub 3 mm, k ilk a k ro tn ie zgięta, ta k że środkowa je j część, na 10 cm długa, za­

chow uje kierunek poziomy; ru ra je s t na końcu o tw arta , a pośrodku części poziomej zn a jd u je się zabarw iona k ro p la oleju skalnego, m ogąca się łatw o przesuw ać w zdłuż osadzonej tam podział- ki. P rz ez otw ór d rugi przechodzi również ru rk a szklana, ale p ro sta i otw ierająca się ujściem , b ardzo silnie zwężonem. P rzez wązki te n otw ór u sta la się wciąż wyrównywanie między średniem ciśnieniem zew nętrznem a ciśnieniem pow ietrza w butelce. N agłe n atom iast zm iany ciśnienia atm osferycznego nie mogą się ta k szybko przez otw ór nad er w ązki przenosić na pow ietrze w bu ­ telce, ale wywołują przesuw anie kropli cieczy w d ru g iej, szeiokiej ru rze, co daje m iarę takich zm ian nagłych.— Czułość w aryom etru je s t b a r­

dzo znaczna, przew yższa bowiem czułość b a ro ­ m etru 150 do 30 0 razy.

S. K.

(13)

N r 25. W SZECH ŚW IA T. 397

— Przyrząd Hampsona do skraplania po­

w ietrza. P odaną w zeszłym num erze wiadomość 0 nowej m aszynie do skraplania gazów uzupełnia­

my błiższem i szczegółami. P rz y rz ą d ten składa się z w alca metalowego o wysokości 70 i o średnicy 20 cm, w któ ry m mieści się wązka ru ra m iedzia­

na, skręcona w trz y zwoje spiralne, w spółśrod- kowo ułożone. Tlen, lub inny gaz, w prow adza się pod ciśnieniem 120 atm osfer do wężownicy zew n ętrzn ej, skąd przechodzi do wężownicy we­

w nętrznej, a w reszcie do środkow ej, z której W ydostaje się przez w ązki otwór dolny; w skutek nagłego rozszerzenia ulega w tedy silnemu ozię­

bieniu, a rozp o ścierając się w p rze strzen i o ta ­ czającej ru rę , ochładza zaw arły w niej gaz za­

gęszczony, k tó ry więc przy ujściu z ru ry bardziej się jeszcze oziębia, a stąd też sprow adza silniej­

sze ochłodzenie gazu w rurze; stopniowo to dzia­

łanie Wzmaga się dalej i kończy się wreszcie skropleniem gazu. P rz y rz ą d swój przedstaw iał p. Ham pson 21 m arca znacznej liczbie widzów w fabryce tlenu E rin a w Londynie; po oziębianiu półgodzinnem p rzy rzą d dostarczył w ciągu czte­

rech m inut 7 cm3 tlen u ciekłego. Mamy więc tu dowód, że zimno samo wzmagać się może przez nagłe rozszerzanie się gazów, bez pomocy ozię­

biania sztucznego, a nowy przy rząd może być korzystnie używ any w pracowniach fizycznych 1 chemicznych; znajdzie też zapewne rychło z a ­ stosowanie i do celów praktycznych, jeżeli będzie mógł być w w iększych wymiarach budowany.

T. R.

— Barwne aliaże glinu. Aliaż 78 części zło­

ta i 22 części glinu cechuje się piękną barw ą purpurow ą z połyskiem rubinowym , a z tego po­

wodu polecano go na wyrób przedm iotów ozdob­

nych i monet, zw łaszcza, że barw a purpurow a niknie natychm iast skoro skład ulega zm ianie.

Zastosowanie wszakże ta k ie tego aliażu okazało się niemożebnem , posiada on bowiem budowę k ry stalicz n ą i rozpada się na proszek za najsłab- szem uderzeniem m łota. Pomimo tego, aliaż po­

zo sta je ciekawym dla pięknej swej barw y. W i­

dzim y stąd, że glin zachowuje się inaczej, aniżeli inne m etale, k tó re tw orzą aliaże barwne w tedy tylko, gdy części składowe są barwne; m etale zaś białe w ydają zwykle aliaże bezbarwne. I glin z cynkiem, cyną lub srebrem wiąże się również w stopy bezbarw ne, natom iast wszakże z trudno topliwemi i białem i m etalam i, z p latyną i pala- dem, a w niektórych stosunkach także z kobal­

tem i niklem w ydaje aliaże silnie zabarw ione,

i

T ak np. aliaż 28 części glinu i 72 części platyny posiada piękną barw ę złotaw o-żółtą, k tó ra przy najsłabszej zm ianiu stosunku ilościowego m etali p rzy b iera odcień fioletowy, zielonawy lub m ie­

dziany. Z paladem w tym że stosunku stopiony glin tw orzy aliaż m iedziano-czerwony. Aliaż 2 0 do 25 części glinu z 75 do 80 częściami k o ­ b a ltu ma barw ę żółtawą, a aliaż 18 części glinu

i 82 części niklu słom iano-żóltą. T rzy pierwsze z wymienionych aliaży są budowy krystalicznej i k r u s z ą Bię pod młotem, ostatni natom iast je s t bardzo ciągliwy, daje się łatw o kuć i polerować.

W edług p. M argot, k tóry badania te przeprow a­

dził, barw ne aliaże glinu, zw łaszcza ze złotem , p latyną i palladem uważać należy za istotne zw iązki chemiczne.

T. R.

W IADO M OŚCI B IE Ż Ą C E .

— Wykłady w akacyjne w Jenie od 3 do 15 lub 22 sierpnia obejmować będ ą następne p rze d ­ mioty: 1) P ojęcia zasadnicze fizyki z dzisiej­

szego stanow iska— prof. A uerbach. 2) O budo­

wie i życiu roślin, wraz z doświadczeniami z fizyologii roślinnej, które m ogą być p rzydatne w nauczaniu szkolnem — prof. Detm er. 3) W ska­

zówki do p rac botaniczno-m ikroskopow ych—

tenże. 4) W skazówki do doświadczeń fizycz­

nych— prof. Schaeffer. 5) Nowe dem onstrancye fizyczne— prof. A uerbach, 6) Oznaczanie czasu i m iejsca, w raz z ćwiczeniami praktycznem i w obserw atoryum — d-r Knopf. 7) W stęp do zoologii nowoczesnej (ćwiczenia zootomiczne)—

d-r Rom er. 8) W praw a w używanie przyrządów spektralnych i polaryzacyjnych — d r Gange.

9) W praw a w dęcie szkła— p. H aak. Oprócz powyższych kursów przyrodniczych, przeznaczo­

nych głównie dla nauczycieli, posiadających wy­

kształcenie akadem ickie będ ą też się odbywały wykłady z hygieny, psychologii, fizyologii, peda­

gogiki, lingw istyki, lite ra tu ry i historyi.

T. R.

ROZMAITOŚCI.

— 0 zabarw ieniach morza ogłosił prof. J.

T houlet z N ancy rozprow ę, z której podajem y tu

kilk a szczegółów. Właściwa barw a czystej wody

je s t błękitna, rozpuszczone w niej wszakże lub

rozdzielone substancye n ad a ją jej odcień żółty,

zielony, czerwony lub brunatny. W ypływ ające

za ś stąd ostatecznie zabarw ienie wody m orskiej

je s t, ja k m ów ią m atem atycy, funkcyą różnych

zmiennych, ja k iem i są: 1) Głębokość wody. 2)

Cytaty

Powiązane dokumenty

[r]

Pokazac, że wartości własne ograniczonego operatora samosprzężonego są rzeczy- wiste.. Pokazać, że wartości własne operatora unitarnego leżą na

ści propagandowej takich listów ostrzegawczych skierowanych do całej załogi kierownik służby bezpieczeństwa pracy powinien się starać, aby bardziej

Badania wykaza- ły, że dla seniorów najistotniejszymi elementami opakowania wspomnianej grupy leków jest: bezpieczeństwo produktu i użytkownika (bardzo ważne lub ważne dla ponad

Warto przy okazji zapytać, czy podejmując ludzkie działania, mamy punkt odniesienia, czy są one prze- niknięte Bożym duchem, czy to tylko nasze ludzkie wyrachowanie.

Valor, Corporate social responsibility and corporate citizenship: towards corporate accoantability, ,,Business and Society Review” 2005 Vol?. Wood, Business citizenship: From

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Najważniejszy teoriopoznawczy punkt zwrotny (Wendung) nastąpił dzięki dowodowi na przeciwcia- ła przeciwkiłowe (amboreceptor). Jednak reakcja ta z początku dawała zaledwie