DO
PRZYJACIELA
P R Z E Z
LUDWIKA MASŁOWSKIEGO.
L W O W.
N A K Ł A D E M A U T O R A .
1; Z w ią z k o w ą D r u k a r n ia w e L w o w ie .
1884.
LISTY
DO
P R Z Y J A C I E L A
P R Z E Z
LUDWIKA MASŁOWSKIEGO.
L W O W.
N A K Ł A D E M A U T O R A .
I . Z w ią z k o w a D r u k a r n i a w e L w o w ie .
1884.
UH ouc
.ę U O T f y ę .
PRZEDMOWA.
P rasa liberalna przez wydawanie wyroków doryw czych, używanie paszkwilu i brudnych insynuacyj, osłabiła znaczenie i wypaczyła działalność jednego z bardzo ważnych czynników społecznych, mianowicie opinji publicznej. J e d n i, ludzie bardziej samodzielnego charakteru, widząc ja k niesum ienne i niespraw ie
dliwe są wyroki tej opinji, przez prasę fabrykowanej, poczęli ją pom iatać, przestali zwracać uwagę na zdanie bliźnich, a za wskazówkę w postępowaniu wzięli tylko własne swe uczuciowe impulsa i rozumowe refleksje. D rudzy, m ając mniej samodzielności, zaczęli robić ustępstw a na jej korzyść, wdali się w kompromisa między swemi przekonaniam i a żądaniam i falangi prasowych krzykaczy i odchylając się coraz bardziej od tej drogi, jak ą im rozum w y ty k a ł, weszli na m anow ce, na których niebawem potłukli do reszty własną bussolę, a kierować się poczęli według popularnych haseł, wieńczonych przez tłum oklaskami. Z obu powodów straciła na tern moralność publiczna, z pierwszego, bo najlepsze i najszlachetniejsze jednostki, postradaw szy znaczenie i posłuch u ogółu, przestały brać udział w kierow aniu opinji;
z drugiego, bo przez słabość i ustępczość ludzi, skądinąd zacnych, podnosiła się wartość i rosła bezczelność zastępu paszkw ilantów ; z obu wreszcie, bo w m iarę coraz większego dyskredytowania się wyroków prasow ych przyszli wszyscy w końcu do przekonania, że dobrze jest mieć za sobą opinję publiczną, jeżeli to pryw a
tnem u interesow i pom aga, ale nie w arto zwracać na nią uwagi,
gdy te, jem u szkodzi.
Jed y n y więc cz y n n n ik , który po osłabieniu w społeczeństwie religijnych uczuć przez liberalną do ktrynę, mógł jeszcze utrzy
mywać ludzi w rygorze, krępować ich namiętności i złe popędy, a szlachetnym mocy dodaw ać, zdyskredytow any został przez niesum ienną prasę, zszargany, splamiony, zredukowany do roli płatnego k la k ie ra !
Co krok spotykam y lu d z i, mówiących nie dla fanfaro nad y:
„Nie dbam o opinję publiczną!14 Co dzień słyszym y o czynach, illustrujących to zdanie.
Dzięki swobodzie prasowej doszliśmy więc do tego, że tylko krym inał, to sito społeczne najgrubszego k a lib ru , jest m iarą m oralności jednostek. Co nie zatrzym a się na jego wielkich oczkach, ma jednakow ą etyczną w a rto ść : od zbrodni, nieukaranej z b^aku jurydycznych dowodów aź do najszlachetniejszego po
święcenia swej indywidualności na ołtarzu spraw y publicznej.
A błądzi te n , kto m niem a, że po za prasow ą, drukow aną, istnieje jeszcze inna opinja publiczna, mówiona. Istniała ona da
wniej, kiedy prasy nie b y ło ; istnieje może jeszcze dzisiaj dla ludzi bezim iennych, ale dla t y c h , którzy stanęli na widowni i pracują przy jakim kolw iek z wyższych warstató-w, w yrabiających sprawy społeczne, polityczne, naukow e, literackie etc., jest i istnieje jeden tylko sędzia, jed n a tylko opinja, od której klucz trzym a w swem ręku dziennikarstwo. Od jego wyroków zakładać można apelacją tylko do h isto rji, a więc do przyszłych pokoleń; od jego oszczerstw obronić się można tylko w gronie krew nych, przyjaciół i najbliższych znajomych. Ogół poznaje ludzi pracu
jących na polu publicznem jedynie z doniesień prasy i wydaje o nich Sąd n a podstawie tylko teg o , co prasa o nich mówi.
W ięc chociaż zastrzegł sobie prawo sankcji, to jednak samo
dzielnego zdania nie wypowiada nigdy, bo lubo w ietrzy w oszczerstwach prasy p ry w atę, ulega przecież wpływowi tych oszczerstw, gdyż nigdy obrony nie słyszy.
Z lekceważenia prasow ych twórców opinji wyrodziło się
lekceważenie jej — tego ta k potężnego i tak skutecznego środka
do trzym ania wszelakiej nam iętności i wszelkich skłonności
ujem nych w karbach socjalnej etyki. Bez opinji publicznej
społeczeństwo norm alnie rozwijać się nie może. Musi upadać
m oralnie, a co za tern idzie, i m aterjalnię. Stąd coraz żywiej
budzi się potrzeba ujęcia prasy w takie formy legalne, aby ze
szkodliwego i rozkładowego czynnika, jakim je s t dzisiaj, uczynić pożyteczny. Chcąc zwrócić na tę potrzebę uwagę t y c h , którzy jej jeszcze nie odczuli, wydaję niniejsze „L isty “ — i to jest ich cel publiczny.
Ale m ają one jeszcze pryw atny. Są rodzajem sprawozdania z samodzielnej rocznej pracy na polu publicystycznem. W prawdzie dotąd nie było zw yczaju, żeby redaktorow ie sprawozdania takie robili. Ale może też żaden nie znalazł się w tak .d ziw n y ch ja k ja w a ru n k a c h , ta k szybkiej i tak gruntow nej nie odbył zmiany w tak krótkim czasie. Tłomaczę to tern, że w chwili gdy obejmowałem naczelne kierownictwo zakładającego się pism a, miałem stosunkowo za dużo przygotow ania naukowego, za dużo teoretycznej wiedzy w porównaniu do znajomości praktycznej polityki. A teorja bez praty k i nie jest kulaw ą, ja k utrzym yw ał ongi B acon, lecz jest właśnie za lotną. Przynajm niej ja prze
biegłem był w teorji całą skalę liberalnych system ów socjalnych i dotarłem do prawdziwie um iejętnych, podających rękę i teoretyczny podkład politycznemu program owi konserw atyw nem u;
podczas gdy w praktyce trzym ałem się ciągle jeszcze na grząskim gruncie liberalnych sposobów i sposobików. Stąd też otwierając pism o, mające być organem polityki praktycznej, nadałem mu barwę liberalną.
Ale niedługo łam ała się teorja w umyśle moim ze zdoby- wanemi codzień zasobami praktyki. "W kilka miesięcy po zało
żeniu Kurjera LwoiosJciego nastąpiła sesja sejmowa, a z nią otw arte dla mnie zostało bogate laboratorjum politycznych doświadczeń. N a nich uzupełniłem m ą wiedzę, rozstrzygnąłem te sprzeczności, które mnie trapiły, a których rozwiązać wprzódy nie umiałem, rozbiłem wszystkie Zaczarowane koła, z których wyjścia znaleźć nie mogłem. Snać potrzeba mi było tylko poznać p ra
ktyczną politykę, aby do zgody i harm onji doprowadzić to, co wprzódy w nieustannych rozbijało się dyssonansach.
Więc sprawozdanie to z rocznej redaktorskiej pracy przed
kładam przed sąd publiczny. J e s t ono ułożone niesystem atycznie, bo część jego (pierwszych sześć listów) drukowałem już w K ur-
jerse jako wstępne artykuły. Zamierzałem i resztę w tern piśmieogłosić, bo przedewszystkiem uważałem za potrzebne umotywo
wać zmianę kierunku politycznego przed tern gro nem , złożonem
z przeszło tysiąca prenum eratorów, które mnie zaszczyciło swem
Y I
zaufaniem. Obóz przeciw ny zapobiegł temu. W yszło to jednak dla mnie na lepsze, bo dalsze listy pisałem już swobodniej, bez oglądania się na rozm iary, przepisane zwykłym dziennikarskim wstępnym artykułom. Jednakże ponieważ nie mogłem zmienić formy nadanej początkowi spraw ozdania, przeto dla konsekwencji, jakoteż dla utrzym ania jednolitości, starałem się w dalszych listach nie wybiegać zbyt daleko po za ram y, w ytknięte w pierwszych.
A jakkolw iek tak ułożone spraw ozdanie nie jest system a
tyczne, stanowi przecież tak ą literacką całość, jakiej od broszury politycznej wym agać można. Z tern w szystkiem , gotów jestem zarzuty co do form y z góry aprobować. Inaczej co do treści.
W tej mierze byłaby dyskusja tem bardziej pożyteczną, im więcej przyzwyczajono się w obozie liberalnym do brania na w iarę w szystkich form ułek jego doktryny, pod pretekstem , że są one postępowe i że nauka daje im swą sankcję. Owoż nauk a dawno już zostawiła liberalizm za so b ą , a z każdym dniem w ypiera się go coraz bardziej. Pojęcie zaś postępowości je s t w sprawach społecznych rzeczą tak w zględną, że tylko młodzieńcza lekko
myślność zapalać się może do wszelkiej reform y z tego jeno ty tu łu , iż je s t now ą, a przeto m a oznaczać krok naprzód.
Zadaniem polityki nie było nig dy i nigdy nie będzie robienie eksperym entów na żywym organizmie społecznym , lecz utrzy
m anie w w arunkach pomyślnego rozwoju wszystkich ty ch insty- tucyj, które do jego zdrowia i siły są potrzebne. Tak ja k za
daniem hygieny nie jest przeobrażanie organizmu ludzkiego, lecz utrzym anie w w arunkach pom yślnego rozwoju wszystkich organów, potrzebnych do jego zdrowia i siły.
Mówiąc jed nak o pożyteczności dyskusji, rozumiem przez to pożyteczność poważnego rozbioru, opartego na argum entach, dostarczanych przez naukę. Zarzutów na takiej podstawie zbu
dowanych , można zapewne mnóstwo mnie z ro b ić , bądź dla teg o , że nie zbyt jasno wyłożyłem moje m yśli, bądź też dla teg o, że mogłem zbłądzić tu i ówdzie w aplikacji naukowych twierdzeń. D rugie przyjm ę z podzięką, pierwsze z żalem, że nie je s t mi daną dość silna doza talentu przem awiania w sposób więcej przekonywający.
Ale takie zarzuty nie będą m iały nic wspólnego z tą po
wodzią sm utnych insynuacyj, którem i satysfakcję sobie sprawiła
prasa liberalna po ogłoszeniu pierwszych listów w Kurjerze
LwówsJcim. Zarzuty zrodzone z uprzedzenia i złej woli spadajązwykle tuż pod płodzącem je drzewem. Zam iast więc dosięgać przeciwnika i r a n ić , albo go przekonyw ać, zdradzają tylko niemoc rodziców. Sądzić tedy mam wszelkie praw o, zwłaszcza, że i kurtoazja dziennikarska zniewala m nie do takiego sądu, iż prasa liberalna postąpi teraz inaczej i w obec ważnych społe
cznych zagadnień, które w tych listach poruszyłem , odłoży na bok zw ykłą swą broń, a zajmie się przeważnie zbadaniem , ile jest racji w twierdzeniu mojem, że liberalizm jako teorja społeczna jest mocno niebezpieczna, bo do anarchji prowadzi i podsyca tę ku niej skłonność, ja k a jest niestety wrodzoną w naszym n aro dzie; a jako teorja polityczna jest stanowczo szkodliwa, bo łudzi nas czczemi formułkami i przeszkadza oparciu się na tym po
ważnym i stałym czynniku w A ustrji, który nas jedynie może wesprzeć skutecznie w pracy nad reorganizacją k raju , tak za
niedbanego pod każdym względem.
Dnia 15 Kwietnia 1884 r.
6 M arca 1884 r.
„Ludzkość kroczyłaby naprzód bardzo pow oli, gdyby każdy ograniczał się do ustnego tylko kom unikowania w gronie swych, przyjaciół rezultatów zdobytego w życiu doświadczenia. Przeto dla spraw y postępu obowiązany jest każdy, kto m iał sposobność zebrać obfity plon spostrzeżeń, komunikować go współobywate
lom za pomocą prasy — bo inaczej ich okrada. Zatajając przed nim i to , co może im pożytek przynieść, działa równie szkodli
wie ja k ten , k tó ry ich na manowce wiedzie. Co do m nie, uważałbym za mego w roga tak tego, któryby m nie pchnął w przepaść, ja k i tego, k tó ry w idząc, że sam ku niej nieśw ia
domie zm ierzam , nie zatrzym ałby mnie nad jej kraw ędzią1'.
Temi słowy zamknąłeś swój list ostatni w szeregu tych k ilk u , w których domagałeś s ię , abym kończąc rok mej redaktor
skiej pracy i m ając zam iar opuścić ten sta te k , który sam zbu
dowałem i w którym tyle burz przebyłem , zdał sprawę ogółowi m ych czytelników z doświadczeń, jakie przez ten rok zrobiłem i z spostrzeżeń, jakie zebrałem.
„Tembardziej winieneś to uczynić — pisałeś mi mój drogi przyjacielu — że w piśmie swojem przebiegłeś całą chrom atyczną gamę uczuć, od najskrajniejszego radykalizm u do konserw aty
zm u, patrzącego z pietyzmem w instytucye przeszłości i goto
wego na ich wzór niejedno zorganizować w dzisiejszem społe
czeństwie. Musiała więc w twoim umyśle odbyć się ferm entacya olbrzym ia, tak zasadnicza, że zdać z niej nam sprawę winieneś, jeżeli nie dla naszego pożytku, to dla uspraw iedliw ienia
siebie1'.
Owoż ostatnie te słowa mnie podrażniły. Bo wyznam o tw arcie, że o ile zgadzam się z zdaniem niektórych psycholo
gów, iż wszelkie pam iętniki i spowiedzie publiczne są jako dokum enta do psychografii człowieka przyczynkiem bardzo cen
n y m , o tyle nie rozum iem , dla czego m iałby się uspraw iedli
wiać te n , który zmienił zdanie?
Zm ienił — to najoczywistszy dowód, że pracow ał, że kształcił się, że rozw ijał swój um ysł, zdobywał wiedzę i nie lenił się wyrzucać z głowy teg o , co się okazało fałszywe, a wkładać natom iast ty ch tw ierdzeń, które dzisiaj za aksyom ata uważa.
„II n’y a que les imbeciles, qui ne changent jam ais d’opi- nions11, powiada przysłowie francuskie. Tylko głupcy nie zmie
niają nigdy zdania, bo tylko oni mają um ysł skamieniały. Pe- tryfikacya tezy jakiejkolw iekbądź jest niezawodnie sym ptom atem umysłowego zastoju. I wierz m i, że nic tak przykrego nie robi w rażenia nad człow ieka, który wiecznie i zawsze te same jak papuga wypowiada frazesa.
Spodziewam się wszakże, że tego zdania nie popchniesz do ostateczności i nie zrobisz mi zarzu tu , iż według mojej teoryi kameleonowa zmienność przekonań jest szczytem inteligentnej pracy nad rozwojem umysłu. "We wszystkiem są bowiem pewne granice, więc i zmiana zdań je posiada. Dla um ysłu — są niemi tw ierdzenia n ie z b ite , ta k ie , które ze sfery hipotez przeszły w sferę praw d naukow ych, uznanych przez cały świat uczony.
One. są milowemi słupami na rozwojowej drodze myśli ludzkiej i bądź pewny, że inteligentn a głowa obnaży się zawsze przed niemi.
Ale jeżeli nie posądzasz ch em ik a, k tó ry przez czas pewien wierzył w teoryę x powstania nafty, a potem , zająwszy się gruntow nie zbadaniem tego przedm iotu, zarzucił ją i zapisał się do zwolenników teorji y ; dla czego — pytani ■ — żądasz, aby się usprawiedliwiał przed Tobą publicysta, k tó ry zrazu był przeko
n a n ia , że ta lub owa ustaw a będzie pożyteczną, zbadawszy jednak rzecz bliżej, przyszedł do w niosku, że społeczeństwo na szwank narazi?
W ięc porzuć tę starą i kultyw ow aną tylko u narodów
mało politycznie rozw iniętych metodę m yślenia, że wypada
posądzać uczciwość k ażd ego , który przechodzi z jednego obozu politycznego do drugiego.
W Anglii n ik t nie podejrzywa w higa, k tó ry się zapisuje do zastępu torysów. W Ameryce całe legjony dem okratów prze
chodzą do republikańskiego obozu w jednym stanie, a w innym republikanie przem ieniają się w demokratów. W H iszpanji Ca- stelar, prezydent czerwonej rzeczypospolitej, staje n a czele um iarkowanej partji. W e W łoszech skrajni republikanie są m i
nistram i monarchicznego rządu. W jednej tylko Polsce trzeba się spetryfikować i być podobnym do k ataryn k i grającej zawsze te same w alce, chcąc zaskarbić sobie opinię człowieka stałego charakteru.
Wierz m i, że rzadko kiedy, zwłaszcza na politycznem polu, wyznawanie jednej doktryny przez długi szereg la t, jest zna
mieniem stałości charakteru. Najczęściej jest ono dowodem za
sklepienia się umysłowego w pewnej sferze pojęć i pozostawania w niej bez k o n tro li, jakoteż i bez pracy nad jej rozszerzeniem.
Niektórzy ludzie są nadto zmuszeni do tego n atu rą swych zajęć. W eźm y n. p. lekarza, przyrodnika, in żyn iera, technika etc. W uniw ersytecie, w chwilach wolnych od swych specyal- nych studjów, zagląda młody człowiek do dzieł socjalnych i politycznych, a kierując się swego wieku sym patją, przysw aja sobie wszystkie tezy liberalne, jakie w tych książkach spotyka.
Nie bada czy odpowiadają one potrzebom życia ludzkiego, bo go nie zna i zbadać tego nie może. Nie zastanaw ia się, czy społeczeństwo w edług ty ch liberalnych form ułek zbudow ane, zdołałoby osiągnąć cel, k tó ry sobie w ytyka — to jest najtańszym kosztem uszczęśliwienie największej możebnie liczby ludzi. Nie wchodzi w t o , czy zwolnienie więzów, krępujących namiętności, nie przyczyniłoby się właśnie do rozwinięcia w ludziach anti- społecznych pierwiastków . Bo oczywiście wchodzić w to i badać tego wszystkiego nie m oże, kocha liberalizm i gotów walczyć o niego, bo on najlepiej zaspokaja młodą jego fantazję, a n aj
więcej przyrzeka młodym jego nam iętnościom , pragnącym rozkuć kajdany, nałożone przez stare społeczne teorje.
Po skończeniu uniw ersy tetu , człowiek tak i oddany swej zawodowej pracy nie m a czasu na socjalne lub polityczne stu- dja; trw a więc dalej w swej adm iracji dla liberalnych formułek, aż z biegiem la t, w m iarę ostygania młodzieńczych zapałów,
*
poczyna w nich tu i ówdzie robić wyłomy i szczerby. W owym perjodzie weź go na in d ag a c y ę , a przekonasz s ię , że w głowie jego cały chaos przeróżnych tw ierdzeń i hypotez: znajdziesz tedy um iarkow ane, naw et konserw atyw ne zdania we wszystkich kwestjach p rak ty czn y ch , o które się w życiu ocierał — będą one rezultatem doświadczenia i um itygow ania się tem peram entu;
znajdziesz dalej to , co się nazywa les lieux communs, to jest ko
munały, wałęsające się po ulicach, które co chwila możesz po
dnieść z tro tu aru i włożyć sobie do głow y; znajdziesz wreszcie cielęce zachw yty dla liberalnych reform , ale najniezawodniej w sprawach tak ich , które o niego nie ocierały się bezpośrednio.
W ięc czyż stałego charakteru składa ta k i człowiek dowód, przez t o , że w ciągu lat; kilkunastu czy kilkudziesięciu w ytrw ał w admiracji dla pewnych form ułek, które mu wpadły do głowy za uniw ersyteckich czasów?
A badaj ludzi dokoła sieb ie, to przekonasz się niezaw odnie, że większość trw a lata przy tej samej politycznej wierze, nie dla tego, iż pracą ją w sobie rozw ija, w ykształca, rozszerza i uzbraja w odporne argum enta; ale dla tego, że pokrywa ją urny słowem lenistw em jak b y w arstw ą k u rz u , że nie chce sobie zadać trudu w eryfikacyjnego, że naw et może zweryfikować ich nie umie z braku odpowiedniego przygotowania w naukach po
litycznych i socjalnych. R ad a, że ma na swym mózgu kilka osadzonych walców, w ygryw a je wiecznie z monotonją i bezu- czuciowością katarynek...
II.
8 M arca 1884 r.
Nie posądzam Ciebie o niedom yślność, owszem, mam nawet pewne prawo przypuszczać, ża umiesz czytać między wierszami i że w ostatnim mym liście, szperając między niem i, znalazłeś powolnego Twojego sługę.
Byłoby m i bowiem niewypowiedzianie przykro, gdybym m iał o sobie tak opowiadać, ja k opowiadałem o lekarzu, przy
rodniku, inżynierze etc., słowem o grupach ludzkich. Egotyzm
nigdy nie figurował w rzędzie moich wad. Zalicz więc mnie do jednej z owych grup — i słuchaj dalej.
Na stu m łodych ludzi, kształcących się w uniw ersytetach Zachodniej Europy, wraca 99 do kraju z głową pełną najskraj
niejszych poglądów socjalnych i politycznych. Najznakom itszy nasz historyk współczesny, rozm awiając raz ze m ną o prądach nurtujących wśród młodzieży naszej, rzekł ta k : „Jeżeli młodzie
niec do lat 20 i paru nie jest rew olucjonistą, źle tuszę o jego sercu, lecz jeżeli po latach 30 jest j e s z c z e rew olucjonistą, źle tuszę o jego rozum ie1'.
Zupełnie słuszną jest pierwsza część tego zdania, bo kto w perjodzie tym życia, gdy krew jest w rzątkiem , nie pragnie w drodze sumarycznej, za pomocą rewolucji, uszczęśliwić swych b liź n ic h ; kto już w tedy m a tyle zimnej krwi, aby rozu m iał, źe społeczeństwo na pospiesznie wprowadzonych reformach zwykle więcej tra c i, niż korzysta; ten zapewne rozum nym je s t bardzo, ale kosztem tego co u młodzieży jest naj cenni ej sz e m , kosztem zapału i serca.
Ale czy również jest słuszną druga? Mnie się zdaje, że nie, przynajm niej wtedy, gdy dotyczy ludzi, którzy zajęci swą zawodową p racą, nie m ają ani możności ani czasu kształcić się w rzeczach politycznych i społecznych, nie mogą naw et prze
konać się, czy wyznawane przez nich doktryny dadzą się zaa
plikować w życiu. Socjolog i polityk z profesji, któryby po la
tach 30 bił czołem przed rew olucją, lub traw ił się gorączką wprowadzenia radykalnych refo rm , dawałby prawo innym do tuszenia źle o jego rozum ie; ale człowiek oddany innej dyscy
plinie naukowej, może długo, bardzo długo zachować w całej świeżości swe socjalne skrajne form ułki bez ujmy dla swej inteligencji.
Zwłaszcza może to w Galicji.
W iesz dobrze o tern, że Twoja ściślejsza ojczyzna nie
używa dobrej reputacji w innych ziemiach Polski. Nieoceniona
W asza prasa zrobiła W am taką renom ę, że nad jej poprawieniem
lata pracować będziecie. Dla swych opozycyjnych względzików,
mizernych ja k ona, przedstaw iała system atycznie, że wszystko
to, co wynosi się ponad szare tło W aszych mas społecznych,
jest z gruntu zepsute, zdemoralizowane do nieskończoności,
przedajne, serw ilistyczne, płaskie i tak do szczętu pozbawione
wszelkich uczuć p atrjo ty czn y ch , że gotowe w każdej chwili za posadę, order lub srebrniki sprzedać ojczyznę i jej sprawę.
A zw aż, że Polakowi nie potrzeba długo motywować istnienia takich ludzi. J a k panienka, czytająca powieść, nie żąda od autora, aby um otywował powstanie drżeń miłosnych w sercu bohaterki; ta k P o lak , znający dzieje zeszłego stulecia, wierzy na słowo w egzystencyą serwilistów i zdrajców.
Cóż dziw nego, że i ja w ich istnienie u w ierzyłem , podo
bnie ja k tysiące moich rodaków przybyłych z innych ziem Polski?
Nie znałem waszych mężów s ta n u , osobiście nie zetknąłem się z żadnym , ale za to przed przyjazdem do G-alicyi i po przyjeździe, czytałem dzień w dzień w najbardziej rozpowsze
chnionych organach publicystyki galicyjskiej, że każdy z nich jest jakim ś demonem, potw orem , czyhającym tylko na zgubę k raju , gotowym co chwila poświęcić go dla swej pryw atnej maluchnej korzyści. Zrazu mówiono o jednostkach i po kolei wystawiano codzień jednego pod pręgierzem. Potem zaczęto mówić o całych grupach, a w najstarszych organach publicystyki krajowej drukow ały się arty k uły noszące ta k haniebne ty tu ły ja k : „JEisenbahn-cdvaliery delegacyjni“, „LdnderbanJcowicze dele-
gacyjni“ etc.I czy uw ierzysz, że ja w to wszystko w ierzyłem , co w tych artykułach czytałem ? D ziś, gdy znam już naszych mężów stanu i z bliska patrzyłem na ich p ra c ę , sam się rumienię z ówczesnej prostoty mojego umysłu. Ale w tedy dałbym się porąbać w k a wałki w obronie zdania, że cały nasz Sejm i cała nasza delega
cja, z w yjątkiem kilku osób, zahukanych w mniejszości, składa się z ludzi do szczętu z e p su ty ch , a tak zdem oralizow anych, że gotowych nietylko rządow i, ale pierwszemu lepszemu bankowi wiedeńskiemu sprzedać całą naszę ojczyznę.
Z resztą, jeżeliby Ci w ydaw ała się niemożebną wiara w coś tak potwornego, to chodź ze m ną po ulicach, kaw iarniach i cukierniach Lw ow a, a w c ią g u godziny podejmuję Ci się przed
stawić setkę ludzi in teligentnych, żywiących do dziś to prze
konanie.
Dziwna rzecz, że na tę rozczyniającą działalność naszej
prasy n ik t u nas dotąd nie zwrócił uwagi. Je d n i, z pogardą
patrząc na n ią, nie czytają jej kalum nij i sądzą, że również
nikt inny ich nie czyta; drudzy uważają jej wrzaski za pewien rodzaj bodźca dla osób stojących u steru i chociaż rozum ieją ja k one są bezpodstaw ne, m niemają w szakże, że w W iedniu przynoszą nam korzyść, a w k raju nie obałamucą nikogo;
wreszcie inni widzą w tern w ybryk swobody prasowej, więc przez adm irację dla tej swobody, znoszą ów w y b ry k , chociaż się z nim nie solidaryzują. Ale n ik t nie p rzypuszcza, że są całe zastępy lu d z i, skądinąd zacnych i rozu m n y ch, którzy zdała stojąc od spraw politycznych, biorą za dobrą monetę wszystko to co opozycyjna prasa pisze; i że nadto są całe szerokie w arstw y społeczne, mało wykształcone, dla których każde dru
kowane słowo ma wartość ewangeliczną.
Ta kilku wierszowa dygresja na pole prasy naszej potrzebną mi b y ła , aby umotywować f a k t, którem u skądinąd może byś w iary nie dał, że kiedym obejmował redakcję Kurjśru ■
, przedstawiała mi się Galicja jako wielka sadzaw ka, cuchnąca i bru d n a, na całej powierzchni pokryta wszelkiego rodzaju wodorostami.
Bolę wodorostów g rał Sejm i wiedeńskie Koło polskie. Urządzić odpływ dla wód tej sadzaw ki, zwiać z jej powierzchni ow e wo
dorosty, wydobyć z w nętrza nowe a utajone siły, oto zadanie , które nakreśliłem sobie.
Do w ykonania go potrzebowałem ludzi, innem i słowy, stronnictwa. A ponieważ widziałem w kraju oprócz „wodorostów11 rozbitą i słabą g ru p ę , pozbawioną wszelkiej in teligencyi, wpraw
dzie jak mi się zdawało uczciw ą, ale jakąś tak dziw ną, że do niej mimowolną odrazę czułem; zgadujesz, że mam na myśli stronnictwo narodow e, inaczej trom tadracją zw ane; przeto po- 4 stanowiłem dokoła mego pism a zgrupować obóz postępowy, za
cinający naw et z lekka radykalizmem. Eadykalizm był bowiem mi potrzebny jako energiczny środek hydrodynam iczny do zru
szenia wód owej sadzawki.
W tym celu zwrócić się musiałem ku Eusinom, zwłaszcza że i z innych pobudek uważałem sprawę ruską jako ważną nie
pospolicie , a źle przez naszę prasę prowadzoną. Ponieważ byłem
zasadniczo zwolennikiem ugody z E u s ią , pragnąłem przeto przy
jej ogniu upiec pieczeń obozu postępowego. Eozumowałem
w ten sposób: E usin i dobrze pokierowani mogą być wybornym
elementem postępowym; zebrać więc ich siły, niepotrzebnie dziś
używane w narodowościowej walce, i skierować, wespół z siłami
postępowych żywiołów polskich, przeciw tym wodorostom, które po wierzchu naszych wód pływ ają i nas tłoczą, a zwyeięztwo nieochybne. "Wodorosty spłyną, a Galicja odradzać się pocznie, Galicja nowa, młoda, piękna, nieskończenie postępowa, a nade- wszystko moralna. Bo na tern najwięcej mi zależało.
Pam iętaj, że działo się to w epoce, kiedy sprawa K am iń- skiego rzucała na kraj nasz silny cień, kiedy sprawa Schweig-
geldów była przedmiotem ogólnej dyskusji i kiedy w powietrzuunosiły się pogłoski potworniejsze jed n a od drugiej.
Miałem więc prawo w nie wierzyć, choćby na zasadzie, że bez ognia nie ma dymu. Ale ja wierzyłem w nie święcie, bo w iarę we wszystko co potworne wpajała we mnie przez lat kilka opozycyjna prasa galicyjska.
Go się dalej działo, wiadomo Ci dokładnie. Zrazu powolnie rozwijałem mój program , potem widząc, że trzeba działać ener
giczniej, rzuciłem bombę w postaci artykułu „Do b u n tu “! Okrzy
czano mnie zdrajcą i zaczęto ścigać. Tymczasem ja coraz silniej rozwijałem żagle i płynąłem na przebój, aż wreszcie.... zacząłem zwalniać bieg, przystawać, cofać się, wahać się parę miesięcy, przerabiać w sobie wszystko, od m yśli aż do uczuć, od poglądów zasadniczych aż do sym patyj, przecierać coraz lepiej oczy i....
płynąć w wręcz przeciw nym kierunku.
Opowiedzieć Ci ja k się to stało i dla czego tak się stało je s t zadaniem niniejszych listów.
III.
9. M arca 1884 r.
Stojąc na czele pisma, musiałem z n atu ry rzeczy stykać się codziennie z mnóstwem najrozm aitszych osób. Ludzie, o których dawniej, oddany gabinetowej pracy, wyobrażenia żadnego nie m iałem , staw ali się teraz codziennymi gośćmi mojej redakcji.
Należeli oni do najrozm aitszych sfer tow arzyskich i w rozmaitym
stopniu byli w ykształceni; różnili się więc ze sobą we wszystkiem,
ale mieli jedno wspólne, a straszne znamię, — znamię, które ogniem
i mieczem tępić potrzeba, a najsilniejszemi kwasami wyżerać: —
s k ł o n n o ś ć k u a n a r c h j i .
Przypuszczam , źe słowa te wywołały od razu w Twym umyśle cały szereg obrazów z drugiej zwłaszcza połowy zeszłego stulecia. W idzisz przed sobą te butne postacie, w których indy
widualizm czy indywidualistyczność po to się tylko skrystalizo
w ała, aby pokazać ja k może zabić społeczeństwo, gdy się nad
m iernie w niem rozwinie. I myślisz zapew ne, źe jest niemo- żebnem, aby to co było tak złem i co wiekowa niewola wypiec w nas i wypalić powinna była, odżyło ponownie w la t sto ?
0 woź i ja tak m yślałem , a przekonałem się ku wielkiemu strapieniu, że jest zupełnie inaczej.
Dociekałem, w ja k i sposób mogli w Galicji pojawić się epigonowie anarchistów X V III stulecia i m nie się zdaje, że rozwiązałem zagadkę.
Od przeszło w ieku nie m iała ona swego, polskiego rządu, z konfederatką na głowie i karabelą u pasa. Miała natom iast rząd obcy, który w kraju zdobytym, opierał się oczywiście o ba
gnet, budził postrach, ale sym patji nie zdobywał. Rzeczą więc patrjotyczną było podówczas szerzyć do tego rządu ogólną niechęć.
Szerzono ją tedy powszechnie, w literaturze i sztuce, w poufnych pogadankach i w gw ałtow nych wybuchach publicznych, nie ba
cząc na to, źe równocześnie osłabiano inny, nieskończenie cenny i ważny pierw iastek socjalny: — u l e g ł o ś ć p r z e d m a j e s t a t e m w ł a d z y p r a w o d a w c z e j i w y k o n a w c z e j .
Żachnąłeś się przeczytawszy te słowa? Przyznaj się otwarcie — wszak Cię ukłóły one gdzieś w głębi s e rc a , czy mózgu?
Bo też i w Tobie jest żyłka anarchiczna. My ją wszyscy mamy, odziedziczamy ją po naszych przodkach i rozwijamy w sobie pod pretekstem patrjotyzm u przez całe następne życie.
Ale czy zastanowiłeś się kiedy nad tern, że państw o i anarchja to dwa pojęcia wykluczające się naw zajem , w yklucza
jące się tak dokładnie, bez żadnej reszty, że z anarchicznego narodu n ik t nigdy państw a stworzyć nie zdoła? A przecież do tego dążym y i staw iam y to sobie jako wspólny ideał.
1 uważaj tylko: dla dopięcia tego ideału obraliśm y sobie drogę, która nietylko nas nigdy do niego doprowadzić nie może, ale właśnie od niego nas cofa! D ajm y sobie poklask.
Gdybyśmy jeszcze mieli geograficznie tak szczęśliwe są
siedztwo, że np. przytykali do granic F ra n c ji, która powagę
rządu tarza teraz w kałuży ulicznej Ale dokoła nas dwa silne narody, silne tem właśnie, że otaczające swój rząd niem al aureolą świętości i pochylające przed nim głowę na każde jego skinienie.
I my, chorzy na a n a rc h ię , na liberum veto, na indywiduali- styczność krańcową, na „co głowa, to rozum 1£, na nieuznawanie żadnej powagi, oprócz powagi własnego ja, podsycanego chwilo- wemi nam iętnościam i; cóż my poczniemy wtłoczeni pomiędzy takie dwa narody, które niem al do ideału doprowadziły pań
stwową solidarność swych członków?
Ale chętnie obnażam głowę przed patrjotam i poprzednich pokoleń, którzy w dobrej wierze i w czystych intencjach zada
wali swym współczesnym pigułki anarchiczne pospołu z patrjo- ty cz n e m i.
Lecz stosunki się zmieniły, zawiał w iatr inny, dostaliśmy w łasny rząd i własną adm inistracją. Postawiono nad nam i dwie władze, obie polskie, choć jedna w m undurze austrjackim .
Czy zmieniono taktykę, czy pochylono przed niem i głowę, czy podniesiono powagę w ładzy? Czy choćby na chwilę zasta
nowiono się nad tem, że dość ju ż pracować nad szerzeniem pa- trjotyzm u anarchicznego, a pora się zająć tępieniem go i rozwi
janiem natom iast państw owych pierwiastków, szacunku dla ustaw, sym patji do władzy, respektu dla każdego z jej organów ?
Miano u steru kontusz i karabelę — a rzucano w nie tak samo błotem, ja k rzucał ongi ulicznik w m undur znienaw i
dzonego k ulturtragera. P rasa nasza prześcigała się w poniżaniu powagi Sejmu i K oła polskiego z tem większym zapałem, im mniej ją m ogła za to konfiskować prokuratorja rządowa. Na władze zaś centralne, jakkolw iek również polskie, a od Gołu- chowskiego czasów ożywione naw et silnym patrjotyzm em , pisała to wszystko, co przecisnąć się mogło pomiędzy paragrafy niedo
łężnej ustaw y prasowej.
Urządziła sobie rodzaj formalnego sportu, w którym na
grodę zdobywał.... najbezczelniejszy. M arszałków sejmowych
ściągała z prezydjalnego fotelu i staw iała pospołu z prostym i
kolejowymi aferzystam i, posłów tarzała w błocie ulicznem lub
ubierała w liberję m inisterjalnych lokai; a gdy którego życie
było tak krystaliczne, że mu nic zgoła zarzucić nie można było,
to i w tedy jeszcze m iała na niego radę: odsądzała go od r o
zumu.
Grawiedź uliczna pierwsza tej anarchicznej pracy poklask dała. Przem aw iała ona bowiem do jej gustu, podsycała jej własne anarchiczne popędy. Za gawiedzią poszły wyższe w arstw y, bo i w ich żyłach płynęły anarchiczne skłonności. Zrazu znajdo
wano to bezmyślnem, ale zabawnem, potem, w m iarę rozwijania się anarchizm u pod wpływem takiej lektury, znajdowano to potrzebnem i korzystnem, wreszcie przejęto się tak dalece tem i anarchicznemi tendencjami, że wprost poczęto żywić pogardę dla każdego, uchylającego głowę przed powagą władzy ustaw oda
wczej lub wykonawczej.
A zapytasz, co w -obec tej ta k szalonej, a ta k strasznie szkodliwej działalności prasy, robili Indzie poważni, inteligentni, rozumiejący co w społeczeństwie rozwijać, a co tępić należy? — Nic, albo to co robi gawiedź uliczna w obec zbrodniarza, k tó
rego chce aresztować policjant: — staw ali po stronie prasy.
W ięc skłonność ku anarchji odziedziczona po przodkach, po bohaterach „złotej swobody szlacheckiej1', a następnie pod
sycana konspiracyjną działalnością epoki przedkonstytucyjnej, zamiast zniknąć w ciągu ostatnich lat dwudziestu i ustąpić miejsca przed właściwemi popędami socjalnemi, ja k respekt dla władzy, solidarność państwowa, zamiłowanie porządku etc.; za
częła właśnie okwitać pod słońcem swobody prasowej, podlewana strugam i jadu i nienawiści tak dla rodzimego ja k i dla cen
tralnego rządu i tak samo wreszcie dla władzy ustawodawczej.
IY.
11. M arca 1884 r.
Są ludzie, którzy przy głębokiem w ykształceniu nie rozu
mieją nieraz najprostszych rzeczy. W ięc nie dla tego, żebym podejrzywał Twoję inteligencją, ale że przypuszczam , iż może się nigdy nad kw estją anarchji nie zastanaw iałeś i przeto jej nie znasz, głównie jej list dzisiejszy poświęcę.
Przenieś się m yślą do którejkolwiek glyptoteki i stań przed marmurowym posągiem. Ujrzysz piękne lin je , w harm onijny splecione akord i odsłaniające genialną myśl m istrza, zakutą
Y.r
marmurze.
W tem św iętokradzka ręka się zbliża, uderza m łotem i posąg rozsypuje się w drobne kaw ałki, wielkości ziarnek piasku.
Szukaj w nieb m yśli — czy tej genialnej, którą przed chwilą wyrażał m arm ur, czy jakiejkolwiekbądź innej, choćby ta k p ły tkiej, ja k program trom tadracji. Szukaj! I cóż — nic nie znajdujesz? Miljon ziarnek, które masz przed sobą, nic nie wy
raża? A przecież ani fizycznie ani chemicznie nie uległy one żadnej zmianie. Od ciepła tak samo się rozszerzają a zwężają od zim na ja k przed chwilą posąg; na kwasy chemiczne reagują podobnież ja k wtedy, gdy statuę tworzyły. D la czegóż więc w nich żadnej m yśli nie dostrzegasz?
Oto dla tego, że odjąłeś im to, co do w yrażenia m yśli po
magało, pozbawiłeś je s p o i s t o ś c i , tej siły, która je skupiała w całość, wyobrażającą piękno.
Sprzęgnięte społem tw orzyły one dzieło nieśm iertelne;
rozbite i rozproszone tw orzą kupę pyłu, którą w iatr rozwieje....
To samo dzieje się z społeczeństwem. Ono także jak m ar
m urow y posąg składa się z z ia rn e k , ludźmi zwanych. Ziarnka te, czyli ludzie, spojeni w jednę całość, tw orzą statuę państwową, w yrażającą m yśl społeczną. Ale uderz w nią młotem anarchi
cznych skłonności, a otrzymasz kupę p y łu , którą zmiecie fala dziejowa z powierzchni ziemi.
I nie przez co innego, tylko przez anarchię ginęły narody.
Mógłbym Ci setki przytoczyć na to przykładów. Nie przez co innego, tylko przez silną spoistość i poszanowanie władzy, prze
dłużały swój b y t takie państwa, które już naw et anachronizmem trąciły. Popatrz na Turcją albo jeszcze lepiej na Rosję. Czemże te 15 miljonów Rosjan zdołało ujarzmić 85 miljonów innych narodów i plem ion, jeżeli nie swą cementową spoistością, swą niem al bałwochwalczą czcią dla władzy ? Czyżby ten kolos utrzym ał się choć godzinę, choć kwadrans, gdybyśm y w jego m aszynerji w miejsce każdego R osjanina, pełnego wad prze
różnych , ale okupującego je nieporównaną solidarnością pań
stwową, postawili wszędzie galicyjskiego P o la k a , skąd inąd o całe niebo moralniejszego, ale za to przejętego skłonnością ku anarchji? R unąłby natychm iast. Tymczasem dzięki tej nieoce
nionej solidarności państwowej Rosjan, stoi i stać długo jeszcze
będzie.
W anarchiczności naszej tkw i także główna przyczyna tego
smutnego faktu, że wszystkie nasze usiłowania o zdobycie zau
fania u sfer decydujących i wyrobienia cokolwiekbądź samoistnego w państw ie stanowiska, napotykały zawsze na tak nieprzełam ane przeszkody, ja k to widzieliśmy w sprawie decentralizacji kolejo
wej. N ikt z tych sfer nie chce nas brać na serjo, ani ci którzy nam sprzyjają, ani ci, którzy do nas nie żyw ią dodatnich uczuć, a każdy nas uw aża, nie jako m aterjał dobry do budowy poli
tycznej, ale jako rumowisko, przydatne co najwięcej do łatania dziur starego gmachu.
I to jest tak dalece prawdą, że gdyby nagle w skutek j a kiejś nadprzyrodzonej siły zniesionem zostało z powierzchni Galicji stronnictwo konserwatywne, jedyne, które umiało pozbyć się anarchiczności, rozwinąć ta k t polityczny i zdobyć stopniowo zaufanie w 'W iedniu, to możesz być przekonanym, że w ciągu 24 godzin zmieniłby się do niepoznania stosunek rządu do nas.
Nie radzę Ci przenosić się myślą na stanowisko tych decy
dujących sfer i z ich wysokości zadawać sobie p y ta n ie : czy m ają one rację nam nie ulać? — bo mógłbyś do bardzo sm utnych dojść refłeksyj ; ale natom iast szczerze Ci radzę zająć się poważnie rozwiązaniem tej kw estji: — czy nasi demokraci mają rację sprzedawać nam pod etykietą patrjotyczną tow ar lichy, podnie
cający nasze anarchiczne skłonności i rozczyniający społe
czeństwo ?
W zastępie tych dem okratów spotkałem , choć mało, ludzi pracujących poważnie nad socjologją w ogóle lub specjalnie nad etnologią i porównawczą psychografią narodów. W rozmowach więc naukowych zdradzali wysokie wykształcenie i doskonałą znajomość tych czynników, które społeczeństwo budują. N ato
m iast w życiu postępowali ja k sejmikująca szlachta za czasów saskich.
A przecież niechże przejrzą wszystkie najnowsze prace socjologiczne, od Bagehota, (który wypowiedział słynne zdanie, że „najgorszy rząd jest zawsze jeszcze czemś nieporównanie lepszem
od najlepszej anarchji“) doGomte’a , Lubbock’a , Darwina, L ittre ’go, Spencera etc.; niech przeczytają ja k wszyscy ci pisarze zalecają rozwijanie solidarności państwowej, poszanowanie ustaw i władzy; ja k za najgłówniejsze właśnie zadanie pedagogiki po
litycznej uważają kształcenie tej solidarności; i pomyślą, czy za
ich wskazówkami id ą , gdy szerzą wśród ogółu m niem anie, że każdy może swoje mizerne i bezimienne j a stawiać wyżej od powagi Sejmu i Koła.
Ale dość o nich — wracam do siebie, aby zaznaczyć, że kiedym obejmował redakcję, sądziłem o usposobieniu galicyjskiego społeczeństwa zupełnie inaczej. To co potem okazało mi się jako następstw o zgubnej anarchiczności, wydało mi się zrazu, jako n atu raln a i z czystych pobudek płynąca reakcja przeciw „wodo
rostom 0, tłoczącym kraj przy pomocy rządu. Tyle o nim i o nich złego słyszałem, że z samej skłonności do tw orzenia kon
trastów , jak a tkw i w każdym człowieku, wyobrażałem sobie, że obóz ludowy ma naw et za dużo dodatnich pierwiastków so
cjalnych, za nadto jest uległy, za wiele zgina k a rk u , za ślepo słucha rozkazów płynących z góry. Tym bowiem tylko sposo
bem mogłem sobie wytłómaczyć ten fak t niepojęty, że kraj po
mimo głębokiego przeświadczenia o braku m oralnej wartości u
„wodorostów", oddaje przy każdych wyborach zawsze niemal w te same ręce swoje m andaty.
Tę uległość uznałem jako „stadowość11 a nie jako „soli
darność socjalną" i zrazu usiłowałem naw et ją zwalczyć. "Widzisz zatem z tego, ja k mi pod wpływem fałszywych pojęć o społe
czeństwie galicyjskiem , wpojonych przez prasę naszę, przedsta
wiało się wszystko zupełnie odwrotnie.
Ale jeżeli ja, m ogący jako pisarz zaglądać często za kulisy naszych w arstatów prasowych, zostałem tak fatalnie na głównym punkcie w błąd wprowadzony; to cóż dopiero za chaos w yobra
żeń i pojęć powstawać musi w głowie czytelnika na prowincji zjadającego codzień anarchiczną strawę, przyrządzoną przez k tó rąś jednę dziennikarską kuchnię i patrzącego na świat, na jego stosunki i rzeczy, przez okulary tylko tego dziennika! Żal mi zaprawdę tych ludzi, żal mi tych głów nieszczęśliwych, w które codzień takie potworne wkładane są fałsze, i tych serc biednych, stworzonych do kochania, a karm ionych tylko paszkwilem, jadem i nienawiścią.
O prasie naszej pomówię jeszcze z Tobą, a tymczasem za
znaczę , że przekonawszy się o błędzie m ych poglądów, natych
m iast zacząłem działać w odwrotnym kierunku. Kie chciałem
mieć na sum ieniu, że świadomie popierałem anarchją; owszem
postanowiłem całą siłą argum entacji podnosić przy każdej spo
sobności powagę Sejmu i Koła.
A jako lek arz, k tó ry przekonawszy się, że zrazu zrobił złą diagnozę, odrzuca pierwsze swe lekarstw a i zapisuje nowe;
tak i j a , ujrzawszy, że dominującą chorobą naszego społeczeń
stwa je s t anarchiczność, cofnąłem recepty postępowe, mogące właśnie ją podsycać i zacząłem głównie dążyć do zjednoczenia w arstw społecznych, do związania ich więzami zaufania wzaje
mnego i wzajemnej sympatji.
"W anarchicznym kraju szerzyć myśl zorganizowania po
stępowego obozu, wydało mi się równie niew łaściw em , ja k cho
rem u na podagrę zalecać baletowe tańce lub wśród Botokudusów i Buszmenów, niem ających pojęcia o prawie własności, propagować zakładanie kas oszczędnościowych.
Y.
13 M arca 1884 r.
Do spraw y owych anarchicznych skłonności, o których mówiłem w poprzednich lis ta c h , dołączył się jeszcze inny wzgląd nakazujący rozważne m anipulowanie liberalnem i form ułkam i w społeczeństwie naszem.
Podobnie ja k w całej E uropie, ta k też i u nas zaczęło się już budzić przeświadczenie, że liberalizm je st jed ną z najbardziej zawodnych socyalnych teoryj.
Ze w pewnym momencie dziejów oddał on niem ałą E u ro pie usługę, zaprzeczać mu tego nikt nie myśli. D y nam it, który rozsadza skałę dla przebicia tunelu, otwierającego nową arterję ruchu, jest przecie także rzeczą użyteczną. Ale nią znowu nie jest dynam it, służący do zbrodniczych zamachów, poddający społeczeństwo pod terrorystyczną władzę brutalnych in d y widuów.
Porównanie to kuleje, jeżeli zechcesz ściśle się go trzym ać.
Ma jednak tę w artość, że pokazuje jak jedna i ta sama
rzecz zupełnie inny osiąga re z u lta t, gdy niewłaściwie byw a stosowaną.
Liberalizm był dobry, gdy wypadało burzyć za nadto wielką liczbę nagrom adzonych wszelakiego rodzaju des entraves sociales.
Stał się szkodliwym , odkąd spełniwszy swą burzycielską rolę, zechciał na stałe osiedlić się w społeczeństwie.
Organizm społeczny podobnie ja k biologiczny potrzebuje podziału pracy. W tedy tańszym kosztem i z większą chyżością osiąga najlepszy rezultat. K iedy zatem narody europejskie żyły w ciągłych zapasach w ojennych, a kraj nieustannie należało i bronić od najazdów, w tedy podział narodu na klasę wojowniczą (szlachtę) i pracującą był nietylko usprawiedliwiony, ale tak potrzebny, że chyba jeno płytkie um ysły mogą dziś z tego ty tułu robić praojcom naszym jakikolw iek zarzut. Z pracującej klasy w yłoniły się z biegiem czasu dwie warstw y, mieszczańska i chłopska, pierwsza zajęta handlem i rękodzielnictw em , druga tworzeniem surowych m ateryałów. Stosownie do zasług, jakie każda z tych trzech w arstw oddawała społeczeństwu i stosownie do ry zy k a, na jakie się przytem w ystaw iała, wyposażoną była w przywileje.
Przerwiesz m i może w tern miejscu i zapytasz, po co Ci to wszystko piszę, wszak to stare i wszystkim znane dzieje.
Ze stare — to p raw d a , ale że nie wszystkim z n a n e , to przekonać się możesz co chwila, w pierwszej lepszej książce napisanej przez pierw szą lepszą liberalną głowę. Spotkasz się tam zaraz ze zdaniem , że „lud nasz trzym any w tysiącletniej niewoli e tc “. Owoż jest to fałsz historyczny, bo przy społecznym podziale pracy ta k samo chłop, k tó ry odbywał pańszczyznę, nie był w niew oli, ja k nie był szlachcic, który nadstaw iał swe ży
cie w walce z wrogiem. Obaj spełniali przepisaną sobie funkcję społeczną i nie m ieli zarówno sobie nic do zarzu cenia, ja k nie mają nogi głowie, że muszą tylko chodzić, gdy ona myśli.
Niewola się rozpoczęła dopiero odtąd, gdy ustały najazdy wraże i szlachta nie m iała nic do czynienia, a jednak dalej ko
rzystała z praw i przywilejów, przyznanych obrońcom ojczyzny.
W owej chwili rozpoczął liberalizm swą pracę i z pożytkiem dla społeczeństwa począł ją prowadzić.
Po pewnej walce zrów nał stany, zniósł wszystkie przyw i
leje i w miejsce ściśle ograniczonych warstw, postawił równo-
wolnych i równopraw nych obywateli. Zadekretow ał, że głowa w tych samych m a się znajdować w arunkach co ręce i nogi.
AYszystko troje biedź może po drodze, która się nazyw a konku- rencyą, do wspólnej m ety, która się nazyw a sukcesem.
Domyślić się łatwo, co się stało w społeczeństwie, w któ- rem w miejsce naturalnego podziału pracy, wyznaczono prem ię dla kapitału z jednej strony, a dla przew rotności i sprytu z drugiej. N astała niewola ekonomiczna, ho pomimo rów nou
praw n ienia, jedni mieli wszystkie przyw ileje, nie ponosząc ża
dnych dla społeczeństwa ofiar, drudzy powołani zostali głodem do znoszenia wszelkich ofiar, bez żadnych natom iast przy
wilejów.
Odczuto niebawem ujemne strony takiego ustroju społe
cznego i poczęto szukać dróg ratunku. Znaleziono, a raczej wskazywano trzy. Jed n i widzieli zbawienie w stosowaniu jeszcze szerszem i jeszcze radykalniejszem liberalnych formułek. „Zasadę konkurencji i mieszczącą się w niej prem ię, daw aną przew ro
tności, prowadźmy — mówili oni — do końca, do kresu logi
cznego m yślenia, choćby do absurdum , a dopiero uleczy ona wszystkie słabości1'. T ak mówiących m am y niestety w naszym kraju bardzo jeszcze dużo dotąd. Są to doktrynerzy, którzy w y
kształcili się za czasów okw itania liberalnych teoryj i odtąd nie postąpili naprzód.
D rudzy szukają ratu n k u w m rzonkach i u to p ja c h , w ysnu
tych z jednego tylko rozdziału socjologji, zwanego ekonomją polityczną. Podobni są oni do lekarza któ ryb y organizm czło
wieka oceniał ze stanowiska w ątroby lub żołądka. Ze wszystkich funkcyj życia socjalnego poznali tylko ekonom iczną, o niej je dnej m ów ią, ją jednę przerabiają na wszystkie łady. D la nich istnieje tylko stosunek pracy do k a p ita łu , po za tern cała reszta:
relig ja, sztuka, aspiracje polityczne, form a rządu etc., jest dro
b nostką, o której mówić nie w arto , lub k tó rą rozstrzygnąć n a
leży według skrajnie liberalnych formułek. W tym punkcie ta druga gru pa, a z niej mamy także sporo ju ż okazów w naszym kraju , spotyka się z pierw szą, chociaż na polu ekonomicznem nadaje jej nazwę burźuazji i żywi do niej najżywszą nienawiść.
W reszcie trzecia g ru p a, socjologów praw dziw ych i rozwa
żnych, obejmujących cały obszar funkcyj społecznych, ta k
z dzisiejszego ja k i z historycznego stanow iska, przyszła do
przekonania, że tylko przez wytworzenie stosownego do teraź
niejszych. potrzeb podziału pracy i rozkładu przywilejów, odpo
wiedniego do usług oddawanych społeczeństwu, można dojść do zaradzenia coraz groźniej w ystępującej chorobie socjalnej.
Nie mam miejsca i czasu rozwijać Ci obszernie poglądów tej grupy, której jednym z najw ybitniejszych reprezentantów jest ks. kanclerz niemiecki. Zaznaczę tylko, że m y jej winniśm y ustaw ę o lic h w ie , ustaw ę o pijaństw ie i ustaw ę przem ysłow ą, trz y olbrzymie szczerby dokonane w fortecznym wale liberali
zmu. Za niem i pójdą niebawem inne, ja k ustaw a o przymusowej asekuracji robotników od wypadków i chorób, ustaw a o pracy niew iast i dzieci, ustaw a o przymusowem święceniu niedzieli etc.
A z czasem doczekamy się ustaw y 'przeciw pieniactw u, skazu
jącej na karę każdego przegrywającego proces, ustaw y o hygie- nie umysłowej, zapobiegającej w yuzdaniu prasy etc.
Owoż nasze społeczeństwo znajduje się już dzisiaj w tym s ta n ie , że ma liberalizm u za dużo a nie za mało. Powodzenie żydów najlepszym tego dowodem. Zniszczony stan rolniczy, rę
kodzieła sprowadzone do fuszerki, m iasta w upadku, nędza po
wszechna , oto są rezultaty stosowania u nas liberalnej cłowej zasad y : laisser faire, laisser passer, do wszystkich funkcyj życia ekonomicznego. W yuzdanie prasy, rozbudzenie anarchicznych skłonności, rozjątrzenie w arstw jednych na drugie, zdemoralizo
wanie polityczne w szystkich — oto następstw a stosowania jej do w szystkich funkcyj życia duchowego.
Nam pora zatem zatrąbić do odwrotu z tej liberalnej drogi,
z której na szczęście ju ż zeszliśmy, uchwalając ustaw ę przeciw
lich w ie, ustaw ę przeciw pijaństw u i ustaw ę przemysłową. Te
trz y ustaw y, których błogie skutki ju ż się odczuwać dają, niech
będą dla nas gwiazdą przewodnią w pracy około rozumnego
organizowania naszej społeczności, nie według d o k try n , ale
w edług życia i jego potrzeb.
VI.
15 M arca 1884 r.