• Nie Znaleziono Wyników

Trudna sztuka mówienia głupstw : o "Narkotykach" Stanisława Ignacego Witkiewicza

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Trudna sztuka mówienia głupstw : o "Narkotykach" Stanisława Ignacego Witkiewicza"

Copied!
28
0
0

Pełen tekst

(1)

Grzegorz Grochowski

Trudna sztuka mówienia głupstw : o

"Narkotykach" Stanisława Ignacego

Witkiewicza

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 89/3, 115-141

(2)

Pam iętnik Literacki LXXXIX, 1998, z. 3 P L ISSN 0031-0514

G R Z E G O R Z G R O C H O W S K I

T R U D N A SZTUKA M Ó W IE N IA G Ł U PST W

O „ N A R K O T Y K A C H ” ST A N ISŁ A W A IG N A C E G O W ITK IE W ICZA

I

Teksty, które zwykło się określać jako „broszury publicystyczne” W itkace­ go, m ogą wydawać się nieco kłopotliwe. W rażenie to potwierdza lektura recen­ zji i omówień, które ukazały się w połowie lat siedemdziesiątych z okazji pierw­ szego powojennego wznowienia tych pozycji. Pisanie o hemoroidach, szkod­ liwości palenia papierosów czy goleniu się pod włos okazało się praktyką niełatw ą do zaklasyfikowania. T ak więc M ałgorzata Szpakowska pyta: „Po co mu były te dwie książki »użyteczne«?” 1 Dopuszcza wprawdzie na m om ent podejrzenie, iż jest to „żart, wygłup”, szybko jednak je oddala, argum entując:

Ale kom u by się chciało dla sam ego dow cipu napisać dwie spore książki, zabiegać o ich wydanie, [ . . . ] polem izow ać z opon en tam i?2

Po czym prow adzi swe rozw ażania do wniosku, że Witkiewicz w końcu zaakceptow ał nieuchronne zmiany społeczne i wtedy uległ furii publicystycz­ nej:

gorączkow o, pospiesznie, czasem aż histerycznie usiłow ał coś zmienić, coś naprawić. [ . . . ] W ów czas — on, prorok egotyzm u — szukał na gwałt sposobu porozumienia. [ . . . ] I pisał: o łupieżu i hem oroidach, o zaletach pudru ryżow ego i wyższości herbaty nad kawą, o gim nas­ tyce M ullera i m aści na artretyzm 3.

W podobnym duchu pisał Janusz Degler, tłum acząc publicystyczne zaan­ gażowanie pisarza metafizycznego wpływem domowej atmosfery kultu pozyty­ wistycznych ideałów:

N auki ojców rzeczywiście wydały późny owoc. Była to lekcja pojm ow ania literatury w kategoriach utylitarnych, posługiw ania się nią jako narzędziem społecznego oddziaływania, widzenia w niej formy dydaktyki lub terapii. [ . . . ] Zakreślony przez W itkacego program edukacji społeczeństw a to nic innego jak szczególny wariant „pracy u podstaw ”. [ . . . ] Tak to prorok zagłady, wieszcząc społeczeństw u nieuchronny koniec, przedzierzgnął się w jego w y­ chowawcę, starając się tej zagładzie za wszelką cenę zapobiec4.

1 M. S z p a k o w s k a , S zczotki braci Sennebaldt. „Twórczość” 1976, nr 3, s. 98. 2 Ibidem.

3 Ibidem, s. 103.

(3)

Z postaw ą dydaktyczno-społecznikowską wiązała broszurę o narkotykach także Anna M icińska5. Problem em jednak pozostawała widoczna niezbieżność dążeń naprawczych i języka, wyraźnie niefunkcjonalnego względem takich wzniosłych zamierzeń. Z problemem tym borykała się M agdalena N ow ot- ny-Szybistowa, k tó ra najwnikliwiej zanalizowała budowę omawianego te k stu 6. Założenie „poważnych intencji” i opis „niepoważnego stylu” doprowadziły b a­ daczkę do wniosku, że mamy do czynienia z książką nieudaną. Szybistowa postawiła tezę, iż N arkotyki były pomyślane jako tekst perswazyjny, jednak stylistyczne inklinacje autora udarem niły realizację tego celu, gdyż groteskowa stylistyka uniemożliwiła skuteczną transmisję zaprojektowanych sensów.

Nie ukrywam, że odczytania takie wydają mi się nie całkiem przekonujące7. W ątpliwości budzić może już choćby dziwaczność tej „eschatologii” — czy rzeczywiście da się na serio i z całym przekonaniem zbawiać społeczeństwo ucząc, że m ożna golić się pod kątem 45°, z włosem lub pod włos, albo też jak a m aść jest dobra n a hem oroidy? P onadto przyjęcie hipotezy dydaktyczności N arkotyków m usiałoby wiązać się z założeniem, że na początku lat trzydzie­ stych nastąpiła niespodziewana, radykalna transform acja postawy twórczej W itkacego, swoiste „nawrócenie św. Paw ła”. A tak a gwałtowna wolta pow inna by zostawić jakieś ślady w innych dziełach. Tymczasem powstałe mniej więcej w tym samym okresie utwory — Szewcy i Jedyne wyjście — wprawdzie przyno­ szą pewne zmiany i odbiegają od wcześniejszych dokonań, ale ani trochę nie spraw iają wrażenia edukacyjnych pogadanek napisanych przez świeżo upie­ czonego adepta utylitaryzmu.

M ożna by, co praw da, argum entować, że każda wypowiedź operuje róż­ nymi m odalnościam i i że jako autor powieści i dram atów pisarz występuje w innej roli społecznej niż wtedy, gdy próbuje uzdrawiać chory świat. W o d ­ powiedzi na tak ą obiekcję trzeba przypomnieć, że postaw a „egotyczna” i „pro- w okatorska” pojaw ia się nie tylko w dziełach literackich W itkacego, ale daje się zauważyć też w jego wcześniejszych szkicach, felietonach, polemikach.

I tu przydatna będzie k ró tk a dygresja na tem at tych właśnie publikacji. W arto np. porów nać W itkiewiczowską krytykę futuryzmu z jerem iadam i Że­ romskiego, by przekonać się, jak daleko było autorow i Narkotyków do ideolo­ gii wyrosłej z pozytywizmu. Chociaż u obydwu pisarzy pojawia się ten sam przeciwnik, to jednak metody walki są całkowicie odmienne. Żeromski w Sno­ bizmie i postępie atakuje Awangardę z pozycji zatroskanego społecznika:

W idziałem [ . . . ] , jak handlarka [ . . . ] sprzedawała czasopism o „N uż w bżuchu” m łodzieży robotniczej i rzemieślniczej, wychodzącej w niedzielę z fabrycznej niziny Pow iśla W arszawy na słońce N o w eg o Św iata [ . . . ] . M łodzieńcy ci nabywali skwapliwie za swój grosz niełatw o zapracowany w ytw ór ducha m łodzieży wykwintnej [ . . . ] 8.

P o czym pisarz mówi z wyrzutem o młodych twórcach, którzy nie potrafią odpowiedzieć na duchowe oczekiwania swoich czytelników i trw onią czas na

5 A. M ic i ń s k a , N a marginesie ,N ie m y tyc h dusz" i „Narkotyków". „Twórczość” 1974, nr 11. 6 M. N o w o t n y - S z y b i s t o w a , O szkodliwości narkotyków językiem S. I. W itkiewicza. W zb.:

Z zagadnień ję z y k a artystyczn ego. Red. J. Bubak, A. W ilkoń. K raków 1977.

7 Poniew aż niektóre uwagi sform ułowane w niniejszym szkicu mają charakter polem iczny w obec wspom nianych dotychczas kom entarzy, chciałbym podkreślić, że m oja praca zawdzięcza im bardzo wiele.

(4)

tworzenie wysilonych drobiazgów o wartości jedynie „nowinki, oryginalno- stki”. W ytacza jeszcze cięższe działa — zarzuca futurystom zamach na pod­ stawy narodow ej kultury, obwiniając ich o błędy w gimnazjalnych wypracowa- niach.

Nie jest tu dla mnie istotne stanowisko zajęte przez Żeromskiego ani traf­ ność jego diagnoz, lecz samo odwołanie się do pewnych typów argumentacji, do instancji „prostego człowieka”. „Szary człowiek” czy „prosty człowiek” dość często pojaw iał się jak o pozytywnie waloryzowany topos w literackich p ro­ gram ach Dwudziestolecia. Stąd tak ą popularność w deklaracjach zarówno ska- m andrytów , ja k i różnych awangardzistów zyskały próby przedstawienia arty­ sty jako profesjonalnego rzemieślnika produkującego dobra o wymiernej w ar­ tości, a więc dającego się wpisać w dem okratyzujący się porządek społeczny9. Oczywiście, każdy m odelował owego człowieka na swój sposób, co przedstawi­ cielom różnych kierunków pozwalało atakow ać się nawzajem w imię obrony jego interesów. A takow ani przez Żeromskiego futuryści mogliby więc zarzucić m u konserw atyzm kulturow y i odpowiedzieć, że to właśnie oni niosą „młodzie­ ży robotniczej” wyzwolenie, że ich eksperymenty rewolucjonizują wrażliwość, podczas gdy dy k tat ortografii i gram atyki podtrzym uje niesprawiedliwość spo­ łeczną i konserw uje skostniały świat wczorajszy. Powtórzmy: nie jest tu ważny rodzaj dokonyw anych rozstrzygnięć, liczy się natom iast sam fakt istnienia wspólnej płaszczyzny sporu — zarów no Żeromski, jak i futuryści (a także twórcy spod znaku „literatury faktu”, przedstawiciele Awangardy, Skam andra i zapewne jeszcze kilku mniej ważnych kierunków) gotowi byli uznać, że sztuka powinna usprawiedliwić swój byt w wymiarze społecznym.

O burzenie, z jakim Żerom ski atakow ał to, co uważał za przejaw snobizmu, każe wierzyć, że napraw dę widział on w now atorskich tendencjach karygodny wybryk, zagrożenie dla bytu kultury i policzek wymierzony społeczeństwu. Nie jest chyba przypadkiem , że tak a — swoją drogą, nieco m elodram atyczna — ar­ gum entacja nie występuje u au tora Szewców. U W itkacego w ogóle nie pojawia się kwestia społecznego upraw om ocnienia, użyteczności sztuki, a cała polem ika rozgrywa się jedynie n a płaszczyźnie stylu — wartość dokonań artystycznych jest m ierzona tylko dość arbitralnie ustalanym i kryteriam i Czystej Form y (sko­ ro stanow iące o istocie sztuki „uczucie metafizyczne” pisarz definiuje jako „do­ znaną bezpośrednio”, a nie poznaną drogą rozum ow ania jedność ,ja ”, to nie m a miejsca na żadną racjonalną argumentację). Niewątpliwie ani „młodzież robotnicza”, ani „uczniowie i uczennice” gimnazjów nie należeli do — posłuż­ my się form ułą R orty’ego — „słownika finalnego” W itkacego. Pod tym wzglę­ dem autorow i Szewców bliżej już było do Leśmiana.

Co więcej, w przeciwieństwie do Żeromskiego, który zdawał się obwiniać eksperym entatorów o oderwanie od rzeczywistości, teoretyk Czystej Form y wytyka im i tak jeszcze zbyt dużą uległość wobec zdroworozsądkowej wizji świata (choćby per negationem). Pisze: „Jest to ten sam realizm, tylko odwróco­ ny, i to zarzucam właśnie futurystom ” 10.

9 Zob. np. P. C z a p l i ń s k i . Obecna, nieusprawiedliwiona. „Teksty D rugie” 1994, nr 5/6, zw łaszcza s. 1 2 2 —127.

10 S. I. W i t k i e w i c z , P arę zarzu tów przeciw futuryzm ow i. W: Bez kompromisu. Pisma k ry ty c z­

(5)

I — w końcu — należy podkreślić, że nie występuje on w swoim szkicu w tradycyjnej roli oponenta. W pewnym sensie m ożna by powiedzieć, iż Że­ rom ski okazuje więcej szacunku krytykowanym artystom , traktując ich tw ór­ czość jak o zjawisko szkodliwe, ale serio. Tymczasem u W itkacego pojaw ia się ton z lekka protekcjonalny, sygnalizowany już tytułem Parę zarzutów przeciw futurystom. Jego bronią okazuje się bagatelizowanie omawianego zjawiska, np.:

jakkolw iek cenię niektóre utw ory W ata [ . . . ] z punktu widzenia Czystej F orm y [ . . . ] . D o nieistotnych zdobyczy futurystów zaliczam [ . . . ] wszelkie krzyżyki [ . . . ] , kółeczka i okienka [ . . . ] n .

Sądzę, że wykorzystywaną tu retorykę protekcjonalizm u i lekceważenia m ożna uznać za jeden z przejawów oddziaływania ideologii dandyzmu, której znaczenie dla całej twórczości W itkacego było, moim zdaniem, większe, niż przywykliśmy u w ażać12. W iadom o, że dandyzm polega m.in. na deklaratyw ­ nym odw racaniu uznanych hierarchii wartości, na rewindykowaniu powierz­ chowności przeciwko duchowości. O ile tradycyjny pisarz, budując swój p u ­ bliczny wizerunek, mógł ubolewać, że jest jeszcze nie dość „ludzki”, bezkom ­ promisowy, altruistyczny, pożyteczny, przenikliwy, pracowity, a wciąż zbyt ograniczony, egoistyczny, płytki, bezczynny, to dandyzm odwraca tę perspek­ tywę. D andys jest wciąż zbyt zaangażowany i nie dość zblazowany. Więcej — to, co w optyce zdrow orozsądkowej jest traktow ane jako rezultat inercji i bez­ władu, w retoryce dandyzm u przedstawia się jako stan upragniony i wym aga­ jący wysiłku, pracy nad sobą, sam odoskonalenia. Przypomnijm y choćby O s­ cara W ilde’a, który ubolewał nad „upadkiem sztuki kłam stw a”, marzył zaś, by dorosnąć do poziom u swojej niebieskiej porcelany13.

W ydaje się, że W itkiewicz nieraz postępuje podobnie. Jednym z najważniej­ szych warunków naw iązania literackiej kom unikacji jest chyba szacunek wo­ bec czytelnika. Oczywiście, m am na myśli szacunek szeroko rozum iany — obej­ m owałby on też awangardow e prowokacje. M ożna chyba jednak założyć, że dadaistyczne lub futurystyczne obrażanie odbiorcy dokonuje się mimo wszyst­ ko w imię jego interesów — alibi dla prowokacji stanowi tu „apel em ancypa­

11 Ibidem, s. 119, 122.

12 K w estię stosunku S. I. W itkiew icza do dandyzm u zamierzam om ów ić bardziej szczegółow o w oddzielnym studium. Tu jednak interesuje m nie przede wszystkim opis poetyki jednego tekstu, dlatego też z braku miejsca nie chciałbym wdawać się w szczegółow e rozważania na temat samej tej kategorii. Zwięźle i w dużym uproszczeniu: rozumiem dandyzm jako kult własnej osob ow ości i formę autokreacji przejawiającej się poprzez zblazowanie, chłód em ocjonalny, estetykę sztuczno­ ści, teatralizację zachow ania, prow okacyjną ekstrawagancję, ironiczny dystans w obec konwencji oficjalnej kultury.

13 O. W ild e , U padek sztuki kłam stwa: obserwacje. Przełożyła M. U m iń s k a . „Literatura na Świecie” 1994, nr 12. — H . P e a r s o n , Oskar Wilde. Przełożyła J. D m o c h o w s k a . W arszawa 1963, s. 48. N a tem at zainteresow ania W itkiew icza dandyzm em (głównie Baudelaire’em, W ilde’em i H uy- smansem) zob. R. O k u li c z - K o z a r y n , D ziwna przyjaźń. O Romanie Jaworskim, Stanisławie Ig ­

nacym W itkiewiczu i ich dandysowskim pokrewieństwie. W zb. : F akty i interpretacje. Szkice z historii literatury i kultury polskiej. Red. T. Lewandowski. W arszawa 1991. Lektura tego artykułu dostar­

czyła mi wielu cennych im pulsów. Przedstaw iona przeze mnie próba interpretacji N arkotyków da się pod pew nym względem uznać za kom plem entarną w obec ustaleń Okulicza-K ozaryna — p o d ­ czas gdy on zajmuje się głów nie materiałem biograficznym, ja próbuję pokazać ślady w ątków dandysow skich w budow ie tekstów. W spom niany badacz wskazuje ponadto pewną interesującą analogię — obsesję brudu i kult schludności zarówno u Baudelaire’a, jak i u autora N iem ytych

(6)

cyjny”. A takuje się zmurszałe nawyki widza bądź czytelnika po to, by wyposa­ żyć go w bogatszą wrażliwość. N atom iast chyba wszystkie postawy artystyczne wykluczają wyniosły protekcjonalizm . Tymczasem Witkiewicz zdaje się płynąć po d prąd naw et w tym wypadku, prawiąc impertynencje:

W ybaczcie mi, o ludzie prości, te cytaty w obcych językach. Ale chciałbym, żebyście nie tylko wy, krwawi pracow nicy aż nadto znudzonych obszarów dni powszednich, zrozumieli rzucone tu m im ochodem m y śli14.

M anifestujące się w ten sposób lekceważenie m ożna chyba uznać za jeden z przykładów dandysowskiej „subtelnej sztuki robienia sobie wrogów” 15. Jed­ nocześnie powyższe uwagi pozwalają — jak sądzę — z nieufnością odnieść się do koncepcji przypisującej Witkiewiczowi intencje utylitarno-dydaktyczne.

Przywiązuję tak dużą wagę do statusu, jakiem u przyporządkujem y „pu­ blicystyczny” dyskurs pisarza, gdyż rozumienie i właściwa ocena każdego właś­ ciwie tekstu w dużym stopniu zależą od trafnego rozpoznania gatunku, od umieszczenia wypowiedzi w ram ach odpowiedniej konwencji. Tradycja zaś „pracy u podstaw ” nie jest tu chyba najwłaściwszym układem odniesienia. Przedstaw iane przez W itkiewicza wywody m ogą się wydawać równie prze­ w rotne jak wykłady W ilde’a w Ameryce. Jak pisze Bożena Sadkowska:

N ie ufajmy jednak dandysow i [ . . . ] , bo to ap ostoł perwersyjny. On i tak wie, że jego głos pozostanie w ołaniem na puszczy. Ba, nie byłby zadow olony, gdyby akcja przyniosła wyniki. N aucza, bo z nauczaniem mu do tw arzy16.

Myślę zatem, że rola wychowawcy narodu jest tylko przym iarką do kolej­ nego stylu mówienia, jedną z masek zakładanych na potrzeby bezinteresownej gry, elementem bardziej złożonej, kilkupoziomowej konstrukcji. K om plekso­ wości dzieła pow inna zaś odpow iadać wieloaspektowość lektury. Dlatego też dyskurs N arkotyków pragnę opisać na czterech płaszczyznach. Najpierw chciał­ bym pokazać rozchwianie opozycji między powagą a kpiną poprzez naruszanie decorum i autoironię. Następnie zamierzam wyodrębnić warstwę stylizacji na silvae rerum. Potem spróbuję opisać specyfikę Witkiewiczowskiej poetyki przedstaw iania wizji narkotycznych. I w końcu — będę się starał zinterpreto­ wać om aw ianą książkę jak o narzędzie autokreacji homo aestheticus, który bawi się możliwościami różnych wcieleń, unikając ostatecznego sam ookreślenia17.

2

Charakterystyczne dla dandyzm u odwrócenie tradycyjnych hierarchii zo­ stało w omawianej książce przełożone na zasadę, k tó rą m ożna by określić jako decorum à rebours. M agdalena Nowotny-Szybistowa zwracała uwagę, że W it­ kiewicz bardzo często przełamywał regułę stosowności, odrywając rejestry sty­

14 S. I. W i t k i e w i c z , O dandyzm ie zakopiańskim. W: B ez kompromisu, s. 504.

15 A. M. W h i s t l e r , The Gentle A rt o f M aking Enemies. Cyt. za: R. O k u li c z - K o z a r y n ,

M a ła historia dandyzm u. P oznań 1995. s. 126.

16 B. S a d k o w s k a , Homo dandys. „M iesięcznik Literacki” 1972, nr 8, s. 83.

17 N a tem at koncepcji homo aestheticus zob. np. M. G o ł ę b i e w s k a , Homo aestheticus

— swobodnie w ynalezion y znak. W zb.: E stetyczne przestrzenie współczesności. Red. A. Z eid­

ler-Janiszewska. W arszawa 1996. — A. B i e l i k - R o b s o n , Wielka przygoda egzystencjalna: człowiek

e stetyc zn y i jeg o doświadczenie nowoczesności. „Res Publica N o w a ” 1997, nr 4. — B. B a k u ła , C zło w iek ja k o dzieło sztuki. Poznań 1994.

(7)

listyczne od odpowiednich paradygm atów tem atycznych18. D ziałanie tej zasa­ dy pośrednio wskazał też kiedyś M ichał Głowiński, zauważając w powieściach tego pisarza współwystępowanie burleski i heroikom iki19. Techniczne credo W itkiewicza m ożna by sformułować parafrazując klasyczną maksymę: pam ię­ taj, by mówić poważnie o spraw ach błahych, a lekceważąco o poważnych. Tak więc np. dekadencję kultury europejskiej, która stanowiła jeden z centralnych problem ów historiozoficznych koncepcji Witkiewicza, tutaj zbywa się lekcewa­ żącą wzmianką:

Co kom u p o tym i czy warto, aby naw et artyści truli się narkotykam i, w ob ec tego, że ich ostatnich podrygów formalnych nikt już naprawdę nie potrzebuje20.

Z drugiej strony, dla przeciwwagi, pisarz wykorzystuje stylistykę naukow ą dla epatow ania złym smakiem, np. gdy formułuje swoją „ogólną teorię sm rodu ludzkiego” (s. 174). W brew oczywistości rozdym a też do rozm iarów poważnego problem u sprawę całkowicie tryw ialną:

K toś pow iedział: „dobrze się nam ydlić i mieć ostrą brzytwę czy nożyk d o m aszynki — oto w szystko”. O tó ż nieprawda: golenie się jest rzeczą stokroć zawilszą. [ . . . ] Obserwacja wielu znajom ych i fakt ten, że po dw udziestu pięciu latach golenia się teraz dopiero doszedłem do niektórych podstaw ow ych wiadom ości, [s. 179 — 180]

D odajm y może, że tak a pseudoargum entacja uderzająco przypom ina spo­ sób, w jaki próbuje zrobić „coś z niczego” inny XX-wieczny homo artifex, Salvador Dali. W Sztuce pierdzenia, jednym z aneksów (które nb. odpow iadają W itkiewiczowskim appendix'om) do swojego Dziennika geniusza, pisze on:

N ie godzi się, Czytelniku, ażebyś od czasu kiedy pierdzisz, nie wiedział jeszcze, w jaki sp osób to czynisz i jak to czynić powinieneś. [ . . . ] Temat, który dziś przedstawiam m ożliw ie z jak największą dokładnością, był, jak dotąd, nie doceniany wielce [ . . . ] 21.

O d prostodusznej perswazyjności odbiega też wyraźna teatralizacja wywo­ du, ostentacyjne eksponow anie mówiącego podm iotu. Być może, najwyraźniej widać to w utrzym anej w gawędziarskim tonie przedmowie, k tóra pełni przede wszystkim funkcje: autotem atyczną (prezentacja autora) i m etatekstow ą (pre­ zentacja książki). Charakterystyczne, że już na wstępie Witkiewicz ostentacyj­ nie narusza elem entarne dyrektywy komunikacyjne. Początek wypowiedzi p o ­ winien zasadniczo służyć zwróceniu uwagi czytelnika, pozyskaniu jego zaufa­ nia i zainteresowania. Badania nad tekstem wykazują, że do najbardziej typo­ wych sposobów uwiarygodnienia przekazu należy aktywizacja stereotypów, utrw alonych powszechnie wyobrażeń, mających pozytywne konotacje. W przy­ padku broszury publicystycznej należałoby oczekiwać, iż we wstępnej a u to ­ prezentacji zostanie zarysowany obraz podm iotu wypowiadającego jako osoby kom petentnej merytorycznie, o dużych kwalifikacjach m oralnych, cieszącej się społecznym autorytetem . M ożna też dodać, że niewątpliwie jednym z w arun­ ków pozyskania autorytetu jest okazywanie szacunku czytelnikowi.

18 N o w o t n y - S z y b i s t o w a , op. cit., s. 306 — 307.

19 M . G ł o w i ń s k i , W itkacy ja k o pantagruelista. W: Gry powieściowe. W arszawa 1973, s. 259. 20 S. I. W i t k i e w i c z , N ikotyn a — alkohol — kokaina — p eyotl — morfina — eter + appen­

dix. W: N arkotyki. — N iem yte dusze. W stępem opatrzyła i opracow ała A. M ic i ń s k a . W yd. 2.

W arszawa 1979, s. 93. Dalej cytaty z analizow anego utworu lokalizuję podając w nawiasie numer stronicy.

(8)

Tymczasem sposób, w jak i Witkiewicz przedstawia swą osobę, może budzić wątpliwości, czy m a on wystarczające predyspozycje do m entorskiego poucza­ nia. Co m a do zaoferow ania? Zam iast kom petencji — osobiste wynurzenia, zam iast szacunku — arogancję, zam iast autorytetu — wątpliwą reputację. W iarygodności i obiektywizm u nie gw arantują przecież osobiste porachunki i inwektywy, np.:

na idiotów i ludzi nieuczciw ych sp osob u nie ma, jak to w ciągu mojej dość smutnej działalno­ ści miałem sp osob n ość przekonać się. [s. 53]

W szystko to są plotki w ym yślone przez jakieś obskurne baby, kretynów i idiotów , a nade w szystko przez draniów, chcących mi zaszkodzić, [s. 58]

Jestem prawie pewny, że w pewnych kołach durniów i draniów książka ta będzie przy­ czyną jeszcze gorszego psucia mojej i tak już przez wym ienione P.T. czynniki popsutej opinii, [s. 171]

przeczytałem niedaw no w artykule, którego autora nazwiska nie pamiętam, a który dotyczył książek pani Żurakow skiej — właściwie całego artykułu nie znam, tylko ktoś mi pokazał takie zdanie (cytuję z pamięci), coś takiego: „ani kokainow e wyczerpanie W itkiewicza, którego w ybuchy nie są w ybucham i”, [ . . . ] albo autor tego artykułu jest człowiekiem głupim i nie wie, co robi, albo złym i program ow o popełnia św iństwo, pisząc takie brednie na podstaw ie plotek, [s. 57]

O statni cytat m oże się wydać nieco przydługi, ale sądzę, że doskonale ilu­ struje osobliwość Witkiewiczowskiego dyskursu. Rzadko bowiem się zdarza, by ktoś w polemice popisywał się nieznajom ością krytykow anego tekstu, nie pamiętał, z kim właściwie dyskutuje, a do tego tak apodyktycznie i bezceremo­ nialnie beształ partnera. T rudno nie nazwać takiej dyskusji gołosłowną. Co więcej, na podstaw ie takich dość wątłych przesłanek W itkacy feruje bardzo surowe wyroki. Niewspółm ierność tak skrom nego „m ateriału dowodow ego” oraz surowości oskarżeń pozwala podejrzewać, że w istocie mamy do czynienia z mistyfikacją. M ożna m niemać, że gdyby nawet pisarz nigdy niczego nie ucier­ piał od żadnych oszczerców, to zapewne by ich wymyślił.

W rażenie to potw ierdzają niektóre fragmenty Witkiewiczowskiego dyskur­ su oparte na zasadzie przypom inającej figurę określaną w klasycznych poety­ kach jak o praeteritio. Jej isto tą jest sygnalizowanie przemilczenia jakichś treści, po którym następuje wypowiedzenie tych treści (najbardziej u tartą wersją tego trop u jest potoczna form uła „nie mówiąc o ...” lub „nie wspom inając już o ...”). T aka „oszukańcza elipsa” zwykle m a n a celu właśnie zwrócenie uwagi słucha­ czy na przekazywane informacje. Podobnie dzieje się u Witkiewicza. Np. gdy odpiera on ataki n a siebie lub dementuje rzekome oszczerstwa na swój temat, to sądzę, że owo dementi w gruncie rzeczy jest tu raczej pretekstem do przed­ staw iania bądź naw et fingowania owych „potwornych plotek” (s. 54).

W arto może n a m om ent zatrzym ać się nad tą refutacją, gdyż zdaje się ona rzucać jakieś światło na swoistość Witkiewiczowskiej retoryki. Autor wyjaśnia np.:

Rów nież przeczę przy sp osob ności [ . . . ] , jakobym żył płciow o z m oją syjamską kotką Schyzią (Schizofrenią Isottą Sabiną, którą bardzo lubię, ale nic poza tym) i jakob y nierasowe zresztą kocięta z niej zrodzone były do mnie podobne; jakobym m iał stragan portretowy i robił dziesięciom inutow e portrety po dwa złote [ . . . ] , chodził we fraku (nigdy nie m iałem fraka w ogóle) na G iew on t [ . . . ] i nie um iał rysować, [s. 58]

Myślę, że podobne sprostow ania są wypowiedziami niezbyt poważnymi, o osłabionej asercji. Skąd jed n ak czytelnik m a wiedzieć, że nie należy ich rozu­

(9)

mieć dosłownie? Myślę, że instrukcją dla odbiorcy jest tu przede wszystkim dziwaczność owych enuncjacji. W skażmy może kilka czynników składających się n a tę dziwaczność. Po pierwsze, nadaniu tekstowi dwuznacznej aury służy podejrzana nadgorliwość, z jak ą n a rra to r odpiera rzekome zarzuty. Gdy ktoś bez widocznego pow odu obsesyjnie pow tarza, że wszystko, co się o nim mówi, to kłamstwo, złośliwe potwarze, m ożna zacząć podejrzewać, że rzeczywiście m a coś na sumieniu.

Nadw ątleniu powagi tekstu sprzyja też nieokreśloność adresu polemicz­ nego — Witkiewicz nie precyzuje, z kim walczy, na czyje zarzuty odpowiada. Tymczasem trzeba pamiętać, że o wadze, jak ą należy przywiązywać do róż­ nych pomówień, decyduje w dużej mierze ich macierzysty kontekst, miejsce, z którego padają. Pewne zarzuty w ypada potraktow ać w sposób odpowie­ dzialny, przedstaw iając argum enty n a swoją obronę oraz okazując szacunek zarów no atakującem u, jak i słuchaczom, podczas gdy inne m ożna niekiedy zignorować. Tymczasem Witkiewicz pochodzenie ataków na swoją osobę p o ­ mija milczeniem, wszystkich oponentów i krytyków traktując en masse. Te obsesyjne narzekania na pełnych złej woli oszczerców bardziej przypom inają bredzenia zrodzone z m anii prześladowczej niż wyjaśnienia złożone w trosce o prawdę.

Pisarz nie hierarchizuje też dem entowanych plotek pod względem powagi zarzutów — pojawiają się tu sprawy z tak różnych rejestrów, że trudn o byłoby wskazać jakąś racjonalną zasadę usprawiedliwiającą ich zestawienie. Dziwacz­ ność każdej z owych niby-plotek bierze się z naruszenia innej zasady kom uni­ kacyjnej. W przypadku rzekom ego związku z kotką absurdalność domysłu, gdyby taki faktycznie został przez kogoś wysunięty, właściwie zwalniałaby au­ to ra od odpowiedzi. Żeby jednak czytelnik nie miał wątpliwości, że chodzi o m akabryczny żart, o pretekst do epatow ania złym smakiem i wprowadzenia czytelnika w zażenowanie, Witkiewicz rozwija ten wątek z ostentacyjną d o ­ kładnością. Z kolei kom izm informacji o tym, że autor nigdy nie posiadał fraka, tkwi w jej jawnej zbędności i oderw aniu od tem atu. I w końcu oskarżenie o brak talentów plastycznych jest opinią, a nie prawdziwym bądź fałszywym stwierdzeniem faktu, stąd w ogóle nie może być dementowane.

Podsum ujm y k ró tk o tę część rozważań. W skazane powyżej właściwości wypowiedzi (tzn. spiętrzenie redundantnych informacji, przesady, absurdalno­ ści dem entowanych niby-potw arzy oraz złego smaku) nie pozwalają poważnie przyjąć przedstaw ianych przez W itkacego sprostowań. M ożna zatem wątpić, czy zastosow ana tu strategia nawiązywania kontaktu z czytelnikiem i au to ­ prezentacji może być dla modelowego odbiorcy gwarancją wiarygodności, rę­ kojm ią niezaprzeczalnych racji. W yobraźm y sobie np. profesora, który po raz pierwszy przychodzi na wykład i bez uprzednich wyjaśnień zaczyna zaprzeczać, jakoby wyrzucono go z kilku uniwersytetów, jakoby miał samochód, parę zaś jego artykułów okazało się plagiatami, a poza tym upiera się, że potrafi bardzo dobrze śpiewać. A udytorium miałoby wszelkie podstawy, by uznać, iż m a do czynienia z osobą niespełna rozumu.

Rzecz m a się zupełnie inaczej, jeśli potraktow ać taką przedmowę ja k o za­ proszenie do wspólnej zabawy, jako zainscenizowany spektakl, swoisty pastisz polemiki. Myślę przy tym, że nie trzeba zbytnio się przejmować deklaracjam i w rodzaju: „Oświadczam oficjalnie, że piszę poważnie i chcę wreszcie coś bez­ pośrednio pożytecznego zdziałać” (s. 53). M amy tu chyba do czynienia z przy­

(10)

kładem autoironii, a przecież wiadomo, że „najsubtelniejszą ironię cechuje brak zbyt wyraźnych poszlak” 22. Inform acja o różnicy znaczenia dosłownego i fak­ tycznego oraz dyrektywa specyficznego odczytania danej wypowiedzi nie m ogą być sform ułowane explicite. Ironista powinien zwykle zachowywać pozory p o ­ wagi, gdyby zaś zdarzyło m u się wypaść z konwencji i w sposób zbyt widoczny okazać prawdziwe intencje, z pewnością nie osiągnąłby zamierzonego efektu.

W N arkotykach dość często m ożna dostrzec charakterystyczne dla ironii rozwarstwienie ,j a ” autorskiego n a naiwne, jaw ne „ja” mówiące oraz na o d ­ znaczające się wyższością wobec pierwszego „niezwerbalizowane »ja« głębo­ kie” 23. P odm iot ukryty oddziela się od powierzchniowego przede wszystkim dzięki wyposażeniu mowy tego ostatniego w niezdolność do selekcji i eliminacji fragm entów niestosownych, rozgadanie, b rak um iaru w docinkach i preten­ sjach, brak sam okrytycyzm u (w rodzaju: „nie jestem m egalomanem, a le ...”). To, co mówi ,j a ” powierzchniowe, jest „tak złe, że aż dobre, tak nieśmieszne, że aż śmieszne”, tzn. tak niestosowne, że domyślamy się istnienia jakiegoś m ani­ pulującego nim — ukrytego za kulisami — prawdziwego sprawcy tekstowych zdarzeń 24. Również oficjalne deklarowanie powagi i stylizację na dyskursy — publicystyczny i naukow y — m ożna uznać za sygnały krytycznego dystansu wobec sensów dosłownych; D an Sperber i D eirdre Wilson zwracają uwagę, że właśnie „dość pospolitą wskazówką, iż wypowiedź jest ironiczna, jest np. po ja­ wienie się stylu bardziej oficjalnego czy ceremonialnego” 25.

M am y więc w tym samym tekście do czynienia jakby z dwiema sytuacjam i kom unikacyjnym i. Pierwszą konstytuuje dosłowne, literalne znaczenie wypo­ wiedzi wraz z projektow anym czytelnikiem naiwnym, który bezkrytycznie p o d ­ porządkow uje się naciskowi stereotypowych konwencji i wypowiadane kwestie bierze za d o b rą monetę. Tymczasem za plecami takiego odbiorcy i jego kosz­ tem zawiązuje się porozum ienie między wspomnianym podm iotem niezwer- balizowanym a bardziej subtelnym i przenikliwym czytelnikiem, potrafiącym czytać między wierszami. Ta „głębsza”, „prawdziwsza” kom unikacja dokonuje się bowiem dzięki konceptualnej mediacji, ale poza nią, poprzez to, co jest jedynie implikowane, dawane do odgadnięcia. Podjęcie tej gry jest więc uw a­ runkow ane zwiększonymi wym aganiami wobec czytelnika — odpowiednią kul­ turow ą kom petencją, umiejętnością obserw owania tekstów z dystansu, pewną sw obodą w operow aniu konwencjam i oraz wzmożoną aktywnością w rek on ­ struow aniu sensów implikowanych. Cytowani już teoretycy ironii wskazują, że adresata takiej dwupoziomowej wypowiedzi musi cechować:

znajom ość norm literackich i retorycznych stanow iących kanon, zinstytucjonalizow ane dzie­ dzictw o języka i literatury. Z najom ość ta pozw ala czytelnikowi zidentyfikować wszelkie o d ­ chylenia od tych n o r m 26.

22 L. H u t c h e o n , Ironia, satyra, parodia — o ironii w ujęciu pragm atycznym . Przełożyła K . G ó r s k a . „Pam iętnik Literacki” 1986, z. 1, s. 348.

23 R. N y c z , Tropy ,ja". K oncepcje podm iotowości w literaturze polskiej ostatniego stulecia. W zb.: Ja, autor. Sytuacja podm iotu w polskiej literaturze współczesnej. Red. D . Śnieżko. W arszawa 1996, s. 41.

24 Posłużyłem się tu formułą S. R e ic e (cyt. za: W. W h it e , Camp ja k o przym iotnik:

1909 — 1966. Przełożyła M . U m i ń s k a . „Literatura na Świecie” 1994, nr 5). Zob. też E. G r z e s z ­

c z y k , Camp. „Kultura i Społeczeństw o” 1997, nr 3.

25 D . S p e r b e r i D . W i ls o n , Ironia a rozróżnienie m iędzy użyciem i przywołaniem. Przełożyła M . B. F e d e w ic z . „Pam iętnik Literacki” 1986, z. 1, s. 281.

(11)

W łaśnie te odchylenia od repertuaru typowych rozwiązań — np. przesada, hiperbolizacja, afunkcjonalność — pełnią w tekście pisanym podobn ą funkcję jak w sytuacji bezpośredniego ko ntak tu wypowiadanie sądów sprzecznych z naocznością („piękna pogoda” podczas deszczu) oraz ironiczny uśmieszek, porozumiewawcze m rugnięcia okiem 27. Trzeba pamiętać, ja k powinna wyglą­ dać rzeczowa polemika, by zauważyć, że autor zamiast wypełnić konwencjo­ nalną procedurę, umożliwiającą transmisję pewnego zasobu znaczeń, raczej ją przedrzeźnia i problem atyzuje jej strukturę.

To, co powiedziano powyżej, nie znaczy bynajmniej, by — implikowany n a różne sposoby — niewidoczny cudzysłów unieważniał wszystkie sądy wypo­ w iadane w omawianej książce. O n je tylko po swojemu modyfikuje. N onsza­ lancja wobec tradycyjnych norm uwiarygodnienia m a sygnalizować, iż auto r upraw ia samozwańcze praw odawstw o i nie czeka na przyzwolenie ani nie szu­ k a legitymizacji dla swoich poczynań w ram ach zastanych instytucji. Ucieczka od poważnej dosłowności nie oznacza ugrzęźnięcia w błahości, ale służyć m a wytrąceniu czytelnika z rutyny, wprowadzeniu go w stan twórczego niepokoju. A utoironia zaś jest przede wszystkim znakiem niezgody podm iotu mówiącego na całkow itą autoredukcję do wypełnianej właśnie funkcji, sposobem zaakcen­ tow ania własnej suwerenności przez kogoś, kto tylko w arunkow o godzi się na udzielenie kilku „koleżeńskich”, niezobowiązujących porad. Spreparowane syg­ nały nieporadności pozwalają autorow i zdystansować się wobec samej idei dochodzenia swoich racji, wyeksponować własną bezinteresowność i zjednać sobie sympatię czytelnika.

M ożna więc zgodzić się, że dyskurs W itkacego w om aw ianym tu dziełku m a charakter edukacyjny. Tyle że zamiast uczyć, jak być pożytecznym elemen­ tem społecznej struktury, rozbudza krytycyzm, daje przykład, jak nie być b a­ nalnym, ja k bronić się przed m artw otą i skostnieniem, i pokazuje, ja k zachowy­ wać sw obodną postawę wobec utartych wzorów myślenia.

3

Szereg om awianych dotąd cech charakteryzujących przedmowę do N ar­ kotyków (tzn. autotem atyzm , m etatekstowość, ludyczność, eksponowanie stałej obecności piszącego, podtrzym ywanie kontaktu z odbiorcą poprzez bezpośred­ nie, żartobliwe wskazywanie adresatów , próby wciągnięcia czytelnika do wspól­ nej zabawy) m ożna też wyjaśniać umieszczając je w kom pleksie naw iązań do poetyki staropolskich silvae rerum28.

27 Przykład z „piękną pogod ą” pochodzi oczywiście z cytow anego artykułu S p e r b e r a i W i l s o n (s. 2 6 5 - 2 7 0 ) .

28 Za w skazanie mi sarmackich inspiracji u W itkiew icza niezmiernie wdzięczny jestem prof. M ichałow i G ł o w i ń s k i e m u . P odziękow ania za inspirujące uwagi winien też jestem osob om ucze­ stniczącym w prow adzonym przez Profesora seminarium w Szkole N a u k Społecznych przy In­ stytucie Filozofii i Socjologii P A N .

W arto tu m oże przypom nieć, że próby zastosow ania pojęcia „sylwy” do opisu literatury XX-wiecznej mają już sw oją tradycję. W spom nijm y choćby pow iązanie przez M. J a n i o n (Życie

wewnętrzne na Lizbońskiej. W: Odnawianie znaczeń. K raków 1980) twórczości Białoszew skiego

z tradycją szlacheckich raptularzy. N obilitacja tej kategorii jest jednak przede wszystkim zasługą R. N y c z a (Sylw y współczesne. Problem konstrukcji tekstu. W rocław 1984). W swojej klasycznej już pracy uznał on sylwiczny sposób pisania za jeden z głów nych układów odniesienia dla opisu

(12)

D o konwencji pisania przyjętych w sylwach odsyła już rozbudow any, „wy- liczankowy” tytuł książki, który stanowi właściwie swego rodzaju spis treści (Nikotyna — alkohol — kokaina — peyotl — morfina — eter + appendix), ja k też podtytuł appendix'u, zawierający wyliczenie zawartości danego rozdziału (O myciu się, goleniu, arystokratomanii, hemoroidach i tym podobnych rzeczach, s. 171).

W skazów ką sygnalizującą istnienie takich związków jest też m otto zaczer­ pnięte z Ogniem i mieczem: „W szelako dziwne jest w tej książce m aterii pomię- szanie” (s. 53). Bez w ątpienia na uwagę zasługuje pomysłowość i przewrotność takiego otwarcia. Przede wszystkim cytat ten stanowi genologiczną charak­ terystykę utw oru, sygnalizuje jego dygresyjność i polimorficzność. Ponadto pochodzi z dzieła wyraźnie nawiązującego do ideologii sarmackiej, osadza więc książkę w określonej tradycji historycznej. Wreszcie, sam ten urywek stanowi stylizację, odtw arzającą sposób mówienia odległej epoki, jest więc w pewnym sensie izomorficzny względem następującego po nim tekstu. W arto też pamię­ tać, że Sienkiewicz jest pisarzem o szczególnym znaczeniu także dla twórczości Witkiewicza. W Nienasyceniu bowiem różne wyrażenia sygnalizujące ideologię Sienkiewiczowską pojaw iają się z zasady w ironicznym cudzysłowie. Tu zaś, wyjątkowo, a u to r Trylogii jest cytowany aprobatywnie. M ogłoby to oznaczać nobilitację stylu kosztem w artości29. I wreszcie wykorzystanie cytatu z dzieła tak zm itologizowanego jak Trylogia w charakterze m otta do broszurki o n ar­ kotykach m ożna uznać za trochę obrazoburczą, a trochę żartobliwą profana­ cję, dość typow ą dla W itkacego30. T rudno chyba o m otto, które więcej mówi­ łoby o książce.

Również żartobliw y opis własnych dokonań (s. 54, 56 57) m ożna odczyty­ wać jak o odwołanie się do tradycji humorystycznych autobiografii, sta­

współczesnej literatury polskiej. Szkic niniejszy niewątpliwie bardzo wiele zawdzięcza ustaleniom N ycza. Jednocześnie jednak trzeba wskazać pewną zasadniczą różnicę m iędzy opisyw anym i przez n iego zjawiskami a tekstem analizow anym przeze mnie. O tóż N ycz zajmował się przede wszystkim całością dorobku wybranych autorów (opierając się głów nie na twórczości M iłosza i G om brow i­ cza), mnie natom iast interesuje tu poetyka jednego utworu. Stąd w przypadkach ukazywanych przez N ycza m ożna chyba m ów ić o analogii globalnych strategii pisarskich, podczas gdy — jak sądzę — w N arkotykach wyraźniej dochodzi do głosu zjawisko stylizacji.

N a temat sylw staropolskich zob. przede wszystkim S. S k w a r c z y ń s k a , K ariera literacka

fo rm rodzajow ych bloku silva. W: Wokół teatru i literatury. Studia i szkice. W arszawa 1970. —

M. Z a c h a r a : S ylw y — dokument szlacheckiej kultury umysłowej w X V II wieku. W zb.: Z dziejów

ży c ia literackiego w Polsce X V I i X V II wieku. Red. H. Dziechcińska. W rocław 1980; Silva rerum.

H asło w: Słownik literatu ry staropolskiej. W rocław 1990. — M. W o j ta k , S tyl w perspektywie

struktury tekstu. (W ybran e zagadnienia na przykładzie tekstów sy lw ). W zb.: S tyl a tekst. M ateriały m iędzynarodowej konferencji naukowej. Red. S. Gajda, M. Balowski. O pole 1996.

29 P oetyk a W itkacego implikuje tu podobny stosunek do Trylogii, jaki dyskursywnie — choć niewątpliwie w prowokacyjnej formie — przedstawił autor Trans-Atlantyku (W. G o m b r o w i c z ,

Sienkiewicz. W: Dziennik 1953 — 1956. Redakcja naukow a tekstu J. B ło ń s k i . Wyd. 2. Kraków

1988, s. 3 5 2 —364. D zieła. T. 7). Ironizując na tem at Sienkiewiczowskiej propozycji „życia ułat­ w ion ego”, zwracał jednocześnie uwagę na jego uw odzicielski urok: „Jeśli przestaniemy widzieć w nim nauczyciela i mistrza, jeśli zrozumiemy, że to jest poufny nasz marzyciel, wstydliw y opow ia- dacz snów, to jego książki urosną nam na miarę sztuki o charakterze spontanicznym , której analiza wprowadzi nas w mroki naszej o sob ow ości” (s. 363).

30 Takie bezcerem onialne odnoszenie się do autorytetów to kolejny chwyt zaczerpnięty z re­ pertuaru zachow ań „dandysa klepiącego laską ze słoniowej kości Platona po ramieniu” (S. B r z o ­ z o w s k i , Eseje i studia o literaturze. Wybrał, opracow ał i wstępem opatrzył H. M a r k ie w i c z . T. 1. W rocław 1990, s. 311).

(13)

nowiących zazwyczaj istotny element sylwicznych przedmów (jako klasyczny przykład takiego tekstu m ożna wskazać Bieg życia Karola Ż ery [ . . J w XVIII- -wiecznej książce pt. Vorago rerum, autorstw a Żery w łaśnie31).

Broszura W itkacego przypom ina „księgi chropawe, niedoskonałe, napisane w pośpiechu” 32 zarów no ze względu na różnorodność form i tem atów, jak i kom pozycyjną addytywność, swobodę więzi międzysegmentalnych. P od nie­ którym i względami jest to podobieństwo uderzające — np. ostrzeżenia przed skutkam i nadm iernego spożycia trunków i tworzące wrażenie familiarności recepty „pewnej mojej ciotki”, „pewnego mojego znajomego dentysty” lub „śp. D ra Janowskiego z W arszawy” (s. 186), jak też opowieść o perypetiach cier­ piącego n a hem oroidy „przyjaciela (podobno był nawet hrabią) Xawerego X.” (s. 180) stanow ią niemal dosłowne powtórzenie „wypisów z ksiąg rodzinnych”. O b o k siebie umieszczone zostały, bez porządkującego kom entarza i bez wyraź­ nego zhierarchizowania, rozw ażania o schyłku kultury, o snobizmie n a szla­ checkie pochodzenie, o teorii Kretschm era czy w końcu o objawach alkoholiz­ mu, co pozwala mówić o tak daleko posuniętej politematyczności, że całkiem adekw atny wobec zawartości zbiorku byłby podtytuł wspomnianej książki Że­ ry: Torba śmiechu. Groch z kapustą. A każdy pies z innej wsi...

O prócz heterogeniczności wypowiedzi mamy tu do czynienia z wyraźnymi sygnałami niewykończenia. Sarmackie raptularze stanowiły zbiory przepisów gospodarczych, rachunków domowych, praktycznych porad, listów, nowin, ob- scenów, sentencji, modlitw, przysłów i anegdot. Stąd też — podobnie jak w dzienniku intym nym — zapis nie był podporządkow any jakiem uś całościo­ wemu zamysłowi kompozycyjnemu, lecz powstawał poprzez mechaniczne przyrastanie kolejnych segmentów. Podobnie książka W itkacego składa się z równorzędnych, względnie autonom icznych całostek nie powiązanych ścis­ łymi relacjami strukturalnym i. W budowie wypowiedzi nic właściwie by się nie zmieniło, gdyby a u to r dołączył jeszcze kolejne rozdziały, np. H aszysz albo Opium. D o tego trzeba dodać dość często pojawiające się w tekście redundancje (np. powtarzające się inwektywy pod adresem dom niem anych wrogów), które są oczywiste w brulionie, natom iast — jak m ożna by oczekiwać — powinny zostać wyeliminowane przy redagowaniu tek stu 33. Podobnej eliminacji w wy­ powiedziach publikow anych i rozpowszechnianych zwykle podlegają nadające zapisowi piętno niechlujności wtrącenia w nawiasach. Efekt niedopracow ania

31 K . Ż e r a, Vorago rerum. Torba śmiechu. Groch z kapustą. A każdy pies z innej w si... W stęp, kom entarz i opracow anie K. Ż u k o w s k a . W arszawa 1980.

32 A. Frycz M o d r z e w s k i , Sylw y. Przełożył L. J o a c h i m o w i c z . W: D zieła w szystkie. T. 5. W arszawa 1959, s. 42.

33 R ów nież dla W itkiew iczow skich zaczepek, prowokacji i inwektyw pod adresem czytelnika m ożna znaleźć staropolskie antecedencje. N p . Ż e r a (op. cit., s. 38 — 39) tak droczy się z czytel­ nikami:

„Te dzieło pustej głow y” — m oże tak zatwierdzisz, Ja na to, że ty sam ni pachniesz, ni śmierdzisz.

[...]

K łaniam się tobie, wielki łobie,

[...]

C o w cudzym oku dopatrujesz zdziebełka, A w sw oim nie dojrzysz ni belka!

(14)

potęguje się zwłaszcza pod koniec dziełka, gdzie autor coraz pospieszniej pod a­ je przepisy n a lecznicze maści i płukania.

Brak dbałości o lekkość stylistyczną, mechaniczne powtórzenia, silna kon­ densacja treści i samousprawiedliwienie w tytule (Trochę recept i już koniec, s. 185) składają się n a wizerunek mówiącego podm iotu nie tyle jak o świadome­ go reguł literackiego rzemiosła artysty, lecz raczej jako natrętnego gaduły, nie mogącego powstrzym ać się od częstowania wszystkich zgrom adzonym i przez lata pouczeniam i i nie potrafiącego przerwać swojego słowotoku. I w końcu do poetyki sylw m ożna też odnieść zam ykającą książkę żartobliwą inwokację:

N ie m yślcie, kochani czytelnicy, że to, co w „dziełku” tym napisałem, jest wszystkim, czym chciałbym się z W am i podzielić. Jest to zaledwie cząstka [ . . . ] . W ięc tym czasem żegnam W as — m oże na długo, a m oże na zawsze. K to wie? [ . . . ] I have spoken — reszta należy do Was. [s. 1 8 6 - 1 8 7 ]

Staropolski gatunek przypom inają przede wszystkim takie cechy deliminacji, jak wezwanie czytelnika do aktywnego kontynuow ania narracji oraz deklaro­

wana prowizoryczność zakończenia, które okazuje się raczej chwilowym prze­ rwaniem, tymczasowym zawieszeniem narracji. Jak pisze Stefania Skwarczyń- ska: „O końcu konkretnego dzieła tego rodzaju decyduje mechaniczne prze­ rwanie jego toku, nie zaś zakończenie k o ntu ru jakiejś zamierzonej całości” 34. Trzeba jednak pamiętać, że chwyty językowe i kompozycyjne — bardzo podobne „na powierzchni” — funkcjonują jednak w pewnych układach ram o­ wych, jak np. sytuacja kom unikacyjna, poetyka dom inująca w danej epoce, projektow ane style lektury. D latego też trzeba podkreślić istotne różnice. W XVII- i XVIII-wiecznych raptularzach pewien prymitywizm kompozycyjny, dość duża samodzielność poszczególnych jednostek oraz otwartość na poten­ cjalne uzupełnienia były naturalnym i konsekwencjami sposobu powstawania tych tekstów — zasadniczo rękopiśmiennych, tworzonych na przestrzeni wielu lat, nie publikow anych i przeznaczonych do użytku domowego. Tymczasem N arkotyki to książka autorska, tzn. sygnowana przez profesjonalnego literata, napisana jako jed n a odrębna całość, zredagow ana i przeznaczona do druku.

Jeśli więc jak o bezpośredni, „macierzysty” układ odniesienia Narkotyków przyjmiemy konwencje typowe dla XX-wiecznej książki drukowanej lub — wę­ ziej — dla broszury publicystycznej (Nowotny-Szybistowa porównywała np. dziełko W itkacego z popularnym i broszuram i antyalkoholow ym i z końca XIX wieku), to pewne bardzo wyraziste cechy stylu i kompozycji tej książki musimy uznać za elementy zaczerpnięte z „obcego” języ k a35. Ich występowanie nie wydaje się um otyw owane celami dydaktycznymi, odstaje od stereotypowych form zapisu, dom aga się zatem objaśnienia poprzez wpisanie ich w jakiś d o dat­ kowy system motywacyjny. M ożemy więc powiedzieć, że struktura tekstu za­ wiera napięcie między różnym i językami, „wewnętrzne rozdźwięki” informują­ ce czytelnika, iż m a do czynienia ze stylizacją36.

34 S k w a r c z y r is k a , op. cit., s. 185. Zob. też W o j t a k , op. cit., s. 178—184.

35 N o w o t n y - S z y b i s t o w a , op. cit., s. 308 — 313. Najczęściej pow oływ any przez badaczkę przykład stanowi rozprawa T. Ż u l i ń s k i e g o O wpływie dymu tytonioweao na ustroi ludzki i zw ie­

rzęcy (K raków 1884).

(15)

Oprócz sfingowanego niedopracow ania kolejnym elementem nadającym Narkotykom piętno sylwiczności jest wprowadzanie fikcyjnych sygnatur. Jak wiadomo, w sylwach m ożna było wciąż wpisywać kolejne fraszki, pouczenia, maksymy — w pewnej mierze m ożna więc nawet mówić o autorze zbiorowym. Gdyby odwołać się do zaproponow anej przez P iotra M ichałowskiego typologii różnych koncepcji autorstw a, sylwy należałoby umieścić chyba gdzieś na po­ graniczu tego, co „moje”, i tego, co „wspólne” 37. W zachowanych dziełach staropolskich pojaw iają się glosy nanoszone przez późniejszych czytelników 38. Czasem też autorzy owych dzieł obok fragmentów napisanych samodzielnie włączają do swych tekstów na równych praw ach nie tylko anonim owe aneg­ doty, ale i cudze utwory. T ak więc w bliskim poetyce sylw Wirydarzu poetyckim Jak ub a T eodora Trembeckiego pokaźną część tom u stanow ią bloki zatytuło­ wane np. Wiersze p. Jerzego z Bukowca Szlichtinka czy Wiersze p. A. M orsz­ tyn a39. Za W itkiewiczowski odpowiednik owej „kolektywizacji” autorstw a uznałbym podpisanie dwóch rozdziałów zmyślonymi nazwiskami i naukowym i lub qwasz'-naukowymi tytułam i: „Bohdan Filipowski, b. prof. fil. ezot.” (s. 152) i „D r Dezydery Prokopow icz” (s. 165).

Myślę, że również tak częste wtręty obcojęzyczne pełnią u W itkiewicza podobną rolę jak m akaronizm y w języku XVII-wiecznym. Funkcję owych wtrąceń widzę bowiem trochę inaczej niż Nowotny-Szybistowa. Twierdziła ona, że Witkiewicz:

Stosow ał je wtedy, gdy według niego polski odpowiednik obcego wyrazu nie spełniał swej roli semantycznej z pożądaną ścisłością. U żyw ał więc francuskiego esprit, gdyż nie uznawał żadnego polskiego odpow iednika. D ow od em na to jest utworzenie serii neologizm ów m ają­ cych zastąpić wyraz francuski: „esprit — dryg, mknik, wystrzyk, wybłysk, wypęd itp.”40

W ydaje mi się, że jest dokładnie odwrotnie. Jeżeli zdecydowałem się na wprowadzenie neologizmu, to widocznie w repertuarze znanych mi języków nie znajduję wyrazów adekwatnie oddających sens, który chcę przekazać, bądź też z jakichś względów posłużenie się terminem obcym uważam za niestosowne lub nieskuteczne (ale nawet wtedy nie ma potrzeby, by tworzyć szereg neologiz­ mów). Jeśli natom iast posługuję się wyrazem obcym, to po co uzupełniać go ekstrawaganckim i popisam i własnej inwencji? Bliższe więc jest mi stanowisko zaprezentowane przez tę samą autorkę w jej książce o leksyce Witkiewicza. Akcentuje ona tam multiplikacje znaczeniowe i informacyjną bezużyteczność zapożyczeń, zwykle powtarzających to samo słowo w różnych w ariantach. O b ­ serwacja ta prowadzi ją do przyjęcia tezy o przede wszystkim ludycznym cha­ rakterze tych w trąceń41. Myślę, że m ożna je uznać za parodię dość częstej — także w szlacheckiej Rzeczypospolitej — praktyki wykorzystywania

barbaryz-37 P. M i c h a ł o w s k i , M oje, cudze, wspólne, niczyje. P ostaw y twórców wobec autorstwa. W zb.:

Ja, autor.

38 Zob. Z a c h a r a : S ylw y — dokument szlacheckiej kultury umysłowej w X V II wieku; Silva

rerum.

39 J. T. T r e m b e c k i , W irydarz poetycki. Z rękopisu w ydał A. B r ü c k n e r . T. 2. Lwów 1911, s. 1 6 4 - 2 6 1 .

40 N o w o t n y - S z y b i s t o w a , op. cit., s. 312.

41 M. N o w o t n y - S z y b i s t o w a , W yrazy obce w tekstach Stanisława Ignacego W itkiewicza. W: Osobliwości leksykalne w język u Stanisława Ignacego W itkiewicza. W rocław 1979, s. 1 2 6 — 127.

(16)

mów dla zaznaczenia swojej pozycji społecznej42. Pogląd taki jest tym bardziej uzasadniony, że często wcale nie byłoby trudno zastąpić wyrazy obce ich rodzi­ mymi odpowiednikam i. N atom iast ciekawe wydaje się częste łączenie zapoży­ czeń z kolokwializm ami, np.:

Ludzie u nas, passez moi l’expression grotesque, „wyprztykują się” przedwcześnie, [s. 72] Plugawe własne dow cipy bierze za najczystszy esprit, [ . . . ] a dupow ate ględzenia za ostatni wybłysk causeur'stwa., [s. 81]

Jeśli zatem wrócimy do tekstów staropolskich, to należy pamiętać, że do charakterystycznych cech języka szlachty w XVII i XVIII wieku należało za­ równo silne nasycenie słownictwa barbaryzm am i, jak i zestawianie fragmentów wypowiedzi w różnych językach w wersji właściwej każdemu z nich czy też używanie wyrażeń łacińskich tuż obok kolokwializmów. W arto chyba tu n a d ­ mienić, iż ówczesny styl znał jeszcze jedno zjawisko, które może wydać się interesujące — kształtow anie form danego języka na wzór innego. T ak np. w tekście Żery cały fragm ent autobiograficzny jest napisany — jak informuje nagłówek — „macaronicum stylum ”:

bodaj wziął święty paralismus za mój niewissism us, bo mnie do dziś, choć nie bolismus, ale dobrze pam iętysm us i wielce żalismus, bo niesłusznism us!43

Z a kontynuację takiego żartobliwego uelastycznienia granic pomiędzy po ­ szczególnymi językam i m ożna uznać tak częste u Witkiewicza (choć akurat nie występujące w Narkotykach) słowa polsko-obce, jak np.: „gouveniage”, „samo- ssoude", „insamovite”, „unanalysable = ananalajzbl”AA.

Podobieństw o funkcji m akaronizm ów w sylwach i zapożyczeń u W itkace­ go, ludyczność tych form widać tym wyraźniej, że również u Żery mamy do czynienia z m ultiplikowaniem sensu, jak o że zaraz po wersji pseudołacińskiej pojawia się dokładnie ten sam tekst po polsku, tzn. Bieg życia Karola Ż ery w przekładzie.

Jednakże obok szeregu ewidentnych podobieństw między poetyką N arko­ tyków a sylwiczną koncepcją tekstu wypada też zauważyć bardzo istotne róż­ nice. O ile analogie dotyczyły przede wszystkim technik kompozycyjnych, o ty ­ le rozbieżności ujaw niają się przede wszystkim na płaszczyźnie semantyki i p ra­ gm atyki tekstu. O tóż trzeba pamiętać, że sylwy staropolskie funkcjonowały w określonym m odelu kultury. Jedną z ich cech rozpoznawczych stanowiło projektow anie przez te teksty i dość precyzyjne określanie czytelnika. P o d o b ­ nie ja k np. odbiorcą „wpisanym” w gawędę szlachecką był krąg dom owników i przyjaciół, typowych przedstawicieli stanu szlacheckiego, członków grupy społecznej o wyrazistej tożsam ości kulturowej. Konsekwencją takiego społecz­ nego kontekstu lektury był zapewne dobór tem atów, ujmowanych jako „swoj­ skie”, odwołujących się do typowego bagażu doświadczeń życiowych oraz związanych z codziennością wspólną autorow i i odbiorcy.

42 Zob. S. S k w a r c z y ń s k a , E stetyka makaronizmu. Próba postawienia problemu. W zb.: P ra ­

ce ofiarowane K azim ierzow i Wóycickiemu. W ilno 1937. — M. P e ł c z y ń s k i , Studia macaronica.

W arszawa 1960.

43 Ż e r a, op. cit., s. 33.

44 Zob. N o w o t n y - S z y b i s t o w a , Osobliwości leksykalne w język u Stanisława Ignacego W it­

kiewicza, s. 127 — 128.

(17)

Tekst W itkacego nie mógł urucham iać odwołań do owego „wspólnego świata” — z tej prostej przyczyny, że świat ten już nie istniał. N arkotyki — ja k już wspominałem — były tekstem funkcjonującym w zupełnie innym obiegu czytelniczym niż ich staropolskie pierwowzory. Jeden dom inujący św iatopo­ gląd został zastąpiony przez wielość rywalizujących ideologii, rękopis ustąpił miejsca książce drukow anej, często publikowanej w dużym nakładzie, literatu ­ ra z „niepróżnującego próżnow ania” przeobraziła się w instytucję obsługiwaną przez profesjonalistów od produkcji i dystrybucji. Jest więc oczywiste, że te same strategie kom pozycyjne bądź stylistyczne w nowych w arunkach zyskują inną funkcję, to samo w innym kontekście znaczy już coś innego.

Trzeba więc jeszcze zastanowić się, jakim celom mogło i m iało służyć wyko­ rzystanie takiej archaicznej formy, wprowadzenie jej do tekstu rzekom o p u b ­ licystycznego. M ożem y za Balbusem zapytać: „co się dzieje między stylami?” 45 Nieuchronnie nasuw a się tu porów nanie z Gombrowiczem, u którego naw iąza­ nia do tradycji szlacheckiej są o wiele częstsze i istotniejsze niż u W itkacego. W ystępowanie i znaczenie sarm ackich motywów przede wszystkim w Trans- -Atlantyku i w Dzienniku doczekało się już wnikliwych, choć czasem prezen­ tujących rozbieżne opinie, kom entarzy. Jan Błoński np. widział te naw iązania przede wszystkim w wymiarze aprobatyw nym i interpretow ał figurę szlach- cica-Sarmaty jak o reprezentanta etosu rycerskiego, szczególny w ariant modelu „człowieka h o n o ru ”, stanowiącego — zdaniem badacza — Gom browiczow ski ideał człowieka, przeciwstawiany utylitaryzmowi współczesnej k u ltu ry46. D la odm iany Stanisław Balbus analizował Trans-Atlantyk jako przykład „stylizacji polemicznej”, będącej próbą wyzwalania się od anachronicznych struktur m en­ talnych. W edług tego au to ra w interpretow anej przez niego powieści:

Czytamy przede wszystkim to, jak G om brow icz przedrzeźnia sw oich przodków — chcąc naw et nie tyle ośm ieszyć ich samych, ile ośm ieszyć ich w sobie samym: to, że oni są m im o wszystko w nas obecni i, chcąc nie chcąc, ciągle patrzymy na świat ich oczym a47.

W yraźne przeciwstawienie tych dwóch odczytań jest — rzecz jasn a — częś­ ciowo moim uproszczeniem i przejaskrawieniem. W iadom o przecież, że każde twórcze nawiązanie do tradycji — zwłaszcza dawniejszej — jest jej złożoną reinterpretacją, m a charakter dialogowy i dlatego na ogół nie daje się ująć poprzez prostą opozycję akceptacji i odrzucenia. Zwykle z tego samego stylu bądź kierunku przejmuje się pewne wybrane motywy, wątki i postawy, inne się modyfikuje, niektóre skazuje się n a zapomnienie, a jeszcze inne — aktywnie zwalcza. Toteż w odczytaniach Błońskiego i Balbusa m ożna dostrzec raczej trochę odm ienne rozłożenie akcentów niż radykalne przeciwstawienie dwóch interpretacji.

Również W itkacy podejmuje swoistą grę z tradycją. Sądzę np., że w wym ia­ rze — powiedzmy — genologicznym tak a stylizacja m a dość zaskakujące k o n ­ sekwencje. O tóż wykorzystanie wzorca wyprowadzonego z tekstów użytko­ wych paradoksalnie jest sygnałem „literackości” tek stu 48. Co prawda, sylwy

45 B a lb u s , op. cit., s. 16.

46 J .B ło ń s k i, Sarm atyzm u Gombrowicza. W zb.: Tradycje szlacheckie w kulturze polskiej. Red. Z. Stefanowska. W arszawa 1976.

47 S. B a lb u s , Stylizacja polemiczna ( porody styczn a ) na przykładzie „Trans-Atlantyku" Gomb­

rowicza. W: M ięd zy stylami.

48 O dwołuję się tu do Jakobsonow skiej koncepcji „literackości” jako dominacji fu n k gi este­ tycznej (lub autotelicznej) i nastaw ienia wypowiedzi na jej własną organizację.

(18)

wtapiały się w życie codzienne i funkcjonowały w kulturze, k tó ra nie kładła nacisku na specyficzność, swoistość literatury, nie odgraniczała sfery artystycz­ nej od religijnej, obyczajowej lub związanej z działalnością praktyczną. Jednak wprowadzenie charakterystycznej dla nich poetyki w obręb broszury poświęco­ nej poradom medycznym nie daje się wyjaśnić poprzez odniesienie do perswa­ zyjnej skuteczności. Już raczej ją osłabia, odwracając uwagę potencjalnego czytel­ nika od przekazywanych przestróg, a eksponując sam sposób wysłowienia, orygi­ nalność pomysłu i techniczną sprawność naśladowania cudzego stylu. Staropol­ skie sylwiczne chwyty kompozycyjne w normalnej popularyzacji wiedzy stanowi­ łyby „ciało obce”, którego pojawienie się mogłoby wywoływać pewną dezorienta­ cję u odbiorcy oczekującego głównie informacji i fachowych argumentów.

Nie bez znaczenia była też zapewne m o t y w a c j a sentym entalno-nostal- giczna. W iadom o, że upływ czasu zmienia stosunek ludzi do przedm iotu — sprzęty użytkowe po latach tracą swój wymiar utylitarny, a zyskują urok daw- ności, egzotyki oddzielającej je od codzienności. Może się więc wydawać, że również posłużenie się anachroniczną form ą bywa wyrazem upodobania do tego, co staroświeckie, niemodne, obdarzone własną historią. W arto może od razu dodać, że W itkacy w odróżnieniu od Gom browicza nigdzie nie przeciw­ stawia szlachcica arystokracie49. Chyba raczej zbliża te typy człowieka, wyak- centowuje pewne podobieństwa, tworząc model swoistego „dandyzm u sarm ac­ kiego” i podkreślając kon trast między wyniosłą dezynwolturą, charakterystycz­ n ą dla obydwu, a przeciętnością człowieka XX-wiecznego. Zarów no szlachcic, jak i arystokrata zdają się przypom inać W itkacemu czasy, kiedy nie trzeba było się tłumaczyć, usprawiedliwiać, kiedy praw om ocne było to, co ustanow io­ no arbitralną decyzją. Ze względu na uw arunkow ania historyczne m ożna by naw et uznać, że tradycja szlacheckiej niezależności mogła odgrywać u W it­ kacego rolę analogiczną do tej, jak a u Baudelaire’a przypadła wyniosłemu, kastow em u stylowi bycia arystokracji50.

Kolejnym powodem, dla którego sylwy mogły stanowić dla Witkacego atrakcyjny wzorzec pisania, wydaje mi się sytuacja podm iotu piszącego projek­ tow ana przez ten gatunek. Pozwalał on na swobodniejszy, bardziej poufały stosunek do czytelnika (skoro z założenia miał być nim ktoś bliski, ktoś spo­ śród domowników) i nie przewidywał właściwie żadnych wykluczeń tem atycz­ nych (mogły się tu znaleźć równie dobrze modlitwy, jak przepisy kucharskie bądź obscena). Skoro w formie sylwy m ożna było napisać właściwie wszystko, była ona chyba dogodnym narzędziem autokreacji. Pozwalała przemycić wize­ runek autora rezygnującego z samodyscypliny i pobłażającego swoim kapry­ som. M ożna tak ą praktykę pisania uznać za jedną z wersji przedstawionej przez M ichela Beaujoura pracy autoportrecisty, który

pozw oli płynąć sw em u pisaniu, odda się m anii pisania, niepow ściągliw ości słownej: wtedy to opis własnego pępka zrówna się z nieskończonością m órz51.

F orm a sylwiczna pozwala uchylić dyrektywę teleologii, umożliwiając taką kreację podm iotu i dyskursu, któ ra jako legitymizację wypowiedzi przyjmuje

49 Zob. B ł o ń s k i , op. cit., s. 138.

50 Ch. B a u d e l a i r e , Dandys. W: O sztuce. Szkice krytyczne. W ybrała i przełożyła J. G u ze. W rocław 1961, s. 2 1 9 - 2 2 0 .

51 M. B e a u j o u r , Autobiografia i autoportret. Przełożyła K. F a li c k a . „Pamiętnik Literacki” 1979, z. 1, s. 319.

(19)

autorską sygnaturę zam iast rangi tem atu: ważne jest, kto coś pomyślał, a nie — co pomyślał. Sposób pisania, który w szlacheckiej Rzeczypospolitej wydawał się oczywisty, w wieku XX zyskuje więc charakter działalności k o n ­ testacyjnej, kwestionującej przyjęte instytucjonalnie norm y tw orzenia52. Z a­ uważmy: sylwy posłużyły W itkacem u jak o wzór pisania o prywatności, ale wprowadzenie tych tekstów w oficjalne obiegi czytelnicze stało się upublicz­ nieniem, form ą teatralizacji własnej biografii, krokiem ku utożsam ieniu osoby i tekstu.

I wreszcie spraw a ostatnia, jeśli chodzi o funkcje stylizacji — gra z tematem. Gombrowicz, który odwoływał się raczej do poetyki gawędy bądź pam iętni­ ków, stworzył w Trans-Atlantyku współczesną wersję relacji z podróży, opis zetknięcia się z Obcym, a więc przedstawił — choć w przew rotny sposób — wątek mieszczący się w repertuarze literatury staropolskiej. Inaczej wygląda to u W itkacego. Jak już nadmieniałem, w sylwach tem atyka zasadniczo była pod ­ porządkow ana kategorii „swojskości”, odnosiła się do doświadczeń wspólnych nadawcy i odbiorcy. Tymczasem W itkacy w bardzo widoczny sposób rozluźnił związek między pewną form ą — konwencją stylistyczno-kompozycyjną — a zwyczajowo przez nią ujmowanymi i z nią kojarzonym i treściami. O pod­ trzym aniu tej relacji m ożna by mówić wtedy, gdyby próbow ał za pom ocą sylwicznego zapisu ujmować zjawiska składające się na wyobrażenie codzien­ ności XX-wiecznej (z tak ą sytuacją stykamy się chyba u Białoszewskiego). Tymczasem W itkacy posługuje się tymi m ocno osadzonymi w tradycji i wyraź­ nie nacechowanym i konwencjami, by pisać o narkotykach. M ożem y zaś chyba uznać, że używki (może oprócz nikotyny i alkoholu) raczej nie były — przynaj­ mniej w Polsce w czasach W itkacego — rekwizytami banalnej normalności.

Jakie rezultaty daje tak a inkongruencja między tem atem a stylem? Myślę, że spraw a przedstaw ia się następująco: pisanie o narkotykach było narażone bądź n a m entorski dydaktyzm , bądź też na skojarzenie z m itologizacją używek do konaną przez bohemę. Nie byłoby dziwne, gdyby porównywano tę książkę ze Sztucznymi rajami (sam W itkacy zresztą do nich nawiązuje). Tymczasem ze względu na ówczesną recepcję, być może, zestawienia takie nie były do końca pożądane. Radosław Okulicz-Kozaryn bardzo sugestywnie opisuje, jak m łodo­ polska cyganeria zreinterpretow ała i zawłaszczyła twórczość Baudelaire’a:

P ozw olon o treści duszy rozsadzić wiążącą ją formę i w ydobyć się z pow rotem na ze­ wnątrz. Im dalej od Paryża, tym łatwiej przychodziło oddzielić Baudelaire’a od dandyzmu. [ . . . ] W ódkę uznano za „środek pom nażania osob ow ości”, ersatz haszyszu czy opium. Przy­ byszewski głosił jego chwałę jako jednego z podobnych mu poetów przeklętych. Bohem a krakowska w ciągnęła Baudelaire’a d o swojego g ro n a 53.

Mówienie o narkotykach w książce stylizowanej n a domowy raptularz m ia­ ło więc zapewne budow ać bezpieczny dystans n arratora, służyć „oswojeniu”, uzwyczajnieniu zjawiska, zdystansowaniu się wobec jego młodopolskiej „de- m onizacji”. Zabieg taki m iał niewątpliwie swój walor komiczny, dzięki osadze­ niu w tradycji dawał bowiem czytelnikowi pewne poczucie wyższości, degrado­ wał komiczny obiekt odkrywając swojskość w tym, co dotychczas było w kul­ turze przedstaw iane jako egzotyczne i „wyklęte”. W arstwa stylizacji

sylwicz-52 Zob. R. N y c z , S ylw y ja k o dekonstrukcja literatury. W: S ylw y współczesne. 53 O k u li c z - K o z a r y n , M ała historia dandyzmu, s. 106.

Cytaty

Powiązane dokumenty

We presents a numerical model of controlled bioinduced mineralization in a porous medium as a possible corrosion protection mechanism.. Corrosion is a significant economic problem

In conclusion, a passive heat tracer experiment consisting of DTS measurements of temperature along vertically installed fiber optic cables combined with numerical modeling of flow

LINGIUISTIC STUDIES Svitlana Bohdan, Tetiana Tarasiuk. Volyn in the system of ethnic autostereotypes in Lesia Ukrainka’s epistolary texts

Wraz z pojawieniem się w twórczości Weissa ponurej tematyki inspirowainej prozą Przybyszewskiego malowany pejzaż staje się coraz bardziej wizyjny, wewnętrzny, odtwarzany

Przywóz produktów żywnościowych do miasta nie podlega żadnemu ograniczeniu, z tym że handel może się odbywać wyłącznie na placu targowym.. Kielce 18 V 1917,

Jeśli projekt ustawy m a regulować postępowanie przed NSA, nie powinien odwoływać się do innych przepisów, a powinien te przepisy k.p.a., które m ają

Budowa ciała ptaka oraz morfologia jego dzioba nie różni się od osobników czarnych.. Czechowski P., Bocheński M.,

Istnienia Poszczególne są dwoiste: wprawdzie rozciągłość daje się ostatecznie sprowadzić do trwania, jeśli rozumie się przez nią przepływ jakości (na tym