• Nie Znaleziono Wyników

biologii bakteryj.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "biologii bakteryj."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JW. 33. Warszawa, d. 19 sierpnia 1894 r. T o m X I I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRE N U M E R A TA „W S Z E C H Ś W IA T A ".

W W a rs z a w ie :

rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2

Z p rz e s y łk ą p o c zto w ą :

rocznie „ 10 półrocznie „ 5

K o m ite t R edakcyjny W s zec h ś w iata

stanowią Panowie:

D eike K., Dickstein S., H oyer II , Jurkiewicz K., K w ietniew ski W ł., Kramsztyk S., M orozewicz J., Na- tanson J., Sztolcman J., Trzciński W. i W róblewski W.

Prenumerować można w R edakcyi „W szechświata “ i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Adres KećLa,lcc3ri: Kraiko-wskie-PrzedmieścIe, IST r ©S.

Z biologii bakteryj.

N iestrudzony w pogoni za praw dą umysł ludzki wieńczy swe mozolne poszukiwania co­

raz to nowemi tryum fam i. Zaledwie odkrył i na podstaw ach pozytywnych oparł tak waż­

n ą dla teoryi i praktyki przem ysłu istotę i przyczynę procesów, objętych mianem fer- m entacyj, a już w targnął w nierównie donio­

ślejszą dziedzinę b ad ań nad przyczynami cho­

rób zakaźnych. Przekonaw szy się, źe tu, ja k i tam , główne znaczenie m ają m ikroorgani­

zmy, jako agent p ro ro cateu r spostrzeganych zjawisk, badawczy um ysł ludzki nie zadowol- nił się jednakże ta k ą etyologią tych strasz­

nych klęsk społecznych, lecz sięgnął po roz­

wiązanie zagadki dalej i oto odniósł znowu

•świetne zwycięztwo. M am tu na myśli od­

krycie jadów bakteryjnych, które prócz ol­

brzymiego zajęcia teoretycznego, jakie budzi, zapowiada niezwykle błogie skutki pod wzglę­

dem zapobiegania, a nawet leczenia chorób zakaźnych.

N a d tą właśnie najnowszą fazą bakteryo- logii p ragnę się tu zastanowić, a przewodni­

czyć mi w tem będzie dzieło głośnego b ad a­

cza Gramalei '), będące pierwszem i dotąd jedynem pełnem opracowaniem tego przed­

miotu.

I.

P ojęcia, jakie dziś panują co do etyologii i patogenii chorób, zakaźnomi zwanych, z tru ­ dem wielkim torowały sobie drogę pośród poglądów ubiegłych w rozwoju medycyny epok. Teorya jadów bakteryjnych stanowi niejako wynik syntezy dwu wrogich sobie teo- ryj: chemicznej i witalistycznej, kolejno wy­

łączne w nauce posiadających panowanie. S ą ­ dzę, że dla uzupełnienia obrazu, ja k i przed­

staw ia obecny stan tej kwestyi, warto się przyjrzeć pochodowi poprzedzających go kie­

runków badania.

W dawnej medycynie bardzo ważne przy­

pisywano znaczenie procesowi gnicia, jako czynnikowi chorobotwórczemu. Wyziewy, po-

') Les poisons bacteriens. 1892.

(2)

514 WSZECHSWIAT.

w stające z rozkładu m ateryj organicznych, m iały być według ówczesnych p o g o d o w jed y ­ ną, przyczyną gorączek: tyfusowej i błotnej (m alaryi). Gnicie ra n dawało powód do tak ciężkich powikłań, jak: posocznica (septicae- mia) i ropnica (pyaemia). Słowem, choroby pochodzenia „gnilnego” odpowiadały prawie zupełnie dzisiejszym chorobom „zakaźnym .”

Pomimo jed n ak bardzo odległej d aty tej wiary w gnilne pochodzenie wielu ciężkich chorób ustroju, dopiero stosunkowo niedawno poddano w tej mierze substancye gnijące ści­

słem u badaniu eksperym entalnem u. N a k a r­

tach tej epoki b adań zapisały się imiona:

Seyberta, G asparda, S ticha i wielu innych badaczów, lecz naj głośniej szem echem ode­

zwały się w świecie uczonym bad an ia słynne­

go fizyologa duńskiego, P anum a, jakoteż B ergm anna i Schm iedeberga.

W prow adzając do krwiobiegu psa gnijącą surowicę krwi, ropę i mięso, Seybert (jeszcze w końcu zeszłego stulecia) i G a sp a rd (w po­

czątku niniejszego) przekonali się, że wynik doświadczenia zależnym je st od ilości wstrzyk­

niętej substancyi. 20 gramów np. gnijącej surowicy zabijały psa w przeciągu kilku go­

dzin, 3 gram y—po upływie p aru dni, a niżej 2 gramów zwierzę doznawało tylko przejścio­

wych zaburzeń kiszkowych. W prowadzone do żołądka, substancye gnijące nie wywierały żadnego działania jadow itego. W e d łu g Ga- sp ard a objawy zatru cia nie zależą wcale od pochodzenia substancyj gnijących, albowiem naw et 'g n iją c e wyciągi roślinne ta k ie same wywołują skutki. Objawy te w yrażają się stale w konwulsyach, wymiotach, biegunce, często krwawej i w ogólnym upadku sił, sek- cya zaś zwłok stale wykazywała krwotoczne zapalenie kiszek.

Z doświadczeń swoich G a sp a rd wyprowa­

dził wniosek, że gnicie w ytw arza specyalny ja d gnilny, któ ry u wszystkich gatunków zwierząt te same sprow adza następstw a. Nie zdołał on wszakże określić jego przyrody che­

micznej, jakkolwiek, stwierdziwszy doświad­

czalnie nieszkodliwość pod względem zakaże­

nia gnilnego lotnych produktów gnicia: dwu­

tlenku węgla, siarkow odoru i am oniaku, oba­

lił starodaw ną wiarę w szczególną jadowitość gazów gnilnych.

Najw ażniejszem i wszakże w tej epoce, j a ­ keśmy już rzekli, są b ad an ia P anum a. On

pierwszy za ją ł się kwestyą ścisłego określenia istoty jadu gnilnego i, przekonawszy się, że ani filtrowanie przez papier, ani gotowanie w ciągu jed enastu godzin nie niszczy jadow i­

tego działania gnijącego płynu, przyszedł do wniosku, że ja d ten musi być nieuorganizowa- ny, a więc n atury czysto chemicznej. B ad a­

ją c zaś jego własności chemiczne, stwierdził, że nie je s t on ciałem lotnem, lecz stałem , roz- puszczalnem w wodzie i że nie m a nic wspól­

nego z pospolitemi produktam i gnicia: leu- cyną i tyrozyną. W yciąg zaś alkoholowy tej ti’ucizny posiada według P an u m a działanie narkotyczne, podobne do alkaloidów m a­

kowca.

C ały szereg badań, które wyszły około r.

1866 ze szkoły m onachijskiej, a zwłaszcza dorpackiej, potwierdził rezultaty doświadczeń Panum a. Największe jed n ak wrażenie wy­

w arło otrzym anie w r. 1868 ja d u gnilnego w stanie czystości i określenie jego natury chemicznej. A mianowicie B ergm ann i Schmie- deberg za pomocą bardzo złożonej metody otrzym ali z gnijących drożdży t. zw. sepsynę, a raczej jej krystaliczną sól siarczaną, nie­

zmiernie tru jąc ą, bo sprowadzającą, po wstrzyknięciu 0,01 g do żyły psa, natychm ia­

stowe wymioty i biegunkę krwawą. Zdaw ało się, że ta substancya dostarczyła nareszcie klucza do zrozumienia wszelkich, najróżno­

rodniejszych przypadków posokowatego za­

każenia ustroju, że je s t to jedyna trucizna, w ytw arzana przez proces gnicia.

Lecż było to tylko złudzenie. W krótce bowiem przekonano się, że nie wszystkie ma- terye gnijące w ytw arzają jednę i tęż sam ą truciznę. N iektórzy badacze nie znajdowali np. sepsyny w gnijącej ropie, a naw et sam B ergm ann za pomocą tej samej metody, przez którą, odkrył sepsynę, wyosobnił z różnych ciał, znajdujących się w stanie rozkładu, ma- terye odmienne od sepsyny. Z uelzer i Son- nenschein w nastoju mięsa zgniłego stwier­

dzili obecność alkaloidu gnilnego, z odczynów swoich i działania fizyologicznego całkiem po­

dobnego do alkaloidów roślinnych: atropiny lub hyoscyaminy.

Nie ulegało więc już odtąd wątpliwości, że gnicie wytwarza, stosownie do warunków, w jakich się odbywa, różne jady , pozostawało przeto tylko poddać badaniu te różne czyn­

niki, jak ie wpływają n a proces gnicia, by do­

(3)

N r 33. WSZECHSWIAT. 515 trzeć do istoty zagadki. Zwolennikom che­

micznej natu ry ja d u gnilnego ani przez myśl nie przeszło nadać stanowcze w tej sprawie znaczenie bakteryom , które według nich są tylko niewinnemi i niezawsze napotykanem i satelitam i jadów chemicznych gnicia. Je d y ­ ny tylko P anum nie obstaw ał przy wyłącz- nem znaczeniu odkrytego przez siebie jadu.

„Jakkolw iek, mówi on, trucizna ta jest czysto chemicznej n atu ry , może być jednak wytwo­

rem jakiegoś określonego mikroorganizmu.

Stosownie do przypadku, przyczyną chorób może być ja d chemiczny, mikrob chorobo­

twórczy, lub ja d , wytworzony przez bak- te ry ą .”

Głos P an u m a pozostał wśród chemików bez echa. N ieu b łag an a wszakże logika fak­

tów nie dozwoliła teoryi chemicznej długo zdobić swe czoło wawrzynem zwycięskim.

Sprzeczności w poszukiwaniach chemicznych i toksykologicznych we względzie trucizn gnil­

nych pogrzebały j ą i przyspieszyły narodziny ery bakteryołogicznej, witalistycznej.

I I .

I w samej rzeczy, jakże można było wytłu­

maczyć sobie, że, wbrew twierdzeniu G aspar- d a i innych, większość badaczów otrzymywała całkiem niezgodne z sobą wyniki dociekań nad jadem gnilnym. N aw et objawy, które przedtem poczytywano za znamienne dla za­

każenia gnilnego, ja k np. napady konwulsyj tetanicznych, wymioty i biegunka, niezawsze występowały, naw et w wypadkach śm iertel­

nych. Chemicy mieli wprawdzie w zanadrzu gotową n a to odpowiedź. Twierdzili oni, że działanie ja d u gnilnego zależne je st od wielu warunków. Odm ienna n a tu ra substancyj gnijących (mięso, krew), miejsce wprowadze­

nia jad u do ustroju (zastrzyknięcie podskórne lub do żył), różna wrażliwość zwierząt sto­

sownie do gatunku, rasy i wieku, wszystko to wywierało, według nich, wpływ znaczny na otrzymywane rezultaty. Szczególny wszakże nacisk kładli na to, że substancye gnijące ulegają bardzo znacznym zmianom pod wzglę­

dem swej jadow itości podczas samego proce­

su rozkładu. W iększość z nich zgadzała się na fakt z pozoru dziwny, że pierwsze, począt­

kowe stadya rozkładu w ytw arzają najsilniej działające jady. W ed ług B illrotha ropa, nawet świeża, „pus bonum et laudabile”—

sprowadza objawy gwałtowne, kończące się śmiercią. B ergm ann twierdzi, że krew gni­

ją c a najbardziej je st jadow itą podczas pierw­

szych kilku dni swego rozkładu. Sam uel poddał kwestyą jadowitości substancyi gniją­

cych szczegółowszeniu badaniu i doszedł do wniosku, że należy w niej rozpatrywać trzy okresy: zapalny (phlogogen), zakaźny (septo- gen) i ropny (pyogen). Okres pierwszy ce­

chuje się objawami przejściowego zapalenia miejscowego, trzeci— ograniczonem ropieniem, najgroźniejszym zaś je st okres drugi, wywo­

łujący prawdziwe zakażenie septyczne ustroju, W szystkie wymienione tu okoliczności nie godziły się z chemicznem pojmowaniem pro­

cesów gnicia i zakażenia ustroju jego jadem . N ajm niej wszakże odpowiadał tej teoryi waż­

ny fakt, przez bardzo wielu badaczów stwier­

dzony, że ja d gnilny, zam iast słabnąć wsku­

tek rozcieńczenia w trupach zabitych przezeń zwierząt, jakby to z trucizną chemiczną nie­

zbędnie dziać się musiało, przeciwnie, potę­

gował swe działanie. Oczywistym przeto było to dowodem, że mamy tu do czynienia z jadem , zdolnym do rozm nażania się, z tw o­

rem żywym.

Oprócz takich negatywnych, pośrednich, nie zabrakło i pozytywnych, eksperym ental­

nych dowodów organizowanej natu ry jadów, wywołujących różne zakażenia ustroju. N a stą ­ pił płodny w dziejach medycyny w skutki okres świetnego rozwoju bakteryołogii, która za pomocą metod powszechnie juź dziś zna­

nych ustaliła związek przyczynowy pomiędzy bakteryam i, a pewnemi cierpieniami ustroju.

Te zdobycze naukowe zapoczątkowane zosta­

ły dowiedzeniem chorobotwórczego znaczenia lasecznika D avainea dla wąglika (1877 r.), który przedtem poczytywano za gorączkę po­

chodzenia gnilnego. Dowiedziono dalej, że posocznicę u człowieka wywołuje wibryon septyczny P asteu ra , a różne posocznice i rop- nice u zwierząt m ają swoje oddzielne m ikro­

organizmy chorobotwórcze.

B akteryologia więc wyryła głęboką p rze­

paść pomiędzy „zatruciem, intoksykacyą,”

w rozumieniu teoryi chemicznej, a „zakaże­

niem” ustroju. Pierwsze cechuje się nagłem

występowaniem objawów, których natężenie

(4)

516 WSZECHSWlAT. N r 33.

pozostaje w stosunku prostym do ilości jad u ja k również tem, że mogą je wywoływać n a j­

pospolitsze bakterye, w dostatecznej zastrzyk- nięte ilości. Zakażenie zaś je s t procesem, zależnym od życia i rozm nażania się w u stro ­ ju mikrobów, swoistych dla danej choroby.

N ie m ają tu żadnego znaczenia ilości wpro­

wadzonych do ustroju bakteryj, albowiem one niezm iernie szybko się rozm nażają. Cechą zakażenia je s t również t. zw. okres wylęga­

nia, niezbędny dla rozmnożenia się mikrobów.

Usuwając tedy zupełnie chem ią z widowni chorób zakaźnych, teorya bakteryologiczna głosiła, że choroby te pod względem swego powstawania, przebiegu i zejścia zależne są jedynie od życiowych własności danej bakte- ryi chorobotwórczej. W iadom o np., że la- seczniki wąglikowe w kolosalnej znajdują się ilości w krwi wszystkich narządów zwierzęcia, dotkniętego karbunkułem . Otóż śmierć tych zwierząt tłum aczono sobie mechanicznem za­

tykaniem naczyń krwionośnych przez nagro ­ madzone w nich laseczniki, jak o ciała obce i powstawaniem w ten sposób włosowatych zatorów (embolij). In n i znowu upatryw ali przyczynę śmierci karbunkułow ej w zadusze­

niu się tkan ek w skutek brak u tlenu w ciał­

kach czerwonych krwi, pochłanianego całko­

wicie przez laseczniki wąglikowe. Niekiedy poprzestawano naw et n a ogólnikach o walce o byt pomiędzy kom órkam i ustroju, a bakte- ryam i, słowem, zawsze miano na względzie tylko proces życiowy danej bakteryi w ciele zwierzęcem.

N iektórzy wprawdzie badacze w myśl nie­

zupełnie jeszcze zapomnianej „intoksykacyi chemicznej” przyjmowali inny mechanizm tej choroby. D avaine np. sądził, że bakterye karbunkułow e wydzielają substancyą, skleja­

ją c ą czerwone ciałka krwi. T oussaint i Chau- veau powoływali się na istnienie ja d u , wytwa­

rzanego przez bakterye wąglika i twierdzili, że można go wyosobnić i za pomocą niego nadać naw et zwierzęciu odporność przeciw karbunkułow i. Lecz przeciwko takiej wak- cynacyi chemicznej energicznie protestow ał P asteu r, tw órca dzisiejszych poglądów na fer- mentacyą. Podobnie, j a k w ostatniej fer­

menty dyastatyczne m ają udział tylko pod­

rzędny, przygotow ując substancye do prze­

mian zasadniczych, powodowanych przez fer­

m enty żywe, organizowane, tak, zdaniem j e ­

go, i dyastazy bakteryj chorobotwórczych m ogą wytłumaczyć tylko uboczne objawy choroby, k tóra, podobnie ja k i szczepienie ochronne, w całości zależną je st od życia dro­

bnoustrojów.

I I I .

A toli i ten witalistyczny pogląd n a patoge- nią chorób zakaźnych niedługo się utrzym ał w nauce. Z rozwojem bowiem zdobyczy bak- teryologicznyck grom adzić się zaczęły fakty, znajdujące się z nim w sprzeczności. O dkry­

ty np. w 1884 r. przez Lofflera lasecznik, bę­

dący przyczyną dyfterytu, umiejscowiony je st u człowieka zawsze tylko w błonach śluzo­

wych, dotkniętych cierpieniem, u zwierząt zaś w miejscu zaszczepienia, pomimo to je ­ dnak sprow adza ogólną, śm iertelną najczę­

ściej chorobę. Toż samo da się powiedzieć 0 dwu innych wrogach ludzkości: cholerze 1 tężcu. Lasecznik choleryczny K ocha obie­

ra sobie zawsze siedlisko tylko w kanale po­

karmowym; lasecznik tężcowy N icolaiera również ogranicza się do miejsca zaszczepie­

nia, niemniej jed n ak oba te cierpienia należą do najstraszniejszych ogólnych zakażeń ustro­

ju . N ie u leg a przeto wątpliwości, że choro­

botwórcze działanie tych bakteryj daje się jedynie objaśnić wytwarzaniem przez nie gwałtownego ja d u chemicznego, który w m iej­

scach rozwijania się lasecznika wchłaniany zostaje do ustroju. Przeprow adzone w tym kierunku poszukiwania istotnie uwieńczone zostały pomyślnym skutkiem. D la wielu bak­

teryj wyosobniono swoiste ich jad y , które do­

prowadziły ju ż odnośny odłam wiedzy do dość daleko sięgających następstw. Lecz o tem wspomnimy w ostatniej części niniej­

szej pracy. T ak więc dwa wręcz przeciwne prądy: chemiczny i bakteryologiczny zespoli­

ły się w jeden i wspólnem odtąd popłynęły łożyskiem. Zanim wszakże to nastąpiło, spo­

kojny bieg myśli ludzkiej wstrząśnięty został pewnem odkryciem naukowem, które, jako zwiastun obecnego w tej sprawie zwrotu nie­

zmiernie je st ważne i pouczające, którem dla­

tego zająć się musimy obecnie.

IY .

J a k o ekspert w trzech procesach o otrucie,

prof. chemii w uniwersytecie bolońskim—Sel-

(5)

mi, dokonał sensacyjnego odkrycia, że sub- stancye, przez innych ekspertów-chemików uznane za delfininę, morfinę i strychninę, nie były w rzeczywistości temi, dobrze znanemi co do swego działania fizyologicznego alka­

loidami roślinnemi, lecz substancyami, wy- tworzonemi w trupie skutkiem gnicia. Selmi przekonał się n a całym szeregu poszukiwań, dokonanych na ekshumowanych trupach, któ­

rych choroba, śmierć i d ata pochowania do­

kładnie mu były znane, że zawsze znaleźć w nich m ożna znaczną liczbę alkaloidów nie­

szkodliwych lub też trujących, o różnych własnościach, mniej lub więcej zbliżonych do alkaloidów roślinnych i n ad a ł im nazwę „pto­

m ain”, czyli alkaloidów trupich. Dowiódł on, że ptom ainy te powstają z rozkładu sub- stancyj białkowych, ponieważ znajdow ał je również w białku zgniłego jajk a.

Jakkolw iek przypomniano sobie wkrótce o istniejących już przedtem w nauce odkry­

ciach tego rodzaju (septycyna, podobna z dzia­

łania do koniiny, chinoidyna zwierzęca i t. p.), jednakże Selmiego zasługą pozostaje podda­

nie zwierzęcych zasad organicznych szczegó- łowszemu badaniu i ocenienie ich doniosłości dla nauki. P om ijając bowiem niezmiernie w’aźne tych badań znaczenie z punktu widze­

nia medycyny sądowej, dowiodły one po raz nie wiem który, że pomiędzy państwem zwię- rzęcem a roślinnem niema wyraźnie zakre­

ślonej granicy, skoro z m ateryj zwierzęcych powstawać mogą substancye, ta k bliźniaczo podobne do alkaloidów, poczytywanych przed­

tem za wyłączny produkt roślin. N aprow a­

dziły one również na przypuszczenie, źe może nietylko kosztem m artwego ciała zwierzęce­

go, ale i w żywym ustroju bakterye wytwa­

rz a ją podobne ptomainy. Ja k o ż wkrótce Selmi istotnie je znalazł w moczu chorych na tyfus, zapalenie płuc i tężec.

P o d wpływem bodźca ta k potężnego, ja ­ kim były wyniki badań Selmiego, posypały się jed n a za d ru g ą prace nad ptomainami, z których ważniejsze okazywały działanie bardzo podobne do kurary, dygitaliny i we- ratryny. Lecz dopiero prof. M arceli Nencki w r. 1876 dokonał pierwszego rozbioru che­

micznego ptom ainy, otrzymanej z gnicia że­

latyny z trzustką. B y ła to kolidyna, otrzy­

m ana już przedtem z produktów dystylacyi oleju zwierzęcego. N astępnie ukazały się

N r 33. 517

rozbiory chemiczne, dokonane przez A rm an­

da G au tiera i E ta rd a , dwu innych ptomain:

parwoliny i hydrokolidyny, produktów roz­

kładu ryb i mięsa końskiego i wołowego.

C zw artą wreszcie chemicznie zbadaną pto- m ainą była, odkryta przez Guareschiego i Mossę, koryndyna.

Z prac tu wymienionych na szczególną za­

sług ują uwagę badania G autiera. Zdaniem tego uczonego, wszelkiemu rozkładowi ciał białkowych towarzyszy tworzenie się pto­

main. Lecz i życie norm alne, odbywające się w znacznej części bez dostatecznej ilości tlenu, również daje powód do powstawania zasad organicznych, którym G autier n ad ał miano „leukomain.” Do nich należą: ksan- tyn a, kreatyn a i inne. Z chwilą, gdy w nor­

m alnych warunkach życia pow stają zaburze­

nia, które potęgują b rak tlenu w organizmie, np. gdy tenże ulega niedokrwistości, lub za­

p ada na jak ąś chorobę zakaźną,"' wtedy leu- komainy wytwarzają się w znaczniejszej ilo­

ści. N iedostateczne wydalanie normalnych leukomain, albo wytwarzanie się ptom ain by­

wa przyczyną zatrucia ustroju. W idzim y więc, źe według G au tiera alkaloidy roślinne, zwierzęce i bakteryalne wspólnego są pocho­

dzenia, a mianowicie pow stają z rozkładu ciał białkowych wobec niedostatecznej ilości tlenu.

Główny swój postęp zawdzięcza wszakże nau k a o ptom ainach najnowszym badaniom B riegera. Z a pomocą udoskonalonych m e­

tod udało mu się z trupów i zgniłego mięsa ssących i. ryb otrzymać w stanie chemicznej czystości wiele ptom ain, jako to: kadawerynę, putrescynę, neurynę, m uskarynę, etyłeno- dwuaminę, saprynę, mydaleinę i wiele innych.

W szystkie one należą do grupy amonijaków złożonych. Am onijaki złożone są to ciała, w których atom y wodoru zastąpione są przez rozm aite rodniki. W reszcie B rieger zajął się zbadaniem ptomain, będących wytworem bakteryj chorobotwórczych, a mianowicie la- secznika tyfusowego, tężcowego i wibryjona cholerycznego.

Opisane tu przez nas odkrycia Selmiego, G au tiera i B riegera uważać należy za głó­

wne etapy, poprzedzające dzisiejszy stan roz­

woju nauki o jad ach bakteryjnych. W ielką niewątpliwie zasługą Selmiego i G au tiera było szerokie uogólnienie dokonanych spo­

W SZECHS WIAT.

(6)

518 WSZECHSWIAT. N r 33.

strzeżeń, przewidywanie podobieństwa proce­

sów, jak ie zachodzą w trupie pod wpływem mikrobów, wywołujących gnicie, z p ro d u k ta­

mi działalności życiowej bakteryj w chorym ustroju. B rieg er zaś badaniam i swemi nad ptom ainam i bakteryj chorobotwórczych w kro­

czył już w najnowszy okres zajm ującej nas tu kwestyi.

y .

N asuw a się teraz pierwszorzędnej wagi py­

tanie: ja k a je s t istota chemiczna jadów, wy­

tw arzanych przez bakterye? Czy mamy przy­

puszczać, że jad y bakteryjne nie posiadają jednolitej budowy chemicznej. Czy też r a ­ czej skłonić się ku przypuszczeniu, że pomię­

dzy nieco odmiennemi substancyam i, otrzy- manem i z jednej strony przez Selmiego i G au- tiera , z drugiej zaś przez B rieg era, znajdo­

wały się utwory sztuczne, wynikające z nie­

dokładnych metod badania?

D la w yjaśnienia tego pytania wystarczy zastanowić się n ad pewnem spostrzeżeniem B riegera. N a zasadzie analogii, ja k a zacho­

dzi pomiędzy rozkładem ciał białkowych pod­

czas gnicia, a rozszczepianiem ich przez fer­

menty rozpuszczalne, B rieger przypuszczał, że takie sam e ptom ainy, jak ie o trzym ał z sub- stancyj gnijących, powinny się wytworzyć wskutek traw ienia b iałk a przy udziale pepsy­

ny. To apriorystyczne przypuszczenie spraw ­ dziło się w zupełności, udało mu się bowiem tą drogą otrzym ać ciało tru jące, rozpuszczal­

ne w alkoholu, które nazw ał peptotoksyną.

O trzym yw ał ją oczywiście rówTnieź w począt­

kowych studyach każdego procesu gnicia substancyj białkowych.

In n i jed n ak badacze, ja k np Salkowski, nie mogli nigdy odnaleźć peptotoksyny po­

między produktam i traw ienia białka. S al­

kowski przypuszczał, że ciało to m usiało być wytworem przypadkowo przyłączającego się gnicia w wzmiankowanem doświadczeniu B rie­

gera. Doświadczenia wszakże B ouvereta i D avica w krótce wyjaśniły całą istotę sp ra­

wy. O kazało się, że peptotoksyną je s t pro ­ duktem sztucznym, w ytw arzającym się z b ia ł­

ka pod wpływem wolnego kwasu solnego i a l­

koholu, której to m etody używ ał stale B rie ­ ger do wyciągania swoich ptom ain. Takie

objaśnienie B ouvereta i D avica znajduje pod­

porę w poprzednio jeszcze zrobionem spo­

strzeżeniu D rechsla, że gotowanie białka z kwasam i powoduje rozkład jego, którem u towarzyszy wytwarzanie się zasadowego ciała organicznego.

Ponieważ B rieger wszystkie swoje ptom ai­

ny otrzym ywał drogą wyparowywania ma- tery j, poddawanych badaniu w obecności kwasu solnego i wyciągania reszty za pomocą alkoholu, uprawnionym więc, według Gama- lei, je st wniosek, że wszystkie ptom ainy B rie­

gera są tylko produktam i rozkładu m ateryj białkowych pod wpływem warunków specyal- nych, w jak ich się odbywało badanie. Nie możemy nawet orzec, czy te produkty pocho­

dzą od b iałk a norm alnego tkanek, czy też powstają z jadów bakteryjnych.

B rieg er otrzym ał z hodowli lasecznika ty ­ fusowego substancyą, k tó rą nazw ał tyfoto- ksyną. Otóż i co do niej wykazał Bassi, że nie istnieje ona uprzednio w hodowlach tyfu­

sowych, lecz je s t tylko produktem metody B riegera. Ponieważ jed n ak nie otrzym ano jej z hodowli żadnego innego lasecznika, co najwyżej przypuścić można, że powstaje ona z rozkładu ja d u tyfusowego. Toż samo da się powiedzieć i o ptom ainach tężcowych, któ­

re także otrzym ać m ożna tylko za pomocą metody B riegera.

W idzim y więc, źe w ptom ainach B rieg era nie znajdziemy klucza do w yjaśnienia istoty chemicznej jadów bakteryjnych. Poszukiwa­

nia te z dwu względów nie odpow iadają celo­

wi: 1) metoda, ja k ą się w nich posługiwał B rieger, zbyt jest, twierdzi G am aleja, ener­

giczną, brutalną, ażeby m ogła nam dać w s ta ­ nie czystości substancye, ta k łatwo ulegające rozkładowi; wszystkie b adania nad ptom ai­

nam i prowadzone były prawie wyłącznie z punk tu widzenia chemicznego. Brakow ało im podstawy eksperym entalnej, k tó ra jedynie je st w możności, na zasadzie porównywania rezultatów toksykologicznych, otrzym yw a­

nych z róźnemi truciznam i, orzec, czy te ostatnie nie uległy wskutek manipulacyj che­

micznych rozkładowi, lub zamianie na ciała inne

V I.

Mniej jeszcze znaczenia dla wyświetlenia

przyrody chemicznej jadów bakteryjnych mo­

(7)

N r 33. WSZECHSWlAT. 519 gło mieć usiłowanie utożsamienie ich z fer­

m entam i dyastatycznem i. T aki pogląd na natu rę tych jadów nie był nowy. Jeszcze w okresie upatryw ania przyczyny chorób za­

kaźnych w gniciu Yirchow twierdził, że ja d gnilny je st dyastazą. Później znowu powró­

cono do tej teoryi i, ja k zobaczymy, całkiem bezpodstawnie. N iektórzy badacze zaczęli otrzymywać z hodowli różnych bakteryj (Sta- pbylococcus aureus, Bacillus diphteriticus) substancye, które, wbrew tem u co wiemy 0 ptom ainach, nierozpuszczalne są w wysko­

ku, natom iast rozpuszczają się w wodzie i gli­

cerynie i tra c ą swą jadowitość przez ogrze­

wanie do tem peratury wyższej niż 60°. N a podstawie takich reakcyj, ja k również i to głównie, na działaniu jadowitem w dawkach niezmiernie m ałych opierają np. Roux i Y er- sin ch arak ter dyastatyczny wyosobnionego przez siebie jad u dyfterytycznego. Nie usi­

łu ją oni wszakże wcale dowieść, że ja d ten, podobnie ja k ferm enty proteolityczne: pepsy­

na, trypsyna, papaina i inne, wywiera podo­

bne działanie na białko, lub inne jakieś okre­

ślone substancye, a przecież ta k ą tylko drogą 1 udowodnieniem związku przyczynowego po­

między tak ą reakcyą chemiczną a toksycz- nem działaniem jad u , możnaby twierdzeniu tem u nadać podstawę faktyczną. Gdyby działanie w dawkach niezmiernie drobnych miało być cechą znamienną dyastaz, musieli­

byśmy do nich zaliczyć mnóstwo trucizn, ja k np. kwas cyanowodorny, dygitalinę, sublimat, fosfor i t. d. Uciekanie się do teoryi dyasta- tycznej jadów bakteryjnych je st więc tylko czczym frazesem, którym oddawna już usiło­

wano zasłonić różne sprawy tajem nicze w u- stroju, dyastazy bowiem są nam bardzo mało znane pod względem swych własności che­

micznych. Co wszakże najważniejsza, to bez­

pośredni dowód, zbijający dyastatyczną n atu ­ rę jadów bakteryjnych. Przekonano się bo­

wiem, że rozm aite ferm enty, wydzielane przez bakterye, nie posiadają działania trującego.

V II.

Przechodzim y teraz do najnowszych badań B riegera, dokonanych wspólnie z Frankiem nad jad am i bakteryjnem i, przez świat nau­

kowy bardzo przychylnie przyjętych. A uto-

rowie ci badali przedewszystkiem i najszcze­

gółowiej ja d lasecznika dyfterytycznego i stwierdzili, że tenże posiada reakeye che­

miczne, niezmiernie podobne do b iałk a suro­

wiczego. S trąca się mianowicie przez alkohol absolutny i je st bardzo rozpuszczalny w wo­

dzie. O sadzają go sole obojętne w nadm ia­

rze, np. siarczan amonu, siarczan sodu; dalej kwasy m ineralne stężone, kwasy organiczne w małej ilości, azotan srebra, sublimat. Nie strąca go wprawdzie gotowanie. N adto znajdujemy w nim odczyny: biuretowy, Milo- na i ksantoproteinowy. Dokonano nawet roz­

bioru chemicznego, który wykazał skład ele­

m entarny albuminów.

Później uczeni ci zbadali i inne jady bakte­

ryjne i oprócz albuminów znaleźli w nich tak ­ że globuliny, t. j. substancye białkowe, nie- rozpuszczające się w wodzie.

V II I.

Pomimo pozornej siły przekonywającej, wywody B riegera i F ran k la spotkały surową krytykę. Przyjrzyjm y się argum entom , ja- kiemi powstaje przeciwko nim G am aleja, ja k również wynikom, do jakich dochodzą autoro- wie innej pracy, na ten sam wykonanej tem at:

P ro sk auer i W asserm ann.

Z najdując się pod wpływem myśli, że tr u ­ cizny bakteryjne pow stają tylko kosztem albuminów, wchodzących w skład podłoży, na których są hodowane bakterye, B rieger i F ran k el nietylko nie przeprowadzili swoich bad ań na hodowlach z gruntem odżywczym, b iałka pozbawionym, co niewątpliwie powinni byli uczynić, lecz do bulionu dodali jeszcze surowicy krwi. Jakim źe więc sposobem tw ier­

dzić mogą, że albumin, z tych hodowli otrzy­

many, je st poszukiwanym albuminem tru ją ­ cym—toksalbuminem, ja k go nazwali—nie zaś białkiem surowiczem, które sami niepo­

trzebnie w sprawę wmieszali. Jeśli zważy­

my, że substaneya jadow ita, otrzym ana z ho­

dowli dyfterytycznych, ja k twierdzili w stanie

czystym, w porównaniu z nieczystym jadem ,

osięgniętym z tych samych bakteryj przez

B,ouxa i Y ersina, bardzo słabe okazywała

działanie toksyczne, a dalej tę okoliczność, że

B rieger i F ran kel nie potrafili odosobnić swej

toksąlbum iny od biąłlęa surowicy i bulionUj

(8)

520 WSZECHSWIAT. N r 33.

przyjść musimy do niezłomnego przekona­

nia— są, słowa G am alei— że ich reakcye che­

miczne były reakcyam i tych ostatnich m ate- ry j, a sam ja d dyfterytyczny zawsze z niemi był zespolony.

AVnioski G am alei dzielą P ro sk au e r i W as- serman. B adacze ci znaleźli w hodowlach dyfterytycznych te same dwa albuminy: żółty i biały, co B rieg er i F ran k el. A lbum in żółty przew ażał w hodowlach, pozbawionych ja d o ­ witości i sam nie był jadow ity, album in zaś biały niezmiernie był jadow ity i wykazywał właściwości chemiczne propeptonu czyli albu- mozy Kiihnego (nie strącał się przez goto­

wanie).

Ponieważ w bulionie, użytym do hodowli, zawsze znajduje się album oza i ponieważ różne jej ilości, z tej samej zaczerpnięte ho­

dowli, niejednakową posiadały jadowitość, co tylko przez różne ilości pochłoniętego ja d u objaśnionem być może, P ro sk au er i W asserm ann twierdzą, że n a tu ra białkow a­

ta ja d u dyfterytycznego nie je s t dowiedzioną, lecz tylko możliwą.

Jakkolw iek badaniom B rieg era i F ra n k la G am alej a odmawia stanowczego znaczenia w kwestyi przyrody chemicznej jadów b a k te ­ ryjnych, niemniej jed n ak sam twierdzi, źe białkow ata ich n a tu ra bardzo je s t praw dopo­

dobną, a opiera się pod tym względem na licznych poszukiwaniach, dokonanych nad abryną, rycyną, jad am i żmij, rybam i jadowi- tem i i t. d. Przekonano się mianowicie, że w nasionach różnych roślin, w krwi i ciele niektórych zw ierząt znajdują się niesłychanie jadow ite substancye, obdarzone wszystkiemi własnościami chemicznemi ciał białkowatych.

Te same czynniki (wysoka te m p e ra tu ra , fer­

menty), które je przeobrażają, niszczą również ich jadowitość, co służyć m a za dow7ód, że trucizna nie je s t zm ięszana z substancyą b iał­

kowatą, lecz składa się z niej sama.

D la ja d u dyfterytycźnego zostało niedawno dowiedzionem, że trze b a go umieścić w tym samym szeregu, ponieważ ulega on zmianie pod wpływem fermentów, które d ziała ją i na ciała białkowate. N ie udało się atoli dotąd żadnego ja d u bakteryjnego otrzym ać w sta­

nie czystości chemicznej; stą d też o ściślej - szem określeniu ich n atu ry chemicznej dotąd nie może być mowy, tem bardziej, że liczba

ciał białkow atych je s t znaczna, a metody ich bad an ia tak mało jeszcze dokładne.

(Dole. nast.J.

Mieczysław Goldbaum.

0 DZIAŁANIACH MECHANICZNYCH

ciśnienia atmosferycznego.

O ddaw na nastręczające się pytanie, czy zmiany w ciśnieniu atm osfery cznem zacho­

dzące powodować są w stanie wyraźne obja­

wy mechaniczne w wierzchnich warstwach skorupy ziemskiej, dotąd stanowczo rozstrzyg- niętem nie zostało. Niezrównany erud yta w kwestyach geografii fizycznej, prof. S. Giiii- th e r zebrał niedawno wszystek m ateryał do tej kwestyi się odnoszący, a z rozprawy jego, zamieszczonej w piśmie „B eitrage zur Geo- physik”, wyprowadzić daje się ostatecznie ten tylko wniosek, źe zachodzą wprawdzie obja­

wy mechaniczne, które przypisać należy chwiejności ciśnienia atmosferycznego, najczę­

ściej wszakże niepodobna zdać sobie sprawy, w ja k i sposób wywiera się działanie tego ciśnienia.

J a k znaczną w samej rzeczy być może roz­

maitość tych wpływów, świadczy nowa p raca badacza szwedzkiego S jógrena o wywiązywa­

niu się gazów z ziemi n a K aukazie. Od r.

1885 stwierdzono mianowicie, że w kopal­

niach oleju skalnego w B ałachanach dopływ tej cieczy obfitszy je st przy wietrze północ­

nym, aniżeli przy południowym. S tarann e obserwacye usunęły wszelką co do objawu tego wątpliwość i wykazały warunki m eteoro­

logiczne, od których on zależy. Ź ró d ła te nafty nie w ytryskają na wzór studzień arte­

zyjskich, ale okazują raczej podobieństwo do gejzerów, z tą tylko różnicą, że zam iast p ręż­

ności rozgrzanej pary wodnej d ziałają tu

gazy pochłonięte, zwłaszcza zaś błotny (C H 4),

które ciśnieniem swojem sprow adzają wypływ

cieczy. Ź ró d ła te oleju skalnego są po

części stateczne, po części zaś występują

w sposób przerywany, po pewnych odstępach

czasu. Otóż, podczas w iatru północnego

(9)

N r 3 3 . WSZECHSWIAT. 521 źródła w ytryskające bezustannie dają więk­

szą obfitość nafty, źró dła zaś peryodyczne wte­

dy okazują żywość silniejszą. Niekiedy zaś źródła zwykłe, nieprzedstawiające charakteru wytrysków, przy wietrze północnym przecho­

dzą w wytryski, a ze zm ianą kierunku w iatru w racają do poprzedniego swego stanu. Po- dobneż zjaw iska dostrzeżono i w innych też okolicach. T ak, między innemi, dowiedział się Sjogren od Turkomanów, że w k ra ju ich stare, wyczerpane już studnie, gdy silniej w iatr północny wieje, zaczynają nagle wyrzu­

cać wodę, naftę i ozokeryt czyli wosk ziemny, przy w7ietrze zaś południowym tameczne wul­

kany błotne pow strzym ują swą działalność i wypływ z nich gazów ustaje prawie zu­

pełnie.

K ierunek w iatru, oczywiście, sam przez się jest tu rzeczą obojętną; znaczenie wszakże nadaje mu to, że je s t on następstwem roz­

kładu ciśnienia atmosferycznego. W Baku, mianowicie, gdy w iatr północny dąć zaczyna, b aro m etr stoi zawsze nizko; ale podnosi się ustawicznie, dopóki w iatr ten wieje, gdy przy wietrze południowym natom iast barom etr statecznie opada. W ia try innych kierunków, oprócz północnego i południowego, w mieście tem wyjątkowo tylko występują. N a podsta­

wie więc wszystkich tych dostrzeżeń Sjogren wyprowadza zasadę ogólną, źe wszelkie wytryski gazów, zarówno ze źródeł n atu ra l­

nych, z wulkanów błotnych, jako też z otwo­

rów świdrowych, w ystępują energiczniej przy silnem, aniżeli przy słabem ciśnieniu atmo- sferycznem.

Twierdzenie to wydawać się może osobli- wem, naturalniejszem bowiem je s t przypusz­

czenie, że przy słabszein właśnie ciśnieniu atmosferycznem gazy uwięzione łatwiej oswc- badzać się m ogą, ciśnienie zaś wzmożone wy­

dobywanie ich tam uje, a dotychczasowe spo­

strzeżenia są z domysłem tym w ogólności zgodne. Uprzedzenie to wszakże nie upo­

ważnia do zarzucania nowego poglądu, który świadczy, źe wywiązywanie gazów je s t na­

stępstwem działań bardziej zawiłych, które Sjogren w następny tłum aczy sposób. P rzy j­

muje on mianowicie, że gazy węglowodorne zamknięte są po części w wydrążeniach sko­

rupy ziemskiej, po części zaś w dziurkowa­

tych je j warstwach; gdy tedy wzmaga się ci­

śnienie atmosferyczne, skorupa ziemska ulega

silniejszemu ściśnięciu, a to powoduje wytrysk gazów, które już nie znajdują miejsca w do­

tychczasowych swych schronieniach. Żywsze zatem wywiązywanie się gazów świadczy we­

dług tego tłum aczenia, źe zmienne ciśnienie atmosferyczne wywiera wpływ nietylko na ciekłe, ale i na stałe części składowe skorupy ziemskiej, co zresztą przyjmował już G. H.

Darw in w r. 1882. J e s t też rzeczą dosta­

tecznie dowiedzioną, że i silniejsze trzęsienia ziemi sprzyjają wywiązywaniu się szkodliwych gazów w kopalniach węgla, można więc zgo­

dzić się, że i ciśnienie powietrza wpływ po­

dobny wywiera.

W takim wszakże razie, ja k powiedzieli­

śmy, wpływ ciśnienia atmosferycznego na g a­

zy zaw arte w stałej skorupie ziemskiej, czyli w litosferze, je st złożony. Z jednej bowiem strony przez bezpośrednie swe działanie ta ­ muje ono wznoszenie się gazów, z drugiej zaś ułatw ia uchodzenie ich przez zmniejszanie obszarów, w których dotąd przebywały. Od warunków przeto miejscowych, zwłaszcza zaś od n atu ry pokładów zależeć musi, któremu z dwu tych sprzecznych działań przewaga przypada i które tedy górę bierze, w przypad­

kach zaś szczególnych oba te wpływy mogą nawzajem znosić się i zobojętniać.

W związku z powyższemi uwagami pozo­

staje i kwestya, o ile stan ciśnienia atmosfe­

rycznego wiąże się z niebezpieczeństwem ga­

zów piorunujących w kopalniach. B adania B uddlego prowadziły do rezultatu, że niebez­

pieczeństwo je s t większe przy niższym stanie barom etru; według Dobsona i Gallowaya n a j­

większa ilość wypadków nieszczęśliwych aż do roku 1854 przy pad ała na miesiące letnie, zatem n a okres najniższego w ciągu roku sta­

nu barom etru, najm niejsza zaś na styczeń, czyli na epokę najznaczniejszego ciśnienia atmosferycznego. W ciągu la t 1872— 1874 stan ten rzeczy m iał uledz zmianie, zestawie­

nie bowiem Scotta i Gallowaya wykazywało, że największa ilość k atastro f m iała miejsce w styczniu, najm niejsza zaś we wrześniu.

H a rrie s w r. 1887, po starannem wyróżnieniu wszelkich czynników, które n a wybuchy ga­

zów w kopalniach mogą wpływ wywierać, do­

chodzi ostatecznie do rezultatu, źe przy cyklonalnym rozkładzie ciśnienia atm osferycz­

nego niebezpieczeństwo gazów piorunujących

je s t znaczniejsze, aniżeli przy rozkładzie

(10)

5 2 2 WSZECHSWlAT. N r 33.

a 11 ty cykl on al nym . Ponieważ zaś antycykłony wiążą się z wyższym stanem b arom etru, cy­

klony zaś z najm niejszością ciśnienia atm osfe­

rycznego, twierdzenie H a rrie s a daje się rów­

nież wytłumaczyć według przypuszczenia Sjogrena. P ok ład y wierzchnie skorupy ziem­

skiej przy wzmaganiu się ciśnienia atmosfe­

rycznego ulegają stłoczenia, a ze szczelin ich gazy łatwiej wydobywać się mogą. Zachodzi tu wszakże inna jeszcze okoliczność w ikłają­

ca, na k tó rą należałoby również uwagę zwró­

cić. W ysokiem u mianowicie stanowi b aro ­ m etru towarzyszy w ogólności pogoda i suche powietrze, gdy natom iast przy nizkim stanie barom etru powietrze je st dżdżyste i wilgotne;

gdy zaś powietrze, wdzierające się z góry do kopalni, przejęte je s t silnie wilgocią, zapala­

nie się mięszaniny piorunującej napotyka pe­

wien opór i zachodzi zapewne tru d n iej, ani­

żeli w razie, gdy z węglowodorami m ięsza się suche powietrze atmosferyczne.

Niewiele też dotąd zajmowano się b ad a­

niem, czy na obfitość wody wypływającej ze zwykłych źródeł wpływ wywierać może ciśnie­

nie atm osferyczne, działające bezpośrednio na otwór źródła. P rzed kilku wszakże laty rzecz tę ro zeb rał L ath a m , a z ra p o rtu jego, złożonego stowarzyszeniu naukowem u brytań- skiemu, okazuje się, że przy nizkim stanie ba­

rom etry cznym wydajność źródeł je st znacz­

niejsza. aniżeli przy większem ciśnieniu atm o­

sferycznem. A m erykanin zaś K in g z do­

świadczeń, prowadzonych w folwarku do­

świadczalnym stanu W isconsin przekonał się, że również bezpośredni związek zachodzi m ię­

dzy ciśnieniem atmosferycznem a stanem wód podskórnych, których poziom podnosi się lub obniża stosownie do tego, czy barom etr opa­

da czy też idzie w górę. P rzy słabszem za­

tem ciśnieniu atm osferycznem źródła znajdu­

j ą większą obfitość zasilającej je wody.

W ogólności zaś powiedzieć można, że b a­

dania nad działaniam i mechanicznemi ciśnie­

nia atm osferycznego stanowią słabo dotąd poznany dział meteorologii, a rozjaśnienie na­

stręczających się sprzeczności wielu jeszcze prac wymaga.

S. K.

TRZĘSIENIA ZIEMI.

(Z powodu ostatnich katastrof w Grecy i i We­

nezueli.)

O d czyt w ygłoszony w Muzeum H istoryi Naturalnej w Paryżu przez Stanisława Meuniera,

(Dokończenie).

Od pewnego czasu poddano doświadczeniu różne objawy mechaniczne, fałdow ania i pę­

kanie, m ające styczność z zagadnieniem, do

| rozwiązania którego dążymy.

P . de Chancourtois powziął myśl bardzo szczęśliwą naśladowania rzeczywistego u k ła ­ du kuli ziemskiej; jako m asę płynną wnętrza ziemi b ra ł balon kauczukowy wypełniony g a ­ zem, a ja k o niełam liwą skorupę ziemską, roztopioną stearynę, rozlaną cienką warstw ą po powierzchni balonu. Jeżeli wypuścimy cokolwiek gazu z balonu, objętość jego zmniejszy się: balon pocznie się zachowywać ja k część kuli ziemskiej podległa oziębianiu się; stearyna pocznie się marszczyć, wskutek czego potworzą się wyniesienia, naśladujące pasm a gór, podobnych do tych, k tóre pokry­

w ają powierzchnię naszego globu.

Uczony gnewski p. Alfons E avre nad ał do­

świadczeniu p. Chancourtois inną postać, b a r­

dziej bezpośrednio n ad ającą się do naszych badań rzeczywistych. B alon zastąp ił on n a­

piętą błonką kauczukową i n a jej powierzchni umieścił warstwę gliny. Gdy ta przy stop- niowem wysychaniu doszła do odpowiedniego stanu, dozwolił kauczukowi ściągać się. P od wpływem tego ściągania glina pom arszczyła się i powierzchnia jej naśladow ała wszystkie godne uwagi objawy przypadkowe, dostrzega­

ne w pasm ach gór.

Otóż zdawało mi się, że można połączyć doświadczenia F av re a i C hancourtois, zastę­

pując balon przez powierzchnię p łask ą i n a­

lewając na nią roztopionej stearyny; po­

wierzchnia płaska jest znacznie odpowiedniej­

szą pod tym względem, że nie posiada krzy­

wizn, których nie możnaby porównywać

z krzywiznami n a powierzchni ziemskiej.

(11)

N r 33. W SZEC H SW IA T. 523 P rz y stopniowem kurczeniu się kauczuku

otrzym uje się w taki sposób grzbiety i z a ła ­ m ania rozmieszczone jedne względem d ru ­ gich zupełnie tak samo ja k w odpowiednich miejscach n a powierzchni ziemi. Oglądając fotogram zdjęty z takiej powierzchni po prze­

prowadzeniu doświadczenia można sądzić, że się m a przed oczyma szereg warstw skalnych, ułożonych w bry ły pseudo-umiarowe, co, po­

mimo dość rozpowszechnionego mniemania, zależy nietyle od skręceń ogólnych, dozna­

nych przez warstwę zzewnątrz, ile raczej od działań, występujących w jej własnej płasz- czyznie.

Posuw ając się dalej w badaniu spękań g runtu, należy uczynić jeszcze jednę nową uwagę. Mianowicie, źe ściany tej samej szcze­

liny ześlizgując się mniej lub więcej jedn a po

Fig. 3. Zwykły rozkład szpar w żyłach. F F żyła kruszcowa lub kwarcowa, przerzynająca dwa po­

kłady, umieszczone jeden na drugim GrG i TT; na rysunku przedstawione są. kanciaste odłamy, po­

wstałe z pokruszenia się brzegów szczeliny, które spadły i zatrzymały się w szczelinie, gdzie też

uległy naskorupieniu.

drugiej, powinny z konieczności ulegać działa­

niom mechanicznym bardzo potężnym; rze­

czywiście wiadomo, źe się one ścierają, wy­

gładzają; często także kruszą się, ścierają na proch, ta k że wewnątrz szczeliny znajdują się często bryły pochodzące z brzegów sa­

mych, lub, dokładniej, z najwyższych części tych brzegów.

N ie bywa szczelin, ani żył nie zaw ierają­

cych tak zwanych szpar (fig. 3). Otóż przy­

puśćmy, że tworzenie się szczeliny i kruszenie się ścian obejmuje dwie warstwy skorupy, istnienie których dopiero co zaznaczyliśmy (patrz fig. 2), mianowicie warstwę wierzchnią,

utworzoną z m ateryałów zawierających wodę skalną i warstwę wewnętrzną, utworzoną z m ateryałów zupełnie bezwodnych: w takim razie niechybnie bryły, należące do warstwy zewnętrznej, spadną do okolicy wewnętrznej.

To właśnie chcieliśmy przedstawić na fig. 4.

W idzimy, źe w tym razie m aterya stała, t. j. skały, przychodzi na pomoc cieczy, i że woda bez trudności przedostaje się do nader gorących laboratoryów głębin ziemskich.

Oto, sądzę, cała tajem nica dostarczania wody do okolic głębokich, a wskutek tego podsycania ogniska, skąd wydobywa się dzia­

łanie o energii należącej do najpotężniej­

szych.

Fig. 4. Przecięcie idealne szczeliny, przerzynają­

cej jednocześnie dwie warstwy, wilgotną i bezwo­

dną, przedstawione na fig. 2. Widać tu odłamy zawierające wodę skalną podczas spadania poni­

żej granicy AB strefy bardzo gorącej. W E jest przedstawiona jedna z tych brył w cli wili, gdy

wybuch jej wytwarza energią sejsmiczną.

Należy dodać tu nader ważną uwagę: sku­

tki kurczenia się poziomego, zależne tylko od oziębiania się skorupy w całej grubości, są tem większe, im dalej od środka; wynika stąd koniecznie wypadkowa pionowa, skierowana z góry na dół, k tó ra się dodaje do ciężkości i dopomaga względnej próżni wewnętrznej wciągnąć ściśnięte masy w głębiny. P rzy takich w arunkach mogą się tworzyć ja k gdy­

by kliny, ograniczone przez szczeliny sąsied­

nie, z ostrzam i skierowanemi do góry, które ześlizgują się n a dół, ja k pestki wisień, ści­

skanych pomiędzy palcami- W y starcza nje-

(12)

524 W SZ EC H SW IA T . N r 33.

znaczne przemieszczenie, by część tych kli­

nów zaopatrzona w wodę doszła do strefy bezwodnej.

W e wszystkich tych razach, gdy woda za­

w arta w skałach dostaje się w ta k i sposób skutkiem opadania skał wilgotnych do okolic głębokich, posiadających tem p eratu rę nader wysoką, wyparowuje ona natychm iast, a może naw et ulega dysocyacyi; przyczem zmiana stanu skupienia przybiera ch a rak ter wybu­

chowy. W ytw arza się przeto olbrzymia siła mechaniczna; m ożna sądzić, że każde wstrzą- śnienie odpowiada opadnięciu w głębokiej szczelinie jednej z takich brył, zaopatrzonych w wodę. W idzim y więc, że trzęsienia ziemi są jednym ze skutków tworzenia się pewnych szczelin.

Należy dobrze uprzytom nić sobie, źe szcze­

liny przerzynające skorupę ziemską po utwo­

rzeniu się są jeszcze przez pewien czas zdolne do pracy; powoli mnożą się one, gdyż kurcze­

nie odbywa się wciąż; stosuje się tu właśnie doświadczenie z rozciągniętym kauczukiem, o którem dopiero co mówiłem. Podczas two­

rzenia się szczelin wzdłuż ścian ich m ogą po­

wstawać chropowatości, a każda z nich może mieć skutkiem oberwanie się i spadnięcie bryły, spraw iające wstrząśnienie.

Teorya ta, w ystarczająca dla mnie, znaj­

duje wielką ilość potwierdzeń w obserwacyach faktów. Tłum aczy ona raptow ność uderzeń sejsmicznych, pow tarzanie się uderzeń w je d ­ nym punkcie, gdyż niema widocznej przyczy­

ny, dla której m iałyby nie spadać setki brył w tej samej szczelinie, jeżeli skała, k tó ra ule­

gła spękaniu, posiada sk ład odpowiedni.

T eorya tłum aczy jeszcze, źe uderzenia mogą być poprzedzielane przeciągam i czasu nader nierównemi, sekundami, kilku dniami, paru latam i; objaśnia również, dlaczego pewne okolice są ojczyznami trzęsień ziemi, podczas gdy inne nie są przez nie nawiedzane. P ierw ­ sze są to k ra je , posiadające szczeliny, gru n t ich je st popękany i pracuje. T akim jest przedewszystkiem ląd przybrzeżny morza Śródziemnego; szczeliny są tam daleko licz­

niejsze, niżby można było przypuszczać a priori. I to do tego stopnia, że studya, poczynione w ostatnich czasach wTzdłuż k a­

nału K orynckiego w G recyi wykazały, że g ru n t je st w prost posiekany przez szczeliny.

Można zobaczyć bardzo wymowne pod tym

! względem przecięcie na „W ystawie okazów

j

geologicznych” w Muzeum. W reszcie teorya,

| k tó rą usiłowałem wam wyłożyć, objaśnia b a r­

dzo dokładnie objaw, który inne teorye, obja­

śniające trzęsienia ziemi, pozostawiają zupeł­

nie na uboczu. J e s t nim rozprzestrzenianie się powolne fenomenu wzdłuż dokładnie okre­

ślonej linii. Byliśmy świadkami przed kilku laty szeregu trzęsień ziemi, który się rozpo­

czął na wyspach P rzyląd ku Zielonego, wkro­

czył do Andaluzyi, potem do W łoch, do G re­

cyi, do Azyi Mniejszej i wTreszcie d o tarł do Indyi. G dym czytał kolejno opisy tych ka­

tastro f, zdawało mi się, źe jestem obecny przy tworzeniu się rysy, postępującej n a­

przód, ja k w zwykłej porcelanie, z opadnię­

ciem pyłków, z powodu ciężkości, w głębiny;

pyłki te mogły tu zresztą posiadać setki me­

trów średnicy.

Były wypadki zawalenia się pieców hutni­

czych, spowodowane jedynie przez wpadnięcie do ty gla z roztopionym kruszcem wilgotnej cegły ‘): pojmiecie stąd, ja k wielka musi być siła, pow stająca przy wyparowaniu wody, za­

w artej w odłam ie skały o objętości, naprzy- k ład , kilom etra sześciennego i jakie potężne m uszą być tego skutki.

Dodam jeszcze, źe w najnowszej notatce, napisanej po trzęsieniu ziemi w Z ante, p. Is- sel, profesor w Genui, zaznaczył okoliczności, o których moźnaby powiedzieć, źe są wynale­

zione umyślnie dla potwierdzenia powyższej teoryi.

Pisze on, że słyszał bardzo wyraźnie przed silnemi uderzeniam i podziemne głuche huki, zupełnie podobne do tych, jakieby sprawiły wielkie bryły, p ad ając na miękki gru n t i w ła­

śnie po takim huku występowało wstrząśnie­

nie. Z gadza się to z naszą teoryą ta k dobrze, że może być zaliczone do faktów, przez nią wymaganych.

Pozwólcie mi przy końcu zaznaczyć, źe działanie, o którem sądzę, że je st zdolne za­

bezpieczyć podsycanie wodą zbiorników g łę­

bokich i które może służyć jednocześnie do zaopatryw ania w wodę law, zawierających j ą

') Ciekawe pod tym względem zdarzenie opi­

sał Spallanzani w swem dziele, pod lytułem

„Yoyages dans les deux Siciles”, t. III str. 243

(przyp. au*.).

(13)

W SZEC H SW lA T. 525 w stanie ukrytym , w ystarcza do wytłum acze­

nia najzwyczajniejszych okoliczności, dostrze­

ganych podczas zjawisk sejsmicznych.

Jestem zresztą gotów, rzecz oczywista bez omówienia, porzucić ten sposób zapatryw ania w dniu, gdy znajdę lepszy, gdyż jestem n aj­

zupełniej przekonany przedewszystkiem, że upór nie posiadałby żadnej skuteczności wobec nieprzezwyciężonej siły prawdy. Gdy rzuci­

my jedno spojrzenie n a fakty wyłożone po­

wyżej, zgodzimy się na to, źe zjawisko trzę­

sień ziemi, jakkolw iek często zgubne dla nas, je st rzeczywiście objawem fizyologicznym nor­

malnego życia kuli ziemskiej. N ie towarzy­

szą, m u znaczne zmiany, jeżeli oderwiemy uwagę od siebie samych i gdy się zwiedza miejscowości przez nie nawiedzone, zapo­

mniawszy o tem , źe mieszkania ludzkie są poruinowane, często trudno bardzo wynaleźć inne ślady wstrząśnień. N ie spraw iają one znacznych zm ian w gospodarstwie powierz­

chni ziemi i stosunkowo rzadko cierpią przez nie rośliny i zwierzęta.

Pewnem jest, że można żyć, doświadczając trzęsień ziemi; w ystarcza porozmawiać z oso­

bami, urodzonemi w krajach, przez nie b a r­

dzo często nawiedzanych, naprzykład w Chili, by poznać, że gdy się kto potrafi przyzwy­

czaić do tego, trzęsienie ziemi jest dla niego objawem nie straszniejszym, niż burza u nas i że wypadki przez nie spowodowane są nie o wiele liczniejsze.

W sk u tek katastrofy w Ischia odpowiednie komisye wskazały praw idła, według których należy wznosić budowle. Trzym ając się ich, usunie się w k ra ja ch analogicznych wszystkie przyczyny wypadków.

M am y tu dobrą sposobność przypomnienia znanego przysłowia w cokolwiek zmienionej postaci:

Do połowy zmniejszamy niebezpieczeństwo, bliżej je poznając.

P rzełożył W iktor Biernacki.

Lwów.

Pawilony różnych firm nafciarskich usadowiły się razem na krańcu wystawy nad doliną schodzą­

cą, zwolna z placu wystawowego do parku s*ryj- skiego. Kopalnia nafty zupełnie odmienny przed­

stawia widok niż np. kopalnia węgla łub rudy i właściwie niesłusznie nazywa się kopalnią.

W celu wydobywania ropy naftowej z głębi ziemi wierci się w miejscach, gdzie żyła naftowa przy­

puszczalnie przechodzi, głębokie nieraz do 400 metrów otwory o średnicy mniej więcej 2 0 — 30 centymetrów; jeżeli otwór taki trafi na żyłę, ropa tryska przezeń na powierzchnię i odpowiednim systemem rur odprowadzoną zostaje do zbiorni­

ków. Do głębokiego wiercenia służą wieże wier­

tnicze: są to jednopiętrowe drewniane budynki mieszczące w sobie maszynę parową, która za po­

mocą ekscentryka z wielką siłą w kierunku piono­

wym uderza świdrem o ziemię. Świder kształtem swym przypomina dłuto: maszyna bije nim o zie­

mię w kierunku pionowym, a robotnik stojący u otworu w miarę sił wykręca go w bok. Po kilku uderzeniach świdra wyciąga się go z ziemi i zakłada się czerpaczkę, tak zwaną łyżkę, dla usu­

nięcia rozbitej i pokruszonej przez świder ziemi.

Łyżka składa się z długiej i wązkiej rury z odpo­

wiednio urządzoną klapą, w której skupia się po­

tłuczona ziemia. Koszt każdego otworu jest znaczny i zależy oczywiście od głębokości, do któ­

rej się wierci, aby spotkać żyłę naftową. Prze­

ciętnie obliczyć go można na 30 0 0 0 złr.

Na wystawie znajdujemy dwie całkowite wieże wiertnicze, jedna z nich puszczona jest w ruch i zdążyła już wywiercić otwór głębokości 200 przeszło metrów. Koszty wiercenia pokrywa w części wydział krajowy i inne władze, gdyż otwór ten nie da wprawdzie nafty lecz mieć może wielkie znaczenie dla badań geologicznych Lwowa i jego okolic, a przypuszczalnie doprowadzi do źródła wody. Wystawa narzędzi używanych przy wierceniu, a więc świdrów, łyżek, rur odprowa­

dzających ropę— a wyrabianych j uż obecnie w Ga­

licy i— dopełnia działu pierwszego t. j. wydoby­

wania samej ropy.

Oczyszczanie ropy i rozdzielanie jej na frakcye o rozmaitym punkcie wrzenia, do różnych celów stosowane, stanowi odrębną gałęź przemysłu.

Warunki celne i prerogatywy, z jakich korzystały fabryki węgierskie, długi czas były potężną za­

wadą dla rozwoju tego przemysłu w Galicyi i do­

piero w ostatnich czasach znaczniejsze postępy w tej dziedzinie dokonane być mogły. W obecnej chwili pracuje ju ż kilka większych fabryk, sku­

pionych przeważnie w Jaśle, Drohobyczu i Kro­

śnie.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W czasie wojny byłem w Krasnymstawie, ta wieś się chyba Białka nazywała, tam była nasza znajoma nauczycielką i tam pojechałem chyba na dwa tygodnie w czasie wojny..

Poniewa¿ w miejscach tych wystêpuje zazwyczaj podwy¿szone ciœnienie wzglêdem ciœnienia w separatorze, wiêc sk³ad wydzielonej z wody mieszaniny gazów bêdzie siê ró¿ni³ od

Miasta muszą z jednej strony podejmować działania mitygacyjne, czyli powstrzymujące zmianę klimatu poprzez radykalne ograniczenie emisji CO 2 i innych gazów cieplarnianych (ang.

a) kart charakterystyk i/lub opisów produktów i/lub specyfikacji jakościowych i/lub świadectw jakości i/lub protokołów izolacji i/lub zaświadczeo producenta i/lub

wania różnych umiejętności dydaktycznych przez studentów podczas odbywania przez nich praktyki ciągłej Posłużono się przy tym pięciostopniową skalą punktową,

„kalibrować rastrów lotniczych”. Są to oczywiście problemy bardzo różnej miary ale dzięki takim „skrótom myślowym” dla młodego, komputerowo zorientowanego pokolenia,

Młodzieńczy utwór Aleksandra Wata JA z jednej strony i JA z drugiej strony mego mopsożelaznego piecyka ukazał się, wedle autora, w roku 1919, z datą „1920” widniejącą

4. Zamawiający oświadcza, że posiada prawo do dysponowania nieruchomością na na cele budowlane w postaci prawnego tytułu. Termin rozpoczęcia realizacji przedmiotu