• Nie Znaleziono Wyników

Poemat o mieście Lublinie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Poemat o mieście Lublinie"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

JÓZEF CZECHOWICZ

POEMAT O MIEŚCIE LUBLINIE

LUBLIN 2007

(2)

Poemat o mieście Lublinie

(3)

JÓZEF CZECHOWICZ

POEMAT O MIEŚCIE LUBLINIE

104 u r o d z i n y P o e t y

15 marca 1903 — 15 marca 2007

OŚRODEK

„BRAMA GRODZKA — TEATR NN"

WOJEWÓDZKI OŚRODEK KULTURY LUBLIN 2007

(4)

Na wieży furgotał blaszany kogucik na drugiej — zegar nucił.

M u r fal i chmur popękał w złote okienka:

gwiazdy, lampy.

Lublin nad łqkq przysiadł.

Sam był — i cisza.

Dokoła

pagórów koła,

dymiqca czarnoziemu połać.

Mgły nad sadami czarnemi.

Znad łqki mgły.

Zamknęły się oczy ziemi powiekami z mgły.

(5)

W e mgle nie słychać k r o j ó w , k t ó r e zbliżają w ę d r o w c a ku miastu rodzinnemu Ścieżyny pol- ne pęcznieją, nabrzmiewają w drogi, a te znów rozlewają się szeroko w ś r ó d falistych pól.

Szosa się toczy. Z r y w a j ą c y się wiatr szumi w kłosach. Północ niedaleko, a jeszcze ktoś w o d ę ze studni ciqgnie. Ż u r a w słychać. Jesz- cze wiejsko tu. Jeszcze wiejsko. Księżyc goni w ś r ó d chmur. M g ł a rzednie. W ę d r o w c z e , oto już kręte uliczki starego przedmieścia, Wie- niawy. Dawniej, gdy winnice opinały te w z g ó - rza, nazywano je: W i n i a w a . Idąc dziś mię- dzy cieniami ruder i zapadłych w ziemię do- mostw myślisz, w ę d r o w c z e , o tym tylko, że miasto kochane już cię ogarnia i tuli.

(6)

Ciemniej.

Pagóry, zagaje, podłęża

nie sypiq się wiankami na oczy.

Ciemniej.

Z nieb czeluści otwartej na ścieżaj biegnq ciche niedźwiedzie nocy.

Nad ulicami, rzędem, czarne, kosmate,

będq się tarzać po domach do chwili, gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.

Świat ku światłu przechyli.

Blachy dachów dudnią bębnem.

W dół, w górę, nierówno się kładzie perłowy lampas:

w prostopadłej gromadzie przedmieścia lampy.

Przeciw niedźwiedziom to mało!

Gną się, kucają domki, zajazdy, bożnice pod mroku cichego łapą.

Ach! Trzasnęłyby niskie pułapy!...

...ale już zajaśniało.

Pejzaż: Wieniawa z księżycem.

(7)

t

W ę d r o w c z e , masz towarzysza. Księżyc w pełni, srebrny, daleki pójdzie odtqd za t w o i m i kro- kami. Powiedzie cię do miasta umarłych, gdzie twoi bliscy leżą pod głazami i darnią. O s r e b - rzy ci stare kamienice w rynku, widma ukaże w kościele na Z a m k u , wreszcie z n o w u cię w po- la w y w i e d z i e przez ulicę Szeroką, przez Ka- linowszczyznę i C z w a r t e k .

To jest księżyc, towarzysz. Niech sobie poeci m ó w i ą : tarcza, gołqb srebrny, korab nadziem- ski. Dla ciebie to jest po prostu księżyc. Może nawet księżyc z Twardowskim, może ze Świę- tym Jerzym. Bo przecież świecił taki sam nad ulicq, gdy matka opowiadała ośmioletniemu:

Święty Jerzy t a m ze smokiem walczy. Bo prze- cież to tu było w tym mieście, do którego wra- casz, jak syn m a r n o t r a w n y .

W i a t r , z n o w u wiatr się p o d r y w a . O b a j , on i księ- życ, ku c m e n t a r z o w i idą. D o ojców. A wiatr głosy jakieś przynosi od wieżyc miasta.

(8)

Zegary, twarze nocy niewesołe, hasło podajq: pół — noc, pół — noc...

Dołem

place konopne, lniane,

ulice — długie mroku czółna, lamp łańcuchami spętane.

U krańca Lublina czworokqt czarny szumem poemat wiatrów skanduje.

Klony, brzeziny, kasztany, tuje obsiadły wyspę umarłych.

Aleje głuche m a m r o c ą nocq, jak rynny.

Blask blady gwiazdy samotnej opiera się o cień, o bluszcz, żałobny barwinek,

paprocie.

Krzyże z marmuru, anioły brqzowe srogo stanęły na piersiach trumien.

Pieje kogut.

Napisy z bramy cmentarza w pamięci za- karbuj, zatnij: „Oto teraz w prochu zasnę — z prochu wstanę w dzień ostatni"...

(9)

t

N a p o j o n y smutkiem, zamyślony i o świecie nie- wiedzqcy idzie w ę d r o w i e c miastem. A ono głu- che. W głównej ulicy tu i ówdzie r o z m o w a spóźnionych przechodniów, tu i ówdzie brama

zamykana trzaśnie.

K r o k i jego spadają na kamienny bruk, mecha- niczne, nieważne. A przecież idzie wśród do- brze mu znanych m u r ó w . W blasku latarni w z r o k zadumanego mógłby odczytywać napisy na sklepach. W tym, narożnym, kupiono mu t r ą b k ę dziecinną, gdy był maleńki. Przy tam- tym żegnał się z matką i siostrą, wyruszając na front. A oto i dom, w którym przeżył chwi- le najłagodniejsze. N a drugim piętrze okno jest otwarte. Ktoś na pianinie gra.

A teraz ciemność. To nie księżyc skrył się w obłokach. To o g a r n ą ł cię, w ę d r o w c z e , m r o k Bramy Krakowskiej. Z b u d ź się, zbudź, patrz dokoła I Z a chwilę wejdziesz na rynek.

(10)

Kamienie, kamienice, ściany ciemne, pochyłe.

Księżyc po stromym dachu toczy się, jest nisko.

Zaczekaj. Zaczekajmy chwilę — jak perła

upadnie w rynku miskę — miska zabrzęknie.

W płowej nocy,

po kqtach nisz głębokich po bram futrynach i okien załamany,

bez mocy,

cień fiołkowy uklęknie.

Gwiazdy żółte, które lipcowy żar ściął, lecą — k u r z a w ą — lecą,

firmament w złote smugi marszczą, za Trybunałem

na ślepych szybach świecą cichym wystrzałem.

Noc letnia czeka cierpliwie, czy księżyc spłynie, zabrzęknie, czy zejdzie ulicq Grodzkq w dół.

On się srebrliwie rozpływa w rosie porannej, w zapachu ziół Jak pięknie I

(11)

Oto wiersz:

Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.

Niebo fioletem szeleści.

Wiatr — już nie wiatr — uśmiech.

Z ulicy Dominikańskiej śpiew chóru, dziewczęta chwalq Marię.

Z Archidiakońskiej do wtóru samotnych skrzypiec arie.

Domów muzyczne milczenie złączone z tęczy łukiem na czoło k o ś c i o ł a promieniem opada, jak pukiel.

A teraz ktoś ciszę napiął, bije w nią pięścią ze spiżu.

Dzwon wieczorny mocą metalu kapiąc

zaczyna grać pod kościelnym krzyżem:

raz — i dwa — i trzy

(12)

W ę d r o w c z e , nic tylko księżyc i domy, wiatr i kościoły, gwiazdy i doły ulic. Idziesz, idziesz, jeszcze jedną mijasz bramę, pniesz się w g ó r ę zaułkami podzamcza, stajesz przed niskim łukiem. Łuk jest w kratach, a nad nim błyszczą liktorskie rózgi i topory. Minąłeś kraty, dzie- dzińce z a m k o w e , przeszedłeś u stóp baszty księcia Daniela.

Jesteś w z a m k o w e j kaplicy. Klęknij. Skarbiec to i serce Lublina, miasta Jagiellońskiego.

(13)

t

W kościoła oknie na płask

błysnął wodą stojącą księżyca blask.

W ciemnym wnętrzu jest smuga białawego szkliwa.

Nie wiadomo jak taka barwa się nazywa.

Chodzi, chodzi w ciemnościach ruchomy światła korytarz,

jakby noc palcem srebrnym wodziła niebieska po gotyckich łuków smukłości,

po freskach.

Dziecko tak palcem wodzi po książce, gdy czyta...

Tu skały malowane są tronem Dziewicy, gdzie indziej zaś podwójny Chrystus

ciemnolicy w dwa kielichy odmierza wino.

Święci z pustelni, Mario surowa, kwiaty kapiące z wnęk, odrzwi, nisz, archaniele pancerzem jasny — o czym

w promieniu śnisz?

Jakie apokalipsy śnią się smokom, orłom?

Żadna trąba nie woła.

Księżyc palce swe cofa w mroku kościoła.

Za szybą migoce Orion.

(14)

Były czary i dziwy. Minęły, zrobiło się codzien- nie, powszednio. Tylko ten księżyc...

Chyba czas już na ciebie. Trzeba zejść ulicq Z a m k o w ą w m r o k zaułków, potem wynurzyć się z ciemności na ulicy Szerokiej, która napraw- dę jest szeroka. A stqd, przez uśpione przed- mieście, nogi same poniosq cię, nocny w ę d r o w - cze, w daleki świat. Porzucisz mury dobrze ci znane z czasów, gdyś biegał tu za drewnia- nym kółeczkiem, z czasów, gdy zachwycony- mi oczyma patrzyłeś na tłumne procesje Bo- żego Ciała, gdy każda noc wigilijna była bar- dziej srebrna niż w bajkach.

A t e r a z ?

Ludzi tamtych już nie ma, ni czasu tamtego.

Ale, w ę d r o w c z e , cień towarzyszy ci, jak za- wsze i noc jest ulana ze srebra poświaty.

Opuśćże to miasto z pogodq w sercu, tak, jak je witałeś.

(15)

Chorągiewka na dachu śpiewa, bladej gwiazdy wypełza pająk.

Latarnie w czarnych drzewach, kołyszących się mrugają.

Ciepła woń płynie z piekarń, a cisza z zamkniętych bram.

Gdyby pies na dalekim przedmieściu nie szczekał, byłbyś — jak nigdy — sam.

Sam, może jeszcze z rzeczułką, której nie słychać,

choć w taką jasną noc z lazuru i ona — niebios kochanka — od zmierzchu aż do ranka na pewno wzdycha

wśród murów...

(16)

Dobranoc miasto stare, dobranoc. D r o g i białe wychodzą stąd na północ, zwężają się w ście- żyny, ścieżyny rozlewają się w drobne strużki steczek. W ę d r o w i e c jest już tylko ciemnym punkcikiem na jednej z nich.

Zniknął za wzgórzem.

Dobranoc, miasto, dobranoc...

(17)

Składał ręcznie

pismem paneuropa i nicolas cochin Tadeusz Budynkiewicz

Drukował na maszynie typograficznej F. M. Weil er z 1903 roku

Paweł GłodZik

Zaprojektował i zredagował technicznie Wiesław Kaczkowski

Korekta Anna Kistelska

I S B N 83-9150q8-7-6

Wydawcy

Ośrodek. Brama Grodzka Teatr N N

Oficyna Wydawnicza

Wojewódzkiego Ośrodka Kultury w Lublinie Druk

Oficyna Wydawnicza WOK

(18)

D l a uczczenia 104. rocznicy urodzin Józefa Czechowicza

wydrukowano 104 tomiki ręcznie numerowane

N u m e r

(19)
(20)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jest to przede wszystkim figura oparta na wizji ziszczającego się tragicznego mitu, którego linie kreślił poeta w swej twórczości z jakimś niezwykłym

(MUZYKA jako tło (kołysanka) ta sama ucichająca) Dobranoc, miasto stare, dobranoc Drogi białe w y - chodzą stąd na północ, zwężają się w ścieżyny, ście- żyny rozlewają

„makieta lublina teatr nn" (lub wejść na teatrnn.pl),po- brać wtyczkę Google Earth, a na trójwymiarowej kuli Ziemi Lub- lin znajdzie się sam.. - W planach mamy stwo-

Kiedy Czechowicz przenosił się w roku 1933 do Warszawy, był już autorem trzech tomików i nazwisko jego miało już swoje miejsce w literaturze.. W Lublinie pozostała jego matka,

Niebo odmienia się, choć wieczór nie ścichł, wiatr jeszcze szepce, nim uśnie.. Niebo

Drogi białe wycho- dzą stąd na północ, zwężają się w ścieżyny, ścieżyny rozlewają się w drobne strużki steczek. Wędrowiec jest już tylko ciemnym punkcikiem na jednej

będq się tarzać po domach do chwili, gdy księżyc wybuchnie zza chmur, jak krater.. Świat ku

Fenomenologia Husserla odkrywa człowieka jako wolny podmiot transcendentalny, który jako warunek wszelkiego bycia-danym, nakierowany jest na prawdę.. Tylko realizacja tego dążenia