• Nie Znaleziono Wyników

Moje spotkania z Czesławem Miłoszem

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Moje spotkania z Czesławem Miłoszem"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

Ryszard Matuszewski

Moje spotkania z Czesławem

Miłoszem

Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza 36, 19-53

(2)

R y s z a r d M a tu s z e w s k i

MOJE SPOTKANIA Z CZESŁAWEM MIŁOSZEM

N ajistotniejsze spotkania z pisarzem to niew ątpliw ie obcow anie z jeg o dziełem . T w órczość poetycka C zesław a M iłosza była przedm iotem m ego za in ­ teresow ania, często zachw ytu i - niem al zaw sze - podziw u ju ż od czasów m ojej w czesnej m łodości. Czy potrafiłem dać tem u należyty w yraz w m ojej d ziała ln o ­ ści k rytycznej? Z grzeszyłbym zarozum ialstw em , tw ierdząc, że mi się to udało. Na uspraw iedliw ienie m am jedno: okoliczności przez w iele lat, i to lat, na które p rzypadł czas mojej najw iększej zaw odow ej aktyw ności, nic sprzyjały u ze w n ę­ trzn ieniu refleksji na tem at tw órczości M iłosza. Pisałem o nim ja k o p o cz ąt­ kujący krytyk zaraz po w ojnie, w drugiej połow ic lat czterdziestych. Po zerw aniu poety z P eerclem udało mi się w ykorzystać krótki m om ent po paźd ziern ik u 1956 i ogłosić w „N ow ej K ulturze” recenzję w ydanego w ów czas w paryskim In sty tu ­ cie L iterackim Traktatu poetyckiego. K iedy N agroda N obla otw orzyła poezji M iłosza dostęp do kraju, m ogłem w reszcie zapew nić mu należne m iejsce w m oim zarysie dziejów literatury polskiej 1939-1991, a także w nieść swój w kład do zbioru studiów i szkiców pt. P oznaw anie M iłosza, w ydanych w serii prac In ­ stytutu B adań L iterackich PAN, pod redakcją Jerzego K w iatkow skiego. Z am ie­ ściłem w nim obszerne studium o poecie pt. C zesław a M iłosza dążenie do fo r m y

p o j e m n e / .W latach 90. recenzow ałem kilkakrotnie pojedyncze zbiory esejów i

w ierszy M iłosza, w łączałem się też parę razy do polem ik, toczących się w okół je g o k siążek i w ypow iedzi2.

Dziś każda próba ustosunkow ania się do ogrom nego dorobku pisarskiego M iłosza w ym aga nie tylko kwalifikacji w ytraw nego badacza, ale i pośw ięcenia tem u zadaniu wielu lat. Lecz z faktu, że m nie, niem al rów ieśnikow i poety, lat tych by ju ż zapew ne na podjęcie takiego zadania nic starczyło, nic wynika, bym nic od­ czuw ał w ew nętrznej potrzeby dania św iadectw a czyli - inaczej m ów iąc - spisania rclacji jed n eg o z tych, którym dane było z M iłoszem się zetknąć, uczestniczyć w kilku epizodach jego życia, a nawet zaskarbić sobie - niezależnie od krytycznych

(3)

uw ag na tem at niektórych moich w ypow iedzi - także jeg o przyjazne uczucia, czc- m u dał publiczny w yraz

N adając tedy niniejszem u tekstow i tytuł M oje spotkania z Czesławem

M iłoszem , chciałbym na w stępie sprecyzow ać jeg o temat. B ędą to w zasadzie rela­

cje w spom nieniow e o osobistych kontaktach z poetą, choć w ich tle znajdzie się oczyw iście w yraz m ego - zarów no em ocjonalnego ja k i poddanego krytycznej re­ fleksji - stosunku do pew nych przynajm niej elem entów jeg o tw órczości. B ęd ą to także niekiedy refleksje dotyczące kręgu osób i spraw, stanow iących otoczkę n a­ szych spotkań.

B odźcem do skreślenia tych uw ag je st bez w ątpienia fakt opublikow ania przez M iłosza tom u pt. Z araz p o wojnie. K orespondencja z p isa rza m i 1 9 4 5 -1 9 5 0 \ Z n a­ lazła się w nim m .in. w ym iana listów pom iędzy nami z lat 1948-1949 oraz blok korespondencji M iłosza z m ałżeństw em Krońskich. Co więcej, M iłosz konstatuje w kom entarzu do naszej korespondencji, że zw rócił na m nie uwagę głów nie dzięki przyjaźni, ja k ą K rońscy m nie darzyli, i licznym naszym w spólnym spotkaniom w W arszaw ie lat 1943-1944, a więc w końcow ym okresie hitlerow skiej okupacji. W spom ina co praw da, żc poznał m nie „chyba przed w ojną” , ale zarazem stw ier­ dza, że nie udzielił mi w tedy w iele uwagi, jak o żc należałem „do m łodszego p o k o ­ lenia, a w tedy kilka lat było znaczną różnicą”.

LA TA TR ZY D ZIESTE: PO ETA TRZEC H Z IM

O tóż nie sądzę, by niew ielka różnica m iędzy żagarystam i a grupką m oich ró ­ w ieśników , o której M iłosz przy okazji w spom ina, m iała tu decydujące znaczenie. To tylko grzeczny rew erans ze strony poety. G dyby był wśród nas ktoś z talentem na m iarę R óżew icza czy Herberta, M iłosz zainteresow ałby się i w ów czas kimś ta­ kim na pew no. Jest zrozum iałe, że ja m iałem inną optykę. Start żagarystów budził znacznie więcej uwagi, był czymś o wiele oryginalniejszym , niż sztubackie p ier­ w ociny m oje i kilku m oich w arszaw skich przyjaciół z „Kuźni M łodych” czy K lu ­ bu A rtystycznego „S ”, bo nic w tedy jeszcze nic zapow iadało roli, ja k ą kiedyś odegra np. ks. Jan Tw ardow ski w poezji, K azim ierz Brandys w prozie czy Jan Kott w krytyce.

M ożna by co praw da zauw ażyć, że w ydany w łaśnie w roku pow stania K lubu „S” poetycki debiut książkow y M iłosza, P oem at o czasie zastygłym ( 1933) też zo ­ stał przez autora szybko skazany na zapom nienie. W pow ojennym Ocaleniu (1945), w dziale Iuvenilia, m ożna jeszcze odnaleźć dwa w iersze z tego tom u, n a­ leżącego dziś niew ątpliw ie do bibliotecznych białych kruków. W późniejszych

(4)

w yborach poezji M iłosza naw et w iersze z o trzy lata późniejszych Trzech zim ( 1936), ukazujących jakże ju ż odm ieniony w izerunek m łodego poety, p otraktow a­ ne zostały nader wybiórczo. N iejednego z utw orów , które spraw iły, że w łaśnie po w ydaniu Trzech zim M iłosz stał się dla m nie poetyckim idolem , w now szych w y­ borach nie odnajduję. A przecież to właśnie one sprawiły, że - kiedy latem 1936 roku w racałem z w akacji spędzonych w pow iecie św ięciańskim - zatrzym ałem się w W ilnie jedy nie po to, by autorow i Trzech zim złożyć w izytę w w ileńskim radiu, gdzie w ów czas pracował. M iałem ochotę porozm aw iać z nim o kilku jeg o utw o ­ rach, które intrygow ały m nie sw oją urodą, ale ich sens nic poddaw ał się logicznej analizie. M am tu na myśli takie w izyjne poem aty ja k P ta ki, B ram y a rsenału,

H ym n, P ow olna rzeka, Pościg m ałżonków , Roki. M oje dotychczasow e fascynacje

poetyckie - m yślę o poezji, którą m oja generacja uw ażała za „w spółczesną” - przeszły bow iem do chwili zetknięcia się z tw órczością żagarystów przez dwie fazy. P ierw szą - jeszcze szkolnych czasów sięgające zauroczenie p o ezją „Ska- m andra” , drugą - w tajem niczenie w poetyckie łam igłów ki Peipera i Przybosia.

Ale apostołowie krakowskiej awangardy, których w iersze nawet przenikliw y Karol Irzykowski piętnował wówczas jako „niczrozum ialstwo”, dowodzili odw ie­ dzając nas w Klubie „S”, w zabytkowej kamienicy Baryczków na w arszaw skim Starym Rynku, że przy odrobinie dobrej woli i dzięki umiejętnej analizie, opartej o znajom ość reguł ich poetyki, utwory te m ogąi powinny stać się całkow icie czytelne.

„A przecież m ów iłem tak jasno, żc z każdej gruszki m ógłby buchać ogień!” - w ołał Peiper, „burm istrz m arzeń niczam ieszkanych” w pełnych w igoru strofach z w iersza Że. C zyż jeśli w innym jeg o liryku pt. N oga pojaw ia się zw rot „hym n z jedw abiu ponad okrucieństw em z cukru” , to nie je st oczyw iste, że chodzi o

d am sk ą pończochę i bucik na ostrym , w ysokim obcasie?

M łody M iłosz nic chciał jednak w dać się ze m ną w rozm ow ę na tem at swoich, pięknych, lccz niejasnych Bram arsenału, kiedy go o ów poem at zagadnąłem . Spojrzał na m nie nieco - ja k mi się zdaw ało - w yniośle i z o drobiną ironii. O w szem , był grzeczny, ale zachow yw ał dystans. - Co chciałem w tym w ierszu w yrazić? - zdaw ał się spoglądać na m nie z lekką k p in ą - Jedynie to, co napisałem , nic w ięcej...

Jakaż w ym ow na różnica, kiedy się ow ą niechęć do rozm ow y o w łasnym utw o ­ rze porów nało z postaw ą Peipera czy Przybosia, gotow ych zawsze godzinam i o sw oich w ierszach rozpraw iać, w yjaśniać, tłum aczyć, a jeżeli szydzić - to tylko z rzekom ego prostactw a Skam andrytów , z których - ja k nas zapew niał głęboko przekonany o sw ych racjach Przyboś - „m oże dwa, m oże trzy w iersze p ozo ­ staną...”

N ie chodziło więc o żadne pokoleniow e różnice. Peiper i Przyboś byli znacznie od nas starsi, ale bardzo lubili do nas przychodzić, w ykładać nam sw oje teorie i

(5)

przekonyw ać nas o w alorach oraz przyszłościow ych perspektyw ach sw oich u tw o ­ rów . D ystans lat starali się też niekiedy przełam ać sw oją bezp ośredn iością W ie­ rzyński i Tuw im , nie m ów iąc o W ładku B roniew skim , z którym do bruderszaftu dochodziło ju ż przy pierw szej wódce.

To w łaśnie praw dopodobnie dlatego, że był praw ie rów ieśnikiem , a poza tym m usiał m ieć zapew ne poczucie wagi tego, czego chce w poezji dokonać, M iłosz zaznaczał swój dystans. A jednak - co tu gadać - budził mój m łodzieńczy zachw yt, i to w iększy niż inni żagaryści, choć i tym innym zdarzały się w tedy w iersze, które głęboko zapadły mi w pam ięć. N a przykład Ż o lib orz Jerzego Z agórskiego z jeg o tom u W yprawy (1937), zw łaszcza kiedy w czasie w ojny za­ m ieszkałem w tej w łaśnie dzielnicy W arszaw y, ujm ow ał m nie darem łączenia lot­ nej w yobraźni z konkretną obserwacją.

Podobne w alory, w jeszcze w iększym stężeniu, urzekały m nie w niektórych w ierszach z M iłoszow ych Trzech zim. Z nam ienne jednak, żc zafascynow ało m nie przede w szystkim kilka liryków, które poeta z późniejszych sw oich w yborów usunął. N ie m yślę tu naw et o program ow ym poniekąd w ierszu O ksią żce, czym ś w rodzaju m anifestu m łodego „katastrofisty”, utw orze bardzo sugestyw nie od­ dającym nastroje lat, które poprzedzały zbliżający się w ojenny kataklizm . N ajulu- bieńszym m oim utw orem z Trzech zim była K ołysan ka:

N ad filaram i, z których sm oła ścieka, w pro w in cji tej, gdzie salw a codzień błyska, pod śp iew sap eró w o losie czło w iek a k ołysze płacz dziecinny kołyska

K ołysze, lula now ego bohatera w zap ach u o g n ia i spalonych zbóż. P lu sz czą pontony, tryska ptak zbudzony. R o z-k w i-ta-ly pęki białych róż.

N ie śp iew a jc ie , chłopcy, pieśni tej - p o ru czn ik m ów i - bo zanadto sm u tn a i tak ju ż w w odzie m okniem y po pas. N ie b ójcie się, tam w górze nie sz rap n elc - po prostu leci ogień sennych gw iazd. [...]

M iałem w rażenie, że nikt - zacytow ałem tylko trzy pierw sze strofy - nie oddał tak klim atu ów czesnej, polskiej, kresowej prow incji, ja k M iłosz w tym w ierszu. M oże dlatego, że po odbytej służbie wojskow ej w podchorążów ce posłano m nie na ćw iczenia - kolejno - do garnizonów w G rodnie i M ołodccznie? Lubiłem też bardzo w iersz O m łodszym bracie, dedykow any Jarosław ow i Iw aszkiew iczow i.

(6)

Lubiłem krótkie liryki: O błoki, E legio, Wieczorem wiatr..., liryk o incipicie Ty sil­

na noc. Nie zaw sze gustow ałem w m askach nakładanych przez m łodego M iłosza

w wyżej w ym ienionych, dłuższych poem atach, św iadom ie jak b y zaciem nionych, choć też często urzekających u rod ą poszczególnych stro f i obrazów. U tw ierdzał m nie w przekonaniu o w ysokich w alorach tych utw orów mój przyjaciel i ó w czes­ ny - w jakim ś stopniu - autorytet w sprawach poezji, znakom icie zapow iadający się krytyk L udw ik Fryde.

Fryde bardzo zdecydow anie opow iadał się w ów czas za tą po etycką form acją, k tórą zaczęto nazyw ać „d rugą aw angardą” - w przeciw staw ieniu do pierw szej, krakow skiej. W yw odziła się od Józefa C zechow icza, którego poezja w łaśnie w te­ dy, w latach trzydziestych, ujaw niła całą sw oją świeżość. Trudno dociekać, jak ie perspektyw y m iałby ów poeta przed sobą, gdyby nie zginął w pierw szych dniach w ojny. I C zechow icz, i żagaryści, i Fiyde jak o ich rzecznik w krytyce, w yraźnie przeciw staw iali się poetyce „S kam andra” . M łody M iłosz m oże najm niej k o nsek­ w entnie, skoro we w znow ionym w 1935 roku m iesięczniku „S kam ander” w yd ru ­ kow ał kilka w ierszy, m ających w ejść do Trzech zim.

M oje gusty - w zestaw ieniu z w iększością mych rów ieśników - były stosun ko ­ wo najbardziej proskam andryckie, podobnie ja k Adolfa Sow ińskiego czy P aw ła Hertza. Szczepionka doktryn P eipera i P rzybosia raczej się u m nie nic przyjęła, choć - podobnie ja k moi przyjaciele z klubu „S” - m iałem do tych, ja k ich nazy­ w ałem , „apostołów aw angardy” w iele osobistej sympatii.

Ze stosunkiem m łodych antagonistów „Skam andra” do ow ego poetyckiego O lim pu tam tych czasów było zresztą trochę tak, ja k zauw ażył kiedyś M arek Z ale­ ski w swojej książce o „drugiej aw angardzie” : młodzi zaw zięcie się przeciw p o ­ etom tej grupy, a zw łaszcza polityce redakcyjnej „Skam andra” i „W iadom ości L iterackich” buntow ali, ale druk w tych pism ach, staw iających w ysoko p o prze­ czkę w ym agań, uw ażali zazw yczaj za w yróżnienie i sw oistą nobilitację. P oza tym w buncic m łodych poetów owej epoki przeciw starszym niem ałą rolę odgryw ał sprzeciw am bitnej prow incji, nic dopuszczanej na „w arszaw skie salony” , o k up o­ w ane w łaśnie przez Skam andrytów . Kiedy w 1934 roku kilkunastu poetów z K ra­ kow a, W ilna i L ublina zorganizow ało w stolicy w ieczór nazw any „najazdem aw angardy na W arszaw ę”, narzucała się analogia z buntem w ileńskich ro m an ty ­ ków sprzed w ieku przeciw w arszaw skim pscudoklasykom . B yła jed n ak m yląca, bo aw angarda, zw łaszcza krakow ska, m iała charakter zdecydow anie antyrom an- tyczny, a tendencje klasycyzujące u Skam andrytów były raczej epizodyczne, a czasem zgoła w ątpliw e.

M iłosza, który też należał do tej zbuntow anej prow incji, a niebaw em zaczął program ow o naw iązyw ać do tradycji klasycznych, m iałem jed n ak w krótce spo t­ kać w W arszaw ie: stała się dla niego azylem , kiedy go w yrzucano z w ileńskiego

(7)

radia za rzekom y·radykalizm , czy m oże raczej niechęć do prostackich, ksenofo bi­ cznych posunięć i odruchów ów czesnych sanacyjnych adm inistratorów na kreso­ wych, narodow ościow o m ieszanych obszarach. W W arszaw ie jak o pracow nik radia zyskał poparcie i uznanie. Nie zyskał go natom iast w ów czesnych, oficjal­ nych areopagach literackich. Byłem zdziw iony i zgorszony, że N agrodę M łodych Polskiej A kadem ii Literatury przyznaw ano parokrotnie poetom znacznie skro­ m n iejszej—m oim z d a n ie m -m ia ry , niż autor Trzech zim. Dostali j ą Jó z e f Łobodo- wski i Sw iatopcłk Karpiński. Poezja M iłosza była dla ju ro ró w z A kadem ii zbyt ciem na i zawiła.

PIER W SZE LATA OKU PA CJI: M ILO SZ I A N D R ZEJEW SK I

„N iezbyt w yraźnie rysują się moje spotkania z M atuszew skim na Ż oliborzu w W arszaw ie okupacyjnej” - n o tu je M iłosz w kom entarzu do naszej późniejszej ko ­ respondencji. „Pam iętam jego przygody żołnierza podczas kam panii w rześniow ej. Brał udział w obronie M odlina...”

Dlaczego właśnie ten mój udział w kampanii wrześniowej utkwił w pam ięci po­ ety? Czy m oże dałem mu do przeczytania mój poem at Wrzesień 1939, znam ienne świadectwo tego, jak oddziaływała wtedy na mnie właśnie jego inspiracja poetycka?

Bo m oja pam ięć rejestruje następującą kolejność spotkań z M iłoszem po prze­ darciu się z W ilna przez zieloną granicę do W arszaw y, w 1940 roku. Po pierw sze - w iduję początkow o Czesław a zaw sze razem z Jerzym A ndrzejew skim . M oja w cześniejsza znajom ość z autorem Ładu serca spraw iła, że byłem bezpośrednim św iadkiem ich wspólnej pracy przy odbijaniu na pow ielaczu zbiorku w ierszy M iłosza. Był to pierw szy, konspiracyjnie w ydany tom poezji w okupow anej P ol­ sce. A utor podpisał go pseudonim em Jan Syruć. Powielanie odbyw ało się w j a ­ kim ś m ieszkaniu na Oboźncj. Odbito tego raptem 46 egzem plarzy - ja k po latach odnotują w Słow niku pisarzy. Ale ja byłem szczęśliw ym posiadaczem jed n eg o z nich! Tom ik zaw ierał m.in. dłuższy utw ór pt. W rześniowy poem at, i w łaśnie jeg o lektura skłoniła m nie do próby zam knięcia w w ierszow aną form ę w łasnych p rze­ żyć z kam panii 1939 roku, zapam iętanych obrazów żołnierskiej w ędrów ki i seen z oblężonego M odlina4. W pow ojennym tom ie O calenie M iłosz zachow ał z W rześ­

niow ego poem atu tylko fragm enty: dłuższem u nadał tytuł W m alignie 1939, za­

znaczając tym tytułem w yraźnie swój dystans do owych, zapew ne pośpiesznie kreślonych i em ocjonalnym podejściem naznaczonych strof. Drugi fragm ent w y ­ odrębnił i nazw ał go M iasto. K iedy dziś czytam te teksty, znajduję rów nież w pier­ w szym m otyw y, od których - na m iejscu poety - bym się nie odżegnyw ał, gdyż

(8)

był w nich zaw arty jakiś zalążek postaw y, którą w yrażą późniejsze je g o w iersze - od cyklu: Św iat (Poema naiwne) po Traktat moralny. Przypom nijm y te strofy:

K raino czysta, radości pełna, Pól tw oich m g lista ch w ieje się w ełna, M atko w esela.

W dłoni kryjącej czoło w idziana, D aleka, złu d n a i ukochana, Z a ognia, dym u jezio rem .

K iedy ju ż żadne słow o nie w aży I ty lk o oczy patrzeniem się cieszą, R zędy lip tw oich, ja k ciężk ich lichtarzy D o nas należą.

1 je s t tam ja k iś prosty, biały stół, N a którym m ożna piękne rzeczy tw orzyć, I jest tam ręka zm ieniona p rzez ból. A by w niej głow ę po dniu pracy złożyć.

K iedy ju trz en k a w staje tobie ranna, B łog o sław io n e i w ino i chleb, 1 pieśń n ad b ieg a z dolin trium falna, By w ciszy m ijał ten, co w boju legł.

Pokój na w ieki ludziom dobrej woli, W szystkim , co praw dę ziem i poznać chcą. Aż, jako ziarno b y w a od kąkolu,

O d dobra będzie o d dzielone zlo.

W iększe w rażenie w yw arł jednak w ów czas na m nie i głęboko zapadł mi w p a­ mięć fragm ent pt. Miasto. Pierwszy raz w latach okupacji odnalazłem w nim tak p rzejm ującą wizję mojej rodzinnej W arszaw y, zrujnow anej, sm utnej a przecież w łaśnie w tych strofach ukazanej nic tylko z bólem , ale i z jakim ś przeczuciem tego, co później nazw ie poeta „ocaleniem ” :

N ad ruinam i w staje dzień, w ęd ro w n y grajek pustym oknom gra, Z g ło w ą na bok sch y lo n ą skoczne tany ze skrzypki w yw odzi. A w oknie tylko niebo, g ołębi m ig a ćm a,

I tak w tej rannej ciszy św iat now y się rodzi.

1 w iatr, gdy struny d rutów pękły, m artw e drzw i otw iera, N a których klam ce dotąd p ozostał niezm yty

(9)

I toczy po pokoju dziew czy n y zabitej S czesany z w łosów puch [...]

W iersz je st jak b y elegijnym skrótem przeżyć poety, który do W arszaw y dotarł po długiej w ędrów ce „poprzez w ęgierskie góry, sow ieckie ugory” . M iło sz często podkreślał swój niechętny stosunek do W arszaw y, która dla niego, na Litwie urodzonego studenta w ileńskiego uniw ersytetu, była obca, naznaczona szpetotą niegdysiejszej stolicy pryw islanskiego kraju, pozbaw iona urody je g o stron rodzin­ nych. Ale w tym liryku złożył W arszaw ie najpiękniejszy hołd:

0 B olesna. N a gruzach praskich g ra ją ca kapela, M osty w dym ach i serce bijące - i to w szystko. 1 l o s - ja k niebo, kiedy się rozdziela

L inią ognistą.

Słow acki? I to ten z H ym nu [Smutno m i Boże], a więc najbardziej osłuchany. M oże dlatego później M iłosz zniclubił ten w iersz? I trzy lata tem u poprosił m nie, bym go nie daw ał do mojej antologii szkolnej? Szerzej o tym za chw ilę. Ja nato­ m iast do dziś nie um iem oprzeć się urokowi zam ykającej ów w iersz i brzm iącej mi w ciąż w uszach strofy:

G rajku poranny, kom u ty tak grasz,

Tam są schody bez dom u i p iętra bez żyw ych. - T o b i e gram , najpiękniejsze z urojonych m iast

1 n ajsm utniejsze z praw dziw ych.

M oje ów czesne spotkania z M iłoszem i Jerzym A ndrzejew skim były dość czę­ ste, jak na okupacyjne w arunki. Pam iętam jed no , w m ieszkaniu na M azow ieckiej, róg K redytow ej, u Antoniego Bohdziew icza, z którym M iłosz znał się jeszc ze z W ilna i którem u z czasem obaj z A ndrzejew skim chcieli pow ierzyć realizację ich scenariusza Robinson w arszaw ski, nim szaleństw a peerelowskiej cenzury i jej m o­ codaw ców nie sprawiły, żc M iłosz w ycofał się z firm ow ania sw oim nazw iskiem zniekształconego i oddanego w ręce innych realizatorów filmu o tym tytule, ale w treści całkiem sprzecznego z koncepcją autorów pierw otnego scenariusza.

Pam iętam m oże najlepiej spotkanie w m oim m ieszkaniu na Ż oliborzu, przy K rasińskiego 18, kiedy A ndrzejew ski czytał tekst pierw szego ze sw ych okupacyj­ nych opow iadań, z czasem w łączonych do tom u Noc. O pow iadanie to pt. P rzed

sądem , kreśliło obraz m oralnego załam ania się bohatera, który - nie um iejąc prze­

zw yciężyć rozpaczy sam otnego um ierania - w ydaje N iem com przyjaciela. T ragi­ czna w ym ow a opow iadania w zbudziła gw ałtow ny sprzeciw części słuchaczy: przede w szystkim nastaw ionych na jed noznaczny ideowo i m oralnie m odel litera­

(10)

tury moich przyjaciół z lcwicy, zaangażow anych ju ż wtedy w konspiracyjną działalność PPR: Stefana Ż ółkiew skiego, W ładysław a B ieńkow skiego, Jana K ot- ta. U czestniczący w spotkaniu poeci - i to zarów no M iłosz, ja k rów nież zbliżony do PPR M ieczysław Jastrun - próbow ali, o ile pam iętam , bronić utw oru, po d ej­ m ującego przede w szystkim problem psychologiczny - bez m oralnego w artościo­ w ania postępku bohatera. Spotkanie to odbyło się gdzieś na początku, a m oże i w połow ic 1942 roku. W tym też w łaśnie czasie M iłosz i A ndrzejew ski zaczy nają w ym ieniać pom iędzy sobą długie listy-cscjc, które ukażą się w przeszło pół w ieku po ich pow staniu w tom ie pt. Legendy now oczesności, w raz z cyklem esejów M iłosza, w tedy napisanych i tylko częściow o przed drukiem L egend pub lik ow a­ nych. O tych tekstach, św iadectw ie niezw ykłego w t ç c z natężenia pracy m yślow ej

M iłosza i jeg o intelektualnych niepokojów , nic wiedziałem wtedy.

P IE Ś Ń N IEPO D LEG LA

Byłem natom iast jed n y m z posiadaczy pierw szej, wydanej konspiracyjnie an­ tologii polskiej poezji czasu wojny, której autorem był M iłosz i która nosiła tytuł

Pieśń niepodległa. U kazała się ona w 1942 roku w konspiracyjnym w ydaw nictw ie

„O ficyna P olska”, prow adzonym od 1941 przez Zenona Skierskiego pod ausp icja­ mi podziem nej organizacji „W olność”, do której w ciągnął w ów czas M iłosza W acław Zagórski, brat poety Jerzego.

Tc w szystkie nazw iska ujaw nione zostały oczyw iście dopiero po wojnie: w czasie okupacji nikt z nas nic zdradzał naw et najbliższym przyjaciołom sw oich konspiracyjnych pow iązań. W iersze zam ieszczone w P ieśni niepodległej ukazy ­ wały się jak o tw órczość anonim ow a i tylko w niektórych w ypadkach, gdy ch o ­ dziło o poetów przebyw ających na em igracji, ja k np. W ładysław B roniew ski czy Julian Tuw im , lub o bliskich przyjaciół, osoby - jak ja - zw iązane ze środow i­ skiem literackim W arszaw y, a raczej jakąś je g o cząstką, orientow ały się, kto był autorem niektórych wierszy. Brałem w tedy czynny udział w organizacji poranków poetyckich, odbyw ających się w pryw atnych m ieszkaniach w arszaw iaków łaknących takiej nam iastki życia kulturalnego. G łów ną organizatorką tych spot­ kań była M aria W iercińska, recytatorka i żona znanego reżysera Edm unda W ier­ cińskiego. W spom inam o tym, choć M iłosz nie uczestniczył w tych im prezach. Podziem ne życie kulturalne w latach okupacji toczyło się w ram ach spotkań raczej kam eralnych, ale przedsięw zięcia tego typu, ja k nasze poranki i konspiracyjna an ­ tologia M iłosza, jak o ś zahaczały o siebie. W antologii znajduję np. w iersze Józka S tachow skiego, poety, który wraz ze m ną, Jerzym Zaw ieyskim i Jerzym K ierstcm

(11)

w spółtw orzył zespół prelegentów na organizow anych przez M arię W ierciń sk ąp o - rankach.

Dopiero przedrukow ując, ju ż jak o noblista, tekst konspiracyjnej P ieśn i niepod­

ległej w w ydaw nictw ie W ydziału Slaw istyki uniw ersytetu stanu M ichigan w Ann

A rb o r M ilosz zaopatrzył to w ydanie z roku 1981 w an gielską przedm ow ę, w któ ­ rej wym ienił Jerzego A ndrzejew skiego jak o w spółpracującego z nim przy uk ład a­ niu tej antologii, a także rozszyfrow ał autorstw o zaw artych w niej tekstów . Ich autorami byli: W ładysław B roniew ski (K rzyk ostateczny, B a g net na b ro ń , Ż ołnierz

po lski i D roga), W ładysław Sebyła, ju ż w tedy je d n a z o fiar zbrodni katyńskiej,

(wiersz z 1938 roku o inc. 1 tylko tupot nó g sołdackich), W itold H ulew icz (W arsza­

wa, ριζν czym w ow ym am erykańskim przedruku błędnie podano im ię poety),

Światopelk Karpiński (Szedłem Tatarską...), Leopold S ta ff ( Wiosna klęski, D okoła

n o c , N a d św ia te m ), C zeslaw M iło sz (Szedłem d z isia j p r z e z o g ród , R ó w n ina , K o lęd a , P ieśń n ied o b rych syn ó w ), K rz y sz to f K am il B aczy ń sk i (P salm o la sc e ;m e r sz o inc. O m iasto, m ia sto , Je ru za le m ża lu ), J ó z e f S tach o w sk i (O p o ­ w iadanie), A n n a S w irszc zy ń sk a (p o em at R o k 1941), R om an K o lo n ieck i (P ieśń w iary), Jerzy Z agórski (B a lla d a o S erb ii, P ieśń n iew id o m yc h N ie m c ó w , M o d li­ tw a dc M a tk i B o sk ie j P o c za jo w sk ie j), A nton i S łon im ski (P o zd ro w ien ie d la a u ­ tora „ D r o g i”, R ozm ow a, S yre n y), Julian Tuw im (frag m en t K w ia tó w p o ls k ic h ),

ja k rów nież S tanislaw B aliń sk i (frag m en ty p o em atu P o ra n e k w a rsza w sk i, k tó ­ rych autorstw o w owej am ery k ań sk iej reedycji b łęd n ie p rz y p isa n o A nton iem u S łon im sk iem u )6.

Pewną ciekaw ostką antologii je s t proza poetycka pt. P osta w y pióra francuskie­ go poety Jeana le Louet, który przeżył w Polsce okres kam panii w rześniow ej, a potem był ja k o obcokrajow iec internow any w obozie nad Jeziorem B odeńskim , razem ze Stanisław em D ygatem . Co do zam ieszczonych w antologii w ierszy Miłosza, w arto zauw ażyć, że tylko jed en z nich, R ów ninę, autor przedrukow ał w

Ocaleniu, trzy pozostałe w yłączył z przypom inanego nam dzisiaj poetyckiego do­

robku.

Poświęciłem nieco m iejsca P ieśni niepodległej, bo je s t dziś w gruncie rzeczy m ało znanym epizodem okupacyjnej działalności poety, n a ogól nieskłonnego do jej przypom inania, zw łaszcza gdy chodzi o udział w konspiracji niepodległościo­

wej. W iąże się to, w m oim przekonaniu, z je g o o g ó ln iejsząp o staw ąn iech ęci do za- m y k aria go w patriotyczne stereotypy, do czego nieraz jeszcze przyjdzie mi w tych w spom nieniach pow racać.

(12)

POD ZN A K IEM TY G R Y SA I B A R A N A

W kręgu osób zw iązanych z organizacją „W olność” znalazł się rów nież je d e n z moich jeszcze przedw ojennych znajom ych, którego indyw idualność w nieoczeki­ w any dla m nie sposób zafascynow ała M iłosza. O sobą tą był w ybitny m łody filo­ zof, T adeusz Juliusz K roński. Poznałem go w 1935 roku na sem inarium estetyki profesora W ładysław a T atarkiew icza, gdzie uchodził - obok przedw cześnie zm arłego B olesław a M ic iń s k ic g o -z a je d n ą z c w schodzących gwiazd w ydziału fi­ lozofii. Jeszcze w cześniej, bo w roku 1934, poznałem , będąc we Lw ow ie, póź­ n iejszą żonę K rońskiego, Irenę K rzcm icką, która na uniw ersytecie Jana K azim ierza studiow ała filozofię u prof. Rom ana Ingardena i filologię k lasyczną u prof. G anszyńca. Potem Irena przeniosła się do W arszaw y, chyba ju ż przed w ojną pobrali się i trudno było sobie w yobrazić bardziej dobraną i oddaną sobie parę. O boje K rońscy darzyli m nie i m o ją ów czesną żonę B eatę bardzo ciepłą sym p atią i kiedy w okresie lat 1942-43 rów nież stosunki m iędzy M iłoszem i K rońskim i w eszły w fazę przyjaźni i obopólnej fascynacji, zaczęliśm y się dość często spoty­ kać w naszych dom ach, w sześcioosobow ym gronie trzech par m ałżeńskich: C zesław a z jeg o żo ną Janką, obojga K rońskich i m nie z Beatą. W kom entarzu do pow ojennej korespondencji ze m n ą M iłosz w yraźnie zaznacza, żc oboje K rońscy darzyli m nie „szczególnym i w zględam i i uw ażali za bliskiego przyjaciela” .

Była to - dodajm y - przyjaźń szczególnego rodzaju, bo charakter jej został określony przez ogólny sposób bycia i styl zachow ania K rońskiego, w którym w y­ rażała się cała je g o niezm iernie oryginalna osobow ość. Kiedy zastanaw iam się nad tym dzisiaj, uderza m nie, ja k niew ielką rolę w stosunkach K rońskich ze mną, a na­ wet i z M iłoszem , odgryw ała czysto profesjonalna w iedza filozoficzna ich obojga, której ja - przyznaję szczerze - nic podjąłbym się oceniać, choć w szystko w skazy­ wało na to, żc była to w iedza rzetelna i głęboka. M yślę, żc M iłosz miał więcej filo­ zoficznego oczytania i danych do jej oceny, ale i on, jeśli sądzić po tym , ja k K rońskiego charakteryzuje, ulegał nie tyle jeg o filozoficznym racjom , co sugesty- w ności stylu, sw oistem u teatrow i póz, przy pom ocy których Kroński te racje ja k gdyby odgryw ał.

Jednym z elem entów teatralizacji stosunków z otoczeniem , tak przyjaciółm i jak adw ersarzam i, był dla K rońskiego ludyczny sposób ich określania żartobliw y­ mi przezw iskam i. Sam przezw ał siebie T ygrysem (kocia drapieżność z ognikiem złośliw ego hum oru w przym rużonych, ciem nych oczach znam ionow ała go niew ątpliw ie), o d daną mu i zakochaną w nim bez pam ięci żonę nazyw ał albo B a­ ranem albo B urkiem , co sygnalizow ało zarów no jej łagodność, ja k czujną w ier­ ność, bo Irena aż do przedw czesnej śm ierci m ęża podporządkow yw ała się

(13)

całkowicie jeg o opiniom i regułom podjętej przez niego gry, przekształcającej ży ­ ciow e i filozoficzno-ideow c dylem aty w sw oisty teatr. D opiero po jeg o śm ierci zdecydow ała się i potrafiła zaznaczyć w w iciu spraw ach sw oją w łasną, nieprze­ ciętną osobow ość, zachow ując jed n ak kult dla pam ięci m ęża - rów nież w czasie, kiedy bieg historii obnażył kontrow ersyjność jeg o zachow ań i znaczn ą rozbież­ ność cccn jeg o działalności w ostatnich latach życia.

„Fascynacja czyjąś osobow ością, przyjaźń intelektualna w ym yka się niem al sło w o n ” - pisał M iłosz o K rońskim w R odzinnej E uropie, pośw ięcając mu cały ostatn rozdział książki pt. T ygrys:

T y g ry s był zap rzeczen iem filozofa zaw o d o w eg o , który dzieli czas m ięd zy w ysiłek um y słu i całą resztę, odciętą, z o sta w io n ą na pastw ę p o w szech n ie o b o w iązu jąceg o ob y czaju . F ilo zo fo w ał bez u stan k i i cały m ciałem : m im iką, ruchem , przed rzeź n iając , odgryw ając, z m iłością, z n iec h ęc ią czy z szy d eraw em , różne p o g ląd y i postaw y. O dtańczal filozoficzne system y, zam iast w y w o d u tłu m acząc je na zachow anie się h o łdujących im ludzi. [...] T y g ry sa spotkałem ja k rzeka d rążąca sobie łożysko na rów ninie sp o ty k a d ru g ą rzekę: było to z d aw n a przesąd zo n e, naturalne. I m iało o c zy w iście teraz dla m n b k o n sek w en cje, zarów no p o lity czn e ja k artystyczne. Do „ty g ry sizm ” byl filo zo fią działania, ale tak trudną, że d o stęp n ą tylko dla łaskaw ie przez m istrza w ybranych kilku godn y ch . Ż eby j ą upraw iić, n ależało pielęg n o w ać „h u m o r h isto ry czn y ” czyli raczej z ręczn o ść, ta k ą ja k p ły w an ie albo bieg, niż um iejętn o ść n a d ając ą się do w y ło ż en ia k o m u ś w teorii.

Nie całkiem zgadzam się z tą sugestyw ną charakterystyką K rońskiego, która w yszli spod pióra znakom itego poety. R ozum iem , żc nie każde filozofow anie musi być tylko funkcją intelektu, byw a nader często, żc uczestn iczą w nim em ocje, i tak zapewne było w w ypadku K rońskiego, m yślę jednak, że pom iędzy w yborem jeg o n c ji intelektualnych, a teatrem zachow ań, jaki upraw iał, zw iązki były dość dowolne i m ało precyzyjne. M iny, dow cipy, przezw iska - w szystko to m iało ułatwić akceptację dokonanych w yborów m yślenia i postępow ania, ale przecież właśn e na przykładzie M iłosza w idać najlepiej, żc w calc nic ułatw iły, żc drogi p o ­ ety i filozofa m usiały się w pew nym m om encie rozejść, bo nic „filozoficzny ta ­ niec”, ale pow ażne decyzje ideow e i etyczne o postępow aniu tym rozstrzygały. Z cjd źn y jed n ak z obłoków uogólnień na ziem ię. N asze kontakty m iały dw ie fazy: fazę spotkań osobistych w ostatnich dwu latach hitlerowskiej okupacji i fazę p ó ź­ niejszej korespondencji oraz dotyczących ow ego późniejszego czasu decyzji - w latach 1945-1950. Zacznijm y od fazy pierw szej.

W PER SPE K T Y W IE „W Y ZW O L EN IA OD W S C H O D U ”

Co nas w czasic naszych okupacyjnych spotkań do siebie zbliżało? N a pewno hu­ mor Tygrysa nadawał określoną atmosferę naszym rozmowom, ale tym, co

(14)

zapamię-talem przede w szystkim , było m eritum naszych rozm ów . W szystkich nas trzcch niepokoiły podobne zjaw iska w sytuacji okupow anej Polski i zagrożenia, gdy cho­ dzi o perspektyw y jej w yzw olenia. B yliśm y w szyscy trzej jak b y z nicco podobnej form acji, gdy chodzi o postaw y polityczne: krytyczni w obec niedaw nej polskiej przeszłości, zdecydow anie niechętni przedw ojennym postaw om nacjonalistycz­ nym i sym patiom określonych kól społeczeństw a w obec reżym ów autorytarnych. K lęska w rześniow a potw ierdzała słuszność tej krytycznej postawy. Ale też w szy­ stkich nas trzech cechow ała nieufność w obec m iraży kom unizm u, który - zw łasz­ cza po m oskiew skich procesach i w ejściu w ojsk sow ieckich na w schodnie tereny Polski - skłaniał do w yzbycia się przez ludzi m yślących wszelkich złudzeń, naw et po zm ianie sytuacji, tj. po napadzie H itlera na Sow iety i przeobrażeniu niedaw ne­ go alianta H itlera w sojusznika zachodnich m ocarstw , od których - zdaniem w y ra­ źnie przew ażającej części opinii polskiego społeczeństw a - zależało nasze rzeczyw iste w yzw olenie.

M ało kto ufał, że m oże ono przyjść ze w schodu, tym czasem w idać było ju ż w yraźnie, że — w w yniku strategii i kalkulacji m ocarstw zachodnich - na teren Pol­ ski w ejdzie A rm ia Czerw ona, czyli nasze w yzw olenie będzie pozorne. Jak się do tego należało ustaw ić? Z najw iększym poczuciem realizm u odnieśli się do tego założyciele i członkow ie kom unistycznej PPR , deklarując pełną wiarę i ufność w obec w schodniego sojusznika. N a ile była to w ów czas rzeczyw ista wiara, a na ile tylko jej deklaracja, czyli polityczna gra, podyktow ana realistyczną oceną sytua­ cji, trudno przesądzić. Rosjan niełatw o było przechytrzyć, byli nieufni i podejrzli­ wi, w ięc chcący skuteczną grę w obcc Sow ietów upraw iać, naw et sami przed sobą bali się na ogół przyznaw ać, że w gruncie rzeczy, zw łaszcza po w łasnych d ośw iad­ czeniach z „raju krat” , ja k dow cipnie sparafrazuje po latach dum ne „Kraj R ad” Stanisław B arańczak, w szelką kom unistyczną ortodoksję traktują pragm atycznie, czyli w głębi duszy tylko udają. D otyczyło to na pew no w w iększym stopniu - raz jeszcze podkreślam - tych, co przeszli przez sow ieckie dośw iadczenia. U krajo­

w ych pcpecrow ców typu m oich przyjaciół, Ż ółkiew skiego i K otta, m ogło to być trochę naiw ne w ishfull thinking.

T ym czasem m y trzej - M iłosz, K roński i ja -n a le ż e liś m y w szyscy do organiza­ cji podziem nych w iernych rządow i londyńskiem u, choć w cale nie „praw ico­ w ych” . Przy czym m oje pow iązania z podziem n ą P P S -W R N poprzez działaczy, z którym i stykałem się na terenie mojej pracy w w arszaw skim Zarządzie M iejskim , w iodły do tych sam ych struktur na górze, co ow a „W olność”, w której zaprzysię­ żeni byli M iłosz i K roński. I w łaśnie w tedy, pod koniec okupacji, w każdym z nas zaczęły się rodzić niepokoje, których źródłem była zarów no beznadziejność sytua­ cji Polski, ja k bezradna i w gruncie rzeczy straceńcza taktyka polskiego Państw a Podziem nego. Front w schodni się zbliżał, tym czasem z enuncjacji prasy

(15)

podzic-m nej, sterowanej przez londyński rząd epodzic-m igracyjny, trudno było się zorientow ać, ja k ułożą się stosunki m iędzy form alnym i sojusznikam i i ja k m y sami m am y się wobec realnych faktów zachow ać. U K rońskicgo i M iłosza obserw ow ałem w y­ raźną irytację czym ś, co m ożna by określić jako chojrackic gesty typu „oficerskie­ go” . W yraźnie w yczuw ali, do czego doprow adzą. Ja m iałem w m oich kontaktach konspiracyjnych do czynienia z ludźm i wyjątkowej szlachetności i - ja k się miało wkrótce okazać - odw agi cyw ilnej. M am tu na myśli takich działaczy P P S -W R N ja k T aJeusz Szturm de Sztrem czy Stefan Zbrożyna. Po w ojnie i tzw. „w yzw ole­

niu” obaj w ylądow ali w peerelow skich w ięzieniach za sam ą, publicznie zadekla­ row any intencję stw orzenia niezależnej PPS, nie reflektującej na zlanie się z kom ur.istyczną PPR.

A nasze gadania oczyw iście nie doprow adziły do niczego. Podobnie i o na­ szych losach zdecydow ał w dużym stopniu przypadek.

PR Z E M IA N Y W PO EZJI M IŁO SZA . M A G IC ZN A D A TA 1943

Zastanaw iając się nad tym , dlaczego jeszcze do dziś M iłosz tak w ielką wagę przyw iązuje do sw ego spotkania z K rońskim , a następnie do roli prow adzonej z nim po w ojnie korespondencji7, trudno jed n ak nic zauw ażyć, że nie po krew ień­ stwo poglądów politycznych o tym decydow ało. W Rodzinnej E uropie tak m.in. pisał o T ygrysic:

W olno pow iedzieć, że w y b ó r tak ieg o czy innego stylu rozstrzyga! dla niego o życiu i śm ierci, że los ludzkości zależał nie od b lazeń sk ich po su n ięć polityków , ale od rew olucji dla nikogo niem al n iedostrzegalnych. Z n iep o ró w n an ą z a jad ło śc ią znęcał się nad praw ie c ałą sztu k ą w sp ó łczesn ą, poniew aż tak czy inaczej w y w o d ziła się z rom antyzm u, a rom antyzm , w ró g num er je d e n , był w ilgotny, łzaw y i m usiał zaw sze p ro w ad zić do w ew nętrznego lalszu [...] T yg ry s, ze sw oim stałym przejaskraw ieniem ja k o środkiem ak to rsk im , w ykpiw al C hopina: „ W lecz en ie utopionych dziew czyn, z k tórych w ło só w plum , plum , plum , kapie w o d a” zap ew n iał, że nie uznaje innej m uzyki niż, „kiedy kilk u n astu N ie m c zy k ó w ...”- tutaj w ydym ał policzki i dął w niew id zialn y Het. A le te przenośnie d la w tajem n iczo n y ch o b ejm o w ały znacznie w ięcej niż pociąg do M ozarta.

Jak to się stało, że te antyrom antyczne diatryby K rońskicgo spotykały się w ów ­ czas u poety z tak pozytyw nym odzew em , choć ju ż z przytoczonych zdań w idać, że po latach, kiedy pisał R o dzin ną E uropą, dostrzegał ich akto rsk ą przesadę? F er­ m ent, 'ctóry dokonał się w poglądach M iłosza na w łasną poezję w latach w ojny, m iał niew ątpliw ie źródło w je g o chęci oderw ania się od chóru, jaki stanow iły głosy innych poetów polskich, będące reakcją na m ilitarn ą klęskę we w rześniu 1939, na cierpienia narodu pod okupacją, na tyrtejskie w zloty, które M iłosza za­

(16)

częły w tedy irytow ać jak o w yraz patriotycznych stereotypów . R óżne uzasadnienia przełom u, który nastąpił w ów czas w jeg o poezji, sform ułuje w kilka lat później: po zakończeniu w ojny, po ukazaniu się zbioru O calenie (1945), w którym m ogliśm y po raz pierw szy przeczytać utw ory będące św iadectw em tych jeg o w ew nętrznych przem ian.

N ajbardziej m oże sym ptom atyczny był pod tym w zględem cykl pt. Św iat (P o ­

em a naiwne) ( 1943). W nim po raz pierw szy M iłosz, tw orzący w okupow anej W a­

rszaw ie, a więc w sam ym epicentrum zbiorow ych, okupacyjnych przeżyć i nastrojów , zdecydow ał się w ręcz dem onstracyjnie od nich oderw ać, tw orząc po­ em at będący jak gdyby baśnią o utraconym raju dzieciństw a, oglądanym - ja k czę­ sto podkreślał - nic bez lekkiego odcienia życzliw ej ironii. W krótce potem napisał utrzym any w dość różnorodnych tonacjach cykl w ierszy pt. Głosy biednych ludzi. Z aw ierał on parę w ierszy budzących dość pow szechny zachw yt, ja k np. pogodnie ironiczna Piosenka o końcu św iata, coś w rodzaju przew rotnie żartobliw ego skw i­ tow ania m inionego etapu w ierszy utrzym anych w posępnie wizyjnej tonacji kata­ stroficznej, pisyw anych zarów no przez M iłosza jak innych żagarystów . B ardzo lubiłem rów nież zam ieszczony w tym cyklu w iersz P rzedm ieście, rów nic przej­ m ujący dla kogoś, kto przeżył okupację w W arszaw ie, ja k cytow ane wyżej przeze m nie M iasto. W iększość natom iast w ierszy z cyklu G losy biednych ludzi stanowi w m oim odczuciu przede w szystkim próbę łam ania kanonów poetyki dotychczas przez M iłosza stosow anej: łam ania harm onii strofy, kanonu hcroiczncgo spojrze­ niu na człow ieka, przeżyw ającego grozę czasu w ojny ilp. W iersz jeg o bywa sa­ tyrą, polem iką, byw a ironiczną inw ektyw ą (N a p ew n ą książkę)*. Po w ojnie utw ory te w zbudzą dyskusję: w iele uw agi poświęci im K azim ierz W yka w głośnym szki­ cu O grody lunatyczne i ogrody pasterskie,9 w którym czyni poecie zarzut z tego, o co mu w najoczyw istszy sposób chodziło: z tego, że m anifestuje sw oje nieprzy­ stosow anie do sytuacji dziejow ej, żc szuka ucieczki od heroizacji, żc „ucieka w ar­ kadyjskie m ity” albo w „publicystykę” . M iłosz podejm ie polem ikę z W yką, ale to ju ż będą inne czasy niż ten, w którym ów początek przełom u w poezji M iłosza się

dokonał.

Z astan aw iam się, czy ju ż w ó w czas M iło sz trak to w a ł T y g ry sa -K ro ń sk icg o ja k o po w iern ik a w sp raw ach p o etyckich. D ziś, kied y o głosił sw o ją k o re sp o n ­ den cję z K rońskim i z lat tu żp o w o jcn n y ch , w iem , że tak się stało zaraz po w o j­ nie. M iłosz k o n su lto w ał z K rońskim i tekst T raktatu m oralnego, co o tyle zro zu m iałe, że w k raczał w tym po em acie w re jo n y sfo rm u ło w ań filo z o fic z ­ nych, ale nie tylko ten u tw ó r po d d aw ał ich ocen ie. S zk o d a nb., żc nic cała ta k o ­ re sp o n d en cja się zach o w ała i m ożem y ty lko z d łu g ieg o listu M iło sz a („rok

1947 - przed p o ło w ą w rz e śn ia ”) dom yślać się, ja k fo rm u ło w ał K roński sw oje p o stu laty w stosu nk u do p ierw o tn eg o tekstu T raktatu. Jedn o w yn ik a i z ow ego

(17)

listu Miłosza, i z ostatecznej w ersji T raktatu m o ra ln eg o , k tó rą znam y: rady p rz y ­ ja c ie la przyjm ow ał k ry ty cz n ie i nie zaw sze się do nich stosow ał. Już je d n a k

fakt, że ded ykow ał K ro ń sk iem u p iękny i p ro gram o w o „k lasy c zn y ” C en tra l

P a r k , że w ysyłał K rońskim ręk o p isy czy też m aszy n o p isy w ielu in nych w ie r­

szy, które cz y te ln ic y p o lscy n iek ied y tylko m ogli przeczy tać w prasie k rajow ej z lat 1946-1950, cz ęścio w o n ato m iast m iały one szanse do n ich do trzeć d o p ie ­ ro po ooublikow aniu p rzez p oetę w paryskim In sty tu cie L iterackim tom u

Św iatło dzienne (1953), św iad czy , że trak tow ał on ich ja k o w y b ran y ch i s z c z e ­

gólnie zaufanych o d b io rcó w sw ojej po ezji, a tak że niejak o w sp ó ln ik ó w tych przem yśleń, które d ec y d o w ały o je j przem ianach.

W kom entarzu do pow ojennej korespondencji z K rońskim i M iłosz, pod kre­ ślając jej w agę i w pływ , jak i K roński na niego w yw arł, gdy chodzi o zw rot ku k la­ sycyzmowi w poezji i niechęć do łzaw ych tonów rom antycznych, odcina się ju ż od niego zdecydow anie w kw estiach w yborów politycznych. W drukow anych po w ojnie \v prasie krajow ej esejach różnie określał źródła przem ian w swojej poezji. W polemice z K azim ierzem W y k ą L ist p ó ł pryw atny o p o e zji'0 czy też w szkicu

Wprowadzenie w A m erykanów 1' , sugerow ał doniosłą rolę now ego dośw iadczenia,

jakim b \la dla niego lektura poetów am erykańskich. W szkicu o poezji Iw aszkie­ wicza pt N a d książką czyli cudze chw alicie'2 tak określał dw a nurty poetyckiego języka, które w alczyły ze so b ą w polskiej poezji od połow y X IX wieku: „jeden pełen wigoru, celności i cierpkości, drugi »zw iew ny«, »nastrojow y« oznaczający koniec w ychow ania klasycznego” . U w ażał, że w alka tych nurtów nadal trw a i w y ­ rażał obawę, że w łaśnie w okresie pow ojennym

n a p ó r sentym entów z b io ro w y ch p o w o ła ł do życia p o ezję p u b lic zn y ch n a stro jó w , sz c zy p ią c ą serce póki jest aktualna, ale raczej k ró tk o w z ro c z n ą [...] W poezji takiej słabe w isto cie ru s z to w a n ie ję z y k a je s t kryte przez ap el do w sp ó ln y c h cie rp ie ń , w sp ó ln y c h żaló w i n ad ziei - czy li raz je s z c z e d u c h narodow y ro z g rz e sz a w ą tło ść, a n a w et p rz y n o si sław ę.

Wszystko to zdaje się tłum aczyć, dlaczego M iłosz nic lubi do dziś w ielu sw oich w ierszy z w cześniejszych lat okupacji, zw łaszcza tych, w których p rz eb ijajątrad y ­ cyjne pa:riotyczne sentym enty. N ie zaw sze się z nim w tych ocenach zgadzam , p o ­ nieważ uważam , że jeg o struktura psychiczna zawsze broniła go dość skutecznie przed w szelką Izaw ością i sentym etalizm em , a jego niechęć do uchodzenia za p a­ triotycznego barda, choć n a tle panujących u nas tendencji niew ątpliw ie zdrow a, w ynika też w dużej m ierze z pew'nej przekory'. Często m am ochotę w takich wypadkach bronić M iłosza przed nim samym.

Wart:> zw rócić uw agę także na to, co m ów i M iłosz o swoim „przełom ie" z 1943 roku:

(18)

K iedy byłem m iody, byłem bard zo solenny. M iałem elem en ty a u toironiczne w sw oich w ierszach z tego okresu, ale m oże ich nie d ru k o w ałem [...] faktem je s t, że poezja ironiczna zaczy n a się u m nie d opiero p o d czas w ojny. T ru d n o o b y ć się w XX w ieku bez ironii, bez groteski, bez b u fo n ad y , to s ą narzęd zia naszego w ieku. W sam ej ironii je s t coś nied o b reg o , bo to jest pew nego rodzaju lęk przed w ystaw ieniem się. A le to m oże być użyte do dobrych celów . P ow iedzm y Ś w ia t (P oem a n aiw ne) [...] jest utw orem czystej ironii, ale ironii bardzo odległej od tego, co się n azyw a sa rk az m e m 13.

Próbuję sobie przypom nieć, które z pow stałych w czasie okupacji w ierszy M iłosza znałem ju ż w tedy, a które przeczytałem dopiero po w ojnie, w O caleniu. I zupełnie nie potrafię dziś zdać sobie z tego spraw y. N a pew no znałem w spaniałe

Campo di Fiori, drukow ane w roku 1944 w konspiracyjnej antologii Z otchłani

(W yd. Ż.K .N ., W arszaw a 1944). Ilekroć czytam ten w iersz i dochodzę do m iejsca, w którym poeta od obrazu „koszów oliwek i cytryn” na rzym skim Cam po di Fiori przechodzi do w spom nienia karuzeli, kręcącej się na Placu K rasińskich, pod m u ­ re m w arszaw skiego getta, m am nieodparte, choć - być m o ż e -c a łk ie m m ylne sk o ­ jarzenie. Bo to przecież koło tej karuzeli, na nieistniejącej ju ż dziś, a jak że żywej w

pam ięci przedw ojennego w arszaw iaka ulicy N ow iniarskicj, m ieszkał Jerzy A n ­ drzejew ski, nim przeprow adził się na Bielany. W ięc m oże z jego okna, z okna m ie­ szkania, w którym byw ałem , oglądał M iłosz tę karuzelę? Choć przccicż m ógł j ą w idzieć rów nie dobrze z tram w aju, którego trasa biegła pod m urem getta, B onifra­ terską. Lecz kiedy pow stało Campo di F io ri? Przed przełom em czy po? N iezależ­ nie od daty pow stania w iersza, poeta nic zaliczał go nigdy, i słusznie, do utw orów , w których uległ zbiorow ym stereotypom w yobraźni i nic usunął nigdy z żadnego z w yborów swoich wierszy.

A jak ie w spom nienie kojarzy mi się najdobitniej z tym stanem stanem ducha M iłosza, który nazw ał on po latach „poczuciem , żc coś mu się otw iera”, „u czu ­ ciem now ego początku”? Tu nic mam żadnych w ątpliw ości. Ten stan ducha pocly m iałem okazję zapam iętać, kiedy w dniu 20 lipca 1944 roku, a więc na 10 dni przed w ybuchem Pow stania, w ybrałem się z m ojego Żoliborza w A leję N iep o d ­ ległości, gdzie C zesław obchodził swoje ostatnie okupacyjne im ieniny. N ic był to ju ż dla m nie co najm niej od roku czy od lat paru ktoś, kto m nie traktow ał z dy stan ­

sem. I na pew no nic był to M iłosz „solenny” . Teraz zachow aniem przypom inał ra­ czej K rońskiego, tak ja k go opisał, „odtańczająccgo filozoficzne system y” . Tyle, że dla C zesław a odśpiew yw aną tego dnia i odtańcow yw aną filozofią był jeg o w iersz P iosenka p a ste rsk a :

O grody, p iękne m oje ogrody!

T akich o g ro d ó w nie zn ajd ziesz w św iecie. Ni takiej czystej, w ieczn ie żyw ej w ody, Ni takiej w iosny, zatopionej w lecie.

(19)

Do dziś słyszę m elodię tej w yśpiew yw anej przez poetę strofy i m am w oczach je g o dionizyjski taniec. A także w idzę, ja k C zesław z w tedy w łaśnie przeze m nie poznanym Stefanem K isielew skim zabaw ia się budzącym paroksyzm y śm iechu „gom brow iczow skim pojedynkiem na m iny” . M inie blisko 40 lat nim - ju ż jako noblista - M iłosz pow tórzy z K isielem tę zabaw ę - nie tylko w mojej obecności, lecz rów nież fotografa z CAF-u, który j ą utrwali...

ZA R A Z PO W O JN IE. O C ALEN IE I M O JE PRÓ BY JEG O OCEN Y . „K U Ź N IC A ”

Już w osiem dni po w spom nianych tu im ieninach Czesław a bieg historycznych w ydarzeń rozdzielił i nas, i K rońskich. M nie mój los odciął od objętej pożarem P o ­ w stania W arszaw y: znalazłem się na praw ym brzegu W isły, na linii otw ockiej, gdzie w ynająłem letnisko dla rodziny. C zesław z Janką, m ieszkając w A lei N ie­ podległości, na obszarze nie ogarniętym Pow staniem , lccz obsadzonym przez N iem ców , zdołali w ydostać się polam i z m iasta i w ylądow ali w podkrakow skich G oszycach. N ie jest prawdą, co poniektórzy chcieliby dziś w ytknąć poecie, że w okupow anej W arszaw ie nie brał udziału w konspiracyjnej działalności. Z tego, co wyżej napisałem , w ynika w yraźnie, że był w nią zaangażow any. N ależał n ato ­ m iast zdecydow anie do tych, którzy krytycznic oceniali decyzję w ładz państw a podziem nego o w ybuchu Pow stania. A przecież nie on jed en tak się do owej decy­ zji odnosił. Z naszych trzech par pow iązanych okupacyjnym i spotkaniam i tylko K rońscy przeżyli cały okres Pow stania w W arszaw ie. M nie pierw szem u dane było w yzw olić się spod okupacji niem ieckiej, zetknąć z nam iastką w olności i arm ią w polskich m undurach oraz zalążkam i nowych w ładz w Lublinie. A rów nocześnie zetknąć się z n icp o jętąd laty c h , co tego nic przeżyli, specyfiką system u, w którym , gdybym był wtedy znał Rok 1984 O rw ella, m ógłbym skonstatow ać spraw dzanie się w szystkich orw cllow skich spostrzeżeń: nazyw anie nowej niewoli - w olnością, określanie ofiarnej walki podziem nej AK jak o „w spółpracy z okupantem ” lub w najlepszym razie jako „stania z bronią u nogi”, nazyw anie cynicznego w yczekiw a­ nia aż w ykrw aw i się Pow stanie - „obiektyw ną niem ożnością” udzielenia mu po­ m ocy itp. Jasne było zarazem , że żaden jaw ny, a tym bardziej zbrojny sprzeciw nic je s t m ożliw y, co więcej - grozi zagładą, a w szelka konspiracja ma stokroć mniej szans niż pod okupacją nazistow ską. N onsensow ne było także w szelkie w strzy­ m yw anie się od udziału w organizow aniu now ego życia w kraju: do udziału takie­ go w zyw ał po prostu instynkt sam ozachow aw czy. A także nadzieja, że jed nak coś niccoś będzie od nas zależało. K iedy w końcu stycznia roku 1945 pojechałem do

(20)

K rakow a, by znaleźć i zabrać z je d n e j z podkrakow skich wsi w yw iezioną tam po Pow staniu m oją m atkę, spotkałem się z C zesław em i Janką. M ieszkali z B iczam i przy ul. św. T om asza i dosłow nie rzucili się na m nie, spragnieni pierw szych w ia­ dom ości o tym, ,ja k tam je s t” , ja k ta „lubelska Polska” napraw dę w ygląda.

C zesław m iał w kręgu now ych elit grono potencjalnych protektorów . Ż agary- sta Putram ent w spółrządził w now ym św iatku litcracko-dzicnnikarskim , a z niego, jak niebaw em m ieliśm y m ożność stw ierdzić, nietrudno było dla w ybranych o skok na placów kę dyplom atyczną. Tak ja k krążyły w tedy anegdoty, że Jerzy B orejsza, który rządził „C zytelnikiem ” i ruchem w ydaw niczym , je st „ponad P artią” (w krót­ ce m iało się to okazać gorzkim złudzeniem ), podobnie dawni żagaryści uw ażani byli w literackim św iatku za p o tężn ą i naw zajem popierającą się grupę przyjaciół.

Podczas gdy dla M iłosza rok 1945 to w ażny okres w ydania O calenia, a później w yjazdu na placów kę do U SA , m oje losy dały mi też p ew ną szansę. W ciągu dwu lat (194 5-19 47 ) zw iązany przydziałem m obilizacyjnym z w ojskow ym dzien n i­ kiem „Polska Zbrojna" i z Ł o dzią jak o czasow ym m iejscem zam ieszkania, jeszcze przed dem obilizacją znalazłem przyjazne środow isko w łódzkim tygodniku litera­ ckim „K uźnica”, założonym przez m oich daw nych przyjaciół, ustaw ionych p o li­ tycznie nie mniej korzystnie niż daw ni koledzy M iłosza z „Ż agarów ” . „K uźnica” form ułow ała program ofensyw y ideologicznej, mającej na cclu przyciągnięcie le­ w icow ej inteligencji pod sztandar m arksizm u, ale redagow ało j ą grono pisarzy, których ideowa ortodoksja zaczęła z czasem budzić w kierow nictw ie partii coraz więcej zastrzeżeń. Z początku dom inow ało w niej zelanctw o dośw iadczonego sta­ żem w ygnańczym w Sow ietach W ażyka i cieszących się zaufaniem w sp ółtw ó r­ ców i adherentów podziem nej PPR — Żółkiew skiego i Kolta. Z czasem ton pism u zaczęli nadaw ać rów nież i inni członkow ie redakcyjnego zespołu, dla których było ono przede w szystkim sw oistym parasolem ochronnym . Z resztą naw et W ażyk i Kott orientow ali się bardziej na literaturę francuską niż na w zory radzieckie, zaś prow adzący dział poezji M ieczysław Jastrun gustow ał o w iele bardziej w B orysie Pasternaku czy A chm atow cj niż w M ajakow skim , co szybko naraziło go na ataki m łodych partyjnych gorliw ców i zapaleńców , spod znaku W iktora W oroszylskie­ go i Tadeusza B orow skiego. Polityka kulturalna Ż danow a budziła w nas grozę. N ajbardziej „farbow any lis” naszego zespołu, Paweł Hertz, też dośw iadczony lata­ mi rąbania lasu na Uralu, coraz śm ielej przem ycał do pism a swoje upodobania, kształtow ane na lekturach A ndré G id e’a i M arcela Prousta. W reszcie czołow y p ro­ zaik „K uźnicy”, A d o lf R udnicki, w yrastał na pierw szego piew cę posępnego tem a­ tu zagłady Żydów , co partyjni protektorzy „K uźnicy” do czasu tolerow ali, ale bez entuzjazm u. Eksponow anie kwestii żydow skiej nic było dla nich ani w tedy, ani później wygodne.

(21)

K iedy na początku 1947 roku zam ieściłem w „K uźnicy” obszerną i - w m oim zam ierzeniu i przekonaniu - niezw ykle przychylną recenzję z O calenia M iłosza, byłem w zespole pism a dość osam otniony w m oim entuzjazm ie i podziw ie dla autora tego zbioru. Jak ju ż pisałem , nie bardzo jeszcze się w tedy orientow ałem w ów czesnym zw rocie M iłosza do program u klasycznego, w ogóle ta nagle reanim o­ w ana, dość X IX -w ieczna w m oim ów czesnym przekonaniu opozycja „klasycyzm - rom antyzm ”, trochę m nie zaskakiw ała. M ieczysław Jastrun, z którym w ów czas obcow ałem w redakcji na co dzień i serdecznie się przyjaźniłem , sygnalizow ał u siebie zupełnie inną ew olucję poglądów artystycznych. W łaśnie w naw iązyw aniu do w ielkich w zorów polskiego rom antyzm u w idział zdrow ą przeciw w agę dla rze­ komej dekadencji nurtów sym bolistycznych, którym sam przedtem ulegał i dla tendencji aw angardow ych (Przyboś), którym przeciw staw iał się rów nic zdecydo­ w anie ja k M iłosz, choć z innych nicco pozycji. M ożna pow iedzieć, że roił nam się w tedy w „K uźnicy” jakiś poetycki hum anizm , nic rezygnujący z praw w yobraźni, ale nachylony ku surowej praw dzie historycznych dośw iadczeń, przez które świat w łaśnie przeszedł. Swój szkic o Ocaleniu zacząłem od analizy w iersza D zień tw o­

rzenia,, który m nie oczarow ał, by na jeg o przykładzie ukazać całą św ietność w ar­

sztatu poety. K ończyłem zaś konkluzją następującą:

P oezja M iło sza w ydaje nam się tym św ietniejsza, im w ięcej odstania złożonych i różnorodnych e lem en tó w św iata m aterialnego. Im silniej ak cen tu je w alory sen su alisty czn e św iata, a także p rz eż y cia psych o lo g iczn e człow ieka. Pod tym w zględem M iłosz je s t arty stą o niezrów nanej sile w yrazu. P ałeczk a Prospera, której m agiczne działanie p o dziw iać m ogliśm y przy analizie D n ia

tw o rzen ia , z rów nym czaro d ziejstw em służy mu tam , g d zie chce 0 1 1 nas przekonać do spraw n ajhardziej nam bliskich i ludzkich, ja k tam , gdzie odw odzi nas w krainę „ ark a d y jsk ich m itów ” , d o stę p n ą tylko je g o śm iałej fantazji. Z ró w n ą su g e sty w n o ś cią odw raca też on n aszą uw agę od zaw sze p o słu szn eg o biegow i poetyckiej w yobraźni loku spraw rzeczy w isteg o św iata. N ieb ezp ieczn e to, choć urzekające n arzędzie czarów , z w łaszcza je ś li z n ajd zie się w ręku poety, który talentem przerósł z d ecy d o w an ie w szystkich sw oich rów ieśników .

Tc „arkadyjskie m ity” w ziąłem oczyw iście od W yki, którego w spom niany w y ­ żej szkic O grody lunatyczne i ogrody pasterskie ukazał się wcześniej. Był szkicem w znacznie w iększym stopniu polem icznym w obec M iłosza niż m oje uw agi, choć zapew ne w nikliw szym i głębszym . Toteż doczekał się ze strony poety polem icznej riposty w szkicu List pólpryw atny o p o e zji, niezm iernie ważnej dla zrozum ienia je g o ówczesnej drogi poetyckiej. Jak zareagow ał na m o ją recenzję M iłosz, m ogłem się po pew nym czasie trochę dom yślać ze w zm ianek, jak ie znalazłem w listach K rońskich, z którym i, podobnie ja k poeta, naw iązałem ju ż w ow ym czasie korespondencję. Toteż mój pierw szy list do C zesław a, z dnia 21 stycznia 1948, n a ­ zw ałem od razu na początku „aktem odw agi”, gdyż - ja k pisałem - „mój w yw iad”, dotyczący reakcji poety na m oją recenzję „w ypadł niekorzystnie” . Ten „w yv/iad”

(22)

to byly - rzccz jasn a - sugestie K rońskich, po których zachow ał mi się z tam tych lat rów nie bogaty i sm akow ity pakiet listów, ja k ten, który stanow ią listy do M iłosza przez niego przed paru laty opublikow ane.

K O R ESPO N D EN C JA Z K R O Ń SK IM I

Listy K rońskich, zarów no adresow ane do M iłosza, ja k do m nie, to oczyw iście pasjonujący dokum ent psychologiczny. C iekaw e byłoby ich porów nanie i zasta­ naw iam się, czy w sytuacji, w której M iłosz zdecydow ał się opublikow ać ich ko re­ spondencję, nic pow inienem zrobić tego sam ego. M am jed nak opory. Słuchając głosów czytelników korespondencji K rońskich, ogłoszonej przez M iłosza, docho­ dzę do wniosku, że poeta nie przyczynił się do um ocnienia dobrej opinii o nich, a zw łaszcza o Tygiysie. M yślę, żc gdybym opublikow ał ich listy do m nie, to jeszcze bardziej bym ich pogrążył, chociaż od najbardziej szokującej strony, tj. od strony w ypow iedzi politycznych Tygrysa, listy do M iłosza są bardziej kom prom itujące. W m oich dom inuje raczej plotka tow arzyska, folgują w nich sobie K rońscy, wy- kpiw ając najbliższe otoczenie z kręgu polskiej am basady w Paryżu: do złośliw ości pod adresem M aryny i Jerzego Zagórskich dochod zą kpiny z innych osób, głów nie ów czesnych stypendystów polskich z PRL, niekiedy do dziś żyjących, i m iałbym pow ażne skrupuły, gdybym chciał tc igraszki upubliczniać, pom im o niew ątpliw ej uciechy, ja k ą by to niektórym czytelnikom m ogło sprawić.

Problem em głów nym nic jest dla m nie jed n ak ta czysto plotkarska strona li­ stów, K rońskiego zwłaszcza. Problem em je st coś, co nazw ałbym stopniem dopu­ szczalnej dw ulicow ości i obłudy, k tórą człow iek przyzw oity m oże w danych w arunkach upraw iać - zarówno w stosunku do krytycznie ocenianej w ładzy, z którą jed n ak ze w z g lę d ó w -p o w ie d z m y uczciw ie - oportunistycznych (choć także w ów czas w ym uszonych przez sytuację), w spółpracuje, ja k w stosunku do najbliż­ szych przyjaciół. Trudno bowiem tw ierdzić, żc np. M iłosz, nastaw iony zd ecy do ­ wanie krytycznie do kom unizm u, a m im o to reprezentujący kom unistyczną w ładzę na placów ce dyplom atycznej PRL, nic zachow yw ał się oportunistycznic. Podobnie za w ysoce oportunistyczny trzeba uznać mój akces do „K uźnicy”, skoro m oją intencją było raczej osobiste urządzenie się, a zarazem m ożliw ie ja k najdalej idące „rozm iękczanie” ideologiczne pism a, w którym pracow ałem . M łodzi zapa­ leńcy typu ów czesnego W oroszylskiego doskonale to w yczuw ali, atakując „K uź­ nicę” z w yraźnym przyzw oleniem w ładz partyjnych, kiedy nadszedł po temu odpow iedni m om ent. Gdybym był prostolinijnym kom unistą (chyba je d n a k m niej było takich ju ż wtedy, niż się na ogół m yśli), nie zabiegałbym przecież o w

(23)

spółpra-cç M iłosza z „K uźnicą” . Czy w olno mi więc ówczesną, niew ątpliw ą obłudę K roń- skich potępiać i uważać za coś nieco innego niż zachow anie się M iłosza i m oje?

A jed n ak , kiedy czyta się ich listy, zw łaszcza listy Krońskiego do M iłosza, ma się taką ochotę. N a ich uspraw iedliw ienie trzeba pow iedzieć, żc znaleźli się w trudniejszej od nas sytuacji. M ogąc po w ojnie w yjechać bądź do Polski, bądź na Zachód, w ybrali to drugie, choć - ja k wciąż a k c e n tu ją - „nienaw idzili faszystów ” , określając tym m ianem zarów no całą naszą pow ojenną em igrację, ja k np. fran­ cuską prawicę. M arzyli o zrobieniu doktoratów w Paryżu, kusiła ich J a douce

F rance”, ale nie m ieli pieniędzy. I - ja k się niebaw em okazało - na dostateczne

w sparcie ze strony em igracji liczyć nie mogli. Zdecydow ali się więc na w spółpra­ cę z p o lsk ą am basadą w Paryżu i drżeli ze strachu, żc zostanie im w ypom niany początkow y kontakt z „K ulturą” Gicdroycia.

K roński w yraźnie się boi i czuje zm uszony do określania własnej lojalności w sposób znacznie dosadniejszy i jaskraw szy, niż lojalny pracow nik dyplom atycz­ nej placów ki lub członek redakcji „K uźnicy” . Jego polityczna naiw ność je s t przy tym rozbrajająca. Androny, jakie w ypisuje w listach do M iłosza ten w ybitny filo zo f na tem at polityki kulturalnej Żdanow a czy na temat poglądów popieranego w tedy przez Stalina i tępiącego genetyków agrobiologa Łysenki, dy stansują pry­ m usów ów czesnego lizusowstwa. N aw et w m arksistow skiej „K uźnicy” śm iech w yw ołałoby by określenie „m arksistow ski poeta”, bo rozum ieliśm y, że do że p o ­ ezji nic da się zastosow ać ideologicznego strychulca. A Kroński z rozbrajającą prostodusznością w ykrzykuje, że chcc aby M iłosz był „m arksistow skim poetą” . Niby to s ą żarty, ale niezupełnie. Próby przypodobania się Putram entow i (bo m oc­ ny, m oże pom óc lub zaszkodzić) i podniecanie się groteskow ą i sztucznie krzesaną „nienaw iścią do Dupasa - Zagórskiego (bo słaby i w dodatku naw et nic ukry­ w ający sw ego dystansu do oficjalnej ideologii) - b u d z ą - z jednej strony - śm iech, z drugiej niesm ak. Przycinki pod adresem „K uźn icy ” Ż ółkiew skiego i K otta w y ­ n ikają nic z tego, żc deklarują się oni wów czas jak o m arksiści, ale przeciw nie - z tego, że K roński orientuje się w słabościach ich dialcktyki, że chce pokazać, iż sam jest bardziej filozoficznie obkuty i gotów do w ierniejszego i bardziej elastycznego

służenia w ładzy całą sw oją w ied zą14.

O drębny rozdział to dw ulicow ość w stosunkach z dw ojgiem rzekom o najbliż­ szych przyjaciół; w listach do m nie Tygrysy licytują się w deklaracjach m iłości za­ rów no pod adresem Sm arkacza (przezw isko przyszłego noblisty) ja k Ptysia czyli m nie. W listach do M iłosza pośw ięcają mnie, by mu się przypodobać, co nie p o ­ w inno dziw ić, bo w końcu to nic ja, ale M iłosz je st wielkim poetą, w dodatku zafascynow anym osobow ością Tygrysa i jeg o antyrom antycznym i deklaracjam i. Zarazem M iłosz znakom icie się tym bawi i w łaśnie jak o poeta o solidnym , klasy­ cznym w ykształceniu w w ileńskich uczelniach, doskonale rozróżnia, co u

(24)

Kroń-skicli m oże uw ażać za drożdże, na których w yrosną jeg o now e poetyckie osiągnięcia, a co za zw ykle teatralne efekty. A m imo to coś z m ałych intryg T y g ry ­ sa pozostanie: M iłosz - praw dopodobnie naw et nie przyw iązując w agi do m oich ów czesnych recenzji o sobie, a m oże naw et ich nie czytając - uw ierzy podszeptom T ygrysa o m oich rzekom ych „napaściach" na niego i echo tego znajdzie się je s z ­ cze w jeg o kom entarzu do m oich listów z tam tego czasu.

M OJA W Y M IA N A LISTÓ W Z M IŁO SZEM

Inaczej przedstaw ia się m oja ów czesna korespondencja z poetą. Z aczęła się - jak ju ż w spom niałem - później, na początku 1948 roku. Z a cel m iała pierw otnie - z mojej strony - uzyskanie dla „K uźnicy” w ierszy lub innych m ateriałów literac­ kich od M iłosza, który mnie z kolei fascynow ał, choć w iedziałem , że Jastrun, kie- rujący w piśm ie działem poetyckim , nie odnosi się do M iłosza z takim jak j a entuzjazm em .

W ogóle stosunek w iększości zespołu redakcyjnego „K uźnicy” do M iło sza był w tedy raczej obojętny. Pism o m iało swoich poetyckich bardów , albo p rześw iad ­ czonych o własnej w yższości - ja k Jastrun - albo zbyt przejętych sw oją rolą w ze­ spole, by chcieć poszerzać krąg poctówř z pismem zw iązanych. Zw rócenie się do M iłosza o w spółpracę było m oją osobistą inicjatyw ą, od tego zaczęła się n asza k o ­ respondencja, której dziś polscy czytelnicy zaw dzięczają kilkanaście bardzo inte­ resujących listów autora Traktatu m oralnego. Ciepły stosunek do M iłosza m ial w „K uźnicy” - oprócz mnie - chyba tylko Paweł Hertz. Później okazało się, że M iłosz cenił także w'ysoko W ażyka: jeg o ów czesna rola strażnika m arksistow skiej ortodoksji najwidoczniej M iłoszowi nie przeszkadzała, podobnie ja k deklaracje analogicznej ortodoksji filozoficznej u K rońskiego. M yślę, że m erytoryczne po- w'ody sym patii do W ażyka tkwiły w pcw'ncj suchości w ierszy tego poety, który - w przeciw ieństw ie do J a s tru n a - akcentow ał w ięź z tradycją k lasyczną i nieufność do dziedzictw a rom antyczno-sym bolicznego.

O dczytując dziś dawne listy M iłosza do m nie, utw ierdzam się w przekonaniu, że są one pasjonujące i jako w yraz poglądów’ poety, i jak o dokum ent, św iadczący o tym , jak wielkiej pracy intelektualnej dokonywral - m yślę o zakresie jego lektur i refleksji na ich tem at. Ale niezależnie od obiektyw nych w alorów ow ych listów', m am głębokie poczucie, że sam bardzo wiele im zaw dzięczam . K orespondencja nasza przypadła na najbardziej posępny okres wr dziejach pow ojennego zn iew o le­ n ia naszej kultury: okres rozw iania się pierw szych pow ojennych złudzeń, że p o tra­ fim y jako spolcczeństwO zachow ać przynajm niej w pew nych spraw ach w zg lęd n ą

Cytaty

Powiązane dokumenty

ZNAWCY i po prostu smakosze poezji Czesława Miłosza czekają z niecierpliwością na zapowiedziane przez poetę odwiedziny ojczystego kraju, godziny z

Choć z jedzeniem było wtedy już bardzo ciężko, dzieliliśmy się z nimi czym było można.. Ale to byli dobrzy ludzie, jak

Prezes stanął na stanowisku, iż nie powinno się zaprzepaścić dorobku i tradycji dPta ciągnącej się jeszcze z czasów prezesury adw.. marii budzanowskiej, która tę

Apart from the interconnection capacity limits between North Africa and Europe, the main model inputs are the installed net generation capacities, load time-series at

[r]

Zdarzenia te rozgrywają się pomiędzy Wilnem, Moło- decznem a Mińskiem i ukazane są w dostępnej obecnie na polskim rynku książce Józefa Mackiewicza Nie trzeba

Dalsza droga jest bardzo nudna, idzie się ciężko, robimy krótkie postoje bez zdejmowania plecaków, korzystając z podparcia na drzewach.. Przed dużym szałasem robimy

Pokonywanie wątpliwości – prościej jest dokonywać zakupu, gdy coś się widzi, można to obejrzeć ze wszystkich stron, przetestować, a przynajmniej potrzymać w rękach.. Produkt