M
18. Warszawa, d. 3 Maja 1885 r. T o m I V .TYGODNIK POPULARNY^OŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie: ro c z n ie rs. 8
k w a r ta ln ie „ 2
Z przesyłką pocztową: r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 5
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h ś w ia ta i w e w s z y s t k ic h k się g a r n ia c h w k r a ju i z a g r a n ic ą .
Komitet Redakcyjny stan ow ią: P . P . D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d r o w ic z b. d z ie k a n U n iw ., m a g . K. D eik e, m a g . S. K r a m sz ty k , W ł. K w ie tn ie w sk i, B . K e jc h m a n ,
m a g . A . Ś ló sa r s k i i p rof. A . W r z e śn io w sk i.
„ W sz e c h św ia t11 p rz y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tr e ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a ch : Z a 1 w iersz z w y k łe g o druku w sz p a lc ie a lb o je g o m ie js c e p o b ie r a się za p ie r w sz y r a z kop. 7 ‘/2,
z a sz e ść n a s tę p n y c h r a z y kop. 6, za d a lsze k op. 5.
A . d r e s I R e d a ł s i c y i : P o d w a l e USTr 2 .
POSTĘPY CHEMII
OD BERZELIJUSZA DO DUMASA.
M O W A P R O F E S O R A R O S C O E
w e d łu g c z a so p ism a N a tu r fo r sc h e r I» rzetł u m ą c z y ł
Stanisław Prauss.
Na zeszłorocznem zebraniu British Asso- ciation w M ontrealu zagaił prof. H enryk Enfield Roscoe, posiedzenie sekcyi chemicznej następującą mową:
Ze śmiercią Berzelijusza w 1848 r. skoń
czyła się ostro odgraniczona epoka dziejów nauki naszej, ze zgonem Dumasa, a niestety i W urtza w 1884, kończy się druga. Może nie będzie bezpożytecznem przyjrzeć się pe
wnym punktom postępu, jaki chemija w cią
gu tego peryjodu zrobiła i w ten sposób po
równać stanowisko nauki w burzliwym roku 1848 z tem, jakie obecnie, w spokojniejszym może p*eryjodzie, zajmuje.
Różnice pomiędzy tem, co zapewne na- zwanem będzie Berzelijuszowską erą, a tem, zezem imię Dumasa nazawsze będzie złączo
ne, okazują się na różnych punktach, na ża-
dnym jednak wyraźnieją ja k w różnych za
patrywaniach, jakie o istocie związków che
micznych panowały.
W edług dawnych wyobrażeń, własności związków istotnie w arunkują się jakością tworzących je atomów, które wystawiano sobie w ten sposób uporządkowane, iż two
rzyły one podwójny system. Przeciwnie, według nowszych zapatrywań, przeważnie liczba i ułożenie atomów wewnątrz cząste
czki są czynnikami określaj ącemi własności związków, których nic należy sobie wysta
wiać jakoby z dwu grup atomów złożonych, lecz jako pojedyńczy zbiór tych ostatnich.
Pomiędzy tymi, którzy z korzyścią praco
wali nad wprowadzeniem tej ważnej zmia
ny w zapatrywaniach na zasadnicze pytanie chemii teoretycznej, nasamprzód zaznaczyć wypada imię Dumasa a po nim sławną parę chemików Laurenta i Gerhardta, którzy z retortą i piórem wyciągnęli w pole prze
ciw panującym zapatrywaniomizwolna zdo
łali wreszcie, jakkolwiek już nie za życia pierwszego z nich, przekonać chemików, że zaprawdę, dziwny musi być stan umysłów w epoce, kiedy chemija może być definijo-
A v a n ą jako „nauka o ciałach, które nie istnle- ją .“ Berzelijusz bowiem, wierny z góry po-
274
wziętym zapatrywaniom, zmuszony był pod naciskiem nowych odkryć do przyjęcia wzo
rów, które powoli coraz bardziej złożonemi być poczynały i prowadziły do coraz bar
dziej wątpliwych hipotez, tak dalece, aż wreszcie zwolennicy jego zaledwie zdolni byli śledzić budowę oryginalnych nowych rodników, na które liczne składały się ato
my. Takie położenie rzeczy, samo przez się naturalnie, doprowadziło do wyleczenia i uni
tarne wzory G erhardta zaczęły ogólnie wcho
dzić w użycie.
Nietylko dlatego zmiana ta zbawiennie oddziałała, że była wyrazem pojedynczej natury związków chemicznych, lecz także
•—i to szczególniej—dlatego, że odkryła ona ogólne ańalogije między podobnie złożone- nii związkami a przezto dostarczyła spra
wdzianu budowy tych ciał pokrewnych.
Uczynił to G erhadt w 1852 r. przez swą do
brze znaną teoryją typów, na zasadzie któ
rej organiczne ciała o znanej budowie mo
gły być uporządkowane według czterech ty
pów: wodoru, chlorowodoru, wody i amoni- jaku. O teoryi tej można powiedzieć, że ona- to więcej niż każda inna jej współczesna przyczyniła się do jasnego zrozumienia sto
sunków pomiędzy związkami chemicznemi istniejących. Inną uderzającą różnicę w po
jęciach chemii Berzelijuszowskiej ery i poję
ciach epoki czasami nowożytną zwanej, przed
stawi nam tak zwana teoryja podstawień.
Dumas, któremu teoryją tę zawdzięczamy, wykazał, że chlor może w wielu związkach zastępować miejsce wodoru, a powstające przytem ciała posiadają cechy pierwotnym właściwe. Berzelij usz sprzeciwiał się temu zapatrywaniu i obstawał przy tem, że różni
ce między temi dwoma pierwiastkami czy
nią niemożliwą ideę substytucyi. Pomimo wpływowego podtrzym ywania teoryi tej przez Liebiga, pomimo odkrycia odwrotnych podstawień (t. j. tworzenia się pierwotnych związków z ich produktów podstawienia) przez Melsensa, Berzelij usz aż do końca nic dał się przekonać, a na to, co w rzeczy
wistości było potwierdzeniem jego własnej teoryi złożonych rodników, co, ja k powie
dział Liebig, rozświetliło niejeden ciemny dział chemii organicznej, Berzelij usz zapa
trywał się jako na błąd najgorszego rodza
ju . Ta niezdolność pewnych umysłów do-
N r _18._
patrzenia się w odkryciach innych potwier
dzenia własnych swych zapatryw ań nie jest zjawiskiem niezwykłem; tak np. D al ton, ja k sobie przypominamy, nie mógł się nigdy zgo
dzić na przyznanie słuszności prawom Gay- Lussaca, dotyczącym połączeń objętościo
wych gazów, jakkolw iek, ja k to słusznie Berzelij usz zauważył, skoro tylko zamiast objętości napiszemy atomy i przyjmiemy substancyją w stanie stałym a nie gazowym, odkrycie Gay-Lussaca staje się jednym z naj
ważniejszych argumentów popierających hi
potezę Daltona.
Lecz inna jeszcze zmiana w zapatrywa
niach zaczyna się razem z Dumasowską epo
ką, zmiana, która na postęp nauki naszej j e żeli nie większy, to równy, ja k poprzednia wpływ miała. W zględne ciężary ostatecznych cząstek wyrażając się własnemi słowami Daltona, ogólnie aż do tego czasu przez che
mików przyjęte, były ciężarami równowa- żnikowemi Daltona i W ollastona, które dla tlenu i wodoru wyrażały stosunek, w jakim się te pierwiastki łączą, mianowicie 8 i 1.
W ielki szwedzki chemik, sam jeden prawie podówczas, owe liczby uznawał za sztuczne.
Opierając swe dowodzenia na prostych p ra
wach dotyczących połączeń objętościowych, a wygłoszonych przez Gay-Lussaca, utrzy
mywał on, że prawdziwe ciężary atomowe wyrażone być muszą przez stosunki istnie
jące między równemi objętościaini dwu ga
zów, dla wodoru więc i tlenu 1:16. Zapa
tryw ania te nie zyskały sobie j eszcze uzna
nia chemików, aż w roku 1843 G erhardt za
proponował podwoić ciężary równoważniko
we tlenu, siarki i węgla. Nader silną była opozycyja, jak ą reforma ta napotkała; sam Berzelij usz nie pozwolił wspomnieć o niej w swych rocznych sprawozdaniach o postę
pie nauki i dowiódł przez to prawdy wła
snych słów swoich: „że obstawanie z przy
zwyczajenia przy jakiemś pojęciu, często do
prowadza do tak bezwzględnego przekona
nia o jego słuszności, iż słabych stron jego zupełnie się nie zauważa i ignoruje wszelkie dowody przeciw niemu.“ Zapatrywania te wtedy dopiero ogólnie przez chemików zo
stały przyjęte, kiedy w roku 1858 Canizzaro nadał dzisiejszą silną podstawę całej spra
wie, wykazując jasno różnicę pomiędzy cię
żarem cząsteczkowym i równoważnikowym,
W S Z E C H Ś W IA T .
N r 18. W SZECHŚWIAT. 275 wykazując w jak i sposób, na zasadzie prawa
Avogadra i Amperea dla związków lotnych, ciężary atomowe pierwiastków dają. się wy
prowadzić.
Jakkolw iek dziwnem wydać się to może, jednakże jestto prawdą, że ciężary atomowe G erhardta i wynikająca z nieb nomenklatu
ra, napotkały najsilniejszy opór w jego oj
czyźnie, tak że jeszcze, przed rokiem lub dwoma laty nie używano ich w Paryżu przy żadnym wykładzie.
Teoryją rodników rozwinięta w 1834 r.
przez Liebiga— w następnych latach wsparta była licznemi doświadczeniami. Klasyczne badania Bunsena nad kakodylem, wykazu
jące możliwość istnienia metaloorganicznych rodników, mogących odgrywać rolę metalu, a dalej odkrycie etanu przez Franklanda w 1849 roku dostarczyły tego, co zwolenni
cy tej teoryi uważali za kamień zamykający sklepienie w nauce o budowie związków.
Zlanie się teoryi rodników i typów, prze
ważnie sprowadzone przez odkrycie amoni- jaków złożonych przez W urtza w 1849 r., ukazuje nam jutrzenkę nowoczesnej chemii.
Od tej chwili poczęto uważać związki orga
niczne za dające się porównywać z prostemi nieorganicznemi ciałami a wodór za pier
wiastek, dający się podstawić nietylko przez chlor lub jakiś metal, lecz również przez jak ą grupę organiczną lub rodnik. Osobi- j
ste wspomnienia moje sięgają tego okresu.
Liebig w Giessen, W oehler w Getyndze, Bun- sen w M arburgu, Dumas, W urtz, L aurent i G erhardt w Paryżu byli umysłami przodu- jącemi w chemii na kontynencie. U nas w kraju Graham, którego badania nad fosfo
ranami pozwoliły Liebigowi założyć teoryją kwasów wielozasadowych, pracował i uczył przy University College w Londynie, a W il- liamson pełen nowej nauki i poglądów fran
cuskiej pary chemików, właśnie został mia
nowany na opuszczoną ze śmiercią biednego ł ownesa katedrę chemii praktycznej przy tem samem kolegijum. W tym samym cza
sie Hofmann, w którym Liebig znalazł umysł swemu równy, ze względu na zapał do po
stępu nauki, założył u nas jednę z najpło
dniejszych szkół nauki, przenosząc do A n
glii sporą część ognia giesseńskiego. Na edynburskiem zebraniu naszego towarzy
stwa W illiamson odczytał rosprawę o wyni
kach poszukiwań swoich nad powstawaniem eteru, która nietylko, że zawierała rozwią
zanie ciekawej a dotychczas nierozwiązanej zagadki, lecz zarówno nadawała się do wy
warcia niezmiernie ważnego wpływu na ro
zwój naszych teoretycznych poglądów. Do
wiódł on bowiem naprzekór istniejącym podówczas zapatrywaniom, że eter zawiera dwa razy tyle węgla co alkohol i że z tego ostatniego powstaje nie wskutek prostego wydzielania pierwiastków wody, lecz przez zastąpienie wodoru etylem. F a k t ten zgo
dny z prawem Avogadra i Amperea o obję- tościach cząsteczkowych, przedstawionym mógł być jedynie w ten sposób, że cząsteczki wody składają się z dwu atomów wodoru i jednego tlenu i że przez zastąpienie jedne
go atomu wodoru przez etyl powstaje alko
hol, skoro zaś obadwa rodnikiem tym za
stąpimy, otrzymamy eter. Dalej W illiam
son wprowadził do chemii organicznej (na
stępnie przez G erhardta przyjęty) typ wo
dy, rozszerzył pojęcia nasze o podobień-
•stwic pomiędzy alkoholami i kwasami, za
znaczając, że te ostatnio również do typu wody sprowadzić się dają i przepowiedział konieczność istnienia ciał, znajdujących się w tym samym stosunku do kwasów, w j akim są etery do alkoholów; przepowiednia ta wkrót
ce potwierdzoną została (1852) przez od
krycie bezwodników przez Gerhardta. D al
sze wyniki, do zaznaczonych j uż, z szybko
ścią wciąż się przyłączały, składając się na budowę szkieletu teoretycznej chemii nowo
żytnej. Do takich zaliczyć należy jako naj
ważniejszy, przyjęcie skondensowanych ty
pów związków, utworzonych odpowiednio do podwójnego lub potrójnego typu cząste
czki wody; związane są z niemi imiona W il- liamsona i Odlinga. Przyłączają się do nich badania Brodiego nad wyższemi alkoholami, Berthelota nad gliceryną i W urtza nad dwuatomowemi alkoholami czyli glikolami.
W innym kierunku podjęte p r z e zHofmanna badania związków aminowych i amidowych otworzyły nowe pole, okazując, że częścio
wo lub całkowicie zastąpić można wodór w amonijaku przez inne pierwiastki lub ich grupy, przyczem typ nie traci charaktery
stycznych własności.
W roku 1852 zaznaczyć znowu nam wy
pada zarodki nowej teoryi, która miała za
276 W SZECHŚW IAT. N r 18.
jąć ważne stanowisko w postępie nauki, mia
nowicie teoryi wartościowości lub inaczej atomowości F ranklanda, któremu nową tę gałąź nauki zawdzięczamy. Dziwna rzecz, żeFrankland nie wykazał charakterystycznej cztero wartościowości węgla, jakkolw iek brał on pod uwagę symetryczne wiązanie w nie
organicznych związkach azotu, fosforu, ar
senu i antymonu i j akkolwiek dalej wskazał fakt nasycania siły łączącej przyciągają
cych się pierwiastków przez jednakow ą za
wsze liczbę pierwiastków. Dopiero w roku 1858 Couper wypowiedział teoryją cztero- wartościowości atomu węgla, którą w pomy
słowy sposób w tymże roku Kekułe umoty
wował, teoryją, której chemija organiczna bardziej, niż jakiejkolw iek innej zawdzięcza niezwykły postęp, ja k i w ostatnich dwudzie
stu latach zrobiła, postęp tak wielki, iż obe
cnie już niemożliwem byłoby najzupełniej dla jednostki zapanowanie n ad szczegółami i zaznajomienie się z ciągle wzrastającą ma
są faktów, przez pilnych pracow ników na tem polu zbieranych.
Kwestyja wartościowości pierwiastków jest jedną z tych, które od zaznaczonej da
ty dostarczyły chemikom wiele m ateryjału zarówno do dyskusyi j ak do prac doświadczal
nych. Czy to staniemy po stronie Kekulego, obstającego za niezmiennym charakterem wartościowości pierwiastków, czy też po stronie Franklanda, uważającego go za zmienny, dla większości chemików je s t ja- snem, że stałych i określonych przypuszczeń, na których teoryja ta zdawała się opierać, za pewne przyjmować nie należy. Jeżeli bo
wiem postęp w badaniach wykazał, że w wie
lu razach niemożebnem jest przyjęcie j e
dnej tylko wartościowości pierwiastku two
rzącego liczne związki, to z drugiej strony niemożna też uważać za słuszne innego za
patrywania, gdyż przypisując jakiemuś pier
wiastkowi tyle wartościowości ile związków z innemi on tworzy, wyrażamy poprostu, omawiając, to samo co opiewa stare prawo stosunków wielokrotnych Daltona.
Bądźcobądź zaznaczyć jesteśmy w stanie pewne ogólnie przyjęte wyniki. Przede
wszystkiem istnienie organicznych i nieor
ganicznych związków nienasyconych, ja k tlenek węgla z jednej strony, z drugiej kwas jabłkowy i cytrynowy. Po wtóre zależność
wartościowości pewnego pierwiastka nietyl
ko od natury innego, z którym pierwszy jest połączony, lecz jej stosunek do ciężaru ato
mowego drugiego składnika, którego jest funkcyją peryjodyczną.
T ak tedy pierwiastki grupy chlorowej są jednowartościowemi, skoro tworzą związki z pierwiastkami lub rodnikami elektrododa- tniemi, stają się jednak trój wartościowemi, pięciowartościowemi i siedmiowartościowe- mi, łącząc się z elektroujemnemi. Dalej pierwiastki grupy siarkowej są w pierwszym wypadku dwuwartościowemi, w drugim cztero wartościowemi lub sześcio wartościo
wemi. Peryjodyczność tej mianowicie wła
sności atomów wzrastania i opadania, oka
zuje się jasno w takim np. szeregu:
A g C l„ Cd Cl2, In Cl3, Sn Cl4, Sb I I 3, Te H 2, I H , a także w szeregach tlenków.
Trudności z przedmiotem tym połączone ocenimy na kilku przykładach: Czy wanad dlatego, żenajwyższyj ego związek chlorowy ma cztery atomy chloru, jest cztero warto
ściowym? Co mamy powiedzieć o warto
ściowości ołowiu, jeżeli jeden jego atom łą
czy z czterema metylami, tworząc gazowy związek, podczas gdy gęstość pary jego związku chlorowego wykazuje, że w jednej cząsteczce na atom metalu przypadają dwa atomy chloru? Lub, jakże utrzymywać mo
żna o nowćj metodzie, iż jest ona w stanic określić wartościowość wolframu, jeżeli jego sześciochlorek roskłada się w stanie gazowym a pięciochlorek jest najwyższym związkiem trw ałym w stanie gazowym? W ja k i sposób dalój mamy określić punkt, do którego pe
wne ciało je s t gazowem? Czterochlorek siarki np., jeden z najmniej trwałych związ
ków, daje się ulotnić przy wszystkich tem
peraturach poniżej-—22°, podczas gdy woda, jeden z najstalszych związków, jakie znamy, rospada się przy temperaturze topiącej się platyny na swoje składniki.
Jakkolw iek wiele wątpliwości pojawia się w szczególnych wypadkach, wobec powsze
chnego zastosowania praw a wartościowości zaprzeczyć się nie da wysokiej doniosłości ogólnych stosunków pierwiastków, które nauka o wartościowości pomogła na światło wyprowadzić, a które wykazują istnienie praw przyrody najogólniejszego znaczenia;
mam tu na myśli prawo peryjodyczności
N r 1 8 . WSZECHŚWIAT. 2 7 7
pierwiastków, nasamprzód przez Newlanda zarysowane a obecnie rozwinięte przez Lo- taryjusza Meyera i Mendelejewa. Na zasa
dzie tego, że własności chemiczne pierwia
stków są peryjodyczną funkcyją ich cięża
rów atomowych, czyli tego, że materyja na
biera podobnych własności, jeżeli ciężar atomowy pierwiastku wzrasta o taką samą, lub prawie taką samą liczbę, dochodzimy do klucza, który nam pozwala dotychczasowe
„disjecta membrą“ naszego gospodarstwa chemicznego doprowadzić do jakotako pra
wdopodobnego porządku, a to daje nam śro
dek wskazania familijnych podobieństw, pierwiastki te charakteryzujących. Możemy tu sobie, z uwagi na fakty, powinszować, mianowicie zaś tego, że wskutek no
wych badań Braunera, Nilsona i Pettersso- na pierwiastki telur i beryl, dwa do
tychczas nazewnątrz stające wyrazy, mogły być wprowadzone do szeregu, tak, iż obecnie ośm jedynie stanowi ważny wyjątek spomię
dzy 64 pierwiastków, a niewielu wątpi o tem, iż większe nieco staranie w tym wypadku plamę ciążącą na jego imieniu usunie. To prawo peryjodyczności na coś więcej nam jeszcze pozwala; albowiem tak, ja k astronom może przepowiedzieć z zakłóceń biegu zna
nych planet, istnienie innych, dotychczas nieznanych, chemik mógł, opierając się na tem prawie, przepowiedzieć fizyczne i che
miczne własności pewnych niedostających wyrazów w szeregach pierwiastków, ja k ekaglinu i ekaboru, które podówczas jeszcze nienarodzone, wkrótce jako gal i skand po
znane zostały. Strzedz się jednak musimy, ażeby powodzenie w kilku wypadkach nie zaślepiło nas wobec faktu, że dotychczas nie- znamy praw a przyrody, wyrażającego sto
sunek pomiędzy własnościami i wartością ciężarów atomowych pierwiastków, że nie
które ugrupowania nie polegają na pewnie wykazanem podobieństwie własności pier
wiastków i że tylko dlatego, iż wartości ich ciężarów atomowych przedstawiają pewne prawidłowości, ugrupowanie takie jest mo- żliwem. Dobrze więc uczynimy, że przyto
czymy tu słowa Lotaryjusza Meyera, pamię
tając w tym wypadku, zarówno ja k jem u po
dobnych w nauce, o niebespieczeństwie, w aforyzmie Bacona wyrażonem, „że duch cieszy się, wzbijając się do ogólnych pewni
ków, aby tam spokój znaleść, a jed n ak po krótkim tam pobycie, doświadczeniem po
gardzać zaczyna“ i pamiętając o tem, że prawny tylko związek hipotezy z doświad
czeniem zdolnym będzie do założenia syste
matycznej chemii nieorganicznej, niepotrze- bującój się obawiać porównania z porząd
kiem, panującym w organicznej gałęzi wie
dzy naszej. Dobrze też będzie przypomnieć tu o tem, że zawiłość składu nie jest jed y nym przywilejem związków węglowych i że zanim możliwem będzie usystematyzowanie chemii nieorganicznej, zmuszeni będziemy załatwić się nie z j ednym związkiem, o któ
rego budowie obecnie nic nie wiemy. Jako przykład wspomnę pięknie krystalizujące fosfomolibdeniany, świeżo przez W olcotta Gibbsa otrzymane, zawierające w cząsteczce setki atomów.
Wychodząc z teoryi cztero wartościowej natury atomu węgla, napotykamy pytania, nad któremi chemicy debatowali: 1) Czy cztery jednostki połączeniowe atomu węgla jednakow ą lub różną wartość posiadają.
2) Czy słusznem jest przyjęcie dwu warto
ściowego atomu węgla w t.z. związkach nie
nasyconych? Odpowiedź na pierwsze z nich, ulubiony temat Kolbego, znajdujemy w pra
wach izomerów, obecnie na pewnych zasa
dach postawionych, a od roku 1862, kiedy Schorlemmer dowiódł identyczności wodor
ków rodników alkoholowych, z samemi t. z.
rodnikami, rzec można, iż pytanie to zała
twione zostało; sam bowiem Lossen nawet przyznaje, że istnienie jego szczególnych pochodnych hidroksylijaku w inny sposób, niż przez przyjęcie różnicy pomiędzy poje- dyńczemi jednostkami połączeniowemi azo
tu objaśnionem być może; co się zaś tycze różnic przyjmowanych przez Schreinera po
między metylo-^etylo estrami kwasu węgla- nego wykazano, że wcale one nie istnieją.
Co do drugiego punktu równie pewną ma
my nań odpowiedź w fakcie utlenienia chlor- hidrynu etylenowego na kwas chloro-octo- wy, reakcyi, która nie da się wyjaśnić przez hipotezę istnienia dwuwartościowego atomu węgla w etylenie.
(dok. n ast )
2 7 8 WSZECHŚW IAT. N r 18.
U Ż Y T E C Z N O Ś Ć
WAPIENNYCH NABOJÓW
W G Ó R N I C T W I E .
p o d a ł K . I*.
W kamieniołomach, ja k również w kopal
niach węgla i wogóle w górnictwie używają dotąd do rozsadzania i rozkruszania skał i grubszych pokładów, przeważnie prochu i dynamitu, lecz te i tym podobne m ateryja
ły wybuchowe posiadają cały szereg nader ważnych niedogodności. P rz y zapaleniu ich bowiem raptownie wydzielają się wielkie objętości gazów o prężności tak wysoki ćj, że każdy wybuch sprawiać musi ogromne wstrząśnienia; odłamy więc rozmaitej wiel
kości, wylatując z siłą odpowiednią strzało
wi, spadają w dosyć znacznem oddaleniu od miejsca założenia naboju i narażają przezto robotników na ciągłe niebespieczeństwa.
Gwałtowne wstrząśnienia jednocześnie po
wodują tworzenie się szczelin w słupach i fi
larach, pozostawianych w celu podtrzymy
wania stropów; z tych samych przyczyn otwierają się też rospadliska w warstwach spodnich jeszcze nie wyzyskiwanych. W do
datku, gazy powstające ze wspomnianych na | wstępie materyjałów wybuchowych są mniej J lub więcej szkodliwe dla zdrow ia robotni
ków, a stają się nawet czynnikiem groźnym
W kopalniach głębokich, gdzie przew ietrza
nie jest zwykle niewystarczające, z powodu trudnych warunków.
Pom ij aj ąc niektóre inne, wprawdzie mniej
szej wagi ujemne strony prochu i dynamitu ja k np. niebespieczeństwo przechowywania większych zapasów i t. p. — bądźcobądź i tak ju ż dosyć poważnych względów zebrało się, ażeby skłonić specyjalistów do wyszukiwa
nia odpowiedniejszych środków, mianowicie zaś takich, któreby siłę swoję wyw ierały mniej błyskawicznie, że tak powiemy, gdyż tylko przy pow7olniejszem a jed n a k state- cznem działaniu, rozsadzanie może odbywrać się bez wstrząśnień. Pożądanem jest również, by środek mający zastąpić proch i dynamit nie wytwarzał gazów szkodliwych.
Materyjał odpowiadający przytoczonym
wymaganiom, zdaje się, znaleziono w wapnie niegaszonem i z wielkiem powodzeniem za
stosowano ju ż w kopalniach węgla Smitha i Moora w hrabstwie D erby *). Po kilko- krotnych nieszczęśliwych wypadkach z ro botnikami, spowodowanych, ja k utrzymywa
no niedosyć oględnemi strzałami, władze stanowczo wTzbroniły używanie prochu w wy
mienionych kopalniach; gdy więc robota rę
czna, posiłkująca się oskardami i drągami że- laznemi, okazała się zbyt drogą, właściciele kopalni, przeprowadziwszy szereg doświad
czeń z rozmaitemi innemi środkami wybu- chowemi, wybrali wreszcie naboje z wapna niegaszonego — osiągnięte bowiem wyniki były ze wszech m iar zadawalniające. Z ros- sadzonych zapomocą tych naboi pokładów nie rozlatyw ały się odłamy, robotnicy tedy nie potrzebowali uciekać w odległe zakąty i ukrywać się. W yrób zaś nabojów z wapna i sposób używania jest bardzo prosty.
Z możliwie najczystszych i dobrze wypa
lonych wrapniaków sporządzono cylindryczne wałeczki średnicy 62 mm i długości pierwo
tnej 175 mm; ciśnieniem wszakże po 40 ton z każdego końca cylindra zmniejsza się dłu
gość tę do 115 mm, poczem wałeczki obwija się grubszym papierem i naboje gotowe są do użycia.
Jakkolw iek w treściwcm sprawozdaniu o będącym w mowie przedmiocie, odczyta- nem w towarzystwie gieologów w Manche
ster, pominięte są sposoby przechowywania nabojów wapiennych — łatwo wszelako do
myślić się można, że wałeczki do chwili użycia powinny mieścić się w bardzo su-
j chych i dobrze przewietrzanych składach, ponieważ wapno niegaszone bardzo chciwie pochłania wilgoć i dwutlenek węgla. Nie- wąpliwie też skuteczniej działać będą na
boje świeże aniżeli odleżałe, choćby nawet w suchych przestrzeniach.
Otwory do zakładania nabojów wiercono mechanicznym lub ręcznym świdrem, głębo
kość zaś wiercenia zależała od twardości po
kładów; średnia głębokość otworów tych wynosiła 1 m, a wzajemna ich odległość około 1,25 m—do wy wiercenia j ednego otwo-
') N a le ż y d o r z ę d u m ie js c o w o śc i p o sia d a ją c y c h n a jb o g a tsz e z a g łę b ia w ę g la k a m ie n n e g o w A n g lii.
N r 18. W SZECHŚWIAT. 279 ru wystarczało 15—-20 minut. Na dnie ka
żdego otworu świdrowego umieszcza się na-o O Ł bój wapienny, u wylotu natomiast nasadzo
no rodzaj lejka z 6-ciu dziurkami, poczem otwór, podobnie ja k dla strzałów zwykłych, zabija się zatyczką. Wodę w końcu wpro
wadzano do naboju zapomocą ręcznych pompek.
Znane jest działanie wody na wapno nie
gaszone, czyli używając terminologii nauko
wej, na tlenek wapnia (Ca O): wytwarza się mianowicie wodan wapnia (Ca H 2 0 2) t. j.
wapno gaszone, przyczem objętość masy znacznie się powiększa i rozgrzewa się ona bardzo silnie, tem peratura bowiem dochodzi do 500° C. Otóż wałeczek wapienny roz
szerzając się niepomiernie i przenosząc ci
śnienie na otaczające go ścianki otworu świ
drowego, rozsadza i rozrywa spójność gru
bych pokładów; taki przebieg uważać należy jako początkującą i główną akcyją nabojów wapiennych, sądzimy atoli, że oprócz tego, w dalszym ciągu, z nadmiaru wody niepo- chłoniętej przez tlenek wapnia, powstaje wobec tak podwyższonej tem peratury para wodna wysokiej prężności, mogąca równo- ległem działaniem przyczynić się do wzma
gania siły rozsadzającej.
Obawiano się też pierwotnie, ażeby ciepło wytwarzające się przy łączeniu wody z tlen
kiem wapnia, nie stało się przyczyną za
palania i wybuchu gazów niemal zawsze w kopalniach węgla kamiennego nagroma
dzających się. Po przeprowadzeniu w tym kierunku specyjalnych doświadczeń, obawy okazały się płonnemi.
M ożnajuż dzisiaj powiedzieć, że osiągnięte dotychczas wyniki zalecają naboje wapienne do szerszego zastosowania i rospowszechnie- nia w górnictwie, zwłaszcza w kopalniach węgla kamiennego. Zaznaczyliśmy poprze
dnio, a tu powtórnie podkreślamy, jako wsku
tek wstrząśnień towarzyszących strzałom z na
bojów dynamitowych lub prochowych otwie
rają się rospadliny częstokroć dosyć głębo
kie; z tych więc szczelin, najczęściej z dol
nych warstw węgla wydobywają się nagle węglowodory, przeważnie gaz błotny (C H 4), dalsze wstrząśnienia ułatwiają mięszanie się węglowodorów z powietrzem i przygotowa- ; ny tedy jest niszczący żywioł, śmiertelnym dreszczem przejmujący górników i znany
im pod mianem piorunujących wyziewów lub gazów (Schlageńde W etter, Firedamp);
w takim stanie najmniejsza nieprzezorność z ogniem pociąga ża sobą przerażające kata
strofy, w rodzaju tych, jakie ostatnio wyda
rzyły się w kopalniach K arw ina i Dąbrowa w pobliżuFrysztatu na Szląskuaustryjackim i w kopalni Sw. Jan około Saarbrucken.
W prawdzie przyczyna tych katastrof nie jest wyświetlona dotąd i zapewne nigdy już nie da się stanowczo dociec, lecz bodaj czy"
nie najbliżej prawdy są ci, którzy w dyna
micie głównie szukają rozwiązania smutnej zagadki.
p o d a ł Z n .
(C ią g d a lsz y ).
Wyliczając części składowe krwi, szcze
gólny nacisk położyliśmy na znaczenie, ja kie pomiędzy niemi przypada w udziale czer
wonym ciałkom. Im to właśnie przypisać należy, że krew zarówno w fizyjologicznych ja k i chemicznych względach nie może być uważana za płyn wodnisty, pomimo ilościo
wej przewagi zawartej w niej wody. Fizy- jologija w rzeczy samej zapatruje się na krew, jako na tkankę, chemija zaś musi na czele pytań, odnoszących się do krwi, posta
wić kwestyją znajomości składu ciałek czer
wonych.
Jeżeli oddzielimy ciałka czerwone od in
nych części składowych krwi sposobem po
przednio wskazanym, to stosunek ich ilości do całej masy krw i wyrazi się przez liczby różne dla różnych zwierząt, ale mniej wię
cej bliskie stosunku 1:3. Zebrane oso
bno ciałka te zawierają jeszcze w sobie wie
le wody, która może im być odebrana przez bardzo ostrożne suszenie przy niskiej tempe
raturze, przyczem znowu bezwodna pozo
stałość wynosić będzie około '/3 całości. T a sucha pozostałość, zabarwiona na kolor cie
mno-czerwony, przedstawia własności ogól
ne ciał białkowatych, ale przy bliższym roz
2 8 0 WSZECHŚW IAT. N r 18.
biorze okazuje się jeszcze złożoną, z kilku rozmaitych materyj. Przez odpowiednie po
stępowanie możemy j ą rozdzielić na hema- tokrystalinę, globulinę, materyje tak z w.
ekstraktowe, lecytynę, cholesterynę i w re
szcie związki nieorganiczne. Rzecz prosta, przytoczony skład odpowiada normalnej krw i zdrowego zwierzęcia.
Żeby jaknajprędzej dojść do rzeczy naj
ważniejszych, załatwijm y się naprzód z temi częściami składowemi, które dla chemiczne- go poglądu na znaczenie krw i są najmniej ważne. Tak, globulina, ciało białkowate, mało dotychczas zbadane, jest uważana za część kształtowniczą ciałka krwi, ponieważ po usunięciu wszystkich innycb części skła
dowych zatrzym uje jego postać. Jest ona bezbarwna i w organizmie dosyć rospo- wszechniona: wchodzi naprzykład do składu soczewki i ciała szklistego oka. Ilość glo
buliny w suchem ciałku czerwonem ze krw i ludzkiej wynosi około 1/io 11 a wagę. Co do materyj ekstraktowych, to o nich mniój j e szcze powiedzieć można. Sama nazwa, używa
na dla ciał o składzie mało znanym, nietrw a
łych, trudnych do badania, pospolicie w us
tach chemika ma znaczenie bardzo zbliżone do wyznania małój albo żadnej ich znajomo
ści. Takich materyj suche ciałko czerwone zawiera około 0,003 swej wagi. Związki nieorganiczne, których ilość może wynosić około 0,009, są to związki potasu, sodu i ma
gnezu z chlorem i kwasem fosfornym. N a
koniec lecytyna i cholesteryna, związki sto
sunkowo proste i doskonale zbadane, są b a r
dzo zajmujące dla fizyjologii i ich obecność w ciałkach krw i może być w tej nauce obszernie wyzyskana, dla nas jednakże zna
czenia w tój chwili nie mają. Ilość lecyty
ny do 0,0075 a cholesteryny do 0,01 w su
chem ciałku czerwonem dochodzić może.
Użyty powyżej wyraz liematokrystalina nie je s t ścisłym terminem naukowym. W rze
czy samej z krw i rozmaitych zwierząt przy
gotowane próbki hem atokrystaliny różnią się między sobą w wielu własnościach i na
wet, o ile się zdaje, w składzie chemicznym.
Żeby dać pojęcie o tym składzie przytoczy
my cyfry, otrzymane przez prof. Hoppe-Sey- lera przy rozbiorze hem atokrystaliny z krw i psiej, w której uczony ten znalazł (przecię
tnie z wielu doświadczeń): węgla 53,85%,
wodoru 7,32%, azotu 16,17%, tlenu 21,84%, żelaza 0,43%, siarki 0,39%. Skład hemato
krystaliny ze krw i innych zwierząt jest b ar
dzo bliski, ale nie identyczny, a wahaniom jego odpowiadają pewne różnice we własno
ściach fizycznych. Tak np. jedne zwierzęta dają hematokrystalinę łatwiej, inne — tru dniej rospuszczalną w wodzie; jedne odmia
ny tego ciała krystalizują się z łatwością, inne •—■ tylko z największym trudem; nako
niec postać kryształów hematokrystaliny z różnych otrzymanej zwierząt jest rozmai
ta. Niemniój jednak wszystkie te odmiany m ają nadzwyczaj ważną wspólną cechę j e dnakowego działania na światło.
Nasycony rostwór wodny hematokrystali
ny jakiegokolw iek pochodzenia, przepuszcza wszystkie części widma słonecznego, oprócz promieni znajdujących się pomiędzy liniją A i okolicą widma między linijami C i D, bliżej tej ostatniej. W miarę roscieńczenia takiego rostworu, na tem ciemnem polu uka
zują się stopniowo miejsca jasne, ale nawet przy nadzwyczaj znacznem roscieńczeniu pozostają dwa ciemne prążki, pomiędzy lini
jam i D i E położone i w najwyższym stopniu charakterystyczne. W arstw a rostworu na 1 cm gruba, a wzięta z cieczy, którą przygo
towano przez rospuszczenie 1 g hematokry
staliny w 10 l wody, jeszcze daje takie wi
dmo pochłonięcia jaknaj wyraźni ój. Mimo
chodem zwracam tu uwagę, że ta własność jest najdzielniejszym środkiem odkrycia krwi i w praktyce sądowo-chemicznój bywa stosowana do rostrzygnięcia, czy dane pla
my pochodzą od krw i czy też oel j a ki ej innej materyi barwiącej.
Poprzednio ju ż zwracaliśmy uwagę na nienorm alną rospuszczalność tlenu we krwi.
Teraz, kiedy już znamy hematokrystalinę, możemy bliżej zapoznać się z tym faktem, gdyż ona to właśnie jest jego bespośrednią przyczyną. liem atokrystalina zarówno w po
staci kryształów, j ak i w rostworze wodnym, umieszczona w próżni wydziela tlen. Zoba
czymy później jeszcze, że liematokrystalina łatwo się zmienia i że nie wszystkie produkty jćj przemian mają zdolność łączenia się z tlenem; stąd to zapewne pochodzi, że przy doświadczeniach nad ilością tlenu, wydzie
lonego w próżni, otrzymywano liczby dość rozmaite. W każdym razie z poszukiwań
N r 18. WSZECHŚWIAT. 281 Hiifnera, Hoppe-Seylera, a szczególniej Dyb-
kowskiego wypada, że 100 g hematokrystali- ny wydziela ilość tlenu bliską 0,24 g. W po
dobny sposób, ja k próżnia, działa na hema- tokrystalinę strumień odmiennego od tle
nu gazu — można więc tlen z niój wydalić całkowicie, przepuszczając naprzykład wo
dór ponad jej kryształami, albo przez jej rostwory. P rzy tem jednak spostrzedz mo
żemy, że jedne gazy ograniczają się w swo- jem działaniu do usunięcia tlenu, a do takich należą np. wodor i azot, gdy tymczasem inne, ja k tlenek węgla, cyjanowodór i ace
tylen nietylko tlen usuwają, lecz także miej- sce j ego same zaj muj ą, łącząc się z hemato- krystaliną w równie nietrwały sposób, a je szcze inne, ja k np. siarkowodór, działają sil
niej i wywołują bardzo znaczne zmiany w składzie hematokrystaliny.
Hematokrystalina, pozbawiona tlenu, na- pozór niewiele się zmienia, traci jednak wła
sność krystalizacyi i w przyrządzie widmo
wym okazuje inne zjawiska. Nasycony jój rostwór daje ciemne pole przechodzące za linij ą D ku C, a za to niedochodzące do linii E , gdy bardzo słabe rostwory dają jeden tylko ciemny prążek, leżący prawie na poło
wie odległości między prążkami niepozba- wionej tlenu hematokrystaliny.
Na zasadzie tych odmiennych sposobów za
chowania się, musimy uważać hematokrysta- linę odtlenioną za materyją zupełnie różną od nieodtlenionej, dla łatwiejszego zaś ory- jentow ania się najlepiej będzie, jeżeli razem z Hoppe-Seylerem nadamy tym dwum cia
łom odmienne nazwiska. Normalną, nieod- tlenioną hematokrystalinę, nazywa ten uczo
ny tlenohemoglobiną, odtlenionej zaś daje nazwę hemoglobiny.
Krew tętnicza wszystkich zwierząt kręgo
wych zawiera w sobie tlenohemoglobinę; co do zwierząt niższych, wiadomo, że krew ich różni się w barwie, jednak i tu tlenohemo- | globina była znajdowana w mięśniach i ró- j
żnych tkankach. W e krwi żylnej tlenohe- moglobina ustępuje miejsca, przynajmniej częściowo hemoglobinie. Hemoglobina krwi żylnej jest zapewne połączona z dwutlen
kiem węgla; tak przynaj mniej sądzićby mo
żna z wielu doświadczeń, przy których wy
dzielając dwutlenek węgla, przekonano się, że ze krwi tętniczej wydobywa się on bar
dzo łatwo i w całości, gdy z żylnej część tyl
ko tego gazu wydalić łatwo, kiedy część in
na uporczywie bywa zatrzymywana.
Jeżeli teraz, mając ciągle w pamięci to wszystko, co dotąd o krwi powiedziano, ze
chcemy sobie objaśnić chemiczne jej zna
czenie w organizmie, to określenia nasze formułować się będą ja k następuje: Krew, czyli ściślój — hematokrystalina jest pośre
dnikiem w sprawie utleniania. Komórka, stanowiąca ostateczny element organizowa
ny, jest w każdym razie istotą, w chemi
cznym względzie bardzo jeszcze skompliko
waną, ponieważ składa się z ciał białkowa
tych i mnóstwa innych złożonych związków chemicznych. Wszystkie te związki, jako główną część składową zawierają węgiel, a obok niego wodór, skombinowane z inne- mi pierwiastkami. Kiedy komórka pracuje, to siła, do wykonania pracy potrzebna, po
wstaje na rachunek przemian chemicznych owych związków, które z natury swojej są do przemian bardzo skłonne, chemicznie bardzo ruchliwe. W ogólnym zarysie prze
miany te można sobie przedstawić jako upro
szczenie składu chemicznego związków sta
nowiących komórkę. Ale produkty upro
szczenia, zostając w miejscu, gdzie po
wstały, zawadzają, ponieważ w dalszym ciągu do pracy we wskazanem wyżej zna
czeniu są niezdatne. Należy je usunąć—
lecz w tej postaci, ja k wytworzyły się w ko
mórce, produkty uproszczenia są i do usu
nięcia trudne. Są one wistocie albo nierospu- szczalne w wodzie, albo jako ciała koloidal
ne przez błony komórek wydostać się nie mogą, albo liczne jeszcze inne okoliczności przeszkadzają ich usunięciu. K rew w obie
gu swoim obmywa każdą komórkę organi
zmu, a tlen tlenohemoglobiny działa na pro
dukty uproszczenia i spala je. Rezultatem spalenia wszelkich związków węglowych jest dwutlenek węgla, który łączy się z he
moglobiną i razem z nią we krwi żylnej udaje się do organów oddychania. Rostwór danego gazu, albo taki nietrwały jego zwią
zek, ja k związki we krwi zawarte, umie
szczone w atmosferze gazu innego zachowują się tak ja k w próżni. Ponieważ cienkie bło
ny nie stanowią zapory dla swobodnego ru-
2 8 2 WSZECHŚW IAT. N r 1 8 .
cliu gazów, przeto dwutlenek węgla połączo
ny z hemoglobiną, czy wogóle zawarty we krwi, doszedłszy do organów oddycha
nia, znajdzie się w takich warunkach, jak - gdyby był umieszczony w próżni. W ydziela się przeto do wnętrza tych organów a jego miejsce zajmuje tlen, przeprowadzając he
moglobinę w tlenohemoglobinę.
Tak więc zabarwionej materyi białkowej, stanowiącój główną część składową czerwo
nych ciałek krwi, przypada w udziale naj
ważniejsze znaczenie w podstawowej dla ży
cia sprawie oddychania. Własności tej ma
teryi są niezwykłe, a od ich dokładnego zro
zumienia zależy ścisłe poznanie chemicznej strony odżywiania. Chcąc jednak zbadać te własności, trzeba z samą hematokrystali- ną zapoznać się bliżej, aniżeli zdążyliśmy uczynić to dotychczas.
(Dok. nast.)
P O R Z E G Z E K O N G O
przez Dra Nadmorskiego.
V.
S p ła w n o ść K onga, ziem ia, k lim a t, flora i fau n a je g o p o rzecza .
Z zachodu zamyka A frykę środkową pa
smo gór, ciągnących się wzdłuż wybrzeża Dolnój Gwinei, którym w ypraw a niemiecka do Loango nadała nazwę Zachodnio-Afry- kańskich Gór Łupkowych, ponieważ skła
dają się głównie z łupku. Najwyższe wierz- chołki tych gór dochodzą ledwo do 1000 metrów, mimo to zamykają one szczelnie wnętrze A fryki od Oceanu, ponieważ niema pomiędzy niemi dolin poprzecznych i wąwo
zów. Są wprawdzie gęsto porozrywane, ale tylko kotlinam i i wysokiemijaram io stro
mych ścianach, dających ledwo miejsce są
czącemu się na dnie przepaści strumykowi.
Jedyne przejścia przez Góry Łupkowe znaj
dują się w dolinach wyżłobionych przez wię
ksze rzeki, jednakże z rzek tych tylko Kon- , go przerzyna je w całój szerokości, inne ja k I
Ogowe, Kuilu, Loge mają swe źródla na stokach zachodnich. Kongo jest zatem je dyną drogą, którąby dotrzeć można do wnę
trza Afryki, gdyby, niestety, i ta jedyna dro
ga, właśnie na całej przestrzeni, w której przerywa Góry Łupkowe dla żeglugi nie by
ła niezdatną. Rzut oka na kartę, jak ą poda
liśmy w N-rze 9 „Wszechświata," wykaże, że niedaleko od ujścia zaczynają się na Kon
gu wodospady i katarakty, które w znacznej liczbie powtarzają się aż do Bagnisk Stan
leya. Dopiero powyżej Bagnisk Kongo sta
je się szerokim i spławnym, ale tam także można ju ż odbywać komunikacyją po lądzie, bo Góry Łupkowe tam się kończą, a zaczy
nają obszerne równiny.
W odospady Konga nie są zbyt wysokie, spad jego wynosi bowiem od Bagnisk Stan
leya do Fetishrocka poniżej Bomy, t. j. na przestrzeni 426 kilometrów—258 metry, czyli 1:1686, a w samych Górach Łupkowych znajdujesię 20 większych wodospadów. Naj
wyższy z nich przy Isangila ma tylko 5 me
trów, lecz dla żeglugi już i takie wodospa
dy tworzą nieprzebyte zapory.
Kongo wzbiera dwa razy do roku, w koń
cu G rudnia i Czerwca i to 5 metrów nad najniższy stan wody podczas suszy; w czasie wylewu większa część porohów znika i rze
ka przedstawia równiejszą powierzchnię, ale wtedy prąd jój pędzi z tem większą szybko
ścią i jest dla statków tem niebespieczniej- szym. Szerokość Konga w Górach Łupko
wych wynosi w przecięciu 700 metrów, naj
mniejsza tylko 500, największa dochodzi do 2000. Głębokości jego tam, gdzie ona jest największą, t. j. w zwężeniach rzeki, dla sil
nych prądów wymierzyć niepodobna, ale musi ona być bardzo znaczna, bo w pobliżu ujścia, gdzie koryto znacznie się rosszerza, mierzono zagłębienia do 900 stóp. Zresztą nawet nad samem ujściem, żegluga w górę rzeki musi walczyć z prądem, który jest tak silnym, iż przypływ oceanu, który innemi rzekami wchodzi na kilka mil w kraj, cofa
jąc upływ rzeki, prądów Konga powstrzy
mać nie jest w stanie, ocean pcha więc swoje wody na dnie rzeki, a górą płyną nurty Konga niewstrzymanym pędem. Ma
sy wody, które Kongo rzuca do oceanu, są prawdopodobnie po Amazonce najwię
ksze ze wszystkich rzek; dla lepszego ich
N r 18. W SZECHŚW IAT. 283 uwydatnienia zamieszczamy następujące
liczby. W oda Konga zatrzymuje jeszcze 14 mil gieograficznycli od brzegu swój smak słodki, brudny jej kolor rospoznać można 40 mil w oceanie, prądy zaś skonstatowano 300 mil od ujścia.
Powiedzieliśmy już, że przed Bagniskami j Stanleya, Kongo jest spławnym dla wię- J kszych nawet parowców, głównem więc za
daniem nowego państwa nadkongowego bę
dzie utorowanie drogi pomiędzy średnią czę- j
ścią rzeki i jej ujściem. Zaprojektowano | w tym celu kolej żelazną po lewym brzegu Konga i są widoki, że wkrótce rozpoczną się przygotowania, aby ten projekt urzeczywi
stnić. Będzie to zadanie bardzo trudne do wykonania, bo ja k twierdzi Pechuel-Loesche, który Góry Łupkowe nad Kongiem zbadał, będzie musiała kolej taka przechodzić w po
przek przez liczne pasma gór i ponad liczne- mi wąwozami, sama bowiem dolina Konga jest często tak wąska, że nawet dla torów
kolei niema miejsca.
Co do klim atu w krajach nadkongowych, I trzeba odróżnić trzy regijony: nadbrzeżny sięgający od oceanu aż do Gór Łupkowych, górski w owych górach i regijon płaszczyzn A fryki środkowej. Dotąd tylko regijon nad
brzeżny został systematycznie zbadany, o in
nych mamy tylko urywkowe dane. Rok w regijonie nadbrzeżnym ma tylko dwie po
ry: chłodną, czyli mglistą i ciepłą, czyli dżdżystą. P o ra mglista rospoczyna się z po
suwaniem się słońca na północ w końcu Ma
ja i trw a do końca Sierpnia; w tym czasie I zasłaniają szare obłoki całemi dniami świa- j
tło słoneczne, co poranek unoszą się z miejsc mokrych gęste mgły, które na dzień opada- j ją i zraszają obficie ziemię. Najzimniejsze J
miesiące są Czerwiec i Lipiec, średnia tem
peratura dzienna Avynosi wtedy 20° C. Ta zima afrykańska ma dużo podobieństwa do I naszej jesieni.
P o ra gorąca ma dwa peryjody deszczowe: ! mniejszy trwający w Październiku i Listo- j padzie i większy od Lutego do Maja; pomię- J dzy temi peryjodami deszczowemi trw a kró
tka susza. Ilość spadającego deszczu zdaje się podlegać nad Kongiem większej zmianie, j niż u nas, bo bywają lata, w których deszcz prawie wcale nie pada; skutkiem tego nastę- |
puje ogólny głód, gdyż murzyni nie zbiera
ją żywności na zapas.
Regijon górski ma mniej opadów niż nad
brzeżny, w regijonie płaszczyzn środkowych spada natomiast bardzo dużo deszczu, który rozdziela się nie na peryjody, lecz na cały rok. W regijonie nadbrzeżnym dochodzi tem peratura letnia do 59° C. w powietrzu, a do 82° C. na rospalonym piasku; w regijo
nie środkowym ma termomotr wskazywać średnią temperaturę ranną w południe 24,4°
R., o drugiej zrana 12,4° R. Ale Stanley nie mógł podczas podróży swej robić syste
matycznych obserwacyj meteorologicznych.
Ziemię równin środkowych opisuje Stan
ley jak o nadzwyczaj żyzną i mogącą produ
kować niezmierne ilości gumy, trzciny cu
krowej, bawełny, kawy i t. p., klimat zaś uważa za tak samo zdrowy, ja k żyzne pre- ryje Ameryki zachodniej. W prost przeci
wnego zdania jest D r Max Buchner, który będąc sam lekarzem, najlepiej może ocenić znajome mu z wielu okolic stosunki afry
kańskie, wyraża się o nich w następujący sposób: „Często wypowiadano zdanie, żc A fryka środkowa jest krajem zdrowym, ale dotąd nikt tego jeszcze nie udowodnił.
W głębi Afryki aż do 16° szer. połud. niema I prawdopodobnie ani jednego kwadratowego kilometra ziemi, któryby wolnym był od
| grzybków malaryi. Jestem i ja wpra
wdzie tego zdania, chociaż wystarczających dowodów na to przytoczyć nie umiem, że grzybki te w środku nie działają tak inten- zywnie, ja k na wybrzeżu, stąd widocznie lu
dność w środku jest gęstszą niż nad ocea
nem,“ (Yerhandlungen des H I deutschen Geographentages; str. 41-—42). Inny lekarz niemiecki, który dłuższy czas przebywał w okolicy jezior równikowych, wypowiedział niedawno zdanie, które pewnie najlepiej ma
luje zdrowotny stan Afryki zwrotnikowej.
Tam, powiada on, gdzie w Afryce są pusty
nie, klimat nie szkodzi europejczykom, ale gdzie ziemia urodzajna i bujną wydaje ro
ślinność, panuje klimat zabójczy.
Główną chorobą, której nietylko każdy Europejczyk, ale i krajowcy bardzo często podlegają, są różnego rodzaju febry. Uży
wano przeciw nim ze skutkiem chininy, pró
bowano nawet używać małych dawek jako środka prezerwatywnego, ale okazało się, że-